home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

Rozdział 2

Na ulicy

Trzej mężczyźni zatrzymali się na ulicy przed domem. Noc było nieco mroźna, ale szczególnie pogodna; wiał wschodni wiatr. Bezmiar błyszczących gwiazd sprawiał, że niebo wyglądało jak szeroki zwój pokryty hieroglifami. Maskull poczuł się dziwnie podniecony; miał wrażenie, że zaraz wydarzy się coś nadzwyczajnego.

— Krag, co cię sprowadziło dziś wieczorem do tego domu i czemu zrobiłeś to, co zrobiłeś? O co chodzi z tą zjawą? — zapytał.

— Na jego twarzy… to musiał być grymas Crystalmana — mruknął Nightspore.

— Już o tym mówiliśmy, co nie, Maskull? On nie może się doczekać, kiedy zobaczy te rzadkie frukta w ich rodzimej dziczy.

Maskull przyjrzał się Kragowi dokładniej, próbując przeanalizować swój stosunek do niego. Osobowość tamtego wyraźnie go odrzucała, niemniej towarzysząca tej awersji jakaś dzika, żywa energia wydawała się budzić w jego sercu przekonanie, że jest w jakiś sposób związany z Kragiem.

— Czemu się upierasz przy tym porównaniu? — zapytał.

— Bo tak jest. Nightspore ma rację. Ta twarz należała do Crystalmana, a my wybieramy się do jego krainy.

— Cóż to za tajemnicza kraina?

— Tormance.

— To jakaś dziwna nazwa. Gdzie to jest?

Krag wyszczerzył się, pokazując w świetle ulicznych lamp swoje żółte zęby.

— To jest mieszkalne przedmieście Arktura.

— O czym on mówi, Nightspore? Masz na myśli tę gwiazdę? — zwrócił się do Kraga.

— Tę, która jest właśnie wprost przed tobą — powiedział Krag, wskazując grubym palcem najjaśniejszą gwiazdę na południowo-wschodnim niebie. — Widzisz, tam jest Arktur, a Tormance jest jego jedyną zamieszkałą planetą.

Maskull popatrzył na dużą, jasno świecącą gwiazdę, a potem na Kraga. Następnie wyciągnął fajkę i zaczął ją nabijać.

— Krag, ty musisz mieć całkiem nowy rodzaj poczucia humoru.

— Cieszę się, że mogę cię zabawiać, Maskull, nawet jeśli to tylko kilka dni.

— Przepraszam, że pytam, ale skąd znasz moje imię?

— Biorąc pod uwagę, że przyszedłem tu jedynie z twojego powodu, byłoby dziwne, gdybym nie znał. A poza tym jesteśmy z Nightsporem starymi przyjaciółmi.

Maskull znieruchomiał z zapałką w ręku.

— Przyszedłeś tu jedynie z mojego powodu?

— Jasne. Z twojego i Nightspore'a. Będziemy podróżować we trzech.

Maskull zapalił fajkę i spokojnie zaciągnął się kilka razy.

— Przykro mi Krag, ale muszę założyć, że zwariowałeś.

Krag odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się chrapliwie.

— Nightspore, czy ja zwariowałem? — zapytał.

— Surtur udał się na Tormance? — wyrzucił z siebie Nightspore zduszonym głosem, utkwiwszy oczy w twarzy Kraga.

— Tak! I żąda, abyśmy natychmiast podążyli za nim.

Serce Maskulla dziwnie zabiło. Cała ta rozmowa brzmiała dla niego jak we śnie.

— Krag, a od kiedy ja powinienem wykonywać polecenia zupełnie mi obcego… Kto to w ogóle jest?

— Szef Kraga — powiedział Nightspore, odwracając głowę.

— Jak dla mnie, ta zagadka jest zbyt trudna. Daję za wygraną.

— Szukasz tajemnic — powiedział Krag — nic więc dziwnego, że je znajdujesz. Spróbuj wszystko uprościć, przyjacielu. Sprawa jest prosta i poważna.

Maskull wpatrywał się w niego pykając z fajki.

— A skąd teraz przybywasz — zapytał nagle Nightspore.

— Ze starego obserwatorium w Starkness… Maskull, słyszałeś o sławnym Obserwatorium Starkness?

— Nie, gdzie to jest?

— Na południowo-wschodnim wybrzeżu Szkocji. Od czasu do czasu dokonują tam ciekawych odkryć.

— Jak na przykład podróże międzygwiezdne? Czyli ten Surtur jest astronomem. Ty pewnie tak samo?

Krag znów wyszczerzył zęby.

— Ile czasu potrzebujesz na zwinięcie swoich interesów? Kiedy możesz być gotowy, by wyruszyć?

— Jesteś bardzo troskliwy — powiedział Maskull, śmiejąc się szczerze. — Już się bałem, że od razu zostanę zaciągnięty… Z drugiej strony, nie mam żony, ziemi ani obowiązków zawodowych, więc nie ma na co czekać. Jaka jest trasa podróży?

— Maskull, ty szczęściarzu. Masz śmiałe, odważne serce i żadnych obciążeń. — Krag nagle spoważniał i rysy mu stężały. — Nie bądź głupcem, nie odrzucaj daru szczęścia. Daru odrzuconego nigdy nie oferują po raz drugi.

— Krag, spróbuj wejść w moje położenie — odpowiedział prosto Maskull, chowając fajkę do kieszeni. — Nawet jeśli jestem człowiekiem żądnym przygód, to jak mam wziąć na serio taką szaloną propozycję jak twoja? Co ja wiem o tobie i o twoich czynach? Może jesteś jakimś żartownisiem, a może uciekłeś z domu wariatów; nic na ten temat nie wiem. Jeśli twierdzisz, że jesteś kimś nadzwyczajnym i chcesz, żebym z tobą współpracował, to musisz mi dostarczyć niezbite dowody.

— A jakie dowody byłyby dla ciebie przekonywujące?

Mówiąc to, chwycił go za ramię. Ostry, przejmujący ból przeszedł przez ciało Maskulla i w tym samym momencie jego mózg ogarnął płomień. Błysk światła uderzył w niego jak wschodzące słońce. Po raz pierwszy zadał sobie pytanie, czy ta fantastyczna rozmowa mogłaby w jakiś sposób odnosić się do rzeczy realnych.

— Posłuchaj, Krag — powiedział cicho, gdy dziwne obrazy i pomysły zaczęły pojawiać się chaotycznie w jego umyśle. — Mówisz o jakiejś podróży. No cóż, gdyby taka podróż była możliwa, gdybym miał szansę wziąć w niej udział, to wolałbym tutaj nigdy nie wracać. Za dwadzieścia cztery godziny na planecie Arktura oddałbym życie. Taki jest mój stosunek do tej podróży. A teraz udowodnij mi, że nie gadasz głupot. Pokaż swoje listy uwierzytelniające.

Gdy Maskull mówił, Krag wpatrywał się przez cały czas w niego, stopniowo odzyskując na twarzy żartobliwy wyraz.

— Och, dostaniesz swoje dwadzieścia cztery godziny, a może i więcej, ale nie za dużo. Zuchwały z ciebie facet, Maskull, lecz ta podróż będzie nieco wyczerpująca, nawet dla ciebie. A więc, jak dawni niedowiarkowie, żądasz znaku z nieba?

— To wszystko jest śmieszne. — Maskull zmarszczył brwi. — Nasze mózgi są przeciążone ostatnim wydarzeniem. Chodźmy do domu i prześpijmy to.

Krag powstrzymał go jedną ręką, drugą szukając czegoś w kieszeni na piersi. Wyciągnął przedmiot przypominający małą składaną lupę. Średnica szkła nie przekraczała dwóch cali.

— Najpierw, Maskull, zerknij na Arktura przez to. Niech ci posłuży za prowizoryczny znak. Najlepszy, niestety, jaki mogę ci teraz zapewnić. Nie jestem wędrownym magikiem. Tylko bądź ostrożny, nie upuść. To jest nieco ciężkie.

Maskull wziął szkło do ręki, zmagał się z nim przez chwilę, a potem spojrzał w zdumieniu na Kraga. Niewielki przedmiot ważył przynajmniej dwadzieścia funtów, chociaż nie był dużo większy od korony.

— Krag, z czego to jest zrobione?

— Popatrz przez to, mój dobry przyjacielu. Po to ci to dałem.

Trzymając przyrząd z pewną trudnością, Maskull skierował go na jasno świecącego Arktura i obserwował gwiazdę tak długo i tak stabilnie, jak długo pozwoliły mu na to mięśnie jego ręki. A oto, co zobaczył: gwiazda, która gołym okiem wydawała się być pojedynczym żółtawym punktem światła, rozszczepiła się na dwa jasne, lecz niewielkie słońca, z których większe było wciąż żółte, podczas gdy jego mniejszy towarzysz miał odcień pięknego błękitu. Ale to nie wszystko. Wokół żółtego słońca wyraźnie krążył relatywnie mniejszy satelita, świecący, jak się wydawało, nie własnym, lecz odbitym światłem. Maskull kilka razy opuszczał i podnosił rękę. Za każdym razem ukazywał się ten sam widok, chociaż nic więcej nie dawało się dostrzec. Bez słowa oddał Kragowi szkło i stał, przygryzając dolną wargę.

— Ty również rzuć na to okiem — powiedział Krag, oferując przyrząd Nightspore'owi.

Nightspore odwrócił się tyłem i zaczął chodzić w tę i z powrotem. Krag roześmiał się sardonicznie i schował szkło do kieszeni.

— To jak, Maskull, jesteś usatysfakcjonowany?

— Czyli Arktur jest słońcem podwójnym. A ten trzeci punkt, to planeta Tormance?

— To nasz przyszły dom, Maskull.

Maskull wciąż się zastanawiał.

— Chcesz wiedzieć, czy jestem usatysfakcjonowany. Nie wiem, Krag. To jest cudowne i tyle mogę o tym powiedzieć. Ale jedno jest niewątpliwe. W Starkness muszą być wspaniali astronomowie i jeśli mnie zaprosisz do swego obserwatorium, to na pewno przyjdę.

— Zapraszam cię. Stamtąd wystartujemy.

— Nightspore, a ty? — zapytał Maskull.

— Ta podróż musi się odbyć — odpowiedział jego przyjaciel niewyraźnym tonem. — Chociaż nie widzę, co nam z tego przyjdzie.

Krag spojrzał na niego badawczo.

— Żeby podekscytować Nightspore'a, musielibyśmy zorganizować bardziej niebagatelne przygody — powiedział.

— Przecież jedzie.

— Ale nie con amore. Jedzie wyłącznie, by ci towarzyszyć.

Maskull znów spojrzał na dużą, mroczną gwiazdę, błyszczącą samotnie na południowo-wschodnim niebie, a gdy tak patrzył, jego serce wypełniło się wielką i bolesną tęsknotą, której jednak jego umysł nie był w stanie wyjaśnić nawet samemu sobie. Czuł, że jego los jest w jakiś sposób związany z tym olbrzymim, odległym słońcem. Wciąż jednak nie ośmielił się przyznać, że Krag może mówić poważnie.

Uwagi wymieniane przy rozstaniu docierały do niego jako głęboka abstrakcja i dopiero po upływie kilku minut, gdy zostali już sami z Nightsporem, uświadomił sobie, że odnoszą się one do takich przyziemnych spraw, jak trasa podróży i czasy odjazdu pociągów.

— Nightspore, czy Krag pojedzie z nami na północ? Nie załapałem tego?

— Nie. Pojedziemy przodem, a on pojutrze wieczorem dołączy do nas w Starkness.

— Nie wiem, co mam o nim sądzić? — wciąż zastanawiał się Maskull.

— Powiem ci coś — odpowiedział ze znużeniem Nightspore. — Nigdy nie słyszałem, żeby kłamał.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)