home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

VI

Pomieszczenie, w którym się znaleźli, wydawało się nawet większe niż to, z którego przybyli. Rozmiary były tak samo trudne do ocenienia i Forrester nie wiedział skąd u niego pojawiło się to wrażenie. Poczucie ogromnej przestrzeni unosiło się w powietrzu.

Kolory ścian były właściwie takie same – nacieki i zmiany w ciągłości przepływu deseni z niewielkimi plamami słonecznymi i tęczowymi pojawiającymi się tu i ówdzie bez żadnego widocznego powodu.

Sam pokój był jednak stosunkowo nieistotny, uprzytomnił sobie Forrester. Co innego wywoływało dreszcze na plecach i spowodowało, że kolana zaczęły mu postukiwać o siebie. Słyszał już o Konwencie Bogów, chociaż według jego wiedzy, żaden śmiertelnik nigdy go nie widział. Z pewnością nie było żadnych zdjęć, nawet w najbardziej szczegółowych przewodnikach.

Forrester zdał sobie sprawę, że stoi niewątpliwie przed Konklawe Bogów. Ta wiedza go nie uspokoiła. A istoty, siedzące i wylegujące się na kanapach porozstawianych wzdłuż migoczących ścian, sprawiały, że poczuł się nawet gorzej. Rozpoznawał każdego z nich i każdy z nich przyprawiał go o nowy impuls grozy targający jego nerwy. Żołądek ścisnął mu się jak gumowa piłka.

Był tam Zeus Wszechojciec z wielką kędzierzawą srebrzystą brodą. Czesał ją palcami i majestatycznie marszczył brwi z oddali. Obok niego siedziała władcza postać Hery, Matki Bogów. Ręce miała złożone na podołku, jakby czekając na ogłoszenie końca świata. Był też Mars, zwalisty i owłosiony, drapiący się w bok i wykrzywiający się straszliwie. Jego gwałtowna, brodata fizjonomia zdawała się jakoś nie na miejscu bez bojowego hełmu, który nosił zazwyczaj na głowie. Był tam również Pan z rogami i kopytami, Wulkan, kaleki i brzydki, o krępym ciele i olbrzymich ramionach, rozwalony samotnie na kanapie jak małpolud, i macierzyńska Ceres przygładzająca jedną ręką swoje włosy jak gdyby to ona, a nie Forrester była zdenerwowana.

Była tam również Atena, urocza i szarooka. Wydawała się do niego uśmiechać ze szczególną życzliwością i Forrester poczuł wdzięczność.

Potrzebował tyle pomocy, ile tylko mógł zdobyć.

Inni Bogowie byli nieobecni. Gdzie się podziewali? Nie było Plutona ani Febusa Apolla, brakowało także Merkurego, Neptuna, Dionizosa i Diany.

I...

— Aha! — zagrzmiał potężny głos Zeusa w chwili, gdy Forrester i Wenus wychynęli z Woalu. — Jest już śmiertelnik. Witaj śmiertelniku! — ryknął przerażająco, przyprawiając Forrestera o drżenie kolan.

Forrester otworzył usta, ale Hera go wyprzedziła i nachylając się ku swemu boskiemu małżonkowi, wysyczała szeptem słyszalnym dla wszystkich w pomieszczeniu:

— Nie mów tego, co oczywiste, kochanie. Wszyscy widzą.

— Tak? — powiedział Zeus, rycząc dokładnie tak samo. — No nie wiem. Nie! Oczywiście, że nie! Naturalnie, że nie moja droga. Naturalnie. — Rozejrzał się powoli dookoła, kiwając swoją wielką głową. — Zaraz, zaraz! Niech zobaczę. Mamy kworum? Nie widzę Morfeusza. Gdzie jest Morfeusz?

— Śpi, jak zwykle — warknął Mars. Skończył się drapać w bok i zaczął po brodzie. — A gdzie jeszcze ten stary głupiec miałby być? Cholerny głupiec, do Hadesu z nim. Kontynuujmy.

— Aresie, Aresie — powiedziała łagodnie Pallas Atena — nie bądź taki ordynarny.

— Ordynarny? — ryknął Mars. — Powiedziałem tylko, że nie ma tego starego nudziarza. Przecież nie ma go, co? I co, na Hades, w tym ordynarnego?

— Co! — warknął Wulkan basem jak z samego dna beczki. — A kto powiedział, że nudziarz.

— Co? Ty... — poderwał się Mars.

— Dzieci! — skarciła ich Hera.

Uciszyli się, a Forrester miał czas, by zrobiło mu się niedobrze. Chyba zawędrowałem za daleko, pomyślał. W końcu był w Nowym Jorku, a potem znalazł się prawdopodobnie na Olimpie w Grecji. A teraz był jeszcze gdzieś indziej.

Wcale nie był pewien gdzie. Dwór Bogów istniał, to wiedział. Ale nigdy się nie dowiedział gdzie i było całkowicie pewne, że żaden śmiertelnik tego nie wie. W tej sytuacji, pomyślał z zakłopotaniem, nawet nie wiem, gdzie jestem.

Po raz pierwszy pomyślał serio, że być może jest jednak zdrowy na umyśle. Może to wszystko, co widział i słyszał, jest prawdą. To był z pewnością początek takiego spojrzenia na sprawę. A w takim razie uczucie oszołomienia było spowodowane chorobą lokomocyjną lub lękiem przestrzeni, albo może jakimś innym lękiem wywoływanym przez tę podróż Woalem.

Przynajmniej, pomyślał, przypominając sobie staruszka spotkanego po drodze do centrum, przynajmniej bije na głowę podróż metrem.

Obejrzał się. Oboje, on i Wenus, stali na środku pomieszczenia. Błękitnego Woalu za nimi już nie było. Spełniwszy swoją rolę, oczywiście zniknął.

Metro tego nie robi, zapewnił się solennie Forrester.

Zeus odchrząknął donośnie.

— Doliczyłem się ośmiorga z nas — powiedział. — Ośmiorga, jak już powiedziałem. Oczywiście ośmiorga, nie licząc śmiertelnika. — Milczał chwilę, po czym dodał: — Oczywiście, jeśli liczyć śmiertelnika, to dziewięcioro.

Pan poruszył się.

— No to mamy kworum — oznajmił chrapliwym głosem, wzmocnionym ciężkim vibrato. Forresterowi przypominało to beczenie kozy. — Pluton i Posejdon powiedzieli, że zaakceptują naszą decyzję — dodał, krzyżując przy tym nogi. Jego kopyta uderzyły o siebie, krzesząc iskry.

— A czemu ich nie ma? — zapytał zwięźle Wulkan.

— Chyba jest sztorm — odpowiedział Pan. — O ile sobie przypominam, na północnym Atlantyku... Tak. Zdaje się toną tam cztery statki. Duża sprawa.

— Aha — powiedział Wulkan i wyciągnął się z powrotem na kanapie.

— A gdzie jest Apollo? — Hera pochyliła się do przodu. — Mówił, że będzie.

— Jasne, że mówił — powiedział dobitnie Mars. — Nasze Słoneczko nigdy nie opuści żadnej rozrywki. Chyba że znajdzie sobie jakąś lepszą. Jest w Kalifornii, przebrany za śmiertelnika.

— W Kalifornii? — zdziwiła się Ceres. — Dobry Boże, co ten chłopak robi w Kalifornii?

Mars wybuchnął śmiechem.

— Prawdopodobnie szpanuje... Och, jak nasze Słoneczko lubi szpanować. Mogę się założyć, że jest na plaży dla kulturystów i pokazuje swe wspaniałe ciało dziewczynom.

— Osiem do pięciu — zaproponował natychmiast Pan.

— Stoi — odparł krótko Mars, odwracając się do niego.

— Gdybym miał zwyczaj się zakładać — zaczął basem w zamyśleniu Wulkan — to...

— Wszyscy dobrze wiemy, co ty byś zrobił, Kulawcu — ryknął Mars. — Ale nie robisz, więc siedź cicho.

— Proszę was, spokój — powiedziała Hera. Jej głos był ostry jak hartowana stal. Pozostali opadli na swoje miejsca. — Myślę, że jesteśmy gotowi. Możemy zacząć, mój drogi? — Spojrzała na Zeusa, który był gotów zacząć, ale zanim zdołał coś powiedzieć, w pobliżu Wenus i Forrestera zamigotało błękitne światło, migotanie zamieniło się w Woal i wyszedł z niego mężczyzna.

Był niski, gruby i odziany w „chiton” sprawiający wrażenie, jakby spał w nim już trzy albo cztery tygodnie. Twarz miał pyzatą i falujące złote włosy. Powieki miał na wpół opuszczone, a pod nimi załzawione oczy wykazujące brak zainteresowania.

Forrester nie potrzebował przedstawiania, by rozpoznać Morfeusza, Boga Snu.

Bóg rozejrzał się po zebranych z lekkim uprzejmym uśmiechem na zmęczonej twarzy. Potem ziewnął, powoli i imponująco. Gdy jego usta, po prezentacji jamy bezmiernej dla człowieka, znów się zamknęły, potarł oczy kłykciami, westchnął głęboko i najwyraźniej pogodził się z koniecznością straszliwego wysiłku mowy.

— Spóźniłem się — powiedział. — Ale to nie moja wina.

— Och! Nie! — odezwała się Hera paskudnym tonem.

Morfeusz potrząsnął powoli głową.

— Naprawdę. — Jego głos był niesamowicie spokojny. To oczywiste, pomyślał Forrester, że on ma to gdzieś. — Znów mi chyba budzik nie zadzwonił. A może go nie usłyszałem.

— Wiesz co, Morfeusz — powiedziała Hera. — Mógłby ktoś pomyśleć, że w końcu wykombinujesz sobie jakiś budzik, który naprawdę zadziała.

— A czemu miałbym sobie tym zawracać głowę? — powiedział Morfeusz, niezgrabnie wzruszając ramionami. — Przecież, jestem. — Znów ziewnął. — To wszystko jest takie męczące, ale jak powiedziałem, że będę, to jestem. No więc co, wszyscy zadowoleni? Bo jak nie, to ja się trochę prześpię, żeby nadgonić.

— Tak, tak, wszyscy jesteśmy zadowoleni — odpowiedziała Hera nieco opryskliwie. — Siadaj.

Powłócząc nogami, Morfeusz ruszył w kierunku kanapy obok Marsa. Opadł na nią i powoli osunął się do pozycji na pół leżącej.

— No dobrze — powiedziała Hera, zwracając się do Zeusa — jesteśmy gotowi, mój drogi.

— Och — powiedział Zeus. — Z pewnością. Ogłaszam to zebranie... Ogłaszam to zebranie za otwarte. — Odchrząknął z rumorem, który wstrząsnął powietrzem. — Zebraliśmy się tutaj, jak przypuszczam, wszyscy już wiedzą, żeby rozpatrzeć sprawę Williama Forrestera. Ale najpierw, przypomniała mi się drobna historia, którą usłyszałem na Ziemi, a spodziewając się, że nie wszyscy z was o tym słyszeli...

— Słyszeliśmy — przerwała mu Hera. — A poza tym, to nie jest czas ani miejsce.

Zeus odwrócił się, żeby na nią spojrzeć. Wzruszył ramionami.

— No dobrze — powiedział spokojnie. — To wróćmy do Williama Forrestera jako potencjalnego substytutu Dionizosa. Po pierwsze powinniśmy wziąć pod uwagę aspekty psychologiczne, nie uważacie?

— Ja uważam — wycedziła Hera przez zęby.

— Wydaje mi się, że Atena kieruje tym wydziałem, więc jeśli jest gotowa złożyć raport...

— Jasne, że jest gotowa — warknęła Hera i dodała: — mój drogi.

Zeus pokiwał głową.

— No dobrze, w takim razie na co czekamy?

Atena wstała i rozejrzała się po zebranych.

— Generalnie — zaczęła — to uważam, że możemy przepuścić kandydata na podstawie zapisów psychologicznych. Wskaźnik Podporządkowania jest niski, ale nie chcemy kogoś ze zbyt wysokim na tym stanowisku. Krzywa Beta wykazuje spore zróżnicowanie, a więc charakter dionizyjski. Chyba jest większe poczucie odpowiedzialności niż w specyfikacji dionizyjskiej, ale to nie może być przeszkodą.

— Oczywiście, że nie — potwierdziła Hera. — Odpowiedzialność to coś, co wszyscy moglibyśmy mieć w większym stopniu. — Rzuciła mordercze spojrzenie w kierunku Morfeusza, który miał w tym momencie całkowicie zamknięte oczy.

Forrester intensywnie zastanawiający się, czym jest ta krzywa Beta, dlaczego jest zróżnicowana i co zrobi, jeśli ją straci i będzie musiał zdobyć drugą, nie dosłyszał kolejnych kilku słów raportu Ateny. Słowo, które przywróciło go do przytomności, brzmiało dość szokująco.

— ...seks — powiedziała Atena. — Ale to niezupełnie należy do mojego wydziału. — Rozejrzała się, jakby była bardzo zadowolona z tego faktu. — Ogólnie, jak już mówiłam, testy psychologiczne nie wykazują nieprzezwyciężalnych barier.

— Dobrze — powiedziała Hera i znów kuksnęła Zeusa w żebra.

— Och — powiedział Zeus — to dobrze.

— Co dalej — zapytała Hera.

— Tak, tak, jasne — powiedział Zeus. — Co dalej.

Wstał Mars. Teraz drapał się po włosach na klatce piersiowej. Rozejrzał się po zebranych z wyraźnie wrogim wyrazem twarzy.

— Wydział fizyczny jest mój — powiedział. — Kandydat potrafi zadbać o siebie, to jasne. Nie ma co do tego zbyt wielu wątpliwości. — Czknął, po czym otarł usta wierzchem dłoni. — Oczywiście pozwolił sobie przytyć tu i ówdzie, ale nie jest to zbyt poważne. Głównie chodzi o równowagę hormonalną czy coś w tym stylu, o ile zrozumiałem raport Hermesa.

Forrester poczuł się jak indyk na targu.

— A jeśli chodzi o trening fizyczny... — powiedział Mars. — No cóż, żadnego treningu nie było, i tyle. A to niedobrze.

— Nie szukamy zastępcy dla ciebie — powiedział Wulkan. — Jeden muskularny, bezmózgi imbecyl wystarczy.

Mars nabrał powietrza.

— Proszę! — warknęła Hera. — Co dalej z tym raportem?

Wydech Marsa był jak eksplozja.

— W porządku — powiedział Mars. — Brak treningu zamyka listę, ale jeśli założymy, że Hermes zrobi porządek z tym bałaganem hormonalnym, to moim zdaniem można go przepuścić.

Forrester nie był pewien czy mu się podoba, że go określają jako hormonalny bałagan. Z drugiej strony, pomyślał, co ja tu mogę zrobić? Stał spokojnie, zaciekawiony co dalej.

I spełniły się jego najgorsze obawy.

Wystąpiła Wenus i przedstawiła swój raport. W zasadzie to był kodycyl, raczej specjalnej natury, do raportu fizycznego. Forrester spojrzał na Atenę. Wyglądała na równie zakłopotaną jak on, a na jej twarzy widać było szczery ból. W pewnej chwili wydało mu się, że chce wyjść, niemniej została z ponurą miną do samego końca.

Forrester nie mógł zrozumieć, jak Bogom udało się zrobić mu wszystkie te testy bez jego wiedzy. Chociaż z drugiej strony, czyż nie byli bogami? Mieli swoje własne metody. Śmiertelnik nie musiał tego rozumieć.

Nie wiedział, czy ma być z tego zadowolony, ale ostatecznie zaakceptował to. Nie miał alternatywy.

Gdy Wenus skończyła raport, zapanowała krótka cisza.

— Ktoś ma jakieś uwagi? — szepnęła Hera do męża.

— No tak — powiedział Zeus. — Jakieś uwagi. Jeśli ktoś ma jakieś uwagi, to proszę teraz. Teraz jest odpowiedni czas. — I rozparł się na kanapie.

Morfeusz zawiercił się lekko i odezwał, nie podnosząc ani nie otwierając oczu.

— Sen — powiedział.

— Sen? — powtórzyła pytającym tonem Hera.

— To bardzo ważne — powiedział powoli Morfeusz. — Kandydat śpi całkiem dobrze... wprawdzie głośno, ale problem z nim jest taki, że nie sypia wystarczająco. Z drugiej strony, to nikt na tym zwariowanym świecie nie sypia wystarczająco. — Ziewnął i dodał: — Nawet ja.

Forrester przetarł dłonią czoło. Stwierdził nagle, że w którymś momencie podczas tego zebrania doszedł do pewnego wniosku. Zdecydowanie był przy zdrowych zmysłach.

To prowadziło do kolejnego wniosku. Nic z tego, co tu się działo, nie było snem. Wszystko było całkowicie realne.

A on miał zostać półbogiem.

Samo w sobie to nie brzmiało najgorzej. Zaczął się jedynie zastanawiać, na spokojnie, co się stanie z Williamem Forresterem, akolitą i profesorem historii, gdy Forrester/Bachus stanie się rzeczywistością. Jak uderzony w głowę pojął, że jest tylko jedna możliwość.

William Forrester musi umrzeć.

Nie ma znaczenia, co zdecydują Bogowie. Wiedział, że będą kolejne testy i jeżeli nie zda, to Bogowie zabiją go całkiem dosłownie i całkiem gruntownie.

No a przypuśćmy, pomyślał, że zda wszystkie testy.

W takim przypadku zostanie Forresterem/Bachusem, substytutem Boga. Zwykły Bill Forrester całkowicie przestanie istnieć.

Och, jakieś ślady pozostaną... jego krzywa Beta, na przykład, czymkolwiek by nie była. Ale Bill Forrester odejdzie. Idea nieprzemijającej krzywej Beta jakoś nie sprawiła, że główna strata stała się bardziej akceptowalna.

Z drugiej strony, przypomniał sobie, jaki ma wybór?

Żadnego.

Zmusił się, by słuchać dalej, co mówią Bogowie.

Zeus odchrząknął.

— Dobrze — powiedział — myślę, że to zamyka temat. Mam rację, moja droga?

— Masz — odpowiedziała Hera.

— W porządku, czyli zamykamy temat?

— Hera ze znużeniem pokiwała głową.

— W takim razie, możemy zacząć inwestyturę. Hefajstosie, zaopiekujesz się kandydatem?

— Wygląda na to, że muszę — odpowiedział miękko Hefajstos/Wulkan. Zsunął się z kanapy i niemal kucając, stał tak przez chwilę. Forrester spojrzał na niego bezmyślnie. — No cóż, chodź. — Wulkan kiwnął głową na Forrestera. — Tędy.

Obejrzawszy się ostatni raz na Wenus, Forrester poszedł przez salę. Wulkan odwrócił się i pokuśtykał wprost ku ścianie. Doszli prawie do ściany, zanim pojawił się Niebiański Woal. Czując się do tego niemal przyzwyczajony, Forrester przeszedł za Wulkanem, nawet nie oglądając się do tyłu, żeby zobaczyć jak Woal znika po przejściu. Był całkowicie pewien, że tak się dzieje. Zawsze się tak działo.

Sala w której się znaleźli była podobna do poprzednich, tyle że nie było w niej tego kolorowego migotania. Ściany świeciły równo, a ich stonowane światło wypełniało równomiernie całe pomieszczenie. Po raz pierwszy nie były to po prostu gołe ściany, na których dopiero po podejściu ukazywało się wyposażenie. Na pulpitach, stołach, krzesłach i podłodze, a niektóre przymocowane nawet do świecących ścian, znajdowały się najdziwniejsze rzeczy jakie Forrester kiedykolwiek oglądał. Stał, dość długo się temu przyglądając.

Nie było dwóch jednakowych rzeczy. Wydawały się tam być wszystkie rozmiary, kształty i materiały. Jedyne co je ze sobą łączyło, to to że były nierozpoznawalne. Wyglądały jak ładunek ciężarówki z abstrakcyjnymi dwudziestowiecznymi rzeźbami po zderzeniu z ciężarówką części do telewizorów. A potem te ciężarówki w jakiś sposób zakochały się w sobie i miały dzieci.

A tymi dziećmi, dworował sobie ponuro Forrester, były te wymieszane i porozrzucane po sali potworności.

Wulkan z westchnieniem usadowił się na jedynym wolnym krześle.

— To jest mój warsztat — oznajmił ponuro. — Nie jest przygotowany na przyjmowanie gości ani ciekawskich. Radzę niczego nie dotykać, jeśli chcesz zachować ręce, zdrowe zmysły, a być może życie.

Forrester pokiwał głową w milczeniu. Nie brzmiało to przyjacielsko; Wulkan jedynie, w najkrótszy i możliwie najklarowniejszy sposób, ostrzegał obcego przed niebezpieczeństwem wynikającym z dotykania towaru. Nie żeby to było konieczne, pomyślał Forrester. Prędzej by zabrał się do nauki latania, niż dotknął tych kuriozalnych rzeczy.

— Zaraz — powiedział Wulkan. — Może byś... — urwał. — Przepraszam — powiedział i podniósł się. Podszedł do krzesła, zgarnął z niego jakieś konstrukcje i ułożył ostrożnie na stole. — Siadaj — powiedział, wskazując krzesło.

Forrester usiadł ostrożnie.

Wulkan powrócił do swojego krzesła i usadowił się.

— No to przejdźmy do interesu — powiedział.

— Do interesu? — zdziwił się Forrester.

— No tak — powiedział Wulkan. — Wyobrażam sobie, że przez jakiś czas musiałeś być nieźle oszołomiony. Nic dziwnego. Ale myślę, że do tej pory już to zrozumiałeś. Wiesz, że masz dostać moc półboga, co?

— Tak, ale...

— Nie przejmuj się — powiedział Wulkan. — Moc to... po prostu moc. Żadne brzemię. Nie powinno cię to w ogóle obciążać. Wiemy już, że... Jak się zapewne zdążyłeś zorientować z tego tam pitolenia — machnął ręką w prawo, ewidentnie mając na myśli Konklawe Bogów — sprawdzaliśmy cię w najdrobniejszych szczegółach.

— A co — powiedział Forrester — jeśli nie jestem taki, jak wskazują wasze testy. To znaczy, jeśli...

— Nie ma się już nad czym zastanawiać. Poza wszelką wątpliwość wiemy, jak reagujesz jako śmiertelnik na wszelkie wyobrażalne układy okoliczności.

— Tak, ale...

— W szczegółach. Wykonałeś przecież wszystko, co należy. Znamy twoje zdolności i ograniczenia – jako śmiertelnika. Przecież testy, które przeszedłeś, były związane z twoimi działaniami i reakcjami jako półbóg.

Forrester z trudem przełknął ślinę. Czuł się, jakby jechał górską kolejką. Bez względu na to jak bardzo by nie chciał wysiąść, nie było takiej możliwości. Musiał w niej pozostać, a wagonik gnał do przodu.

Tylko dokąd?

Bogowie wiedzą, pomyślał w bardziej niż zwykłym znaczeniu.

— Moc, która będzie ci dana... — powiedział Wulkan. — Chyba nie przeszkadza ci ta luźna terminologia...

— Zupełnie mi nie przeszkadza — zapewnił go Forrester gorliwie. — W ogóle.

— Moc, która będzie ci dana, dokona trochę zmian. To nie będą jedynie zmiany fizyczne. Musisz się spodziewać zmian w psychice.

— Zmiany w psychice?

— Właśnie. Fizycznie, rozumiesz, staniesz się taki, jak żaden śmiertelnik nigdy nie mógłby być. Będziesz perfekcyjnie działającą maszyną biologiczną. Każde ścięgno, nerw czy mięsień, każdy organ i gruczoł, każda tkanka w twoim ciele będzie w perfekcyjnej równowadze z całą resztą. Twój metabolizm, tak katabolizm jak i anabolizm, będzie w takiej doskonałej równowadze, że starzenie się nie będzie możliwe.

Forrester zastanowił się.

— Będę nieśmiertelny — powiedział.

— W tym znaczeniu, tak — potwierdził Wulkan. — W rzeczywistości będziesz dużo bardziej wytrzymały, silniejszy i odporniejszy niż jakiekolwiek istniejące obecnie stworzenie na Ziemi. Wyłączywszy oczywiście pewne wyjątki, te naprawdę wielkie, jak słoń czy orka.

— Och, pewnie.

— Ale nie zrozum tego źle. Wciąż można będzie cię zabić. Pocisk w serce tego nie dokona; uczyni cię jedynie niezdolnym do działania na kilka godzin. Ale jeśli granat urwie ci głowę, umrzesz na zawsze. Pamiętaj o tym.

— Nie wyobrażam sobie, jak mógłbym zapomnieć.

— Będziesz zdrowiał z niewiarygodną prędkością, ale są pewne ograniczenia. Wszystko, co zniweczy równowagę zbyt mocno, będzie fatalne. Możesz stracić dłoń, a nawet całą rękę, bez specjalnej szkody; brakująca kończyna odrośnie. Ale gdybyś wpadł do dużej maszynki do mięsa...

— Rozumiem, o co chodzi — powiedział Forrester, czując się bladozielony.

— To dobrze — powiedział Wulkan. — Ale jest jeszcze coś.

— Jeszcze coś?

— Są jeszcze inne moce, które dostaniesz dodatkowo. Dowiesz się później.

— Forrester jedynie pokiwał głową.

— No i te wszystkie fizyczne zmiany będą miały zdecydowany wpływ na twoją psychikę — powiedział Wulkan. — Myślę, że sobie zdajesz z tego sprawę.

— No cóż... — powiedział Forrester z wahaniem.

— Przypuśćmy, że jesteś tchórzem, który unikał walki w życiu — powiedział Wulkan. — Ale teraz masz te moce. Co się stanie?

— Będę silny.

— Właśnie. Będziesz silny. A ponieważ będziesz silny i niemal niezniszczalny, zdecydujesz nagle, że możesz wziąć odwet na ludziach, którzy ci dokuczyli.

— No, ja wiem...

— Zaczniesz szukać walki — powiedział Wulkan. — Będziesz krążył dookoła, bijąc każdego, kogo spotkasz, po prostu dlatego, że możesz to bezkarnie zrobić. Rozumiesz?

— Chyba tak.

— Człowiek skłonny do złośliwości nie będzie tolerowany na tym stanowisku. Zdajesz sobie z tego sprawę? Spójrz na taki przykład: Ares. Mars to twardy bóg – twardy i czasami brutalny. Ale nie złośliwy.

Forrester zdziwił się nieco słysząc, że Wulkan chwali Marsa. Znał, tak jak wszyscy, długą historię złej woli i przekonywującej nienawiści, jaką ci dwaj pałali do siebie. Zaczęło się to wkrótce po małżeństwie Wulkana z Afrodytą/Wenus.

On, oczywiście, nie był wtedy jeszcze kaleką. Przez jakiś czas powodziło im się bardzo dobrze. Ale Wenus, w istocie, nie była kimś, kto się zadowala nudnym życiem w małżeńskiej rutynie. W rzeczywistości żaden z Bogów nie wydawał się być z tego zadowolony. Jedni mieli całkiem za dużo małżeństwa, jak Zeus, a inni za mało, jak Wenus. A jeszcze inni, jak Diana czy Atena, nie byli zainteresowani małżeństwem.

W każdy razie, Wenus zaczęła się rozglądać za świeżym talentem. I świeży talent się znalazł gotowy podpisać długi kontrakt na wyłącznie niezgodnych z prawem warunkach.

Pewnego dnia Wulkan złapał ich, swoją żonę i Marsa. Wulkan był zły, ale to Mars nie lubił, żeby mu przeszkadzano, no i był nieco szybszy z bronią. Rzucił Wulkanem o pobliską skałę, kalecząc go na dobre.

No a Wenus... Kto to wie? Jest całkiem możliwe, że do tej pory Bogini Miłości zaliczyła całą listę Bogów i obecnie zajmowała się śmiertelnikami.

Forrester nie był całkowicie pewien, czy ma coś przeciwko tej idei, na zwykłej fizycznej płaszczyźnie. Ale było tu oczywiście coś więcej. Był Wulkan. Forrester pomyślał, że lubi poważnego i solidnego rzemieślnika. Nie chciałby go zranić.

A wiążąc się z Wenus, z pewnością by to zrobił.

Powrócił do rzeczywistości, słysząc wciąż mówiącego Wulkana.

— Muszą być dokonane też pewne zmiany w równowadze gruczołowej. Te zmiany wywierają konieczny efekt na mózg. Osobowość zmienia się subtelnie, chociaż, zapewniam cię, że zmiany nie są znaczne. Te wszystkie powody... — urwał na chwilę. — Jestem pewny, że rozumiesz dlaczego musimy poddać cię dalszym testom — zakończył.

— Rozumiem — odpowiedział, nie zastanawiając się, Forrester.

— To dobrze. I nie będziesz wiedział, czy dany incydent... jakikolwiek incydent jest całkowicie naturalny, czy jest to test jakiemu poddaje cię Panteon. Czy to też rozumiesz?

Forrester pokiwał głową.

Wulkan pochylił się nieco w prawo, a na jego brzydkiej twarzy pojawił się drobny uśmiech.

— I pamiętaj, co ci powiedziałem. Nic się nie martw. Nie wiesz nawet, co jakikolwiek test ma sprawdzić, więc nie możesz wiedzieć, czy postępowanie, na które się zdecydowałeś, jest dobre czy złe. Martwienie się nic nie da. Zrobisz najlepiej, gdy będziesz się zachowywał po prostu naturalnie.

— Spróbuję.

— Pamiętaj też, że zostałeś wybrany nie tylko ze względu na twoje fizyczne podobieństwo do Dionizosa, ale również ze względu na podobieństwo psychiczne. Ta część tej gry będzie więc dla ciebie łatwa. Mam rację?

— Też tak myślę — powiedział Forrester, czując zarówno niecierpliwość jak i pewną beznadziejność sytuacji.

— No dobrze — powiedział Wulkan. — Poczekaj chwilę. — Odwrócił się i pokuśtykał do czegoś, co wyglądało jak coś w rodzaju stołu warsztatowego. Gdy wrócił trzymał w dłoniach jakieś rzeczy. Wybrał jedną – w kształcie brudno-pomarańczowego jaja i podał ją Forresterowi.

— Połknij to — powiedział.

Forrester wziął ostrożnie jajo. Gdy tylko dowiedział się, co ma z tym zrobić, rzecz jakby urosła. W trzęsących się rękach trzymał coś o rozmiarze połowy piłki do golfa.

— To? — zapytał niepewnie. — Mam połknąć.

— Właśnie — potwierdził Wulkan.

— Ale...

— To jest... no, nazywają to talizmanem. Nie rozpuszcza się i może być odzyskane, ale podczas inwestytury musi być wewnątrz ciebie.

— Ale...

— Zobaczysz jakie to jest łatwe do połknięcia, nie musisz popijać. No dawaj.

Forrester włożył jajo do ust i przełknął raz, chcąc po prostu sprawdzić to, co mówił Wulkan. Efekt był zdumiewający. Ledwo poczuł to na języku, a potem, gdy poszło dalej, już nic. Przełknął jeszcze raz, na próbę, i sprawdził usta językiem.

— Poszło? — zapytał Wulkan. — No i dobrze.

— Poszło, w porządku — powiedział Forrester, zaintrygowany.

— Teraz sandały. — Wulkan wyciągnął parę sandałów o raczej grubych podeszwach i podał. Wyraźnie były zrobione ze złota. Forrester posłusznie założył je, a Wulkan podał mu z kolei dwa złote cylindry z wyżłobieniami na palce.

— Trzymaj je mocno — powiedział. — Podczas inwestytury musisz trzymać je tak mocno, jak potrafisz. — Przyjrzał im się z bliska i wskazał na jeden. — Ten jest lewy, a ten drugi prawy. Ściśnij tak mocno, jakbyś... jakbyś chciał je zgnieść. Dobrze?

— Dobrze — odpowiedział Forrester.

— W porządku — pokiwał głową Wulkan. — Od tej chwili rób dokładnie to, co ci mówią. Na pytania odpowiadaj, mówiąc prawdę. Nie zatajaj niczego. Zapamiętaj moje instrukcje.

— Jasne — odrzekł Forrester z powątpiewaniem.

— Chodź — powiedział Wulkan, ruszając ku ścianie. Pojawił się nieunikniony Niebiański Woal i Forrester wszedł w niego jak poprzednio.

Wbrew temu, co się spodziewał, nie była to ta sama sala, co poprzednio. Albo, jeśli już, to bardzo się zmieniła. Trudno było być pewnym czegokolwiek. Mieniące się ściany wyglądały tak samo, ale tak samo wyglądały mieniące się ściany w apartamencie Wenus.

W każdym razie nie było tu żadnych kanap. Sala wydawała się nawet większa niż poprzednio, a kiedy ściany przybrały stały blask w kolorze złota, Forrester poczuł się zagubiony w ogromie tego miejsca. Na środku sali znajdowało się podwyższone złote podium. Miało około pięciu stóp średnicy i prawie trzy stopy wysokości.

Bogowie stali półkolem, patrząc na niego. Wulkan wślizgnął się na puste miejsce w szeregu i Forrester został zupełnie sam, trzymając cylindry.

Zeus odchrząknął.

— Wejdź na podium — polecił.

Lekko się zataczając, Forrester podszedł i udało mu się to zrobić, nie luzując uchwytu na cylindrach.

Na środku podwyższenia, wśród obserwujących go Bogów, czuł się jak preparat pod mikroskopem.

— Williamie Forrester — zagrzmiał Zeus. Forrester zadrżał. Głos Wszechojca był potężny jak nigdy. — Williamie Forrester, od tej chwili odrzucisz swoje obecne imię. Będziesz znany jako Dionizos Mniejszy, dopóki i o ile nie spodoba nam się nadać ci inne. Od tej pory będziesz częściowo adresatem modlitw do Dionizosa i będziesz miał rangę Półboga. Akceptujesz ten werdykt i ten zaszczyt?

Forrester przełknął ślinę. Wydawało mu się, że trwa to w nieskończoność. W końcu odzyskał głos.

— Akceptuję — powiedział.

— Bardzo dobrze — rzekł Zeus.

Bogowie złączyli ręce i utworzyli wokół Forrestera krąg, otaczając go ze wszystkich stron. Złota aura wydobywająca się z ich ciał robiła się coraz jaśniejsza. Forrester ściskał mocno złote cylindry.

Nagle, całkiem niespodziewanie nastąpiła eksplozja światła. Forresterowi wydało się, że się chwieje, ale nie był pewien. Blask go oślepiał. Był coraz bardziej oszołomiony.

Sala wirowała i kołysała się. Skądś pojawił się dźwięk organów i zaczął narastać, coraz bardziej.

Wstrząsnął nim z wielką siłą pojedynczy impuls energii przepływający przez jego system nerwowy.

A potem w oka mgnieniu wszystko stało się czarne.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)