home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

W czasach, gdy powstawało to opowiadanie operacja „Spinacz” była ściśle tajna, niemniej nietrudno było się domyślić, gdzie można znaleźć specjalistów od rakiet, a ponieważ nie było tajemnicą, w jakim celu prowadzili oni swe badania w Niemczech, pytanie, czy ludzkość dorosła do lotów kosmicznych, nasuwało się samo. Tekst ukazał się w magazynie „If, Worlds of Science Fiction” w lipcu 1953 r.


Mark Clifton i Alex Apostolides

„Raport z postępu”
(Progress Report)


Pułkownikowi Jenningsowi wydawało się, że klimatyzator jedynie miesza powietrze, nie obniżając temperatury wdzierającego się z zewnątrz upału. Wiedział, że w dużej mierze jest to wrażenie psychosomatyczne, związane z obrazem srebrnej iglicy doświadczalnego statku widocznego na tle falującego w upale krajobrazu Newady i świadomości tego, że to jest ten dzień, ta godzina i te minuty.

Zbliżał się finalny test. Kontrolowany z tego zalanego betonem bunkra statek doświadczalny miał być wysłany w kosmos, żeby sprawdzić, czy słabowite ludzkie ciało może to wytrzymać.

Jennings wyobraził sobie rozrzucone po okolicy bunkry, posterunki obserwacyjne, polowe centrale z bezpośrednimi liniami do Pentagonu w dalszej odległości i świat za nimi oczekujący na wiadomości o teście – a przecież nie wszyscy im dobrze życzyli.

Monotonny brzęczyk polowego telefonu oderwał jego zafascynowane spojrzenie od szczeliny peryskopu. Spojrzał na swoich dwóch asystentów, profesora Steina i majora Eddy'ego. Obaj siedzieli przed swoimi pulpitami kontrolnymi, wpatrując się gołymi oczami w ekrany radarowe, cierpliwie znosząc krople potu na twarzach, szyjach, rękach i narastający smród swoich ciał. Oni obaj również wczuwali się w sytuację. Podniósł słuchawkę.

— Jennings — rzucił sucho.

— Zero minus półtorej godziny, panie pułkowniku. Za piętnaście minut zaczynamy odliczanie.

— Dobrze — powiedział miękko, nie pokazując po sobie podniecenia. Odłożył słuchawkę i zwrócił się do dwóch mężczyzn obok niego.

— Znakomicie. Wygląda na to, że tym razem to zrobimy.

Major Eddy uniósł nieco ramiona, jakby się przygotowywał do przyjęcia jakiegoś ciężaru.

Profesor Stein nie dał żadnego znaku, że słyszał. Pochylił swoje chude ciało nad zespołem instrumentów, spięty, czujny, jak biegacz w bloku startowym; jak gdyby odzyskał młodość.

Pułkownik Jennings podszedł z powrotem do szczeliny peryskopu i poprzez falujące od gorąca powietrze wpatrzył się w srebrną rakietę leżącą jak strzała w swojej kołysce. Ostatnie chwile oczekiwania, suchość w ustach, widok statku doświadczalnego przed nim – to było najgorsze.

Wszystko zostało zrobione, sprawdzone i skontrolowane wiele godzin i dni temu. Uświadomił sobie, że pragnie, aby jakiś beznadziejnie mały błąd, coś drobnego przerwało napięcie oczekiwania.

— U was wszystko w porządku, Sam, panie profesorze? — zapytał bez potrzeby.

— Trochę nerwowo — odpowiedział major Eddy, nie ruszając się.

— Oczywista — powiedział profesor Stein, kładąc zbyt duży nacisk na syczące spółgłoski, jak gdyby nie całkiem jeszcze pozbył się ostatnich śladów swojego akcentu.

Myślę, że każdy się denerwuje, nie tylko te kilkaset osób biorących w tym udział, ale wszyscy — skomentował Jennings, po czym dodał z żalem: — Z wyjątkiem profesora Steina. Byłem przekonany, panie profesorze, że w takiej chwili zobaczę u pana jakieś nerwy. — Próbował nawiązać jakąś rozmowę, coś, co przełamie napięcie gorączki przedstartowej.

— Gdybym sobie pozwolił na najdrobniejszy ślad nerwów, panie pułkowniku, rozpadłbym się całkowicie na drzazgi — powiedział Stein, wymawiając słowa precyzyjnie, jak ktoś, kto nauczył się języka z podręczników. — W ogóle nie myślę o naszym statku. Myślę o ludzkości. Zastanawiam się, czy ludzkość jest równie do tego gotowa, co nasz statek. Nie wiem, czy człowiek dokona na innych planetach coś lepszego niż tutaj.

— No cóż — odpowiedział pułkownik Jennings z sympatią w głosie — nie dziwię się, że po tych wszystkich przejściach pod władzą Hitlera jest pan trochę zgorzkniały. Ale nie cała ludzkość jest taka, chyba zdaje pan sobie z tego sprawę. Podczas pobytu w naszym kraju nie rozglądał się pan wokół siebie, pracował jedynie tutaj, nigdy nie podnosząc głowy...


Jennings z irytacją otrząsnął się, gdy na linii awaryjnej pojawiło się czerwone światełko i wdarł się ostry przerywany dzwonek; akurat w tej chwili, gdy poczuł, że dotyka... dociera do Steina, jak nigdy wcześniej nikomu się to nie udało.

Przyciągnął do siebie telefon i ze złością w głosie zaczął mówić, zanim jeszcze zbliżył mikrofon do ust.

— Co tam znów do diabła? Chyba nie chcą wszystkiego odwołać! Trzecia próba i...

Urwał i zmarszczył brwi, słysząc dochodzący ze słuchawki zgrzytliwy głos. Żyła na skroni pulsowała mu w napięciu.

— Przepraszam, panie generale — powiedział dużo spokojniej.

Obaj mężczyźni odwrócili się od swoich radarów i spojrzeli pytająco. Wzruszył ramionami, dając im do zrozumienia, że jest bezsilny.

— Nie spodoba ci się to, Jim — mówił generał — ale to rozkaz z Pentagonu. Znasz senatora O'Noonana?

— Z widzenia — odpowiedział Jennings.

— To poznasz go lepiej. Właśnie został nominowany na przewodniczącego komitetu nadzorującego naszą pracę. I od początku zawzięcie się tym interesuje. Próbuje na wszelkie sposoby utrącić cały projekt. Tymczasem wszystkie nasze dotychczasowe środki, Jim, zostały wykorzystane na ten test. To, czy dostaniemy potem cokolwiek, zależy od niego.

— Tak, panie generale? — powiedział Jennings pytającym tonem. Manewry polityczne to nie był jego problem, to sprawa między Pentagonem a Kongresem.

— Jim, musimy zdobyć jego poparcie — wyjaśnił generał. — Pentagon nie zdołał go przekonać. Jest gwałtowny i uparty. Faktem jest, że dzięki temu utrzymuje się na pierwszych stronach... No cóż, to oczywiście nie powinno mieć żadnego odniesienia do sprawy. Tak więc Pentagon zaprosił go na poligon, żeby zobaczył test, z nadzieją, że to przezwycięży jego opór — generał zawahał się, po czym dokończył: — Poszedłem jeszcze krok dalej. Czułem, że jeśli będzie rzeczywiście w centrum kontroli lotu, może da się przekonać. Gdyby rzeczywiście w tym uczestniczył, nacisnął jakiś przycisk czy coś, gdyby w nagłówkach pojawiła się wiadomość, że pracował z nami, że naprawdę wysłał statek doświadczalny...

— Nie może pan, generale — wybuchnął Jennings, nie zwracając uwagi na rangę, na nic.

— Już to zrobiłem, Jim — generał zdecydował się zignorować wybuch. — On już tam jedzie. Oczekuję, że sobie z tym poradzicie. Musicie go przekonać, pułkowniku. To wasz projekt.

Biorąc pod uwagę lata ich wspólnej pracy, ciepłe stosunki i nieformalne zachowania, użycie przez generała stopnia wojskowego Jenningsa przywróciło hierarchię.

— Tak jest, panie generale! — powiedział.

— Bez odbioru — zakończył formalnie generał.

— Bez odbioru — wyszeptał Jennings.

Obaj obecni mężczyźni spojrzeli na niego pytająco.

— Wygląda na to — odpowiedział na ich spojrzenia — że będziemy mieli obserwatora. Senatora O'Noonana."

— Nawet w Niemczech wiedzieli — powiedział spokojnie profesor Stein — że w krytycznym momencie należy pozostawić nas w spokoju.

— On nie może tego zrobić, Jim — major Eddy zwrócił na Jenningsa błagalny wzrok.

— Właśnie może — odpowiedział gorzko Jennings. — To rozkaz. Wie pan, co to rozkaz, majorze?

— Tak jest, panie pułkowniku! — odpowiedział sucho Eddy.

Profesor Stein uśmiechnął się smutno.

Obaj odwrócili się do swoich tablic kontrolnych, ekranów radarowych, w bezpieczną ignorancję podwładnych wykonujących rozkazy. Już nie byli trojgiem zżytych ze sobą ludzi, rozumiejących się niemal bez słów w tym oczekiwaniu, gdy cały świat i wszystko w nim zostało odsunięte na dalszy plan i nie istniało nic rzeczywistego oprócz stojącej na pustyni srebrnej iglicy i przejawów jej istnienia w instrumentach przed nimi.

— Bip. Minus piętnaście minut! — rozległ się pierwszy sygnał.


— Pułkownik Jennings?

Senator pojawił się w niskim wejściu i wyciągnął mięsistą dłoń. Jego głos brzmiał serdecznie, ale w tonie nie wyczuwało się ciepła. Zatrzymał się na progu, zwalisty, imponujący, jak gdyby miał wygłosić mowę. Jennings, podając mu rękę, z rozmysłem wciągnął go w głąb bunkra, powodując, że senator uniósł krzaczaste brwi i spojrzał z zaciekawieniem.

— W tej chwili, panie senatorze, wszystko się dzieje w ułamkach sekund — powiedział oschle Jennings. — Ceremonie odbędą się po teście. — Chciał powiedzieć, że kiedy skończy się praca, senator będzie mógł wystąpić w pełnym świetle, odebrać wszystkie honory, rzucić ludowi polityczną karmę. Ponieważ jednak ten człowiek był przewodniczącym komitetu przyznającego fundusze, złagodził swoją szorstkość: — Jeśli odliczanie zostanie przerwane, nawet na krótką chwilę, będziemy musieli odwołać start i zacząć wszystko od początku.

— Dodatkowe koszty, bez wątpienia. — Senator też potrafił być oschły. — Dziwi mnie tylko, że wojskowi się tym przejmują.

Trzask zamykanych za nim ciężkich drzwi podkreślił tę uwagę i zmusił go do zrobienia kroku na środek bunkra. Tam, gdzie dotychczas wydawało się być dosyć miejsca, pojawiło się wrażenie uciążliwego ścisku.

Major Eddy nieświadomie rozprostował ramiona, jakby robiąc sobie miejsce dla rąk manipulujących tablicą kontrolną. Profesor Stein siedział przed swoim ekranem radarowym, spokojny i nieruchomy – część mechanizmu. Przywykł do despotycznych polityków, jakąkolwiek by w danym momencie nie reprezentowali ideologię.

— Bip. Jedenaście minut — zabrzmiał sygnał.

— Może byłby pan tak dobry i wyjaśnił mi krótko, co się tutaj dzieje? — zapytał senator, dając do zrozumienia tonem, że nie żąda zbyt wiele. — Tylko proszę językiem laika, panie pułkowniku. Niech pan nie próbuje robić wrażenia technicznym żargonem. Chciałbym, żeby mój raport z postępu w tym projekcie był zrozumiały dla każdego.

Jennings popatrzył na niego z niesmakiem. Czy ten człowiek żartuje? Wyjaśnić mu apogeum nauki, kulminację ludzkich marzeń w dwudziestu prostych słowach. A może krócej! I w ciągu dziesięciu minut przekonać kogoś, kogo nie mogli przekonać w Pentagonie.

— Może niech pan spocznie tutaj, senatorze — zaproponował uprzejmie. — Gdy dowiedzieliśmy się, że pan przyjdzie, poczuliśmy, że powinien panu przypaść ten honor. W czasie zero naciśnie pan ten przycisk. Tutaj. Pańska ręka wyśle statek badawczy w kosmos.

Oczywiście wszystko było bezpieczne. Senator nie orientował się, nie mógł wiedzieć, że gdy odliczanie dojdzie do zera start włączy automat, że ten przycisk to atrapa, gdyż nie można zawierzyć, iż jakakolwiek ręka zrobi to na czas.

— Bip. Dziesięć — dobiegł sygnał.

Jennings powrócił do peryskopu i wyjrzał przez szczelinę. Poczuł się dziwnie zaskoczony widząc tam wciąż srebrną kolumnę statku. Spokój, naukowy dystans, ciepły dreszcz wspólnego wysiłku – wszystko zniknęło. Miał wrażenie, że próbny lot ma sam w sobie drugorzędne znaczenie w porównaniu z tym, co myśli o tym senator, co napisze w swoim raporcie z postępu.

Zastanawiał się, czy raport z postępu senatora pokryje się w jakimś szczególe z raportem ze statku, z tabelami określającymi, na tyle, na ile można to stwierdzić, maksima i minima tolerancji ludzkiego życia. Jeśli te różne pisaki rysujące swoje ciągłe linie wyjdą poza granice tolerancji, wówczas ludzka istota umrze. Taki raport postępu zawierający w każdym momencie lotu statku warunki istotne dla podtrzymania życia, będzie miał jakieś znaczenie. A jakie znaczenie, pomyślał, będzie miał raport senatora.

Poczuł, że ktoś go odpycha od peryskopu. Nie było w tym brutalności, a jedynie zdecydowany nacisk pewnego siebie człowieka, który przywykł być w środku wszystkich wydarzeń i nie widział nic zdrożnego w wepchnięciu się tam. Senator rzucił mu najkrótsze z możliwych spojrzeń wyjaśniających i przytknął własne oko do szczeliny peryskopu.

— Bip. Dziewięć — zabrzmiał sygnał.

— A więc to są te dwa miliardy dolarów — oznajmił pogardliwie senator. — Ta mała metalowa iglica.

— Bomba atomowa za dwa miliardy była jeszcze mniejsza — odparł spokojnie Jennings.

Senator odwrócił się na chwilę od peryskopu i spojrzał na Jenningsa z zaciekawieniem.

— To, na co wydano tamte pieniądze, wciąż nie zostało wyjaśnione — powiedział z naciskiem. — Ale sprawa tego, kto zmył się z tymi dwoma miliardami skończy się inaczej.

Pułkownik Jennings nic na to nie odpowiedział. Narastająca w nim wściekła furia odebrała mu mowę.

Senator wyprostował się i powrócił na swoje krzesło. Skinął dłonią w kierunku majora Eddy'ego. — Co robi ten człowiek? — zapytał, jak gdyby major był nieobecny albo niezdolny do zrozumienia.

Jennings odzyskał już kontrolę nad swoim głosem. — Major Eddy obsługuje zdalne sterowanie — odpowiedział, próbując zredukować szeroką złożoność operacji do najprostszego możliwego opisu.

— Bip. Osiem — przerwał mu sygnał.

— Będzie prowadził statek w ciągu całego lotu, tak jakby w nim siedział.

— A czemu w nim nie siedzi? — zapytał senator.

— To jest właśnie cel tej próby, senatorze. — Jennings poczuł, że jego głos lodowacieje. — Nie wiemy, czy kosmos pozwala na pobyt żywego człowieka. Nie wiemy, co tam jest w górze.

— Najprościej dla człowieka byłoby udać się tam i zobaczyć — skomentował krótko senator. — Jak ja chcę coś stwierdzić, idę tam i oglądam osobiście. Nie polegam na tabelach, wykresach i innych pierdołach.

Major nie uniósł nawet swych szerokich ramion w charakterystycznym geście oznaczającym, że słyszał; wskazującym, że życzy senatorowi, by znalazł się tam – w niezbadanej przestrzeni.

— A tamten? Nie ma nawet munduru!

— Profesor Stein utrzymuje kontakt optyczny z celem i obsługuje sygnały IFF.

Okryte krzaczastymi brwiami oczy senatora znów błysnęły. Po wargach można było poznać, co myśli o profesorach i projektach, które ich zatrudniają.

— Co to jest IFF? — zapytał.

Pułkownik popatrzył na niego z niedowierzaniem. Na końcu języka miał pytanie, co ten człowiek robił w czasie wojny. Ale zdecydował, że lepiej nie pytać. Wolał nie wiedzieć.

— To oznacza identyfikację swój-obcy, panie senatorze. Żargon wojskowy.

— Bip. Siedem.

Siedem minut, pomyślał Jennings, a ja próbuję wyjaśnić językiem przedszkolaka kulminacyjny punkt ludzkiej nauki komuś, kto ma mózg ze szmalcu. No cóż, chciał, żeby coś rozproszyło napięcie ostatnich minut; dało mu zajęcie. No i miał to.

— Chce pan powiedzieć, że po starcie tego statku wojsko nie będzie wiedziało, czy to jest nasz czy wroga? — zapytał z zaciekawieniem senator.

— Panie senatorze — odpowiedział ostrożnie Jennings — w kosmosie są meteory, a my nie mamy tam nic, oprócz radaru. Mechanizm IFF przekształca nasz sygnał do określonej częstotliwości i odsyła nam z inną sekwencją. Tylko w ten sposób możemy sprawdzić, czy śledzony obiekt to statek, a nie przypadkowo uchwycony meteor.

— A co to ma wspólnego z wrogiem? — zapytał O'Noonan, nie rozumiejąc.

Jennings westchnął niemal słyszalnie.

Ten mechanizm został opracowany podczas wojny, gdy nie mogliśmy odróżnić naszych samolotów od wrogich. A tutaj po prostu zaadaptowaliśmy go do naszych potrzeb. Żeby obniżyć koszty, panie senatorze.

— Taa! — senator wyraził niedowierzanie. — To jest zbyt skomplikowane. Świat stał się zbyt skomplikowany.

— Bip. Sześć.

Senator spojrzał z irytacją na głośnik. Przerwano mu wypowiedź. Zdecydował się jednak to zignorować. W ten sposób postępował na zebraniach.

— Ja jestem prostym człowiekiem. Pochodzę z prostej rodziny. Reprezentuję prostych ludzi, zwyczajnych ludzi, ludzi stojących twardo na ziemi. Cały świat powinien powrócić do prostych prawd i uczciwości...

— Dla nas, panie senatorze, proste prawdy i uczciwości reprezentuje ten statek — przerwał mu grzecznie Jennings, ucinając to przemówienie, które z pewnością trafiłoby do górali w rodzinnym stanie senatora, gdzie osiągnięcia człowieka sądzono według tego, jak daleko potrafił splunąć przeżutym tytoniem, ale niezbyt pasowało do tego bunkra, w którym wykonywano ostatnie próby przed lotem człowieka do gwiazd. — W tej chwili testujemy wszystkie prawdy, jakie człowiek wymyślił, wyteoretyzował i w co wierzył na temat otaczającej Ziemię przestrzeni. Rolnik może słyszeć o nowych metodach uprawy, ale jedyny sposób, by się dowiedzieć, czy są coś warte, to wypróbować je na własnej ziemi.

Senator popatrzył na niego beznamiętnie. Jennings nie wiedział, czy coś mu wyjaśnił, czy nie. Niemniej próbował.

— Cały ten statek i wszystkie instrumenty na jego pokładzie, wszystko to reprezentuje najwyższą uczciwość ludzi, którzy nad tym pracowali. Nikt nie próbował tu oszukiwać, wykonywać kiepską robotę, ukrywać ignorancję. Rolnik nie próbuje oszukać swojej ziemi, bo zbiory, które uzyska wyjawią ostateczną prawdę. Uczeni również mają swoją prostą uczciwość. Muszą mieć, panie senatorze, bo w przeciwnym wypadku ujawni się to w wynikach.

Senator spojrzał na niego z zaciekawieniem i z rosnącym szacunkiem. Niezła mowa. Całkiem niezła mowa. Jeśli to błazeństwo rzeczywiście działa, a powinno, można by to sprzedać wyborcom. Przez domniemanie mógłby przejąć całą zasługę, zrobić wrażenie, że to on stał za tymi naukowcami, doglądając, aby byli tak samo uczciwi, jak prości rolnicy w górach. Wielu miało mniej, a dotarli do „Białego Domu”.

— Bip. Pięć.

Jeszcze pięć minut. Tknęła go nagła myśl: a co, jeśli nie naciśnie przycisku? Odmówi wzięcia udziału w tym projekcie, który nazwał błazeństwem? Pewnie myślą sobie, że są sprytni, bo dając mu możliwość wzięcia udziału w wystrzeleniu statku, przekonają go tym do czegoś...

— To jest końcowy test, panie senatorze. Po tym, jeśli dobrze pójdzie, do gwiazd poleci człowiek. — Jennings błagał; to była jego ostateczna próba, by rozniecić u senatora ten ogień... te marzenia.

— A później będzie jeszcze więcej kolonistów gardłujących o niepodległość — odparł sucho senator. — Zostanie zakłócona równowaga sił. Będą zmiany.

Jennings milczał.

— Bip. Cztery.

— Jeszcze więcej importu próbującego dostać się do kraju bez cła. Rozregulowana gospodarka... — nie ustawał O'Noonan.

Jego wizja, była wizją lobbystów straszących spadkiem dochodów państwa, jeśli ich branże nie będą miały uprzywilejowanej pozycji; wizją budzących w nim strach przemysłowców mogących wolnym i myślącym ludziom z jego stanu łatwo podstawić w przyszłych wyborach bardziej uległego kandydata na jego miejsce. Wszystkie te łatwo przyswajalne frazy, semantycznie nasycone obietnice, fundusze propagandowe byłyby do dyspozycji jego oponenta.

To był dylemat. Może powinien dołączyć do tego marszu do gwiazd z nadzieją, że wyobraźnia jego wyborców da się na to złapać? Czy wyborcy doceniają postęp? Co ten kosmiczny lot wrzuci do miski Smithów, Brownów, czy Johnsonów? Mówienie o postępie ludzkości zawsze się podobało, ale liczyła się tylko ta miara. Każdy polityk o tym wiedział. No i oczywiście nie wiedział o tym żaden naukowiec. Człowiek akceptuje postęp jedynie wtedy, gdy widzi, że to mu pomoże napełnić brzuch.

— Bip, Trzy.

Przez całą minutę senator siedział zatopiony w myślach.

Co on mógłby z tego mieć? W jego głowie powstawał plan, pełny plan. Cały interes można by zabrać wojskowym, oskarżając ich o korupcję i marnotrawstwo i oddać pod kontrolę prywatnej inicjatywy, która powinna się tym zajmować. Pomyślał o rozległych terenach w jego stanie, ziemi, którą mógłby tanio kupić przez podstawione firmy, którą łatwo można by zaadaptować pod budowę gigantycznych fabryk koniecznych do budowy statków kosmicznych.

Jako przewodniczący odpowiedniego komitetu bez trudu wpłynąłby na wybór miejsca. No i byłoby dodatkowe zatrudnienie dla mieszkańców jego stanu. Po czymś takim wyborcy nie zapomną o prostym i uczciwym O'Noonanie.

— Bip. Dwa.

Jennings czuł na czole coraz więcej potu. Kołnierzyk miał całkiem mokry. Przez dwie długie minuty obserwował senatora, przez okropne wieki-trwające minuty obserwował beznamiętną twarz ukazującą tylko to, co senator sobie życzył. Teraz ujrzał, jak ta twarz mięknie, przybierając wyraz dobroci i szlachetności, głowa prostuje się, a włosy zostają odrzucone do tyłu.

— Synu — powiedział senator głosem aż drżącym z podniecenia — ludzkość musi dosięgnąć gwiazd! Nie możemy pozwolić, by coś nas powstrzymało! Żadne osobiste względy, żadne osobiste wierzenia, nic nie może stanąć na drodze największego ludzkiego marzenia!

Jego oczy bystro spoglądały, badając efekt na twarzy Jenningsa, mierząc wpływ, jaki te słowa mogą wywrzeć na wyborców. Ujrzał na twarzy Jenningsa ulgę, blask. Tak, to może zadziałać.

— No więc, synu — powiedział z uprzejmą pobłażliwością — powiedz, czego po mnie oczekujesz w związku z naciśnięciem tego przycisku, gdy nadejdzie na to czas?

— Bip. Jeden.

A potem nastąpiło ciągłe głośne odliczanie upływających sekund.

— Pięćdziesiąt dziewięć. Pięćdziesiąt osiem. Pięćdziesiąt siedem...

Odliczanie szło, podczas gdy Jennings pokazywał senatorowi, jak nacisnąć tę atrapę przycisku startowego, szczegółowo wyjaśniał zarówno jak, jak i kiedy.

— Trzydzieści siedem. Trzydzieści sześć. Trzydzieści pięć...

— Majorze! — zapytał Jennings pytającym tonem.

— Gotów, panie pułkowniku!

— Profesorze!

— Gotów!

— Trzy, dwa, jeden, zero!

— Panie senatorze, przycisk! — zawołał Jennings naglącym tonem.

Automatyczny włącznik startu już zadziałał. Przeraźliwie ryczące płomienie wystrzeliły w dół z ogromną siła, unosząc statek do góry, wydawało się, zawieszając w powietrzu, w oczekiwaniu.

— Przycisk!

Ręka senatora nacisnęła atrapę. Został przekonany.

Statek, jak gdyby naprawdę czekał, uniósł się szybciej, coraz szybciej.

— Majorze?

— Mam go, panie pułkowniku! — Ręce majora śmigały po instrumentach, korygując drobne zakłócenia równowagi, utrzymując statek w takiej stabilności, jakby znajdował się w jego wnętrzu.

Statek był już poza zasięgiem widoczności optycznej, zwiększając prędkość. Gwiazdka na ekranie radaru była jednak jasna i wyraźna. Dźwięk powracającego sygnału IFF był równie silny.

Senator siedział i czekał. Wykonał swoją robotę. Czuł, że dobrze byłoby mieć tu fotografa, ale uświadomił sobie, że zrobione później porządnie wyreżyserowane i ustawione zdjęcie będzie lepszą karmą dla wyborców.

— Już jest w kosmosie, panie senatorze — Jennings znalazł chwilę, by krzyknąć do senatora.

— Gwiazdki i sygnały były teraz jasne i wyraźne, przechodząc przez jonosferę i warstwę Heaviside'a zgodnie z założeniami. Jennings zastanawiał się, czy senator kiedykolwiek zdoła zrozumieć prostą uczciwość naukowców, którzy opracowali to dobrze i solidnie. Jasno, wyraźnie i czysto.

I nagle wszystko zniknęło! Ekrany były puste. Dźwięki ucichły. Jennings stał osłupiały.

— Zgasło! Zgasło całkiem! — Głos majora Eddy'ego wibrował ze zdumienia.

— Ucięło się nagle, panie pułkowniku. Bez zanikania, bez zamierania sygnału, nagle! — Ton zaskoczenia w głosie profesora Steina Jennings słyszał po raz pierwszy.

Rozdzwonił się telefon – głośny i wibrujący. To musiał być punkt obserwacyjny generała, gdzie też musieli stracić sygnał.

Powstałe napięcie wdarło się w rozkwitające marzenie senatora o rozległych areałach sprzedawanych z ogromnym zyskiem, gigantycznych ścianach fabryk wznoszonych jako jego potajemna własność.

— Coś nie tak? — chciał wiedzieć.

Jennings nie odpowiedział.

— Jaka była wysokość? — zapytał.

Telefon wciąż dzwonił, ale Jennings nie był jeszcze gotów, by odebrać.

— Sto pięćdziesiąt mil, może trochę więcej — odpowiedział przytłumionym głosem major Eddy. — A potem nic. Nic — powtórzył z niedowierzaniem.

Telefon dzwonił teraz bez przerw, przełączony z automatycznego sygnału na ręczny. Jennings, w oszołomieniu, podniósł słuchawkę.

— Tak, panie generale — odpowiedział, jak gdyby był tylko robotem. Wysłuchał nieuważnie pytań generała. Nie potrzebował raportów, żeby zdawać sobie sprawę z tego, że wszystkie radary w okolicy straciły kontakt w tej samej chwili. Jakoś był o tym przeświadczony, wiedział, to nie jest jedynie błąd urządzenia.

— Jak to odbiera senator? — Do jego osłupiałego mózgu przedarło się w końcu jedno pytanie generała.

— Jak dotąd, nie rozumie — odpowiedział ukradkiem. — Ale prędzej czy później to do niego dotrze. Będziemy musieli stanąć temu naprzeciw.

— No tak — westchnął generał. — A co z bezpieczeństwem? Jeśli spadnie na duże miasto, na przykład?

— Miał prędkość ucieczki — odpowiedział Jennings. — Po prostu wejdzie na nieskończoną trajektorię, z dala od Ziemi.

— Co się teraz dzieje? — zapytał arogancko senator. Już zbyt długo światła rampy nie padały na niego, dłużej niż zwykle, dłużej niż potrzeba. Nie lubił, gdy ludzie robili swoje, jak gdyby go nie było.

— Cisza podczas testu, panie senatorze — Jennings oderwał się od słuchawki na tyle tylko, żeby go grzecznie upomnieć. Wyraźnie mu się to udało, bo senator ze zrozumieniem przyłożył palec do warg i usiadł spokojnie.

— Senator zaczął zadawać pytania? — zapytał generał.

— Tak, panie generale. Ale to nie potrwa długo.

— Nienawidzę tej myśli, Jim — powiedział ze zrozumieniem generał. — On to przedstawi jedynie w jeden sposób. Dwa miliardy dolarów wystrzelone w powietrze i stracone. — Po czym dodał ostrzej: — Musi być coś, co pan zrobił, panie pułkowniku. Jakiś błąd.

Oskarżenie rąbnęło Jenningsa jak cios w brzuch, ciężki cios.

— Tak to się odbędzie? — postawił pytanie, znając już odpowiedź.

— Dla dobra służby — generał odpowiedział frazesem. — Jeśli to będzie z winy jednego oficera i jego ludzi, może dadzą nam drugą szansę. No, bo jeśli porażka leży w samej nauce, to koniec.

— Rozumiem — odpowiedział pułkownik.

— Nie będzie pan pierwszym żołnierzem, panie pułkowniku, który został niesprawiedliwie ukarany, żeby podtrzymać społeczne zaufanie do służby.

— Tak jest, panie generale — Jennings odpowiedział formalnie, jakby już stał przed sądem wojennym.

— Mam go! — wrzasnął w podnieceniu major Eddy. — Mam go ponownie, panie pułkowniku.

I rzeczywiście gwiazdka na ekranie radaru pokazała się nadspodziewanie czysta i wyraźna, a nadchodzące sygnały były głośne i prawidłowe. Tak samo nagle, jak statek zniknął, tak samo nagle pojawił się znowu.

— Mamy go z powrotem — krzyknął do mikrofonu pułkownik Jennings, utkwiwszy wzrok w ekranie radarowym. Rzucił słuchawkę nie czekając na odpowiedź generała.

— To dobrze — wykrzyknął senator — bo już mnie trochę nudziło to, że nic się nie dzieje.

— Odzyskałeś kontrolę? — zawołał Jennings do majora.

— Jeszcze nie wiem. Nadlatuje za szybko. Próbuję zmniejszyć prędkość. Zobaczymy za minutę.

— Już go masz — powiedział spokojnie profesor Stein. — Hamuje. Zaraz wejdzie w atmosferę. Zwolnij, ile tylko możesz.

Eddy hamował statek, kierując go w atmosferę tak pewnie, jakby siedział w sterówce. Instrumenty zapisywały wyniki jego manipulacji urządzeniami kontrolnymi, jakby to były dźwięki płynące z instrumentów muzycznych.

— Na pole startowe? — zapytał Jennings. — Możesz tam wylądować?

— Blisko — odpowiedział major Eddy. — Najbliżej, jak dam radę.

Teraz statek znów stał się widoczny. Obserwowali jego dziób kierujący się w powietrzu, przemieniający się z lecącego na dół pocisku w lądujący na brzuchu statek. Major Eddy grał na swoich instrumentach jak solista wielkiej orkiestry u szczytu crescendo forte.

Jennings znów chwycił słuchawkę telefonu.

— Transport! — krzyknął.

— Już wysłany, panie pułkowniku — odpowiedział operator na drugim końcu.

Przez szczelinę peryskopu widać było statek osiadający lekko na ziemi jak niesione bryzą piórko, a nie kilka ton metalu. Wydawało się, że siada, nieruchomieje i zastyga jak przedtem. Major Eddy zdjął ręce z tablicy kontrolnej jak wyczerpany wirtuoz.

— Moje gratulacje! — Senator objął spojrzeniem wszystkich trzech mężczyzn. — To było nadzwyczajne, że panowie kontrolowaliście wszystko w każdym momencie. Mój raport z postępu z pewnością o tym wspomni.

Trzej mężczyźni spojrzeli na niego i uświadomili sobie, że w jego słowach nie ma ironii ani sarkazmu, i że nie zdaje on sobie sprawy z tego, co się naprawdę wydarzyło.

— Widzę już ogromną flotę szlachetnych statków... — senator zaczął orację.

Ryk nadjeżdżającego jeepa zabrał mu widownię. Ruszyli do drzwi, nie interesując się dłużej senatorem ani jego raportem z postępu. Bardziej interesował ich teraz raport zawarty w instrumentach pokładowych.

Senator rzucił się za nimi, gdy stłoczyli się w drzwiach bunkra i do jeepa, w którym Jennings bezceremonialnie wypchnął kierowcę zza kierownicy i zajął jego miejsce.

Jadąc po gruntowej wyboistej drodze ku miejscu lądowania statku, mieli w głowach jedynie rozgorączkowane domysły, co też mogły zarejestrować instrumenty podczas utraty kontaktu.

W głowie senatora pojawiały się tymczasem dalsze rojenia na temat kontrolowanej przez niego, jego własnej floty statków kosmicznych. Martwili go tylko niektórzy durni, ignoranccy wyborcy! Głupie bydlęta! Strasznie nimi pogardzał! Czy musiałby się nimi przejmować, gdyby zawładnął lotami do gwiazd?

Jennings skręcił gwałtownie, zjechał z gruntówki i ruszył w kierunku statku przez porośnięte bylicą pagórki. Ostro zahamował i w kłębach kurzu zatrzymał się przy burcie. Zanim jeszcze samochód znieruchomiał, mężczyźni wysypali się z jeepa i pobiegli do włazu.

I zatrzymali się.

Patrząc na ten niewiarygodny widok, nie mogli uwierzyć własnym oczom. Drzwi włazu wisiały otwarte. Powoli docierał do nich obraz purpurowej opalizującej łuny wokół ramy, skorodowanego metalu, rozpadającego się i kruszącego na ziemię. Implikacja czyjejś złośliwej ingerencji obezwładniła ich. Jedynie senator nie zorientował się, o co chodzi. Wolniejszy trochę, zadyszany dotarł właśnie do nich słoniowym krokiem.

— Dobra, dobra, co nas powstrzymuje? — wydyszał z irytacją.

Jennings ruszył ostrożnie w kierunku otwartego włazu. Major Eddy i profesor Stein poszli za nim równie powściągliwie. O'Noonan trzymał się z tyłu, wyczuwając ich ostrożność, chociaż nie wiedział, jaka jest tego przyczyna.

Weszli do statku, czujni na to, co mogło czaić się w środku, co gdzieś w kosmosie wypaliło i otworzyło właz, co potrafiło porwać statek, zerwać łączność z kontrolą, zatrzymać w dalszym locie, a potem zawrócić i przywrócić kontakt dokładnie w tym samym miejscu i na tej samej wysokości. Nieufni, ale weszli.

Na pierwszy rzut oka nic nie wydawało się naruszać wnętrza. Gródź oddzielająca siłownię była cała. Ale drzwi na końcu przejścia prowadzące do sterówki również wisiały otwarte. I było też widać żarzącą się purpurowo zniszczoną metalową ramę.

Sterówkę trudno było poznać. Znali ją dobrze, gdyż pomagali ją budować i rozplanować. Znali każdy spaw, każdy nit i śrubę.

— Instrumenty zniknęły — westchnął ze zgrozą profesor.

To była prawda. Tłocząc się w wejściu, widzieli na ścianach puste dziury po instrumentach, wszystkich, co do jednego, które miały zawierać dane na temat warunków w przestrzeni.

Senator przepchnął się do pomieszczenia i rozejrzał się. Nawet on zdał sobie sprawę, że sterówka została zdewastowana.

— Co to za sabotaż? — wykrzyknął i obrócił się ze złością do Jenningsa. Nikt mu nie odpowiedział. Jennings nawet nie potrudził się, żeby mu spojrzeć w oskarżające oczy.

Przeszli wąskim przejściem dalej, wzdłuż pogiętych stelaży po instrumentach. Doszli do miejsca, gdzie powinien być główny integrator, ten, który miał zebrać wszystkie wyniki pomiarów dotyczące warunków podtrzymania życia, ten który miał dostarczyć raport z postępu.

Tu też była otwarta dziura – ale nie bez wiadomości. W metalowej ramie, tym samym żarzącym się purpurowo blaskiem wygrawerowano dwa słowa. Dwa zagadkowe słowa, które miały rozbrzmieć echem na całym świecie, dwa słowa wypalone przez jakiegoś obserwatora... jakiegoś nadzorcę... strażnika.

„Jeszcze nie”.

przekład: Ireneusz Dybczyński

Ilustracja: Paul Orban


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)