home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

Rozdział 17

Roger nie rezygnuje

Jak to było sugerowane, Szary Roger nie zginął wraz z planetoidą w obłoku neviańskiej energii. Dopóki śmiercionośne pole siłowe wytworzone przez purpurowy woal otaczający kosmolot płazów napierało na jego ekrany obronne, Roger siedział nieruchomo przy biurku, metodycznie i bez emocji obserwując wskaźniki i rejestratory.

Ale gdy otaczająca planetoidę zasłona zaczęła zmieniać się z ciemno czerwonej w kierunku coraz krótszych długości fali, powiedział do komunikatora: — Baxter, Hartkopf, Chatelier, Anandrusung, Penrose, Nishimura, Mirsky ... — wyliczył listę nazwisk. — Natychmiast do mnie.

— Planetoida jest stracona — poinformował wybraną grupę naukowców — i musimy ją opuścić w ciągu maksimum piętnastu minut, czyli w czasie potrzebnym robotom na zgromadzenie w sekcji pierwszej najpotrzebniejszych maszyn i narzędzi. Spakujcie rzeczy, które chcecie zabrać do jednego pudełka i zameldujcie się z powrotem nie później niż za trzynaście minut. Pozostałym nic nie mówcie.

Rozkaz przyjęto spokojnie, ale gdy wyszli do holu, Baxter, być może nieznacznie mniej bezduszny niż koledzy, wyraził głośno swoje myśli na temat okrutnego pozostawienia reszty załogi.

— Uważam, że to trochę nie w porządku ulotnić się w ten sposób, pozostawiając całą resztę, chociaż przypuszczam...

— I słusznie przypuszczasz — wtrącił obojętny i bezlitosny Nishimura. — To, że niewielka część planetoidy może uciec, jest dla mnie całkiem miłą wiadomością. Nie pomieści wszystkich ludzi i maszyn, więc zabrać się mogą tylko najważniejsi. Nie sądzisz? Resztę spotka to, co nazywają „szczęściem na wojnie”.

— No tak, ale piękna... — zaczął kobieciarz Chatelier.

— Cicho głupcy! — warknął Hartkopf. — Jak Roger usłyszy, to was też pozostawi. Wszechświat jest pełen takich wyborów. W spokojniejszych czasach można się tym przejmować, ale nie teraz. Dzisiejsze czasy są naprawdę schrecklichkeit1!

Grupa rozeszła się po kwaterach, by zebrać się ponownie w sekcji pierwszej na minutę lub dwie przed czasem zero. „Biuro” Rogera było tak zapchane urządzeniami i zapasami, że dla naukowców pozostało niewiele miejsca. Szary potwór wciąż siedział bez ruchu przy swoim panelu.

— Roger, czy to ma sens? — zapytał rosyjski fizyk. — To promieniowanie jest w pasmie podprzestrzennym o częstotliwości dużo, dużo wyższej niż cokolwiek znanego dotychczas. Nasze ekrany w ogóle nie powinny go zatrzymywać. Zupełnie nie rozumiem, jak wytrzymały tak długo i nie sądzę, żeby pozwolili tej sekcji opuścić planetoidę.

— O wielu rzeczach nie wiesz, Mirsky — padła chłodna, pozbawiona emocji odpowiedź. — Nasze ekrany, o których sądzisz, że są wyłącznie twoim wynalazkiem, mają kilka udoskonaleń według moich pomysłów i trzymałyby wiecznie, gdyby nie problem z zasilaniem. Ekrany tej sekcji są mniejsze, więc będą działać tak długo, jak potrzeba.

— Zasilanie — wykrzyknął osłupiały Rosjanin — nasze zasilanie jest nieograniczone. Starczy nam do końca życia przy maksymalnym obciążeniu.

Roger nie odpowiedział, nadszedł czas ucieczki. Nacisnął małą dźwignię, a mechanizm w siłowni wcisnął wielki przełącznik, kierując na Nevian gigantyczny strumień energii, który tak osłabił pewność siebie Nerada. W atak, nie dbając czy się spali, czy wyczerpie, została nieodwracalnie włożona cała moc posiadana przez planetoidę. I wtedy, gdy cała uwaga Nevian i praktycznie cała ich dostępna moc była skierowana na neutralizację tego ostatniego desperackiego uderzenia, metalowa ściana planetoidy rozsunęła się i sekcja pierwsza wystrzeliła w kosmos. Ekrany sekcji, ustawione na pełną moc, rozbłysły bielą, gdy przechodzili przez chwilowo osłabione pole siłowe Nevian. Ci jednak, zajęci czym innym, nie zwrócili na to uwagi. Niezauważona i niewykryta sekcja pierwsza zniknęła w przestrzeni.

Jak już byli daleko, Roger podniósł oczy znad instrumentów i zaczął mówić dalej, jak gdyby w międzyczasie nic się nie wydarzyło.

— Wszystko jest względne, Mirsky, a ty mocno nadużyłeś określenia „nieograniczona”. Nasza moc była i jest bardzo wyraźnie ograniczona. To prawda, mogło ci się wydawać, że mamy jej więcej niż dosyć, bo jest tego daleko więcej, niż posiadają mieszkańcy któregokolwiek znanego mi układu planetarnego, ale istoty za czerwonym ekranem, kimkolwiek są, mają źródła energii o tyle potężniejsze od naszych, o ile nasze przewyższają solaryjskie.

— Skąd wiesz?

— Co to za energia?

— Mamy więc już analizy tych pól siłowych — naukowcy zaczęli równocześnie wykrzykiwać pytania.

— Ich źródło wykorzystuje energię wewnętrzną atomu żelaza. Całkowitą energię atomu; nie jej część uwalnianą w wyniku rozpadu jąder niestabilnych izotopów toru, uranu, plutonu i tym podobnych. Mamy więc mnóstwo do zrobienia, zanim będę mógł kontynuować mój plan. Muszę dysponować największą mocą w makrokosmosie.

Roger zamyślił się. Przez kilka minut trwała cisza. Żaden ze sługusów nie ośmielił się jej przerwać. Mimo poznanych faktów, Gharlana z Eddoru nie dziwiło, że tak niewiarygodny postęp dokonał się bez jego wiedzy. Wciąż był bowiem spętany siłą umysłu – umysłu, z którym w odpowiednim czasie będzie musiał się zmierzyć.

— Wiem już, co powinniśmy zrobić — powiedział. — W porównaniu z wiedzą, którą uzyskałem, strata czasu, ludzi i zasobów, a nawet planetoidy, nie ma żadnego znaczenia.

— Tylko do czego to się teraz przyda? — jęknął Rosjanin.

— Do wielu rzeczy. Na podstawie zapisów możemy zrobić analizę ich pól siłowych, a od tego jest tylko krok do ich metody uwalniania energii. Zbudujemy roboty. Te zbudują kolejne roboty, które skonstruują nową planetoidę, tym razem o mocy odpowiedniej dla moich potrzeb.

— Tylko gdzie to zrobimy? Już nie możemy liczyć na niewidzialność. Patrol Trójplanetarny znajdzie nas nawet, jeśli ukryjemy się za orbitą Plutona!

— Jesteśmy już daleko poza Układem Słonecznym. Zmierzamy w kierunku innej gwiazdy, na tyle dalekiej, że szpiegowskie urządzenia Trójplanetarian nigdy nas nie znajdą i na tyle bliskiej, by być w naszym zasięgu. Niemniej to będzie i tak około pięciu dni podróży, a nasze kwatery są teraz bardzo ciasne. Rozlokujcie się, gdzie możecie i starajcie się ułatwić nam przetrwanie, zajmując się pracą w swoich dziedzinach nad najbardziej palącymi problemami.

Szary potwór ucichł, zagłębiony w myślach nieznanych dla nikogo, a naukowcy zajęli się wypełnianiem jego rozkazu. Baxter, brytyjski chemik, poszedł za Penrosem, chudym zgorzkniałym amerykańskim inżynierem i wynalazcą, który wybrał sobie kabinę w najbardziej oddalonym kącie sekcji.

— Słuchaj, Penrose, jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałbym cię zapytać o parę rzeczy?

— Pytaj. Normalnie nie jest bezpiecznie paplać za dużo w jego pobliżu, ale tutaj nie wyobrażam sobie jak mógłby podsłuchiwać. Jego systemy muszą być nieźle poszatkowane. Chcesz, żebym ci powiedział wszystko, co wiem o Rogerze?

— Dokładnie. Jesteś z nim znacznie dłużej niż ja. On robi jakieś takie wrażenie, jakby nie był człowiekiem. Nie wiem czy rozumiesz, co mam na myśli. Oczywiście, to może wydawać się śmieszne, ale ostatnio zacząłem się zastanawiać, czy on rzeczywiście jest człowiekiem. Wie zbyt dużo o zbyt wielu rzeczach. Wydaje się znać wiele układów planetarnych, do których lot trwałby dłużej niż ludzkie życie. Robił uwagi sugerujące, że widział rzeczy, które wydarzyły się długo, długo przedtem, zanim mógł się urodzić jakikolwiek żyjący obecnie człowiek. I w końcu, wygląda – no cóż, dziwnie, a z pewnością nie reaguje jak człowiek. Od dawna mnie męczy, że nic o nim nie wiem. Ale, jak powiedziałeś, taka rozmowa na pokładzie planetoidy byłaby nierozsądna.

— Przede wszystkim nie powinieneś się martwić o zapłatę. Jeśli przeżyjemy, co przecież było wyraźnie zaznaczone w umowie, dostaniemy to, za co się sprzedaliśmy. Ty zostaniesz lordem, ja już zarobiłem miliony i zarobię jeszcze więcej. Chatelier ma i będzie miał swoje kobiety. Anandrusung i Nishimura się zemszczą. Hartkopf dostanie władzę. I tak dalej — popatrzył znacząco. — Jak chcesz, to powiem ci wszystko, co wiem, bo lepszej szansy niż teraz może nie być. Masz prawo wiedzieć tyle samo co inni, płyniemy w tej samej łódce i smarujemy się tą samą smołą. Plotek jest mnóstwo. Niektóre z nich mogą okazać się prawdą albo nie, niemniej znam jeden bardzo dziwny fakt, mianowicie: mój pra-pra-pradziadek pozostawił pewne notatki, które w połączeniu z czymś, co sam zobaczyłem na planetoidzie, dowodzą z całą pewnością, że Roger wstąpił na Harvard w tym samym czasie, co mój przodek. Mój pra-pra-pradziadek napisał, że Roger był już wtedy dorosły i miał taki znak... — Amerykanin narysował palcem kabalistyczny symbol.

— Co! — wykrzyknął Baxter — członek Loży Północno-polarnej Jowiszan?

— Tak. To było jeszcze przed pierwszą wojną jowiszową. Jowiszanie mieli wysokiej klasy uczonych, lekarzy. Przedłużyli tę wojnę...

— Wiesz co, Penrose, to wydaje się trochę zbyt naciągane. Kiedy ich wytłukli, okazało się, że było w tym mnóstwo hocus-pocus...

— Może wytłukli, a może nie — uciął Penrose. — Trochę hocus-pocus może i było, ale wiele rzeczy było prawdą. Wcale nie chcę, byś wierzył we wszystko, lecz w to, co ci powiedziałem musisz. Ich mistrzowie znali takie rzeczy... To, co robili, było trudne do wyjaśnienia. Jeśli chodzi o plotki, to żadna nie została potwierdzona. Według nich, rodzice Rogera pochodzili z Ziemi. Jego ojciec był podobno księżycowym piratem, a matka, Greczynka, poszukiwaczką przygód. Gdy piratów wypędzono z Księżyca, przenieśli się na Ganimedesa, gdzie wielu z nich zostało złapanych przez Jowiszan. Mówią, że Roger urodził się w czasie jakichś świąt. Jowiszanie zabrali go rodzicom. Wychowywał się w Zakazanym Gronie i przeszedł wszystkie stopnie wtajemniczenia, z rytualnymi zabójstwami i innymi okropnymi rzeczami włącznie. Doszedł do samego szczytu, do siedemdziesiątej siódmej tajemnicy...

— Tajemnica wiecznej młodości — westchnął Baxter z zawiścią.

— Właśnie. I został głównym diabłem, mimo starań wszystkich ambitnych diabląt próbujących go zabić. A gdy zaczęli przegrywać wojnę, zmył się na statku kosmicznym i zaczął realizować jakiś własny tajemniczy projekt. I to jest cała historia. Prawdziwa czy nie, wyjaśnia wiele rzeczy. Może lepiej, jak już sobie pójdziesz. Nie kuśmy licha.

Baxter poszedł do swojej kabiny. Cała, składająca się z zimnych drani, załoga Rogera zajęła się swoimi zadaniami. Tak jak przewidywano, piątego dnia pojawiła się przed nimi planeta i statek zanurzył się w śmierdzącej atmosferze ponad skalistą niegościnną równiną. W następnych godzinami, lecąc na wysokości kilku tysięcy stóp ponad powierzchnią tego dziwnego świata, poszukiwali miejsca bogatego w surowce konieczne do budowy.

Planeta była zimna. Jej słońce było odległe, blade i chłodne. Równinę porastały dziwne, spotworniałe, niby roślinne formy życia, których pędy i gałęzie wiły się i walczyły, wykazując okropną groteskową aktywność. Często walczące części odłamywały się i żyły niezależnie, skacząc i pożerając lub same były pożerane przez podobne im, równie potworne stworzenia. Cała flora była w jednolitym kolorze brudnej chorobliwej żółci. Niektóre z roślin były podobne do paproci, inne do kaktusów, jeszcze inne wyglądały jak jakieś dziwne drzewa, wszystkie paskudne i odpychające dla ludzkich zmysłów. Niemniej okropne były formy zwierzęce, skradające się i ślizgające drapieżnie wśród fantastycznych pseudoroślin. Stworzenia podobne do węży, płazów, nietoperzy, wiły się, czołgały i latały. Pokryte lepkim żółtym śluzem ulegały pospolitemu podwójnemu impulsowi – zabić i natychmiast pożreć. Przez tę cuchnącą dzicz, nie reagując na obrzydliwe zniechęcające otoczenie, Roger poprowadził swój statek.

— Musi tu być jakiś rodzaj inteligencji — mruknął, przemiatając powierzchnię planety promieniem skanującym. — No tak, tam jest coś w rodzaju miasta.

Kilka minut później grupa wyrzutków patrzyła w dół na stożkowate budynki miasta otoczonego metalowym murem. Wokół nich i wewnątrz widać było jakieś bezkształtne bryły materii. Roger przechwycił jedną z nich wiązką holowniczą i wprowadził do wnętrza statku. Pokryta metalicznymi plamkami skórzasta, dziwnie plastyczna, amebowata masa leżała na podłodze unieruchomiona w polu siłowym. Mimo braku jakichkolwiek organów, oczu, uszu, kończyn, wydzielała intensywnie wrogą aurę, umysłową emanację skoncentrowanej wściekłości i nienawiści.

— Z pewnością to jest inteligentny władca tej planety — skomentował Roger. — Dla nas te stworzenia są bezużyteczne. Dwa razy szybciej zbudujemy maszyny niż zdołalibyśmy je podporządkować i wyszkolić. Poza tym, nie możemy pozwolić, by się czegoś od nas nauczyły. — Mówiąc to, wyrzucił dziwną istotę na zewnątrz i beznamiętnie zlikwidował miotaczem.

— Ta rzecz przypomniała mi faceta, którego znałem kiedyś w Penobscot — powiedział Penrose równie obojętny, jak jego mistrz — to był najagresywniejszy facet w mieście, cały czas się wściekał.

W końcu, Roger znalazł odpowiadające mu miejsce i wylądował na nieprzyjaznej glebie. Miotaczami oczyszczono z życia duży okrąg i wypuszczono roboty, które nie wymagały jedzenia ani odpoczynku, a jedynie energii i smaru. Poza tym były całkowicie niewrażliwe na okropny mróz i niezdrową atmosferę.

Zdobycie i utrzymanie przyczółka na tej wrogiej planecie nie poszło jednak łatwo. Z rosnącej poza wypalonym kręgiem niesamowitej roślinności wylała się horda zakutych w metal stworzeń, które odepchnęły gromadę robotów w kierunku statku. Mieszkańcy planety napływali setkami, poświęcając ochoczo swoje życie, by dotknąć robota metalową wypustką. Powodowało to silny błysk, ze spalonej izolacji, smaru i metalu wydzielał się ciężki dym, a robot przestawał reagować na polecenia. Roger został zmuszony do odwołania swoich automatów i rozwinięcia ekranów obronnych. Zanim wściekli w bezsilnej nienawiści obrońcy planety w końcu wycofali się, przez wiele dni próbowali bezskutecznie sforsować nieprzenikalne ekrany. W końcu ataków zaniechano, ale w żadnym wypadku nie wyglądało to na przyznanie się do klęski.

Dalej sprawy zostały pokierowane przez Rogera i jego kohorty z wygodnego i wystarczająco już obszernego wnętrza statku. Dookoła zbudowano przemysłowe miasto metalowych konstrukcji zaludnione nieczułymi automatami. Ruszyły kopalnie, rafinerie zaczęły dymić, wydzielać siarczane smrody w już i tak nieznośne powietrze, zbudowano i wyposażono młyny, przetwórnie i fabryki, a w miarę jak to wszystko powstawało, coraz więcej stanowisk obsługi obsadzano robotami. W rekordowym czasie uruchomiono ciężkie dźwigi, hale produkcyjne i transportery, a wkrótce potem lekkie, ruchliwe automaty rozpoczęły budowę i montaż wielkich ilości precyzyjnych mechanizmów potrzebnych w ogromnej konstrukcji.

Roger-Gharlane, upewniwszy się, że starczy mu na to czasu, skoncentrował się i angażując całą swoją mentalną moc, zaczął łagodnie sondować to, co wciąż go blokowało. Znalazł to, zsynchronizował się z tym i błyskawicznie uderzył z całą siłą dostępną eddorskiemu umysłowi; siłą, która zabiła przynajmniej jednego z członków Wewnętrznego Kręgu; siłą, której energia, jak sądził do tej pory, jest w stanie zabić każde żywe stworzenie, może jedynie z wyjątkiem Jego Ultymatywnej Wysokości Suprematora Eddoru.

Niemniej teraz, uderzenie nie odniosło skutku, a błyskawiczna riposta była tak potężna, że musiał użyć całej swojej mocy do jej sparowania. Nie było to dla niego całkowitym zaskoczeniem. Z trudem odbił uderzenie, po czym posłał myśl do swego nieznanego przeciwnika.

— Kimkolwiek jesteś, posłuchaj. Już się przekonałeś, że nie dasz rady mnie zabić. Tak samo, jak ja nie dam rady zabić ciebie. Niech więc tak zostanie. Ale chyba nie wierzysz, że w dalszym ciągu będziesz mógł powstrzymywać mnie od przypomnienia sobie tego, co moi przodkowie tak zupełnie zapomnieli?

— Teraz, gdy już się dowiedziałeś, nie jesteśmy w stanie zapobiec, byś sobie przypomniał wszystko. Dalsze próby zapobieżenia temu byłyby bezcelowe, możesz więc spokojnie sobie to przypomnieć.

Umysł Gharlana pogrążył się w przeszłości. Coraz głębiej i głębiej... tysiąclecia... cykle... eony. Ślad był coraz bardziej niejasny, prawie niezrozumiały, zagrzebany głęboko pod nawarstwiającymi się pokładami wiedzy, doświadczenia i odczuć, którymi żaden z wielu setek jego przodków nawet się nie zainteresował. Ale każda odrobina informacji, którą uzyskali, była tam i chociaż niejasna, chociaż głęboko zagrzebana, chociaż przesłonięta i zakamuflowana przez wrogie siły, wciąż była dostępna.

Znalazł to i natychmiast poczuł się, jak gdyby Aryzjanin Enphilistor przemówił wprost do niego, jak gdyby zespolenie Starszych Aryzji próbowało, teraz już bezskutecznie, wymazać z jego umysłu wiedzę o istnieniu Aryzji. Sam fakt istnienia od tak dawna takiej rasy był wystarczającym złem, ale to, że Aryzjanie byli w tym czasie świadomi istnienia Eddorian i potrafili ukryć swoje istnienie, było jeszcze gorsze. Ukoronowaniem wszystkiego, tym co dobiło nieokiełznane ego Gharlana, było to, że Aryzja miała cały ten czas, by bez oporu działać przeciw jego rasie.

To było najważniejsze. Takie drobne sprawy, jak likwidowanie nonkonformistycznych kultur, których nadzwyczajnie szybki rozwój stał się teraz jasny, muszą poczekać. Eddor musi zrewidować całkowicie swój sposób myślenia; zintegrowany umysł Wewnętrznego Kręgu musi przewartościować pod kątem tej nowo-starej wiedzy wszystkie fakty, wszystkie wnioski i założenia. Czy powinien teraz powrócić na Eddor, czy może poczekać i zabrać tam planetoidę z jej mocno zróżnicowaną i niezmiernie cenną zawartością? Raczej poczeka, w porównaniu do eonów, które minęły od chwili, gdy należało podjąć akcję, ten krótki czas jest bez znaczenia.

Kontynuowano więc budowę planetoidy. Roger nie miał powodów, by podejrzewać, że może mu tu grozić jakieś fizyczne niebezpieczeństwo. Niemniej wiedząc, że nie może już dłużej polegać na sygnałach dostarczanych przez własne siły mentalne, skanował od czasu do czasu okoliczną przestrzeń i gdy któregoś dnia jak zwykle uruchomił swoje detektory, jego szare oczy poszarzały jeszcze bardziej.

— Mirsky, Nishimura, Penrose, do mnie! — rozkazał. — Czy któryś z was ma jakieś wątpliwości, co do pochodzenia tego statku? — zapytał, pokazując na ekranie wielką stalową kulę, emitującą niszczycielskie wiązki z broni zaczepnej.

— Żadnych! To statek Solarian — odpowiedział Rosjanin — a żeby jeszcze bardziej zawęzić, to Unii Trójplanetarnej. Jest dużo większy niż jakikolwiek widziany dotychczas, ale konstrukcja nie pozostawia wątpliwości. Wyśledzili nas i teraz testują broń przed atakiem. Atakujemy czy uciekamy?

– Jeśli to Trójplanetarianie, a to na pewno oni, to atakujemy — powiedział zimno Roger. — Ta jedna sekcja jest wystarczająco uzbrojona, by zniszczyć całą ich flotę. Zdobędziemy ten statek i dodamy jego niewielkie zasoby do naszych. Być może zabrali na pokład tych troje, którzy uciekli... Nikt mi jeszcze nigdy nie uciekł. Dobrze, zdobądźmy ten statek. A tych troje prędzej czy później... Do Bradleya i kobiety nic nie mam, tyle że taka ucieczka, to sprawa, którą koniecznie należy skorygować. Ale Costigan, to co innego, Costigan mnie schwytał... — zimne oczy Rogera błysnęły nienawiścią niewyobrażalną dla zwykłego umysłu.

— Na stanowiska — polecił. — To nie potrwa długo, maszyny mogą popracować pod automatyczną kontrolą.

— Zaczekajcie — z głośników rozległ się obcy głos — w imieniu Rady Trójplanetarnej jesteście aresztowani. Poddajcie się, a będziecie mieli uczciwy proces, walczcie z nami, a nigdy nie staniecie przed sądem. Z tego, co wiemy o Rogerze, nie oczekujemy, żeby się poddał, ale ktokolwiek z pozostałych ludzi chce uniknąć natychmiastowej śmierci, powinien opuścić natychmiast ten statek. Wrócimy po niego później.

— Jeśli ktoś chce opuścić statek, to ma moją pełną zgodę — oznajmił Roger, nie kłopocząc się odpowiedzią na wywołanie „Boise”. — Ale jak wrócimy po zniszczeniu tamtych, nie będzie miał wstępu w rejon planetoidy. Atak za minutę.

— Nikt nie uważa, że lepiej zostać? — zapytał Baxter, w kwaterze Amerykanina, mając wciąż wątpliwości, która opcja jest lepsza. — Jeśli oni mają wygrać, to powinniśmy natychmiast wysiąść. Jednak nie wyobrażam sobie tego. A ty?

— Oni? Jeden statek Trójplanetarian przeciwko nam? — Penrose roześmiał się chrapliwie. — Rób, co chcesz. Poszedłbym zaraz, gdybym myślał, że możemy przegrać. Ale nie sądzę, więc zostaję. Wiem, z której strony mój chleb jest smarowany masłem. Te gliny blefują i tyle. Może nie do końca, bo z pewnością nie ustąpią. Głupcy, ale tacy już są. Zamiast uciec, będą próbować do śmierci, chociaż wiedzą, że nie mają szansy. Brakuje im zdrowego rozsądku.

— Nikt nie wysiada? Bardzo dobrze, wszyscy wiedzą, co mają robić — rozległ się oschły głos Rogera. Minuta upłynęła, nacisnął dźwignię i statek banitów uniósł się lekko do góry.

Roger skierował się bezpośrednio na pozycję „Boise” i gdy znalazł się w zasięgu, odpalił swoją nową broń, zabójczą dla wszystkich rzeczy i stworzeń zawierających żelazo, czerwone pole konwertujące Nevian. W tych ostatnich przerażających minutach, gdy planetoida uległa brutalnej sile ataku, detektory analityczne Rogera wykonały wspaniałą robotę; tak wspaniałą, że z ich zapisu naukowcy nie tylko zdołali odtworzyć zasadę działania generatorów atakującego pola, ale również ekranów używanych przez płazy do neutralizowania tego typu pól. Z dużo gorszym uzbrojeniem najmniejsze okręty Rogera niszczyły potężne pancerniki Trójplanetarian. Dlaczego więc miałby się martwić teraz, prowadząc taki ciężki pojazd jak ten, tak dobrze uzbrojony i wyposażony? Był spokojny, tym bardziej, że nawet mu nie przyszło do głowy, że ta niegroźnie wyglądająca kula, którą tak beztrosko atakował, była w rzeczywistości osławionym, półmitycznym, super-statkiem, nad którym Służby Trójplanetarne pracowały tak długo. Nie wiedział też, że bezprecedensowe uzbrojenie super-statku zostało, dzięki Costiganowi, którego tak nienawidził, wzmocnione pomysłami podpatrzonymi zarówno na jego planetoidzie, jak i na statku Nerada.

Nieświadomy i lekceważący, Roger uruchomił pole konwertujące, po czym błyskawicznie znalazł się w opałach. Cała załoga „Boise”, poczynając od Rodebusha na mostku, odpierała ataki, fala za falą, salwa za salwą, wykorzystując wszelkie posiadane narzędzia zniszczenia. Nikomu nie przyszło do głowy, że piratom należy okazać litość. Wszyscy banici mieli szansę, by się poddać i wszyscy odmówili. Wiedzieli, tak samo jak Trójplanetarianie, tak jak wiedzą wszyscy czytający teraz te słowa, że odmowa oznacza postawienie życia na szali zwycięstwa, gdyż przy nowoczesnym uzbrojeniu niewielu jest w stanie przeżyć klęskę w bitwie bojowych kosmolotów.

Czerwone pole Rogera nawet nie dotknęło ekranów „Boise”. Cała przestrzeń eksplodowała fioletem. Rodebush zneutralizował je, odpychając swoim polem siłowym, po czym zaatakował. Ekrany obronne Rogera okazały się jednak odporne nawet na tę pożerającą wszystko strefę. Statek banitów pozostawał nietknięty. Ultrafiolet, podczerwień – czyste ciepło, infradźwięki, twarde uderzenia wysokim ciśnieniem, promieniowanie wysokiej częstotliwości zdolne zamienić w parę najbardziej uparte metale – wszystko zasilane energią żelaza, a on wytrzymał. Nawet straszna siła makrowiązki została rozproszona, odbita i skierowana na wszystkie strony w powodzi błyskawic oślepiającej energii. Cooper, Adlington, Spencer i Dutton rzucili do walki swoje bomby i torpedy, a on wciąż wytrzymywał. Ale najzacieklejsze ataki Rogera były również nieskuteczne przeciwko tarczom siłowym super-statku. Nie przepadając za walką na równych warunkach, Roger próbował uciec, lecz został powstrzymany silną wiązką holowniczą.

— To muszą być te ekrany policykliczne, o których donosił Conway — Cleveland zmarszczył brwi w zamyśleniu. — Dużo nad tym pracowałem i myślę, że wiem jak to otworzyć, ale musiałbym mieć do dyspozycji projektor numer dziesięć i całą moc jego siłowni. Dasz mi się pobawić tym przez chwilę? W porządku, Blake, podkręć ją do pięćdziesięciu pięciu tysięcy. Tak trzymaj. A teraz pozostali, słuchajcie! Mam zamiar wywiercić dziurę w tym polu siłowym pustą w środku wiązką o przekroju w kształcie pierścienia, jak diamentowe ostrze do wycinania rdzenia. Z zewnątrz otwór będzie niedostępny, ale możecie tam wpuścić cokolwiek od wewnątrz, przez dyszę projektora. Jej otwór będzie zimny, bo chcę użyć tylko zewnętrzny pierścień. Nie wiem jak długo uda mi się utrzymać ten otwór, więc strzelajcie tak szybko jak możecie. Gotowi? No to jazda!

Nacisnął kilka przycisków. Daleko w dole, w siłowni numer dziesięć, masywne styczniki przełączyły się i wielka masa statku zadrżała, reagując na pojawienie się potężnego słupa energii tryskającej ze statku Trójplanetarian. Wiązka w kształcie rury, pustego w środku cylindra niszczycielskiej energii, uderzyła i rozdarła dotychczas nieprzenikalną tarczę Rogera. Uderzyła, przywarła, krusząc i wiercąc, a z miejsca, gdzie jej piekielny ogień stykał się z tarczą piratów bryzgała ulewa rozżarzonych iskier, długich i jasnych jak błyskawice.

Gigantyczne wiertło wwiercało się coraz głębiej. W końcu przebiło się na wylot. Przebiło policykliczny ekran Rogera; odsłoniło gołe metalowe poszycie. Zdwojony, wściekły ogień Trójplanetarian skoncentrował się w tym jednym punkcie – bez efektu. Bo nie mogąc sforsować tarczy Rogera, nie byli również w stanie przebić się do środka przez ścianę wiertła i cały atak skutkował jedynie kaskadą jaskrawych iskier.

— Ale jestem tępak — jęknął Cleveland — trzeba było ustawić dodatkowy miotacz SX7 w wewnętrznym pierścieniu dziesiątki. Blake, możesz to jeszcze zrobić? Na wypadek, gdyby udało im się odeprzeć pociski.

Tymczasem Trójplanetarianie strzelali przez rurę tak szybko jak mogli. Tego ataku piratom nie udało się już powstrzymać. Roger, zdając sobie sprawę, że po raz pierwszy w swoim długim życiu stanął w obliczu prawdziwej klęski, nie zwracał na to uwagi, jak również na żadną ze swoich broni ofensywnych. Walczył z całych sił o wyrwanie się z uchwytu wiązki holowniczej „Boise”. Bezskutecznie. Nie mógł jej przeciąć ani rozciągnąć. Najbardziej desperackie wysiłki skutkowały jedynie większymi kaskadami ognia na styku obłej powierzchni kadłuba i penetrującego cylindra. A przez przepust przelatywały jedna za drugą: bomby, pociski przeciwpancerne, granaty z trującymi gazami i korodującymi płynami. Wiele z nich zostało zniszczone przez jego załogę, naukowców, którzy przeżyli, strzelców i ekspertów od broni, ale nikt nie był w stanie powstrzymać wszystkich. Wyłomu, podtrzymywanego nieugiętą siłą „otwieracza” Clevelanda, nie udało się zamknąć. Mimo ogromnej mocy nie mógł obrócić statku trzymanego wiązką holowniczą w taki sposób, by skierować miotacz wzdłuż niechronionej osi wąskiej, lecz niszczycielskiej rury.

Koniec nadszedł więc szybko. Głowica bojowa uderzyła w stalowe poszycie, detonując bombę żelazową. Przez wyłom, nie natrafiając na opór, wpadły kolejne bomby i torpedy dopełniając zniszczenia nadwyrężonego kadłuba. Bomby atomowe zamieniły większość pirackiego statku w parę, korodujący płyn zamienił całe fragmenty w podziurawioną ruinę. Trujące gazy wypełniły otaczającą przestrzeń i to co pozostało ze statku Rogera zaczęło spadać na ziemię. Rodebush zniżył „Boise” w ślad za wrakiem i skierował na niego dalekowizory.

— ... konstrukcja była tak mocna, że stało się konieczne zastosowanie środków korozyjnych, w wyniku czego statek wraz z zawartością został całkowicie zdezintegrowany — podyktował trochę później do dziennika okrętowego. — Nie udało się znaleźć żadnych resztek rozpoznawalnych jako ludzkie ciała, niemniej, biorąc pod uwagę warunki, w których nikt żywy nie mógł ocaleć, nie ulega wątpliwości, że Roger zginął, wraz z jedenastoma swymi ostatnimi ludźmi.

* * * * *

Rzeczywiście, forma cielesna znana jako Roger, została zniszczona. Stałe i ciekłe składniki ciała zostały rozproszone w postaci cząsteczek i atomów. Ale to, co kierowało formą cielesną, nie mogło zostać zniszczone żadną siłą fizyczną. W efekcie, Gharlane z Eddoru, czyli to co stanowiło istotę Rogera, znalazł się z powrotem na swojej rodzimej planecie zanim jeszcze Rodebush zakończył przegląd resztek pirackiego statku.

Wewnętrzny Krąg zebrał się i przez czas bardzo długi dla przeciętnego ziemskiego umysłu potworne istoty, zespolone w jedną zwielokrotnioną inteligencję, analizowały wszystkie nowo poznane elementy prawdy. W końcu dowiedzieli się o Aryzjanach tyle samo, co Aryzjanie o nich. Supremator zwołał wówczas konferencję wszystkich umysłów Eddoru.

— ... więc jest oczywiste, że ci Aryzjanie, chociaż posiadają umysły o ogromnych uśpionych możliwościach, są w zasadzie miękcy i co za tym idzie nieefektywni — podsumował. — Nie słabi, weźcie to pod uwagę, ale skrupulatni i nierealistyczni. Wykorzystując tę przewagę powinniśmy całkowicie ich pokonać.

— Przepraszam, ale jeśli Wasza Ultymatywna Wysokość nie ma nic przeciwko temu — zgłosił się jeden z mniej ważnych Eddorian — to poprosiłbym o wyjaśnienie kilku szczegółów. Niektórzy z nas nie całkiem zrozumieli, jaka jest optymalna linia postępowania.

— Dopóki nie wypracujemy szczegółowego planu kampanii, będzie kilka podstawowych linii ataku. Czysto militarne przedsięwzięcie będzie oczywiście jedno, ale to nie jest najważniejsze. Akcja polityczna z udziałem sabotażu i oporu mniejszości wydaje się być bardziej użyteczna. Najskuteczniejsze będą, zwłaszcza, operacje względnie małych, lecz dobrze zorganizowanych grup, których zadaniem będzie negować, dezorganizować i niszczyć każdy bastion tych słabych i pozbawionych kręgosłupa zwolenników Cywilizacji, uważających miłość, prawdę, honor, lojalność, czystość, altruizm, poprawność i tym podobne za najcenniejsze wartości w życiu.

— Ach, miłość... szalenie interesujące. Oni to nazywają seks, Wasza Wysokość — wtrącił Gharlane. — Straszna głupota, rzecz bez znaczenia! Badałem to intensywnie, ale nie mam jeszcze na tyle pełnych danych, by móc sporządzić wyczerpujący raport. Chociaż wiem już, że możemy i powinniśmy to wykorzystać. W naszych rękach zło stanie się rzeczywiście potężną bronią. Zło... narkotyki... chciwość... hazard... haracze... szantaż... żądza... porwania... zabójstwa... ach!

— Dokładnie. Będziemy potrzebować całej mocy każdego Eddorianina. Ale muszę was ostrzec, że to nie jest coś, co powinniście robić osobiście. Jeśli mamy efektywnie kontrolować aktywność bilionów operatorów, których chcemy i musimy zatrudnić, musimy działać za pośrednictwem całego szeregu podwładnych, wyższych i niższych nadzorców. Każdy poziom kontroli będzie liczbowo dużo większy niż ten bezpośrednio nad nim i będzie miał odpowiednio niższe kompetencje. Sfera działalności każdego nadzorcy, bez względu na pozycję w hierarchii, będzie ściśle zdefiniowana. Stanowisko, poczynając od operatorów na poziomie mieszkańców planety do poziomu zarządu Eddorskiego włącznie, będzie zależało wyłącznie od zdolności osobistych. Władza będzie absolutna, a odpowiedzialność pełna. Za sukces będzie awans i nagrody, a fiasko będzie karane śmiercią.

— Ponieważ personel niższych poziomów nie będzie dla nas specjalnie cenny, zwłaszcza, że będzie łatwy do zastąpienia, więc jest bez znaczenia czy da się wciągnąć, czy nie, w działalność przeciwko nam. Istotne jest, natomiast, żeby poziom podlegający bezpośrednio Eddorowi – a nawiasem mówiąc, uważam, że Plooranie będą najlepsi jako nasi pomocnicy – nie może nigdy, w żadnym wypadku, pozwolić, aby jakieś szczegóły prawdziwego celu zostały wyjawione członkowi niższego poziomu czy komukolwiek ze zwolenników Cywilizacji. To jest najważniejszy wymóg i każdy z was musi zdać sobie sprawę z tego, że tylko w ten sposób możemy zapewnić sobie bezpieczeństwo. Powinniście też wiedzieć, że każdy kto złamie ten zakaz zostanie natychmiast stracony.

— Musimy również podjąć prace nad skonstruowaniem lepszych urządzeń i technologii oraz wypracować nowe metody psychologiczne, które będziemy mogli zastosować zarówno przeciw Aryzjanom, jak i użyć do kontroli słabszych umysłów. Każdy Eddorianin, bez względu na zainteresowania i zdolności, dostanie zadanie odpowiadające jego możliwościom. To wszystko.

* * * * *

Również w Aryzji, chociaż tutaj nie było zaskoczenia, odbyła się konferencja. Mimo że młodsi Strażnicy poczuli się zadowoleni z wybuchu konfliktu, do którego przygotowywali się tak długo, Aryzja, jako całość, nie była zadowolona ani zmartwiona. W Wielkim Planie obejmującym cały Wieloświat ta afera była zupełnie nieznaczącym incydentem. Została przewidziana i do niej doszło. Każdy Aryzjanin miał robić to, co do niego należy, z racji tego, że jest Aryzjaninem. Tak miało być.

— Nasza sytuacja w zasadzie się więc nie zmieniła — raczej oznajmił niż zapytał Eukonidor, gdy Starsi przedstawili do publicznej dyskusji swoją wizualizację. — Wydaje się, że ta rzeź musi być kontynuowana. Ten postęp, wzloty i upadki; ten marsz po omacku; te klęski; te frustracje; ten zalew zła i nieszczęścia, ten rozlew krwi. Dlaczego? Moim zdaniem, obecnie byłoby lepiej – czyściej, prościej, szybciej, wydajniej, z mniejszym rozlewem krwi i cierpieniem – wziąć w tym bezpośredni i aktywny udział, tak jak to robią i będą robić Eddorianie.

— Czyściej, młodzieńcze, tak i prościej. Łatwiej i mniej krwi. Ale nie lepiej, a nawet nie dobrze. Ponieważ nigdy nie osiągnęlibyśmy celu. Młode cywilizacje rozwijają się dzięki przezwyciężaniu trudności. Każda przezwyciężona przeszkoda, każdy krok postępu, przynosi im zarówno cierpienie jak i nagrodę. To prawda, możemy zniweczyć wysiłki wroga na wszystkich poziomach, ale nie to, co robią sami Eddorianie. Możemy osłaniać i chronić nasze protegowane rasy, tak żeby uniknęły wojen i łamania prawa. Ale jak długo? Jeśli się zastanowicie dłużej, niedojrzali myśliciele, zrozumiecie, że w takim przypadku żadna z naszych ras nie rozwinie się tak, jak tego wymaga obecność Eddorian.

— Z tego wynika, że nigdy nie będziemy w stanie pokonać Eddoru ani nie osiągniemy stałej równowagi. Mając wystarczająco długi czas na działanie, mogą zwyciężyć. Jeśli jednak każdy Aryzjanin wykona swoje zadanie nakreślone w tej wizualizacji, wszystko skończy się dobrze. Czy są jeszcze jakieś pytania?

— Nie ma? Wątpliwości, które być może się pojawią, mogą być wyjaśnione nawet przez umysł o bardzo umiarkowanej mocy.

* * * * *

— Spójrz, Fred — Cleveland wskazał ekran, na którym widać było hordę dziwnych mieszkańców tej odpychającej planety, zaciekle niszczących swoją elektryczną bronią wszystko, co pozostało po Rogerze w kręgu ogołoconym z miejscowego życia. — Właśnie miałem zaproponować, żebyśmy uprzątnęli planetoidę, którą zaczął budować Roger, ale widzę, że miejscowi chłopcy i dziewczęta już się tym zajęli.

— Też bym chętnie tu został, żeby zbadać trochę tubylców, ale musimy dalej ścigać Nevian — po czym „Boise” skoczył w przestrzeń, w kierunku, w którym odleciały płazy.

Po wejściu na kurs statek przyspieszył do maksymalnej prędkości. Detektory, odbiorniki i wzmacniacze – urządzenia podprzestrzenne zdolne do wykrycia wszelkich sygnałów z odległości wielu lat świetlnych i nadania im formy zrozumiałej dla człowieka, pracowały podczas podróży z największą czułością. Instrumenty, przez cały czas, obserwowało wszystkimi zmysłami co najmniej dwóch ludzi.

Nasłuchiwali w tle ogłuszającego szumu przeciążonych wzmacniaczy, poszukując jakiegokolwiek sygnału.

Nasłuchiwali, a w tym czasie, miliony milionów mil od granicy ogromnego zasięgu ich urządzeń, troje istot ludzkich wysyłało w pustą przestrzeń rozpaczliwe wołanie o pomoc.




  1. Schrecklichkeit (z niem. – terror, przerażenie) – angielski termin oznaczający politykę terroru stosowaną w czasie II wojny światowej przez armię niemiecką w stosunku do ludności krajów okupowanych.

Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)