home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

Rozdział 18

Ucieczka okazów

Dobrze wiedząc, że kontakt z innymi osobnikami jest jedną z najważniejszych potrzeb istot inteligentnych, Nevianie pozwolili ziemskim okazom zatrzymać swoje podprzestrzenne komunikatory. Dzięki temu Costigan mógł się porozumiewać ze swoją ukochaną i Bradleyem. Dowiedział się, że każde z nich zostało umieszczone na wystawie w innym Neviańskim mieście i że zostali rozdzieleni w odpowiedzi na żądania publiczności ciekawej dziwnych, lecz interesujących stworzeń z odległego systemu słonecznego. Nie zrobiono im żadnej krzywdy. Wprost przeciwnie, codziennie byli badani przez specjalistów upewniających się, że przebywają w dobrych warunkach i są w dobrej kondycji.

Costigan, gdy tylko się o tym dowiedział, stracił dobry nastrój. Siedział nieruchomo, oklapnięty i w widoczny sposób zbolały. Odmawiał jedzenia, a od zmartwionego specjalisty zażądał uwolnienia. Następnie, gdy to nie przyniosło rezultatu, czego się spodziewał, zażądał czegoś do roboty. Odpowiedziano mu, dość przekonująco, że w tak rozwiniętej cywilizacji jak ta, nie ma niczego, co mógłby robić. Zapewniono go, że zostanie zrobione wszystko, co możliwe, żeby ulżyć mu w tym psychicznym cierpieniu, ale ponieważ jest eksponatem muzealnym, to musi się z tym liczyć, że chociaż na krótko, ale musi być widoczny na wystawie. Niech więc się zachowuje rozsądnie i zacznie jeść. Costigan boczył się jeszcze jakiś czas, po czym zrezygnował. W końcu zgodził się na kompromis. Będzie jadł i ćwiczył, jeśli mu zorganizują laboratorium, w którym będzie mógł kontynuować swoje badania rozpoczęte na rodzinnej planecie. Zgodzono się na to i tak pewnego dnia doszło do następującej rozmowy:

— Clio? Bradley? Tym razem muszę wam o czymś powiedzieć. — Wcześniej nic im nie mówił, obawiając się, że rzeczy pójdą źle, ale tak się nie stało. — Ogłosiłem strajk głodowy i dali mi całkowicie wyposażone laboratorium. Jako chemik, jestem raczej kiepskim elektrykiem, ale szczęśliwie z tą wodą morską, którą oni tu mają, mogę w prosty sposób zrobić...

— Stój! — wykrzyknął Bradley. — Ktoś nas może podsłuchiwać.

— Nie może. A przynajmniej nie bez mojej wiedzy. Mogę odciąć każdego próbującego połączyć się ze mną. Wracając do tematu, otrzymywanie V dwa jest bardzo proste i mam wszystko, co potrzeba...

— I pozwolą ci? — zapytała Clio.

— Och, oni nie mają pojęcia, co robię. Przez kilka dni mnie obserwowali, jak robiłem i butelkowałem kilka trudnych do wyobrażenia, dziwnych substancji, ale kiedy zorientowali się, że nie wiem nic o żadnej z nich ani co z nimi zrobić, gdy już je mam, orzekli, że jestem prymitywną małpą i od tej pory nie zwracają na mnie uwagi. W taki sposób wszedłem w posiadanie wielu kilogramów ciekłego V dwa, gotowego do użycia. Wyruszam stąd za około trzy i pół minuty i przylecę po was, ludzie, nową zasilaną żelazem kosmiczną wyścigówką. Właśnie ją przetestowali i myślą, że o niej nie wiem. Czegoś takiego jeszcze nie widzieliście.

— Conway, najdroższy, prawdopodobnie nie będziesz mógł mnie uratować — głos Clio załamał się — tu jest ich dookoła tysiące. Kochany, jeśli możesz uciec, uciekaj, ale nie...

— Powiedziałem, że przylecę po ciebie, więc jeśli się wydostanę, to tak zrobię. Większy powiew tego świństwa położy tysiące tak samo łatwo jak jednego. Na tym to polega. Zrobię maskę gazową dla siebie, ponieważ będę w miejscu o wysokim stężeniu, ale wy oboje nie potrzebujecie. To się dobrze rozpuszcza w wodzie, więc wystarczą trzy, cztery warstwy mokrej tkaniny na nos. Powiem wam, kiedy macie to zrobić. Chcemy uciec lub zginąć próbując, nie ma tylu Nevian w całym wszechświecie, by utrzymać nas, ludzi, zamkniętych w klatce, jak zwierzęta w zoo, na zawsze. Dobrze, są już moi specjaliści z kluczami do miasta. Czas zacząć. Do zobaczenia.

Neviański lekarz skierował swój klucz na przezroczystą ścianę komory. W ścianie pojawił się otwór, który zamknął się natychmiast po jego wejściu. Costigan przekręcił kurek zaworu i z różnych rurek, do wody centralnej laguny rzygnęły śmiertelne opary. Gdy Nevianin odwrócił się do więźnia, rozległ się prawie niesłyszalny syk i cienki strumień strasznej, zabronionej przez prawo trucizny, uderzył w jego nieosłonięte skrzela, tuż poniżej dużej stożkowatej głowy. Płaz momentalnie zesztywniał, zwinął się i upadł bez ruchu na podłogę. Na zewnątrz, strumienie bardzo dobrze rozpuszczalnego skroplonego gazu tryskały do wody i w powietrze. Gaz rozprzestrzeniał się, rozpuszczał i dyfundował z ogromną, charakterystyczną dla niego, szybkością. A gdy tak dyfundował i rozprzestrzeniał się, na zewnątrz umierały masowo setki Nevian. Umierali nie wiedząc, co ich zabija, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że umierają. Costigan, gorzko urażony nieludzkim potraktowaniem ich trojga i mocno obawiający się o powodzenie planu ucieczki, wstrzymał oddech i z ponurym skupieniem obserwował śmierć płazów. A gdy już nikt w pobliżu się nie poruszał, założył maskę gazową, umocował na plecach kanister z trucizną – mniejsze pojemniki miał już pochowane po kieszeniach – wymknęły mu się dwa zdania wyrażające dziką satysfakcję: — Więc jestem biednym, głupim okazem małpy, której można dać aparaturę do zabawy? — wymruczał, podnosząc klucz lekarza i otwierając wejście do swojego więzienia. — Dostaną nauczkę, że nie należy mierzyć skoku pchły po jej wyglądzie!

Wyszedł przez otwór wprost do wody i z całym obciążeniem popłynął do najbliższej rampy. Wyszedł z wody i pobiegł głównym korytarzem poprzedzany straszliwym V2. Wraz z gazem szła fala utraty przytomności, pogłębiającej się stopniowo w stałą zapaść nieodwracalną nawet w wyniku natychmiastowej interwencji kogoś, kto dysponowałby nie tylko koniecznym antidotum, ale równie ważną wiedzą dotyczącą jego użycia. Na podłodze korytarza leżały rozciągnięte ciała Nevian, którzy upadli tu idąc. Costigan omijał ich lub przeskakiwał, zatrzymując się tylko chwilami, by wpuścić zabójczy gaz do bocznych korytarzy lub w otwarte drzwi mijanych pomieszczeń. Zmierzał w kierunku wlotu kanałów wentylacyjnych miasta i żadne pozbawione maski, oddychające tlenem, stworzenie nie mogło mu zagrodzić drogi. Gdy dotarł na miejsce, zdjął kanister z pleców i opróżnił śmiercionośną zawartość do głównego kanału pobierającego powietrze dla całego miasta.

Wszyscy Nevianie zamieszkujący skazane miasto upadli spokojnie i bez walki, niczego nieświadomi. Zajęci kierownicy upadli w swoich wyściełanych fotelach, śpieszący się podróżni i posłańcy upadli na podłogę w korytarzach lub zatonęli w trujących wodach, obserwatorzy przed swoimi ekranami, kierujący pojazdami na swoje deski rozdzielcze. Obserwatorzy i kontrolerzy w odleglejszych rejonach miasta dziwili się przez krótki czas niezwykłemu o tej porze zamieraniu ruchu, po czym zdziwieni również tracili świadomość – na zawsze.

Następnie Costigan pobiegł przez zamarłe miasto do pewnego magazynu, gdzie z całą ostrożnością założył swój własny skafander. Z reszty solaryjskiego wyposażenia zrobił niezgrabny pakunek, który pociągnął z hałasem za sobą. Gdy był już blisko doku, gdzie stał przycumowany, upatrzony przez niego neviański ścigacz, zatrzymał się i wyjął swoje szpiegowskie podprzestrzenne gogle. Wiedział, że to jest słaby punkt planu. Załoga statku, korzystająca z niezależnego systemu podtrzymywania życia, wciąż była przytomna. Byli uzbrojeni, bez wątpliwości zaalarmowani i prawdopodobnie bardzo podejrzliwi. Posiadali również podprzestrzenne urządzenia obserwacyjne i mogli go wykryć, chociaż to, że był tak blisko, powinno go chronić przed tym. Przykucnął za filarem i z napięciem obserwował przez gogle, czekając na chwilę, gdy nikogo nie będzie w pobliżu włazu, zdecydowany do natychmiastowego działania, w wypadku najsłabszych oznak wykrycia.

— I tu jest problem — warknął do siebie. — Znam kod zamka, ale jeśli są rzeczywiści podejrzliwi i działają szybko, zablokują właz, zanim zdąży się otworzyć i zrobią ze mnie plamę; ale... O!

To była ta chwila. Wycelował klucz i właz otworzył się. Natychmiast do środka wleciała butelka z łatwo tłukącego się szkła, której rozbicie oznaczało śmierć. Naczynie rozleciało się na kawałki po uderzeniu w metalową ścianę, a dawna załoga została, jeden po drugim wyrzucona za burtę, prosto do laguny. W chwilę później Costigan podniósł pojazd w powietrze i wylądował przy wejściu pływającego więzienia, w którym tak długo był przetrzymywany. Ostrożnie przetransportował na statek zestaw niebezpiecznych pojemników z V2, szybko upewnił się, czy czegoś nie przeoczył i wystartował. Włączył zabezpieczony komunikator i powiedział:

— Clio, Bradley, wystartowałem bez żadnych problemów. Teraz lecę po ciebie, Clio.

— Och, wspaniale, że ci się udało, Conway! — wykrzyknęła dziewczyna. — Ale może lepiej, jak najpierw weźmiesz kapitana Bradleya? Bo gdyby coś się wydarzyło, będzie użyteczny, a ja...

— Jeśli tak zrobi, to tak go kopnę, że wywinie beczkę — roześmiał się kapitan.

— Nie będziesz musiał. Oczywiście ty pierwsza, Clio. Tylko musisz cały czas mówić, żebym mógł cię namierzyć. Nie chcę używać wiązki dużej mocy, żeby mnie nie wykryli, a przy małej mocy nie widzę cię.

— Och, w tym, to jestem dobra! — Clio roześmiała się z prawdziwą ulgą — gdyby mowa była muzyką, byłabym całą orkiestrą. — Paplała tak bez przerwy, dopóki Costigan nie powiedział jej, że starczy, gdyż udało mu się ustalić kurs.

— Coś tam się dzieje w pobliżu ciebie? — zapytał.

— Nic niezwykłego nie widzę — odpowiedziała. — A coś się powinno dziać?

— Mam nadzieję, że nie, ale gdy uciekałem, to z pewnością nie udało mi się zabić wszystkich i zastanawiam się, czy nie powiążą tego wydarzenia z moim pustym więzieniem i nie ostrzegą pozostałych miast, żeby was przypilnowano. Ale myślę, że tam musi być ogromny bałagan, ponieważ nie wiedzą, kto, czym i dlaczego ich zaatakował. Najprawdopodobniej dostałem wszystkich, którzy nie byli w jakimś uszczelnionym miejscu, więc nie ma powodu, by przypuszczać, że ci co ocaleli szybko się domyślą. Niemniej nie są głupi i z pewnością się połapią, gdy porwę ciebie. Może zanim... Chyba widzę twoje miasto.

— Co teraz zrobisz?

— To samo, co tam, o ile będę mógł. Zatruję powietrze i całą wodę w zasięgu...

— Och, Conway! — Clio podniosła głos. — Chyba się zorientowali. Wychodzą z wody i uciekają pośpiesznie do budynków.

— Widzę — powiedział ponuro — jestem teraz dokładnie nad tobą. Szukam głównego wlotu powietrza. Mają tuzin statków wokoło i strażników w korytarzach prowadzących do niego. A strażnicy są w maskach. Sprytni faceci te płazy; wiedzą co się stało i dlaczego. To wszystko zmienia sytuację, dziewczyno. Jeśli użyjemy gazu, za chiny nie uda nam się wydostać Bradleya. Przygotuj się do skoku, gdy tylko otworzę drzwi!

— Pospiesz się, kochany. Idą tu do mnie!

— No pewnie — Costigan już zobaczył dwóch Nevian płynących do klatki Clio. Rzucił statek w dół, aż zawyło powietrze. — Jesteś zbyt wartościowym okazem, by pozwolili cię zagazować, ale jeśli liczą, że dotrą do ciebie przede mną, to są głupi.

Przeliczył się trochę i zamiast wylądować na powierzchni, wrył się w wodę wzniecając ogromną falę na długości kilkuset metrów. Zderzenie tego typu w żadnym stopniu nie mogło uszkodzić statku, a jego grawitacyjne stabilizatory miały duży zapas mocy, więc gdy wystrzelił z powrotem na powierzchnię, zarówno statek jak i pilot wyszli z tego bez szwanku. Costigan wycelował klucz w kierunku wejścia do klatki, po czym go odłożył.

— Inna kombinacja — warknął — muszę wyciąć otwór. Połóż się w kącie po przeciwnej stronie!

Jego dłonie przebiegły po panelu sterującym i gdy Clio posłusznie i bez pytań rzuciła się na podłogę, potężna wiązka energii zdmuchnęła sporą część dachu budowli. Ścigacz podniósł się w powietrze i osiadł na górnych krawędziach przeciwległych ścian, wciąż rozżarzonych i na pół stopionych. Dziewczyna postawiła stołek na stole, stanęła na nim i wyciągnęła rękę. Costigan chwycił ją, silnym szarpnięciem wciągnął do pojazdu, zasunął właz, skoczył do sterów i poderwał statek do góry.

Twój skafander jest w tym pakunku. Lepiej włóż go i sprawdź swoje lewistony i pistolety. Nie wiadomo, na co się natkniemy — rzucił, nie odwracając się. — Bradley zaczynaj mówić... dobrze. Przygotuj sobie mokre szmaty i bądź gotowy. Teraz się liczy każda sekunda. Będziemy lecieć tak szybko, że poszycie rozgrzeje się do białości. Żeby się tylko nie okazało, że i tak za wolno.

— Niestety za wolno — powiedział spokojnie Bradley. — Właśnie idą po mnie.

— Nie opieraj się, to może cię nie sparaliżują. Cały czas mów, żebym wiedział gdzie cię zabierają.

— Costigan, jest źle — gdy to mówił, głos starego wygi kosmicznego nie wykazywał emocji — oni się wszystkiego domyślili. Nie będą ryzykować, sparali... — głos załamał się wpół słowa.

Costigan zaklął gorzko i włączył na pełną moc dalekowizor ścigacza. Skierował go na więzienie Bradleya, nie dbając już o wykrycie, gdyż Nevianie i tak byli ostrzeżeni. Na ekranie zobaczył Nevian wiozących bezwładne ciało kapitana w małej łodzi. Śledził ich, dopóki nie wnieśli go do największego budynku w mieście. Niosąc nieruchome ciało, doszli szeregiem pochylni do niezwykle mocno strzeżonej centralnej sali i położyli na miękkiej leżance. Costigan odwrócił się do swojej towarzyszki. Nawet mimo hełmów, na jego twarzy było widać oznaki cierpienia. Zwilżył wargi i dwukrotnie próbował coś powiedzieć. Niemniej nie zwolnił ani nie zawrócił.

— Oczywiście — przyznała z determinacją — musimy to zrobić. Wiem, że chciałbyś uciec ze mną, ale gdybyś to zrobił, nigdy więcej bym cię nie chciał widzieć ani nawet słyszeć o tobie, a ty też byś mnie znienawidził po wsze czasy.

— Masz rację — powiedział chrapliwym głosem, wciąż z cierpieniem w oczach, ale ręce na sterach nawet mu nie drgnęły. — Jesteś najlepszym towarzyszem, jakiego spotkałem i będę cię kochał bez względu na wszystko. Oddałbym diabłu moją nieśmiertelną duszę, żeby wydostać cię z tej opresji, ale siedzimy w niej po szyje i nie możemy zawrócić. Jeśli go zabiją to trudno, obaj wiedzieliśmy, że jeśli zabiorę najpierw ciebie, najprawdopodobniej tak się to potoczy, ale tak długo, jak wszyscy troje jesteśmy żywi, uciekamy wszyscy albo nikt.

— Oczywiście — powiedziała z taką samą determinacją, ale teraz wstrząśnięta do głębi jego męskim wyznaniem, w którym tak prosto wyraził swoje zasady, silniejsze niż miłość życia czy nawet nieskończenie większa miłość do niej. — Zrobimy to. Zapomnij, że jestem kobietą. Jesteśmy dwojgiem ludzkich istot, walczących ze światem pełnym potworów. Jestem po prostu jedną z naszej trójki. Będę prowadziła pojazd, strzelała z miotaczy lub rzucała bomby. Co będzie najlepsze?

— Rzucanie bomb — polecił krótko. Wiedział, co trzeba zrobić, żeby była jakaś szansa powodzenia. — Wypalę dziurę w dół, do tego audytorium, a ty staniesz we włazie i zaczniesz rzucać tam butelki z naszymi perfumami. Jak tylko wytnę przejście w ścianie, wrzuć kilka tych dużych w wypalony szyb, a pozostałe gdziekolwiek dookoła. Będą skuteczne, bez względu na to gdzie upadną, na ląd czy do wody.

— A kapitan Bradley? Przecież też zostanie zagazowany — jej ładne oczy spojrzały z zakłopotaniem.

— Nic na to nie poradzimy. Mam antidotum. Działa w ciągu godziny. To mnóstwo czasu. Jeśli nie odlecimy w ciągu dziesięciu minut, to już nie odlecimy w ogóle. Ściągają tu plutony milicji w pełnym uzbrojeniu, więc jeśli nie zdążymy przedtem pokonać tych chłopaków, to będziemy mieli problem. Dobrze, rzucaj!

Ścigacz zawisł nad imponującą budowlą, w której trzymano Bradleya. Potężna wiązka energii trysnęła w dół, drążąc w twardym metalu ognistą studnię, kondygnacja po kondygnacji. Sufit amfiteatru został przebity. Słup ognia zgasł i w dół poleciały dwa pojemniki z V2, roztrzaskując się i napełniając powietrze niewyczuwalną śmiercią. Wiązka energii rozbłysła ponownie, tym razem z pełną mocą, wypalając połowę budynku i otwierając na zewnątrz pokój za pokojem na kształt półek. Wielka sala przypominała teraz wlot do ogromnego gołębnika, otoczony mniejszymi wlotami. Costigan wprowadził statek w największy otwór i posadził go na podłodze, miażdżąc jego wielkim ciężarem biurka i wyściełane meble.

Wszyscy strażnicy zostali skierowani do tego pomieszczenia, bez względu na przydział i wyposażenie. Większość była zwykłymi strażnikami, nie posiadającymi nawet masek i ci natychmiast stracili przytomność. Wielu posiadało jednak maski, a niektórzy byli nawet w skafandrach, Niemniej żadna przenośna broń nie była w stanie przeciwstawić się strasznej sile broni ścigacza, więc jeden błysk miotacza wymiótł z sali wszelkie życie.

— Z tego dużego miotacza nie mogę strzelać zbyt blisko Bradleya, wymiotę ich ręcznym. Zostań tutaj, Clio i ubezpieczaj mnie — polecił Costigan i otworzył właz.

— Nie mogę! — odparła — nie umiem się tym posługiwać. Zabiję ciebie albo kapitana Bradleya. Ale potrafię strzelać — poderwała się, depcząc mu po piętach.

Strzelając jedną ręką z lewistonów, a drugą z pistoletów, dwie opancerzone postacie pobiegły w kierunku kapitana Bradleya, teraz podwójnie bezradnego, sparaliżowanego przez wrogów i zagazowanego przez przyjaciół. Gromada Nevian przed nimi stopniała, ale zanim dobiegli do leżanki, na której leżał kapitan, zobaczyli sześć postaci ubranych w skafandry nie gorsze niż ich. Strzały z lewistonów odbijały się od ich pancerzy, nie robiąc większej szkody niż efekty pirotechniczne, a pociski z automatów rozpryskiwały się i eksplodowały bezskutecznie. Za linią opancerzonych strażników stało przynajmniej dwudziestu nieopancerzonych, lecz zaopatrzonych w maski żołnierzy. A pochylniami prowadzącymi do sali już nadciągały plutony ciężko uzbrojonych postaci widziane wcześniej przez Costigana.

Costigan błyskawicznie podjął decyzję i pobiegł z powrotem do ścigacza. Nie miał jednak, bynajmniej, zamiaru porzucać towarzyszy.

— Zostań tutaj — biegnąc, instruował dziewczynę — ja załatwię tych patałachów ołówkiem i zajmę się nadchodzącą grupą, a ty zastrzel pozostałych i przyciągnij Bradleya.

Wróciwszy do pojazdu, wycelował wąską, ale bardzo gęstą wiązkę energii – jakby permanentną błyskawicę – kolejno w sześciu opancerzonych strażników. Wiedząc, że Clio poradzi sobie z resztą oporu, skoncentrował się na posiłkach nadciągających szybko ze wszystkich stron. Ciężki miotacz znów zagrał raz za razem, wypalając pomieszczenie to po tej, to po tamtej stronie. Na trasie strumienia ognia, w gęstych świecących chmurach oparów, znikali nie tylko Nevianie, ale również ściany, podłogi, pochylnie i wszelkie materialne rzeczy. Chwilowo pozbywszy się wrogów skoczył na pomoc Clio, ale ta już zdążyła poradzić sobie sama. „Załatwiwszy” wszystkich przeciwników, ciągnąc Bradleya energicznie za nogi, przyciągnęła go prawie do burty pojazdu.

— Co za dziewczyna — ucieszył się Costigan, chwytając kapitana i wrzucając przez właz. — Bardzo przydatna. Dziewczyna moich snów, równie piękna jak użyteczna. Właź do środka i spadamy stąd!

Ale wydostanie ścigacza ze zrujnowanej obecnie sali okazało się być trudniejsze niż posadowienie go tutaj, gdyż ledwo Costigan pozamykał włazy, część budynku zawaliła się za nimi, odcinając im drogę. Nieviańskie łodzie podwodne i statki powietrzne zaczynały pojawiać się na scenie, skanując intensywnie budowlę i starając się pochwycić lub zgnieść intruzów w ruinach. Costigan w końcu wypalił drogę miotaczem, ale Nevianie zdążyli tymczasem wzrosnąć w siłę, więc przywitał ich skoncentrowany ogień z broni wszelkiego rodzaju, jaka znalazła się w zasięgu.

Nie przypadkiem jednak Conway Costigan wybrał na swoją ucieczkę ku wolności statek, który, jeśli nie liczyć dwóch ogromnych krążowników międzygwiezdnych, był najpotężniejszym kosmolotem zbudowanym kiedykolwiek na Nevii. Nie na próżno też w czasie długich dni i nocy samotnego uwięzienia dogłębnie i szczegółowo studiował wszystko, co dotyczyło obsługi, uzbrojenia i sterowania tym pojazdem. Studiował go w czasie testów, w akcji i w czasie spoczynku. Studiował, aż poznał jego wszystkie możliwości. Zasilane energią jądrową tarcze ochronne radziły sobie bez trudności ze straszną siłą neviańskiehgo ataku; ekrany policykliczne były odporne na wszelkie pociski materialne, a urządzenia dostarczające mocy broniom zaczepnym były przynajmniej równe tamtym. Skierowane teraz przeciw blokującym drogę Nevianom uderzyły w tarcze, rozbłyskując oślepiająco w całym zakresie widma, po czym zgasły, zamieniając nieprzyjacielskie statki dosłownie w nicość. Nie było niechronionego tarczą materiału, choćby najbardziej odpornego, który oparł by się przez moment temu zasilanemu żelazem tornadu czystej energii.

Statek po statku rzucali Nevianie przeciw ścigaczowi w desperackich samobójczych próbach staranowania go, ale każdy z nich napotykał ten sam los, zanim dotarł do celu. Nagle z grupy łodzi podwodnych daleko w dole wyskoczyły w górę czerwone kolumny pól siłowych, które pochwyciły statek i zaczęły ściągać go w dół.

— Dlaczego oni to robią, Conway? Nie mogą z nami walczyć?

— Oni nie chcą z nami walczyć. Chcą nas unieruchomić, ale wiem jak sobie z tym poradzić — powiedział, po czym potężne pole wiązki holowniczej uderzyło płasko niczym nóż. Ścigacz skoczył w górę z największą dopuszczalną prędkością, wymijając i robiąc uniki przed paroma statkami wciąż znajdującymi się nad nim. Po chwili niczego już nie było między nim, a wolnością nieograniczonej przestrzeni.

— Udało ci się, Conway, udało ci się! — krzyknęła Clio radośnie. — Conway, jesteś cudowny!

— Niestety jeszcze nie — odpowiedział Costigan — najgorsze dopiero nadejdzie. To Nerado. Dlatego próbowali nas opóźnić i dlatego też tak się spieszyłem. Ta jego szalupa była niezłą nauczką, więc najlepiej jak odlecimy mnóstwo kilometrów, zanim zacznie nas gonić.

— Sądzisz, że będzie nas ścigał?

— Czy sądzę? Ja wiem! Sam fakt, że jesteśmy rzadkimi okazami i że, jak powiedział, mamy zostać tam do końca życia, oznacza, że będzie nas ścigał do mgławicy Lundmarka. Poza tym dosyć mocno nastąpiliśmy mu na odcisk przed odlotem i wiemy teraz zbyt wiele, by pozwolił nam wrócić na Tellus. No i w końcu, jeśli odlecimy stąd zabierając zdobyty statek, to oni wszyscy umrą z powodu ostrej niewydolności śledziony. Zapewniam cię więc, że będą nas ścigać.

Zamilkł, skupiając całą uwagę na pilotażu. Prowadził statek do góry z taką prędkością, że poszycie nagrzało się do granicy wytrzymałości. W krótkim czasie znaleźli się w otwartej przestrzeni i wykorzystując cała moc, do ostatniego wata, skierowali się w stronę Słońca. Costigan zdjął skafander i zbliżył się do bezwładnego ciała kapitana.

— Conway, on wygląda jak... jak... jak martwy. Jesteś pewny, że zdołasz go ocucić?

— Oczywiście. Jest jeszcze dużo czasu. Trzy małe zastrzyki w odpowiednie miejsca zrobią swoje.

Z pojemnika w skafandrze wyjął małe stalowe pudełko, w którym była strzykawka podskórna i trzy fiolki. Jedna, druga, trzecia – wstrzyknął małą, lecz dokładnie odmierzoną ilość płynu w trzy żywotne miejsca, po czym położył bezwładne ciało na miękkiej leżance.

— I już! W ciągu pięciu, sześciu godzin gaz zostanie zneutralizowany. Paraliż powinien ustąpić dużo wcześniej, więc jak się obudzi, powinien być w porządku. My w tym czasie musimy stąd wiać jak najdalej. Niestety nic więcej nie mogę zrobić w tym kierunku.

Costigan odwrócił się i spojrzał w dół, prosto w oczy Clio, w jej duże wyraziste niebieskie oczy spoglądające na niego miękko i ufnie, wyrażające odwieczne przesłanie kobiety do wybranego mężczyzny. Gdy patrzył na nią, jego twarde rysy zmiękły w zadziwiający sposób. Wystarczyły dwa kroki i padli sobie w ramiona. Wargi na wargach, oczy błękitne utkwione w szarych. Stanęli nieruchomo pogrążeni w rozkoszy, nie myśląc o okropnej przeszłości ani przerażającej przyszłości, świadomi jedynie wspaniałej, cudownej teraźniejszości.

— Clio, dziewczyno... kochana... dziewczyno, jak ja cię kocham! — Głęboki głos Costigana przepełniało uczucie. — Nie całowałem cię od siedmiu tysięcy lat. Nie doceniłem cię na milion sposobów, ale przysięgam na wszystkich bogów przestrzeni międzygwiezdnej, jeśli tylko dam radę cię wydostać z tej opresji...

— Kochany, nic nie musisz. Dobry Boże. Conway, nie doceniłeś mnie? Ty tylko zrobiłeś to w inny sposób...

— Przestań! — powiedział jej do ucha. — Wciąż kręci mi się w głowie na myśl, że możesz mnie w ogóle kochać, nie mówiąc już, że okazujesz to w taki sposób. Ale to prawda i o to tylko proszę, teraz i zawsze.

— Żeby cię kochać? Kocham cię! — Objęli się mocniej, a jej głos zadrżał, gdy mówiła dalej — Conway najdroższy... Nie potrafię tego wyrazić, ale powinieneś wiedzieć... Och, Conway!

Ale po chwili realia ich sytuacji jeszcze raz wyłoniły się z głębi świadomości. Clio wzięła głęboki, przepełniony szczęściem oddech i łagodnie uwolniła się z ramion Costigana.

— Naprawdę myślisz, że mamy szansę dolecieć na Ziemię i zostać razem... na zawsze?

— Szansę, tak. Ale prawdopodobieństwo żadne — odpowiedział spokojnym tonem. — To zależy od dwóch rzeczy. Po pierwsze, od tego, jak dużą przewagę mamy nad Neradem. Jego statek jest największą i najszybszą rzeczą jaką widziałem. Jeśli więc poleci za nami, a ręczę, że poleci, dogoni nas dużo wcześniej, niż dolecimy do Tellusa. A z drugiej strony, przekazałem Rodebushowi mnóstwo danych i jeśli on i Lyman Cleveland połączą to z tym, co mieli i przebudują nasz super-statek na czas, to będą gdzieś tu się skradać i będą mieli coś, co przemówi nawet do Nerada. Nie ma się zresztą teraz o co martwić, nic się nie dowiemy, dopóki któryś z nich nie pojawi się w detektorach, wtedy będziemy musieli coś zrobić.

— A jeśli Nerado nas schwyta, czy ty... — urwała.

— Czy zabiję cię? Nie. Nawet jeśli nas schwyta i zabierze z powrotem na Nevię, nie zrobię tego. Jeszcze wiele czasu przed nami. Nerado nie zrobi nikomu z nas krzywdy, po której zostałyby ślady, fizyczne czy psychiczne. Zabiłbym cię natychmiast, gdybyśmy mieli do czynienia z Rogerem. On jest niemoralny, całkowicie zły. Natomiast Nerado jest, na swój sposób, jak dobry zwiadowca. Jest wielki i uczciwy. Wiesz, naprawdę mógłbym polubić tę rybę, gdybyśmy się spotkali na równych prawach.

— Ja nie mogłabym! — zapewniła żywo. — Jest pokryty łuskami, czołga się jak wąż i śmierdzi... tak...

— Śmierdzi rybą? — Costigan roześmiał się szczerze. — To drobiazgi, dziewczyno, tylko drobiazgi. Widziałem ludzi wyglądających jak pieniądze w banku, pachnących jak bukiet fiołków, którym nie zawierzyłabyś nawet na pół długości szyi Nerada.

— Ale patrz, co on z nami zrobił — zaprotestowała. — I próbowali nas zabić, a nie złapać.

— Robili to, co należało. Co innego mogli zrobić? — zapytał. — I jeśli już o tym mówimy, to powiedzmy też, co my zrobiliśmy im? Ja powiedziałbym, że mnóstwo. Ale wszyscy musieliśmy to zrobić i żadna strona nie może winić tej drugiej. Powiem ci, on jest uczciwym przeciwnikiem.

— No dobrze, może masz rację, ale i tak go nie lubię. Nie rozmawiajmy już więcej o nim. Porozmawiajmy o nas. Pamiętasz, co kiedyś powiedziałeś, gdy poradziłeś mi, bym „ci odpuściła” czy jakoś tak? — Clio, kobiecym zwyczajem, chciała znów zanurzyć się nieco w odmętach czystych uczuć, nawet jeśli to ona przed chwilą spowodowała ich powrót do rzeczywistości. Tymczasem Costigan, w którego surowym życiu nigdy wcześniej nie było miłości do kobiety, jeszcze nie otrząsnął się całkiem z poprzedniego odurzającego przeżycia, żeby za nią podążyć. Nie dowierzając swemu nowo uzyskanemu wielkiemu szczęściu, czuł potrzebę powstrzymania się od ponownego zanurzenia w tych osławionych zaczarowanych regionach. Wciąż uważając siebie za niegodnego miłości tej cudownej dziewczyny, obawiał się tego, mimo że każdą komórką pragnął ponownie poczuć w ramionach jej smukłe ciało. Nie myślał o tym świadomie, ale działał odruchowo, na poziomie podstawowych instynktów, które składały się na Conwaya Costigana.

— Pamiętam i wciąż uważam, że to jest dobry pomysł, nawet jeśli teraz jestem daleki od tego, by ci na to pozwolić — zapewnił ją na wpół żartobliwie. Pocałował ją czule i z uniesieniem, po czym przyjrzał się jej dokładnie. — Wyglądasz, jakbyś brała udział w marsjańskim pikniku. Kiedy ostatnio coś jadłaś?

— Nie pamiętam dokładnie. Chyba rano.

— Albo wieczorem... lub wczoraj rano? Chyba tak! Bradley i ja możemy jeść wszystko, co się da, przeżuć i wypić każdą ciecz, a ty nie możesz. Rozejrzę się i zobaczę czy tu jest coś, co mogłabyś zjeść.

Zaczął szperać w ładowni, skąd wynurzył się z jakimiś niezidentyfikowanymi smakołykami, z których przygotował całkiem niezłe jedzenie.

— Myślisz, że teraz mogłabyś usnąć, kochanie? — Po kolacji, ponownie w objęciach Costigana, Clio oparła głowę na jego ramieniu.

— Oczywiście, kochany. Teraz, gdy ty jesteś ze mną, już się niczego nie boję. Jakoś w końcu dostarczysz nas na Ziemię. Wiem, że tego chcesz. Dobrej nocy, Conway.

— Dobrej nocy, Clio... najdroższa — szepnął i poszedł zobaczyć Bradleya.

W przewidzianym czasie kapitan odzyskał przytomność i zasnął. Mijały dni. Ścigacz mknął ku odległemu Systemowi Słonecznemu, a szerokokątne detektory statku wciąż nie wykrywały niczego.

— Nie wiem, czego się bardziej boję, że detektory coś wykryją czy że nie — po raz kolejny oznajmił Costigan. W końcu jednak na ekranie pojawiła się plamka interferencyjna i gdy wzdłuż wyznaczonej prostej został skierowany promień dalekowizora, jego twarz stwardniała na widok dobrze znanej sylwetki międzygwiezdnego krążownika Nerada.

— No cóż, z zaciekłego pościgu nie rezygnuje się łatwo — powiedział w końcu. — Ale minie wiele dni zanim nas dogoni... a to co? — przerwał mu kolejny alarm, Na ekranie detektora pojawiła się jeszcze jedna plamka interferencyjna. Costigan sprawdził ją. Prosto na kursie, między nimi i Słońcem, zbliżając się z prędkością sumaryczną obu statków, nadlatywał drugi kosmolot Nevian.

— To musi być ten siostrzany statek wracający z Układu Słonecznego z ładunkiem żelaza — domyślił się Costigan. — Ciężko załadowany, nadlatuje bardzo szybko, więc jeśli będziemy się trzymać poza zasięgiem, może uda nam się wywinąć. Miną trzy, cztery dni, zanim uda mu się zatrzymać. A jeśli nasz super-statek bierze w tym udział, to teraz jest najlepszy moment, by się tu pojawił.

Skierował ścigacz pełnym ciągiem w bok, po czym uruchomił wszystkie komunikatory i zaczął jak najwęższą wiązką nadawać w kierunku Słońca komunikat do swoich kolegów ze Służb Trójplanetarnych.

Neviański statek zbliżał się coraz bardziej, ze wszystkich sił próbując przechwycić ścigacz. Wkrótce stało się oczywiste, że chociaż ciężko obładowany, zdoła zboczyć z kursu wystarczająco, by znaleźć się w chwili mijania w odpowiednim zasięgu.

— To jasne, mogą częściowo neutralizować inercję, w takim samym stopniu jak my — zastanawiał się Costigan — i sądząc po ich kursie, dostali rozkaz zniszczyć nas. Wiedzą równie dobrze jak my, że przy tej prędkości z jaką się miniemy, nie zdołają nas pochwycić żywcem. Ja już nie mogę zwiększyć bocznego ciągu, bez przeciążenia grawitatorów, więc muszę je przeciążyć. Zapnijcie oboje pasy, bo mogą siąść całkowicie!

— Myślisz, Conway, że uda ci się odbić wystarczająco. — Clio patrzyła na ekran z przerażeniem i fascynacją, śledząc wzrokiem powiększający się z każdą chwilą obraz kosmolotu.

— Nie wiem, ale mam zamiar spróbować. A na wypadek, gdyby nam się nie udało, będę też cały czas nadawał wołanie o pomoc. Zgoda? W porządku, rób stateczku, co musisz?


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)