home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

Rozdział 8

Planetoida Rogera

W holu, Clio rozejrzała się dziko, szukając jakiejkolwiek możliwości ucieczki. Zanim jednak zdążyła coś przedsięwziąć, jej ciało zostało ściśnięta jak w imadle, tak że nie mogła się ruszyć.

— Ucieczka, czy cokolwiek oprócz tego, czego życzy sobie Roger, nie ma sensu — poinformowała ją ponuro strażniczka, wyłączając trzymane w ręku urządzenie i przywracając unieruchomionej dziewczynie zdolność poruszania się.

— Jego najdrobniejsze życzenie jest prawem — kontynuowała, prowadząc ją długim korytarzem. — Im wcześniej zrozumiesz, że musisz robić dokładnie to, czego on chce, tym dłużej uda ci pożyć.

— A jeśli ja wcale nie chcę dłużej pożyć — oświadczyła z przekonaniem Clio. — Przecież zawsze mogę umrzeć!

— Tak ci się tylko wydaje — odpowiedziała obojętnie strażniczka. — Jeśli nie będziesz współpracować, zatęsknisz za śmiercią i będziesz się o nią modliła, ale nie umrzesz tak długo, dopóki on tego nie zechce. Popatrz na mnie: nie mogę umrzeć. Tu jest twoja kwatera. Zostaniesz tu, dopóki Roger nie wyda dalszych dyspozycji dotyczących ciebie.

Żywy automat otworzył drzwi i czekał bez ruchu, dopóki Clio, spoglądając w przerażeniu, nie przecisnęła się obok do zbytkownie urządzonego apartamentu. Drzwi zamknęły się bezgłośnie i zrobiło się cicho jak w grobowcu. Nie była to taka zwyczajna cisza, ale nieopisanie doskonała, absolutna cisza, kompletny brak jakiegokolwiek dźwięku. Clio stanęła w tej ciszy bez ruchu. Spięta, sztywna i zdesperowana stała w tym wspaniałym pokoju, walcząc z niemal obezwładniającym pragnieniem płaczu. Nagle, w pustym powietrzu, rozległ się beznamiętny głos Rogera.

— Jest pani przemęczona, panno Marsden. W tych warunkach będzie pani do niczego. Proszę odpocząć, a żeby ten odpoczynek był efektywny, może pani uruchomić pole siłowe izolujące to pomieszczenie. Gdy pociągnie pani za ten sznur, odcięte zostanie wszystko, nawet mój głos... — Urwał w momencie, gdy dziko szarpnęła za sznur.

Rzuciła się na tapczan w ataku rozpaczliwego, zduszonego, ale buntowniczego płaczu. I wtedy znów usłyszała głos, ale nie uszami. Pojawiał się gdzieś w głębi niej, wewnątrz, wibrując w każdej kości, każdym mięśniu, tak że raczej go czuła niż słyszała.

— Clio? — poprosił — nic na razie nie mów...

Conway! Odetchnęła z ulgą, a każde włókno jej ciała zadrżało z nadzieją na dźwięk głębokiego, dobrze znanego głosu Conwaya Costigana.

— Zachowaj spokój — polecił — nie reaguj tak radośnie. Mogli tam zostawić jakąś pluskwę. Nie mogą mnie słyszeć, ale mogą usłyszeć ciebie. Gdy Roger mówił do ciebie powinnaś poczuć szorstkość tego naszyjnika, który ci dałem? Teraz, gdy otacza cię pole siłowe, perełki nie reagują. Jeśli czujesz coś podobnego pod bransoletką, odetchnij głęboko dwa razy. Jeśli nie, możemy rozmawiać bez ograniczeń, tak głośno, jak chcesz.

— Niczego nie czuję, Conway — odpowiedziała radośnie. Zapomniała o łzach, znów była dawną, pogodną dziewczyną. — Więc to pole siłowe jest prawdziwe? Niezbyt w nie wierzyłam.

— I lepiej nie wierz zbyt mocno, bo w każdej chwili mogą je wyłączyć z zewnątrz. Pamiętaj, co ci powiedziałem: ten naszyjnik ostrzeże cię przed każdym urządzeniem szpiegowskim w przestrzeni, a bransoletka wykryje wszystkie urządzenia podprzestrzenne. Na nasze komunikatory nie reaguje, bo to łącza bezpośrednie. Mam również połączenie z Bradleyem. Bądź dobrej myśli, mamy większą szansę niż mi się wydawało.

— Co? Nie mówisz tego poważnie?

— Oczywiście. Zaczynam wierzyć, że posiadamy coś, o czym on nawet nie wie, że istnieje – fale podprzestrzenne. Oczywiście, nie dziwi mnie, że nie znaleźli u nas niczego, ale nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się, żeby używać tego bez przeszkód. Wciąż jeszcze nie mam całkowitej pewności, ale nie znalazłem nic, co by wskazywało, że mogą w ogóle wykryć stosowane przez nas pasmo. Zaraz uruchomię mój szpiegowski dalekowizor... Widzę cię. Czujesz?

— Tak bransoletka reaguje, jak mówiłeś.

— Dobrze. Żadnych śladów interferencji w okolicy. Żadnych śladów fal podprzestrzennych, niczego związanego z podprzestrzenią. Nigdzie w pobliżu. Mają tu jednak takie mnóstwo rzeczy, o których nigdy nie słyszałem, że nawet by mi nie przyszło do głowy, że nie znają również fal podprzestrzennych. No, ale skoro nie znają, to mamy broń. Dobrze, Bradley i ja mamy teraz mnóstwo do zrobienia... Poczekaj chwilę, coś mi przyszło do głowy. Zaraz wrócę.

Nastąpiła krótka przerwa, a po chwili bezdźwięczny, niemniej wyraźny głos pojawił się ponownie.

— Dobre polowanie. Ta kobieta, która wprowadziła cię w ten ponury nastrój jest nieżywa. W środku jest pełna najpiękniejszej maszynerii i obwodów, jakie zdarzyło mi się widzieć.

— Och, Conway — głos dziewczyny załamał się w ogarniającej ją fali wdzięczności i ulgi. — To tak bezgranicznie przerażające, gdy uświadomiłam sobie, co musiało spotkać ją i innych, takich jak ona.

— To jakieś kolosalne oszustwo. Jest w tym dobry, racja, ale brakuje mu sporo do wszechmocy. Niemniej nie bądźmy zbyt pewni siebie. Mnóstwo rzeczy się tutaj przytrafiło wielu ludziom i mnóstwo się może też nam przydarzyć, jeśli się nie postaramy. Jeśli będziesz coś potrzebować, zaciśnij usta i krzycz. Na razie!

Cichy głos umilkł, bransoletka na przegubie Clio znów stała się zwykłym zegarkiem, a Costigan, w pojedynczej celi dużo niżej od jej pokoju na wieży, skierował swoje dziwne gogle ku innym miejscom. Jego ręce z pozoru bezczynnie spoczywające w kieszeni, manipulowały małymi pokrętłami, a jego wyszkolony wzrok studiował szczegóły wyposażenia ogromnej kuli. Po jakimś czasie zdjął gogle i subwokalizując, odezwał się do Bradleya, zamkniętego po drugiej stronie holu, w innej bezokiennej celi.

— Kapitanie, chyba wiem już wystarczająco dużo. Odkryłem, gdzie trzymają nasze skafandry i broń, zlokalizowałem też główne przejścia, sterownie i generatory. Wokół nas nie ma pól siłowych, ale wszystkie drzwi są nimi zabezpieczone, a przy naszych stoją strażnicy. To są roboty, nie ludzie, co trochę utrudnia sprawę, gdyż na pewno są połączeni z pulpitem Rogera i przy każdym wydarzeniu odbiegającym od normy podniosą alarm. Musimy poczekać, aż sobie gdzieś pójdzie. Widzi pan ten czarny panel, trochę poniżej wyłącznika, na prawo od drzwi? Pod nim idą przewody. Jak powiem, oderwiesz go pan. Jeden z przewodów będzie czerwony. To jest zasilanie generatora tarczy zabezpieczającej drzwi. Należy go przerwać. Spotkamy się w holu. Żałuję, że mamy tylko jeden podprzestrzenny dalekowizor, ale jak będziemy razem, to powinniśmy dać sobie radę. Przede wszystkim powinniśmy... — zaczął omawiać szczegóły tego, co uważał za możliwe do zrobienia.

— Uwaga, wychodzi zza biurka — Costigan przerwał rozmowę po prawie godzinie. — Jak tylko się zorientuję, gdzie idzie, zaczynamy... Idzie do Clio, to świnia. To wszystko zmienia, Bradley! — Costigan zaklął.

— Zdaję sobie sprawę — nie wytrzymał kapitan — że coś was łączyło w czasie rejsu. Jestem z wami, ale nie wiem, co tutaj możemy poradzić?

— Nie daruję — oświadczył ponuro Costigan — jak jej coś zrobi, dostanę go. Nawet, gdybym musiał wysadzić cały ten glob razem z nami.

— Nie rób tego, Conway — poczuli słaby i drżący, ale zdeterminowany głos Dziewczyny. — Jeśli jest szansa, żebyście uciekli i mogli z nim walczyć, nie zwracajcie na mnie uwagi. Zresztą, może on tylko chce porozmawiać o okupie.

— O okupie to z tobą rozmawiał nie będzie, on chce coś całkiem innego — Costigan zazgrzytał zębami. Nagle głos mu się zmienił. — A może tak będzie lepiej. Nie znaleźli naszego specjalnego wyposażenia, a teraz mamy zamiar narobić im mnóstwo szkody. Moim zdaniem, Roger, to nie jest typ bezpośredni, raczej lubi zabawę w kotka i myszkę. Jak zaczniemy, nie będzie miał raczej czasu na zajmowanie się tobą. Możesz go zwodzić i zabawiać przez około piętnaście minut?

— Na pewno. Zrobię wszystko, by pomóc nam, lub wam, w ucieczce z tego okropnego... — ucichła, gdy Roger wyłączył pole siłowe jej apartamentu i poszedł w kierunku tapczanu na którym skuliła się bezsilna i trzęsąca ze strachu.

— Przygotuj się, Bradley — polecił Costigan — on zostawił pole siłowe u Clio wyłączone, żeby móc odbierać wszystkie sygnały przekazywane z pulpitu. Jest przekonany, że nikt mu w tym pokoju nie będzie przeszkadzał. Tymczasem ja docisnąłem ten wyłącznik wiązką i włączyłem pole na pełną moc. Cokolwiek zrobimy, nie dostanie ostrzeżenia. Tyle że ja muszę utrzymywać tę wiązkę dokładnie na wyłączniku, więc cała brudna robota spada na ciebie. Przerwij ten czerwony drut i zabij strażników. Umiesz załatwić robota?

— Tak, potłuc soczewki oczne i pourywać małżowiny uszne. Wtedy zatrzymują się i wysyłają sygnał o uszkodzeniu... Załatwiłem obydwa. Co teraz?

— Moje drzwi, wyłącznik tarczy jest po prawej.

Drzwi Costigana otworzyły się i trójplanetarny kapitan wpadł do środka.

— Teraz po naszą broń — krzyknął.

— Jeszcze nie! — powiedział Costigan. Stał sztywno, z oczami w goglach, wpatrującymi się nieruchomo w plamę na suficie. — Nie mogę ruszyć się nawet na milimetr, dopóki nie zamkniesz pola siłowego Clio. Jeśli zdejmę wiązkę choć na sekundę, jesteśmy załatwieni. Pięć pięter w górę, potem prosto korytarzem, czwarte drzwi na prawo. Gdy będziesz przy wyłączniku, poczujesz moją wiązkę na bransoletce. Włącz go!

— Dobrze — kapitan skoczył z szybkością, której mogliby mu pozazdrościć mężczyźni dwa razy młodsi od niego.

Wkrótce był z powrotem, a Costigan sprawdzał pole siłowe „apartamentu dla nowożeńców”, by się upewnić, że żaden sygnał ostrzegawczy nie dosięgnie Rogera. Po chwili obaj oficerowie pospieszyli do miejsca, gdzie złożono ich skafandry.

— Niedobrze, że oni nie noszą mundurów — wydyszał Bradley, zdyszany bieganiem po schodach. — Byłoby łatwiej ich oszukać.

— Wątpię, przy tylu robotach. One prawdopodobnie kontaktują się ze sobą w sposób niedostrzegalny dla nas. Spotkanie z kimkolwiek oznacza walkę. Zaczekaj. — Zaglądając przez ściany za pomocą swojego szpiegowskiego dalekowizora, Costigan zobaczył dwóch mężczyzn zbliżających się i blokujących korytarz, w który musieli skręcić. — Widzę dwóch. Człowiek i robot, robot z twojej strony. Zaczekamy za rogiem i jak przejdą, załatwimy ich — powiedział, zdejmując gogle i przygotowując się do walki.

— Niczego nie podejrzewający piraci zostali zaatakowani, gdy tylko wyszli zza rogu. Costigan, po wewnętrznej, wyprowadził szybki prawy prosty na tułów pirata. Mężczyzna zwinął się w pół, gdy twarda pięść zagłębiła się po nadgarstek w jego miękkim brzuchu. W tym momencie Costigan zobaczył, że za dwoma pierwszymi idzie trzeci pirat, uzbrojony w miotacz. Reagując automatycznie, chwycił nieprzytomnego przeciwnika i zasłonił się nim. Przykucnął, by zmniejszyć maksymalnie cel rażenia, po czym wyprostował się jak sprężyna i rzucił martwe ciało prosto w ogień miotacza. Broń upadła na podłogę, a obaj piraci zwalili się razem bezładnie na stos. Costigan rzucił się na nich, szukając gardła przeciwnika. Tamten wywinął się i zaatakował, próbując wydłubać Costiganowi oczy, kopiąc go jednocześnie mocno w podbrzusze. To nie był robot, przeznaczony do wykonywania jakichś precyzyjnych mechanicznych czynności, lecz silny, zwinny mężczyzna, dobrze wytrenowany w sztukach walki i znający wszystkie triki swojej morderczej profesji.

Costigan również nie był nowicjuszem w tej dziedzinie. Niewiele było obezwładniających chwytów nieznanych doborowym agentom Służb Trójplanetarnych. Costigan, będąc dowódcą sektora, znał je wszystkie. Tajni agenci nie stosowali walki wręcz dla przyjemności, sportu czy korzyści materialnych, ale gdy już zostali do niej zmuszeni, mieli tylko jeden ponury cel – zabić, zabić w najkrótszym możliwym czasie. Pirat wyprowadził morderczy coup de sabot. Costigan uchylił się minimalnie, na tyle tylko, by kopnięcie poszło bokiem. Chwycił jego stopę jak w szczęki pułapki na niedźwiedzia i wykręcił. Ostry wrzask ucichł natychmiast, gdy tylko ciężki but uderzył w odpowiednio wybrane miejsce. Pirat był załatwiony, ostatecznie i na zawsze.

Starcie trwało nie dłużej niż dziesięć sekund i zakończyło się w chwili, gdy Bradley skończył oślepiać i ogłuszać robota. Costigan podniósł miotacz, z powrotem założył swoje szpiegowskie gogle i pobiegli dalej.

— Dobra robota — powiedział Bradley. — To wymagało prawdziwych umiejętności. Dlatego wziąłeś na siebie żywego?

— Praktyka pomaga, a ja mam trochę doświadczenia. jestem też dużo młodszy i chyba trochę szybszy — wyjaśnił zwięźle Costigan, skanując uważnie korytarze, gdy biegli do przodu.

Po drodze napotkali jeszcze kilku strażników, zarówno żywych jak i mechanicznych, ale nie dali im zbyt dużo okazji do działania. Costigan zauważał ich pierwszy. Ogniem miotacza zabranego martwemu piratowi obracali ich w nicość i pędzili do zlokalizowanego wcześniej pomieszczenia. Ich trzy skafandry zostały zamknięte w pokoju, którego drzwi Costigan roztopił miotaczem, nie tracąc czasu na szukanie przewodów.

— No, tak to lubię — Costigan odetchnął z ulgą założywszy swój własny skafander. — Skafander Clio musimy zabrać ze sobą na dół. Zostawimy go przy wejściu do siłowni i zabierzemy, jak będziemy wracać. Nie mam nic przeciwko temu, żeby rozwalić to i owo, ale tych generatorów to mi naprawdę szkoda, u nas takich nie ma.

Nie bojąc się już ewentualnych strażników, ruszyli do siłowni – serca ogromnej kosmicznej fortecy. Spotykani strażnicy czy oficerowie sygnalizowali szaleńczo do swojego szefa, gdyż tylko on władał tymi przerażającymi siłami, ale ten, wbrew swoim zwyczajom, nie odzywał się. Ogień przeciwnika był bezsilny w obliczu pancerza skafandrów kosmicznych, a piraci przebywający w bezpiecznym wnętrzu swojej planetoidy w zwykłych ubraniach znikali całkowicie w niszczącym ogniu lewistonów. Już będąc w wejściu do siłowni, poczuli obaj pierwsze i ostatnie wezwanie Clio, która nie wytrzymała i zawołała wbrew swojej woli o pomoc.

— Conway, pospiesz się. Jego oczy! On jest bliski szału.

W przerażonym głosie słychać było trwogę dziewczyny. Oczami wyobraźni widzieli tę pogodną, beztroską, młodą ziemską kobietę na swojej pierwszej wycieczce w kosmos, zamkniętą wewnątrz pola siłowego z zarozumiałą, pozbawioną sumienia ludzką maszyną; superinteligentnym, lecz lubieżnym i niemoralnym mechanizmem z krwi i ciała, nieuznającym żadnych autorytetów i kierującym się jedynie niczym nieograniczonymi własnymi zainteresowaniami naukowymi oraz prawie równie silnymi impulsami żądzy i szaleństwa. Musiała walczyć wszelkimi dostępnymi środkami. Łkała, prosiła, złościła się i awanturowała, udawała, że się poddaje i grała na czas, ale jej walka nie wywarła najmniejszego efektu na bezlitosny i okrutny umysł istoty przedstawiającej się jako Roger. Obecnie, gdy irytująca zabawa w kotka i myszkę dobiegała końca i okropna szaro-brązowa twarz była coraz bliżej, wysłała tę ostatnią desperacką wiadomość do Costigana i zaatakowała go z furią tygrysicy.

Costigan zmiął w zębach gorzkie przekleństwo.

— Kochanie, przytrzymaj go jeszcze chwilę — krzyknął rozwalając drzwi siłowni.

Dwa lewistony ustawione na pełną moc zamiotły w wielkim pomieszczenie strumieniami śmierci i zniszczenia. Niektórzy strażnicy, szybsi niż koledzy, wycelowali bezsilne miotacze, miotacze eksplodujące pod działaniem uwalnianych błyskawicznie milionów kilowatogodzin zakumulowanej energii. Skomplikowany i precyzyjnie dostrojony mechanizm rozleciał się, armatura zapaliła się, przewody wysokiego napięcia odparowały z hukiem wyładowań elektrycznych, masy metalu zostały okopcone i przypalone pod działaniem rozładowujących się ogromnych ilości energii, a miedź popłynęła strumieniem. Cała maszyneria zamieniła się w na pół stopioną masę metalu. Czując nieważkość, obaj niszczyciele zorientowali się, że pierwszy etap swojego planu mają za sobą.

Costigan rzucił się do drzwi, biegnąc na pomoc Clio. Bradley, znacznie wolniejszy, niósł pusty skafander i uważał na ewentualny pościg. Żeglując w powietrzu Costigan skontaktował się z dziewczyną.

— Clio, idziemy! Trzymasz się? — zapytał ze strachem.

— W porządku, Conway — jej głos był ledwo rozpoznawalny, jak gdyby przerywany torsjami — mało już brakowało... ale on wtedy zauważył, że pole siłowe jest włączone i... zapomniał o mnie. Wyłączył pole... wygląda, jakby oszalał... rzuca się jak dzikus... próbuję go powstrzymać... od... zejścia na dół.

— Dzielna dziewczyna. Zajmij go jeszcze minutę. Dostał wszystkie ostrzeżenia na raz i chce się dostać do swojego panelu. A co z tobą? Zrobił... ci krzywdę?

— Och, nie. Nic takiego. Tylko patrzył... ale to było okropne. I mdli mnie, paskudnie mdli. Spadam... Kręci mi się w głowie, prawie nic nie widzę... Głowa rozpada mi się na kawałki... Chyba zaraz umrę, Conway! Och... och!

— Ee, to nic takiego? — Costigan odczuł głęboką ulgę, widząc, że zdążyli na czas i nawet nie pomyślał o wyrażeniu współczucia w związku z naprawdę paskudnym stanem jej ciała i umysłu. — Zapomniałem, że jesteś szczurem lądowym. To tylko drobna przypadłość spowodowana nieważkością. Przejdzie samo... Trzymaj się, już idę! Zostaw go. Oddal się od niego tak daleko, jak zdołasz!

Costigan wydostał się na zewnątrz budynku. Pokój, w którym przebywali Clio i Roger znajdował się około dwustu stóp od niego i jakieś sto stóp powyżej. Rzucił się prosto w kierunku dużego okna, korygując kierunek lotu odrzutem swojego ciężkiego służbowego pistoletu, nie dbając o to, że jego pociski wywołują w miejscu uderzenia niewielkie niszczycielskie wybuchy. Rozminął się nieco z oknem, co niczego nie zmieniło, gdyż otworzył sobie drogę, częściowo w ścianie, a częściowo w oknie, strzałem z lewistona. Wlatując do środka, wymierzył miotacz i pistolet w Rogera, który dotarł już prawie do drzwi. Kątem oka zobaczył Clio trzymającą się konwulsyjnie lampy na ścianie. Drzwi i pobliska ściana zniknęły w straszliwym uderzeniu, ale pirat był nietknięty. Ani niszczący promień, ani eksplodujący pocisk nie zrobiły mu nic złego, zdążył włączył tarczę ochronną zasilaną z generatora, który nosił przy sobie.

* * * * *

Gdy Clio mówiła, że Roger jakby oszalał i rzuca się jak dzikus, nie miała pojęcia, z czego wynika takie zachowanie. Nie wiedziała, że Gharlane, Eddorianin sterujący formą cielesną, która była Rogerem, po raz pierwszy w swoim niezwykle długim życiu napotkał nieograniczoną siłę wyższą.

Roger był głęboko przekonany, że kontroluje użycie fal podprzestrzennych zarówno w środku, jak i na zewnątrz swojej planetoidy. Był również całkowicie przekonany, że może kontrolować bezpośrednio i w sposób absolutny fizyczną aktywność dowolnej liczby tych półinteligentnych „istot ludzkich”.

Nie wiedział, że czterech Aryzjan w zespoleniu – Drounli, Brolenteen, Nedanillor i Kriedigan – czekało na tę chwilę od tygodni i gdy nadeszła zaczęło działać.

Natychmiast po odkryciu jakie ogromne i nieodwracalne szkody zostały dokonane, postanowił zlikwidować niezwłocznie obu mężczyzn. Bezskutecznie. Podjął więc próbę likwidacji tej przypuszczalnie ludzkiej kobiety. Również bez efektu. Miotane przez niego najsilniejsze mentalne pociski, zanikały nieszkodliwie trzy milimetry od jej skóry. Patrzyła, zupełnie nieświadoma miotanych przez niego strumieni energii. Nie mógł nawet wycelować w nią broni. Nadał wezwanie o pomoc z Eddoru. Nic z tego, podprzestrzeń była niedostępna, chociaż nie mógł sobie wyobrazić sposobu w jaki można by tego dokonać ani zlokalizować siły, która to zrobiła.

Jego eddoriańskie ciało, nawet gdyby mógł je tutaj odtworzyć, nie poradziłoby sobie z warunkami środowiska. Ta istota, Roger, będzie musiała poradzić sobie sama, nie wspomagana siłą mentalną Gharlana. Fizycznie było to zresztą bardzo sprawne ciało. Było również uzbrojone i chronione kilkoma wynalazkami Gharlana. Pierwszy zastępca Suprematora Eddoru pod żadnym względem nie był tchórzem.

Jednak Roger, chociaż nie całkiem szczur lądowy, nie miał żadnego doświadczenia w przebywaniu w stanie nieważkości. Natomiast Costigan, mając sześć ścian, od których mógł się odepchnąć, był nawet bardziej skuteczny w walce bez grawitacji niż w obecności siły ciążenia. Trzymając miotacz wycelowany w pirata, chwycił pierwszą rzecz, która mogła posłużyć za maczugę – długi, metalowy stojak – i skierował się do szefa piratów. Wykorzystując bezwładność swojej masy i całą siłę prawej ręki zamachnął się celując w głowę pirata. Siła uderzenia powinna zmieść głowę z ramion, ale nic się nie stało. Tarcza Rogera była całkowicie szczelna i nieprzenikliwa, jedynym efektem uderzenia było to, że pirat zaczął wirować, jak podrzucona do góry batuta tamburmajora. Gdy wirujące ciało uderzyło w przeciwległą ścianę, do pokoju wleciał Bradley, ciągnąc za sobą skafander Clio. Kapitan, bez słowa, oderwał dziewczynę od kinkietu, ubrał w pancerz i kazał jej trzymać się okna. Potem wycelował lewistona w głowę Rogera, pomagając Costiganowi wypchnąć go na zewnątrz. Obaj wiedzieli, że nie mogą pozwolić Rogerowi na wyłączenie tarczy, gdyż wtedy mógłby wyjąć jakąś ręczną broń, być może lepszą niż ich lewistony.

Costigan zaparł się o ścianę, spojrzał wzdłuż ciała Rogera na odległą, imponującą kopułę sztucznej planety i popchnął go łagodnie w tamtym kierunku. Następnie obaj chwycili Clio za ręce, odbili się jednocześnie nogami i poszybowali w kierunku swojej jedynej nadziei – szalupy ratunkowej zdolnej do opuszczenia wnętrza ogromnej kuli. Zrezygnowali z łodzi „Hyperiona”, gdyż jedyna droga ucieczki prowadziłaby wtedy przez niemożliwą do sforsowania wielką bramę śluzy głównej. Lecieli w powietrzu, a Costigan holował swoją wiązką ciało Rogera.

— A co, jeśli oni naprawią grawitację — zapytała z niepokojem Clio, która zaczęła dochodzić do siebie — i będą nas ostrzeliwać i napromieniowywać?

— Być może już naprawili. Na pewno mają części i zapasowe generatory, ale jeśli je włączą upadek zabije również Rogera, a on by tego nie chciał. Muszą go najpierw przechwycić helikopterem lub czymś podobnym i wiedzą, że możemy ich dostać natychmiast, jak tylko wystartują. Ręczną bronią nic nam nie zrobią, a zanim przyniosą coś cięższego, będziemy już blisko zewnętrznej ściany i będą się bali ją uszkodzić.

— Chętnie bym zabrał z nami Rogera — powiedział z ożywieniem do Bradleya — ale, oczywiście, masz rację, to by było zupełnie, jakby królik porwał żbika. Ale teraz mój lewiston w zupełności wystarczy i byłoby grzechem oraz wstydem, gdyby jeszcze zdołał nam przeszkodzić.

— Przy wielkiej ścianie, obaj mężczyźni naparli mocno na dźwignię, właz śluzy awaryjnej powoli się rozsunął i znaleźli się w miniaturowym statku kosmicznym. Costigan, który wcześniej, badając go ze swojej celi, zaznajomił się z systemem sterowania, zajął miejsce pilota i po chwili, przez bramę z drugiej strony, wystrzelili w przestrzeń kosmiczną, kierując się z maksymalnym przyspieszeniem osiąganym przez mały pojazd ku odległemu Tellusowi.

Costigan odłączył komunikatory pozostałej dwójki i koncentrując się na jakimś bardzo odległym miejscu, nawiązał połączenie.

— Samms! — wywołał ostrym tonem — tu Costigan. Wydostaliśmy się... dobrze... tak... na pewno... oczywiście... ty im powiedz, Sammy, ja nie jestem sam.

To co mówił Costigan, Clio i kapitan mogli usłyszeć przez membrany dźwiękowe. Bradley popatrzył na swojego byłego pierwszego oficera ze zdumieniem. Powszechnie znane, na pół mityczne nazwisko jego rozmówcy musiała rozpoznać nawet Clio. Kim był ten zdumiewający młody człowiek, rozmawiający tak familiarnie z Virgilem Sammsem, wszechmocnym szefem Służb Kosmicznych Unii Trójplanetarnej?

— Ogłosiłeś powszechny alarm — raczej oznajmił, niż zapytał Bradley.

— Już dawno. Cały czas byłem w kontakcie — odpowiedział Costigan. — Teraz, gdy już wiedzą czego szukać i wiedzą, że detektory działające w zwykłej przestrzeni są bezużyteczne, szybko go znajdą. Wszystkie statki zwiadowcze z siedmiu sektorów skierowano tutaj, tak samo jak wszystkie zdolne do służby okręty bojowe. Mają wystarczającą ilość detektorów podprzestrzennych, by zlokalizować tę kulę i przekazać jej współrzędne do wszystkich jednostek.

— A co z pozostałymi więźniami? — zapytała dziewczyna. — Zostaną zabici?

— Trudno powiedzieć — Costigan wzruszył ramionami. — Zależy jak się potoczą wydarzenia. My też nie jesteśmy jeszcze bezpieczni.

— Też tak sądzę — przyznał Bradley — będą nas ścigać.

— Tak i na pewno są szybsi. Wszystko zależy od tego, jak daleko są najbliższe nasze statki. Niemniej nic więcej nie możemy zrobić.

Zapadła cisza. Costigan włączył komunikator Clio i przesiadł się naprzeciw miejsca, gdzie leżała, blada i wyczerpana, po okropnych przejściach ostatnich kilku godzin. Dziewczyna poczerwieniała na twarzy, ale nie odwróciła wzroku.

— Clio, ja... my... ty... to znaczy... — wyrzucił gwałtownie i urwał. Bystry oficer i tajny agent, którego jasnego, zdolnego umysłu nie mogło zakłócić żadne fizyczne niebezpieczeństwo, który wielokrotnie udowadniał, że nie traci głowy w żadnej krytycznej sytuacji, teraz jąkał się w zakłopotaniu jak uczeń. — Po tym wszystkim, straciłem już nadzieję, ale...

— Chcesz powiedzieć, że wszyscy straciliśmy nadzieję — przerwała mu. — Ja zrobiłam, co mogłam, ale nie będę cię zatrzymywać. Jeśli nie chcesz, to nie. Ale jestem przekonana, że mnie kochasz, Conway!

— Czy ja cię kocham — jęknął mężczyzna. Zmarszczył czoło, rysy mu stwardniały, a całe ciało zesztywniało. — Clio, kocham, to za mało powiedziane. Nie musisz mnie zatrzymywać. Jestem twój na całe życie. Nigdy nie było kobiety, która by więcej znaczyła dla mnie. I nigdy nie będzie. Ty jesteś jedyną kobietą, na zawsze. Tylko że z tego nic nie będzie. Nie widzisz tego?

— Oczywiście, że będzie. Nie widzę nic niemożliwego. — Clio wyłączyła tarczę i mogli chwycić się za ręce. Gdy mówiła dalej, jej niski głos drżał uczuciem. — Kochasz mnie i ja cię kocham. Reszta nie ma znaczenia.

— Chciałbym, żeby tak było — powiedział gorzko Costigan — ale martwi mnie to, że ty nie wiesz na co możesz sobie pozwolić, kim i czym jesteś oraz czym ja jestem. Ty jesteś Clio Marsden, dziewiętnastoletnia córka Curtisa Marsdena. Wydaje ci się, że bywałaś wszędzie i robiłaś wszystko. A to nieprawda. Nic nie widziałaś i niczego nie robiłaś. O niczym nie masz pojęcia. A kim ja jestem? Bezdomnym kosmonautą, który w ciągu trzech lat nie spędził na planecie nawet trzech tygodni. Zatwardziały samotnik, awanturnik, poszukiwacz przygód z natury i wykształcenia. Ag... — ugryzł się w język i ciągnął szybko dalej: — Dlaczego? Wcale mnie nie znasz i dużej części mnie nigdy nie będziesz chciała znać, a ja nie mogę pozwolić ci poznać! Lepiej daj sobie spokój dziewczyno, dopóki możesz. Tak będzie lepiej dla ciebie i chyba również dla mnie.

—  Conway — powiedziała miękko, a oczy jej rozbłysły — nie mogę. Ty też nie możesz, już za późno. Na statku to była zabawa, ale potem naprawdę się poznaliśmy. Już nie panujemy nad tym. Ja wiem i ty też o tym wiesz, i żadne z nas nie chce tego zmienić, nawet gdyby to było możliwe. Może nie mam zbyt dużego doświadczenia, przyznaję, ale wiem, co masz na myśli, mówiąc, że powinieneś się trzymać ode mnie z daleka. I za to cię podziwiam jeszcze bardziej. Conway, najdroższy, wszyscy podziwiamy Służby. To dzięki wam Trzy Planety są miejscami nadającymi się do życia. Wiem też, że każdy z asystentów Virgila Sammsa jest wybierany spośród miliardów...

— Skąd ci to przyszło do głowy — zapytał ostro.

— Sam to powiedziałeś, nie bezpośrednio. Kto na trzech światach mógłby zwracać się do niego: „Sammy?” Jesteś twardy, oczywiście, bo musisz taki być. A ja nigdy nie lubiłam miękkich mężczyzn. I walczysz w dobrej sprawie. Jesteś mężczyzną w pełnym znaczeniu, Conway, prawdziwym mężczyzną, a ja cię kocham. I jeśli nas schwytają, to przynajmniej umrzemy razem — dokończyła żarliwie.

— Masz rację, kochanie, oczywiście — zgodził się — nie wierzę, że naprawdę mógłbym pozwolić ci odejść, nawet, jeśli uważam, że powinnaś to zrobić. — Ich ręce zacisnęły się jeszcze mocniej niż przedtem. — Jeśli w końcu się stąd wydostaniemy, to obiecuję cię pocałować, ale teraz lepiej, żebyśmy nie zdejmowali hełmów. I tak jest już duże ryzyko, gdy masz opuszczoną tarczę. Włącz ją, oni mogą być już bardzo blisko.

Uwolnili swoje ręce i aktywowali pancerze. Costigan poszedł do Bradleya, który został na stanowisku pilota.

— I co słychać, kapitanie? — zapytał.

— Nic dobrego. Wciąż mamy daleko. Powiedziałbym, że przynajmniej godzina minie, zanim wejdziemy w zasięg.

— Spróbuję zlokalizować pościg. Pewnie mi się nie uda, ten mały szpiegowski dalekowizor jest dobry na niewielkie odległości. Obawiam się, że zauważymy ich dopiero, gdy uchwycą nas wiązką holowniczą albo ostrzelają. Najprawdopodobniej jednak będzie to wiązka holownicza, pewnie nie będą chcieli niszczyć swojej łodzi ratunkowej. Roger pewnie też chciałby dostać nas żywcem. Myślę, że jego „nieszczególnie przyjemne zejście” może być nawet jeszcze mniej przyjemne, po tym jak go wykołowaliśmy.

— Conway, możesz coś dla mnie zrobić — Clio pobladła z przerażenia na myśl, że mogłaby ponownie spotkać tego niewypowiedzianie szarego osobnika — daj mi pistolet lub coś takiego. Nie pozwolę mu nigdy więcej na mnie patrzeć ani mówić, co mi zrobi, zanim umrę.

— On tego nie zrobi — zapewnił ją Costigan, spoglądając ponuro. Tak jak powiedziała był twardym mężczyzną. — A ty wcale nie chcesz broni, bo mogłabyś w zdenerwowaniu użyć jej za wcześnie. Zadbam o ciebie w ostatecznym momencie, bo tym razem, jeśli nas schwyta, nie uda nam się już uciec.

Przez kilka minut panowała cisza. Costigan przeszukiwał przestrzeń we wszystkich kierunkach za pomocą swojego tajnego dalekowizora. Nagle roześmiał się, budząc zdumienie pozostałej dwójki.

— Nie martwcie się, jeszcze nie zwariowałem — powiedział — ale to jest naprawdę zabawne. Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że te pirackie statki są niewidoczne dzięki polom siłowym, które mogę oczywiście zobaczyć w dalekowizorze podprzestrzennym. Natomiast my jesteśmy dla nich niewidzialni. Powinni nas byli przechwycić, zanim ich zauważyłem, zamiast tego polecieli dalej i teraz sondują przestrzeń dookoła, licząc, że zrobimy coś, co pozwoli nas zlokalizować. Lecą prosto na Flotę. Myślą, że są bezpieczni, nie zdając sobie sprawy z czekającej niespodzianki.

Niespodzianek było jednak więcej. Zanim jeszcze statek piratów wszedł w zasięg widzialności Floty Trzech Planet, stracił swoją niewidzialność i pojawił się wyraźnie na ekranach trójki uciekinierów. Przez kilka sekund wydawał się nie zmieniać, a potem zaświecił się czerwono, czerwonością wydającą się ciemnieć w miarę jak była coraz bardziej intensywna. Nagle jego sylwetka rozmyła się i pióropusze powietrza wytrysnęły na zewnątrz, metalowy kadłub zmiękł, roztopił się i popłynął długim, czerwonym strumieniem w kierunku na pozór pustej przestrzeni. Costigan skierował w to miejsce dalekowizor i stwierdził, że przestrzeń wcale nie jest tam pusta. Zobaczył coś ogromnego, bezkształtnego i nierozpoznawalnego nawet na podprzestrzennym obrazie. Coś, w co lepki strumień roztopionego metalu wsiąkał i znikał bez śladu.

Nagle urządzenie zawyło, wstrząsając Costiganem. Silna interferencja fal podprzestrzennych zagłuszyła dalekowizor. Z nadzieją, że uda mu się, choć częściowo, ostrzec Sammsa, próbował wysłać wiadomość z opisem wydarzeń. Kontynuował swój suchy raport, opisując najdrobniejsze szczegóły, podczas gdy ich mały statek był nieubłaganie przyciągany w stronę czerwonawego nieprzejrzystego woalu. Kontynuował do chwili, w której szalupa, wciąż nietknięta, przeszła przez zasłonę i poczuł, że jest całkowicie unieruchomiony. Był przytomny, oddychał normalnie, serce mu biło, ale żaden mięsień nie podlegał jego woli.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)