home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

X

William Forrester siedział całkiem samotnie w pokoju przydzielonym mu na górze Olimp. Niewidzącym wzrokiem gapił się przez okno, nieco mniejsze niż to w pokoju Wenus, na Grecką równinę daleko w dole. Nie miał tym razem lęku wysokości, gdyż takie drobne sprawy już go nie zaprzątały.

Jak na komnatę Boga pokój był raczej niewielki, ale miał również ściany o zmiennej kolorystyce. Właśnie zaczynał się do tego przyzwyczajać i nie wiedział jeszcze, czy z tego wynika coś dobrego.

Spojrzał w dół, próbując dostrzec myrmidonów patrolujących zbocza góry i teren poniżej bazy, by zniechęcać zbyt zawziętych wspinaczy, chcących zobaczyć siedzibę Bogów. Nie było ich oczywiście widać i po chwili stracił zainteresowanie. Sprawy stały się zbyt poważne, by tracić czas na takie zabawy.

Jesienne Bachanalia skończyły się, stały się elementem przeszłości zniekształcającym legendę. Największy triumf Forrestera stał się... jego największym fiaskiem.

Zamknąwszy oczy, siedział w swoim pokoju, nie doceniając zmieniających się kolorów. Nie pozostało mu już nic więcej, jak tylko tylko czekać na ostateczny werdykt Bogów.

Z początku był przerażony. Mogło to trwać długo, ale z upływem czasu przestał się przejmować myślą o nadchodzącym osądzie. Zdał, nie zdał – nie miał już na to wpływu, więc po co ma się tym przejmować. Czuł się znieczulony, zobojętniały na wszelkie zagrożenia osobistego bezpieczeństwa. Nic już nie mógł poradzić. Bogowie już go mieli, więc niech się oni martwią, co dalej z nim zrobić.

Uwolniony, jego umysł raz po raz zwracał się ku problemowi, który z początku wydawał mu się nowy. Stopniowo jednak stwierdził, że wcale nowy nie jest; od samego początku tkwił mu gdzieś z tyłu głowy, od tej chwili, wiele miesięcy temu, gdy Wenus powiedziała mu, że został wybrany na dublera Dionizosa. Zdawało się to być już lata temu, choć jednocześnie, nie dawniej niż godzinę. Tyle się zdarzyło i tyle się zmieniło...

Ale pytanie pozostało, czekając, aż będzie mógł się nim zająć. Teraz mógł się zastanowić nad tymi dziwnymi wątpliwościami, które utkwiły mu w głowie, wątpliwościami, które miały wpływ na wszystko od chwili, gdy został przedstawiony Bogom, które narastały w miarę, jak postępowało szkolenie na półboga, i które teraz, po raz pierwszy, ujrzał w pełni świadomie. Wcześniej, za każdym razem, gdy wypływały na powierzchnię, usuwał je z głowy, z całych sił pozbywając się ich, nie zdając sobie nawet w pełni sprawy z tego, że to robi.

I chyba, pomyślał, wątpliwości pojawiły się nawet wcześniej. Chyba zawsze wątpił i nigdy nie pozwalał sobie o tym myśleć. Dno jego umysłu jakby otworzyło się i zaczął spadać, spadać...

Teraz było już nieważne, skąd się wzięły wątpliwości. Były i były coraz większe; tylko to miało znaczenie. Nie mógł znaleźć faktów, by je podsycić i umocnić, więc zaczął je po kolei analizować:

Najpierw była ta kłótnia Marsa i Wenus w nocy na Bachanaliach.

Wciąż słyszał słowa Marsa: „... gorsza niż twoja poprzedniczka.”

A potem Mars zakrył usta Wenus, żeby nie mogła wyjawić zbyt wiele... Być może dotarło do niego, że sam już powiedział za dużo. To jedno krótkie zdanie wystarczyło, by pojawiły się wszystkie inne pytania.

Po co jest potrzebny dubler Dionizosa, Forrester zastanawiał się nad tym od samego początku, ale nic nie udało mu się wymyślić. Może po prostu nie chciał. Ale teraz, gdy usłyszał tę wzmiankę o „poprzedniczce” Wenus, nie wychodziło mu to z głowy i jedyna możliwość, o jakiej pomyślał, była niepokojąca. Bardziej niż niepokojąca. W istocie była przerażająca. Desperacko zapragnął znaleźć jakiś błąd w swoim rozumowaniu, jako że przestraszył się go nawet bardziej niż nadciągającego sądu Panteonu.

Ale błędu nie było. Fakty pasowały do siebie zbyt dobrze, żeby to był przypadek.

Po pierwsze, pomyślał, dlaczego to jego właśnie wybrali na to stanowisko? Był nikim, nikim ważnym, nie miał specjalnych uzdolnień. Dlaczego to on zasłużył na honor zajęcia miejsca pomiędzy Herkulesem, Achillesem, Odyseuszem i innymi bohaterami? Wiedział też, że nie jest żadnym bohaterem. Co więc wpłynęło na to, że otrzymał taką pozycję?

A teraz, zastanawiał się dalej, następna sprawa. W ciągu kilku miesięcy swojego szkolenia spotkał czternastu Bogów... wszystkich, oprócz Dionizosa. Jaki w tym więc sens? Każdy, kto chce mieć dublera, zazwyczaj szkoli go osobiście, jeśli to jest możliwe. A przynajmniej pozwala dublerowi obserwować się w działaniu, żeby dubler mógł naprawdę kompetentnie go naśladować.

No i jeśli potrzebne jest jedynie naśladowanie, to dlaczego nie wynająć aktora, zamiast profesora historii?

Wulkan powiedział mu: „Wybraliśmy cię nie tylko wyłącznie dla twojego fizycznego podobieństwa do Dionizosa, ale również ze względu na podobieństwo psychiczne.”

To musiała być prawda choćby tylko dlatego, że – na ile Forrester mógł to ocenić – nikt nie miał najmniejszego powodu, by kłamać. Czy jednak musiała to być prawda? Jakie korzyści Bogowie mieli z tego „podobieństwa psychicznego”? Wszystko, co miał robić, to dublowanie... a każdy, kto wyglądał jak Dionizos, zostałby zaakceptowany przez ludzi jako Dionizos. „Podobieństwo psychiczne” nie miało tu nic do rzeczy.

Marsowi, Wenus, Wulkanowi, nawet Zeusowi coś się wymykało. Zeus odnosił się do niego jako do „substytutu Dionizosa”.

A substytut, stwierdził Forrester z pewnym przerażeniem, to nie to samo, co dubler.

Odpowiedź była całkowicie wyraźna, ale było jeszcze coś, co ją podbudowywało. Dlaczego po tym, jak już go zrobiono Półbogiem, wciąż go sprawdzano? Czyżby pomimo tego, co mówił Wulkan, był wyznaczony do dalszych zaszczytów po odbyciu kolejnych testów? Był przekonany, że Wulkan powiedział prawdę, ale nie całą. Teraz był tego pewien.

I co ta Wenus powiedziała podczas kłótni z Marsem? Jakoś tak, żeby nie zabijał Forrestera, bo wtedy będą musieli „znaleźć drugiego...”

Jakiego drugiego?

Drugi „substytut”.

Nie, nie było ucieczki od tego prostego i oczywistego wniosku. Dionizos albo zaginął, co było już wystarczająco niedobre, albo jeszcze gorzej.

Dionizos był martwy.

Forrester zadrżał. Myśl, że nieśmiertelny Bóg umarł, była tak straszną ideą, że ledwo mógł sobie to wyobrazić. Ale z drugiej strony nadawała sens temu wszystkiemu. Na tyle, na ile zwykły William Forrester był tym zainteresowany, sprzeczność idei martwego nieśmiertelnego od początku czyniła sprawę śmieszną. Półbóg Dionizos miał jednak na ten temat nieco inny punkt widzenia.

Przecież Wulkan wyraźnie mu powiedział, że półbóg może umrzeć. A jeśli to prawda, to dlaczego Bóg również nie mógłby umrzeć? Być może, żeby zabić boga, trzeba się bardziej natrudzić, ale różnica byłaby jedynie ilościowa a nie jakościowa.

Brzmiało to całkiem logicznie. I prowadziło, stwierdził Forrester, do całkiem nowego wniosku, łatwiejszego do poradzenia sobie, niż myślał. Powinno to wstrząsnąć nabytymi w dzieciństwie podstawami jego światopoglądu i wytrącić z równowagi, ale tak się nie stało. Od jak dawna wątpię w podświadomości, zapytał siebie, że Bogowie są bogami?

Wcale nie byli bogami. Przynajmniej w tym sensie, w jakim chcieli być uważani za „Bogów”. Byli... czymś innym.

Czym? Skąd się wzięli?

Czy rzeczywiście byli bogami starożytnej Grecji, jak twierdzili? Forrester miał ochotę odrzucić to twierdzenie, jak resztę, ale gdy się zastanowił, nie znalazł żadnego powodu. Dla niemal niezniszczalnych istot trzy tysiące lat, to tylko długi okres czasu.

Tak więc Bogowie naprawdę byli „Bogami”, przynajmniej tak długo, jak żyli. Ta konkluzja nie doprowadziła go jednak zbyt daleko; wciąż było mnóstwo pytań pozbawionych odpowiedzi i żadnego widoku na ich znalezienie.

Albo, raczej, był jeden sposób, jednak piekielnie niebezpieczny. Nie miał żadnego interesu nawet w tym, żeby o tym pomyśleć. Był już wystarczająco ugotowany.

Niemniej...

Czym jeszcze mógłby sobie zaszkodzić? Po fiasku Bachanalii, prawdopodobnie i tak groził mu wyrok śmierci. A co więcej mogli mu zrobić?

Jakie to żałosne, powiedział sobie z nawrotem ostrożności i zdrowego rozsądku. Ale myśl powróciła, drążąc umysł i ostatecznie przyjęła nową formę.

Wszystkie potrzebne mu informacji mieli bogowie. Musiał tylko pójść do jednego z nich... tylko którego?

Najpierw pomyślał o Wenus. Ale po zastanowieniu z żalem ją wykluczył. W końcu przecież Mars wspominał o jej „poprzedniczce”. Jeśli coś miało jakieś znaczenie, to przede wszystkim to, że nie była oryginalna. Z pewnością miała dużo mniej wiedzy niż którykolwiek z oryginalnych bogów.

O ile byli jeszcze jacyś oryginalni.

Odrzucił ten pomysł w pośpiechu i poszedł dalej. Wulkan przynajmniej powiedział mu część prawdy i wyglądał na dobry wybór. Ale Forresterowi nie podobał się pomysł nagabywania rzemieślnika w jego warsztacie; czuł się nieswojo i po jakiejś chwili zrozumiał dlaczego. Jego krótki związek z Wenus spowodował u niego poczucie winy. Wiedział, że nie ma ku temu istotnego powodu. Po pierwsze: skąd mógł wiedzieć, że dziewczyna to Wenus, a po drugie: być może to wcale nie była ta sama kobieta, z którą Wulkan ożenił się ponad trzy tysiące lat temu.

Niemniej poczucie winy pozostało, więc Wulkana również na razie odrzucił.

Morfeusza i Herę, oraz większość pozostałych, pominął bez zastanowienia; nie mieli żadnego powodu, by go nie lubić, ale też żadnego, by się zaprzyjaźnić. Mars pojawił się i błyskawicznie zniknął. To byłoby, jak włożyć głowę do pyska lwa pałającego zemstą.

Pozostał mu tylko jeden wybór, wybór oczywisty, wybór tej, która pomagała mu przez cały czas szkolenia – Diana. Chyba naprawdę go lubiła. Poza tym była dobrym dzieckiem. Ta jedna myśl prawie wystarczała, by uśmiechnąć się czule, i by to zrobił, gdyby nie przypomniał sobie swojej paskudnej sytuacji.

Odwrócił się od okna i spojrzał na zmieniające się kolory ścian. Przebywał w swoim pokoju od chwili, w której Mars i Wenus zabrali go z Nowego Jorku i nie miał pewności, czy może go opuścić. W normalnym znaczeniu tych słów to miejsce nie miało ani wejścia, ani wyjścia. Jedyną drogą, by dostać się tutaj lub wydostać stąd, był Niebiański Woal – transmiter materii, nie będący, jak już się zdążył zorientować, niczym nadprzyrodzonym.

O ile wiedział, woale wciąż działały. A Bogowie mogli generować je gdziekolwiek i o każdej porze. Forrester jako półbóg, mógł jedynie uruchomić go w razie niebezpieczeństwa; potrzebował na to pozwolenia Bogów. Bez tego był w pułapce.

No cóż, pomyślał, jest tylko jeden sposób, żeby sprawdzić.

Podszedł do ściany i stanął kilka stóp od niej, koncentrując się tak, jak go uczono. Wciąż robił to wolniej niż Bogowie i nie potrafił jeszcze zrobić tej sztuczki z formowaniem Woalu w określonym miejscu podczas zbliżania się do niego.

Wiedział jednak, że potrafi go uformować, o ile wciąż wolno mu to zrobić.

Minuty mijały.

Poczuł nagłą ulgę, gdy pojawiła się niebieska płaszczyzna energii psychicznej. Wziął głęboki oddech i zamknął oczy.

Woal był, ale czy taki, jakiego potrzebował, czy może to jakiś trik? Być może uda mu się go zogniskować na innym terminalu, tam gdzie chce, ale istniała też możliwość, że ustawili go tak, że kiedy w niego wejdzie, znajdzie się na Konklawe Bogów, przed trybunałem, na co był zupełnie nie przygotowany.

Taki paskudny trik, pomyślał, akurat by pasował do Panteonu.

Nie było już jednak miejsca na wahanie. Jeśli pisana mu była śmierć, to trudno. Siedząc bezczynnie w swoim pokoju i czekając, aż przyjdą i go zabiorą, nic nie uzyska.

Zogniskował Woal na wyjściowy terminal w apartamencie Diany. Nie było innej możliwości sprawdzenia, czy zadziała, jak tylko wejść.

Otworzył oczy i wstąpił w Woal.

Gdy się rozejrzał, poczuł się prawie zawiedziony. Przygotował się na wielką batalię z Bogami... a zamiast tego znalazł się tam, gdzie chciał, w apartamencie Diany.

Diana stała tyłem do niego, więc nie chcąc przestraszyć bogini, nie wydał żadnego dźwięku. Była całkowicie naga, a jej wspaniałe ciało błyszczało w świetle pomieszczenia, niebieskawo-czarne włosy opadały rozpuszczone do połowy łagodnie zaokrąglonych pleców. Musiała go jednak jakoś usłyszeć, bo odwróciła się i przez pół sekundy stała twarzą do niego.

Forrester nie poruszył się. Nawet nie oddychał.

Każda cudowna linia jej ciała uwidoczniała się na tym żywym obrazie

Błysnęło nagle bielą i już Diana miała na sobie obcisły „chiton”, który, jak stwierdził Forrester, miał na celu jedynie przypominać to, co było widoczne przed chwilą. Działało znakomicie, chociaż nie uważał, żeby było mu potrzebne coś wspomagającego pamięć.

— Mój boże! — powiedziała Diana. — Nie możesz w taki sposób zaskakiwać kobiety! To znaczy, naprawdę mnie wystraszyłeś, chłopcze!

Forrester zdecydował się wziąć oddech.

— No cóż — powiedział. — Mógłbym być nieuczciwy, nie mówiąc już, że źle wychowany i powiedzieć, że jest mi przykro.

— Ale?

— Ale będąc zdrowy na ciele i umyśle, daleko mi do odczuwania skruchy.

Diana spuściła oczy i zaczerwieniła się.

Forrester ledwo mógł w to uwierzyć.

W każdym razie wskazywało to tę część osobowości Bogini, która była dla niego całkowitą nowością. Wiedział, że każdy z Bogów czy Bogiń wyczuwa formowanie się Niebiańskiego Woalu w swoim pobliżu i może się przygotować, zanim Woal rozwinie się wystarczająco, by umożliwić przejście. Ale Diana – która podobnie jak Pallas Atena, była jedną z Bogiń będących tradycyjnie dziewicami – wolała udawać zaskoczenie.

Z drugiej strony przyszło mu też do głowy, że mogła specjalnie pozbyć się swego „chitonu” na chwilę przed jego wejściem. A to nadawało sprawie inne – bardzo interesujące – oblicze.

Nie mówiąc już o całej figurze, pomyślał, ale nic nie powiedział. Nie to było głównym celem jego wizyty w apartamencie Diany.

— No cóż — powiedziała, uśmiechając się dziarsko — już wszedłeś, chłopcze, więc nie wałkujmy tego dalej. Napijesz się czegoś? Mogę zrobić jakiś nektar... a może kanapkę z ambrozją?

— Wolę drinka — powiedział Forrester. — Nie jestem głodny, dzięki.

Diana wyciągnęła ręce, zaginając palce do środka, i w każdej pojawił się kryształowy kieliszek ze złotym płynem – żadna magia, oczywiście, transmisja materii. Podała jeden Forresterowi, który go wziął i spojrzał Bogini prosto w oczy.

— Dzięki — powiedział. — Diano, muszę cię zapytać o pewne rzeczy i mam nadzieję, że mi odpowiesz.

Diana stuknęła się z nim kieliszkiem.

— Odpowiem na każde pytanie, na które będę musiała — powiedziała. Jej głos był bardzo cichy, ale bynajmniej się nie zawahała. — Usiądź.

Znaleźli sobie krzesła pod ścianą i usiedli twarzą do siebie. Forrester wziął łyk i siadł wygodnie, zastanawiając się od czego zacząć. No cóż, Zeus, kim by on nie był, trafnie to kiedyś wyłuszczył. Było to lata temu i prawie natychmiast stało się legendą: „Zacznij od początku, idź aż do końca i wtedy się zatrzymaj.”

W porządku, pomyślał Forrester. Odchrząknął. Diana przyglądała mu się zaintrygowana.

— Nie wiem, Diano, jak daleko wkładam przez to głowę w pętlę — powiedział — ale mam do ciebie zaufanie... a kogoś muszę zapytać.

— No to pytaj — odparła spokojnie.

— Pierwsze pytanie. Czy prawdziwy Dionizos jest martwy?

Diana namyślała się chwilę, zanim odpowiedziała.

— Tak, jest martwy.

— A ja miałem zająć jego miejsce.

— Tak.

— Jako pełen bóg?

Diana skinęła głową.

Przez chwilę milczeli.

— Diano — zapytał Forrester — czym są Bogowie?

Wstała i podeszła do okna. Wyjrzała na zewnątrz.

— Zanim ci odpowiem na to pytanie, chciałabym, żebyś mi powiedział, czym oni są według ciebie.

— Mężczyznami i kobietami. Mniej lub więcej ludźmi, jak ja. Tyle że w jakiś sposób zdołaliście zrobić tak duży postęp w porównaniu z naukami znanymi na Ziemi, że nawet dzisiaj wasze poczynania mogą być wyjaśnione jedynie „magią” albo „cudem”.

— A jak mogliśmy tak bardzo was wyprzedzić?

Forrester wybrał skok w ciemność jako jedyne wyjaśnienie, które mu przychodziło do głowy.

— Nie pochodzicie z Ziemi — powiedział. — Jesteście z innej planety.

Te słowa dziwnie zabrzmiały mu w uszach, ale Diana nawet nie okazała zdziwienia.

— No właśnie — powiedziała. — Jesteśmy z innej planety... a raczej z kilku innych planet.

— Kilku? — wykrzyknął Forrester. — Ale... och, rozumiem. Pan, na przykład...

Diana skinęła głową.

— Pan w rzeczywistości nie jest nawet humanoidem. Pochodzi z planety, na której życie wyewoluowało w postaci istot podobnych do kóz. Pluton i Neptun również nie są humanoidami, choć w porównaniu z Panem wydają się nieco bliżsi ludziom. No, może nie tak bardzo, jeśli się bliżej przyjrzeć. Pozostali to humanoidzi, ale również nie ludzie.

— Czekaj, czekaj — powiedział Forrester. — Wenus jest człowiekiem. A właściwie jest zastępcą, w taki sam sposób, w jaki ja stałem się zastępcą Dionizosa.

Diana dopiła swój napój i zgniotła w dłoniach kieliszek. Naczynie zniknęło. Forrester zrobił to samo ze swoim.

— Masz rację — powiedziała. — Wenus po prostu... po prostu kiedyś zniknęła. Znaleźli na jej miejsce etruską dziewczynę. Ale nie tylko ona jest zastępcą.

Forrester spojrzał na nią.

— Kto jeszcze?

— Ty mi powiedz.

Zastanowił się nad listą Bogów.

— Zeus?

Diana uśmiechnęła się.

— Tak, Zeusowi daleko do tego wielkiego bohatera z mitu, co? Używając starego kalendarza Zeus zmarł około roku 1100 p.n.e., zaraz po wojnie trojańskiej. O ile wiadomo to zabił go Neptun, ale jest jasne, że sam na to nie wpadł.

— Hera? — odgadł Forrester.

— Oczywiście — potwierdziła Diana. — Chciała mieć figuranta, którego mogłaby kontrolować... no to go dostała. Chociaż nie jestem pewna, czy jest w pełni zadowolona ze zmiany. O ile oryginalny Zeus był nieco trudniejszy do kontrolowania, to przynajmniej wydawał się czasami trochę myśleć.

Forrester siedział cicho przez jakiś czas, dopóki nie otrząsnął się z szoku.

— A Dionizos?

Diana wzruszyła ramionami.

— Dionizos... no cóż, na tyle, na ile mi wiadomo, to było samobójstwo. Jakieś trzy lata temu... i doprowadziło Herę do wściekłości, gdy próbowała szybko znaleźć zastępstwo. Podejrzewam, że śmiertelnie znudziły go kobiety, wino i śpiew. Zajmował się tym już bardzo długo. No i miał jakieś scysje z Herą. Jak już zdążyłeś się zorientować, Hera nie jest osobą bezpieczną dla swoich wrogów. Prawdopodobnie doszedł do wniosku, że prędzej czy później dorwie go, więc równie dobrze mógł jej zaoszczędzić kłopotu.

— I Hera musiała pośpiesznie szukać zastępstwa? Dlaczego nie można było tego w jakiś sposób wyjaśnić, podczas gdy reszta z was prowadziłaby interes?

Bo reszta z nas nie mogła prowadzić interesu. W każdym razie, na dłuższą metę. To kwestia mocy.

— Mocy? — zdziwił się Forrester.

— Cała nasza moc — powiedziała Diana — wynika, bezpośrednio lub nie, z działania jednej maszyny. Chociaż określenie „maszyna” nie jest całkowicie adekwatne jako prawdziwa nazwa tego urządzenia. Ma ono się tak do maszyny, jak telewizor do okna. W żadnym języku, który znasz, nie ma odpowiedniego słowa na jego określenie.

— I wszyscy Bogowie muszą z tą maszyną współdziałać jednocześnie?

— Coś w tym rodzaju.

Diana wróciła spod okna, usiadła i spojrzała na niego.

— To działa za pośrednictwem systemu nerwowego istot włączonych w obwód, każdy połączony z jednym węzłem mocy maszyny. Jeśli któryś z węzłów nie jest zajęty, maszyna staje się niestabilna. Działa przez jakiś czas, ale w końcu się po prostu psuje. Każdy z piętnastu węzłów musi być zajęty. Inaczej... chaos.

Forrester pokiwał głową.

— Czyli, gdy umarł Dionizos...

— Musieliśmy szybko znaleźć kogoś na zastępstwo. Maszyna może działać jakiś czas niestabilnie i ten czas właśnie mija.

Forrester zamknął oczy.

— Jakoś tego sobie nie wyobrażam — powiedział.

— Dobrze, spójrz na to w ten sposób: przypuśćmy, że masz koło.

— Dobrze — powiedział posłusznie Forrester — mam koło.

— Na tym kole jest piętnaście ciężarków. Są rozmieszczone równomiernie na obręczy, a koło obraca się z dużą szybkością.

Forrester nie otwierał oczu.

— Dobrze, co dalej? — zapytał, kiedy koło już ładnie się kręciło.

— Teraz, dopóki ciężarki pozostają na swoim miejscu — powiedziała Diana — koło obraca się równo. Ale jeśli usuniesz jeden, koło traci balans. Zaczyna się chybotać.

Forrester zdjął jeden ciężarek (Dionizosa, raczej duży, wesoły ciężarek). Wyobrażone koło zachybotało się.

— Masz rację — powiedział.

Przez jakiś czas może się tak chybotać. Ale jeśli balans nie powróci w porę, to się rozleci.

Forrester pospiesznie położył Dionizosa na kole. Chybotanie ustało.

— Aha — powiedział — rozumiem.

— Nasza maszyna mocy działa mniej więcej w ten sposób. To znaczy wymaga wszystkich piętnastu użytkowników. Dionizos jest martwy od trzech lat, a to jest prawie na granicy wytrzymałości. Jeśli nie zostanie uzupełniony, maszyna się zepsuje.

Forrester otworzył oczy. Obracające się koło zniknęło.

— I to mnie wybraliście na następcę Dionizosa. Musiałem być do niego podobny, żeby śmiertelnicy nie zobaczyli różnicy. A podobieństwo psychiczne...

— To prawda — powiedziała Diana. — Jak z kołem. Jeśli usuniesz ciężarek, musisz dołożyć inny tej samej wielkości. Inaczej koło jest wciąż niewyważone.

— A ponieważ maszyna mocy działa za pośrednictwem systemu nerwowego...

— Krytycznym elementem jest podobieństwo psychiczne. Musisz mieć tę samą charakterystykę co Dionizos. Oczywiście nie musisz być identyczny. W pewnym zakresie maszynę można dostroić.

— Rozumiem — powiedział Forrester. — I piętnaście węzłów mocy... — W głowie pojawiła się kolejna wątpliwość. — Chwila. Jeśli maszyna ma jedynie piętnaście węzłów, to skąd w Grecji wzięło się tyle Bogów i Bogiń? Było ich przecież znacznie więcej niż piętnaścioro.

— Oczywiście — przyznała Diana. — Ale oni nie byli prawdziwymi bogami. Prawdę mówiąc, to niektórzy z nich w ogóle nie istnieli.

Forrester zmarszczył brwi.

— Jak to?

— To były przebrania dla naszej piętnastki. Na przykład Eskulap, stary Bóg Sztuki Lekarskiej był przebraniem Hermesa/Merkurego. Hermes przyjął to imię w swoim czasie, żeby uhonorować lekarza. Hermes podniósł go do rangi półboga, a tamten nieoczekiwanie zmarł. Stwierdziliśmy wtedy, że włączenie jego „ducha” do Panteonu będzie dobrym chwytem propagandowym.

— A inni? Wszyscy byli przebraniem?

— Oczywiście, że nie. Niektórzy z nich byli półbogami, jak ty. Ich moc pochodziła z Panteonu, jak u ciebie, a nie wprost od „maszyny”. Były poza tym satyry, centaury i tym podobne istoty. To również była propaganda. I o ile wiem, wymyślił to Zeus. Oryginalny Zeus, oczywiście.

— Oczywiście — powiedział Forrester.

— To były sztuczne formy życia stworzone, utrzymywane i kontrolowane przez samą „maszynę”. Ona jest wyposażona w coś, co ty mógłbyś nazwać mózgiem cybernetycznym – chociaż to również mocno nieadekwatne określenie. Wulkan by ci to lepiej wytłumaczył.

— W porządku, ja i tak się nie znam na tych rzeczach.

— Dobrze, w takim razie powiem to po swojemu. „Maszyna” kontroluje te sztuczne formy, ale mogą one być użyte przez każdego z Bogów lub Półbogów do celów specjalnych. Jak już powiedziałam, to sprawa propagandy – dobry sposób na utrzymywanie populacji pod wrażeniem... i pod kontrolą.

— Obecnie nie ma tych stworzeń — wytknął Forrester.

— Bo ich nie potrzebujemy — powiedziała Diana. — Mamy teraz inne metody; myślę, że lepszą propagandę.

— Po co?

Forrester nie wiedział, że chce zadać to pytanie, dopóki nie usłyszał swego głosu. To właśnie było pytanie, które naprawdę chciał zadać. Wiedział, że zaraz jak tylko pozna prawdę, to zapyta o to.

Diana spojrzała na niego z zaciekawieniem.

— Po co? Co masz na myśli?

— Po co być bogiem? Po co panować nad ludzkością?

— Przypuszczam, że mogłabym ci odpowiedzieć pytaniem na pytanie: a dlaczego nie? Ale tego nie zrobię. Zamiast tego pozwól, że przypomnę ci kilka rzeczy. Popatrz sobie, co zdziałaliśmy w ostatnim stuleciu. Wielkie wojny spustoszyły Europę, a widzisz teraz jakąś możliwość ich powtórki? I czy nie zniknęła również groźba wojny atomowej?

— No cóż, tak, ale...

— Ale co? Wciąż są wojny. Jasne, że są. Męskie zwierzęta byłyby nieszczęśliwe, nie mając szansy na wyjście i porozszarpywanie się na strzępy od czasu do czasu. Nie wymagaj ode mnie, żebym ci to tłumaczyła, nie jestem samcem.

Forrester milcząco się z tym zgodził. Diana nie była samcem. Było to najbardziej niedopowiedziane stwierdzenie, o jakim słyszał.

— No, a skoro oni chcą wojen, mają wojny — powiedziała Diana. — Mars pilnuje, żeby wojny nie były za duże i stosowały się do Konwencji Marsjańskiej, a naprawdę duże straty i zniszczenia oraz złośliwe ataki na ludność cywilną odeszły do przeszłości. To, chłopcze, dotyczy nie tylko wojen. To dotyczy wszystkiego.

— Co masz na myśli, mówiąc: wszystkiego?

— Człowiek potrzebuje boga, osobistego boga. Jeśli nie ma jakiegoś pod ręką, to sobie go tworzy... i spójrz, jaki chaos to powoduje. Bóg zemsty, bóg, który błogosławi cię, gdy zabijasz swoich wrogów... Studiowałeś historię. Opowiedz mi o bogach różnych narodów. Opowiedz mi o Thorze, o Baalu, o pierwotnym, krwiożerczym Yahwe. Ludzie potrzebują bogów.

— Zaraz, zaraz — zaprotestował Forrester. — Chińczycy...

— Oczywiście, są wyjątki. Ale nie możesz opierać się na wyjątkach. Jeśli chcesz całkiem bezpiecznej, rozsądnej i szczęśliwej ludzkości, to lepiej upewnij się, że twoi bogowie nie zaczną nawoływać do wojny z sąsiadami czy przeciw niewiernym, albo... no cóż, przeciw komukolwiek i z każdym. Jest tylko jeden sposób, by być tego pewnym, chłopcze. My taki sposób znaleźliśmy. Sami jesteśmy Bogami.

Forrester powoli przetrawiał jej słowa.

— Brzmi wspaniale, ale zbytnio altruistycznie — powiedział. — I dopóki nie zechcę kwestionować czyichś motywów, to wydaje mi się, że...

— Że oprócz czystego zadowolenia, że pomagamy ludzkości, powinniśmy mieć coś z tego dla siebie — weszła mu w słowo. — Oczywiście. Masz pełną rację. Mamy coś również dla siebie.

— Na przykład co?

Diana uśmiechnęła się. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej przypominała teraz chłopczycę.

— Niezłą zabawę — powiedziała. — Sam dobrze o tym wiesz. Nie powiesz chyba, że nie bawiło cię odgrywanie boga na Bachanaliach.

— No... tak — wyznał Forrester i westchnął. — I chyba te Bachanalia będą jedynym jasnym momentem w moim skróconym żywocie.

Diana wyprostowała się.

— O czym ty mówisz?

— A o czym mam mówić? O Bachanaliach. Wiesz, przecież, co się wydarzyło. Chyba do tej pory to już wszyscy wiedzą. Mars prawdopodobnie zażądał od Hery mojej głowy. O ile nie przyszedł mu do głowy bardziej skomplikowany pomysł rozdarcia mnie na strzępy. Wspominał już o tym.

Diana wstała i podeszła do Forrestera.

— Dlaczego Mars miałby to zrobić, zwłaszcza teraz? I skąd ci przyszło do głowy, że Hera zaakceptuje to, co on zrobi?

— A dlaczego nie? Teraz gdy oblałem testy...

— Oblałeś? — krzyknęła Diana. — Wcale nie oblałeś.

Forrester wstał, drżąc.

— Oczywiście, że oblałem. Po tym, co wydarzyło się na Bachanaliach...

— Nie zwracaj na to uwagi. Mars to wsza. Podobno zawsze taki był. Nikt go nie lubi. W rzeczywistości, właśnie zdałeś końcowy egzamin. Ostatni test miał sprawdzić, czy potrafisz odgadnąć kim jesteśmy... i to zrobiłeś, co nie?

Nastąpiła długa, napięta cisza. A potem Diana się roześmiała.

— Masz taką minę, jaką ja musiałam mieć trzy tysiące lat temu!

— Co? — Forrester był wciąż oszołomiony i nie całkiem pewien, czy dobrze słyszy.

— Kiedy mi o tym wszystkim powiedzieli. Gdy prawdziwa Diana zginęła w „wypadku na polowaniu”... mówiąc otwarcie, była zbyt niezależna, by to odpowiadało Herze... Kiedy zdałam egzamin końcowy...

Urwała.

— Nie patrz tak na mnie — powiedziała. — I ogarnij się trochę, bo musimy iść na Ostateczną Inwestyturę. Tak, to prawda. Ja też jestem następcą.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)