home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

Rozdział 1

Seans

Pewnego marcowego wieczoru o godzinie ósmej do gabinetu pana Montague Faulla w Prolands, jego hampsteadzkiej rezydencji, został wprowadzony pan Backhouse, medium – szybko wschodząca gwiazda świata pozazmysłowego. Pomieszczenie oświetlał jedynie blask jasno płonącego ognia. Gospodarz, przypatrując się mu bez specjalnego zainteresowania, wstał, po czym wymieniono zwyczajowe powitania. Wskazując swojemu gościowi wygodne krzesło obok ognia, południowoamerykański kupiec opadł z powrotem na swój fotel. Zapalono światło elektryczne. Wydatne, regularne rysy Faulla, metalicznie połyskująca skóra i ogólny nastrój znudzonej obojętności nie wydawały się robić specjalnego wrażenia na medium, który był przyzwyczajony do traktowania ludzi w specyficzny sposób. Backhouse, natomiast, był dla kupca czymś zupełnie nowym. Przyglądając mu się spokojnie przez dym cygara, zastanawiał się w jaki sposób – biorąc pod uwagę makabryczny charakter jego pracy – ten niski, przysadzisty mężczyzna z ostro zakończoną brodą zdołał zachować tak świeży i zdrowy wygląd.

— Pali pan? — wycedził Faull, żeby zacząć rozmowę. — Nie? To może się pan napije?

— Dziękuję, nie teraz.

Nastąpiła chwila milczenia.

— Wszystko idzie dobrze? Dojdzie do materializacji?

— Nie widzę powodu, by w to wątpić.

— To dobrze, bo wolałbym nie zawieść moich gości. Wypisałem już czek dla pana.

— Po wszystkim będzie odpowiedni moment.

— Wyznaczyliśmy, zdaje się, czas na dziewiątą.

— Również tak mi się wydaje.

Rozmowa zamarła. Faull apatycznie wyciągnął się w fotelu.

— Może chciałby pan usłyszeć, jakie przygotowania poczyniłem?

— Nie wiedziałem, że jakieś są konieczne, poza krzesłami dla pańskich gości.

— Mam na myśli dekorację pomieszczenia, w którym odbędzie się seans, muzykę i tym podobne.

Backhouse spojrzał na gospodarza.

— Ależ to nie jest przedstawienie teatralne.

— Oczywiście. Ale widzę, że powinienem wyjaśnić… Tam będą panie, a panie, jak pan wie, mają inklinacje do estetyki.

— W takim razie nie mam nic przeciwko temu. Mam tylko nadzieję, że przedstawienie będzie ich bawić do samego końca — oświadczył raczej bez entuzjazmu Backhouse.

— No to wszystko w porządku — powiedział Faull. Wrzucił cygaro do ognia, wstał i nalał sobie whisky. — Pójdzie pan obejrzeć pomieszczenie?

— Dziękuję, ale nie. Wolę trzymać się od niego z dala, dopóki nie nadejdzie czas.

— To chodźmy do salonu zobaczyć się z panią Jameson, moją siostrą. Nie jestem żonaty i robi mi czasami uprzejmość, pełniąc honory gospodyni.

— Będzie mi miło — zgodził się chłodno Backhouse.

Panią zastali samotną, siedzącą w skupieniu przy fortepianie. Grała Skriabina i była tym całkowicie pochłonięta. Medium, przyglądając się jej wyrazistym, drobnym, patrycjuszowskim rysom i dłoniom jak z porcelany, zdziwił się, skąd u Faulla taka siostra. Pani przyjęła go odważnie, jedynie z drobną oznaką podniecenia. Przywykł do reakcji kobiet przy bliskim kontakcie i doskonale wiedział, jak się zachować.

— To, co mnie zadziwia, jeśli już musi pan wiedzieć — oznajmiła prawie szeptem po dziesięciu minutach uprzejmej rozmowy o niczym — to nie sama manifestacja, chociaż będzie to z pewnością cudowne, ale pana przekonanie, że do niej dojdzie. Proszę mi powiedzieć, skąd pan bierze tę pewność.

— Śnię z otwartymi oczami — odpowiedział, oglądając się na wejście — a inni śnią moje sny. I to wszystko.

— Ależ to piękne — stwierdziła pani Jameson. Uśmiechnęła się trochę nieprzytomnie, gdyż właśnie pojawił się pierwszy gość.

Pan Kent-Smith, były sędzia pokoju, znany był ze swojego ciętego sędziowskiego humoru, posiadał jednak na tyle umiaru, że nie próbował przenosić tego do prywatnego życia. Chociaż już grubo po siedemdziesiątce, jego oczy były wciąż niepokojąco bystre. Z wyczuciem starca natychmiast usadowił się na najwygodniejszym ze wszystkich wygodnych foteli.

— Tak więc czekają nas tu cuda dziś wieczorem?

— Materiał z pierwszej ręki do pańskiej autobiografii — podkreślił Faull.

— Nie powinien pan wspominać o mojej niefortunnej książce. Panie Backhouse, stary funkcjonariusz publiczny chciałby jedynie zająć się czymś na emeryturze. Nie musi się pan niczego obawiać, studiowałem w szkole dyskrecji.

— Nie obawiam się niczego. Cokolwiek pan sobie zażyczy, w grę nie wchodzą żadne sprzeciwy w stosunku do pana publikacji.

— To bardzo uprzejmie z pana strony — powiedział starzec, uśmiechając się chytrze.

— Pan Trent dzisiaj nie przyjdzie — oznajmiła pani Jameson, rzucając zaciekawione spojrzenie na swojego brata.

— Wcale na to nie liczyłem. Nie interesują go takie rzeczy.

— Musi pan wiedzieć — kontynuowała, zwracając się do eks-sędziego — że pani Trent ma u nas wielki dług wdzięczności. To ona tak pięknie udekorowała starą bawialnię na górze i załatwiła najsłodszą małą orkiestrę.

— Och, to rzymski przepych.

— Pan Backhouse uważa, że duchy powinny być traktowane z większym szacunkiem — roześmiał się Faull.

— Z pewnością, panie Backhouse. Poetyczne otoczenie…

— Proszę wybaczyć, ale jestem prostym człowiekiem i zawsze wolę, jak rzeczy są ograniczone do elementarnej prostoty. Nie mam nic przeciwko temu, ale taka jest moja opinia. Natura to jedno, a sztuka to co innego.

— A ja nie jestem pewien, czy się z panem nie zgodzę — powiedział eks-sędzia. — Proszę mi wybaczyć szczerość, panie Backhouse, ale takie wydarzenia powinny być jak najprostsze, żeby się ustrzec przed możliwością oszustwa.

— Będziemy siedzieć w pełnym świetle — odpowiedział Backhouse — i każdy będzie miał zapewnioną możliwość sprawdzenia pomieszczenia.

Nastała dość kłopotliwa cisza. Przerwało ją wejście dwóch kolejnych gości. Jednym z nich był pan Prior, dobrze prosperujący w mieście importer kawy i pan Lang, gracz giełdowy znany w swoich kręgach jako iluzjonista-amator. Tego ostatniego Backhouse już kiedyś poznał. Prior, wnosząc do pomieszczenia lekki zapach wina i dymu tytoniowego, próbował wprowadzić towarzystwo w jowialny nastrój. Zorientowawszy się, jednak, że nikt nie podtrzymuje jego wysiłków, szybko zrezygnował i oddał się studiowaniu pastelowych barw na ścianach. Lang, wysoki, chudy i łysiejący, mówił niewiele i tylko przez dobrą chwilę przypatrywał się Backhouse'owi.

Podano kawę, trunki i papierosy. Częstowali się wszyscy oprócz Langa i medium. W tym momencie zaanonsowano profesora Halberta. Był to wybitny psycholog, autor i wykładowca na tematy dotyczące przestępczości, chorób psychicznych, geniuszy i tym podobne, dotyczące problemów mentalnych. Jego obecność w takim zgromadzeniu trochę dziwiła pozostałych gości, niemniej wszyscy czuli, że przedmiot ich spotkania od razu uzyskał dodatkową powagę. Halbert był niski, szczupły i miał łagodny sposób bycia, ale prawdopodobnie był to najbardziej zatwardziały umysł z całego towarzystwa. Całkowicie ignorując medium, siadł natychmiast obok Kent-Smitha i zaczął z nim wymieniać uwagi.

Kilka minut po ustalonej godzinie, bez zapowiedzenia, weszła pani Trent. Była to kobieta około dwudziestu ośmiu lat o bladej, poważnej, anielskiej twarzy, gładko zaczesanych czarnych włosach i wargach tak karmazynowych i pełnych, że wydawały się tryskać krwią. Jej wysoka, wdzięczna figura odziana była w najdroższą kreację. Wymieniła pocałunki z panią Jameson, ukłoniła się reszcie towarzystwa i spojrzawszy ukradkiem na Faulla, uśmiechnęła się. Ten popatrzył na nią jakoś dziwnie, a Backhouse, którego uwadze nic nie uchodziło, dojrzał barbarzyńcę ukrytego w błysku satysfakcji w jego oczach. Pani Trent odmówiła zaoferowanego jej pokrzepienia, więc Faull zaproponował, żeby przenieść spotkanie do starej bawialni, skoro są już wszyscy.

Pani Trent uniosła smukłą dłoń.

— Montague, na pewno dajesz mi wolną rękę?

— Oczywiście — odrzekł, śmiejąc się, Faull. — A w czym problem?

— Być może jestem zbyt zuchwała. Nie wiem. Zaprosiłam dwóch przyjaciół, żeby się do nas przyłączyli. Nie, nikt z was ich nie zna… Dwóch najbardziej nadzwyczajnych osobników, jakich kiedykolwiek widziałam. I są mediami, jestem tego pewna.

— To brzmi bardzo tajemniczo. Kim są ci konspiratorzy?

— Przynajmniej powiedz nam, prowokatorko, jak się nazywają — wtrąciła pani Jameson.

— Jeden z nich ma przyjemność nazywać się Maskull, a drugi Nightspore. To prawie wszystko, co o nich wiem, więc nie zarzucajcie mnie dalszymi pytaniami.

— Ale skąd ich wzięłaś? Musiałaś ich gdzieś spotkać.

— Co za krzyżowy ogień pytań. Czyżbym złamała jakieś zasady? Przysięgam, nie powiem już więcej ani słowa na ich temat. Niebawem się tu pojawią, a wtedy oddam ich łasce waszego miłosierdzia.

— Nie znam ich — powiedział Faull — i wydaje się, że nikt z nas również ich nie zna, ale oczywiście będzie nam bardzo miło mieć ich… To co, czekamy?

— Powiedziałam im, że o dziewiątej, a teraz jest już po. Całkiem możliwe, że wcale nie przyjdą. W takim razie… nie czekajmy.

— Ja wolałbym zacząć natychmiast — powiedział Backhouse.

Bawialnię, wysokie pomieszczenie długości czterdziestu stóp i szerokości dwudziestu, podzielono z tej okazji ciężką brokatową kurtyną na dwie równe części. W ten sposób odległy koniec był zasłonięty. Bliższa połowa została półokręgiem krzeseł przekształcona w audytorium. Innych mebli nie było. Za krzesłami, bliżej wejścia, płonął w połowie ściany wielki ogień. Pomieszczenie było jasno oświetlone przy pomocy elektrycznych kinkietów. Podłogę pokrywał okazały dywan.

Usadziwszy wszystkich gości na swoich miejscach, Faull podszedł do kurtyny i zsunął ją na bok. Ukazała się replika – albo coś do niej bardzo podobnego – scenografii świątynnej z przedstawienia Czarodziejskiego Fletu w Drury Lane: mroczna, ciężka architektura wnętrza, u góry jarzące się niebo i z tyłu na jego tle gigantyczna sylwetka posągu siedzącego faraona. Przed piedestałem umieszczono fantastycznie rzeźbione drewniane łoże. Bliżej kurtyny, skośnie do audytorium, stało proste dębowe krzesło przeznaczone dla medium.

Wielu z obecnych odniosło wrażenie, że dekoracja jest zupełnie nieodpowiednia na tę okazję i czuło się dość nieswojo z powodu tej ostentacji. Zwłaszcza Backhouse wydawał się być zdenerwowany. Niemniej panią Trent, jako autora tej spektakularnej scenografii, obsypano zwyczajowymi komplementami. Faull zaproponował przyjaciołom, żeby podeszli i sprawdzili pomieszczenie tak dokładnie, jak tylko mają ochotę. Jedynie Prior i Lang wyrazili na to chęć. Ten pierwszy, pogwizdując i od czasu do czasu obstukując dekoracje kostkami palców, obszedł całą tekturową scenerię. Lang, który znalazł się w swoim żywiole, zostawił go i zaczął na własny rachunek cierpliwe, systematyczne poszukiwania ukrytej aparatury. Faull i pani Trent stanęli w rogu świątyni po cichu rozmawiając. Pani Jameson, zajmując w tym czasie rozmową Backhouse'a, obserwowała ich w sposób, w jaki jedynie bardzo zainteresowana kobieta potrafi obserwować.

Lang, ku własnemu niezadowoleniu, nie znalazł nic podejrzanej natury. Medium zażądał z kolei przeszukania swojego ubioru.

— Wszystkie te środki ostrożności są całkiem zbyteczne, a sprawa jest pod kontrolą, jak sami mogliście się, państwo, dopiero co przekonać. Niemniej moja reputacja wymaga, żeby inni ludzie, nieobecni tutaj, nie mogli potem powiedzieć, że uciekano się do trików.

Niewdzięczny obowiązek przeszukania kieszeni i rękawów znów przypadł Langowi, który po kilku minutach wyraził zadowolenie, że żadnych mechanizmów będących w posiadaniu Backhouse'a nie znaleziono. Goście powrócili na swoje miejsca. Faull polecił przynieść dwa dodatkowe krzesła dla przyjaciół pani Trent, chociaż wciąż ich nie było. Potem nacisnął na dzwonek elektryczny i usiadł na swoim miejscu.

Sygnał był przeznaczony dla ukrytej orkiestry, żeby zaczęła grać. Szmer zaskoczenia ogarnął widownię, gdy w pomieszczeniu, bez uprzedzenia, rozległy się piękne i uroczyste takty „świątynnej” muzyki Mozarta. Oczekiwania wszystkich wzrosły, a u pani Trent, pomimo jej bladości i opanowania, można było dostrzec, że jest głęboko poruszona. Było pewne, że to ona jest tu, pod względem estetyki, najbardziej znaczącą osobą. Faull, wyciągnąwszy się jak zwykle, obserwował ją z głową opuszczoną na piersi.

Backhouse wstał i oparłszy jedną rękę na oparciu swojego krzesła, zaczął mówić. Muzyka natychmiast przycichła do pianissimo i pozostała taka tak długo, dopóki był na nogach.

— Panie i panowie, będziecie świadkami materializacji. To znaczy, zobaczycie coś, co się pojawi w miejscu, gdzie wcześniej niczego nie było. Najpierw będzie to miało postać oparu, a potem stanie się ciałem stałym, którego każdy z obecnych będzie mógł dotknąć i poczuć; i na przykład uścisnąć mu dłoń. A to dlatego, że to ciało będzie miało formę człowieka. To będzie prawdziwy mężczyzna lub kobieta – które, tego nie wiem, ale będzie to mężczyzna lub kobieta bez znanych przodków. Jeśli jednak zażądacie ode mnie wyjaśnień na temat pochodzenia tego zmaterializowanego ciała – skąd się wzięło, skąd pochodzą atomy i cząsteczki składające się na jego tkanki – nie będę mógł was usatysfakcjonować. Ja tylko spowoduję powstanie tego zjawiska; jeśli ktoś potem będzie mógł mi to wyjaśnić, będę bardzo wdzięczny. To wszystko, co mam do powiedzenia.

Usiadł z powrotem na wpół tyłem obrócony do zebranych i odczekał małą chwilę, zanim przystąpił do wykonywania swojego zadania.

Dokładnie w tym momencie służący otworzył drzwi i zaanonsował stonowanym, lecz wyraźnym głosem:

— Pan Maskull, pan Nightspore.

Wszyscy się odwrócili. Faull wstał, by przywitać spóźnionych. Backhouse również wstał, spoglądając na nich z wyrzutem.

Dwaj przybysze wciąż stali przy drzwiach, które po cichu za nimi zamknięto. Wydawali się czekać z wejściem w głąb pomieszczenia, dopóki nie opadnie niewielkie poruszenie spowodowane ich pojawieniem się. Maskull reprezentował typ dryblasa, ale z budową ciała tęższą i bardziej krzepką niż to się zdarza u większości takich wielkoludów. Nosił pełną brodę. Rysy twarzy miał wyraziste i grubo ciosane, jak u drewnianej rzeźby, ale oczy, małe i czarne, błyszczały ogniem inteligencji i zuchwałości. Włosy miał krótkie, czarne i najeżone. Nightspore był średniego wzrostu, ale tak mocno zbudowany, że wydawał się być pozbawiony wszelkich ludzkich słabości i wrażliwości. Oczy miał dzikie i nieobecne, a jego gładko wygolona twarz wydawała się być trawiona silnym duchowym głodem. Obaj nosili tweedowe ubrania.

Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, rozległ się głośny i przerażający łomot walących się murów i całe towarzystwo ze zgrozą poderwało się na nogi. Zabrzmiało to tak, jakby zawaliła się górna część budynku. Faull rzucił się do drzwi i zawołał służącego, pytając, co się stało. Mężczyzna dopiero za drugim razem zrozumiał pytanie. Oświadczył, że nic nie słyszał. Na rozkaz pana poszedł jednak na górę. Nic złego tam się nie działo, a pokojówki również nic nie słyszały.

Tymczasem Backhouse, jeden z niewielu wśród zebranych, który zachował zimną krew, podszedł wprost do Nightspore'a stojącego i nerwowo obgryzającego paznokcie.

— Być może pan to potrafi wyjaśnić?

— To było zjawisko nadprzyrodzone — odpowiedział Nightspore zachrypłym, zduszonym głosem i odwrócił się od pytającego.

— Tak mi się wydawało. To znane zjawisko, ale nigdy nie słyszałem tak głośnego.

Backhouse wrócił pomiędzy gości, starając się ich uspokoić. Stopniowo wszyscy usiedli z powrotem, ale widać było, że ich poprzednie rozbawienie i pogodne zainteresowanie zmieniło się w pełną napięcia obserwację. Maskull i Nightspore zajęli wyznaczone im miejsca. Pani Trent rzucała im ukradkiem nerwowe spojrzenia. W czasie całego incydentu wciąż grano hymn Mozarta – orkiestra również nic nie słyszała.

Backhouse, nie zwlekając, przystąpił do swego zadania. To, co miał zrobić, było mu dobrze znane i nie obawiał się o wynik. Wykonanie materializacji wyłącznie siłą woli czy jakichkolwiek innych zdolności było niemożliwe, inaczej to, czego on się podejmował, mogłoby zrobić wielu ludzi. Jego psychika była rzadkim zjawiskiem – mur oddzielający go od świata pozazmysłowego był popękany w wielu miejscach. Przez te dziury w jego umyśle wzywani przez niego mieszkańcy niewidzialnego przechodzili na krótki czas nieśmiało i przerażająco do materialnego i kolorowego świata… W jaki sposób to się działo, nie wiedział. Doświadczenia tego typu dotkliwie obchodziły się z ciałem i wiele z tych zmagań prowadziło do obłędu i wczesnej śmierci. Dlatego też Backhouse miał taki surowy i opryskliwy sposób bycia. Grubiańskie, nietaktowne podejrzenia niektórych świadków czy frywolny estetyzm innych były jednakowo przykre dla jego ponurego, rozdartego serca; z czegoś jednak musiał żyć, więc zmuszony był znosić te impertynencje.

Usiadł twarzą do drewnianego łoża. Oczy miał otwarte, ale wydawał się patrzeć do wewnątrz. Policzki mu zbladły i stał się zauważalnie chudszy. Widzowie prawie przestali oddychać. Ci bardziej wrażliwi zaczęli odczuwać albo wyobrażać sobie dziwną obecność wokół siebie. Oczy Maskulla rozbłysły oczekiwaniem, a brwi poruszały się to w górę, to w dół; natomiast Nightspore wyglądał na znudzonego.

Po długich dziesięciu minutach piedestał posągu lekko się rozmazał, jak gdyby przed nim uniósł się z podłogi jakiś opar. Potem powoli przekształcił się w zauważalny obłok kłębiący się tu i tam i nieustannie zmieniający kształt. Profesor uniósł się z krzesła, dociskając ręką okulary bliżej nasady nosa.

Stopniowo obłok, chociaż wciąż niewyraźny i rozmyty, osiągnął rozmiary i kształt odpowiadający w przybliżeniu ciału dorosłego człowieka. Unosił się nieco w powietrzu, stopę czy dwie ponad łożem. Backhouse był wyczerpany i wyglądał strasznie. Pani Jameson cicho zemdlała na swoim krześle, czego nikt nie zauważył i obecnie odzyskiwała przytomność. Zjawa opadła na łoże, a w chwili, gdy to robiła, stała się jakby ciemniejsza, bardziej materialna i podobna do człowieka. Wielu z gości pobladło nie mniej niż medium i jedynie Faull zachował swoją stoicką obojętność, popatrując co i raz na panią Trent. Ta, z kolei, wpatrywała się w łoże, okręcając niewielką koronkową chusteczką to ten, to tamten palec swojej dłoni. Muzyka cały czas grała.

W tym momencie nie było już wątpliwości, że kształt przedstawia leżącego człowieka. Twarz nabrała ostrości. Ciało było okryte czymś w rodzaju całunu, a rysy ukazywały młodego mężczyznę. Jedna ręka wysunęła się, blada i nieruchoma, prawie dotykając podłogi. Ci, z towarzystwa, o słabszych nerwach patrzyli na to zjawisko zszokowani z przerażenia, pozostali siedzieli bez ruchu, skonsternowani. Pozornie mężczyzna był martwy, ale w jakiś sposób nie wyglądało to na śmierć następującą po życiu, lecz na śmierć poprzedzającą życie. Wszyscy czuli, że w każdej chwili może usiąść.

— Niech przestaną grać — wymruczał Backhouse, unosząc się chwiejnie ze swojego krzesła i odwracając do zebranych. Faull przycisnął dzwonek. Kilka taktów później zapadła całkowita cisza.

— Kto chce, może zbliżyć się do łoża — powiedział Backhouse łamiącym się głosem.

Lang ruszył natychmiast i bojaźliwie oglądał nadnaturalnego młodzieńca.

— Może pan dotknąć — powiedział medium.

Ale ani Lang, ani nikt inny z tych, którzy skradali się do łoża, nie odważył się na to, dopóki nie nadeszła kolej Faulla. Ten popatrzył wprost na panią Trent, która wydawała się być wystraszona i zdegustowana odbywającym się spektaklem i nie tylko że dotknął zjawy, ale chwyciwszy nagle opuszczoną rękę, mocno ją uścisnął. Pani Trent jęknęła cicho. Widmo otworzyło oczy, spojrzało dziwnie na Faulla i usiadło. Na jego ustach zagrał tajemniczy uśmiech. Faull spojrzał na swoją rękę; przez jego ciało przeszło uczucie intensywnej przyjemności.

Maskull chwycił w ramiona panią Jameson ponownie zaatakowaną przekleństwem omdleń. Podbiegła pani Trent i wyprowadziła ją z sali. Żadna z nich już nie powróciła.

Widmo stało teraz wyprostowane, rozglądając się wciąż z tym samym zagadkowym uśmiechem. Prior nagle poczuł się źle i wyszedł. Pozostali mniej lub bardziej skupili się razem, jak to członkowie ludzkiej społeczności i tylko Nightspore chodził w tę i z powrotem jak człowiek zmęczony i zniecierpliwiony, a Maskull próbował wypytywać młodziana. Zjawa obserwowała go w niepokojący sposób, ale nic nie mówiła. Backhouse siedział z boku, chowając twarz w dłoniach.

W tym momencie drzwi otworzyły się gwałtownie i jakiś obcy, nie zaanonsowany, ni to wskoczył, ni wbiegł kilka jardów wgłąb sali, gdzie się zatrzymał. Nikt ze znajomych Faulla nigdy przedtem go nie widział. Był to tęgi, niewysoki i zdumiewająco muskularny człowiek z głową daleko zbyt dużą w stosunku do ciała. Gładka, pożółkła twarz wskazywała, przy pierwszym wrażeniu na mieszaninę przenikliwości, okrucieństwa i poczucia humoru.

— No, no, panowie! — wykrzyknął głośno. Głos miał przeszywający i dziwnie nieprzyjemny dla uszu. — Ktoś nas tutaj odwiedził.

Nightspore odwrócił się tyłem, ale wszyscy inni wpatrywali się w intruza ze zdumieniem. Przybysz postąpił kilka kroków do przodu i znalazł się na skraju dekoracji.

— Czy wolno mi zapytać, skąd przypadł mi honor goszczenia pana? — zapytał posępnie Faull. Pojawiła się u niego myśl, że ten wieczór nie przebiega tak gładko, jak tego oczekiwał.

Tamten popatrzył na niego przez chwilę, po czym wybuchnął gromkim, hałaśliwym śmiechem. Poklepał Faulla żartobliwie po plecach – żartobliwie, ale dość brutalnie, gdyż ofiara, utraciwszy równowagę, zatoczyła się i wpadła na ścianę.

— Dobry wieczór mój gospodarzu! — zawołał. — Ty również witaj młodzieńcze! — zwrócił się do zjawy, która ruszyła w wędrówkę po sali, wyraźnie nieświadoma swego otoczenia. — Chyba widziałem już kogoś bardzo podobnego do ciebie.

Odpowiedzi nie było.

Przybysz przysunął swoją głowę prawie do twarzy widma.

— Wiesz, że nie masz prawa tu być.

Zjawa odpowiedziała mu pełnym znaczenia uśmiechem, którego jednak nikt nie potrafił zrozumieć.

— Bądź ostrożny w tym, co robisz — wtrącił pospiesznie Backhouse.

— Co ty nie powiesz, odźwierny duchów?

— Nie wiem, kim jesteś, ale jeśli użyjesz przeciwko temu czemuś fizycznej przemocy, do czego wydajesz się zmierzać, konsekwencje mogą być bardzo nieprzyjemne.

— A bez przyjemności ten wieczór będzie zepsuty, nieprawdaż mój mały najemny przyjacielu?

Wesołość spłynęła z jego twarzy, jak blask słońca znika z krajobrazu, pozostawiając go surowym i skalistym. Zanim ktokolwiek zdołał się zorientować, przybysz objął owłosionymi rękami miękką, białą szyję zmaterializowanej postaci i przekręcając dwa razy, obrócił całkiem dookoła. Rozległ się słaby, nieziemski jęk i ciało osunęło się jak szmata na podłogę. Twarz widma znalazła się na wierzchu. Goście przeżyli szok, widząc, jak jej wyraz zmienia się i tajemniczy, lecz fascynujący uśmiech przeradza się w wulgarny, podły, bydlęcy grymas, rzucając zimny cień moralnej nikczemności w serca obecnych. Przemianie towarzyszył przyprawiający o mdłości cmentarny odór.

Rysy twarzy natychmiast rozpłynęły się, ciało straciło konsystencję, zmieniając swą postać z materialnej na widmową i zanim upłynęły dwie minuty, zjawa zniknęła całkowicie.

Niski przybysz odwrócił się i stojąc twarzą do zebranych, roześmiał się długim, gromkim i jakby nienaturalnym śmiechem.

Profesor w podnieceniu mówił coś cicho do Kent-Smitha. Faull skinął na Backhouse'a i za skrzydłem dekoracji bez słowa wręczył mu czek. Medium schował czek do kieszeni, zapiął marynarkę i wyszedł z sali. Lang pospieszył za nim, żeby wypić drinka.

Przybysz odwrócił się do Maskulla.

— A ty, dryblasie, co myślisz o tym wszystkim? Nie miałbyś ochoty zobaczyć krainy, gdzie tego typu frukta rosną sobie dziko?

— Jakie frukta?

— Okazy podobne do tego goblina.

— Kim ty jesteś, skąd się tu wziąłeś? — zapytał Maskull, wyciągnąwszy w jego kierunku swą ogromną dłoń.

— Zapytaj swego przyjaciela. Powinien mnie poznać.

Nightspore przysunął sobie krzesło bliżej ognia i wpatrzył się w żarzące się węgle z jakimś zawziętym, zastygłym wyrazem twarzy.

— Jak chcesz coś ode mnie, Krag, to sam podejdź — powiedział swoim dziwnym głosem.

— Widzisz, poznał mnie — wykrzyknął wesoło Krag. Podszedł do Nightspore'a i położył rękę na oparciu krzesła. — Wciąż to samo dokuczliwe pragnienie? — zapytał.

— Coś się dzieje ostatnio? — zapytał lekceważąco Nightspore, nie zmieniając pozycji.

— Surtur nas opuścił, powinniśmy za nim podążyć.

— Skąd wy się znacie i o kim mówicie? — zapytał Maskull, spoglądając to na jednego, to na drugiego.

— Krag ma dla nas pewną propozycję. Wyjdźmy stąd — odpowiedział Nightspore. Wstał i obejrzał się przez ramię. Maskull poszedł za jego wzrokiem i zobaczył, że kilku mężczyzn wciąż przebywających w sali przygląda się z uwagą ich małej grupce.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)