home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

Mistrz space opery

Chyba nikt nie zaprzeczy, że pierwszym przykazaniem literatury pięknej, a więc również science fiction, powinno być: nie usypiać czytelnika, a dopiero potem: poruszać „ważkie tematy”. James H. Schmitz stosował się dokładnie do tej reguły, co przyczyniło się do przylepienia mu etykietki „autora przygodówek”. Swoje opowieści umieszczał najczęściej w anturażu międzygwiezdnej federacji światów Piasty, gęstej gromady gwiazd położonej w pobliżu osi galaktycznej i zasiedlonej przez kolonistów pochodzących z Ziemi. Poniższe opowiadanie zostało opublikowane w magazynie „Analog Science Fiction and Science Fact”, we wrześniu 1962 roku.


James H. Schmitz

„Prądy czasu”
(The Winds of Time)


Gefty Rammer wszedł w wąski korytarz, łączący na Srebrnej Królowej pomieszczenia nawigacyjne z kabinami pasażerskimi, starając się zmienić swoją zafrasowaną minę w coś, co by wyrażało pewność siebie. Nie miał żadnej korzyści w tym, żeby pozwolić dwojgu pasażerom podejrzewać, że ich pilot, właściciel Rammer Spacelines, ma zamiar pleść bzdury.

Otworzył drzwi do kabiny pana Maulbowa i wszedł do środka. Maulbow leżał w koi, na plecach, wciąż nieprzytomny, blady na twarzy i z zamkniętymi oczami. Stracił przytomność w chwili, gdy, za sprawą jakichś nieznanych sił, podobny do rzepy kadłub Srebrnej Królowej zatrząsł się w sposób, jakiego statek nigdy jeszcze nie zaznał w czasie osiemnastu lat swoich kosmicznych podróży. Kerim Ruse, sekretarka Maulbowa, klęczała obok swojego pracodawcy, próbując wyczuć puls. Jej spojrzenie wyrażało niepokój.

— Już wiesz, co to było? — zapytała wystraszonym głosem.

— Na razie nic pewnego — Gefty wzruszył ramionami — statek nie jest uszkodzony, to twarda sztuka, a to już jest dobrze. Inaczej... no cóż, wcisnąłem się w skafander i wyjrzałem na zewnątrz przez właz awaryjny. Zobaczyłem dokładnie to samo, co pokazują ekrany. Cokolwiek by to nie było.

— Czyli nie wiesz, co się stało i gdzie jesteśmy? — domagała się wyjaśnień.

Panna Ruse była niezbyt wysoką dziewczyną o dużych i pięknych, szarych oczach oraz gęstych, granatowo-czarnych włosach. W tej chwili była na boso, ubrana w strój do spania składający się z czegoś miękkiego, w co była owinięta na górze i luźnych spodni na dole. Włosy miała potargane i wyglądała najwyżej na piętnaście lat. Gdy Królową zatrzęsło, spała w swojej kabinie i była na tyle rozsądna, że nie próbowała wydostać się z koi chronionej polem siłowym, dopóki statek nie przestał się trząść i chybotać. W ten sposób, z trojga osób na pokładzie, jedynie ona nie odniosła obrażeń. Była wystraszona, to oczywiste, ale stosunkowo dobrze przyjmowała sytuację.

— Widzę kilka możliwości — powiedział ostrożnie Gefty. — Pewne jest, że Królowa została wyrzucona z normalnej przestrzeni i może nam zabrać trochę czasu, zanim znajdziemy sposób na przeniesienie jej tam z powrotem. Ale najważniejsze jest to, że statek nie został uszkodzony. No więc... nie wygląda to tak najgorzej.

Pomyślał, że udało mu się trochę uspokoić pannę Ruse. Niestety nie mógł tego samego powiedzieć o sobie. Był doświadczonym pilotem, zarówno w normalnej przestrzeni jak i podprzestrzeni. Odsłużył swoje we Flocie, a obecnie, przez ostatnie osiem lat, kierował własnym przedsiębiorstwem transportowym, z dwoma statkami latającymi na obszarze Piasty, nie tylko w granicach Federacji, ale nigdy nie słyszał o podobnym przypadku. To, co zobaczył na ekranach obserwacyjnych – gdy statek uspokoił się już na tyle, by pozwolić mu podnieść się z podłogi sterówki – oraz kilka minut później, jeszcze raz i bardziej bezpośrednio, przez właz awaryjny, nie miało sensu i wydawało się nie mieć, po prostu, żadnego znaczenia. Przyrządy wskazywały, że na zewnątrz kadłuba Królowej jest próżnia. Ta próżnia była ciemna, nawet całkowicie czarna, niemniej w niektórych miejscach pojawiały się na chwilę jakby sugestie mętnego blasku i koloru, zapalały się i znikały okazjonalne punkciki świetlne. Poza tym widać było jakieś dziwne zjawisko, jakby odległą gigantyczną eksplozję, nagłe rozjaśnianie się ciemności, wykwitające daleko przed dziobem statku, przez chwilę pozostające na widoku i wydające się pędzić prosto na nich. Sprawiało to wrażenie, jakby statek przedzierał się z wielką szybkością przez to tajemnicze środowisko. Wrażenie to musiało jednak wynikać z ruchu tych świateł, gdyż silniki Królowej przestawił na jałowy bieg natychmiast, gdy tylko zdołał się doczołgać do konsoli i spojrzeć na ekrany.

Takich rzeczy jednak nie mówi się pasażerom. Kerim Ruse sama sobie mogła wyobrazić wystarczająco wiele niepokojących sytuacji; im mniej się teraz dowie, tym lepiej. Była jeszcze sprawa odczytu danych z przyrządów nawigacyjnych statku. Dawały się odczytać jedynie wskaźniki kierunku lotu. Wynikało z nich, że Srebrna Królowa zmienia kierunek co najmniej dwadzieścia razy na sekundę.

— Czy pan Maulbow wykazał jakieś oznaki przytomności? — zapytał Gefty.

Kerim potrząsnęła głową. — Oddech i puls ma normalny, a ten guz na głowie też nie wygląda tragicznie, niemniej nie rusza się. Myślisz, Gefty, że moglibyśmy coś jeszcze dla niego zrobić?

— Chyba już nic — odpowiedział Gefty — kości ma całe. Zobaczymy, jak się poczuje, gdy odzyska przytomność. — Zarówno postać pana Maulbowa, jak i fakt, że ten czarter od początku sprawiał dziwne problemy, były zastanawiające.

Natomiast Kerim była dziewczyną towarzyską; już pierwszego czy drugiego dnia podróży przeszli na ty. Co prawda później wydawała się go unikać, ale Gefty doszedł do wniosku, że Maulbow musiał jej to nakazać. Prawdopodobnie dlatego, żeby nie zdradziła jakichś tajemnic.

Sam Maulbow był najbardziej sztywnym i nieprzystępnym klientem ze wszystkich, jacy się zdarzyli Rammer Spacelines. Chudy blondyn w nieokreślonym wieku, z bladymi oczami i wąskimi wargami. Nie podjął dyskusji na temat, dlaczego wybrał sobie taki pojemny frachtowiec jak Królowa dla rozpoznania mineralogicznego w jałowym układzie małego słońca, daleko poza granicami cywilizacji. Gefty potrzebował pieniędzy i nie dopytywał się więcej. Jeśli Maulbow chciał mieć tylko pilota, a całą resztę wolał zrobić osobiście, to jego sprawa. A jeśli był zamieszany w coś nielegalnego, choć trudno było sobie wyobrazić w co, to celnicy go przyszpilą po powrocie do Piasty.

Teraz jednak to wszystko wyglądało trochę inaczej.

— Nie wiesz przypadkiem, gdzie pan Maulbow trzyma klucze do sejfu? — zapytał Gefty, skrobiąc się po brodzie.

— Co? — Kerim sprawiała wrażenie zaskoczonej. — Nie! Ale wiesz dobrze, że nawet gdybym wiedziała, to i tak nie pozwoliłabym ci ich wziąć, wtedy gdy... gdy on jest nieprzytomny!

Gefty odchrząknął.

— Masz jakiś pomysł, co on mógł zamknąć w tym sejfie?

— Mnie o takie rzeczy nie pytaj. — Jej oczy rozszerzyły się. — To chyba nie może mieć nic wspólnego z tą awarią?

Zdaje się, że trochę za bardzo ją uspokoiłem, pomyślał Gefty.

— Nie wiem — powiedział — ale nie chcę tu siedzieć i czekać, aż Maulbow się ocknie. Dopóki nie znajdziemy się w normalnej przestrzeni, nie wolno nam pomijać żadnej możliwości. Jedno jest pewne, jeśli coś takiego już się kiedyś wydarzyło, to nikt nie powrócił, żeby o tym opowiedzieć. Rozumiesz?

Wyglądało na to, że zrozumiała. Zbladła, a potem powiedziała niepewnie: — No cóż... wiem jedynie, że szczelnie zamknięte skrzynie, które pan Maulbow zabrał ze sobą z Piasty, zawierały jakieś drogie urządzenia. Zawsze podkreślał, że mam nie wtykać nosa w nie swoje sprawy i robić tylko to, czego się ode mnie wymaga. Oczywiście zastosowałam się.

— Nie wiesz więc, co było w tych dwóch wielkich pudłach, które przywiózł kilka godzin temu z tego księżyca i zamknął w sejfie ładunkowym?

— Nie, Gefty, nie wiem. Słuchaj, on mi nic nie powiedział na temat celu tej wyprawy. Wiem tylko, że jest to dla niego jakaś bardzo ważna sprawa. — Kerim zamilkła na chwilę, po czym dodała: — Sądząc z tego, jak ostrożnie manewrował dźwigiem przy przenoszeniu tych skrzyń, muszą być dość ciężkie, bez względu na to, co zawierają.

— Też to zauważyłem — powiedział Gefty. Wciąż nic mu to nie dawało. — No dobrze, powiem ci coś w takim razie — nie rezygnował. — Pozwoliłem twojemu szefowi zabrać oba komplety kluczy do sejfu, bo nalegał na to, gdy podpisywaliśmy umowę czarterową. Ale nie powiedziałem mu, że dorobienie nowego kompletu zajmie mi nie więcej niż pół godziny.

— Tak? I dorobiłeś...?

— Jeszcze nie. Ale chciałbym spojrzeć na to, co on tam schował i jest mi wszystko jedno czy on pozwala, czy nie. Najlepiej będzie więc, jak teraz pójdziesz i ubierzesz się, a ja przeniosę go do sterówki.

— Dlaczego chcesz go tam przenieść — zapytała Kerim.

— Bo sterówka jest w całości zabezpieczona polem siłowym. Właśnie je włączyłem i jeżeli znów zacznie rzucać, będzie to najbezpieczniejsze miejsce na statku. Zaniosę tam również jego osobiste rzeczy i będziesz mogła zacząć szukać w nich kluczy. Może ci się uda je znaleźć, zanim zrobię nowy komplet. A może on się wcześniej obudzi i powie nam, gdzie są.

Kerim Ruse popatrzyła z powątpiewaniem na swojego pracodawcę, po czym skinęła głową. — No dobrze, załóżmy, że masz rację — powiedziała i wybiegła z pośpiechem. Kilka minut później pojawiła się w sterówce, już całkowicie ubrana.

— Nawet nie drgnął. Jego walizki są tam, pootwierałem zamki — powiedział Gefty, odkładając narzędzia na półkę.

Kerim spojrzała na obraz pokazywany na ekranach i wzdrygnęła się lekko.

— Tak się zastanawiam, Gefty... podobno jest coś takiego, co nazywają „trzecią przestrzenią”.

— Oczywiście. Pseudoprzestrzeń. Ale to nie to. Flota ma takie specjalne kesony, umożliwiające pobyt w tamtym środowisku, chociaż niezbyt długo. Statek, taki jak Królowa... no cóż, gdyby nas zassało jakoś do „trzeciej przestrzeni”, to do tej pory wszystko dookoła już by się zestaliło, my też.

— Rozumiem — powiedziała Kerim z rozczarowaniem. Usłyszał, jak zabiera się do walizek. Po chwili zapytała: — A jak wyglądają te klucze do sejfu?

— Jeśli je tam gdzieś wsadził, to je na pewno rozpoznasz. Mają ponad sześć cali. Co to za facet, ten Maulbow? Naukowiec?

— Nie sądzę. Nigdy nie powiedział nic, co by na to wskazywało. A pracuję u niego już półtora roku. Jest dobrym pracodawcą... To jeden z najsympatyczniejszych mężczyzn, jakich znam, naprawdę. I ma całkowitą rację, że nie powinnam zadawać żadnych pytań na temat jego interesów, jeżeli to wykracza poza zakres mojej pracy.

— Jak się nazywa jego firma?

— Maulbow Engineering.

— Niewiele to mówi — zauważył kwaśno Gefty. — A te urządzenia, które ma ze sobą... sam je zrobił?

— Nie. Chociaż przypuszczam, że niektóre są skonstruowane przez niego. Może większość. Firmy, które je wykonywały, miały mnóstwo kłopotów ze zrobieniem wszystkiego dokładnie tak, jak chciał. W tych dwóch walizkach nie znalazłam niczego, co przypominałoby klucze.

— Dobrze — powiedział Gefty — jeśli nie znajdziesz w pozostałych, obstukaj wszystkie dokładnie, czy nie ma gdzieś jakichś skrytek.

— Wolałabym — oznajmiła bojaźliwie — żeby pan Maulbow odzyskał przytomność. Wydaje mi się... że to trochę nieuczciwe, robić coś takiego bez jego wiedzy!

Gefty chrząknął coś niezobowiązująco. Teraz już wcale nie był pewien, czy chce, aby jego tajemniczy klient ocknął się, zanim sprawdzi zawartość sejfu ładunkowego Srebrnej Królowej.


* * *

Piętnaście minut później, pobrzękując w kieszeni kurtki świeżo wykonanym kompletem kluczy, Gefty Rammer schodził na pokład ładunkowy, znajdujący się w pękatej rufie Srebrnej Królowej. Kerim została ze swym pracodawcą, który zaczynał odzyskiwać rumieńce, chociaż oczy wciąż miał zamknięte. Oryginalnych kluczy nie udało się znaleźć. Gefty nie był przekonany, czy rzeczywiście się starała, chociaż wydawało się, że rozumie powagę sytuacji. Obecnie jej lojalność w stosunku do pracodawcy nie miała już znaczenia, co z pewnością sprawiło, że poczuła się lepiej.

Oświetlenie włączyło się automatycznie, gdy tylko Gefty wszedł do szerokiego przejścia, prowadzącego z ładowni do sejfu. Jego kroki odbijały się echem od stalowych grodzi. Zatrzymał się na moment przed wielkimi okrągłymi drzwiami i wsłuchał w pomrukiwanie silników Królowej, pracujących na jałowym biegu w położonej za ścianą maszynowni. Znajomy dźwięk działał uspokajająco. Gefty włożył pierwszy klucz, obrócił dwa razy, wyciągnął i nacisnął jeden z przycisków na panelu kontrolnym obok drzwi. Ciężka płyta ze stali ruszyła z miękkim posykiwaniem i wsunęła się w ścianę. Drugi klucz włożył w zamek drzwi wewnętrznych. Kilka sekund później wejście do sejfu stało otworem.

Zatrzymał się w wejściu, marszcząc nos. Światło w środku się nie zapaliło, widocznie wstrząsy musiały uszkodzić oświetlenie. Czuć było jakiś smród, ostry, nieprzyjemny, jakby ktoś rozlał amoniak. Gefty zrobił krok do przodu, minął krótki, szeroki korytarzyk i spojrzał w prawo, w półmrok sejfu.

Dwie wielkie stalowe skrzynie – te, które Maulbow zabrał ze sobą na pozbawioną atmosfery powierzchnię księżyca, zapełnił czymś i załadował na pokład Królowej – utkwiły w rogu, w dziwny sposób, sugerujący, że przesunęły się tam, gdy statkiem rzuciło. Jedna z nich była otwarta i wydawała się być pusta. Co do drugiej Gefty nie miał pewności. W półmroku przed nią leżały luźne zwoje jakiegoś bardzo grubego, ciemnego kabla... a na środku sejfu stało coś, co natychmiast zaabsorbowało jego całą uwagę. Wciągnął głęboko powietrze, czując zimny dreszcz na plecach.

Uświadomił sobie, że tak naprawdę, do tej chwili, nie wierzył we własne przeczucia. Chociaż, oczywiście, jeśli Królowa nie została wyrwana z przestrzeni i rzucona w to coś dookoła przez jakieś nieznane zewnętrzne siły, to przyczyna musiała leżeć w czymś, co Maulbow wniósł na pokład. A to coś musiałoby być, w pewnym sensie, maszyną...

No i było.

Rozpoznał cienkie połyskujące druty w jej pobliżu – prowizoryczne pole ochronne. Wewnątrz niechlujnie wykonanej klatki umieszczono dwa zestawy urządzeń, część z nich pracowała, migocząc i błyskając światełkami. To musiało być to bardzo drogie i trudne do zrobienia urządzenie, które Maulbow przywiózł z Piasty. Oprócz tego stała tam pękata, ciężka maszyna. W mętnym świetle wyglądała bezkształtnie i szaro. Element wyposażenia wydający jakieś złowieszcze dźwięki. Ta maszyna pracowała. Gdy Gefty na nią patrzył, nieregularne trzaski zaczęły narastać, przechodząc w hałas przypominający niekontrolowaną strzelaninę.

W głowie zakotłowało mu się od chaotycznych pytań. Co to jest? Skąd się wzięło na tym księżycu? Czy to jest część jakiegoś statku...? Rozbitego statku do podróży w tym czymś na zewnątrz? Jakiś rodzaj napędu?

Maulbow musi to wiedzieć, skoro potrafił zaprojektować urządzenia potrzebne do uruchomienia tego poobijanego monstrum. Z drugiej strony nie przewidział tych nagłych wstrząsów Królowej po włączeniu maszyny, co go zaskoczyło i pozbawiło przytomności.

Trzeba więc przede wszystkim ocucić Maulbowa. Manipulowanie tym urządzeniem, nie znając dokładnie jego właściwości, mogłoby się okazać szaloną niefrasobliwością. Gefty wolałby się nie zakładać o to, czy kolejna poważna pomyłka nie skończy się tragicznie dla wszystkich.

Być może tylko dlatego, że jego nerwy były napięte do ostatniej granicy, uświadomił sobie wtedy dwie rzeczy docierające do jego zmysłów. Zapach amoniaku, którego prawie już nie zauważał, stał się wyraźnie silniejszy oraz ledwo słyszalny szelest delikatnie sugerujący jakiś ruch, z tyłu za nim. Pomyślał, że tutaj, w sejfie, nic nie ma prawa się poruszać. Zesztywniał i powoli obrócił głowę, by zaraz potem rzucić się dziko do tyłu, tracąc i odzyskując równowagę, gdy coś wielkiego i ciemnego upadło ciężko na podłogę w miejscu, w którym stał przed chwilą. Skoczył do wyjścia i gwałtownie wcisnął za sobą przycisk zamykający drzwi zewnętrzne.

Gdy drzwi sejfu zaczęły się zasuwać, to coś skręciło za nim w korytarzyk. Zauważył jedynie płynny, posuwisty, jakby naoliwiony ruch czegoś na kształt wielkiego węża; a potem, na ułamek sekundy, jasne światło wpadające z zewnątrz ukazało długi ciężki klin głowy i metaliczny połysk wpatrzonych w niego zielonych oczu.

Drzwi wsunęły się cicho w swoje łoże i zablokowały. To coś pozostało wewnątrz. Zabrało mu prawie minutę, zanim nogi przestały mu się trząść na tyle, żeby mógł ruszyć z powrotem na główny pokład. W półmroku sejfu, to coś wyglądało jak wielki zwój kabla leżący obok skrzyń. Podobnie jak Maulbow, mogło się poobijać i stracić przytomność podczas wstrząsów, a gdy się ocknęło, zobaczyło w sejfie Geftiego. Ale mogło też być cały czas przytomne i czekać z wyrachowaniem, aż Gefty skoncentruje się na czymś innym i dopiero wtedy zaatakować. Było wystarczająco duże, by go zgnieść i połamać mu kości podczas uderzenia.

Jakieś zwierzę do obrony...? Wężopodobny cerber? Co innego mogłoby je łączyć z tajemniczą maszyną? Być może Maulbow chciał, by pozostało zamknięte w jednej ze skrzyń, a ta się rozleciała...

Za dużo pytań, jak na tę chwilę, pomyślał Gefty, Maulbow musi mi to wszystko wyjaśnić.


* * *

Szedł centralnym korytarzem głównego pokładu, gdy, zza mijanych drzwi, usłyszał ostre wezwanie:

— Stój, Rammer! Zostań, tam, gdzie jesteś! Nie ruszaj się, bo...

Maulbow urwał zaskoczony niezbyt racjonalną, choć błyskawiczną, reakcją Geftiego, który od razu zrozumiał, że Maulbow jest uzbrojony. Gefty był bez broni, ale miał pistolet w sterówce, na wszelki wypadek. Przed chwilą przeżył całą serię nerwowych wydarzeń i był mocno wzburzony tym, że coś śmierdzącego amoniakiem, wyglądające jak ogromny wąż, zmusiło go do ucieczki z własnego sejfu ładunkowego. Więc, gdy jeden z pasażerów Królowej kazał mu się zatrzymać, miara się przepełniła. Jedyne, co teraz pragnął, to poczuć w ręku swoją spluwę.

Obejrzał się i zobaczył Maulbowa wychodzącego z półotwartych drzwi, trzymającego w ręku coś, co wyglądało jak cienka, biała pałeczka długości dwudziestu cali. Rzucił się do przodu, zygzakując od ściany do ściany, żeby dać tamtemu – jeśli to, co trzymał w ręce, było bronią przygotowaną do użycia – jak najmniejszą możliwość trafienia. Maulbow krzyknął coś za nim ze złością. Gefty wpadł w boczny korytarz, zostawiając za plecami skwierczącą smugę białego ognia i przypalone ściany korytarza.

Skrył się za rogiem. Wszystko się w nim wściekle gotowało. Strzelanina nie była jego ulubioną rozrywką, ale nie wstrząsnęła nim tak bardzo, jak cichy atak tego stwora w półmroku sejfu. Kilka sekund później stał już w opustoszałej sterówce, z odbezpieczonym pistoletem w ręku, zwrócony twarzą do wejścia. Jeśli Maulbow go ściga, powinien już tu być. Ale w korytarzu panowała cisza. Z miejsca, gdzie stał, nic nie było widać. Czekał, starając się uspokoić oddech i zastanawiał się, gdzie może być Kerim Ruse i co wstąpiło w Maulbowa. Po chwili, nie tracąc z oczu drzwi, podszedł do ściennego schowka, w którym schowany był pistolet i wyłowił jeszcze jedną pamiątkę z czasów służby we Flocie, wąski nóż w sprężynowej pochwie. Podciągnął rękaw kurtki i przymocował pochwę do lewego przedramienia, powyżej nadgarstka. Upewnił się, że wszystko działa, a nóż się łatwo się wysuwa, po czym opuścił rękaw.

W korytarzu wciąż panował spokój. Gefty podszedł cicho do jednego z foteli, zdjął z niego poduszkę i wystawił przez drzwi na korytarz.

Usłyszał syk. Poduszka eksplodowała w rozbłysku białego ognia. Gefty wysunął pistolet za drzwi, skierował go w koniec korytarza i nacisnął spust. To była broń palna. Usłyszał jak pocisk rykoszetuje, odbijając się od gładkich grodzi. Ktoś z tamtej strony wrzasnął, zaskoczony. Nie był to krzyk kogoś, kto właśnie został trafiony.

— Jak przyjdziesz tu z bronią — zawołał Gefty — to ci łeb odstrzelę. Skończ z tą niedorzeczną bijatyką?

Przez chwilę panowała cisza, a potem usłyszał wibrujący głos Maulbowa. Tamten był najprawdopodobniej nie dalej niż dwadzieścia stóp od wejścia.

— Bijatyka się skończy, Rammer, gdy ty przestaniesz się bezmyślnie wtrącać — w jego głosie słychać było z trudem powstrzymywaną zimną furię. — To ty stwarzasz zagrożenie dla nas wszystkich. Nie masz pojęcia, o co chodzi.

No cóż, było w tym dużo racji.

— No to pogadajmy — zaproponował Gefty, niezbyt przyjaznym tonem. — Jak na razie jeszcze nic nie zrobiłem, ale na pewno nie oddam ci statku. A nawiasem mówiąc, gdzie się podziała panna Ruse?

— Jest w schowku na mapy — odpowiedział Maulbow po chwili wahania — Musiałem... musiałem ją unieruchomić na jakiś czas. Ale teraz możesz ją już uwolnić. Tracimy czas, musimy się dogadać.

Gefty spojrzał przez ramię. Niewielkie drzwi do schowka były zamknięte. Nie posiadały zamka, a ze środka nie dochodził żaden dźwięk. Podstęp? Sprawdzenie nie zajmie dużo czasu. Przypadł do ściany, popchnął drzwi i zajrzał.

Kerim była w środku, siedziała na krześle w rogu maleńkiego pomieszczenia. Powód, dla którego się nie odzywała, był oczywisty; była zapakowana, wraz z krzesłem, do ciasnego worka z przezroczystego błyszczącego materiału. Spojrzała desperacko na Geftiego i poruszyła szybko wargami. Z worka nie dochodził żaden dźwięk.

— Maulbow... — zawołał ze złością Gefty.

— Nie podniecaj się, Rammer, nic jej nie będzie. — W głosie Maulbowa słychać było coś, co sugerowało zadowolenie. — Przez unieruchamiacz da się oddychać. Od zewnątrz łatwo go rozerwiesz.

Gefty zacisnął wargi.

— Dobrze, ale będę miał ten korytarz na muszce...

Maulbow nie odpowiedział. Gefty ostrożnie wszedł do środka i chwycił na próbę za przezroczystą błonę powyżej ramion dziewczyny. Ku jego zdziwieniu materiał rozszedł się jak mokra bibuła. Pociągnął mocniej i po chwili Kerim, ze śladami łez na twarzy, pracując desperacko dłońmi, łokciami i ramionami, zdzierała resztę już sama.

— Gefty — westchnęła — on... pan Maulbow...

— Jest w korytarzu — powiedział Gefty — słyszy cię. — Jego wzrok powędrował ku ścianie, gdzie wisiał drugi przejrzysty worek. Czy mógł być przeznaczony dla kogoś innego, pomyślał, niż tylko dla Gefty Rammera? — Mamy niewielki kłopot — dodał.

— Och, nie! — Spojrzała w kierunku korytarza, potem na pistolet w ręku Geftiego i dopiero potem na niego.

— Maulbow też ma broń — zaczął Gefty, mówiąc wystarczająco głośno, by być pewnym, że tamten usłyszy. — Dopóki nie dojdziemy do porozumienia i nie ustalimy, co dalej, on pozostanie w korytarzu, a my tutaj, w sterówce. To on jest odpowiedzialny za tę awarię i wygląda na to, że wie, gdzie jesteśmy.

Popatrzył w jej wystraszone oczy i zniżył głos do szeptu: — Nie martw się tak bardzo. Już wiem, co on kombinuje, tyle że na razie przyniosło to nieoczekiwane efekty. Liczył na to, że weźmie nas oboje z zaskoczenia i mu się nie udało, więc teraz spróbuje namówić nas na współpracę.

— A ty?

Gefty wzruszył ramionami.

— To zależy od tego, co on ma zamiar zrobić. Chcę wyjść z tego żywy. Posłuchajmy, co ma do powiedzenia...


* * *

Kilka minut później Gefty zastanawiał się czym więcej zaryzykuje: tym, że uwierzy w to, co powiedział Maulbow czy raczej, gdy założy, że to wszystko kłamstwo.

Kerim Ruse przycupnęła na krawędzi krzesła – sztywno wyprostowana, oczy szeroko otwarte, twarz pobladła – sprawiając wrażenie, że wierzy i chce wierzyć Maulbowowi. Były oczywiście jakieś dowody wspierające... Przede wszystkim nieprawdopodobny wygląd otoczenia statku. Cienki jak ołówek miotacz ognia czy unieruchamiacz, sprawiający wrażenie delikatnej tkaniny, były wystarczająco niezwykłe, żeby pasować do opowiadania Maulbowa, niemniej Gefty uważał, że zarówno jedno, jak i drugie, nie byłoby niemożliwe do wytworzenia w Piaście.

No i był jeszcze janandra – wielki, wężowaty stwór w ładowni, przywieziony z księżyca wraz z poobijaną maszyną. Maulbow oświadczył, że jest to jego towarzysz z wcześniejszej podróży. Stworzenie zazwyczaj nie wykazujące agresji. Prawdopodobnie atak musiał zostać sprowokowany nagłym pojawieniem się Geftiego w sejfie. Właściwie nie jest to zwierzę domowe. Między nim i Maulbowem istnieje jakaś więź psychiczna, której Maulbow nie podejmuje się im wytłumaczyć, gdyż i tak nie potrafiliby zrozumieć jej znaczenia. W tym – niewyjaśnionym – znaczeniu, janandra jest niezbędny dla jego dobrego samopoczucia.

Ten punkt był wystarczająco interesujący, by stworzyć wrażenie prawdziwości pozostałych elementów tej historii. Niemniej, tak naprawdę, niczego to nie dowodziło, a jedyną rzeczą, której Gefty w najmniejszym stopniu nie kwestionował, było to, że znajdowali się w kiepskiej sytuacji, która mogła gwałtownie ulec znacznemu pogorszeniu. Popatrzył za siebie, na ekrany. To co tam było widoczne, w otoczeniu statku, było, według Maulbowa, iluzją przestrzeni stworzoną przez strumień czasu, w którym się poruszali.

W dodatku, jak twierdził Maulbow, w przyszłości istniała rasa, ludzka z wyglądu, posiadająca maszyny umożliwiające żeglugę w strumieniu czasu po całym wszechświecie – poruszanie się z prądem i pod prąd czasu, zanurzanie się i wynurzanie z normalnej przestrzeni w różnych okresach i galaktykach, bez żadnych ograniczeń. Maulbowowi, który był jednym z eksploratorów, przydarzyło się nieszczęście – miliony lat świetlnych od siedzib jego rasy, setki lat w przeszłości – jego pojazd rozbił się na pozbawionym atmosfery księżycu, „moduł kontrolny” został uszkodzony, a instrumenty zniszczone. Udał się, zatem, do ludzkiej cywilizacji, by tam znaleźć niezbędne urządzenia, skąd w końcu powrócił – na Srebrnej Królowej – do miejsca, gdzie leżał zagrzebany jacht żeglujący w czasie.

Gefty wydął wargi. Nie, na razie nie kupuje tych wyjaśnień, ale jeśli Maulbow nie kłamie, to niewidoczne gwiazdy odlatują w przeszłość, a galaktyka zaczyna się przesuwać, by koniec końców zatracić się na zawsze w głębi wszechświata, której nie będzie w stanie pokonać żaden napęd gwiezdny. Sprawę trzeba załatwić szybko. Z drugiej strony jednak, skoro Maulbow jest też w dużym stresie i się spieszy, to warto pogłębić trochę jego niecierpliwość, żeby powiedział naprawdę coś istotnego – coś, co Gefty powinien wiedzieć.

— Dlaczego nas ze sobą zabrałeś? — zapytał powoli, jakby nie był do końca przekonany.

— Bo moje zasoby zostały prawie wyczerpane! — padła odpowiedź z korytarza. — Nie stać mnie było na nowy statek, więc wynająłem twój, a wraz z nim ciebie, Rammer. Jeśli chodzi o pannę Ruse, to bałem się, że pomimo wszelkich wysiłków, moja działalność wzbudziła podejrzenia i ciekawość. Po moim zniknięciu, mogliby ją wypytywać. A ponieważ nie mogłem ryzykować, że ktoś za mną trafi do wraku, więc wziąłem ją ze sobą. Jakie to ma teraz znaczenie? Oferuję ci największą przygodę... Słuchaj, daję ci słowo honoru, że bezpiecznie wrócisz do twojego miejsca i czasu, a także dostaniesz hojne wynagrodzenie za wszelkie niewygody!

Kerim spojrzała na Geftiego i potrząsnęła gwałtownie głową.

— Wiesz co, Maulbow, trudno w to wszystko uwierzyć. Może byś tu jednak przyszedł, do sterówki.

Maulbow milczał przez chwilę.

— Mówiłem już — powiedział — te wstrząsy były wynikiem nieprawidłowego działania „modułu kontrolnego” w czasie przejścia. Trzeba poprawić pewne ustawienia i to jak najszybciej.

— I do tego są potrzebne instrumenty statku?— zapytał Gefty.

— Na podstawie ich wskazań będę mógł określić naturę problemu. Kiedy... kiedy się rozbiłem, moduł został poważnie uszkodzony. Te naprawy były z konieczności pospieszne. Musiałem...

— Co było przyczyną katastrofy?

— W niektórych rejonach „wielkiego prądu” namnożyły się niebezpieczne „moce” — powiedział Maulbow głosem przepełnionym niecierpliwością. — Nie podejmuję się ich opisać...

— Nie zrozumiałbym?

— Ja sam tego nie bardzo rozumiem, Rammer. To nie są formy życia, chociaż wykazują pewne cechy istot żywych... nawet istot inteligentnych. Jeśli potrafisz sobie wyobrazić energię promienistą zdolną do okazania świadomej wrogości...

Gefty poczuł zimny dreszcz na karku.

— Wielkie, szybko poruszające się światła? — zapytał.

— Tak — w głosie z korytarza pojawił się naglący ton zainteresowania — widziałeś... kiedy to widziałeś?

Gefty spojrzał na ekran.

— Od chwili, gdy zaczęliśmy rozmawiać, dwa razy. I raz przedtem... zaraz po tym, jak nas rąbnęło.

— W takim razie, Rammer, nie powinniśmy tracić więcej czasu. Te „moce” reagują na fluktuacje „modułu kontrolnego”. Jeśli były tak blisko, że można było je zobaczyć, to są świadome obecności statku. Próbowały go zlokalizować.

— Co mogą nam zrobić?

— Pojedynczy atak wystarczył, by uszkodzić „moduł kontrolny” w moim jachcie — powiedział Maulbow — „wielki prąd” odrzucił nas natychmiast. Statek tej wielkości powinien być trochę bardziej odporny, dlatego go wybrałem. Ale jeśli „moduł kontrolny” nie zostanie natychmiast wyregulowany i nie będzie mógł zabrać nas z tego rejonu, ataki będą ponawiane tak długo, dopóki statek, wraz z nami, nie zostanie zniszczony.

Gefty wziął głęboki oddech.

— Widzę inną możliwość, Maulbow. Bardziej odpowiadającą pannie Ruse i mnie. Jeśli rzeczywiście chcesz zrobić tak, jak powiedziałeś – że dopilnujesz, abyśmy mogli potem powrócić – to nie powinieneś się sprzeciwiać.

— Co masz na myśli? — zapytał Maulbow ostrym tonem.

— Wyłączysz ten moduł. Z tego, co powiedziałeś wynika, że wtedy zostaniemy automatycznie wyrzuceni z powrotem do normalnej przestrzeni, wciąż niezbyt daleko od Piasty. Tam znajdziesz mnóstwo ludzi, którzy będą chcieli podjąć ryzyko podróży z tobą w przyszłość, jeśli tylko przekonasz ich, że będą mogli powrócić. Panna Ruse i ja chyba nie jesteśmy tak zuchwali.

W korytarzu zapanowała cisza.

— Nie spiesz się, przemyśl to dokładnie — dodał Gefty. — Mnie się też nie podoba możliwość, że te światła mogą nas zaatakować, ale jeśli uważasz, że możemy jeszcze poczekać, to ja również nie mam nic przeciwko temu.

Cisza przeciągała się. W końcu Gefty zaproponował: — Jeśli się zgadzasz, to zanim się pokażesz, kopnij to swoje strzelające narzędzie do sterówki. Nie chcemy żadnych wypadków.

Znów zapanowała cisza. Kerim przygryzała wargi i zaciskała dłonie na kolanach. Gdy Maulbow się odezwał, głos miał płaski i pozbawiony emocji.

— Najgorsze, co moglibyśmy teraz zrobić — powiedział — to przedłużać dyskusję na temat dalszego postępowania. Czy jeśli pozbędę się broni, to ty odłożysz pistolet?

— Oczywiście.

— Dobrze. Nie jest to dla mnie zbyt satysfakcjonujące, ale zgadzam się.

Przez chwilę nic się nie działo, a potem Gefty usłyszał, jak broń sunie z lekkim grzechotem po podłodze korytarza. Biała pałeczka uderzyła w ścianę, obróciła się, potoczyła do sterówki i zatrzymała kilka stóp przed nim. Gefty zawahał się, po czym podniósł ją i położył na bocznym blacie. Obok umieścił swój pistolet i odsunął się kilka metrów dalej. Kerim obserwowała go z niepokojem.

— Gefty — szepnęła — on może...

Gefty spojrzał na nią i powiedział bezdźwięcznie: — W porządku — po czym zawołał: — Broń odłożona, Maulbow, możesz wejść. Załatwmy to pokojowo.

W korytarzu rozległy się szybkie kroki. Gefty czekał z bijącym mocno sercem, opuściwszy luźno ramiona. Maulbow pojawił się w wejściu, spojrzał na Geftiego i Kerim, a potem rozejrzał się po kabinie. Na chwilę zatrzymał wzrok na bocznym pulpicie, po czym znów spojrzał na Geftiego i wszedł, krzywiąc usta.

— Nie jest w naszym zwyczaju, Rammer — powiedział spokojnie — zdradzać tajemnice „wielkiego prądu” innym rasom. Nigdy bym nie przypuścił, że sprawisz mi tyle kłopotu. Ale teraz...

Jego prawa ręka, z na wpół ukrytym w dłoni złocistym przyrządem, zaczęła się unosić. Lewe ramię Geftiego cofnęło się, po czym wystrzeliło do przodu.

Wojskowy nóż, wyrzucony ze swojej pochwy, wślizgnął w dłoń Geftiego, błysnął w powietrzu, obrócił i wbił po rękojeść w pierś Maulbowa. Jednocześnie z trzymanego przez Maulbowa urządzenia trysnęła smuga dymiącej czerni i z cichym skwierczeniem uderzyła w podłogę, w miejscu, gdzie chwilę wcześniej były stopy Geftiego.


* * *

Kilka minut później Gefty powrócił z dziobowej kabiny, która na Srebrnej Królowej pełniła rolę izby chorych.

— Wciąż żyje — powiedział do Kerim — chociaż nie wiem dlaczego. Może nawet wyzdrowieje. Nafaszerowałem go środkami przeciwbólowymi, co powinno zatrzymać go tam, dopóki nie wrócimy do normalnej przestrzeni. Potem, zobaczę, co się da dla niego zrobić.

Kerim nie była już taka blada i zszokowana jak wcześniej.

— Wiedziałeś, że będzie próbował cię zabić? — zapytała drżącym głosem.

— Podejrzewałem, że może spróbować. Za szybko się zgodził. Sądziłem, że będę miał szansę zabrać mu każdy ukryty gadżet, zanim go użyje. Myliłem się. Powinniśmy się teraz pospieszyć...

Włączył skanowanie uszkodzeń i popatrzył na znajomy układ liczb i kontrolek na konsoli. Było kilka pomniejszych uszkodzeń, ale generalnie statek był w pełni sprawny. Jedno z mniej ważnych uszkodzeń, nie wskazywanych przez przyrządy, można było zobaczyć w samej sterówce, w pobliżu otwartego wejścia do schowka na mapy. Drzwi, grodzie w pobliżu i spory fragment podłogi, zostały zniszczone, poczerniałe i tak śmierdzące, jak tylko mogą śmierdzieć przypalone rzeczy. Tam właśnie stał Gefty, gdy Maulbow wszedł do kabiny i gdyby tam pozostał po rzuceniu noża, byłby teraz w znacznie gorszym stanie niż ognioodporne, z reguły, wyposażenie.

Oba miotacze Maulbowa – biała pałeczka leżąca niewinnie na bocznym pulpicie i obły złoty przyrząd, który wypadł mu z ręki, plując kłębkami dymiącej czerni – siejąc strach, strzelały w ten kąt niemal przez trzydzieści sekund po tym, jak Maulbow upadł i miotał się po podłodze. Gdy zwiotczał, miotacze natychmiast przestały strzelać. Wyglądało to tak, jakby, tracąc przytomność, przestał je kontrolować.

Szczęściem, urządzenia medyczne będące na wyposażeniu izby chorych, choć przeznaczone do pokojowych zadań, można było zaprogramować w specjalny sposób, pozwalający unieruchomić nawet najbardziej agresywnych pacjentów, a co dopiero kogoś z okropną raną po nożu. Biorąc pod uwagę kąt, pod którym nóż uderzył i wszedł między żebra, zwykły człowiek umarłby w ciągu kilku sekund. Było jednak już całkiem pewne, że Maulbow nie jest zwykłym człowiekiem i nawet po wyrzuceniu ze statku jego magicznych miotaczy, Gefty nie mógł się pozbyć uczucia, że to jeszcze nie koniec tej sprawy, że w rzeczywistości, rozgrywka musi się zakończyć śmiercią jednego z nich.

— Myślałem — powiedział do Kerim — że ta maszyna, którą Maulbow uruchomił w sejfie ładunkowym, jest silnikiem napędowym jakiegoś rodzaju, ale okazuje się ona pełnić całkowicie inną funkcję. Maulbow połączył ją z urządzeniami, które zrobił w Piaście i które razem z nią tworzą to, co nazywał „modułem kontrolnym”. Gdyby ta maszyna pobierała paliwo ze statku, zobaczylibyśmy to na tablicy przyrządów. Tymczasem nic takiego nie widać i nie wiadomo skąd ona czerpie energię. Wiemy już jednak, że ten „moduł kontrolny” utrzymuje nas w prądzie czasu i będzie nas utrzymywał tak długo, jak długo będzie działał.

Gdybyśmy mogli go wyłączyć, prąd „odrzuciłby” Królową, tak jak to się stało z jachtem Maulbowa. Czyli, innymi słowy, wywaliłby nas do normalnej przestrzeni, czego chcemy. I chcemy tego najszybciej, jak to możliwe, gdyż, jeśli Maulbow mówił prawdę, z każdą minutą przebywania tutaj, oddalamy się od Piasty i od naszych czasów, i przybliżamy do jego.

Kerim pokiwała głową, oczy miała utkwione w jego twarzy.

— Nie mogę po prostu pójść na dół i zacząć pstrykać wszystkimi przełącznikami — ciągnął Gefty. — Maulbow powiedział, że to nie działa prawidłowo, ale nawet, gdyby działało, to i tak nie można przewidzieć, co się stanie. Nie wydaje się być podłączone do któregokolwiek z systemów statku. Wygląda na to, że utrzymuje nas w jakimś polu, wytworzonym przez siebie. Mógłbym więc przesunąć cały moduł do śluzy towarowej i wyrzucić go na zewnątrz. Gdy Królowa znajdzie się poza zasięgiem jego pola, efekt powinien być podobny do wyłączenia, co powinno nas wyrzucić do normalnej przestrzeni.

Kerim ponownie skinęła głową.

— A co z janandrą, tym zwierzęciem pana Maulbowa? — zapytała.

Gefty wzruszył ramionami.

— To zależy od tego, jak się zachowa. Maulbow mówił, że zwykle nie jest agresywne. Zobaczymy. Na wszelki wypadek założę skafander i wyciągnę jakiś sprzęt górniczy. Jeżeli uda mi się wmanewrować go do jakiegoś pustego pomieszczenia, w którym będzie...

Przerwał i z niepokojem spojrzał na konsolę. Potem obrócił się pośpiesznie i sięgnął w drugi koniec, gdzie znajdowały się przyrządy sterujące uszczelnieniem grodzi wewnątrz statku.

— Co się stało? — zapytała z niepokojem Kerim.

— Sam chciałbym wiedzieć... — Gefty pokazał na konsolę. — To małe czerwone światełko, w sekcji ładowni. Minutę temu jeszcze go nie było. Oznacza, że drzwi do sejfu zostały otwarte.

— Myślisz, że to on? — Na jej twarzy pojawiły się oznaki tego samego, na pół zabobonnego strachu, jaki i jego zaczynał ogarniać.

— Nie wiem.

Już sam sposób, w jaki Maulbow kontrolował swoją broń, wydawał się dość nienaturalny. Ale w tym było jeszcze coś innego. Miotacze były produktem wiedzy i czasu Maulbowa. Co innego mechanizm drzwi do sejfu? Czy Maulbow mógł mieć wystarczająco dużo czasu i okazji, żeby go zbadać i przerobić...?

— Uszczelniłem grodzie między przedziałami i pokładami statku — powiedział powoli. — Teraz jedyne przejścia prowadzą przez włazy serwisowe, będące w istocie małymi śluzami. To ograniczy możliwość poruszania się janandry do pokładu ładunkowego. Jeśli wydostał się z sejfu, to dopóki nie znajdę czegoś, by sobie z nim poradzić, może sprawiać pewien problem. Ale nie widzę w tym nic poważnego. Skafandry są na drugim pokładzie, więc zanim zejdę do ładowni, będę mógł jeden założyć. Poczekaj teraz tutaj, a ja zajrzę jeszcze na chwilę do Maulbowa.

Jeśli Maulbow już odzyskał przytomność, to musiał wspaniale udawać. Gefty popatrzył na bladą, omdlałą twarz, półotwarte oczy, po czym potrząsnął głową i opuścił kabinę, zamykając ją za sobą na klucz. Najprawdopodobniej Maulbow nie miał z tym nic do czynienia, niemniej, wielki wąż biegający swobodnie po pokładzie ładunkowym mógł rzeczywiście mocno utrudnić sprawę. Gefty nie sądził, żeby jego pistolet wywarł jakieś wrażenie na czymś tak dużym, a chociaż niektóre z narzędzi górniczych mogły się nadawać na zaimprowizowaną broń, to były one niestety złożone na tym samym pokładzie.

Gdy powrócił do sterówki, Kerim stała na środku, czekając na niego.

— Gefty — zapytała — czujesz? Taki dziwny zapach...

W tym momencie Gefty również poczuł i zimny dreszcz przeleciał mu po plecach. Wiedział, co to jest. Popatrzył na wylot systemu wentylacyjnego i odwrócił się z powrotem do Kerim. Wziął ją za rękę i powiedział spokojnie:

— Chodź za mną. Tylko bądź bardzo cicho. Nie wiem, jak to się stało, ale janandra jest teraz na głównym pokładzie. To jego zapach. Dochodzi z systemu wentylacyjnego, a to oznacza, że jest gdzieś na bakburcie. Pójdziemy więc w przeciwną stronę.

— A co potem? — zapytała szeptem.

— Założymy skafandry i wyrzucimy „moduł kontrolny” ze statku. Jeśli janandra szuka Maulbowa, to nie będzie nam przeszkadzał.


* * *

Nie przypominał jej już, że jeśli Maulbow mówił prawdę, mają dodatkowy powód, aby się pozbyć tego urządzenia jak najszybciej. Sam o tym cały czas pamiętał; w czasie tych kilku minut, od rozprawy z Maulbowem, dwa razy widział bladą poświatę pojawiającą się na pokrytych czernią ekranach. Nic nie mówił, gdyż nawet jeśli rzeczywiście wrogie „moce” były świadome ich obecności i starały się zlokalizować statek, to w obliczu absolutnej konieczności wyrwania się z nieubłaganego nurtu „wielkiego prądu” – zanim ten uniesie ich w dal, z której nie będą już stanie wrócić do cywilizacji – niewiele to zmieniało w ich sytuacji.

Te krótkie rozbłyski wzmacniały pulsujące w umyśle Geftiego poczucie konieczności pośpiechu, podczas gdy wydarzenia oraz twarda konieczność uniknięcia możliwej w tym chaosie nieznanych czynników jakiejś fatalnej pomyłki spowalniały jego działania. Tajemniczy sposób, w jaki nieprzyjemny towarzysz podróży Maulbowa pojawił się na głównym pokładzie, wykluczył inne możliwości, oprócz wzięcia Kerim ze sobą. Jeśli Maulbow był wciąż w stanie kierować osobiście całą sprawą, nie było dla niej naprawdę bezpiecznego miejsca na pokładzie Królowej.

A Maulbow mógł być do tego zdolny. Spiesząc wąskim, krętym korytarzem, biegnącym wzdłuż obłego kadłuba Królowej, w kierunku grodzi oddzielającej ich od sąsiedniego przedziału, Gefty dwa razy poczuł podobny do amoniaku zapach zwierzęcia dochodzący z systemu wentylacyjnego. Do przełazu doszli bez kłopotu, ale potem, gdy już byli w pomieszczeniach na drugim pokładzie, kierując się do magazynu ze sprzętem, w ciszy za sobą usłyszeli ostry trzask. Jego przyczyna była niepokojąco oczywista. Gefty zawahał się, po czym popchnął Kerim w kierunku bocznego korytarza.

— Idzie za nami? — spojrzała na niego.

— Na to wygląda.

Nie było już czasu na zakładanie skafandrów, to coś właśnie przeszło za nimi przez śluzę na drugi pokład. Pomógł dziewczynie zejść szybko po przypominającej drabinę schodni do przełazu łączącego drugi pokład z ładownią i wcisnął przycisk na ścianie. Gdy właz się otworzył, z korytarza, którym przed chwilą przyszli, dobiegł kolejny hałas, jak gdyby coś otarło się krótko i ciężko o jedną z grodzi. Kerim westchnęła cicho. Weszli do śluzy. Gefty wcisnął dwa inne przyciski i stanął obserwując właz zamykający się za nimi. Po kilku sekundach otworzył się drugi właz, ukazując nieoświetlony pokład ładunkowy.

Zeszli po drabinie kolejne kilka metrów i weszli do bocznego korytarza. Drzwi włazu zamknęły się z trzaskiem i zapanowała kompletna ciemność. Gefty chwycił Kerim za ramię i pociągnął ją w lewo korytarzem, kierując się dotykiem palców do lewej grodzi. Na skrzyżowaniu ponownie skręcił w lewo. Kilka sekund później otworzył niewielkie drzwi, wepchnął przez nie dziewczynę i wszedł za nią. Drzwi przymknął pozostawiając wąską szczelinę.

— I co teraz? — wyszeptała drżącym głosem.

— Zostaniemy tu przez chwilę. Najpierw będzie szukał nas w sejfie.

Pilnujące maszyny Maulbowa stworzenie powinno najpierw udać się do sejfu i tam na nich zapolować. Ale nie musiało. Gefty wyjął z kieszeni pistolet i trzymał go z dala od Kerim. Po drugiej stronie pomieszczenia były jeszcze jedne drzwi. W razie czego mogli się wycofać trochę dalej, chociaż niezbyt daleko.

Czekali w całkowitej ciszy, zakłócanej jedynie ich nierównymi oddechami i odległym, dudniącym pulsowaniem silników Królowej, pracujących na jałowym biegu. Gefty czuł, jak Kerim drży, oparta o niego. W jaki sposób ten zwierzak zdołał przejść przez śluzę. Mechanizm jest łatwy w obsłudze, nawet psa można by było nauczyć się nim posługiwać. Ale pies ma łapy...

Usłyszeli miękki syk otwieranego włazu. Widoczny przez szparę w drzwiach prawy wylot korytarza nieznacznie pojaśniał. Pod śluzą coś ciężko tąpnęło, a potem właz zamknął się i powróciła kompletna ciemność.

Znów zapanowała cisza. Mijały sekundy. Wyobraźnia podsuwała Geftiemu obraz czekającego stworzenia, jego wielkiej klinowatej głowy, uniesionej i próbującej swoimi zmysłami wysondować ciemność wokół siebie w poszukiwaniu śladów dwojga ludzi. Chwilę później rozległ się głuchy szelest, coraz głośniejszy, w miarę jak janandra zbliżał się do wylotu korytarza i mijał go, a potem szybko cichnący po lewej stronie.

Gefty wypuścił powoli powietrze, otworzył szerzej drzwi i przez jakiś czas nasłuchiwał. Nagle w korytarzu prowadzącym do przełazu pojawiło się światło, tym razem padające z lewej strony.

— Teraz przechodzi przez główną halę — wyszeptał. — Pójdziemy inną drogą, ale musimy iść szybko i po cichu. Mam pomysł, jak możemy się pozbyć tego bydlęcia.


* * *

Śluza towarowa na pokładzie ładunkowym była wyposażona w dwie pary wewnętrznych drzwi. Te, które się otwierały na halę, z której było również wejście do sejfu, były skonstruowane tak, żeby można było przenieść nimi największe, przewidywane, elementy ładunku; miały prawie trzydzieści stóp szerokości i dwadzieścia wysokości. Drugie drzwi miały wielkość pozwalającą na przejście człowieka w skafandrze kosmicznym, bez potrzeby otwierania bramy towarowej. Wychodziły na niewielką kabinę operatora, kierującego załadunkiem.

Idąc korytarzem w zupełnej ciemności, Gefty poprowadził ich do tej kabiny. Doprowadził dziewczynę do fotela i kazał usiąść przy konsoli. Przez chwilę macał coś na boku, znalazł włącznik i przekręcił. Usłyszeli ciche kliknięcie. Pojawiło się blade rozproszone światło, oświetlając konsolę oraz zawieszony nad nią ciemny ekran.

— Lewa strona tego ekranu — wyjaśnił po cichu — pokazuje śluzę. Prawa dużą halę za nią. Tam, wszędzie, jest na razie ciemno, dlatego nic nie widać. Jedyny sposób, żeby otworzyć lub zamknąć bramę towarową, to te przełączniki tutaj. To co chcę zrobić, to zwabić janandrę do śluzy, zatrzasnąć bramę i zablokować dźwignie sterujące. W ten sposób go schwytamy.

— Tylko jak go zmusić, żeby tam wszedł?

— Bardzo prosto. Będę o trzy kroki przed nim. Potem wskoczę tutaj, zablokuję oba wejścia, a on zostanie wewnątrz. Wyobrażasz to sobie?

— Wyobrażam — powiedziała niepewnie — ale to brzmi strasznie ryzykownie.

— Mnie też się nie podoba — przyznał Gefty — zróbmy to więc, zanim stracę pewność siebie. Gdy wejdę do tamtej hali, zapalą się światła. Są automatyczne. Obserwuj prawą stronę ekranu. Gdy zobaczysz janandrę, że wchodzi tam przede mną, krzycz najgłośniej, jak potrafisz.

Przesunął w prawo obie dźwignie drzwi wewnętrznych. Wysoko w górze, niedaleko środka ciemnego ekranu pojawiła się czerwona iskra. Na ścianie kabiny, za Geftym, zapaliło się drugie czerwone światełko. Wydłużony fragment grodzi pod nim obrócił się bezszelestnie na ciężkich zawiasach i ustawił pod kątem prostym, wystając w głąb śluzy towarowej jak drzwi grube na trzy stopy. Przez powstały otwór napłynęła do kabiny fala zimnego powietrza.

Na ekranie, obok poprzedniej, pojawiła się druga czerwona iskra.

— Teraz obydwa wejścia są otwarte — wyszeptał Gefty. — W hali sejfu nie ma janandry, bo zapaliłoby się światło, ale mógł usłyszeć szum otwierającej się bramy i zaraz tam będzie. Obserwuj ekran.

— Oczywiście — zapewniła drżącym głosem.

Gefty zdjął ze ściany wielki klucz i pokonując trzy szczeble drabinki, zszedł po cichu na podłogę śluzy. Poszedł prosto w kierunku gigantycznej bramy towarowej, której klapa była teraz opuszczona poziomo i wpasowana w podłogę hali. Na progu zawahał się przez chwilę, po czym wszedł w ciemność. W wielkiej hali natychmiast włączyło się oświetlenie.

Stał jakiś czas spokojnie, skupiwszy wzrok na drzwiach sejfu, znajdujących się na lewo, po przeciwnej stronie hali. Sejf był otwarty. Janandra mógł wciąż być w środku. Mijały sekundy, ciemny otwór wejścia pozostawał cichy i nic nie wskazywało na jakikolwiek ruch w tym miejscu. Gefty spojrzał w prawo, zrobił kilkanaście kroków w głąb hali, uniósł klucz i rzucił go w kierunku otworu wentylacyjnego w przeciwległej grodzi.

Ciężkie narzędzie uderzyło z hałasem o ramę otworu, odbiło się i upadło na podłogę. Z mocno bijącym sercem, nie spuszczając oczu z wejścia do sejfu, Gefty ruszył powoli w tym kierunku.

— Gefty, jest... — usłyszał wrzask Kerim.

Obrócił się i ruszył sprintem z powrotem do śluzy. Janandra wyszedł bezszelestnie z bocznego korytarza. Posuwał się płynnym ruchem dobrze naoliwionej maszyny – dokładnie tak, jak Gefty zapamiętał – jego wielka głowa kołysała się jard nad podłogą. Gefty wpadł do śluzy, odbił się z górnego stopnia drabinki i wskoczył do kabiny. Kerim poderwała się na nogi. Gefty uderzył dłonią płasko po konsoli, przesuwając dźwignię w lewo do oporu. Klapa za nim wpasowała się w ścianę z taką siłą, że wszystko się wokół zatrzęsło.

Widoczna na ekranie, gruba, podobna do robaka, ciemna sylwetka janandry obróciła się w mroku śluzy, zawracając do hali. Janandra zorientował się, że to pułapka. Ale klapa bramy podnosiła się już z płynnością masywnego urządzenia, gdyż jej dźwignia sterująca również została przesunięta do oporu. Ciężkie cielsko uderzyło w klapę z całą siłą i ześlizgnęło się na podłogę. Brama domknęła się i część ekranu pokazująca śluzę zrobiła się czarna.

— Jest... mamy go... mamy go! — wyszeptał triumfalnie Gefty.

Włączył wewnętrzne oświetlenie śluzy, po czym zaklął z cicha. Stojąca obok Kerim wciągnęła głęboko powietrze.

Na ekranie widać było janandrę, miotającego się wewnątrz śluzy gwałtownie, ale, niewątpliwie, celowo. Okazało się również, że jest to stworzenie o wiele bardziej złożone niż na to wcześniej wskazywał widok długiego ciała i ciężkiej głowy. Skóra, na długości jakichś ośmiu stóp od głowy, rozszerzyła się w płaski elastyczny kaptur. Spod kaptura wystawało pół tuzina przegubowych ramion w kolorze kości, a wraz z nimi, falujące jak wstążki, trudniejsze do zdefiniowania wypustki. Stwór wspiął się do połowy wysokości klapy, obmacał ją swoimi kończynami, a potem nagle rzucił się do bramy zewnętrznej. Ruchliwymi palcami trzech ramion chwycił za obrotowe pokrętła zamków i zaczął obracać.

— Kerim, on chce... — wykrztusił Gefty, zdumiony.

Nic z tego. Janandra znieruchomiał, a potem zaczął kręcić w drugą stronę. Docisnął mocno rygle wrót i zostawił. Podniósł się na pół swojej długości i kołysząc wielką głową, zaczął oglądać narzędzia umieszczone w uchwytach ściennych. Nagle sięgnął ramieniem i zdjął coś z uchwytu. Potem odwrócił się i w jednej chwili jego głowa wypełniła ekran. Kerim krzyknęła ze strachu i schowała się za Geftiego. Wyłupiaste, zielono-metaliczne oczy wydawały się spoglądać wprost na nich. A potem ekran zrobił się czarny.

— Co... co się stało? — szepnęła Kerim.

— Zniszczył kamerę — powiedział Gefty, przełykając ślinę. — Musiał się domyślić, że go obserwujemy i nie spodobało mu się... Z początku myślałem, że Maulbow jest jakimś supermenem — dodał — ale okazuje się, że wypuszczenie janandry z sejfu, jego wędrówki po statku i zdolność do otwierania włazów nie wymagają żadnych magicznych umiejętności. Janandra robi to sam. Wcale nie jest zwierzęciem domowym, tylko partnerem Maulbowa. Za tą wstrętną twarzą znajduje się mózg, najprawdopodobniej nie gorszy od mojego.

Kerim zwilżyła wargi.

— Czy on może... czy on wydostanie się stamtąd?

— Na statek? Nie! — Gefty potrząsnął zdecydowanie głową. — Może się wystrzelić na zewnątrz... Już chciał to zrobić, ale się w porę zorientował. Drzwi wewnętrznych nie otworzy, dopóki ktoś nie odblokuje zamków na tym panelu. Nie! Jest tam bezpiecznie zamknięty. Tylko że teraz...

No właśnie. Gefty uświadomił sobie, że teraz nie będzie już mógł zdobyć się na wypchnięcie janandry ze statku w przestrzeń „wielkiego prądu”. Tamten nie miał przyjaznych zamiarów, trudno było temu zaprzeczyć, ale jego poziom inteligencji był nie niższy niż Geftiego, o ile nie wyższy. No i w śluzie był bezsilny. Pozbycie się go w sposób planowany wcześniej, byłoby morderstwem z zimną krwią, dokonanym na kimś równym sobie. Niemniej, dopóki ten koszmarny i odrażający towarzysz podróży Maulbowa tam przebywał, nie można było użyć śluzy towarowej do pozbycia się „modułu kontrolnego” z sejfu.

Nowy pomysł pojawił się, gdy robił w głowie szybki i raczej desperacki przegląd rozmaitych dużych narzędzi, które dałyby się wykorzystać jako broń w celu zmuszenia janandry do posłuszeństwa i przeniesienia do jakiegoś innego zamkniętego pomieszczenia na statku. Nie było to niemożliwe, niemniej bardzo ryzykowne, a przynajmniej czasochłonne. I wtedy pomyślał, że skoro sejf ładunkowy przywiera dnem bezpośrednio do zewnętrznej ściany kadłuba Królowej...

Ile czasu zajęłoby wycięcie otworu w kadłubie? Miał na pokładzie narzędzia górnicze z własnym zasilaniem. Musi założyć skafander i wypompować powietrze z pokładu ładunkowego. Janandrę pozostawi w śluzie. Maulbow jest unieruchomiony w izbie chorych. Kerim z powrotem do sterówki... również w skafandrze, dla bezpieczeństwa. Potem musi odciąć zasilanie pokładu, żeby nie było komplikacji z urządzeniami Królowej, które mogłyby zareagować na rozszczelnienie statku. Jak się pospieszy, to pół godziny.


* * *

— Jeszcze z dziesięć minut — poinformował Kerim przez interkom skafandra.

— Dobrze. — Głos jej lekko zadrżał.

— Coś się dzieje na ekranach? — zapytał.

— Nie — zawahała się nieco — nie w tej chwili.

Gefty odchrząknął, otrząsnął pot z oczu i ponownie chwycił za uchwyt ciężkiego górniczego przecinaka, kierując jego koniec w dół, na podłogę sejfu. Światło pilota odnalazło miejsce, gdzie skończył i wiązka tnąca uderzyła, powoli wydłużając krzywą linię wygryzioną w grubym poszyciu Królowej. Wokół poobijanego „modułu kontrolnego” Maulbowa i podłączonych do niego urządzeń narysował okrąg o średnicy dwudziestu pięciu stóp. W czterech miejscach pozostawił nieprzecięte odcinki, gdzie planował umieścić materiał wybuchowy. Wybuch w czterech miejscach jednocześnie powinien ostateczne rozerwać połączenie z kadłubem i wyrzucić maszynę na zewnątrz. Jeśli to ich nie uwolni natychmiast spod jej wpływu, spróbuje coś zdziałać silnikami statku.

— Gefty — usłyszał głos Kerim.

— Aha?

— Te światła wróciły — w interkomie było słychać, jak przełyka ślinę.

— Ile?

— Dwa — powiedziała Kerim — myślę, że tylko dwa. Latają przed nami w te i we wte — roześmiała się nerwowo. — To jest, z pewnością, idiotyczne, ale mam takie uczucie, jakby na nas patrzyły.

— Wszystko będzie dobrze — powiedział bez przekonania — potrzebuję tylko jeszcze jedną, dwie minuty, by wyciąć ostatni kawałek. Jeśli wysadzę zbyt wcześnie, może nie oderwać się od statku.

— Wiem — powiedziała Kerim — ja tylko obserwuję... właśnie znów zniknęły. Ooo! Mamy inny problem — zmieniła ton.

— Co takiego?

— Kazałeś mi obserwować na konsoli kontrolki śluzy towarowej.

— Tak.

— Zewnętrzna brama została właśnie otwarta.

— Co?

— Na to wygląda. Na moich oczach zaczęło migać na czerwono.

Gefty przez chwilę się nie odzywał, myśląc intensywnie. Dlaczego janandra otworzył śluzę? Z tego, co powiedział Maulbow, wynikało, że potrafił przeżyć jakiś czas bez powietrza, niemniej, opuszczając statek, wciąż nie mógł zyskać nic więcej oprócz śmierci.

Chyba że, zastanawiał się Gefty, w jakiś sposób dowiedział się, że zaraz wyrzucę ich maszynę ze statku. W śluzie były liny do mocowania ładunku, a cztery, pięć takich lin przymocowanych do wyciętego fragmentu kadłuba...

— Kerim — powiedział.

— Tak?

— Za chwilę wysadzam. Przymocowałaś swój skafander do uchwytów na ścianie, tak jak ci pokazałem.

— Tak! — brzmiało to słabo, ale zdecydowanie.

Odsunął przecinak od miejsca cięcia i popchnął pod ścianę. Pobiegł wzdłuż okręgu, sprawdzając ładunki, a potem do wejścia i zatrzymał się za rogiem. Wyjął detonator z kieszeni skafandra.

— Kerim, gotowa?

Podniósł klapkę.

— Gotowa...

— No to już — przekręcił dźwignię.

W sejfie błysnęło. Pokład zadygotał. Gefty wyszedł zza rogu, nogi mu lekko drżały.

Maszyny Maulbowa i podłączonego do niej zestawu urządzeń nie było. Tam, gdzie przedtem stała, zobaczył okrągłą czarną dziurę. Tak na oko, nic więcej nie zostało uszkodzone. Gefty rzucił się do górniczego przecinaka, obrócił go i popchnął ostrożnie w kierunku otworu. Nie miał zielonego pojęcia, co teraz zrobić. Spodziewał się zobaczyć ciemną sylwetkę janandry wypływającą zza krawędzi. Pozwolić mu wlecieć w wiązkę tnącą przecinaka, mogłoby być najlepszym sposobem zniechęcenia go do powrotu na Królową.

Zamiast tego, wszystko nagle zniknęło w oślepiającym rozbłysku. Przecinak wyrwał mu się z rąk, po czym Gefty, wraz ze skafandrem i całą resztą, został rzucony na sufit. Miał wrażenie, że w dygoczący statek biją bezdźwięczne pioruny, a on turla się we wszystkie strony po suficie. W końcu skafander uderzył w coś, co okazało totalną niechęć do ustąpienia i Gefty stracił przytomność.


* * *

Lewa strona twarzy sprawiała wrażenie napuchniętej, z okiem było wyraźnie coś nie w porządku, a czubek głowy pulsował ostrym bólem. Niemniej Gefty czuł się szczęśliwy.

A były po temu dwa znaczące powody.

— Oczywiście — podkreślił to, mówiąc do Kerim — jedyne, co teraz możemy od razu powiedzieć, to to, że jesteśmy z powrotem w normalnej przestrzeni i do tego gdzieś w Galaktyce.

— A czy to nie jest już dużo — Kerim uśmiechnęła się niepewnie.

— Jasne, że dużo.

Gefty rozejrzał się po sterówce. Oprócz lampy awaryjnej, którą położył na konsoli, w przedziale nawigacyjnym nie było innego oświetlenia. Ponowne wstrząsy spowodowały utratę zasilania dziobowej sekcji Srebrnej Królowej. Ekrany obserwacyjne były ciemne, a wszystkie instrumenty martwe. Niemniej, w otworze zrobionym w podłodze sejfu, zobaczył gwiazdy. To już było coś...

— Być może zawdzięczamy to tym światłom, które nas zaatakowały — powiedział — chociaż tu nic nie jest pewne, bo one mogły atakować raczej „moduł kontrolny” Maulbowa niż statek. Maulbow mówił, że reagują na moduł. W każdym bądź razie jesteśmy tutaj i pozbyliśmy się tego gadżetu... no i janandry — zawahał się — ale lepiej nie licz na zbyt dużo. Może się okazać, że jesteśmy bardzo daleko od Piasty.

Wielkie oczy Kerim wyrażały tyle zaufania, że zrobiło mu się niemal nieprzyjemnie.

— Może się okazać — powiedziała — i wtedy na pewno coś wymyślisz.

Gefty odchrząknął.

— No cóż, zobaczymy. Jeśli utrata zasilania jest spowodowana czymś, z czym mogą sobie poradzić automaty naprawcze, instrumenty włączą się lada moment. Dajmy im jeszcze dziesięć minut. Jeśli do tego czasu sobie nie poradzą, to znaczy, że tego nie potrafią i będę musiał sam zabawić się w mechanika. A gdy uruchomimy instrumenty, zorientujemy się dokładnie, gdzie jesteśmy.

O ile, dodał w duchu, nie rzuciło nas w jakiś odległy rejon, nigdy nie spenetrowany przez kartografów Federacji. Pozostawała jeszcze drobna kwestia położenia w czasie. Ale Kerim nabrała nadziei i te szczegóły mogły zaczekać.

Wziął drugą lampę awaryjną, włączył i powiedział: — Zajrzę teraz do Maulbowa, zobaczę w jakim jest stanie. Jeśli zestaw pierwszej pomocy zdołał go wyciągnąć z najgorszego, prawdopodobnie autochirurg ustabilizuje jego stan.

Na twarzy Kerim pojawił się nagle wyraz poczucia winy.

— Całkiem o nim zapomniałam — powiedziała, po czym zapytała z wahaniem: — Czy mogłabym pójść z tobą?

— Pomocy nie potrzebuję — Gefty potrząsnął głową — a jeśli będzie robota dla autochirurga, nie spodoba ci się. Te urządzenia działają bez bólu, ale będzie to wyglądało okropnie.


* * *

Wchodząc, Gefty zgasił lampę, gdyż izba chorych miała własny, niezależny system zasilania. Wziął z ambulatorium autochirurga, otworzył drzwi i od razu stało się jasne, że Maulbow wciąż żyje, ale prawdopodobnie majaczy. Położył aparat na stole, podszedł do łóżka i spojrzał na leżącego.

Maulbow wił się niemrawo, poruszając na łóżku o tyle, na ile pozwalały zabezpieczenia zestawu pierwszej pomocy. Mówił coś szybko niskim głosem, a twarz miał wykrzywioną z emocji. Gefty nie znał tego języka, chociaż odróżniał poszczególne wyrazy. Pomyślał, że Maulbow, w swych majakach, powrócił do własnego czasu i jest nieświadomy jego obecności. Ale po chwili zmrużone oczy leżącego, o dziwo, otworzyły się szerzej i skierowały na twarz Geftiego. Ranny zawył z wściekłości.

Gefty zmieszał się. Maulbow powinien stracić przytomność, choćby z tego powodu, że podano mu środki znieczulające. Ale nie stracił i teraz zaczął wyrzucać z siebie słowa w języku zrozumiałym dla Geftiego. Mówił rzeczy, które w innych okolicznościach byłyby bardzo interesujące.

— Zrozum — przerwał mu Gefty — ja tylko chcę ci pomóc. Próbuję...

Maulbow nie dał mu dokończyć. Gefty słuchał jakiś czas, po czym wzruszył ramionami. No to co, że Maulbow nie przepadał za nim. Sam też nie mógł przyznać uczciwie, żeby kiedykolwiek lubił Maulbowa, a to, co teraz usłyszał, sprawiało, że lubił go jeszcze mniej. Niemniej chciał utrzymać człowieka z przyszłości przy życiu, tak długo, jak tylko to będzie możliwe.

Ustawił autochirurga w głowach łóżka, tak by urządzenie mogło podjąć swoje działania, a sam stanął z tyłu za panelem kontrolnym, skąd mógł obserwować postęp i widzieć Maulbowa, nie drażniąc go więcej swoim widokiem. Chwilę później autochirurg odłączył instrumenty zestawu pierwszej pomocy i zrobił niezbędny użytek z silnych środków uspokajających. Potem czekał.

Maulbow powinien zapaść w narkozę trzydzieści sekund później. Tymczasem lek wydawał się nie mieć na niego większego wpływu niż podane wcześniej środki znieczulające. Wściekał się i wrzeszczał. Gefty obserwował go z niepokojem, wiedząc już, że patrzy na obłąkanego. Nic więcej nie mógł zrobić – decyzje autochirurga były teraz bezpieczniejsze niż wszelkie nieprofesjonalne poczynania. A autochirurg czekał.

I wtedy, niespodziewanie, Maulbow umarł. Wyprężone ciało opadło na łóżko, a napięte rysy rozluźniły się. Oczy pozostały częściowo otwarte i gdy Gefty, obszedłszy łóżko, stanął z boku, wciąż wydawały się patrzeć na niego, tyle że się nie ruszały. Z rozluźnionych ust wypłynęła cienka strużka krwi i zamarła.


* * *

W sterówce wciąż było ciemno i brakowało zasilania. Gefty pokrótce opowiedział Kerim, co się stało i dodał: — Teraz to wcale nie jestem pewien, czy on był w ogóle człowiekiem. Byłbym raczej skłonny uwierzyć, że nie.

— To kim był? — spojrzała na niego z posępną miną.

Gefty zawahał się.

— Z początku myślałem — powiedział po chwili — że jest taki wściekły na nas, bo popsuliśmy jego plany. Teraz myślę, że to nie były jego plany, tylko janandry. Przypuszczam, że Maulbow nie był nawet służącym, tylko czymś, co raczej należałoby określić jako rodzaj domowego zwierzęcia.

— Żartujesz — zaprotestowała z niedowierzaniem — pan Maulbow, z jego inteligencją...

— Działał według instrukcji — powiedział Gefty — janandra dawał mu polecenia. Gdy uciekłem z sejfu, kazał mu mnie zabić. To janandra był prawdziwym mózgiem... całkiem niezłym mózgiem. Przy odrobinie szczęścia statek byłby jego.

Kerim roześmiała się.

— Gdyby nie ty. Dobrze sobie z nim poradziłeś.

— No bo to ja miałem tę odrobinę szczęścia — powiedział Gefty. — W każdym bądź razie, tam skąd pochodził Maulbow, rasa janandry wydaje rozkazy. A co gorsza, Maulbow był z tego bardzo zadowolony. Nie chciał tego zmieniać. Gdy te światła zabiły janandrę, Maulbow to wyczuł i się załamał. Najchętniej by nas wtedy pozabijał. Ale był bezsilny, więc zabił siebie. Wcale nie chciał być wyleczony... zwłaszcza przez nas. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Gefty wzruszył ramionami, spojrzał na zegarek i wstał z fotela.

— No dobrze — powiedział — dałem Królowej dziesięć minut na przywrócenie zasilania. Wygląda na to, że starsza pani sobie nie radzi. Pora więc...

Bezcieniowe oświetlenie sterówki włączyło się bez ostrzeżenia. Lampy awaryjne zamigotały i zgasły. Gefty rozejrzał się. Kerim patrzyła na ekrany z radością na twarzy.

— Gefty — krzyknęła uradowana — Gefty, nasze gwiazdy!


* * *

— Ta zielona plamka, to my — wyjaśnił Gefty nieco ochrypłym głosem. Odchrząknął i ciągnął dalej: — Rzeczywista pozycja statku, czyli... — urwał, zdając sobie sprawę, że mówi za dużo; plecie bez sensu, żeby rozładować napięcie. W ciągu kilku sekund i tak pewnie nie uda się uzyskać dokładnej pozycji, ale będą mogli przynajmniej się dowiedzieć, czy nie zostali przeniesieni poza obszar kosmosu skartografowany przez Federację. Od tego zależało, czy mają jakąkolwiek szansę, by wrócić do domu.

W gęstym wzorze jaskrawo świecących gwiazd nie widać było niczego znajomego, ale nie zastanawiał się nad tym. Bez znajomości dokładnej pozycji i kursu statku, poszukiwanie znajomych wzorów na większym obszarze było czystą stratą czasu.

Włączył podstawową mapę gwiazd. Zielona plamka na ekranie lokatora zniknęła, po czym pojawiła się znów na tle trójwymiarowej głębi Drogi Mlecznej, otoczona teraz czerwoną obwódką. Przez moment była nieruchoma, a potem ruszyła gładko na wschód Galaktyki. Gefty ostrożnie wypuścił powietrze. Czuł na sobie wzrok Kerim, ale nie spuszczał oczu z ekranu.

Plamka zwolniła, a potem zatrzymała się. Gefty uderzył cztery razy w jakiś klawisz. Mapa podstawowa zniknęła, zastąpiona kolejno przez mapy gwiezdne mniejszych obszarów. Czwarta mapa pozostała na ekranie. Zielony wskaźnik z czerwoną obwódką zniknął na kilka sekund, a po chwili wypłynął na wschodnim krańcu mapy, ruszył płynnie do przodu, trochę w lewo, po czym zwolnił i zatrzymał się. Teraz cała mapa, wraz ze wskaźnikiem położenia, ruszyła i zaczęła przesuwać się po ekranie, dopóki zielona plamka nie znalazła się w samym środku ekranu lokatora.

Gefty rozluźnił się, potarł twarz rękami, a potem coś mruknął i potrząsnął głową.

— Gefty! — szepnęła Kerim — co się stało? Gdzie jesteśmy?

Gefty spojrzał na nią.

— Gdy nas wciągnęło w ten prąd czasu — powiedział ochryple — próbowałem określić kurs statku. Instrumenty wskazywały wtedy, że próbujemy się poruszać we wszystkich kierunkach na raz. Ten „moduł kontrolny” Maulbowa wymagał regulacji; pamiętasz, nie działał prawidłowo. No więc, wszystkie te słabe impulsy musiały się znosić wzajemnie, bo w rzeczywistości nie oddaliliśmy się zbyt daleko. W ciągu tych dziewięćdziesięciu minut przebyliśmy odległość, którą Królowa mogłaby pokonać, z własnym napędem, w ciągu, mniej więcej, trzydziestu dni.

— Więc gdzie...?

— W domu — powiedział po prostu Gefty. — To śmieszne, ale jesteśmy na drugim krańcu Piasty — skinął głową w kierunku ekranu. — Wschodni kwadrant Piasty, sekcja sześć osiem. Ta G2 za zieloną plamką, to układ Evalee. Jeśli chcemy, to za trzy godziny możemy zacumować w Evalee Interstellar.

— Wiedziałam, Gefty, wiedziałam... — Kerim śmiała się i płakała jednocześnie.

— Niewiele w tym mojej zasługi! — Gefty pochylił się i włączył transmiter. — Spróbujmy złapać stamtąd jakieś wiadomości. Bo jest jeszcze jedno... — urwał.

Ekran transmitera zaświecił się, pokazując gmatwaninę napisów i kolorów, produkując głosy, muzykę i różne hałasy. Gefty poruszył pokrętłem. Ekran się wyczyścił, pozostawiając nagłówki niusów. Gefty zamrugał. Spojrzał z ukosa na Kerim i skrzywił się.

— No proszę — powiedział z lekkim napięciem w głosie – o to się właśnie martwiłem. I wygląda na to, że nie bezpodstawnie.

— Dlaczego. Co jest nie tak?

— Właściwie, to nic — uspokoił ją. — Tak mi się wydaje. Spójrz na datę; to czas uniwersalny Federacji.

Kerim wpatrzyła się w ekran i zmarszczyła brwi.

— Ale...

— No właśnie.

— Ale jak... to niemożliwe...

— To — powiedział Gefty — a raczej tamto, jest jeden dzień później niż dzień, w którym wystartowaliśmy z Piasty, udając się, z grubsza biorąc, na zachód Galaktyki. I to było trzy tygodnie temu. Mijaliśmy wtedy Miam — poskrobał się po brodzie. — Ciekawe, co?

Kerim milczała przez kilka sekund.

— Czyli oni... my...

— Otóż to, oni to my — powiedział Gefty. — Muszą być przecież nami, nie uważasz?

— Chyba tak. To wszystko jest takie mylące. Zastanawiam się... a gdybyś ich uprzedził... przez transmiter...

Gefty potrząsnął głową.

— Transmiter Królowej jest za słaby. Chociaż... mógłbym wysłać wiadomość przez Evalee. Możemy się połączyć ComWebem i za jakieś dziesięć minut... Ale to chyba nie jest dobry pomysł.

— Dlaczego? — zdziwiła się Kerim.

— Bo udało nam się wyjść z tego cało, więc powinniśmy wyjść z tego cało. Natomiast, jeśli dostaniemy taką wiadomość i nigdy nie dotrzemy do tego księżyca Maulbowa... to co...? Trudno przewidzieć, co się wtedy stanie.

Kerim zastanawiała się przez chwilę, po czym zmarszczyła brwi.

— Masz rację — zgodziła się w końcu niezbyt ochoczo — ale w takim razie pan Maulbow będzie musiał pozostać martwy, tak samo jak i janandra. — Po czym dodała z lekką zadumą: — Prawdę mówiąc, to nie byli zbyt sympatyczni.

Gefty poczuł dreszcz. Jedną z tych rzeczy, których się dowiedział od Maulbowa, tuż przed jego śmiercią, był prawdziwy powód, dla którego zostali, on i Kerim, zabrani na tę wyprawę. Nie wiedział jak jej teraz powiedzieć, że jedyną przyczyną tego była dbałość Maulbowa o zaspokojenie potrzeb swojego pana. Janadra mógł wytrzymać bardzo długo bez jedzenia, ale po trwającym kilka lat poście na księżycu, kilka przekąsek na wzór domowego jedzenia, było mile widzianych.

No a janandra był smakoszem. Preferował, o czym Maulbow doskonale wiedział, jedzenie nie pozbawione naturalnego wigoru.

— Nie — zgodził się z nią — nie określiłbym ich jako sympatycznych.

przełożył Ireneusz Dybczyński

Ilustracje: Brotman


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)
tutaj