home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

I

Hotel „Siódma Gwiazda”, wielka złota sfera zawieszona w przestrzeni w pobliżu miejsca, w którym trzy główne szlaki transportowe Federacji Piasty przecinały się w odległości kilku godzin lotu jeden od drugiego, od dwunastu lat rozświetlał próżnię miękkim blaskiem przeświecającym przez poszycie z przezroczystego pancernego plastiku. Habitat został zaprojektowany jako coś więcej niż tylko wygodne miejsce przeładunkowe dla podróżnych i frachtu. Przez wiele lat po otwarciu dla publiczności, utrzymywał wysoką renomę, jako najbardziej egzotyczne centrum rozrywkowe w Piaście. Hotel „Siódma Gwiazda” był miejscem, w którym należało bywać. Zbierali się więc tutaj celebryci, grube ryby, ich kumple oraz wielbiciele. „Gwiazda” tętniła życiem, emocjami, międzygwiezdnymi skandalami, dźwięczała strumieniem kredytów spływającym z tysiąca światów. Mówiąc krótko, zaczynała jako zyskowny interes.

Stopniowo jednak wszystko się zmieniało. Rozrywki oferowane przez „Gwiazdę” pozostały wciąż tak samo cudownie skandalizujące, kuchnia wspaniała, a standardy i obsługa bez zarzutu. Mówiąc ogólnie, w dalszym ciągu bezboleśnie i po mistrzowsku obdzierano tutaj ze skóry. Zmieniło się tylko jedno. Po ośmiu latach „Gwiazda” przestała być modna. Obecnie, po dwunastu latach, starała się wyżyć w siermiężny sposób z handlu ze statkami pasażerskimi i towarowymi. Cztery piąte pokoi hotelowych zostało zamknięte, a pozostałe zapełniały się nieregularnie pomiędzy odlotami statków.

A za siedem godzin, jeśli pewnym ludziom uda się zrealizować swoje plany, hotel „Siódma Gwiazda” gwałtownie przestanie istnieć.

* * *

Przy stolikach ogródka Phalagon House, najekskluzywniejszej restauracji hotelu „Siódma Gwiazda”, znajdowało się najwyżej pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu gości. Jeden z nich właśnie skończył jeść i paląc, obserwował z wyraźną aprobatą spiralny ruch kobiecych postaci na tle otaczającej ogródek panoramy nieba. Był to duży, muskularny mężczyzna, mocno opalony, o ramionach imponująco potężnych, orlim nosie i ciemnych błyszczących oczach.

Minutę lub dwie później, ziewnął z zadowoleniem, zgasił papierosa i odepchnął krzesło od stolika. Gdy wstawał, rozległ się miękki dźwięk dzwonka ComWebu. Mężczyzna zawahał się, ale powiedział:

— No dawaj!

— Czy jest dozwolone wtargnięcie? — zapytał ComWeb.

— Zależy — powiedział gość. — Kto dzwoni?

— Nazwisko Reetal Destone.

Gość uśmiechnął się, najwyraźniej mile zaskoczony.

— Wpuść panią.

Nastąpiła chwila ciszy, a potem rozległ się damski głos.

— Quillan?

— To ja, mała! Gdzie...

— Zabezpiecz ComWeb, Quillan.

— Jak sobie życzysz. — Sięgnął w dół do urządzenia i nacisnął przycisk. — Jesteśmy na prywatnym.

— Nie wątpię — odpowiedział kobiecy głos. — Ale lepiej włącz również zagłuszanie. Muszę mieć pewność, że nikt nas nie podsłucha.

Quillan odchrząknął, wsunął rękę do wewnętrznej kieszeni kurtki i namacał urządzenie wielkości i kształtu pudełka papierosów.

— Mamy zagłuszanie — oznajmił, wyjmując rękę. — I co teraz...

— Quillan, mayday — oznajmił miękki głos. — Możesz przyjść natychmiast?

Twarz Quillana straciła wyrazistość.

— Jasne. To bardzo pilne?

— Na razie nic mi bezpośrednio nie grozi. Ale lepiej nie traćmy czasu.

— Mam zabrać cięższy sprzęt? Przy sobie mam tylko paluszek.

— To idź do siebie i weź coś użytecznego — powiedziała Reetal. — Chyba przyda się coś większego.

— Dobrze, a gdzie mam przyjść?

— Spotkamy się u ciebie, przy drzwiach. Wiem gdzie to jest.

Gdy Quillan dotarł do swojej kabiny, Reetal już tam była; wysoka blondynka w złoto czarnym kombinezonie bez rękawów; świetna figura, ciepła, urocza, pogodna twarz. Ciepło i pogoda ducha, chociaż prawdziwe, maskowały umysł sprawny jak komputer i upodobanie do intensywnego, niebezpiecznego życia. Półtora roku temu, gdy się spotkali poprzednim razem, zaspokajała to upodobanie zajmując się szpiegostwem przemysłowym. Od tamtego czasu Quillan o niej nie słyszał.

Gdy przyszedł, uśmiechnęła się z zaaferowaniem.

— Poczekam na zewnątrz — oznajmiła. — Tutaj nie rozmawiajmy.

Quillan skinął głową i wszedł do pokoju. Wybrał w walizce pas i broń w kaburze, zapiął pod kurtką i wyszedł.

— I co dalej?

— Zrobimy sobie najpierw mały spacer portalami.

Ruszyli korytarzem w kierunku portalu podprzestrzennego. Reetal wklepała kod. Chwilę później zabłysły światła wyjściowe i znaleźli się w jakiejś pustej poczekalni, gdzieś w tym samym budynku. Przeszli przez nią i weszli do następnego portalu. Po trzech takich kursach dotarli do długiej sali, kiepsko oświetlonej i wyłożonej grubym dywanem. W pobliżu nie było nikogo.

— Tu się zatrzymamy — powiedziała i spojrzała na niego. — Jesteśmy teraz po drugiej stronie „Gwiazdy”, w jednym z nieczynnych sektorów. Mam tutaj coś w rodzaju awaryjnej kwatery głównej. Wiesz może, że „Gwiazda” jest na skraju bankructwa?

— Słyszałem.

— Wydaje mi się, że to jest, między innymi, przyczyną tego, co się dzieje.

— A co się dzieje? — zapytał Quillan.

Reetal chwyciła go za ramię.

— Chodź — powiedziała. — Mam tu... hmm... niezarejestrowaną kabinę. Może to, wielki chłopcze, i jest bardzo, bardzo egoistycznie z mojej strony, ale strasznie się ucieszyłam, gdy zobaczyłam twoje nazwisko na liście nowo przybyłych gości. No, a jeśli chodzi o to, co się dzieje... o północy przycumuje „Camelot”. Słyszałeś?

Quillan skinął głową.

— Mam sprawę do jednego z pasażerów --- powiedział.

Reetal schyliła się, by otworzyć drzwi do kabiny.

— Wszystko wskazuje na to — powiedziała — że najprawdopodobniej nie będziesz mógł iść na to spotkanie.

— A dlaczego?

— Bo wkrótce po zacumowaniu i wyładowaniu czegoś, „Camelot”, a wraz z nim hotel „Siódma Gwiazda”, zrobią puff. Zarówno ze mną, z tobą, jak i z około dwunastoma tysiącami innych ludzi. No i jak na razie nie udało mi się wymyślić żadnego sposobu na zapobieżenie temu.

Quillan przez chwilę nic nie mówił.

— A kto planuje to puff? — zapytał.

— Nasi starzy znajomi. Między innymi. Właź. Przede wszystkim chcą to zrobić w celu zniszczenia dowodów.

— Poczekaj chwilę — powiedziała, zamykając za nimi drzwi. Podeszła do panelu na ścianie i przestawiła mały srebrzysty wyłącznik. — Portal — wyjaśniła, wskazując głową w kierunku ściany. — Zwykle go wyłączam, ale czasami się przydaje.

— A po co go teraz włączyłaś?

— Pracuje ze mną jeden ze stewardów „Gwiazdy”. Będzie tutaj, jak tylko da radę się wyrwać. A ja tymczasem opowiem ci o wszystkim najkrócej, jak się da. Ci starzy znajomi, o których wspominałam, to kilku chłopaków z Bractwa Beldon. Movaine, a z nim Marras Cooms i Fluel oraz ze trzydziestu czołowych cyngli z Bractwa. „Camelotem” przyleci sam Nome Lancion, który kieruje akcją. Obecność tych wszystkich szych wskazuje, że to ma być coś dużego. Co, tego jeszcze nie wiem. Mam pewien cynk, ale bardzo zagadkowy. Później ci o tym opowiem. Znasz Velladona?

— Komodor jest tutaj? Nigdy go nie spotkałem, ale wiem kto to jest.

— Przez ostatnie dziewięć lat zarządzał hotelem „Siódma Gwiazda”. Jest zamieszany w tę operację Bractwa z Beldon. Oprócz niego także szef ochrony „Gwiazdy”, nazywa się Ryter, i pół tuzina innych osób z zarządu. Dysponują dość dużą siłą ognia, niemal połową wszystkich sił ochrony. O ile wiem biorą w tym udział wszyscy oficerowie, prawie siedemdziesięciu ludzi. Mam powody, by uważać, że reszta została rozbrojona i zamordowana jakieś dwanaście godzin temu w podprzestrzennej sekcji „Gwiazdy”. Tyle czasu nikogo z nich nie widziano.

Velladon, pomijając jego udział w tym, co chcą zrobić, ma jeszcze jeden powód, by wysadzić „Gwiazdę” w powietrze. W tym przypadku mam pełne dowody. Wiesz o tym, że „Gwiazda” należy do braci Mooley?

— Wiem.

— Pracuję dla nich od ośmiu miesięcy. Sprawdzam pracowników szczebla kierowniczego pod kątem korupcji. Wygląda na to, że komodor okrada Mooleyów co najmniej od kilku lat.

— No, z tego, co słyszałem o Mooleyach, to duże ryzyko — wtrącił Quillan.

— Bardzo duże. Velladon ma istotny powód, by popaść w desperację. Miesiąc temu przysłali tu dwóch ludzi. Jeden z nich to Sher Heraga, ten steward, o którym ci mówiłam. Ten drugi był księgowym. Dwa tygodnie temu, Heraga się dowiedział, że księgowy zniknął. Velladon i Ryter prawdopodobnie domyślili się, po co tu przyleciał. Mooleyowie przysłali wtedy mnie, żebym się dowiedziała dokładnie, co się stało. Przyleciałam cztery dni temu.

Potrząsnęła z żalem głową.

— Wydawało mi się, że lepiej będzie zachować ostrożność, więc czekałam dobę, zanim skontaktowałam się z Heragą. No i zrobiło się za późno na cokolwiek. Słuchaj Quillan, od trzech dni hotel „Siódma Gwiazda” jest zamknięty szczelniej niż bankowy sejf. I, oprócz nas, tylko ludzie zamieszani w tę aferę zdają sobie z tego sprawę.

— Transmitery komunikacyjne nie działają? — zapytał.

Reetal skinęła głową.

— Oficjalnie, tworzący się w pobliżu ośrodek burzy grawitacyjnej czasowo uniemożliwia wszelkie transmisje.

— A przylatujące statki?

— Przed „Camelotem” w rozkładzie był tylko twój. Odleciał osiem godzin temu. Nikogo stąd nie wpuszczono na pokład. Gościom, którzy chcieli kupić bilety na odlot, powiedziano, że nie ma miejsc i że muszą poczekać na „Camelota”.

Podeszła do biurka, otworzyła szufladę, wyjęła plik dokumentów i jeden z nich podała Quillanowi.

— To jest plan „Gwiazdy” — powiedziała. — Ten pięciokondygnacyjny budynek, tutaj, przy zewnętrznej ścianie, to blok dyrekcji. Bractwo i ludzie komodora wprowadzili się tam dziś rano. Ten blok, to centrum dowodzenia „Gwiazdy”. Jest zabezpieczony przed napadem; jest w nim główna sterownia, transmiter i magazyn broni. Standardowa konstrukcja. Dopóki utrzymają blok dyrekcji, będą mieli absolutną kontrolę nad wszystkim.

— Jeśli tam jest centrum dowodzenia, to zrobienie im czegokolwiek będzie praktycznie niemożliwe — zgodził się Quillan. — Jeśli będą musieli, to się zamkną i w parę minut pozbawią powietrza pozostałe pomieszczenia. Ale gdzieś muszą być... No właśnie, a łodzie ratunkowe w sekcji podprzestrzennej? Poza tym muszą mieć gdzieś ukryty statek dla siebie.

— Mają dwa statki — powiedziała Reetal. — Uzbrojony frachtowiec porwany przez ludzi z Bractwa oraz duży również uzbrojony jacht, który chyba należy do komodora. Niestety oba są zamknięte w podprzestrzeni.

— Dlaczego niestety?

— Bo oni odizolowali podprzestrzeń. Spróbuj portalować się tam, to zobaczysz gródź z pancernego plastiku. Nie da się dostać ani do szalup, ani do tych statków.

Quillan uniósł brwi.

— I to nie spowodowało żadnych komentarzy? A ludzie z obsługi technicznej, magazynierzy...

— Cała załoga została dziś rano wycofana z sekcji podprzestrzennej — powiedziała Reetal. — Dla uspokojenia, powiedziano im, że na część magazynową napadli gangsterzy i zostali tam osaczeni. Oczywiście, nie należy wspominać o tym gościom, by uniknąć niepotrzebnego zainteresowania. To wyjaśnia wszystko bardzo gładko, nieobecność ochroniarzy i odizolowanie podprzestrzeni. A także również dlaczego blok dyrekcji jest pod strażą i nie wolno tam wchodzić ani komunikować się. Oficjalnie ogłosili stan alarmowy.

— Pff — prychnął Quillan z dezaprobatą po chwili zastanowienia. — Ta sytuacja, mała, zaczyna wyglądać beznadziejnie!

— To prawda.

— W takim razie, pomyślmy...

— Wciąż jest otwarty jeden portal do sekcji podprzestrzennej — przerwała mu Reetal. — Oczywiście w bloku dyrekcji. Heraga mówi, że jest mocno strzeżony.

— Skąd wie?

— Do bloku dostarczane jest jedzenie z Phalagon House. Heraga woził im jedzenie kilka godzin temu.

— No to może jakoś zręcznie doprawić to trucizną. — powiedział Quillan, rozchmurzając się.

Reetal potrząsnęła głową.

— Szukałam w szpitalu, ale nie ma nic, czego by od razu nie zauważyli. Musimy mieć coś skutecznego, nie możemy pozwolić, żeby zaczęli coś podejrzewać.

— Poza tym trucizna byłaby również zbyt drastycznym środkiem dla personelu — zdecydował Quillan. — Dla tych, co nie biorą w tym udziału.

— Oczywiście, oni pracują pod strażą.

— Gas...? Nie, nie sądzę. Za długo by trzeba było to przygotowywać. — Quillan spojrzał na zegarek. — Słuchaj mała, jeśli „Camelot” ma przybić za siedem godzin, to mamy jeszcze około sześć i pół godziny. A ja sam wciąż nie mam żadnego dobrego pomysłu. Czy ty coś wymyśliłaś?

Reetal zawahała się.

— Dobrego to też nie mam — powiedziała w końcu. — Ale są dwie rzeczy, których możemy spróbować w ostateczności.

— Mów!

— Mam listę ludzi zameldowanych obecnie na „Gwieździe”, którzy mogą mieć broń osobistą. Jeśli im powiemy o wszystkim, prawdopodobnie uda nam się zebrać około dwudziestu osób chętnych do ataku na blok dyrekcji i zająć sterownię albo pomieszczenia transmitera. Gdyby udało się wysłać ostrzeżenie do „Camelota”, to może zniweczyć ich plan. Oczywiście niekoniecznie ocali to „Gwiazdę”.

— Niekoniecznie — zgodził się Quillan. — Ale będzie można spróbować, jeśli nie uda nam się wymyślić nic lepszego. A jak byś ich tam wprowadziła?

— Dwudziestu ludzi dałoby się upchnąć w tym ruchomym bufecie. Heraga by nas tam zawiózł.

— A co to za ludzie?

— Kilku przemytników, moich znajomych, do których mam zaufanie. Są nieźli w takich sprawach. Poza tym jest stary milioner, myśliwy wraz sześcioosobową grupą czekający na „Camelota”. Lecą na Jontarou, na safari. Stary Philmarron jest może trochę nie tego, tak uważam, ale on jest zawsze chętny i uwielbia awantury. Możemy liczyć na niego i jego przyjaciół, o ile nie są akurat zbyt pijani. Ale to wciąż... wciąż nie wystarczy przeciwko prawie setce zawodowych zabijaków, nawet jeśli kilku z nich będzie w tym czasie na statkach.

— Masz rację, trochę mało. — Quillan zamyślił się. — A ten drugi pomysł?

— Wypuścić całkiem kota z worka. Powiedzieć gościom i pracownikom, co się dzieje i może ktoś wymyśli coś, co będzie można zrobić.

Quillan potrząsnął głową.

— Skończy się czymś pomiędzy buntem a paniką. Chłopcy z bloku dyrekcji potraktują nas brakiem powietrza. Oczywiście, pewnie woleliby, żeby wszystko wyglądało cicho i spokojnie, gdy przyleci „Camelot”...

— Ale nie muszą się starać — zgodziła się Reetal. — Możemy być martwi od kilku godzin, gdy liniowiec przybędzie. Jeśli nie pozwolą na otwarcie śluz pasażerskich, przed rozładowaniem tego frachtu, nikt na „Camelocie” nie zorientuje się, co zaszło, zanim nie będzie za późno.

Przez chwilę milczeli.

— Mówiłaś, że masz jakieś podejrzenia co do tego — zapytał w końcu Quillan. — Co to jest?

— A, to ciekawa sprawa — powiedziała Reetal. — Gdy tu leciałam, przyczepiła się do mnie pewna młoda dziewczyna, Solvey Kinmarten. Za wiele nie chciała powiedzieć, ale dowiedziałam się, że jest świeżo po ślubie i że jej mąż, który również jest na pokładzie, zaniedbuje ją. Sprawiała wrażenie takiej biednej, wydawała się taka opuszczona i zdenerwowana, że przygarnęłam ją na resztę podróży. Po przybyciu od razu oczywiście zapomniałam o nich i o ich problemach.

Kilka godzin temu Solvey wpadła nagle do kabiny, w której oficjalnie mieszkam. Cała była roztrzęsiona. Zanim zdołałam ją uspokoić, wylała z siebie całą historię. Ona i jej mąż, Brock Kinmarten, są operatorami stazy. Z jeszcze jednym mężczyzną, nazwiskiem Eltak, którego Solvey opisuje jako „coś w rodzaju starego zwariowanego głupka”, zostali wynajęci do opieki nad dwiema prywatnymi luksusowymi komorami hibernacyjnymi przewożonymi do bardzo ekskluzywnego sanatorium na Mezmiali. Na początku podróży Brock powiedział Solvey, że to jest bardzo nietypowe zadanie i że nie chce, żeby w ogóle zbliżała się do komór. Twierdzi, że było jej wszystko jedno, ale po drodze Brock robił się coraz bardziej nerwowy i zamyślony. Wiedziała, że martwi się o komory i zaczęła się zastanawiać, czy nie wmieszali się w coś nielegalnego. Wynagrodzenie było bardzo wysokie; oboje dostali prawie dwa razy tyle, co zwykle się dostaje za tego typu pracę. Pewnego dnia, trafiła jej się okazja przeprowadzenia małego śledztwa.

Komory są zarejestrowane na Lady Pendrake i majora Pendrake. Lady Pendrake wydaje się istnieć; komora jest niezwykle duża i skonstruowana trochę inaczej niż te, z którymi Solway miała do tej pory do czynienia, ale nie było wątpliwości, że jest zajęta. Natomiast na komorze „majora Pendrake'a” wskaźnik życia, gdy go włączyła, pokazywał zero. Jeżeli tam coś było w środku, to nie był to żywy człowiek.

Więcej się wtedy nie dowiedziała, bo się bała, że Brock ją złapie w pomieszczeniu z komorami. Tu, na „Gwieździe”, komory zostały zabrane do kabiny zarezerwowanej dla Lady Pendrake. Tamten facet, Eltak, również tam został, a Kinmartenowie dostali inną kabinę. Niemniej Brock wciąż zachowywał się dziwnie i spędzał większość czasu w kabinie Pendrake'ów. Dziś rano Solvey podkradła klucz mężowi i, gdy obaj mężczyźni wyszli, wślizgnęła się tam.

Ledwo weszła, gdy usłyszała, że wracają. Uciekła do drugiego pokoju, a potem schowała się w toalecie. Tymczasem we frontowym pokoju wszczęło się zamieszanie i zrozumiała, że funkcjonariusze ochrony przyszli aresztować Brocka i Eltaka. Zabrali obydwóch, a potem załadowali komory na lewitującą platformę i również zabrali ze sobą, zamykając kabinę na klucz.

Będąc przekonana, że wraz Brockiem zostali zamieszani w ciężkie przekroczenie przepisów hibernacyjnych, Solvey wpadła w kompletną panikę. Odczekała kilka minut, a potem wyślizgnęła się z kabiny Pendrake'ów i zaczęła mnie szukać, licząc na pomoc. Posłałam tam Heragę, który zorientował się, że kabina Kinmartenów jest pod obserwacją. Było oczywiste, że tamci chcą mieć również dziewczynę. Więc schowałam ją tutaj, w jednej z kabin tej sekcji i dałam coś na sen. Wciąż tam jest.

— A gdzie są więźniowie i komory? — zapytał Quillan.

— W bloku dyrekcji.

— Skąd wiesz?

Reetal uśmiechnęła się.

— Duke Fluel mi powiedział.

— Uuu? To Bractwo wie, że tu jesteś?

— Spokojnie! — powiedziała Reetal. — Tylko Heraga wie, że pracuję dla Mooleyów. Powiedziałam Duke'owi, że planuję duży interes po przybyciu „Camelota”. Zaproponowałam mu nawet ewentualny udział. Roześmiał się i powiedział, że ma inne plany. Wiem, że nikomu o mnie nie wspominał.

— Dlaczego?

— Bo Duke postanowił sobie — powiedziała sucho Reetal — spędzić trochę czasu na miłych igraszkach. Oczywiście, zanim nie przyleci „Camelot”. To zimny drań. — Zawahała się na chwilę, a potem jej głos stwardniał i nabrał nosowego brzmienia, z odcieniem złośliwego zadowolenia. — Zajęta jesteś teraz, kochanie, bo może byśmy znaleźli czas i umówili się na drinka wieczorem, co?

Quillan chrząknął.

— Nieźle go naśladujesz. Zawsze, zresztą, byłaś w tym dobra. A jak ci się udało dowiedzieć o tych komorach?

— Trafiła się okazja, żeby mu podać „chwilę prawdy”.

— Fluelowi? — zdumiał się Quillan. — To rzeczywiście musiała być okazja!

— Wierz mi, zdawałam sobie z tego sprawę. Nieraz miałam do czynienia z rozdającymi karty sadystami, ale Duke jest jedynym, który mnie naprawdę przeraża. Niemniej udało mi się. Padł na jakieś półtorej minuty, a potem otrzeźwiał nie zdając sobie z tego sprawy. A ja, w międzyczasie, zadałam mu kilka pytań. Bomba, którą planują zatrzeć ślady za sobą, jest w tej sekcji, w zwykłej przestrzeni. Fluel nie wiedział gdzie; zajmują się tym spece od broni. Obecnie jest już uzbrojona. Na każdym ze statków jest detonator, a żeby wybuchła, muszą być włączone obydwa. Część tego, co ich interesuje, jest w tych komorach Pendrake'ów...

— Część? — zapytał Quillan.

— Aha. Równe sto takich samych komór zostanie wyładowane z „Camelota”. Większość jego ładunku. Dlatego Nome Lancion nadzoruje sprawy na liniowcu. Zaczęłam go wypytywać o komory, ale zobaczyłam, że jego wzrok zaczyna tracić to puste spojrzenie, jakie nadaje „chwila” i zanim odzyskał przytomność, wróciłam do lekkiej rozmowy. Za wszystko płaci Yaco, a raczej zapłaci za towar, gdy go dostarczą. No i żadnych pytań.

— To nam niczego nie wyjaśnia — powiedział Quillan po krótkim zastanowieniu. — Coś, co może być wykorzystane przez wielki nieuczciwy koncern przemysłowy, taki jak Yaco...

— Może być wykorzystane do osiągnięcia ekstremalnie wielkich korzyści — powiedziała Reetal. — Bractwo dostanie trzydzieści milionów kredytów za udział w tej operacji. Grupa komodora prawdopodobnie wyjdzie na tym nie gorzej.

Reetal spojrzała na znajdujący się za Quillanem portal.

— W porządku, Heraga! Wejdź.

Sher Heraga był chudym, ciemnoskórym mężczyzną z fatalnie zakrzywionym nosem, czarnymi kręconymi włosami i nerwowym spojrzeniem. Bardzo żałował, że nie udało mu się odkryć niczego, co mogłoby doprowadzić ich do miejsca ukrycia bomby. Wyglądało na to, że nie jest nawet strzeżona. A ukrycie bomby wymaganego tutaj rozmiaru nie było, oczywiście, wcale trudne.

— Jeśli oni nie ustawili przy niej straży — zgodziła się Reetal — to byłby ślepy traf, gdybyśmy ją znaleźli. Chyba że dorwiemy kogoś, kto wie, gdzie ona jest.

Przez kilka sekund nikt nic nie mówił.

— No dobrze — przerwał ciszę Quillan. — Skoro nie możemy wymyślić dobrego planu, to lepiej zobaczmy, co się da zrobić z pomocą złego. Czy ludzie komodora, ci z ochrony, noszą mundury?

Heraga potrząsnął głową.

— Ci, co ich widziałem, to nie.

— No to mam pomysł — powiedział Quillan. — Tak, jak sprawy stoją, przedostanie się do bloku dyrekcji z niewielką uzbrojoną grupą niewiele nam da. Może to być bardziej interesujące niż siedzenie tutaj i czekanie na wybuch, ale to jest wciąż samobójstwo. Niemniej gdyby udało się ich trochę zmiękczyć i zdezorganizować...

— Zmiękczyć i zdezorganizować? Jak? — zapytała Reetal.

— Wspominałaś, że Heraga ma im dostarczyć kolejny posiłek. Możemy to wykorzystać. Tym razem ja tam będę. W stroju stewarda, na wypadek kontroli.

— Przedtem nie kontrolowali — powiedział Heraga.

— Śmierdzące lenie. No cóż, po prostu cyngle. Tak czy owak, jak już będziemy w środku, ściągnę ten mundur i wyjdę. Heraga dostarczy im jedzenie i wróci...

— Wygłupiasz się! — Reetal spojrzała nie niego przeciągle. — Zastrzelą cię od razu, jak cię zobaczą.

— Nie sądzę. Tam są dwie grupy, razem prawie stu ludzi, i nie mieli dotychczas zbyt dużo czasu, żeby się zapoznać. Będę trzymał broń na wierzchu i każdy, kto mnie zobaczy, pomyśli, że należę do tej drugiej grupy, dopóki nie natknę się na jakiegoś chłopaka z Bractwa, który zna mnie osobiście.

— I wtedy cię zastrzelą. O ile wiem, ostatni raz, gdy ty i Duke się spotkaliście, on ocknął się z guzami.

— To prawda, Duke mnie nie kocha — przyznał Quillan. — Ale Movaine i Marras Cooms nic do mnie nie mają. Poza tym będę miał wiadomość dla Movaine'a.

— Co za wiadomość?

— Muszę z nim pogadać na ucho. Zależy jaki obrót przyjmą sprawy. Mam kilka pomysłów, opartych na tym, co się dowiedziałem od ciebie. Jeszcze nie wiem, co zrobię, gdy już dotrę tak daleko. Spróbuję po prostu namieszać, ile się da. To może trochę potrwać, oczywiście, i mogę nie mieć możliwości, żeby się skontaktować z tobą.

— A co my mamy w tym czasie robić? — zapytała Reetal. — Jeśli zaczniemy natychmiast zbierać naszą grupę atakującą, a potem w ciągu następnych kilku godzin nie dojdzie do akcji, to przy dwudziestu wtajemniczonych osobach trudno będzie uniknąć przecieku.

— A jeśli jest prawdopodobieństwo przecieku — zgodził się Quillan — to najprawdopodobniej będzie. Nie, lepiej poczekaj z tym. Jeśli nie wrócę i nie dostaniesz ode mnie wiadomości przed przylotem „Camelota”, Heraga wciąż może zabrać grupę według planu, ale bez ciebie.

— A dlaczego beze mnie? — zapytała Reetal.

— Bo jeśli nic nie zdziałają, to gdy liniowiec już zadokuje, możesz jeszcze spróbować ostrzec jego służbę bezpieczeństwa. Nie ma na to dużej szansy, ale nie możemy tego z góry odrzucać.

— Rozumiem — powiedziała Reetal w zadumie. — Co ty o tym sądzisz, Heraga?

Mały człowiek wzruszył ramionami.

— Mówiliście, że pan Quillan ma już pewne doświadczenie w kontaktach z... hmm... swoimi przeciwnikami. Jeśli czuje, że może czegoś dokonać w bloku dyrekcji, to popieram ten plan. Sytuacja z pewnością nie może już stać się gorsza.

— To się nazywa prężny duch — pochwalił Quillan. — Pozytywne spojrzenie. Tak to zwykle wygląda. Może pan to zorganizować, ten obiad i mundur?

— Tak — powiedział Heraga. — Oczywiście, te szczegóły biorę na siebie.

— A co może mi pan powiedzieć o rozkładzie bloku dyrekcji?

Reetal wstała.

— Podejdźmy do biurka — powiedziała. — Mam tu plany.

— Jak widać, jest tu pięć kondygnacji — pokazywał Heraga chwilę później. — Są wbudowane bezpośrednio w krzywiznę zewnętrznej ściany „Gwiazdy”. Piętro czwarte, na samej górze, jest przez to całkiem małe. Pozostałe piętra są dość rozległe. Na pierwszym, drugim i trzecim można wygodnie rozlokować nawet po stu ludzi. Znajdują się tam głównie kwatery mieszkalne, prywatne gabinety i tym podobne. Wygląda na to, że ludzie z Bractwa zajęli trzecie, a grupa Velladona pierwsze. Drugie mogli sobie zarezerwować na spotkania przedstawicieli obu grup. Wszystkie piętra są połączone z dużym holem wejściowym na parterze przejściami portalowymi sprzężonymi na stałe.

Gdy byłem tam wczoraj, portale były otwarte, a na kanapach w holu wejściowym siedziało około dwudziestu uzbrojonych ludzi. Prawie połowę zidentyfikowałem jako pracowników ochrony „Gwiazdy”. Pozostałych nie znam. — Heraga odchrząknął, by oczyścić gardło. — Być może obie grupy wzajemnie sobie nie ufają.

Quillan pokiwał głową.

— Mając do czynienia z sumą zbliżoną do sześćdziesięciu milionów CR, tylko wariat zaufałby Bractwu z Beldon. A pokój transmitera i sterownia również są strzeżone?

— Tak, ale nie tak mocno — odrzekł Heraga. — Wydaje mi się, że tam jest ich niezbyt wielu. Ostentacyjnie wystawili straże na wypadek ataku tych niby gangsterów z sekcji podprzestrzennej.

— A jaki jest układ zwykłych przejść portalowych w bloku dyrekcji?

— Jest jedno łączące razem wszystkie pięć kondygnacji. Poza tym, na tych niższych jest po kilka portali, którymi można się dostać w dowolne miejsce „Siódmej Gwiazdy”. Na czwartym piętrze jest tylko jeden portal tego typu. Ale jeśli nie liczyć portali łączących piętra wewnątrz bloku dyrekcji, wszystkie pozostałe zostały zablokowane.

— W jaki sposób?

— Od strony bloku dyrekcji.

— Może mi pan zaznaczyć na planie wejść i wyjść te, które są połączone z portalami na zewnątrz?

— Oczywiście.

— A co z komunikacją?

— Na pierwszym, drugim i trzecim piętrze ComWeb działa normalnie. Na parterze został wyłączony, żeby „zapobiec rozprzestrzenianiu alarmujących pogłosek” przez pracowników. Na czwartym piętrze nie ma ComWebu.

— Przenieśmy w takim razie naszą kwaterę główną do mojej oficjalnej kabiny — wtrąciła Reetal. — Tutaj również ComWeb został wyłączony. Będę tam czekać na wypadek, gdyby udało ci się przesłać wiadomość.

Kilka minut później Heraga poszedł przygotować wszystko. Reetal uśmiechnęła się z powątpiewaniem.

— No to powodzenia, chłopcze — powiedziała. — Coś powinniśmy jeszcze ustalić, zanim zaczniemy?

Quillan skinął głową.

— Kilka szczegółów. Wrócisz do swojej kabiny i co zrobisz, jeśli Fluel znajdzie trochę wolnego czasu i wpadnie, żeby, jak wspominałaś, spędzić go mile w twoim towarzystwie.

Uśmiech Reetal przygasł nieco. Sięgnęła lewą ręką do upiętych z tyłu głowy włosów. Rozległ się cichy klik i Quillan zobaczył w jej dłoni małą dekoracyjną klamrę z ostrym końcem skierowanym w jego kierunku.

— Nie ma zbyt dużego zasięgu — powiedziała Reetal — ale z odległości kilku stóp zamiesza mózg Duka na tyle dokładnie, żeby zaczął przypominać jajecznicę.

— Wystarczy — powiedział Quillan. — Ale bądź ostrożna, mała, nie możesz mu dać nawet cienia szansy. On ma opinię kogoś, kto w bardzo nieprzyjemny sposób traktuje swoje partnerki.

— Znam jego reputację. — Reetal z powrotem umieściła miniaturowy miotacz we włosach. — Coś jeszcze?

— Tak. Rzućmy okiem na tę dziewczynę. Jeśli się obudziła, może sobie coś przypomni, coś, czego ci wcześniej zapomniała powiedzieć.

Solvey Kinmarten nie spała i przywitała ich z płaczem. Quillan został przedstawiony jako członek branży prawniczej, który postara się zrobić coś dla Solvey i jej męża. Dziewczyna marszczyła brwi i wytężała się, próbując przypomnieć sobie coś więcej, co mogło się przydać, ale wyglądało na to, że wszystko, co wiedziała, powiedziała już Reetal.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)