home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

IX

— A teraz sprawdźmy — powiedział wesoło Forrester — czy wasz Bóg zasługuje na swoje miano?

Siedem dziewcząt siedziało półkolem wokół niego i chichotało. Jedna z nich uśmiechała się z przymusem.

— Hmm — powiedział Forrester i wskazał palcem. — Dorothy — powiedział i przesunął palec. — Judy. Hm... Betty. Millicent. Jayne. — Mrugnął do dwóch pozostałych. Były to jego dwie towarzyszki w pochodzie. — Beverly i Kathy — powiedział — mam rację?

Dziewczęta zachichotały, kiwając głowami.

— Możesz nazywać mnie Millie, Panie Mój, Dionizosie — powiedziała Millicent.

— Dobrze, Millie. — Z jakiegoś powodu wywołało to znowu śmiechy. Forrester nie wiedział czemu, ale było mu wszystko jedno. — Dobrze — powiedział. — To bardzo dobrze.

Zaprezentował dziewczynom swój szeroki uśmiech. Bardzo przekonywujący uśmiech, który tylko jednej osoby nie przekonywał – Forrestera. Sam najlepiej wiedział, jak daleko mu do tego uśmiechu.

W rzeczywistości znalazł się w pewnym sensie, jak stwierdził, w kiepskim położeniu.

Ściśle mówiąc, nie był bynajmniej niedoświadczony w uprawianiu miłości z pięknymi kobietami. Ostatnie miesiące przyniosły mu wystarczająco dużo doświadczeń. Ale te doświadczenia pomijały, jak się okazało, jeden mały czynnik.

Przywykł uprawiać miłość z piękną dziewczyną w samotności, jedynie oni dwoje, bezpiecznie ukryci przed ciekawskimi. To prawda, mnóstwo jego doświadczeń, jak się okazało, było ocenianych przez Wenus i różnych innych Bogów uważających, że muszą mieć w to wgląd, ale w danej chwili o tym nie wiedział, a ci widzowie byli zresztą niewidzialni i mógł ich ignorować.

No a teraz był na murawie Central Parku, widziany przez tysiące pijanych wyznawców, którzy wszyscy, o ile nie byli zajęci czymś innym, nie pożądali niczego lepszego niż dobry widok na swojego Boga w akcji. A którą z dziewczyn by nie wybrał, pozostała szóstka będzie gorliwie oczekiwała na swoją kolej, śledząc i oceniając wzrokiem każdy jego ruch.

A do tego wszystkiego jeszcze Gerda – w pobliżu. Próbował nie tracić jej z oczu. A czy ona też go śledziła wzrokiem?

Wydawało się nie mieć znaczenia, że nie rozpoznaje go jako Williama Forrestera. Wciąż widziała go w akcji z siedmioma apetycznymi laseczkami. Ta myśl go osłabiała.

Przez całe popołudnie starał się wszelkimi metodami odsunąć od siebie nieuniknione. Nieprawdopodobnie wprost długo tańczył z każdą dziewczyną po kolei. Wykonywał skoki, salta, beczki, immelmany i inne sztuczki, dowodząc swojej boskości wszystkim zainteresowanym. Aż do znudzenia demonstrował swoją obecność. Wypił zawrotne ilości sfermentowanych płynów oraz ich destylatów, zmuszał do tego również te dziewczyny z nadzieją, że upite i zmęczone padną na trawę i spokojnie doczekają jutra.

Niestety żaden z tych planów nie wypalił. Tańce i akrobacje musiały się kiedyś zakończyć, a co do dziewczyn, to raczej wolały się położyć niż paść i bynajmniej nie z powodu upicia.

Oblubienice zostały czasowo uodpornione przez kapłanów z różnych świątyń dysponujących użyczonymi mocami różnych Bogów. W końcu, czy można było oczekiwać od zwykłej dziewczyny, żeby dotrzymała w zabawie pola Dionizosowi? Boska zabawa na dłuższą metę to trochę więcej niż może sprostać zwykły śmiertelnik – jak świadczą o tym stare mity o fałszywym bogu nordyckim, Thorze.

No więc dziewczyny wciąż były chętne, słońce zachodziło, a sposoby na przeciąganie sprawy się skończyły. Spróbował znaleźć jeszcze jakieś wymówki, ale nic mu nie przychodziło do głowy. Błysnęła mu myśl, że prawdziwy Dionizos mógłby się tu pojawić na chwilę. Z przyjemnością oddałby Bogu nie tylko zaszczyty, ale całą zabawę.

Spojrzał w narastający zmrok. Gerda wciąż tam była, ze swoim bratem i tym bucem, Alvinem Sherdlapem, którego nazwisko zdążył już poznać. Było to bardzo niecodzienne nazwisko, ale Alvin też wyglądał niecodziennie jak na istotę ludzką.

Co i raz w czasie tego długiego popołudnia Forrester kazał rzucać Edowi Symesowi kamienie jako cel, żeby mieć go pod ręką i żeby łatwiej mógł mieć na oku Gerdę i jej buca, Alvina. Ta zabawa, kamienie eksplodujące w powietrzu, stała się już nudna, chociaż Symes wyraźnie ją polubił i uważał za wyróżnienie. W końcu został wybrany do zadań specjalnych: miotacz celu dla wielkiego Boga Dionizosa. Kto jeszcze mógł coś takiego o sobie powiedzieć?

Prawdopodobnie urośnie w oczach swoich przyjaciół, pomyślał Forrester i poczuł wyraźną niechęć do takiego obrotu sprawy. Symes był już wystarczająco nieprzyjemny jako głupawy cham. Wzmocnienie jego obecnej osobowości o nieznośny snobizm, byłoby jak postawienie Pellionu na Ossie. Na co jedynie Bóg, upomniał się kwaśno Forrester, mógłby sobie pozwolić.

Obecnie Ed Symes i Alvin Sherdlap siedzieli, wraz z Gerdą, wokół ogromnej beczki piwa, którą zdołali sobie jakoś przywłaszczyć z innej części parku. Ed i Alvin ochoczo żłopali, a Gerda siedziała obok, zabijając czas, wyraźnie zmyślona. Forresterowi przemknęło przez myśl, że myśli o nim i ta myśl sprawiła, że poczuł się przygnębiony i melancholijny.

Wiedział, że Gerda nie może go już dojrzeć. Ciemności nocy zapadły, a księżyca nie było. Jedyne światło pochodziło z łuny nad miastem, ponieważ oświetlenie parku zostało na noc wyłączone. Dla normalnego śmiertelnika światła nie wystarczało nawet, żeby zobaczyć cokolwiek w odległości dalszej niż kilka stóp. Ale dla niezwykłych, boskich możliwości Forrestera park wydawał się nie być ciemniejszy niż o zmroku jakąś godzinę temu. Tak więc, chociaż trójka Symesa nie mogła go widzieć, to on mógł ich wciąż obserwować bez żadnego wysiłku.

I miał zamiar to robić.

Tyle że teraz, gdy ciemność opuściła zasłonę na to, co robi, i gdy poszukując dalszych wymówek, poczuł w głowie zupełną pustkę, nadszedł czas na wykonanie powierzonego mu zadania.

Odchrząknął, by przeczyścić gardło.

— No dobrze — powiedział bardzo cicho.

Powinien teraz powiedzieć coś jeszcze, ale przez jakąś minutę nic mu nie przychodziło do głowy.

Millicent zachichotała niespodziewanie.

— Och, Panie Mój, Dionizosie! — powiedziała. — Czuję się taka zaszczycona!

— E... — zaczął Forrester. — Och, w porządku — znalazł w końcu jakieś słowa. — Całkowicie w porządku, Millicent — dodał, zastanawiając się, co dokładnie miał na myśli.

— Nazywaj mnie Millie, Panie Mój.

— Oczywiście, Millie.

— A mnie możesz nazywać Bets, Panie Mój. Jeśli chcesz — wtrąciła Bette. Bette była blondynką z krótkimi, kręconymi włosami i zdumiewającą figurą. — To takie zdrobnienie. Wiesz, Mój Panie.

— Jasne — powiedział Forrester. — Hm... Nie mogłybyście być trochę ciszej?

— Dlaczego? — zapytała Millicent.

Forrester przetarł czoło dłonią.

— No cóż — powiedział w końcu, myśląc o Gerdzie znajdującej się kilka stóp od niego. — Pomyślałem, że byłoby przyjemniej, gdybyśmy byli cicho. Bardziej prywatnie i romantycznie.

— Och — powiedziała Bette.

— To znaczy mamy szeptać? — odezwała się Kathy. — Jakbyśmy robili coś w tajemnicy?

Forrester zacisnął wargi. Poczuł, że zaczyna czuć silną antypatię do Kathy. Czemu ona nie może dać sobie spokój, pomyślał.

— No cóż, tak — powiedział jedynie. — Może być zabawnie. Spróbujmy dziewczęta.

— Oczywiście, Panie Mój, Dionizosie — skromnie zgodziła się Kathy.

Zdecydował się, że stanowczo jej nie lubi.

Przez chwilę trwała cisza.

— Dobrze — powiedział Forrester. — Jesteście wszystkie takie piękne, że naprawdę nie wiem, co... hm... co mam dalej robić.

Millicent zachichotała. I jeszcze któraś – Judy, pomyślał Forrester.

Nie chciałbym, żeby któraś z was czuła się zawiedziona, czy pomyślała sobie, że w mojej ocenie jest gorsza... gorsza od innych. — Wydało mu się, że w tej wypowiedzi czegoś brakuje, więc dodał: — To by nie było uczciwe... A my Bogowie zawsze jesteśmy uczciwi.

Dla Forrestera wcale to nie zabrzmiało jak absolutna prawda. Wydawało mu się, że któraś z dziewczyn parsknęła, ale zignorował to i dzielnie brnął dalej.

— No więc — powiedział — zagramy w małą grę.

— Grę? — zdziwiła się Millicent.

— Tak — powiedział Forrester, starając się, żeby zabrzmiało z entuzjazmem. — Wszyscy lubimy gry, prawda? No bo czym jest orgia... to znaczy zabawa... jeśli nie wielką wspaniałą grą? Nie mam racji?

— No... — powiedziała z powątpiewaniem Bette. — Chyba tak. Oczywiście, Panie Mój Dionizosie. Skoro ty tak mówisz.

— Jasne, że tak — powiedział Forrester. — Gry i zabawy. Zagramy więc w małą grę. — Roześmiał się.

Kathy spojrzała na niego bystro.

— Co to za gra, Panie Mój, Dionizosie? — zapytała niewinnie.

Kathy była niezwykle piękną brunetką o jasnobrązowych oczach i była jedną z tych dwóch, które obejmował podczas powrotu Procesji z peryferyjnej części parku. Gdy sobie to teraz przypominał, to nie był całkowicie pewien, czy to on wybrał ją, czy też ona wybrała jego. Chociaż w końcu jakie to miało teraz znaczenie.

— No cóż — powiedział Forrester. — To będzie gra czysto losowa. Ślepy traf i nic poza tym.

— Jak koło fortuny — podsumowała Bette.

— Właśnie... hm... Bets — zgodził się Forrester. — Obiecuję, że nie będę wpływać na wynik, używając swojej mocy. Uczciwe warunki, prawda?

— Oczywiście — zgodziła się niewinnie Kathy.

Naprawdę nie miał żadnego powodu, żeby się irytować na tę dziewczynę, przynajmniej dopóki się tak miło z nim zgadzała. Niemniej wcale nie był pewien, czy ona mówi to, co myśli.

— Jasne — powiedziała Millicent.

— Aha — przytaknęła Bette. — To znaczy, tak, Panie Mój, Dionizosie.

Forrester pomachał ręką.

— Po co nam formalności — powiedział i poczuł się jak osioł. Ale żadna z dziewcząt wydawała się nic nie zauważać. Zgoda zyskała powszechną akceptację. — No to zobaczmy.

W cichym zastanowieniu rozejrzał się dookoła po otaczającej ich scenerii. Kilku myrmidonów stało w rozproszeniu jakieś dwadzieścia stóp od niego, stojąc do nich plecami, dla zasady. Obracając się dookoła, i tak nie mogliby niczego zobaczyć w ciemności. Musieli jednak stać na posterunku, by być pewnym, że żadna nieautoryzowana osoba, łowca pamiątek, muzyk, ktoś ze specjalną prośbą, czy po prostu zagubiona żywa dusza nie przedostanie się do wspaniałego Dionizosa wtedy, gdy jest on zajęty.

Wewnątrz tego promienia jedynymi żywymi duszami byli myrmidonowie, nie licząc oczywiście Forrestera i jego gromadki... no i trójki Eda Symesa.

Spojrzał na nich. Ed Symes, jak zauważył z cichą satysfakcją, był przemarznięty. Forrester pomyślał, że może mieć z tym coś wspólnego to małe zaklęcie, jakim potraktował piwo, i poczuł się raczej zadowolony ze swoich wysiłków, przynajmniej w tym zakresie. Ed leżał płasko na plecach i chrapał wystarczająco głośno, by niemal całkiem zagłuszyć niemal wszystko oprócz paru nut organów parowych grających sennie gdzieś w oddali. W pobliżu jego leżącej postaci Gerda próbowała odpierać awanse Alvina Sherdlapa, ale było oczywiste, że sam upływ czasu i ilość wypitego alkoholu nie pozwolą na zbyt długi opór.

Forrester wycelował palcem w Alvina. Chętnie potraktowałby go jak kamień. Jeden mały „paf” sprawiłby, że Alvin Sherdlap nie obarczałby już sobą Ziemi. I nikt by za nim nie tęsknił, pomyślał Forrester. Dla każdego, kto spojrzał na tego prostaka, było jasne, że nikt, nigdzie, z żadnego powodu, nie zatęskniłby za Alvinem, gdyby ten eksplodował w pył.

Pokusa była niewątpliwa, ale jakoś zdołał się jej oprzeć. Powiedziano mu, że musi być skrajnie ostrożny, używając swojej mocy, a był prawie pewien, że nie umiałby usprawiedliwić rozwalenia Alvina. Patrząc obiektywnie nie było nic zdrożnego w tym, co ten buc robił. On wyłącznie praktykował swoją religię, tak jak ją rozumiał, a religia była bardzo prosta: podczas orgii, ma być orgia.

Gerda nie musi się poddawać, jeśli tego nie chce, pomyślał Forrester. Bardzo chciał w to wierzyć.

A palec wciąż miał wycelowany w Alvina. I nie powstrzymał swojej mocy całkowicie, a jedynie stłumił ją tak, że tylko mała frakcja energii nerwowej wydzieliła się na jego komendę. Energia pochodząca z koniuszka jego palca nie zrobiła żadnego hałasu ani nie zaświeciła. To nie był zabójczy strzał.

Przeskoczyła niewidocznie dzielącą ich przestrzeń i uderzyła Alvina Sherdlapa w sam nos.

Wynik był całkowicie satysfakcjonujący. Alvin wydał ostry krzyk, odskoczył od Gerdy i upadł do tyłu. Nogi zadarł na moment pionowo do góry, a potem rozłożył się na ziemi. Milczał. Gerda popatrzyła na niego, zbyt zmęczona i oszołomiona, by wyrobić sobie jakiś spójny pogląd na to wydarzenie.

Forrester westchnął uszczęśliwiony. To powinno zająć Alvina na jakiś czas.

— Panie Mój, Dionizosie — zapytała Kathy niewinnym tonem — w co celujesz?

Ta dziewczyna jest stanowczo irytująca, pomyślał Forrester.

— W co celuję? Och, w mojego miotacza. — Zastanawiał się pospiesznie. — Obawiam się, że religijna żarliwość pokonała tego faceta.

Dziewczęta zaczęły się rozglądać, ale oczywiście nie mogły nic zobaczyć w ciemnościach.

— O mój boże — powiedziała Bette.

— Ale skoro on jest nieprzytomny — dodała Kathy — to czemu w niego celujesz?

Forrester przyrzekł sobie, że przy następnej okazji dopilnuje, żeby kandydatki Eskorty Dionizosa przeszły test na inteligencję i każda, która będzie miała wynik tak dobry jak Kathy, zostanie automatyczne zdyskwalifikowana.

Teraz musiał jednak wymyślić jakąś wymówkę. I wymyślił – zaplanował grę. Był to całkiem ciekawy pomysł.

— Nienawidzę, jak biedny śmiertelnik traci resztę wieczoru — powiedział. — Nawet, jeśli śpi. Powinniśmy go jakoś wykorzystać.

Spokojnie wykonał ręką gest.

Gerda i Alvin Sherdlap nie zauważyli, co się dzieje. Byli zajęci kłótnią. Alvin skarżył się, że ktoś go uderzył w nos, a Gerda przysięgała, że to nie ona. Na to, że chrapanie Eda Symesa stopniowo ucichło w oddali, nie zwrócili w ogóle uwagi.

A Ed sobie leciał. Uniósł się pięć stóp do góry wciąż nieświadomy i chrapiący, po czym jak wielka tłusta strzała, wystrzelona z łuku, przemieścił się bezbłędnie w powietrzu w kierunku Forrestera i kręgu dziewcząt.

Kontrolowany przez Forrestera, pojawił się nagle nad nimi, wirując w lekkiej bryzie, tak delikatnie jak przerośnięty płatek śniegu. Forrester pozwolił ciału opaść swobodnie ostatnie sześć cali, więc Symes wylądował z ostrym walnięciem pośrodku kręgu. Nic mu się nie stało. Przebywał bardzo daleko; wciąż chrapał.

— Oto i on — powiedział Forrester.

Millicent zamrugała.

— Co? — zapytała. — To on?

— Oczywiście, że on — odpowiedział Forrester uprzejmie. — Chociaż jest trochę za głośny, nie uważacie?

— Strasznie chrapie — stwierdziła niezobowiązująco Judy. — Jeśli to masz na myśli, Panie Mój, Dionizosie.

— Dokładnie. I nie widzę żadnego powodu, by to tolerować. Może więc umieśćmy go na trochę w stazie, żeby nie hałasował. — Ponownie wykonał ręką gest, prawie od niechcenia. Chrapanie Eda Symesa ucichło natychmiast, pozostawiając świat jako czystsze i spokojniejsze miejsce do życia, a ciało stało się tak sztywne, jakby było kamienną figurą.

— Oto i on — powtórzył Forrester z satysfakcją.

— I co dalej? — zapytała Kathy.

— Teraz go wyprostujemy.

Kolejny gest i ręce Eda Symesa złożyły się u boku, a nogi wyprostowały. Jedynie brzuch odstawał od prostych linii jego ciała. Forrester pomyślał, że nigdy wcześniej nie widział przyjemniejszego widoku.

Dorothy westchnęła.

— Czy on... jest martwy? — zapytała.

Forrester spojrzał na nią z potępieniem.

— Martwy? A dlaczego miałbym to zrobić, skoro bywa taki użyteczny?

— Nie wiem — mruknęła.

— No dobrze — powiedział Forrester. — Nie jest martwy. Jest po prostu w stazie, w stanie całkowitego zawieszenia ruchu. Gdy tylko zdejmę zaklęcie, będzie jak przedtem. Ale chyba nie zrobię tego teraz. Zaplanowałem dla niego coś do roboty.

Sięgnął ręką i dotknął sztywnego ciała. Uniosło się na ułamek cala w górę, jakby opierając na czubkach traw. Wiatr poruszył nim trochę, ale nie odpłynęło dalej.

— Odjąłem mu trochę ciężaru — wyjaśnił Forrester. — Będzie nim łatwiej kierować.

Ed Symes zachowywał się teraz jak wyrzeźbiona z korka figura na wodzie. Szybkim ruchem Forrester obrócił figurę. Efekt był dokładnie taki, jakiego oczekiwał. Ed nie dotykał gruntu w żadnym punkcie z wyjątkiem jednego: miejsca w którym jego wystający brzuch najbardziej wystawał. Górna i dolna część jego ciała balansowały sztywno w powietrzu.

Forrester popatrzył na to z zadowoleniem.

— A teraz — powiedział z pewnym zdecydowaniem w głosie — zagramy w butelkę!

Dziewczyny zaczęły się śmiać i chichotać.

— To znaczy z nim? zapytała Bette.

Forrester westchnął.

— No właśnie — odpowiedział cierpliwie. — Z nim.

Usadowił się i spojrzał na dziewczyny.

— Puścimy go raz na próbę, żeby sprawdzić, jak działa.

Lekko popchnął wyprostowaną stopę Eda.

Łał, wykrzyknął w myślach. Ed Symes rozkręcił się, spokojnie obracając się na brzuchu, wirując w wesołym rytmie, w ciszy obserwowany przez dziewczęta i Forrestera. Po jakimś czasie zwolnił i zatrzymał się, wskazując nosem na Bette, a palcami nóg na Dorothy.

— O mamo! — powiedziała Dorothy. — Wskazuje na mnie!

— Nie! — powiedziała zdecydowanie Bette. — Jego głowa wskazuje w moją stronę!

— Ale on...

— Spokój, spokój — przerwał im Forrester. — Żadnych kłótni. Ten raz się przecież nie liczy. To było jedynie dla sprawdzenia, jak działa. Według mnie działa bardzo dobrze, nie uważacie?

— O, tak, Panie Mój, Dionizosie — powiedziała Kathy. Było w jej głosie coś takiego, jakby się z niego wyśmiewała. Ona w ogóle nie daje się lubić, stwierdził Forrester.

Pozostałe dziewczęta zgodziły się chórem. Wciąż studiowały sztywne ciało Eda Symesa. Jego brzuch, obracając się, wyrył płytkie zagłębienie w trawie i teraz był ładnie dostosowany do rzeczywistych obrotów. Forrester zatarł ręce.

— Pięknie — powiedział. — Teraz wszystkie będziecie sędziami.

— Ja też — zapytała Bette.

Forrester skinął głową.

Głowa będzie jako wskaźnik. Ta z was, którą wskaże głową nasz Pan Butelka, będzie moją pierwszą wybranką.

— No widzisz? — Powiedziała Bette. — Mówiłam, że głowa.

— Tak, ale skąd ja mogłam to wiedzieć, dopóki nie zostało wyjaśnione — odpowiedziała Dorothy. — A zresztą, ja...

— W porządku, dziewczyny — powiedział Forrester, czując się jak drużynowy w grupie harcerek. — Posłuchajcie jakie są zasady, możecie? A potem będziemy grali. — Wziął głęboki oddech. — Czy to nie jest fajne?

Dziewczyny zachichotały.

— No dobrze, więc jeżeli głowa Pana Butelki znajdzie się pomiędzy dwiema z was, wtedy pozostała piątka zadecyduje, która dziewczyna znalazła się bliżej. Obie dziewczyny pozostaną absolutnie cicho podczas rozstrzygania, a gdy ta piątka nie będzie potrafiła uzyskać konsensusu, zakręcimy Pana Butelkę jeszcze raz. Czy to jasne?

— To znaczy, jeśli głowa wskaże na mnie, to będę ja — powiedziała Bette — a gdy głowa zatrzyma się pomiędzy mną i kimś drugim, inne dziewczyny będą musiały zdecydować, kto.

To było mistrzowskie podsumowanie sprawy.

— Dokładnie — potwierdził Forrester. — Zaraz zakręcę Panem Butelką. To już się liczy. Mamy teraz drugi obrót, a potem będzie więcej.

— Łaa — szepnęła Millicent. — Czy to nie jest podniecające?

Forrester zignorował komentarz.

— I pamiętajcie, dałem słowo Boga, że nie będę wpływał w żaden sposób na wynik. Czy to jest całkowicie jasne?

Dziewczęta zamruczały, potwierdzając.

— Teraz ustawcie się wszystkie w ładne kółeczko. Ja stanę z boku.

Minutę czy dwie zabrało dziewczynom ustawianie się kółku, spieranie, kto ma obok kogo siedzieć, i bliskość kogo może przynieść pecha. Spory dały Forresterowi możliwość sprawdzenia, co robi Gerda. Szeptała coś Alvinowi, ale nie dotykali się wzajemnie. Forrester podwyższył sobie czułość słuchu, żeby lepiej zorientować się, o co chodzi.

W naturalny sposób przeszli od kłótni do historii życia. Gerda opowiadała Alvinowi wszystko o swojej przeszłości.

— ...nie zrozum mnie źle, Alvin. Ja po prostu byłam zakochana w pewnym bardzo fajnym chłopaku. On był Atenianinem. Cudowny facet, naprawdę cudowny. Zginął... kilka miesięcy temu miał wypadek w metrze.

— O, do licha — powiedział Alvin. — Przykro mi.

— Musiałam ci to powiedzieć, Alvin, więc rozumiesz. Ja wciąż go kocham. Był cudowny. I dopóki się z tego nie otrząsnę, po prostu nie mogę...

Czując zarówno wstyd i satysfakcję jak i współczucie dla biednej dziewczyny, Forrester przestał podsłuchiwać. Bogowie zaaranżowali jego pozorną śmierć, co było, oczywiście, konieczne. Jego zniknięcie musiało być jakoś wyjaśnione. Nie podobało mu się jednak, że Gerda cierpi tak mocno.

Mój boże, pomyślał, ona wciąż mnie kocha!

Pierwszy raz słyszał, jak ona to mówi, spokojnie i otwarcie. Miał ochotę rzucić się i skakać z radości... ale nie mógł. Musiał wrócić do tych siedmiu pięknych dziewczyn.

Nigdy w życiu nie czuł się gorzej niż teraz.

Przynajmniej, pocieszał się, Gerda jest wierna jego pamięci. Trzyma Alvina na wyciągnięcie ręki. Jest wierna, bo go wciąż kocha.

W ponurym nastroju wrócił do dziewczyn.

— To co, jesteśmy wszyscy gotowi?

Kathy spojrzała na niego bystro.

— Panie Mój, Dionizosie, jest tak ciemno, że nie widzę nawet dobrze, co się dzieje. W jaki sposób mamy cokolwiek rozstrzygnąć, jeśli nie widzimy?

Forrester przeklął Kathy, że wyciąga słabe punkty jego ustaleń. A potem, żeby być obiektywnym, przeklął siebie, gdyż zapomniał, że to co jest doskonale widoczne dla niego, jest ciemne jak noc dla śmiertelników.

— Możemy to naprawić — powiedział szybko. — Właśnie miałem to zrobić. Rzucimy trochę światła na nasz obiekt... rzeczony obiekt będący naszym starym przyjacielem, Panem Butelką.

Tego triku nauczyła go Wenus, ale nie miał nigdy okazji go użyć. To był naprawdę pierwszy raz i mógł jedynie mieć nadzieję, że się uda.

Wszedł w środek kręgu, blisko sztywnego ciała Eda Symesa i wyciągnął rękę nad głowę, kciuk i palec wskazujący rozstawił na odległość cala, a pozostałe trzy palce złożył w dłoni.

A potem się skoncentrował.

Upływały długie sekundy, podczas gdy Forrester starał się zaaplikować jak najsilniejszy nacisk psychiczny. I nagle...

Między jego kciukiem i palcem wskazującym pojawiła się niewielka kulka światła – żółta, zimna kulka ognia rzucająca blask na całą grupę. Ostrożnie, starając się nawet nie oddychać, wycofał dłoń. Zawieszona w powietrzu kulka żółtego ognia pozostała w swoim położeniu.

Stłumione westchnienie kręgu dziewcząt było, według jego oceny, wyraźną nagrodą.

— Nie martwcie się już o to, dziewczęta — powiedział. — To światło jest widoczne jedynie dla nas ośmiorga. Nikt więcej nie może go zobaczyć.

Nastąpiła następna seria westchnień.

Forrester uśmiechnął się.

— Wszyscy się widzą nawzajem? — zapytał.

Zgodny pomruk potwierdzenia.

— Wszyscy widzą Pana Butelkę?

Znów pomruk.

— W takim razie ruszamy.

Wyszedł z kręgu dziewcząt, sięgnął do stopy Eda Symesa i znów wprawił go w obroty.

Symes zawirował z oślepiającą szybkością, wydając niski gwizd. Forrester, oszołomiony, śledził obracające się ciało z takim samym niepokojem jak dziewczęta, oczekując, kto będzie pierwszym zwycięzcą. Pomyślał o Millicent, która żuła gumę i robiła bańki. Pomyślał o Bette, uporczywie żądającej wyjaśnień i zawsze zdziwionej. Spróbował pomyśleć o Dorothy i o Jayne, o Beverly i Judy, ale myśl o Kathy – irytującej, zarozumiałej i cholernie bystrej, zbyt bystrej, by było to na jej korzyść – rozdrażniła go.

Był raczej zadowolony z tego, że obiecał nie wykorzystywać swej mocy do manipulacji ciałem Eda. Zupełnie nie wiedział, którą dziewczynę chciałby jako Numer Jeden.

Poza tym dał w końcu słowo Boga. Po prawdzie nie był pełnym bogiem, a tylko półbogiem. Ale uważał, że Dionizos może mieć coś przeciwko użyciu swojego imienia nadaremno. Obietnica, pomyślał surowo, choć z pewną ulgą, to obietnica.

Po jakimś czasie Pan Ed „Butelka” Symes zaczął zauważalnie zwalniać. Gwizd cichł w miarę jak Ed wirujący na swojej brzusznej osi obracał się coraz wolniej. Mijały sekundy. Ed wskazywał Bette... Millicent... Kathy... Judy... znów Bette...

Forrester obserwował zafascynowany.

W końcu zatrzymał się. Wszystkie skomplikowane instrukcje na wypadek, gdyby Pan Butelka zatrzymał się między dwoma dziewczynami, okazały się całkowicie niepotrzebne. Głowa Eda wskazywała jedną dziewczynę, tylko jedną.

Która wydała cichy pisk zachwytu. Pozostałe zaczęły chórem składać jej gratulacje, nie bardziej przekonujące niż w jakimkolwiek konkursie piękności. Uśmiechy wydawały się być luźno przyklejone, a głosom jakby czegoś brakowało. Najprawdopodobniej szczerości.

— No dobrze, to na razie tyle. — Forrester odwrócił się do zwyciężczyni. — Moje gratulacje — powiedział, zastanawiając się, co ma mówić dalej. Nic odpowiedniego nie wymyśliwszy, odwrócił się do szóstki przegranych. — Pozostałe z was chcę prosić o wielką przysługę. Weźcie dwóch myrmidonów dla ochrony, poszukajcie najbliższej beczki wina i skonfiskujcie ją dla mnie. Bardzo mnie suszy.

— Ojej! — zawołała Jayne. — Oczywiście, Panie Mój, Dionizosie.

— No to zabierajcie się — powiedział Forrester, a dziewczyny zachichotały jednocześnie jak zgrany chór. Forrester skrzywił się. — I nie wracajcie bez beczki. Potem znów zagramy.

Sześć dziewcząt z rozczarowaniem ruszyło w ciemność i zniknęło dla oczu śmiertelnika. Forrester obserwował, jak odchodzą, a potem odwrócił się do zwyciężczyni, czując się lekko niepewny.

— No cóż, Kathy — zaczął. — Ja...

Z dziewczęcą gorliwością skoczyła na niego jak tygrys bengalski.

— Od dziecka marzyłam o tej nocy! W końcu w twoich ramionach! Kocham cię! Weź mnie! Jestem twoja, cała twoja!

— To miło — powiedział Forrester, który poleciał do tyłu pod wpływem nagłego szturmu dziewczyny. Jego pierwszą myślą było, żeby wyrwać się z objęć Kathy, postawić ją na nogi w pewnej odległości od siebie i zacząć wszystko od początku z mniejszym zapałem. W końcu, powiedział sobie, ludzie powinni spędzić ze sobą trochę czasu, żeby się lepiej poznać.

W porę jednak przypomniał sobie, że jest Dionizosem. Stłumił więc pierwszą myśl i wziął ją w ramiona. A gdy to zrobił, stwierdził, że jego twarz jest pokrywana pocałunkami. A za każdym razem, gdy docierała do skraju, mruczała mu do ucha cicho i niewyraźnie pieszczotliwe słowa.

Forrester przełknął ślinę, wzmocnił chwyt i przycisnął mocno swoje wargi do jej. Przeszył go impuls zdumiewającego żaru.

Gdzieś w odległym zakątku jego umysłu rozwinął się zwój. Było na nim zapisane to, co mówił mu Wulkan o zmianach jakie nastąpią w jego mentalności po Inwestyturze. Gdyby wciąż był normalnym Williamem Forresterem, atak, jaki przypuściła na niego Kathy, zmroziłby go na jakiś czas. Ale teraz okazało się, że z ochotą skorzysta z okazji.

Czuł taką potrzebę całowania jej, jak nigdy przedtem w życiu, zalał go żar grożący mu zwęgleniem. Ruch jej ust po jego twarzy powodował coraz to nowe fale żaru ogarniające jego ciało, a gdy jej ręce zaczęły błądzić po jego ciele, obudził się w nowym świecie, świecie spalającego pożądania.

Zapragnął pozbyć się ubrania i szarpał się przez jakiś czas z dwiema zapinkami utrzymującymi na miejscu „chiton” Kathy, który nagle zniknął i nic już ich nie dzieliło. Zwarli się, ciało do ciała, w ognistym uścisku, który wzmocnił się jeszcze, gdy ją położył, a ona zareagowała żarliwie, dziko, odpowiadając na każdy jego ruch. Jego wargi wędrowały po niej; jej ciało wchłonęło go raz i na zawsze w niewiarygodnie czerwony opar, odmiennie niż cokolwiek, co kiedykolwiek doświadczył... wielka fala uczuć napływała raz po raz, wznosząc się tak wysoko, że nawet o tym nie śnił, aż jego ciało zadrżało z emocji, a on cisnął, wznosząc się wciąż wyżej w tej ekstazie ponad wszelką miarę...

Jego ostatni konwulsyjny spazm zgasił boskie światło.

*

Leżała na trawie w jego ramionach, trzymając go niemal tak mocno, jak on trzymał ją. Czuł się wyczerpany, ale wiedział dokładnie, że taki nie jest. Bóg to, w końcu, Bóg, a Kathy była jedynie hors d'oeuvre siedmiodaniowej kolacji.

— Jesteś cudowny — wyszeptała mu cicho do ucha. — Absolutnie cudowny. Bardziej cudowny nawet, niż mogłabym marzyć. Ja...

— No, suko! — przerwał jej obcy, chrapliwy wrzask. — Wynoś się stąd do diabła! Ty, koleś, również!

Forrester szarpnął głową z zdumieniu i zamarł. Kathy spojrzała do góry z przerażeniem na twarzy.

Stojący nad nimi mężczyzna wyglądał w ciemnościach jak zapaśnik; taki, który już dostał kilka razy baty, ale zawsze oddawał z nawiązką. Wziąwszy się pod boki, stał mocno na nogach, wpierając je w ziemię jak wyjątkowo uparte korzenie drzewa. Patrzył na nich, a jego twarz pałała złością, nienawiścią i... i całkowitym brakiem szacunku dla swego Boga, pomyślał Forrester.

Słyszałeś, koleś, co powiedziałem! — warknął. — Wstawaj! Bo jeśli mam ci nakopać po zębach, to wolę to zrobić na stojąco!

Forresterowi opadła szczęka. Pierwszy szok już przeminął i zagotowało się w nim ze złości. Miał chęć potraktować tego śmiertelnika, który okazywał brak szacunku dla Boga, jak przedtem traktował kamienie. Zerwał się na nogi, gotowy do tego, ale się wstrzymał.

Może to wariat. Jakaś biedna dusza nie odpowiadająca za swoje czyny. Litościwie należałoby najpierw sprawdzić, pomyślał, a dopiero potem unicestwić intruza.

Rozejrzał się. Dwadzieścia jardów dalej, jak gdyby nic się nie działo, wciąż tyłem do niego stali myrmidoni.

Forrester zamrugał.

— Jak ty się tutaj w ogóle dostałeś? — zapytał.

Mężczyzna wybuchnął śmiechem.

— Nie twój interes — powiedział i odwrócił się do Kathy, która ostatnie kilka sekund poświęciła na założenie z powrotem swojego „chitonu”.

Forrester również zapragnął ubrać się szybko w swój własny kostium. Kathy wstała, patrząc wprost na intruza. Strach zniknął z jej twarzy i pojawił się na niej jakiś taki spokój, jakiego Forrester nigdy wcześniej nie widział.

— Gdy tylko się odwrócę — ryknął intruz — ciebie już nie ma! Na gwiazdy Galaktyki, sam nie wiem, jak mam cię nazwać! Jesteś gorsza niż twoja poprzedniczka! Nikomu nie przepuścisz! Ty...

— Ej, czekaj! — wrzasnął Forrester swoim najbardziej boskim głosem. — Opanuj się. Wiesz do kogo mówisz? Jak śmiesz...

— Słuchaj ty... — weszła mu w słowo Kathy, wyciągając palec wskazujący w kierunku mężczyzny. — Myślisz, że kim ty jesteś, moim mężem? — Forrester oniemiał, słysząc jak łaje intruza tonem ociekającym żrącym kwasem.

— Na gwiazdy... — zaczął tamten.

— Nie próbuj nawet straszyć mnie swoim krzykiem — nie dała sobie przerwać. — Nic dla mnie nie znaczysz i nie możesz mi nic kazać. I dobrze o tym wiesz. Nie jesteś moim mężem, gnojku... i nigdy nim nie będziesz. Będę spała z kim tylko będę miała ochotę, kiedykolwiek i gdziekolwiek będę chciała i tak będzie zawsze. W końcu, barani łbie, na tym polega moja praca, nie uważasz? Jakieś pytania?

Jej praca?

W co ja się teraz wpakowałem, przeleciało Forresterowi przez głowę. Chociaż to był drobny szczegół. Ważniejsze było to, że jego boskość została mocno, niewiarygodnie zszargana... i co więcej w bardzo nieodpowiednim momencie.

Wszedł między Kathy i intruza, piorunując go wzrokiem.

— Czy ty wiesz, kim ja jestem? — zapytał. — Wiesz że...

— Jasne, że wie — wtrąciła brutalnie Kathy. — I jeśli nie chcesz zostać pobity, to radzę ci nie wtrącaj się do naszej małej kłótni.

Forrester odwrócił się i spojrzał na nią. Co tu się do jasnej cholery dzieje?

Ale nie miał już czasu na zastanawianie się. Intruz zbliżył swoją twarz do niego i zmierzył go wściekle wzrokiem.

— Jasne, że wiem, kim jesteś, koleś — powiedział. — Jesteś mądralą. Nowicjuszem. I wiem, również, co powinienem z tobą zrobić... rozerwać cię na strzępy, po kawałku!

Tego już było za dużo. Forrester, widząc już wszystko w odcieniach czerwieni, zdecydował, że żaden Bóg nie powinien mieć za złe, jeśli ten straszliwy bluźnierca zostanie starty z powierzchni Ziemi. Uniósł dłoń.

— Nie rób tego! — powiedziała Kathy wystraszonym głosem, chwytając go za rękę.

Intruz wyszczerzył zęby jak wilk.

— Nie zwracaj uwagi, Forrester, na tę Małą Miss Puszczalską. Nie krępuj się i spróbuj! Potrzebny mi jedynie pretekst, by cię zamienić w pył. Jeden mały pretekst. A zrobię to tak szybko, że nawet nie zdążysz się zorientować. — Ustawił się. — No już. Pokaż, co potrafisz, Forrester.

Forrester opuścił rękę, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. W głowie kołatała mu tylko jedna myśl.

Intruz nazwał go Forrester.

Skąd znał jego nazwisko?

A poza tym, jak zdołał zobaczyć ich w ciemności?

Podczas gdy te pytania wciąż wypełniały głowę Forrestera, Kathy rzuciła się między niego i tamtego.

— Ares — wrzasnęła — ty głupi, zazdrosny idioto! Nabierz trochę rozumu w ten swój pokancerowany w walkach łeb. Całkiem zwariowałeś?

— To ty mnie teraz posłuchaj — zaczął nieznajomy.

— Nie będę! Jak chcesz walczyć, to walcz ze mną... potrafię walczyć! Ale jeśli dotkniesz Forrestera, to nigdy nie znajdziemy drugiego...

Nieznajomy wyciągnął od niechcenia dłoń i położył swoją wielką łapę na jej ustach.

— Zamknij się — powiedział prawie spokojnie. Spojrzał na Forrestera i dodał tym samym tonem: — Nie chwal się, kolego, tym co ci się trafiło.

Chwilę później puścił Kathy. Ta w pierwszej chwili nic nie powiedziała, a potem skinęła głową.

— W porządku — stwierdziła — masz rację. Nie powinniśmy teraz wpadać w złość. Ale to nie ja zaczęłam...

— Nie ty? — zapytał nieznajomy.

Kathy wzruszyła ramionami.

— No dobrze, co to za różnica. Wiesz już kim jesteśmy, co? — zapytała, zwracając się do Forrestera.

Forrester powoli pokiwał głową. W jaki sposób mógł ten mężczyzna przejść przez kordon myrmidonów i zobaczyć ich w ciemności? Jak inaczej mógł ośmielić się stawić czoła Dionizosowi i być pewnym, że zdoła go pobić? I w jaki sposób ta całą awantura mogła się wydarzyć nie zwracając niczyjej uwagi?

I jak inaczej ta kłótnia mogłaby się zacząć... gdyby nieznajomy i Kathy nie byli...

— Jasne — rzekł, jak gdyby już wszystko wiedział . — Jesteście Mars i Wenus.

I poczuł jak ogarnia go śmiertelny chłód.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)