home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

Rozdział 19

Spotkanie gigantów

— Fred, możesz trochę zmniejszyć hałas, chyba coś słyszę. Ktoś usiłuje się do nas przebić — zawołał głośno Cleveland. Od wielu dni „Boise” pokonywał niezmierzone obszary pustej przestrzeni, ale dopiero teraz długi czas bezowocnego nasłuchu miał się skończyć. Rodebush wyłączył silniki. Przez trzaski i szumy zakłóceń przebił się ledwo słyszalny głos.

— ... wszystkich o pomoc. Samms, Cleveland, Rodebush, ktokolwiek z Unii Trójplanetarnej, kto mnie słyszy. Tu Costigan, panna Marsden i kapitan Bradley. Lecimy w kierunku gwiazdy, która prawdopodobnie jest Słońcem z punktu o rektascencji około sześciu godzin i deklinacji około plus czternaście stopni. Odległość nieznana, ale prawdopodobnie wiele lat świetlnych. Namierzajcie nasz sygnał. Jeden statek Nevian dogania nas powoli, a drugi leci naprzeciw, od Słońca. Będziemy próbować go ominąć, ale nie wiemy czy się uda. Prosimy wszystkich o pomoc. Samms, Cleveland, Rodebush, ktokolwiek z Unii Trójplanetarnej...

Wołanie powtarzało się bez końca, ale Rodebush i Cleveland dłużej nie słuchali. Czułe dalekowizory wyznaczyły kurs i trójplanetarny super-statek pomknął z niestosowaną dotychczas prędkością; pomknął przez prawie doskonałą próżnię z całkowicie niezrozumiałą, prawie nieobliczalną prędkością, osiągalną dzięki bezinercyjnemu napędowi; pomknął popychany maksymalnym ciągiem projektorów, który zwiększyłby jego gigantyczny ciężar pięciokrotnie w stosunku do ziemskiej grawitacji. Przy tej oszałamiającej prędkości „Boise” dosłownie anihilował dystans, przemiatając przestrzeń przed sobą promieniem dalekowizora w poszukiwaniu trójki Trójplanetarian wołających o pomoc.

— Masz jakieś pojęcie, jak szybko lecimy? — zapytał Rodebush, odwracając się na chwilę od ekranu obserwacyjnego. — Powinniśmy go widzieć. Słyszymy go i na pewno nasz zasięg nie jest gorszy od tego, co on może mieć.

— Nie. Nie mogę obliczyć prędkości, nie mając wiarygodnych danych na temat ilości atomów na metr sześcienny — powiedział Cleveland spoglądając na kalkulator. — Oczywiście jest stała i ma wartość, przy której opór środowiska jest równy naszemu ciągowi. Nawiasem mówiąc, nie możemy tak lecieć zbyt długo. Nagrzewamy się, co dowodzi, że lecimy znacznie szybciej, niż ktokolwiek dotychczas mógł przewidzieć. Wskazuje to także na konieczność posiadania czegoś, czego nikt z nas dotychczas nie przewidywał, urządzeń chłodzących, radiatorów, odpychających pól siłowych czy czegoś w tym rodzaju. Ale wracając do naszej prędkości, jeśli wziąć pod uwagę oszacowania Throckmortona, to rząd wielkości może być w przybliżeniu od dziesięciu do dwudziestu siedmiu. Dosyć szybko, w każdym bądź razie, więc patrz się lepiej w ten ekran. Nawet gdy ich już zobaczysz, nie będziesz wiedział, gdzie naprawdę są, bo nie znamy żadnej z wchodzących w grę prędkości: naszej, ich czy prędkości promienia dalekowizora. Możemy też wpaść na nich.

— Albo jeśli prześcigniemy promień, nie zobaczymy ich wcale. W tym cała przyjemność tego pilotażu.

— A co zrobisz, jak już tam dolecimy?

— Przechwycę ich i wezmę na pokład, o ile będę miał czas. Jeśli nie, jeśli oni walczą... O, są! — Obraz sterówki ścigacza rozbłysnął na ekranie.

— Cześć, Fritz! Cześć, Cleve! Witamy w mieście. Gdzie jesteście?

— Nie wiemy — odpowiedział Cleveland — i nie wiemy też, gdzie wy jesteście. Nie mogę nic wyliczyć bez danych. Widzę, że wciąż oddychacie powietrzem. A gdzie Nevianie? Dużo mamy czasu?

— Obawiam się, że niewiele. Wygląda na to, że oni będą mieć nas w zasięgu za parę godzin, a wy nie pokazaliście się jeszcze nawet na ekranach naszych detektorów.

— Parę godzin! — wykrzyknął z ulgą Cleveland. — To możemy się jeszcze poopalać. W tym czasie moglibyśmy Galaktykę... — przerwał, słysząc krzyk Rodebusha.

— Szeroką wiązką, Spud, nadawaj szeroką wiązką! — wrzasnął fizyk, ale widok Costigana już zniknął całkowicie z jego ekranu.

Wyłączył silniki „Boise” i zatrzymał go całkowicie w przestrzeni. Połączenie zostało zerwane. Costigan prawdopodobnie nie usłyszał polecenia, żeby zmienić sygnał na szerokokątny albo nie był w stanie tego zrobić, więc przestali go odbierać. Ich prędkość była tak niezmiernie wielka, że minęli ścigacz i byli teraz tysiące albo miliony mil od uciekinierów oczekujących pomocy, daleko poza zasięgiem transmisji bezkierunkowej. Cleveland od razu zrozumiał, co się stało. Miał teraz jakieś dane do pracy i jego ręce zatańczyły na klawiaturze kalkulatora.

— Daj ciąg wsteczny na maksimum siedemnaście sekund — polecił sucho — to powinno nas ustawić, w przybliżeniu oczywiście, wystarczająco blisko, żeby ich zobaczyć na naszych detektorach.

Przez wyliczone siedemnaście sekund „Boise” leciał wstecznym kursem z dokładnie taką samą ogromną prędkością jak przedtem. Gdy ciąg został wyłączony, na ekranach obserwacyjnych pojawił się wyraźny obraz neviańskiego ścigacza.

— Niezły jesteś, Cleve, jako rachmistrz — pochwalił Rodebush. — Są tak blisko, że nie możemy nawet użyć neutralizatorów, żeby ich przechwycić. Używając napędu z siłą jednej dyny, zanim zdążę sięgnąć do wyłącznika, już będziemy milion kilometrów stąd.

— A przy prędkości inercyjnej, są tak daleko i lecą tak szybko, że przy pełnym ciągu możemy stracić cały dzień na pogoń. O ile ich w ogóle dogonimy — Cleveland zastanawiał się. — Co możemy zrobić? Może zbocznikować potencjometr?

— Nie, nie trzeba — Rodebush odwrócił się do komunikatora. — Costigan! Pochwycimy was bardzo słabą wiązką holowniczą, a właściwie manipulatorem, więc cokolwiek robicie, nie opierajcie się, bo nie będziemy mogli przechwycić was w porę. To może wyglądać na zderzenie, ale nim nie będzie. Po prostu dotkniemy was, może nawet bez wstrząsu.

— Bezinercyjna wiązka holownicza? — zdziwił się Cleveland.

— Czemu nie? — Rodebush ustawił wiązkę na absolutne minimum mocy i nacisnął przełącznik.

Mimo że statki oddzielały od siebie setki tysięcy mil, a wiązka holownicza ustawiona była na minimalną siłę, „Boise” skoczył w kierunku mniejszego statku z taką szybkością, że pokonał dystans w czasie niemal zerowym. Obiekty na ekranach powiększyły się tak szybko, że automaty ustawiające ostrość nie zdążyły zareagować. Cleveland, patrząc na pierwsze bezinercyjne dokowanie statków w przestrzeni, uchylił się odruchowo i chwycił za podłokietniki. Nawet Rodebush, który wiedział lepiej niż ktokolwiek, czego oczekiwać, widząc niewiarygodną szybkość z jaką oba statki zbliżyły się do siebie, wstrzymał oddech i przełknął ślinę.

A skoro ci dwaj, którzy zbudowali ten super-statek, z trudnością byli w stanie kontrolować swoje odruchy, to co powiedzieć o trójce w ścigaczu, która nic nie wiedziała o potencjalnych możliwościach cudownego statku? Clio, patrząc w ekran razem z Costiganem, wrzasnęła przeraźliwie i wpiła paznokcie w jego ramię. Bradley zaklął paskudnie i przygotował się na natychmiastową śmierć. Costigan patrzył przez chwilę, nie wierząc własnym oczom. po czym, mimo ostrzeżenia, rzucił się do przełączników, by odciąć wiązkę. Za późno. Zanim jego palce dotarły do panelu, „Boise” był na miejscu, zderzając się czołowo ze ścigaczem. Poruszając się ze swoją pełną, niewyobrażalną prędkością, super-statek uderzył błyskawicznie, niemniej najczulsze instrumenty ścigacza nie zarejestrowały najlżejszego wstrząsu, gdy ogromna sfera uderzyła w nieporównywalnie mniejszy pojazd i przywarła do niego, dopasowując błyskawicznie i bez wysiłku swoją własną przerażającą prędkość do prędkości mniejszego i nieskończenie wolniejszego statku. Clio westchnęła z ulgą, a Costigan, obejmując ją ramieniem, odetchnął głośno.

— Hej wy, kosmiczne szczury! — krzyknął. — Fajnie was widzieć i tak dalej, ale w ten sposób mogliście nas pozabijać, przerażając na śmierć. To jest ten super-statek? Całkiem przyzwoity wehikuł!

— Witaj, Murf! Cześć, Spud! — rozległo się z głośnika.

— Murf? Spud? No proszę! — Clio, która praktycznie już doszła do siebie, spojrzała pytająco. Wyglądało na to, że nie bardzo wie czy ma lubić, czy nie, imiona, którymi ratownicy nazywali jej Conwaya.

— Na drugie mam Murphy. Nazywają mnie tak od czasu, gdy byłem taki — Costigan pokazał długość około dwunastu cali. — Wygląda na to, że teraz pożyjesz wystarczająco długo, by usłyszeć o mnie jeszcze gorsze rzeczy.

— Lepiej już nic nie mów. Czy teraz już nam nic nie grozi, Con... Spud? To miło, że tak cię lubią... oczywiście, powinni. — Przytuliła się mocniej i wsłuchali się w to, co mówi Rodebush.

— ... zdaję sobie sprawę z tego, że to nie wyglądało dobrze. Sam się też przestraszyłem, tak jak wszyscy. A to rzeczywiście on. I naprawdę działa. Nawiasem mówiąc, w dużej mierze dzięki Conwayowi Costiganowi. Ale może lepiej przenieście się tutaj. Weźcie wasze rzeczy...

— „Rzeczy”, dobre sobie! — roześmiał się Costigan, a Clio zachichotała radośnie.

— Tyle razy się już przenosiliśmy, że wszystko co mamy, widać na ekranie — wyjaśnił Bradley. — Weźmiemy siebie i pospieszymy się. Zaraz tu będą ci Nevianie.

— Chcecie może coś stąd? — zapytał Costigan.

— Pewnie przydało by się to i owo, ale nie mamy takiej dużej śluzy, by go wziąć na pokład, a nie ma też czasu, żeby go oglądać. Powyłączajcie wszystko, obliczymy pozycję i jak będziemy chcieli, to go znajdziemy później.

Trzy postacie w skafandrach przeszły do śluzy „Boise”, po czym wiązka holownicza została wyłączona i ścigacz odpadł od nieruchomego teraz super-statku.

— Lepiej odłóżmy te formalności na później — kapitan Bradley przerwał wzajemne prezentacje. — Przestraszyłem się jak dziesięciolatek, gdy zobaczyłem, jak na nas lecicie i być może wciąż drżę ze strachu, ale ten Nevianin zbliża się bardzo szybko i może jeszcze nie wiecie, że to nie jest mała szalupa.

— Też tak myślę — zgodził się Costigan. — Wystarczy wam sprzętu na niego? Możecie oczywiście dać nogę. Z pewnością dacie radę mu uciec!

— Uciec? — roześmiał się Cleveland. — Mamy z nimi własne porachunki. Raz już go dopadliśmy, ale spaliła nam się sekcja generatorów. Po naprawieniu, ścigamy ten statek po całym kosmosie. Właśnie jego ścigaliśmy, gdy usłyszeliśmy wasze wołanie o pomoc. O, widzisz? To oni uciekają.

Nevianie rzeczywiście uciekali. Dowódca statku zobaczył i rozpoznał wielki statek, pojawiający się znikąd na pomoc trojgu uciekinierom z Nevii i mając już jedno doświadczenie ze spotkania z żądnym zemsty superpancernikiem, nie miał ochoty na następne spotkanie. Odwrócił więc ciąg w przeciwnym kierunku, próbując otwarcie jak najbardziej zwiększyć odległość między oboma statkami. Bezskutecznie. Lekka wiązka holownicza przywarła do niego i zanim Rodebush zdążył włączyć inercję, „Boise” znalazł się w bliskiej odległości. Cleveland, zwiększając stopniowo moc wiązki wyrównał prędkość obu statków. Tym razem Nevianie nie mogli odciąć wiązki holowniczej. Płaskie pole siłowe uderzało w nią raz za razem, ale nie mogło jej przerwać. Przebudowane generatory Numer Cztery były zaprojektowane tak, żeby wytrzymać obciążenie. I znów zagrała potężna broń Trójplanetarian.

Pociski zostały odpalone, wiązki energii ultra i infra wycelowane, wściekły ogień makrowiązki przegryzał się łapczywie przez tarcze Nevian. Systemy obronne padały jeden po drugim. W desperacji dowódca przerzucił wszystkie swoje generatory na ekran policykliczny, żeby zobaczyć jak wiertło Clevelanda przewierca się nieubłaganie przez niego. Po przebiciu koniec nadszedł szybko. Miotacz SX7 pracował tym razem tam, gdzie był potrzebny, wewnątrz pierścienia dziesiątki. Jeden ognisty strzał przebił neviański statek na wylot. Przez dziurę Adlington posłał swoje straszliwe bomby i ich paskudne towarzystwo. Tam, gdzie dotarły, tam życie umarło. Obrona umilkła i pod ogniem baterii „Boise” metal neviańskiego statku zamienił w chmurę gazów, iskrzących oparów, które być może tu i tam upstrzone były kropelkami roztopionej materii.

Tak zginął siostrzany statek. Rodebush skierował teraz swoje ekrany na kosmolot Nerada. Wysoce inteligentny płaz widział wszystko, co się wydarzyło. Już dawno zrezygnował z pogoni za ścigaczem i nie miał zamiaru brać udziału w beznadziejnej bitwie swoich pobratymców z Ziemianami. Jego czujniki i analizatory zarejestrowały każdy szczegół użytych broni zaczepnych i obronnych. Podczas gdy potężne silniki pełną mocą hamowały lot i zawracały go z powrotem w kierunku Nevii, naukowcy i mechanicy pracowali nad podwojeniem, potrojeniem mocy jego tytanicznych już instalacji, żeby nie ulec i jeśli to możliwe pokonać trójplanetarny superpancernik.

— Wykończymy go teraz czy pozwolimy mu jeszcze pocierpieć? — zapytał Costigan.

— Moim zdaniem, jeszcze nie — odparł Rodebush. — A co ty myślisz, Cleve?

— Później — powiedział poważnie Cleveland, odczytując intencje pozostałych i zgadzając się z nimi. — Niech nas pilotuje do Nevii. Bez przewodnika nie trafimy. Bo jak już tu jesteśmy, to powinniśmy im trochę przetrzepać skórę, żeby na przyszłość, gdy znajdą się w pobliżu Układu Słonecznego, zastanowili się dwa razy czy warto zbliżyć się bardziej.

„Boise” zwiększył ciąg o kilka dyn, by dopasować swoje przyśpieszenie do przeciwnika, ściganego statku Nevian. W oczywisty sposób starali się nie wchodzić w zasięg uciekającego, ale też nie pozostawali na tyle daleko za statkiem Nerada, żeby ten mógł zniknąć z ekranów obserwacyjnych.

Nie tylko Nerado modernizował po drodze swój statek. Costigan, dobrze znając i bardzo szanując neviańskiego uczonego-kapitana, zasugerował wiele usprawnień w uzbrojeniu super-statku, wzmacniających go do granic teoretycznych możliwości napędu żelazowego.

W połowie drogi statek Nevian zwolnił.

— Co się dzieje? — zapytał ogólnie Rodebush. — Wydaje mi się, że jeszcze nie pora?

— Nie — potrząsnął głową Cleveland. — Jeszcze przynajmniej jeden dzień.

— Myślę, że coś szykują na Nevii — powiedział Costigan. — O ile znam tę jaszczurkę, to on wysłał wiadomość dla komitetu powitalnego. Lecimy zbyt szybko, więc stara się opóźnić. Zgadza się?

— Zgadza się — przyznał Rodebush. — Cleve, jeśli już wiesz, która z tych gwiazd przed nami to Nevia, to po co mamy czekać?

— Jasne.

— Pozostaje tylko ustalić czy najpierw ich wykończymy.

— Możesz spróbować — powiedział Costigan. — To znaczy, jeśli masz pewność, że w razie czego uciekniesz.

— Co? Mam uciekać? — zdziwił się Rodebush.

— Tak, masz uciekać. Pisze się u-c-i-e-k-a-ć, uciekać. Znam ich lepiej niż ty i wierz mi, Fritz, mają to, co trzeba.

— No dobra — zgodził się Rodebush. — Rozegramy to bez niepotrzebnego ryzyka.

„Boise” skoczył na Nevian, otwierając ogień ze wszystkiego, co miał, ale tak jak przewidywał Costigan, statek Nerada był przygotowany na wszelkie niespodzianki. W przeciwieństwie do swego siostrzanego statku, był obsadzony naukowcami dobrze znającymi podstawowe teorie dotyczące każdego rodzaju broni będącej w użyciu. Wiązki, strumienie i lance energetyczne błyskały i pluły ogniem; płaszczyzny i ołówki cięły, zmiatały i źgały; ekrany obronne świeciły czerwonawo, błyskały nagle intensywną jasnością, błyszczały żarem. Purpurowy woal uparcie napierał na fioletową kurtynę anihilacyjną. Pociski z materii i torpedy latały w pełni sterowane, eksplodując bez efektu w połowie odległości, wybuchając w nicość lub znikając bezskutecznie w nieprzenikalnych ekranach policyklicznych. Nawet wiertło Clevelanda było nieefektywne. Oba statki były wyposażone w pełen komplet zasilanych żelazem mechanizmów; oba były obsadzone przez naukowców zdolnych do wyciśnięcia maksymalnej mocy ze swoich instalacji. Żaden nie był w stanie uszkodzić drugiego.

„Boise” wycofał się i po kilku minutach znalazł się na Nevii. Zanurkował w purpurową atmosferę, w kierunku miasta, które Costigan znał jako rodzinny port Nerada.

— Zatrzymaj się — ostrzegł nagle Costigan. — Tam jest coś, co mi się nie podoba.

Gdy to mówił z miasta wystrzeliło w górę mnóstwo błyskających kul. Nevianie rozpracowali tajemnicę broni ryb głębinowych i miotali je teraz przeciwko przybyszom z Tellusa, powodując prawdziwą burzę.

— O to ci chodzi — zapytał spokojnie Rodebush. Wybuchając, niszczycielskie kule anihilowały dosłownie wszystko, nawet powietrze na zewnątrz ekranu policyklicznego, ale sama tarcza pozostawała nienaruszona.

— Nie, raczej o tamto — Costigan wskazał półkulistą kopułę, przeświecającą czerwono, otoczoną grupą budynków wystających powyżej swoich sąsiadów. — Gdy byłem tu poprzednim razem, tych wież ani tego ekranu nie było. Nerado chciał zyskać na czasie z powodu tego, co oni robią tam na dole. Te ogniste kule mają to samo zadanie. To dobry znak, nie są jeszcze gotowi. Zajmijmy się nimi lepiej dopóki możemy. Gdyby byli gotowi na nasze przyjęcie, nasza gra polegałaby na zabraniu się stąd dopóki jesteśmy w jednym kawałku.

Nerado był w kontakcie z naukowcami ze swego miasta; poinstruował ich jak zbudować reaktory i generatory o takiej mocy, by mogli sobie poradzić nawet z obroną super-statku. Urządzenia jednak nie były jeszcze gotowe. Zupełnie nieoczekiwana szybkość całkowicie nieinercyjnego napędu nie była brana pod uwagę w jego kalkulacjach.

— Rzućmy kilka puszek na tę kopułę, koledzy — zaproponował Rodebush swoim kanonierom.

— Nie możemy odpowiedział natychmiast Adlington. — Nie ma co próbować. To jest ekran policykliczny. Możecie go przewiercić? Jeśli to zrobicie, to ja mam tutaj prawdziwą bombę, specjalnej konstrukcji. Jeśli potraficie ją ochronić, dopóki nie dotrze do wody, zrobi niezły numer.

— Spróbuję — odpowiedział Cleveland, gdy fizyk skinął głową. — Tarczy Nerada nie mogłem przewiercić, bo moment był za słaby. Jego statek pod naciskiem odsuwał się. Ta kopuła na dole nie może się odsunąć, więc powinno się udać. Bądźcie gotowi. Uwaga, wszyscy.

„Boise” zrobił pętlę w górę, po czym z wysokości kilku mil zanurkował w dół przez burzę kul anihilacyjnych, wiązek energii i pocisków. Opadanie zostało powstrzymane gwałtownie, gdy wydrążona rura energetyczna wiertła Clevelanda wystrzeliła wściekle w dół i siejąc dookoła błyskawicami, uderzyła z całym impetem nurkującego kosmolotu w półkulistą tarczę. Napędzana pełną mocą potężnych generatorów zaczęła wiercić, przecinać, przebijać się przez warstwy zwartej i odpornej bariery energetycznej. Rozgrywało się niepowtarzalne, spektakularne starcie; na szali zwycięstwa postawiono potężne wiertło i dociskającą je masę z jednej strony przeciw zasilanej żelazem barierze z drugiej.

Szczęściem dla Trójplanetarnych, ich super-statek miał duży zapas alotropowego żelaza; szczęściem również, moc jego gargantuicznych reaktorów i generatorów została znacznie powiększona w drodze na Nevię, bo oceaniczna forteca została wyposażona tak, żeby oprzeć się każdemu wyobrażalnemu atakowi. Moc „Boise” była jednak teraz niewyobrażalna. Każdy wat, każda dyna była włożona w ten piekielny ogień, w ten wściekle drążący, niepowstrzymany, drapieżny słup nieprawdopodobnej energii.

Wiertło wygryzło otwór w neviańskiej tarczy i przez jego puste wnętrze poleciała „specjalna” bomba Adlingtona. To była rzeczywiście specjalna bomba. Zawierała tak dużo aktywowanego żelaza, że ledwo się zmieściła w centralnym otworze projektora napędowego numer Dziesięć. Jej detonacja na jakiejkolwiek planecie w ogóle nie byłaby brana pod uwagę, gdyby ta planeta miała jakieś znaczenie dla atakującego. „Specjalna” bomba poleciała w dół pod osłoną rury i wpadła do neviańskiego oceanu.

— Odetnij — krzyknął Adlington, a gdy jarzące się wiertło zostało wyłączone, bombardier nacisnął detonator.

Przez chwilę wydawało się, że efekt eksplozji jest minimalny. Głuchy, niski grzmot był wszystkim, co dało się słyszeć z ogłuszającego ciosu, który wstrząsnął czerwoną Nevią do samego jądra, a wszystko, co można było zobaczyć, to powolne uniesienie się wody. Z tą różnicą, że ten powolny wzrost nie ustawał. Bardzo wolno, jak wydawało się to obserwatorom wysoko w górze, woda wznosiła się i rozdzielała, pokazując rozległą rozpadlinę sięgającą głęboko do skalistego podłoża oceanu. Coraz wyżej wznosiły się leniwe wodne góry, zagarniając, łamiąc i mieląc na kawałki, a potem miotając, budynki, konstrukcje i całą zawartość neviańskiego miasta.

Spiętrzone, wypchnięte i odrzucone w dal masy wodne odsłoniły skalne rumowisko tam, gdzie przedtem było zagospodarowane dno oceanu. Przerażająca chmura rozżarzonego gazu wyrwała się w górę, wstrząsając nawet ogromną masą super-statku wiszącego wysoko ponad miejscem eksplozji. Następnie, przemieszczone miliony ton wody runęły z powrotem, dopełniając totalnego zniszczenia miasta. Szalejące prądy wlewały się w odsłonięte komory, zatapiając je i spiętrzając się ponad nimi. Cofając i spiętrzając znów, i znów, powodując fale przypływowe ogarniające połowę wielkiej wodnej planety. Miasto zostało uciszone. Na zawsze.

— O mój... Boże! — Cleveland pierwszy wyszedł z osłupienia, przerywając straszną ciszę. Oblizał wargi. — Musieliśmy... Oni Pittsburgh potraktowali gorzej... Na pewno wcześniej ewakuowali wszystkich, oprócz personelu wojskowego.

— Na pewno... — zgodził się Rodebush. — Co dalej? Proponuję rozejrzeć się trochę. Może mają więcej...

— Conway, nie! Nie pozwól im — Clio rozpłakała się. — Pójdę do mojej kabiny i schowam się pod łóżkiem. Będę to miała przed oczyma do końca życia.

— Uspokój się, Clio — Costigan objął ją mocno. — Musimy sprawdzić, ale pewnie nie mają drugiego. To jedno by wystarczyło, gdyby zdążyli...

Raz za razem „Boise” okrążał planetę, ale więcej podobnych instalacji nie znaleziono. O dziwo Nevianie nie okazywali więcej wrogości.

— Ciekawe dlaczego? — zastanawiał się Rodebush. — Oczywiście, my ich nie atakujemy, ale jak myślicie... czekają na Nerada?

— Najprawdopodobniej — Costigan zastanawiał się przez chwilę. — Może my też na niego poczekamy. Tak tego zostawić nie można.

— Jeśli jednak nie uda się zmusić ich do starcia... znajdziemy się w impasie... — Cleveland wydawał się być zakłopotany.

— Coś poradzimy — oświadczył Costigan. — Tak czy inaczej, musimy coś zrobić, zanim odlecimy. Spróbujmy pogadać. Mam taki pomysł... w każdym bądź razie, to nikomu nie zaszkodzi. Wiem, że on przynajmniej cię usłyszy i zrozumie.

Nerado przybył, ale zamiast zaatakować, jego statek zawisł nieruchomo w odległości mili czy dwóch od tak samo demonstracyjnie bezczynnego „Boise”. Rodebush wycelował promień komunikatora.

— Kapitanie Nerado, tu Rodebush z Unii Trójplanetarnej. Jak chciałby pan rozwiązać tę sytuację?

— Chciałbym rozmawiać — z głośnika padła wyraźna odpowiedź Nevianina. — Muszę teraz przyznać, że jesteście znacznie wyższą formą życia, niż nam się wydawało; prawdopodobnie dorównującą nam pod względem ewolucyjnym. Szkoda tylko, że nie zdążyliśmy nawiązać kontaktu w czasie, gdy po raz pierwszy zbliżyliśmy się do waszej planety i kosztowało to nas tyle ofiar, Tellurian i Nevian. Ale co się stało, już się nie odstanie. Będąc rozumnymi istotami, zdajecie sobie sprawę z bezsensu dalszej walki, w której żadna ze stron nie może wygrać. Możecie oczywiście zniszczyć więcej naszych miast, a ja będę wtedy zmuszony polecieć i zniszczyć również wasze miasta, na Ziemi, ale dla rozumnych istot byłaby to całkowita głupota.

Rodebush wyłączył mikrofon.

— On naprawdę tak myśli? — zapytał Costigana. — To brzmi rozsądnie, ale...

— ... ale podejrzanie — wtrącił Cleveland. — Zbyt rozsądne, by było prawdziwe.

— On myśli dokładnie to, co powiedział. Dokładnie — zapewnił Costigan. — Byłem przekonany, że tak do tego podejdzie. Oni tacy są. Rozsądni i pozbawieni emocji. Zabawne, ale brak im wielu rzeczy, które my mamy, a z drugiej strony mają dużo tego, co, moim zdaniem, nam by się przydało. Włącz, ja z nim pogadam.

— Kapitanie Nerado — Costigan zwrócił się do dowódcy Nevian — przebywając z tobą i wśród was, przekonałem się, że zawsze mówisz, to co myślisz i że mówisz to w imieniu swojej rasy. Jestem przekonany, że ja również mogę złożyć oświadczenie w imieniu Rady Trójplanetarnej, sprawującej rządy na trzech planetach Układu Słonecznego, że nie ma potrzeby dalszego kontynuowania konfliktu między naszymi ludami. Zostałem zmuszony przez okoliczności do pewnych czynów, do których wolałbym, żeby nie doszło, ale jak powiedziałeś, przeszłość jest nieodwracalna. Nasze rasy mogą osiągnąć dużo więcej dzięki przyjacielskiej wymianie materiałów i wiedzy, podczas gdy kontynuacja tej wojny nie da nic oprócz wzajemnej eksterminacji. Oferuję wam przyjaźń Unii Trójplanetarnej. Czy opuścisz tarczę i przylecisz podpisać traktat?

— Opuszczam tarczę. Przylecę.

Rodebush, chociaż z pewną obawą, również wyłączył ekrany i szalupa Nevian wleciała do głównej śluzy „Boise”.

Pierwszy w historii Traktat Międzyukładowy podpisany został przy stole na mostku super-statku Unii Trójplanetarnej. Po jednej stronie zasiadło troje Nevian, ziemnowodnych płazów o stożkowatych głowach i wijących szyjach, pokrytych łuskami czworonożnych istot sprawiających na nas wrażenie potworów. Po drugiej, istoty ludzkie, okrągłogłowe i z krótką szyją, dwunogie lądowe stworzenia o gładkiej skórze, dla wrażliwych Nevian również mający wygląd potworów. Szacunek, jaki te obie, tak różniące się rasy, odczuwały do siebie, rósł z każdą minutą prowadzonych rozmów.

Nevianie zniszczyli Pittsburgh, z kolei bomba Adlingtona całkowicie zniszczyła ważne neviańskie miasto. Neviański statek zlikwidował flotę Unii Trójplanetarnej, a Costigan wytruł wszystkich mieszkańców z jednego neviańskiego miasta i wielu z drugiego. Strącił też wiele statków. Straty, zarówno w ludności, jak i materialne, były więc zrównoważone. Układ Słoneczny był zasobny w żelazo, co Nevianie sami sprawdzili, z kolei czerwona Nevia posiadała zasoby naturalne, które na Ziemi były rzadkie lub miały ogromne znaczenie. Perspektywy handlowe rysowały się więc korzystnie. Nevianie posiadali wiedzę i technologie nieznane Ziemianom i byli zupełnymi ignorantami w dziedzinach trywialnych dla nas. Wymiana naukowa byłaby więc pożądana. I tak dalej.

Podpisano więc Traktat Ustanawiający Pokój Wieczysty między Unią Trójplanetarną i Nevią. Nerado i jego dwoje towarzyszy zostali ceremonialnie odprowadzeni na ich statek, a „Boise” uruchomił napęd bezinercyjny i odleciał na Ziemię, niosąc dobrą nowinę, że zagrożenie ze strony Nevian zostało oddalone.


Clio, obecnie zahartowany wilk kosmiczny, odporna nawet na straszliwą przypadłość wywoływaną bezinercyjnością, wpasowała się z wdziękiem w krzywiznę ramienia Costigana i powiedziała z uśmiechem: — Możesz mówić, co chcesz, Conwayu Murphy Spud Costiganie, ale ja ani trochę ich nie polubiłam. Jak o nich pomyślę, to dostaję gęsiej skórki. Owszem, zgadzam się, są naprawdę godni szacunku, utalentowani, o wysokiej kulturze i tak dalej, ale i tak założę się, że minie dużo, dużo czasu, zanim ktokolwiek na Ziemi naprawdę ich polubi.


KONIEC


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)