home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

IV

Z Hangaru do Wieży Zeusa nie było daleko, ale wystarczająco, żeby Forrester zdążył poczuć się dużo gorzej niż zaraz po wyjściu z baru. Chcąc być w stosunku do siebie całkowicie szczery, musiał przyznać, że czuje się okropnie.

Ból po uderzeniu metalową popielniczką nie był już ostrym bólem. Rozwinął się w miły, niezawodny ból głowy obejmujący całą jej połowę. Prawe oko zaczynało puchnąć, prawdopodobnie z tego samego powodu. Piekącym bólem dołączyła do tego skóra na kostkach prawej dłoni obtarta prawdopodobnie na twarzy Sama.

Co prawda, nie była to najgorsza lista ran powstałych w wyniku przeżytej awantury. Ale przecież nie o to chodziło.

Nie idzie się do Wieży Zeusa, wyglądając jak uliczny zabijaka.

Niemniej, nic już nie można było na to poradzić. Forrester poprawił marynarkę i wszedł do Wieży przez wejście od strony Piątej Alei prowadzące do pierwszego zespołu wind.

Przed Zeusem Wszechojcem i tak by się nic nie ukryło, będzie wiedział też, że to nie jego wina. (Nie jego? zastanowił się Forrester. Przypomniał sobie radość, jaką poczuł, widząc okazję do bójki. Czy to mogło świadczyć przeciwko niemu?) Zeus Wszechojciec sam ustali, za pośrednictwem swoich kapłanów, jak duża jest jego wina.

Forrester miął nadzieję, że Bóg jest w uprzejmym i litościwym nastroju.

Dotarł do wind i stojącego tam zwalistego myrmidona, noszącego na pagonach Błyskawice Wszechojca. Przed nim tłoczyła się rozbawiona piątka niewątpliwie przyjezdnych: matka, ojciec, dwie córki i malutki synek. Wieża Zeusa była od zawsze turystyczną atrakcją. Myrmidon skierował ich na schody prowadzące do Galerii na pierwszym piętrze, głównej atrakcji dla zwiedzających Wieżę. Znajdowała się tam Świątynia Ofiarna, podczas gdy parter był zajęty przez przeszklone biura sekretariatów różnych dygnitarzy.

Wesoło paplając i rozglądając się z jakąś szczęśliwą zgrozą, rodzina ruszyła i Forrester znalazł się przed myrmidonem.

— Schodami prosto...

— Nie — powiedział Forrester. Sięgnął do kieszeni marynarki, czując jak go bolą mięśnie. Wyciągnął portfel i wydostał z niego skromną kartę, którą otrzymał w Świątyni Pallas Ateny, kartę na której nie było niczego, oprócz Błyskawicy.

Podał ją myrmidonowi, który spojrzał w dół, zmarszczył brwi, po czym podniósł wzrok.

— I co to ma być? — zapytał.

— No... — zaczął Forrester i urwał. Powiedziano mu, żeby nie mówił nic na temat karty żadnemu śmiertelnikowi. A myrmidon był niewątpliwie tak samo śmiertelny jak on i każdy inny zatrudniony przez Bogów. Co prawda, zawsze była możliwość, że to może być sam Zeus Wszechmocny w przebraniu.

Możliwość ta nie miała jednak teraz znaczenia. Nawet jeśli okazałoby się, że myrmidon jest Bogiem w przebraniu, nie usprawiedliwiałoby to Forrestera, gdyby powiedział coś na temat karty. Kieruj się tym, co widzisz; to była podstawowa zasada na której spoczywała cała reszta. Bardzo dobra zasada.

I nie żeby nie było jakichś pozbawionych zasad młodych ludzi udających Boga w przebraniu, by podrywać naiwne dziewczęta z prowincji. Ale że Zeus zawsze o nich wiedział. I...

Forrester zrozumiał, że jego myśli jeszcze raz zaczęły zmieniać kierunek.

— Powinien pan wiedzieć — powiedział z opanowaniem, nie zmieniając tonu i czekał.

Myrmidon przyglądał mu się przez chwilę, która wydawała się ciągnąć przez trzy dni. W końcu skinął głową, przyjrzał się dokładniej karcie, podniósł głowę i ponownie skinął.

— Okej — powiedział. — Proszę wziąć Jedynkę.

Forrester poszedł. Jedynka nie była pierwszą windą. W istocie znajdowała się w środku i była oznakowana jedynie małą tabliczką. Szukał jej prawie pięć minut, a w tym czasie zegar w jego głowie tykał ponaglająco.

Nie będzie to dobre, jeżeli się spóźni.

Drugi myrmidon stał przed zamkniętymi drzwiami do windy. Forrester, nie okazując tego na twarzy, syknął ze zniecierpliwieniem przez zęby, ale zaraz opanował się. Z pewnością Zeus Wszechojciec wiedział, co robi i jeśli stworzył te opóźnienia na drodze, nie jego sprawą jest narzekać.

Myśl była uspokajająca. Niemniej Forrester pokazał swoją kartę myrmidonowi tak gwałtownie, że wyglądało to na niecierpliwość. Myrmidon jedynie rzucił na nią znudzonym wzrokiem i nacisnął guzik na ścianie za sobą. Drzwi windy otworzyły się, Forrester wszedł do środka i winda się zamknęła.

Forrester znalazł się sam w brązowym sześcianie, który zaczął szybko wznosić się do góry. Trudno powiedzieć jak szybko. W windzie nie było żadnego wskaźnika, a przez matowe drzwi nie było widać przesuwających się pięter. Jego uszy pikały od szybkości, a kiedy winda w końcu się zatrzymała, szarpnęło tak mocno, że Forrester zesztywniały i zaniepokojony, stracił równowagę. Gdy otworzyły się drzwi, niemal wypadł z windy, chwytając coś dla podparcia.

Tym czymś okazało się ramię myrmidona. Forrester otworzył usta, rozglądając się wokół. Był w pustym holu z polerowanego marmuru. Nie wiadomo było, ile pięter dzieli go od ulicy.

Myrmidon wydawał się bardziej przyjazny niż jego towarzysze z dołu i w dodatku do noszonej zazwyczaj na pagonach Błyskawicy miał jeszcze dwie srebrne mrówki kapitana. Prawie się uśmiechnął do Forrestera... prawie.

— Pan William Forrester? — zapytał.

Forrester skinął głową. Wyciągnął dowód osobisty i podał mu wraz ze specjalną kartą.

— W porządku — powiedział myrmidon.

Forrester spojrzał na niego.

— Jest pan w porządku — powtórzył myrmidon.

— Dziękuję — powiedział Forrester.

— Och... — popatrzył na niego myrmidon i wzruszył ramionami. — Jest pan oczekiwany — powiedział w końcu obojętnym tonem. — Proszę za mną.

Ruszył korytarzem, a Forrester pośpieszył za nim. Doszli do ozdobnych drzwi z brązu, pokrytych płaskorzeźbami przedstawiającymi wydarzenia dotyczące samych Bogów, a także Bogów i ludzi. Ich wspaniałość wydawała się nie robić wrażenia na myrmidonie; popchnął drzwi i wykonał niski ukłon w kierunku, o ile Forrester zdołał zauważyć, nikogo w szczególności.

Nie mając wyboru, Forrester zrobił to samo. Wciąż był pochylony, gdy myrmidon go anonsował.

— Pan Forrester, Wasza Namiętność — oznajmił głosem pełnym szacunku i odstąpił o krok, omal nie wpadając na Forrestera.

Skinął ręką i Forrester wszedł.

Drzwi za nimi przymknęły się.

Pomieszczenie było absolutnie niewiarygodne. Bogate zasłony z  purpurowego aksamitu osłaniały ogromne okna wychodzące na...

Forrester przełknął ślinę. To było niemożliwie wysoko. Nowy Jork rozpościerał się w dole jak kraina zabawek.

Oderwał oczy od okien i spojrzał na resztę pokoju. Umeblowanie stanowiły głównie kanapy, wielkie kanapy, małe kanapy, puchate, gładkie, filcowe, aksamitne, futrzane i wszelakie inne, o jakich by nawet nie pomyślał. Ściany pokryte były jasnoróżową włóknistą tapetą, a podłoga dywanem w kolorze głębokiej purpury o najdłuższym włosie, jaki kiedykolwiek widział.

Na jednej z kanap, największej i najmiększej spoczywała ona.

Miała na sobie jedynie przejrzystą suknie odpowiednią dla jej powołania... i idealną figurę. Maja Wilson robiłaby przy niej wrażenie ośmiolatki. Jej włosy miały kolor czerwieni rozpalonego wnętrza pieca i taki też wywarły efekt na puls Forrestera. Twarz była lekko zaokrąglona, a ciało składało się z serii nieopisywalnych matematycznie krzywych.

Forrester zrobił jedyną rzecz, na jaką mógł sobie pozwolić.

Ukłonił się ponownie, jeszcze niżej niż za pierwszym razem.

— Proszę wejść panie Forrester — odezwała się głosem, który mógłby być jednocześnie królewski, miły i uwodzicielski – Arcykapłanka kultu Wenus/Afrodyty, Prymas Nowego Jorku we własnej osobie.

Forresterowi, znajdującemu się już w środku, nie przychodziło do głowy nic, co mógłby powiedzieć. Spojrzenie Jej Namiętności padło na wpółotwarte drzwi.

— Może pan odpocząć kapitanie — powiedziała czekającemu myrmidonowi. — I proszę nikogo nie wpuszczać, dopóki nie dam znać.

— Tak jest, Wasza Namiętność — odpowiedział myrmidon.

Drzwi zamknęły się.

Forrester, wciąż w ukłonie, wyprostował się i zdecydował, że może nic nie robić, a tylko stać, dopóki nie otrzyma więcej informacji. Co w końcu robiła Arcykapłanka Afrodyty w Wieży Zeusa Wszechojca? I – zakładając, że skoro ma prawo być tutaj, bo oczywiście miała – czego chce od Williama Forrestera?

Westchnął ciężko. Ten dzień stawał się strasznie bulwersujący. Najpierw ta wiadomość i karta dająca mu wstęp do Wieży. Potem ( i tu westchnienie zmieniło charakter) Maja Wilson. A jeszcze potem (westchnienie przerodziło się w niedosłyszalny jęk) ta bójka w Hangarze.

A teraz był na audiencji u Prymas Nowego Jorku kultu Wenus.

Dlaczego?

Z uśmiechu Arcykapłanki nic nie mógł wywnioskować. Podniosła się do pozycji siedzącej i klepnęła w kanapę.

— Niech pan siada — powiedziała. — Tu, obok mnie. — Ale po chwili zmieniła zdanie. — Nie. Najpierw niech pan przejdzie tutaj, stanie i obróci się dookoła. Powoli.

Umysł Forrestera wirował jak bąk, ale twarz, jak zazwyczaj, nie wykazywała żadnych emocji. Zrobił, co mu kazała, zastanawiając się gorączkowo, co się dzieje i po co?

Gdy już obrócił się dookoła i znów stanął do niej twarzą, Arcykapłanka po prostu siedziała i przyglądała mu się przez prawie całą minutę, oglądając go od góry i od dołu wzrokiem, który był całkowicie nieczytelny. Forrester czekał.

W końcu powoli potrząsnęła głową.

— Nadaje się pan — powiedziała z namysłem, i znów pokiwała głową. — Tak, nadaje się pan.

Forrester nie mógł się już dłużej powstrzymywać z pytaniami.

— Nadaję się — wybuchnął. — To znaczy — kontynuował spokojniej — do czego ja się nadaję, Wasza Namiętność?

— Och, jakikolwiek by zaszczyt nie zamyślała dla pana nasza ukochana Bogini — powiedziała bezceremonialnie Arcykapłanka — jestem pewna, że się pan nadaje. Trochę zbyt krępy w pasie, ale to drobiazg i bez znaczenia. Najważniejsze pan ma. Jest pan w sposób oczywisty silny i szybki.

W tym momencie do Forrestera dotarła pierwsza część wyjaśnienia.

— Bo... Bogini? — zapytał słabym głosem.

— Oczywiście — powiedziała Arcykapłanka. — Inaczej po co udzielałabym panu audiencji? Ja w swoich działaniach nie mieszam się do świeckiego świata.

— Jestem pewien — powiedział z szacunkiem Forrester.

Arcykapłanka spojrzała na niego sardonicznie.

— Oczywiście, że jest pan pewien — powiedziała. — Niemniej ważne jest, że nasza ukochana Afrodyta wybrała pana, Williama Forrestera, do pewnego ogromnego zaszczytu.

Forrester, słysząc jakiego imienia Bogini użyła, przypomniał sobie, dziękując swej szczęśliwej gwieździe za ustrzeżenie go od błędu, że tutaj, w Wieży, etykieta wymagała, by odnosić się do Bogów i Bogiń jedynie poprzez ich greckie imiona.

— I nie ma pani, jak przypuszczam, pojęcia — zapytał niepewnym tonem — co by to mogło być... ten wielki zaszczyt?

— Pan, panie Forrester, ośmiela się mnie pytać... — zaczęła ze złością. — No cóż — zmieniła ton — chyba nie powinnam być zła... Nie — wzruszyła ramionami, niemniej w jej głosie dał się wyczuć cień urazy. — Mówiąc szczerze, nie wiem, co to za zaszczyt.

— No to skąd pani wie, że to jest zaszczyt? — powiedział Forrester, całkowicie spokojny na zewnątrz, chociaż czuł jak żołądek zapada mu się do podłogi. Myśl, która przyszła mu do głowy była zbyt straszna, by ją sformułować, niemniej musiał ją wypowiedzieć — Może obraziłem czymś Bogów w jakiś niecodzienny sposób... jakiś dla nich bardzo znieważający.

— Być może.

— I być może — ciągnął Forrester — zdecydowali się na jakąś nadzwyczajną karę dla mnie. Coś, jak kara, którą dostał Tantal, gdy...

— Dziękuję, ale wiem doskonale, w jaki sposób działają Bogowie — powiedziała zimno Arcykapłanka. — Mogę panu powiedzieć, że pana obawy nie mają podstaw.

— Ale...

— Proszę — powiedziała Arcykapłanka, podnosząc rękę. — Gdyby bogowie chcieli pana ukarać, wysłaliby oddział myrmidonów, by pana schwytać i to by był koniec sprawy.

— Może nie — powiedział Forrester głosem, który dla niego zupełnie nie brzmiał jak jego własny. Był zbyt niefrasobliwy. — Może obraziłem jedynie samą Boginię. — Im więcej o tym myślał, tym bardziej wiarygodnie to brzmiało. — Wszechojciec na pewno by wsparł swoją ulubioną córkę pragnącą ukarać śmiertelnika.

— Z pewnością by wsparł. Co do tego nie ma wątpliwości. Wciąż jednak myrmidoni...

— Niekoniecznie. Dobrze pani wie, jakie spory i kłótnie zdarzają się Bogom.

— Wiem — powiedziała Arcykapłanka nie bez ironii. — I nie wydaje się właściwe, by wspominał o tym zwykły śmiertelnik...

— Uczę historii — powiedział Forrester. — Wiem o tych sporach. Zwłaszcza między Ateną i Afrodytą.

— I?

— To oczywiste. Ponieważ jestem akolitą Ateny, to może Afrodyta chce utrzymać moje aresztowanie w sekrecie.

— Wątpię — powiedziała Arcykapłanka.

Forrester zapragnął jej uwierzyć. Ale jego teoria wyglądała na paskudnie wiarygodną.

— Z pewnością mam rację — powiedział.

— No dobrze. — Arcykapłanka na moment wyraźnie pobladła. Piegi, które towarzyszyły jej rudym włosom wyraźnie wystąpiły na twarzy, przydając jej kłopotliwy wygląd jedenastolatki. Chociaż, jak uświadomił sobie Forrester, żadna jedenastolatka nigdy nie miałaby takiej figury.

Po chwili odzyskała kolor i roześmiała się, wszystko jednocześnie.

— Przez chwilę prawie mnie pan przekonał do swoich złych przeczuć — powiedziała lekkim tonem. — Ale nic w tym nie ma. Nie może być.

Forrester otworzył usta, mając „dlaczego nie” na końcu języka. Lecz nie dostał szansy na powiedzenie czegokolwiek; arcykapłanka zamrugała i przyjrzała się bliżej jego twarzy.

— Co się panu stało? — zapytała, zanim zdążył się odezwać.

— Mały wypadek — szybko odparł Forrester. Było to kłamstwo, ale jak uważał, wybaczalne. Prawda była zbyt skomplikowana, by ją opowiadać; a naprawdę nie miał ochoty oszukiwać.

Arcykapłanka jednak potrząsnęła głową.

— Nie — powiedziała — to nie wypadek. To bójka. Ręce ma pan obtarte i podrapane.

— Fakt — zgodził się Forrester — to była bójka. Ale zostałem zaatakowany i miałem prawo do obrony.

— Nie wątpię. Niemniej jestem ciekawa, kto wygrał?

— Kto wygrał? Ja, oczywiście.

Zabrzmiało to chełpliwie, zreflektował się, chociaż tak nie było. Wygrał i było dla niego naturalne, że o tym powiedział. Jego postura i siła, zarówno jak i szybkość, czyniły, że inny wynik byłby nieprawdopodobny.

Nie wyglądało na to, żeby Arcykapłanka poczuła się obrażona.

— Tak właśnie pomyślałam — powiedziała. — Chwila.

Podeszła do telefonu. Była to prosta czynność, ale Forrester obserwował ją z dużym zainteresowaniem. Najpierw wstała, potem zrobiła krok, a następnie jeszcze jeden... Jej całe ciało się poruszało. I poruszało...

Było cudowne. Obserwował, jak się pochyla i bierze słuchawkę, nie zdając sobie sprawy ze znaczenia tego ruchu. Ruchu samego w sobie. Każdy kształt, każdy skręt, każde zakołysanie się zostawiało na zawsze ślad w jego pamięci.

Arcykapłanka wykręciła numer i chwilę czekała.

— Pozdrowienia od Afrodyty dla Hermesa Uzdrowiciela — powiedziała.

Nierozpoznawalny głos odpowiedział jej w słuchawce.

— Afrodyta dziękuje — powiedziała Arcykapłanka — i prosi Hermesa o przysłanie jednego ze swoich kapłanów w celu udzielenia niewielkiej pomocy.

W słuchawce zabrzmiała jakaś odpowiedź.

— Nie — odpowiedziała Arcykapłanka — nic z tych rzeczy. Nie sądzisz, że mamy odmienne interesy... tak, jak i oni?

Ponownie coś w słuchawce.

— Tylko podbite oko i zadrapania — powiedziała Arcykapłanka. — Nic poważnego.

I znów odpowiadała słuchawka.

— No dobrze, Afrodyta życzy powodzenia — powiedziała Arcykapłanka i odłożyła telefon.

Powróciła na kanapę, cały czas pilnie śledzona przez Forrestera.

— O co chodzi? — zapytała, siadając i podnosząc wzrok. — Czy ja pana nudzę?

— Nudzić, mnie? — niemal krzyknął Forrester.

— No bo... myślę... nie, nic — powiedziała. — Ma pan taką minę.

— Nawyk — wyjaśnił Forrester. — Akolita nie powinien zbyt otwarcie okazywać swoich emocji.

Arcykapłanka pokiwała głową i klepnęła kanapę obok siebie.

— Niech pan usiądzie obok mnie.

Forrester zrobił to z ochotą.

Nastąpiła chwila ciszy.

Wreszcie Forrester zebrał się na odwagę.

— Dziękuję za wezwanie uzdrawiacza — powiedział. — Ale chciałbym zapytać...

— Tak?

— Skąd pani wie, że nie jestem w jakiś sposób objęty ściśle tajnym aresztem? W końcu powiedziała pani wcześniej, że jest pewna...

— I jestem pewna — oświadczyła Arcykapłanka. — Sama Afrodyta rozkazała złożyć ofiarę na swoją cześć. Ofiarę od pana. A Afrodyta nie akceptuje – nie mówiąc już o rozkazie – ofiar od tych, którzy nie są w jej łaskach.

— Jest pani...

— Jestem pewna — powiedziała Arcykapłanka.

— Hm, to dobrze — powiedział Forrester. Świat nie był tak całkiem czarny, jak mogłoby się wydawać. Choć wciąż nie był też całkiem śnieżnobiały. Ofiara? Usłyszał jakieś hałasy za drzwiami.

O co chodzi?

Jej Namiętność wydawała się z początku nic nie słyszeć.

— Odprawimy rytuał wspólnie i... — Hałas stał się większy. — Co się tam dzieje? — zapytała.

Dźwięki brzmiały jak spór. Forrester zorientował się, w czym rzecz.

— To kapłan od Hermesa — powiedział. — Uzdrowiciel. Zapomniała pani powiedzieć kapitanowi myrmidonów, by go wpuścił.

— Dobry boże! — zawołała Arcykapłanka. — Rzeczywiście. Całkiem wyleciało mi z głowy. — Czule pogłaskała Forrestera po policzku. — Ale mam wrażenie, że to całkiem naturalne być trochę roztargnioną, gdy... — Wstała i podeszła do drzwi.

Na zewnątrz szarpali się ze sobą kapitan i niewysoki, tłuściutki kapłan w oblamowanej złotem tunice. Arcykapłanka spojrzała na nich z dezaprobatą.

— Może pan wpuścić uzdrowiciela, kapitanie — poleciła władczo.

Szarpanina pozostała nierozstrzygnięta, a mały kapłan wdarł się do środka.

— Przepraszam, ale nie spodziewałam się księdza tak szybko — szepnęła do niego Arcykapłanka, gdy drzwi zostały z powrotem zamknięte.

— Nie bardziej niż ja! — Kapłan machnął tak wściekle swoim kaduceuszem, że wydawało się, iż bliźniacze węże owinięte wokół niego poruszają się, a dwa skrzydła powyżej nich biją. Kula wieńcząca szczyt laski wyrysowała w powietrzu skomplikowany wzór. — Myrmidoni — dodał.

— Bardzo żałuję...

— Gdyby wytopić z ich mózgów cały tłuszcz, to każdy z nich dostarczyłby Świątyni zapas świeczek na rok! Napakowane mięśniaki i nic więcej! Mięśniaki!

A potem wzdrygnął się i jakby dopiero teraz zobaczył Arcykapłankę, zmienił ton.

— Och — powiedział. — Dobry wieczór, Wasza Namiętność.

— Dobry wieczór — odpowiedziała łaskawie Arcykapłanka.

— No, no, no — powiedział kapłan. — I co wydaje się sprawiać kłopot? Dobry boże. To musi być bardzo ważne, z pewnością ważne. — Gdy mówił, jego mała, okrągła, czerwona i promieniejąca gorliwością twarz wydawała się świecić. — Sam Hermes przetransportował mnie tutaj zaraz po pani telefonie!

— Naprawdę?

— O boże, tak — odpowiedział kapłan. — Najszybciej, jak można. Tak. Hm. I może mi pani wierzyć, gdy powiem... niech mi pani wierzy, Wasza Namiętność... daję słowo, że...

— Tak?

— ...że Hermes... Hermes niezbyt często bywa tak bardzo zainteresowany... powiedziałbym nawet, że osobiście zainteresowany... śmiertelnikiem. Może pani mi wierzyć, gdy to mówię. Tak!

— Jestem pewna — zgodziła się Arcykapłanka.

— Tak, tak — powiedział kapłan, machając łagodnie kaduceuszem. Zamrugał. — A gdzie jest pacjent? Śmiertelnik?

— Jest tutaj — powiedziała Arcykapłanka, podchodząc do Forrestera siedzącego w strachu na kanapie. Kapłanów Hermesa widywał dość często, ale taki jak ten był nowym i dziwnym doświadczeniem.

— Aha — powiedział kapłan, mrugając do niego. — Tu pan jest? Tutaj? Siedzi pan tutaj, co?

— Właśnie — przyznał Forrester obojętnie.

— Proszę mnie posłuchać uważnie — powiedziała Arcykapłanka. — Proszę nie pytać, jak się nazywa, ani nie wspominać nikomu o tej wizycie... Rozumie ksiądz?

Kapłan zamrugał.

— Och, oczywiście. Absolutnie. Bez wątpliwości. Uprzedzono mnie, Wasza Namiętność, że usłyszę coś takiego. Już. Z pewnością. Nawet o tym nie pomyślałem. — Ruszył i zbliżył się do Forrestera, spoglądając na niego z góry. — Dobry boże, niech mi pan pozwoli obejrzeć to oko, młody człowieku.

Forrester bez słowa obrócił głowę.

— O boże — powiedział kapłan. — Rzeczywiście czarne. Bardzo czarne. Bójka. Boże. Zwada, niezgoda, scysja, bitwa...

— Tak — uciął Forrester.

— Z pewnością tak — powiedział kapłan. — A jak wyglądają tamci, co? Pobici, założę się. Wygląda pan na silnego.

Forrester rozluźnił się. Było to jedyne, co mógł zrobić, słuchając paplania kapłana ostukującego jego rany różnymi częściami kaduceusza. Ból znikał pod dotknięciem lewego skrzydła, a otarcia zagoiły się błyskawicznie potarte tym czy tamtym zwojem któregoś z węży.

Teraz Forrester już się nie martwił. Areszt nie wchodził w rachubę. Jak powiedziała Arcykapłanka, to dowodziło, że Afrodyta chciała go uhonorować w jakiś sposób. A cóż mogłoby być złego w uhonorowaniu przez Boginię Miłości, pomyślał sobie.

Natomiast ofiara? Nie czuł się całkiem na siłach po poprzedniej ofierze, którą zrobił na cześć Afrodyty, no i jeszcze ta bójka. Odmowa nie wchodziła w grę, ale...

— Dobrze — powiedział kapłan, odstępując od niego — Bardzo dobrze. Teraz powinien pan być w porządku, młody człowieku... jak młody bóg.

— Dzięki — powiedział Forrester.

— Mogą się pojawić drobne bóle – mała dolegliwość, powiedzmy – przez dzień lub dwa. Najwyżej dzień lub dwa, mała dolegliwość ... A potem... jak młody bóg. Zdrowy jak przedtem. W porządku, naprawdę w porządku.

— Dzięki — powtórzył Forrester.

Kapłan ruszył do drzwi, po czy odwrócił się.

— Błogosławieństwo Hermesa dla was obojga, prawdziwe, jak mówią — powiedział do Arcykapłanki. — Niech Hermes błogosławi was oboje.

Arcykapłanka władczo skinęła mu głową.

— No i... — zaczął kapłan — ale wyłącznie przy okazji, jak to bywa... nic złego na myśli, ale gdyby pani mogła poprosić o błogosławieństwo dla mnie... błogosławieństwo Afrodyty? Dla pani to nic takiego. Z pewnością byłoby miło leczyć... jak to mówią, leczyć... głupotę, zwykłą tępotę, jak nazywają te rzeczy... leczyć głupotę tak łatwo, jak leczę zwykłe choroby. Byłoby miło.

— Rzeczywiście — powiedziała Arcykapłanka.

— Tyle że — kontynuował Kapłan — jedynie Bogowie mogą to leczyć. Bogowie i nikt więcej. Tak. Hm. I niezbyt często. Och, nie robią niczego takiego... regularnie. Prawdę mówiąc można by powiedzieć, że nigdy o czymś takim nie słyszałem... nigdy nie słyszałem o takim przypadku. Nigdy. Nawet jednym. Przecież... — Otworzył drzwi. — Myrmidoni! — Splunął i zniknął w korytarzu.

Drzwi zatrzasnęły się za nim.

Forrester westchnął ciężko. Arcykapłanka odwróciła się do niego.

— Czuje się pan lepiej — zapytała.

— O wiele — odpowiedział, przerażony tym, co go czekało.

Arcykapłanka zbliżyła się do kanapy i usiadła obok niego. Położyła mu rękę na ramieniu.

— Możemy się przygotować do ofiary? — zapytała.

Forrester ponownie westchnął.

— Jasne — powiedział. — Oczywiście.

*

Kiedy już wziął ją w ramiona, to tak, jakby czas zaczął się od nowa. Nigdy się nie spodziewał, że może tak reagować na pożądanie kobiety. Całe zmęczenie gdzieś zniknęło, jakby go nigdy nie było, a on był zupełnie nowym mężczyzną. Dotykał jej nagiego ciała i wyczuwał palcami jego żar. Objąwszy nagie ciało, przetoczył się i splótł z nią, czując jej wspaniałość, jej drżącą skórę w zetknięciu z jego skórą.

Ofiara trwała... i trwała... i trwała nieskończenie w czasie i przestrzeni. Dysząc żądzą, Forrester naparł na kobietę, jej głowa cofnęła się, usta rozchyliły i zadrżała, reagując na niego.

Na zawsze...

Dopóki w końcu, dysząc, nie legli w tym wspaniałym pokoju. Forrester podniósł się pierwszy, mętnie dziwiąc się sobie. W toalecie na końcu pokoju znalazł ręcznik i bez pośpiechu wytarł spocone czoło.

— No cóż — powiedział — całkiem niezła ofiara. A co dalej.

Arcykapłanka uniosła się na łokciu i spojrzała na niego przez pokój.

— Bez poufałości, Forrester — powiedziała. — Jesteś tylko świeckim akolitą.

Forrester rzucił ręcznik na kanapę.

— Przepraszam, Wasza Namiętność. Jestem nieco oszołomiony. Więc, co się wydarzy dalej?

Arcykapłanka sięgnęła do stosu swoich przezroczystych ubrań i wyciągnęła mały, wysadzany diamentami zegarek, zwykle noszony przez nią na nadgarstku.

— Nasz rozkład jest niemal idealny — powiedziała. — Jest teraz dwudziesta. Bogini oczekuje cię dokładnie o dwudziestej zero jeden.

W pośpiechu minęło im pół minuty. Całkowicie ubrany, Forrester poszedł za Arcykapłanką do złotych drzwi z boku pomieszczenia, częściowo ukrytych za zasłonami. Kobieta wykonała serie tajemniczych gestów: okrąg, serpentynę i inne, których Forrester nie zdążył rozpoznać, po czym otworzyła drzwi i uklękła.

Forrester również opadł na jedno kolano i spojrzał przez drzwi. Jasno niebieska mgiełka wyglądała jak czyste letnie niebo w upalny dzień. Tyle że to nie było niebo, lecz zasłona migocząca w oczach i falująca. Za nią nie było widać niczego.

Arcykapłanka podniosła się z przyklęku. Forrester również wstał, naśladując ją. Nastąpiła chwila ciszy.

— Williamie Forrester — powiedziała Arcykapłanka po chwili — przejdziesz przez Niebiański Woal.

— Ja? Przez Niebiański Woal? — zapytał Forrester.

— Nie bój się. I nie próbuj dotykać Woalu. Po prostu przejdź, jakby niczego tam nie było.

Forrester zrobił głęboki wdech, jak gdyby miał zamiar nurkować. Raz kozie śmierć, pomyślał – i tyle – nie było czasu na nic więcej.

Wszedł w niebieską mgłę i poczuł nagle, że spada.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)