„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
Wokół mrowiły się osobliwe sylwetki. Jeśli mogły, to szły, jeśli nie, czołgały się – fantastyczne albo niemal fantastyczne stworzenia podążały na zebranie. Wielkie i małe, bez twarzy czy rąk albo z nimi, przybywały na własnych albo użyczonych nogach. Wieści rozchodziły się szybko, głosem czy w wiadomościach tekstowych, językiem migowym, czytane z warg, wszystkimi możliwymi do pomyślenia sposobami komunikacji między ludźmi, nie wyłączając mętnawej intuicji. Przekazywały, że dzieje się coś, o czym każdy powinien wiedzieć. Mieszkańcy „Nieba Niepełnosprawnych” wyczuwali nadzwyczajne wydarzenia.
— Pamiętajcie, że miną godziny albo i dni, zanim będziemy bezpieczni — powiedział Docchi. Głos miał ochrypły, czego sam nawet nie zauważył. — Od nas zależy, czy Nona dostanie tyle czasu, ile potrzebuje.
— Gdzie ona się ukryła? — zapytał ktoś z tłumu.
— Nie wiem. Ale nawet, gdybym wiedział, to i tak bym nie powiedział. Mogliby to wydusić z ciebie. Teraz naszym jedynym zadaniem jest powstrzymać ich od znalezienia jej.
— Jak? — zapytał ktoś inny znajdujący się bliżej z przodu. — Liczysz na to, że będziemy walczyć z żołnierzami?
— Nie bezpośrednio — powiedział Docchi. — Nie mamy broni, nie jesteśmy uzbrojeni. Wielu z nas jest bezbronnych w innym sensie. Jedyne, co możemy zrobić, to przeszkadzać im w poszukiwaniach. Dopóki ktoś nie wymyśli czegoś lepszego, mój plan jest taki:
Potrzebuję wszystkich mężczyzn, starsze kobiety i te młodsze nie nadające się z powodów, które wyjaśnię później. Żołnierze nie pojawią się tutaj jeszcze przez około pół godziny. Tyle czasu zajmie im zebranie się i wydanie rozkazów. Gdy tu dotrą, ta grupa zacznie przeszkadzać w poszukiwaniach w każdy możliwy sposób.
Jak to zrobicie, pozostawiam waszej wyobraźni. Wzbudzajcie ich współczucie tak długo, jak długo będą to okazywać. Wystawiajcie się na niebezpieczne sytuacje. Oni są etyczni i z początku będą skłonni wam pomagać. Gdy to zrobią, starajcie się ukraść im broń. Unikajcie fizycznego gwałtu tak długo, jak to możliwe. Nie chcemy prowokować ich do odwetu, będą w tym mieli przewagę. Starajcie się dopasować do ich zachowania. To nie potrwa długo.
Docchi przerwał i popatrzył na tłum.
— Każdy z was będzie musiał podjąć osobistą decyzję, kiedy skończyć z biernym oporem i rozpocząć rzeczywistą walkę. I tu, tak samo, możecie wymyślić więcej, niż ja wam powiem, ale mam kilka sugestii. Próbujcie psuć oświetlenie, system kamer i wentylację. Będą musieli je ciągle reperować. Być może nawet postawią warty w newralgicznych punktach. Czym więcej, tym lepiej dla nas – będą mieli mniej żołnierzy do dyspozycji.
— A co ze mną? — zawołała kobieta znajdująca się daleko z tyłu. — Co ja mam robić?
— Jesteś potrzebna na ciężkie czasy — obiecał Docchi. — Jest tutaj Jeriann?
Jeriann przepchnęła się do niego przez tłum. Docchi spojrzał na nią. Widział ją wiele razy, ale nigdy z tak bliska. Trudno było uwierzyć, że powinna być tutaj wraz z całą resztą.
— Jeriann — zwrócił się do tłumu — jest na pozór normalną piękną kobietą. W rzeczywistości nie posiada nawet śladu układu trawiennego. Bez absorpcji pożywienia i płynów nie jest w stanie wytrzymać dłużej niż dziesięć godzin. Dlatego jest tu z nami, a nie na Ziemi.
Docchi rozejrzał się po zgromadzonych.
— Oczekuję cudu — powiedział. — Potrzebny jest do tego technik kosmetyczny, który potrafi go dokonać? Niech się zgłosi ze swoim zestawem.
Do przodu wysunęła się beznoga kobieta. Docchi dość długo konferował z nią na boku. Kobieta z początku wyglądała na zaskoczoną i niechętną, ale po perswazji zgodziła się. W jej zręcznych rękach Jeriann zmieniła się. Gdy odwróciła się i ponownie stanęła twarzą do tłumu, nie była już sobą, tylko Noną.
— W tym przebraniu będzie mogła im uciekać dłużej i w ten sposób będzie pierwszą Noną, jaką znajdą — wyjaśnił Docchi. — Sądzę... mam nadzieję... że po jej schwytaniu, odwołają poszukiwania na kilka godzin. W końcu zorientują się, że to nie jest Nona i nie zmuszą jej do wyłączenia napędu. Odciski palców czy prześwietlenia dowiodłyby tego od razu, ale będą tacy pewni swego, że nie przyjdzie im to do głowy. Nony, jak wiecie, nie można przesłuchać, a Jeriann będzie ją naśladowała najlepiej, jak potrafi.
Gdy tylko odkryją, że dziewczyna, którą schwytali, to Jeriann, przestaną być uprzejmi. Żołnierzom spodoba się pomysł wynajdywania ładnych dziewczyn, które będą mogli obmacywać w ramach obowiązków służbowych, zwłaszcza jeśli będą myśleli, że to pomoże w poszukiwaniach Nony. To nic im nie da, ale sądzę, że zabiorą się do tego z entuzjazmem i że to samo w sobie opóźni działania.
Nikt się nie poruszył. Kobiety w tłumie zamarły, spoglądając po sobie z niepokojem. Jordan skrzywił się, odwrócił i wrzasnął ponurym tonem: — Do roboty.
— Czekajcie — zawołał Docchi. — Mam już jedną Nonę, ale potrzebuję więcej ochotniczek, przynajmniej pięćdziesiąt. Nie ma znaczenia, czy jesteście fizycznie normalni, czy nie, włamiemy się do laboratorium po sztuczne tkanki. Jeśli jesteście w przybliżeniu tego samego wzrostu, możecie chodzić i macie przynajmniej jedną rękę, zgłoście się.
Powoli, pojedynczo albo dwójkami czy trójkami kobiety zgłaszały się na podest. Niewiele z nich mogło się obejść bez większej charakteryzacji. W nich przede wszystkim pokładano nadzieje.
Pozostali ruszyli za Jordanem, oglądając się na jakiś znak od Docchiego. Gdy nie zareagował, pośpieszyli z determinacją. Mógł na nich polegać. Całkowita suma ich pomysłowości powinna dać jakieś rezultaty.
Masowa produkcja tej samej osoby. Niedoskonałej w każdym znaczeniu, ale wystarczającej w większości przypadków. Docchi przyglądał się krytycznie, sugerując czasami jakieś poprawki zwiększające podobieństwo.
— Ona nie mówi i nie słyszy — przypominał ochotniczkom. — Pamiętajcie zawsze, że nie ma znaczenia, co oni robią. Nie wołajcie o pomoc, i tak nic nie możemy zrobić. Ukrywajcie się w trudno dostępnych miejscach. Gdy schwytają Jeriann, odwołają poszukiwania, a potem je wznowią, pozwalajcie im łapać się pojedynczo, co jakiś czas. Nie będziemy mogli komunikować się z wami, więc będziecie musiały same zadecydować, czy to jest wasza kolej. Powinnyście się orientować po większej aktywności poszukujących. To będzie znaczyło, że już odkryli, iż ostatnia schwytana osoba nie jest Noną. Każdy żołnierz, który będzie musiał eskortować was na przesłuchanie, to jeden mniej do prowadzenia poszukiwań dziewczyny, o którą naprawdę im chodzi. Muszą wkrótce znaleźć Nonę... albo opuścić asteroidę.
Kosmetycy byli zapracowani i nie przerywali pracy. Ale znalazła się jedna, która spojrzała na niego.
— Odlecieć? — zapytała. — Dlaczego?
Docchi sądził, że wszystkim już to powiedział. Ale ona musiała chyba przyjść później. Z pełną satysfakcją powtórzył więc to jeszcze raz.
— Bo „Niebo Niepełnosprawnych” opuszcza Układ Słoneczny.
Jej palce biegały, kształtując uroczą krzywiznę szczęki tam, gdzie jej nie było. Potem zostały zaaplikowane policzki, w których było więcej życia niż w czymkolwiek wykreowanym kiedykolwiek przez tę kobietę.
Krótko potem Nona ukrywała się w pięćdziesięciu różnych miejscach.
I w jeszcze jednym.
*
Orbita Neptuna została daleko z tyłu, a asteroida wciąż przyśpieszała. Dwa gigantyczne generatory grawitacji ciągnęły skorupę i jądro asteroidy. Trzeci obejmował niezwykle silnym polem grawitacyjnym część tego wyizolowanego świata. Przedłużający się wysiłek był uciążliwy i podwójnie wyczerpujący. Żołnierze nie byli i nie mogli być bardzo aktywni. Godziny przeradzały się w dni, a dni mijały. Generatory nigdy się nie wyłączały. Wyglądało na to, że nigdy się to nie skończy.
— Wyliczyliście to dokładnie? Pan wie, że to pan jest za to wszystko odpowiedzialny — stwierdził z ironią Docchi. — Razem z nami zwiększacie też swoją prędkość względem Słońca. Potem będziecie musieli ją zredukować, zanim ruszycie w kierunku Ziemi. Jeśli będziecie zwlekać zbyt długo, nigdy nie zdołacie powrócić.
Generał wydawał się ignorować jego słowa, ale szczęka mu zadrżała.
— Gdyby tylko udało nam się wyłączyć ten przeklęty napęd.
— To właśnie staramy się zrobić — powiedział Vogel uspakajającym tonem.
— Wiem. Ale gdybyśmy mogli to zrobić, nie szukając jej.
Miejscowy technik wzruszył niemrawo ramionami.
— Proszę bardzo, może pan spróbować. Ale nie chciałbym być w pobliżu, gdy pan będzie to robił. Wiem, to wygląda prosto, jedynie dwa generatory grawitacyjne. Ale proszę pamiętać, że bierze w tym również udział spory generator jądrowy.
— Wiem, wiem — mruknął generał z przygnębieniem. — Przeklęte atomy, nic nie warte wynalazki. Nic z nimi nie można zrobić, zawsze zbyt wrażliwe. — Spojrzał groźnie w ciemność nad głową. — Z drugiej strony, możemy wystartować i rozwalić tę skałę z bezpiecznej odległości.
— I stracić nadzieję na znalezienie jej? — zadrwił Docchi.
— Tak czy tak, już ją straciliśmy — stwierdził kwaśno Vogel.
— Niech pan spojrzy na to z innej perspektywy. Wcale nie jest tak źle, jak się wydaje — stwierdził Docchi. — Teraz, gdy już wiecie, gdzie leży problem, zawsze możecie zbudować inny komputer i tym razem wyposażyć go w dodatkowe zmysły. A może dostarczyć mu podstawowe wiadomości z astronomii.
— Czemu mi to nie przyszło do głowy? — zapytał Vogel, zdegustowany. — Jestem panu jeszcze tutaj potrzebny, generale? Jeśli nie, to chciałbym wrócić na mój statek.
Generał mruknął przyzwalająco i technik wyszedł, zmagając się z potężną grawitacją.
— Jest jeszcze jedna możliwość, chociaż może nie trafi panu do przekonania — zaczął ostrożnie Docchi. — Nie wydaje mi się, żeby Nona była całkowitym wyjątkiem. Muszą być też jacyś inni, do niej podobni, tak zwani „urodzeni mechanicy”, u których rozumienie maszynerii jest formą inteligencji, o jakiej nie pomyśleliśmy. Jeśli dobrze poszukać, to może się tacy znajdą, być może w najbardziej nieprawdopodobnych i paskudnych ciałach. — Nie dał tego po sobie poznać, ale w duchu się zaśmiewał. Nękał ich w ten sposób bardzo skutecznie. Nadzieja jest czasem czynnikiem najbardziej demoralizującym.
— Gdybym sądził, że wiesz, gdzie ona jest... — warknął ze zmęczeniem generał Judd.
Docchi zesztywniał, świecąc mimowolnie.
— Niech pan nie dramatyzuje, generale — powiedział z niesmakiem Cameron. — Opór byśmy mieli w każdym przypadku. On jest jedynie odpowiedzialny za jego efektywność. To oczywiste, co on próbuje zrobić w tej chwili — kontynuował, mocno marszcząc brwi — ale naszego morale już dalej psuć nie trzeba, już się całkiem załamało. I nie przychodzi mi do głowy nic, co mogłoby pomóc.
Cameron żałował, że radca medyczny nie zdołał wylądować; brakowało mu dalszych instrukcji. Jego własna rola była niejasna i wciąż się zastanawiał... czy nie powinien dać sobie z tym wszystkim spokój. Jasne, że statek z radcą na pokładzie nie mógł wylądować na asteroidzie – leciało nim zbyt wielu ważnych ludzi, którzy nie mogli ryzykować, że zostaną zabrani poza układ planetarny. Niemniej radca mógłby jednak poświęcić kilka minut na przedyskutowanie sytuacji. Wiedział lepiej, co zrobić.
Słońce stało wysoko, w centrum kopuły. Słońce? Bardziej przypominało teraz jasną gwiazdę. Nie rzucało cieni; wszystkie pochodziły od oświetlenia kopuły. Teraz zamrugały i znów zgasły. Psuły się z monotonną regularnością Generał za każdym razem klął bez emocji tak długo, dopóki ich nie zreperowano.
Niedbale salutując, zbliżył się jakiś żołnierz. Przed sobą prowadził czujnie strzeżonego więźnia.
— Chyba ją znalazłem, sir — zameldował.
— Nie sądzę — powiedział Cameron, spoglądając na dziewczynę. — I wydaje mi się, że niepotrzebnie był pan taki brutalny.
— Takie były rozkazy, sir — żołnierz uśmiechnął się z przymusem i powściąganym zuchwalstwem.
— Czyje rozkazy?
— Pańskie, sir. Powiedział pan, że ona nie może mówić ani wydawać jakichkolwiek dźwięków. To był najprostszy sposób, żeby się upewnić. Nie odezwała się.
Cameron odwrócił się do generała, ale zdał sobie sprawę z tego, że nie znajdzie tam poparcia. Judd spojrzał ponuro, zupełnie obojętny na zachowanie żołnierza.
Lekarz wydobył ostry skalpel i wbił go głęboko w udo dziewczyny. Spojrzała na niego ze łzami w oczach, ale nie zaprotestowała i nie drgnął jej żaden mięsień.
— Tkanka z plastiku, co może jasno stwierdzić każdy dureń — oznajmił oschle. Jego gniew narastał.
Żołnierz stał, zaciskając wargi.
— Puść ją — polecił lekarz.
Dziewczyna rzuciła się do ucieczki. Żołnierz zasalutował sztywno i odszedł, ocierając ręce o mundur. Będzie szedł i pocierał ręce, bo ją dotknął, pomyślał ze znużeniem Cameron.
— Mam prośbę — powiedział Docchi.
— Jasne, jasne — rzekł generał cholerycznym tonem. — Jesteśmy tu po to, żeby zaspokajać wasze potrzeby, dawać, co tylko zechcecie. Jeśli czegoś nie macie, to proście. Poślemy po to i dostaniecie.
— To akurat może pan zrobić. — Docchi otwarcie się roześmiał. — Odlecicie już niedługo, bez Nony. Odlatując, nie zabierajcie wszystkich statków. Nie są wam potrzebne, a nam się przydadzą, gdy dolecimy do innego układu.
Generał próbował odpowiedzieć, ale ze złości nie mógł wykrztusić słowa.
— Niech pan nie mówi niczego, czego będzie pan później żałował — ostrzegł go Docchi. — Gdy pan powróci, to co pan napisze w raporcie? Przekaże pan swoim przełożonym, że pozostawił wszystko w doskonałym porządku, mimo że wciąż pozostawał czas na kontynuację poszukiwań? Może bardziej spodoba im się to, że został pan tutaj do ostatniej minuty – tak długo, że musiał pan przenieść swoich ludzi i porzucić niektóre statki? Proszę to przemyśleć. Mam na sercu wyłącznie pański interes.
Generał z trudnością przełknął ślinę, twarz mu poczerwieniała, a następnie stała się całkiem biała. Odwrócił się i odszedł bez słowa. Cameron popatrzył za odchodzącym oficerem i chwilę później ruszył za nim. Szedł jednak wolniej i wkrótce dystans między nimi się powiększył. Docchi zaczął się odprężać na myśl o bliskim zwycięstwie i nie zwrócił uwagi, gdzie który z nich poszedł.
*
Ostatnia z rakiet zniknęła, pozostawiając za sobą ślad, który wkrótce rozpłynął się w przytłaczającej ciemności. Słońce było teraz jedną spośród wielu jasnych gwiazd, czasami trudną do zidentyfikowania. Sama asteroida wydawała się subtelnie zmieniać, zrobiła się luźniejsza i nie tak obskurna – powodów czego nie było trudno się domyślić. Stała się miniaturowym światem, niewielkim systemem, całkowicie samowystarczalnym.
— Myślę, że uda nam się przeżyć — powiedział Docchi. — Mamy energię i potrafimy uzupełniać tlen. Będziemy musieli hodować lub syntetyzować żywność, a tak się składa, że to miejsce zostało od początku do tego przystosowane. Dużo pracy będzie kosztowało doprowadzenie wszystkiego do porządku, ale zawsze chcieliśmy wykonywać coś więcej niż tylko czynności bez znaczenia.
Siedzieli na brzegu zbiornika, który wrócił na swoje zwykłe miejsce. Drzewa szeleściły poruszane sztuczną bryzą, trawa dookoła była potargana i zdeptana przez żołnierzy. Po okresie przemocy, jaka się tu ostatnio rozpanoszyła, obecnie wydawało się być znacznie spokojniej. Tamto się skończyło i już nigdy nie wróci.
— Musimy znaleźć sposób, żeby uwolnić Anti od tego zbiornika — powiedział Jordan, kołysząc się wśród drzew. — Gdy Nona wróci, może uda się zmajstrować jakiś obszar zerowej grawitacji, coś, co pozwoli jej poczuć się wygodniej. Oczywiście powinniśmy też kontynuować tę krioterapię.
— Mogę poczekać — powiedziała Anti. — Już i tak długo czekałam.
Docchi rozejrzał się dookoła; oczy podążały mu za myślami, które błądziły i poszukiwały.
— Teraz już nie musimy się martwić — stwierdziła Anti. — Żołnierze byli brutalni wobec kobiet, ale tkanki z plastiku nie czują bólu, więc wyszły z tego z mniejszymi obrażeniami, niż mogłoby się wydawać. A co do Nony, no cóż, ona potrafi zadbać nie tylko o siebie, ale o nas wszystkich.
To było niemal prawdą; Nona wydawała się delikatna, eteryczna nawet, ale taką nie była. A jej świadomość zaczynała się tam, gdzie u normalnych ludzi się kończyła. Natomiast, gdzie kończyła się jej percepcja, tego nikt nie wiedział, włącznie z nią. Tu leżało źródło problemu.
— Myślę, że powinniśmy zacząć jej szukać — powiedział Docchi. — W ostatniej chwili, w zdenerwowaniu podczas odlotu i nie wiedząc ani nie dbając z kim ma do czynienia, jakiś żołnierz mógł... — potworność tej myśli nie pozwoliła mu skończyć.
— Nie słyszycie — powiedziała Anti. — Czy można mieć jakieś wątpliwości, dopóki generatory działają?
Wibracja gruntu była raczej wyczuwalna niż słyszalna.
Docchi był pełen wątpliwości. Nona uruchomiła generatory, a skoro raz zostały już uruchomione, a komputer otrzymał podstawowe dane na temat natury wszechświata, to nie było powodu, by przypuszczać, że nie będzie działał już zawsze. Istniał po to, by wykonywać takie zadania. I jak na razie nie posiadał wolnej woli, a to się stosowało również do zatrzymania.
— Chyba jednak potrafię was przekonać — powiedział Jordan. — Ale musicie się odwrócić.
Po krótkiej gimnastyce Docchi wstał. Nona szła ku nim, świeża i wypoczęta. Na policzku miała plamę, ale mogła po drodze ubrudzić się od jakiejś maszyny, przy której się zatrzymała, by ją obejrzeć. Jej ciekawość nie miała granic i mało było rzeczy na tyle nieznaczących, żeby uniknąć jej uwagi.
— Gdzie byłaś? — zapytał Docchi, nie oczekując odpowiedzi. Nona uśmiechnęła się i przez chwilę myślał, że zrozumiała pytanie. Poczuł ulgę, widząc ją bezpieczną i nic więcej. W jego reakcji brakowało czegoś, czego po sobie oczekiwał, ale czego – nie wiedział. Kiedyś to czuł, a teraz już nie. Być może był to efekt świeżej wolności, którą uzyskali.
Jordan spojrzał na niego z zaciekawieniem, prawie przenikając zasłonę, którą okrył swój brak emocji.
— Nie jest wcale tak źle, jak myślisz. Ona niektóre rzeczy rozumie. Maszyny.
Docchi nie był maszyną. Nie był nawet w pełni człowiekiem. Pewnie w tym tkwiła różnica.
— Ona jest urodzonym technikiem, takim jakiego jeszcze nigdy nie było — powiedział. — Jest teraz czas, w którym taki ktoś pojawił się w rasie ludzkiej. Pracowaliśmy z maszynami wystarczająco długo, żeby mógł wyewoluować ktoś, kto je rozumie bez studiowania i uczenia się czegokolwiek. Mnie się to też tyczy. Trochę, nic z tego, co u niej.
Wszyscy to wiedzieli. Nawet na Ziemi prawdopodobnie rewidowano teraz pilnie reguły klasyfikacji inteligencji.
— To nie zmienia problemu, jej problemu. — Jordan zawahał się. — Idea jest dość mętna, ale zrobiliśmy jakiś postęp: wiemy, że ona potrafi myśleć.
— Zawsze to wiedzieliśmy — powiedziała Anti.
— Jasne, że wiedzieliśmy. Ale lekarze i psycholodzy nie byli przekonani, a to oni ją badali. Teraz to spadło na nas.
To robiło różnicę. Nieważne, co sobie myśleli, przedtem byli pacjentami i było aksjomatyczne, że pomysły pacjentów są generalnie ignorowane. Obecnie wkraczali w podwójną rolę, pacjentów i lekarzy, przedmiotu badań i eksperymentatora, oka przy mikroskopie i obiektu na szkiełku.
Wszyscy mieli medyczne doświadczenie z drugiej ręki. Przy długotrwałych kontaktach otarli się o wszystko. Nie było tu nikogo, kto by nie znał swojego ciała lepiej niż ktokolwiek inny. Ta wiedza, chociaż subiektywna, mogła być zebrana razem. Szczęśliwie mieli do pracy dobrze wyposażony szpital.
— Musimy intensywnie zająć się Noną — kontynuował Jordan. — Dokąd lecimy? Ona to wie, a my nie. Musi być jakiś sposób sprawdzenia tego.
Dotychczas nie miało to znaczenia – wystarczało im, że odlatują. Ale gdy tylko to osiągnęli, zewsząd pojawiły się nowe problemy.
— Co sugerujesz? — zapytał Docchi.
— Oscylograf — powiedział triumfalnie Jordan.
— Nie nada się. — Docchi potrząsnął głową. — Kręciła się blisko niego na tyle często, że gdyby naprawdę coś poczuła, okazałaby zainteresowanie.
— Może mogłaby się nauczyć pisać na ekranie.
— Nic się nie zmieniła i nie sądzę, żeby zmieniły się jej zainteresowania. Z tego, co wiemy, ona nie używa słów; myśli wprost technicznymi pojęciami. Komputer grawitacyjny okazał się pierwszą rzeczą na tyle złożoną, że to wzbudziło jej zainteresowanie.
— Przecież zawsze był w jej pobliżu.
— To nie tak. Przywieziono ją tutaj wiele lat temu i chociaż na tamtym statku znajdował się komputer, nie była na tyle dojrzała, żeby go zauważyć. A potem trzymano ją z daleka od głównych komputerów, tak samo, zresztą, jak nas wszystkich.
Jordan podparł się rękami i zakołysał, zastanawiając się.
— I ona się nauczyła tego wszystkiego w ciągu tych kilku godzin na statku? — zapytał.
— To były dni — powiedział Docchi. — Tak, nauczyła się. To była jedyna okazja, jaką miała.
Język, który opanowała, to nie jest zwykły język, to skomplikowany kod używany wewnątrz komputera, stop, start, prąd i nie ma prądu; strumień elektronów; mechaniczna pamięć jak magnetyczna huśtawka – i cały czas szept stalowej taśmy zwijanej i rozwijanej. Było to możliwe dlatego, że tylko komputer jest zdolny do zrozumienia dziewczyny. A przecież ona jest stworzeniem z ciała, kości, gruczołów, nerwów i krwi płynącej w żyłach w odpowiedzi na nieuchwytne żądania ciała.
Anti zakręciła się niespokojnie. Fale kwasu przelały się przez brzegi, a tam gdzie prysnął płyn, trawa zwinęła się i sczerniała.
— Powiedziałam, że poczekam, ale nie mówiłam, że lubię czekać. Czemu wy dwaj nie weźmiecie się do roboty?
— Racja — powiedział Docchi. — Wydaje mi się, że poradzimy sobie lepiej niż normalni. Jako powypadkowi nie przestaniemy eksperymentować, dopóki nam się nie uda. A mamy na to setki lat.
Rozświetlony, dosłownie, radością Docchi schylił się, żeby Jordan mógł się wspiąć mu na plecy. Potem pocałował Nonę i skierował się do laboratorium.
Nona uśmiechnęła się i poszła za nimi.
— Są rzeczy, które można wyrazić bez potrzeby posiłkowania się słowami czy jakimiś urządzeniami — zawołała Anti. — Zapamiętajcie to sobie.
Z zadowoleniem zanurzyła się w kwasowej kąpieli. Nad kopułą jasno świeciły gwiazdy na powitanie małego świata mknącego przez międzygwiezdną przestrzeń.
Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.
These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.