home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

VI

Rozparty od dłuższej chwili w bardzo wygodnym fotelu, w pomieszczeniu, które było osobistą kabiną komodora w „Siódmej Gwieździe”, Quillan w zamyśleniu obserwował na wielkim ściennym ekranie obraz „Camelota”. Liniowiec wciąż był dwie godziny lotu stąd, ale miał przybyć zgodnie z rozkładem. W habitacie, przynajmniej w jego części znajdującej się w zwykłej przestrzeni, panował spokój; w głównej sterowni i pomieszczeniach transmitera przywrócono normalne warunki pracy.

Portal kabiny, dwadzieścia stóp od niego, otworzył się nagle i wyszła z niego Reetal Destone.

— Tu jesteś — stwierdziła.

Quillan spojrzał lekko zdziwiony i uśmiechnął się.

— Nigdy bym nie śmiał się przed tobą ukrywać — powiedział.

— Taa — powiedziała Reetal. — Co pijesz? — Uśmiechnęła się.

— Velladon pozostawił sporo dobrych rzeczy — wskazał głową barek obok ekranu. — Przyłączysz się?

— Hm-m-m. — Podeszła do barku, przyjrzała się butelkom, wybrała coś i nalała sobie. — Można sądzić — podkreśliła — że jednak ukrywasz się przede mną.

— Ktoś tak uważa? Musiałbym całkiem stracić mój prostacki rozum...

— Niekoniecznie. — Reetal wzięła szklankę, podeszła do niego i usiadła na poręczy fotela. — Będziesz chyba musiał podjąć dość trudną decyzję, zanim dasz małej Reetal szansę zadania kilku pytań.

— Skąd taki wniosek? — zdziwił się Quillan.

— Och — powiedziała Reetal. — Jak się doda jedno do drugiego... Interesuje cię to?

— Nawijaj, mała.

— Po pierwsze — zaczęła Reetal. — Zauważyłam, że jakiś czas temu, po tym, jak najpierw zleciłeś mi jakąś małą robotę, zamknąłeś się w pomieszczeniu transmitera, postawiłeś tarczę, włączyłeś zagłuszacz i odbyłeś prywatną rozmowę z kimś na pokładzie „Camelota”.

— Tak, no i co? — powiedział Quillan. — Rozmawiałem z biurem ochrony statku. Mają załatwić, żeby łódź policyjna Federacji zabrała tych chłopaków komodora i resztę Bractwa z sekcji podprzestrzennej.

— I tu właśnie pojawia się ten kłopotliwy problem — powiedziała Reetal. — Po drugie, jak już wspominałam, zauważyłam, że wykazujesz tendencję do unikania prywatnej rozmowy ze mną. No i po zastanowieniu się nad tym, a także nad kilkoma innymi rzeczami, które mi się skojarzyły w międzyczasie, poszłam zobaczyć się z Ryterem.

— A po co...?

Reetal nerwowo przygładziła sobie włosy.

— Daj mi skończyć, kolego. Znalazłam Rytera i Orkę w stanie rozstroju nerwowego. A wiesz dlaczego? Są przekonani, że zanim „Camelot” tu dotrze, ty ich obu załatwisz.

— No-o-o — powiedział Quillan.

— Ryter — mówiła dalej — oprócz tego, że się denerwuje, jest również bardzo rozgoryczony. Mówi, że teraz już jest wszystko jasne, o co ci chodziło. Ty i twoi wspólnicy, dwóch twardych facetów o nazwiskach Hagready i Boltan, a także jacyś inni, niezidentyfikowani, jesteście również zainteresowani hlatami. Duke również o tym wspominał, pamiętasz. Komodor i Ryter kupili tę historię, gdyż uzyskali przez transmiter potwierdzenie, że Hagready i Boltan naprawdę porzucili swoje dotychczasowe tereny działania i zniknęli jakiś miesiąc temu, mając na oku mocno tajemniczy interes.

Ryter uważa, że żądanie dwudziestoprocentowego udziału dla twojego gangu zostało zrobione co najmniej w złej wierze. Doszedł do wniosku, że ty i twoi kumple, gdy dowiedzieliście się o operacji planowanej przez Velladona i Bractwo, postanowiliście ją przejąć i, nie dzieląc się z nikim, sami sprzedać te hlaty Yaco. Uważa, że Hagready i Boltan, lub jacyś inni, lecą w tym celu na „Camelocie” z grupą osiłków, podczas gdy ty przyleciałeś osobiście tutaj, na „Siódmą Gwiazdę”, żeby wprowadzić jak największe zamieszanie. Ryter przyznaje z niechęcią, że zrobiłeś to bardzo umiejętnie. Dla niego, mówi, jest teraz oczywiste, iż każdy twój ruch, od momentu, w którym się pojawiłeś, miał tylko jeden cel, spowodować, żeby grupa z „Gwiazdy” i Bractwo rzucili się sobie do gardeł. A teraz, gdy wykończyli się nawzajem, ty i twoi wspólnicy możecie radośnie przystąpić do realizacji swoich pierwotnych planów.

Oczywiście, nie możecie przy tym pozwolić, żeby Ryter i Orka dostali się żywi w łapy policji Federacji. Ci z sekcji podprzestrzennej nie mają znaczenia, bo to są zwykli żołnierze i nie wiedzą nic więcej poza tym, że jesteś kimś, kto nagle pojawił się na scenie. Co innego Ryter, który mógłby mówić i z pewnością to zrobi...

— Och, ten facet ma zbyt bujną wyobraźnię — powiedział Quillan, popijając drinka. — Przed przybyciem tutaj w ogóle nie słyszałem o hlatach. Jak już ci mówiłem, zajmuję się obecnie czymś zupełnie innym. Musiałem coś wymyślić, żeby się znaleźć między nimi i nic poza tym.

— Czyli nie zamierzasz poukręcać łbów tym dwom łasicom?

— Nie mam. Ale nie mam również nic przeciwko temu, żeby się trochę popocili, zanim przylecą Federalni.

— A co z Boltanem i Hagreadym?

— A co ma być? Przypadkiem wiedziałem, że jak ktoś będzie o nich pytał, to się dowie, że żaden z nich nie pokazał się od prawie miesiąca.

— Ja myślę — powiedziała zagadkowo Reetal.

— Co chcesz przez to powiedzieć?

— Hm-m-m. Quillan Złe Wieści! Z pewnością zimny drań. Wiesz, od początku wiedziałam, że nie jesteś zainteresowany hlatami...

— Tak?

— Brałam razem z tobą udział w kilku akcjach i zdziwiłbyś się, ile udało mi się o tobie usłyszeć na boku. Rąbnąć transport dziwnych zwierząt i sprzedać go Yaco? Tak, Złe Wieści mógłby to zrobić. Ale sprzedać w komplecie ze zwierzętami kilkuset ludzi, takich jak Brock i Solvey Kinmarten, to już by do niego nie pasowało.

— Bo ja mam złote serce — powiedział Quillan.

— I dlatego przed chwilą całą swoją uwagę skierowałeś na swoje wielkie stopy! — powiedziała Reetal. — Chłopcze, Quillan Złe Wieści, który w ogóle nie jest zainteresowany hlatami, w dalszym ciągu nie może sobie pozwolić, żeby Ryter przeżył i opowiedział o nim Federalnym.

Quillan popatrzył przez chwilę w zamyśleniu.

— Paskudna sprawa! — stwierdził. — Może więc nalałabyś mi następnego drinka.

Reetal wzięła obie szklanki i podeszła do barku, napełniła obydwie i wróciła z powrotem na poręcz fotela.

— Czyli wracamy z powrotem do tego małego kłopotliwego problemu — powiedziała.

— Do Rytera?

— Nie idioto. Oboje wiemy, że Ryter idzie na rehabilitację. Co najmniej piętnaście lat, jak sądzę. Problemem jest mała Reetal, która dowiedziała się dużo więcej niż chciała. Ona też pójdzie na rehabilitację?

Quillan wziął łyk ze swojej szklanki i odstawił ją.

— Przepraszam, czy ty nie sugerujesz, że ja mógłbym być... gliną?

Reetal poklepała go po głowie.

— Quillan Złe Wieści! Spójrzmy w jego kartotekę. Co my tam mamy? Same jatki. Rozbite organizacje, grupy, gangi. Kanciarze najwyższej rangi zaprzestający nagle działalności i niewyjaśnione dziury w ich w głowach. Dlaczego tak się dzieje? To miano jest nadzwyczaj trafnie zasłużone! I nikt sobie z tego nie zdaje sprawy, bo ci, co się zorientowali... No dobrze, to gdzie są teraz Boltan i Hagready?

Quillan westchnął.

— Jak już koniecznie chcesz wiedzieć... Hagready okazał się rozsądny, więc wylądował na rehabilitacji. Będzie miło, jak spotkają się z Ryterem któregoś dnia. Pappy Boltan nie chciał być rozsądny. Nie znam się wystarczająco na filozofii, żeby zgadywać, gdzie może być teraz. Ale wiem, że nic nikomu nie powie.

— W porządku — powiedziała Reetal. — Czyli to już mamy z głowy. Złe Wieści jest w jakimś wywiadzie. Najprawdopodobniej federalnym, pewnie jakieś służby specjalne. Myślę, że to nie ma żadnego znaczenia. Ale, w takim razie, co ze mną?

Quillan wyciągnął rękę i postukał paznokciami w szklankę.

— Ty, mała, zajmiesz się tym. Będziesz nalewała, a ja będę pił. Być może nie myślę tak szybko jak ty, ale wciąż myślę. Czy mógłbym przyjąć drinka z rąk nieco niepraworządnej i bardzo sprytnej damy, która naprawdę wierzy, że chcę ją skierować na rehabilitację? I którą bym podejrzewał, że będzie rozpowiadać coś, co zniszczyłoby reputację starego kumpla?

Reetal ponownie przygładziła swoje włosy.

— Zrozumiałam tę umowę z drinkiem — powiedziała — ale chciałam jednak usłyszeć to wprost od ciebie. Ty nie doniesiesz na mnie, a ja nie doniosę na ciebie. Gra?

— Tak jak powiedziałaś — potwierdził Quillan. — Nie ma znaczenia, co Ryter i Orka powiedzą Federalnym. I tak nikt się tego nie dowie. Federalni dostaną o mnie cynk przed przylotem. A przy okazji, obudziłaś już Kinmartenów?

— Jeszcze nie — odpowiedziała Reetal. — Byłam zbyt zajęta. Musiałam pomóc zaprowadzić porządek w zarządzie i skłonić ich do pracy.

— Dobrze, skończmy w takim razie te drinki i chodźmy to zrobić. Do tej pory ta mała powinna usnąć, ale równie dobrze może wciąż siedzieć i obgryzać z nerwów paznokcie na swoich zgrabnych paluszkach.

* * *

Major Heslet Quillan z wywiadu Zwiadu Kosmicznego sprawiał wrażenie bardzo strapionego.

— Wciąż ich szukamy — powiedział do Klayunga. — Jest prawie pewne, że hlat dostał ich na krótko przed tym, zanim wpadł w pułapkę.

Klayung, siwy i żylasty starszy mężczyzna, był przedstawicielem Służby Psychologicznej odpowiedzialnym za transport hlatów na „Camelocie”. Razem z Quillanem czekali w przedsionku bloku hibernatorów „Siódmej Gwiazdy” na dostarczenie komory Lady Pendrake z bloku dyrekcji.

— Może kryminaliści, z którymi mieliście do czynienia, ukryli gdzieś oboje? — zastanawiał się Klayung.

Quillan potrząsnął głową.

— Nie mieli możliwości znaleźć ich tak szybko. Dwanaście razy zmieniałem portal niosąc tam Kinmartena. Pewnie hlat, ze swoimi zdolnościami, mógłby za mną nadążyć i nie zostać zauważonym. Ale musiałoby to być niezwykle sprytne zwierzę, żeby pozostawać w ukryciu tak długo, dopóki go nie zaprowadzę tam, gdzie chce.

— Och, one są wystarczająco inteligentne — stwierdził Klayung nieobecnym tonem. — Ich przeciętny IQ jest prawdopodobnie wyższy niż człowieka. Ale mentalność mają oczywiście innego typu. No dobrze, dowiemy się tego, gdy przywiozą komorę i będę mógł zapytać hlata.

Quillan spojrzał na niego.

— Ten translator umożliwia kontakt dwustronny z tym stworem?

— Niezupełnie — odpowiedział Klayung. — Widzi pan, majorze, władze, które były zainteresowane odkryciem hlatów, zorientowały się, że będzie prawie niemożliwe utrzymanie informacji o nich w tajemnicy. Okaz, który znajduje się tu, na „Gwieździe”, przebywał przedtem przez cały rok w różnych zakładach naukowych. Dość duża liczba ludzi była zaangażowana w te badania i z nim eksperymentowała. W konsekwencji, powstało kilka celowo stworzonych legend na ich temat. Te legendy nie są w całości wiarygodne, więc pomagają utrzymać aktualną wiedzę o hlatach na zadowalająco mętnym poziomie.

Ten translator, to jest jedna z takich legend. W rzeczywistości to urządzenie nic nie robi. Hlat posługuje się sygnałami telepatycznymi, zarówno wśród swojej rasy, jak i w kontaktach z innymi istotami, a także nauczył się korelować te sygnały z ludzką mową.

— Czyli pan... — zaczął Quillan.

— Tak. Eltak, ich odkrywca, był zupełnie niezłym naturalnym telepatą. Gdyby nie był tak okropnie leniwy, mógłby być w tym bardzo dobry. A ja mam ze sobą cały asortyment różnych psionicznych gadżetów, które dają mi podobne możliwości.

Urwał, gdy portal przedsionka rozwarł się szeroko. Prowadzona przez dwóch operatorów komora Lady Pendrake wpłynęła do pomieszczenia na podnośniku grawitacyjnym. Klayung wstał.

— Ustawcie ją na razie tutaj — polecił operatorom. — Jak będzie trzeba ją przenieść dalej, to was wezwiemy ponownie.

Poczekał, aż portal zamknie się za ludźmi, po czym podszedł do urządzenia i dość długo sprawdzał ustawienia i odczyty.

— Taak! — powiedział, prostując się w końcu. Przez chwilę jakby odpłynął gdzieś myślami. A potem znów zaczął mówić: — Zaczynam już rozumieć sytuację. Powinienem panu powiedzieć jeszcze coś o hlatach, majorze. Po pierwsze, one wykazują całkiem wyraźne sympatie i antypatie. Na przykład Eltak był przez większość swoich znajomych określany jako dość wstrętny typ. Ale hlaty raczej go polubiły w czasie tych piętnastu czy więcej lat pobytu na ich wyspie.

To po pierwsze. Druga sprawa dotyczy ich inteligencji. Po drodze tutaj odkryliśmy, że nasi podopieczni przyswoili sobie wiedzę na temat funkcjonowania komór skonstruowanych na ich potrzeby w stopniu nie gorszym niż ludzie nie mający technicznego wykształcenia. I...

Urwał i przez chwilę stał, drapiąc się po brodzie.

— No cóż — powiedział. — To w końcu powinno przygotować pana na to, co zobaczy pan w komorze.

Quillan spojrzał na niego ze zdziwieniem.

— Mówiono mi, że to stworzenie jest szkaradne jak grzech — zaznaczył — niemniej zdarzyło mi się już widzieć kilka stworzeń, na widok których wywracały się flaki.

Klayung zakrztusił się.

— Niezupełnie to miałem na myśli — powiedział. — Ja... no dobrze, po prostu otwórzmy. Ma pan coś przeciwko temu, majorze?

— Nie, nic.

Quillan podszedł do komory z boku, odblokował zamek i przesunął dźwignię. Odsunęli się obaj kilka kroków. Mechanizm szumiał kilka sekund, a potem drzwi otworzyły się. Quillan pochylił się, by zajrzeć do środka i natychmiast wyprostował się, chwytając za broń. Włosy na głowie zjeżyły mu się.

— Gdzie on jest? — zapytał.

Klayung popatrzył na niego zatroskany.

— Przypuszczam, że gdzieś w pobliżu. Ale zapewniam pana, majorze, że nie ma najmniejszego zamiaru nas atakować. Ani też nikogo innego.

Quillan odchrząknął i jeszcze raz zajrzał do komory. W samym końcu, obok siebie, leżeli Kinmartenowie. Wyglądało na to, że oddychają regularnie, a na ich twarzach widnieje spokój.

— Tak — powiedział Klayung. — Są żywi i nic im nie jest. — Znów podrapał się po brodzie. — Myślę, że najlepiej będzie, jak po prostu zamkniemy teraz z powrotem komorę. Później możemy wezwać lekarza ze szpitala, żeby im dał coś na uspokojenie, zanim ich stąd zabierzemy. Mieli przerażające doświadczenia i lepiej będzie budzić ich stopniowo w celu uniknięcia wstrząsu emocjonalnego. — Podszedł do komory z boku i przesunął z powrotem dźwignię zamykania. — No a teraz, na koniec — powiedział — możemy sobie usiąść, majorze. To może trochę potrwać.

* * *

— Spójrzmy na to wszystko przez chwilę z punktu widzenia hlata — zaczął, kiedy już znów usiedli sobie wygodnie. — Śmierć Eltaka zaskoczyła go. W tamtej chwili nie rozumiał nic z tego, co się dzieje w bloku dyrekcji. Zszedł więc wówczas z widoku, powodując przy tym śmierć jednego z szefów gangu, a potem zaczął się skradać po różnych piętrach budynku, przechwytując różne informacje z rozmów i umysłów spotykanych ludzi. W krótkim czasie dowiedział się dosyć, by zorientować się w planach bandytów i doszedł do tego samego wniosku, co pan... że istnieje możliwość zdemoralizowania i zredukowania gangu do takiego stanu, w którym nie byliby już w stanie realizować swoich celów. I dlatego zaczął ich systematycznie nękać.

W międzyczasie na scenie pojawił się pan. Z początku hlat był raczej zdezorientowany pańskimi motywami, gdyż napotkał nadzwyczajną rozbieżność między tym, co pan mówi, a tym, co pan myśli. Ale potem, obserwując pana przez jakiś czas, zaczął rozumieć, jakie ma pan zamiary i doszedł do wniosku, że stwarzają one znacznie większe prawdopodobieństwo sukcesu, i że jego dalsze działanie może panu przeszkodzić. Pozostała mu więc tylko jedna rzecz do zrobienia.

Panie majorze, powiem panu w zaufaniu, że niemożność wydostania się hlata z komory hibernacyjnej jest tylko jeszcze jedną legendą – rozpuszczaną o nich dezinformacją. Nawet ich opiekunowie są o tym zapewniani. Jak dotychczas, żadne pola siłowe stosowane do zabezpieczania komór nie przeszkadzały im w najmniejszym stopniu. Te komory zostały skonstruowane po to, żeby zapewnić im bezpieczeństwo i ukryć przed wzrokiem postronnych osób. W dodatku komory hibernacyjne są powszechnie używane podczas podróży i nie budzą niczyjej ciekawości.

Wspominał pan, że Kinmartenowie zrobili na panu wrażenie bardzo sympatycznych ludzi. Hlat również ich polubił. Oprócz Eltaka, byli jedynymi ludźmi, z których umysłami dobrze się zaznajomił. Nie miał pewności, czy uda się zapobiec wysadzeniu „Gwiazdy”, a jedynym miejscem, które dawało nadzieję przeżycia tej eksplozji, było wnętrze jego komory, która została skonstruowana w taki sposób, żeby zapewnić istocie w niej przebywającej, jak największe prawdopodobieństwo przetrwania wszelkich możliwych do przewidzenia wypadków.

Hlat uruchomił więc pańską pułapkę, usunął przynętę, przeniósł do środka Kinmartenów i wyszedł z niej, zanim staza zaczęła działać. Doszedł do słusznego wniosku, że wszyscy będą uważali, że dał się złapać w pułapkę. Potem kręcił się po bloku dyrekcji, śledząc wydarzenia i będąc gotowym do akcji, gdyby okazało się to potrzebne. Gdy udało wam się zakończyć pomyślnie waszą akcję, pozostał w pobliżu komory, czekając na mój przyjazd.

Quillan potrząsnął głową.

— A to sprytny zwierzak! — stwierdził po kilku sekundach. — I mówi pan, że jest teraz gdzieś w pobliżu?

— Tak — potwierdził Klayung. — Szedł za komorą, a teraz... w czasie naszej rozmowy, ukrył się w którejś ze ścian przedsionka.

— A dlaczego się nie pokazuje?

Klayung odchrząknął, by oczyścić gardło.

— Są dwa powody — powiedział. — Pierwszy, to ten pański wielki pistolet. Widział kilkakrotnie, jak pan go używa, a po tej całej strzelaninie w bloku zarządu, rozumie pan...?

Quillan schował Miam Devila do kabury.

— Przepraszam — powiedział. — Taki nawyk. Oczywiście teraz rozumiem już, że... No dobrze, a ten drugi powód?

— Obawiam się — powiedział Klayung — że pan ją obraził tymi uwagami na temat jej wyglądu. Hlaty mają sporą dozę próżności. W każdym bądź razie, wydaje się dąsać.

— Och, jestem prawie pewien — powiedział Quillan, dość głośno — że ona rozumie to, iż opisy które do mnie dotarły pochodziły z nieobiektywnych źródeł. Jestem przekonany, że były wysoce nieprawdziwe.

— Hm-m-m — powiedział Klayung. — Wydaje mi się, że to podziałało, majorze. Ta ściana po drugiej stronie...

Coś jak zmarszczka pojawiło się na bocznej ścianie przedsionka. Nagle powierzchnia ściany pociemniała i zrobiła się czarna. Quillan mrugnął i zorientował się, że widzi hlata. Stwór wisiał, rozciągnięty jak pająk, na połowie długości ściany pomieszczenia. Przypominał ogromną włochatą amebę, chociaż struktura fizyczna pod szorstkim czarnym futrem musiała być niewspółmiernie bardziej złożona. Oczu nie było widać, ale Quillan miał wrażenie, że jest bacznie obserwowany. Tu i tam, wzdłuż krawędzi ciała i na jego powierzchni wystawały rozmaite elastyczne wypustki.

Quillan wstał, poprawił pas z bronią i ruszył w kierunku ściany.

— Lady Pendrake — powiedział — to zaszczyt dla mnie spotkać panią. Czy mogę uścisnąć pani rękę?


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)