home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

VIII

Cztery dni później, był bardziej niż zmęczony. Był wyczerpany. Szóstka psychopatów – włączając Jej Wysokość Królową Elżbietę I – była zakwaterowana w zaadaptowanych na sypialnie pomieszczeniach Westinghouse'a razem z czterema mocno nerwowymi i nawet bardziej niż mocno wykwalifikowanymi i sprawdzonymi psychiatrami ze szpitala Św. Elżbiety w Waszyngtonie. Kongres świrów, jak to prywatnie nazywał Malone, był w pełni rozkwitu.

I było to w każdym punkcie tak okropne, jak przewidywał, że będzie. Na nieszczęście, pięcioro z sześciorga (jedynym wyjątkiem była Jej Wysokość) było całkowicie pozbawione kontaktu ze światem. Psychiatrzy określali ich zmartwionym tonem jako „nieosiągalnych dla terapii” i poświęcali mnóstwo czasu na zastanawianie się, w jaki sposób przywrócić ich do realnego świata przynajmniej na czas wystarczający, by z nimi porozmawiać.

Malone trzymał się z dala od pięciorga całkowitych psychotyków. Niesamowite gaworzenie pięćdziesięcioletniego Barry'ego Milesa rozpraszało go. Było trochę podobne do dziwnych zbitek słownych w paplaninie Charlie'ego O'Neilla, ale dr O'Connor powiedział, że wydaje się to reprezentować całkowicie inne zjawisko. Blada twarz Williama Logana przypominała horror, a nieustanny piskliwy chichot Ardith Parker, wystudiowany i skoncentrowany sposób w jaki Gordon Macklin, wymachując w powietrzu palcami, kreślił bezsensowne wzory oraz pozbawione rytmu i melodii mruczanki wydające się definiować pełnię osobowości Roberta Cassiday stanowiły po prostu zbyt wiele dla Malone'a. Biorąc pojedynczo, każde z nich było przerażające i dalekie, wszyscy razem tworzyli obraz szaleństwa osłabiający go bardziej, niż był gotowy przyznać.

Kiedy siódma telepatka przyleciała z Honolulu, Malone nawet się nie trudził, by ją zobaczyć. Kazał psychiatrom od razu ją zabrać i po prostu unikał ich sesji.

Królową Elżbietę I, natomiast, naprawdę polubił.

Według psychiatrów Królowa była (jak oboje, Malone i Jej Wysokość teoretyzowali) bardzo sfrustrowana tym, że nikt nie chciał uznać jej talentu. Do tego występował dokuczliwy wpływ innych umysłów powodujący w pewnym stopniu utratę tożsamości, co wydawało się być głównym czynnikiem u każdego przypadku obłędu powiązanego z telepatią. Królowa kompensowała swoją frustrację w najłatwiejszy możliwy sposób. Zamieniła po prostu swoją tożsamość na inną i zracjonalizowała pojedyncze, dominujące urojenie, że jest Królową Anglii Elżbietą I, wciąż żywą i niesprawiedliwie pozbawioną tronu.

— Piękna racjonalizacja — orzekł jeden z psychiatrów z odcieniem czegoś więcej niż tylko podziw w głosie. — Kompletna i całkowicie spójna. Ona po prostu zamieniła tożsamości... i wszystko, co zamieniła... wszystko... wywodzi logicznie z swoich urojonych założeń. Cudownie.

Być może ona jest psychicznie chora, stwierdził Malone, ale daleko jej do tego, by być głupią.

Projekt rozwijał się bardzo dobrze. Jedynym problemem było to, że sprawa znalezienia telepaty nie posunęła się dalej, niż była trzy tygodnie temu. Pracując z taką ekipą – pięcioro całkowicie niekontaktowych istot ludzkich i szósta, Królowa Elżbieta (prywatnie Malone dowiedział się, że ostatnia telepatka, ta z Honolulu, nie okazała się być w lepszym stanie niż pierwsza piątka; dziewczyna wyraźnie pogrążyła się psychicznie w stanie, który jeden z psychiatrów określił jako „dziecięcy syndrom braku tożsamości”, co dla Malone'a nic nie znaczyło, ale brzmiało okropnie) – Malone rozumiał, dlaczego postęp był dla nich najtrudniejszą rzeczą.

Dr Harry Gamble, kierownik „Projektu Wyspa” chudł ze zmartwienia z godziny na godzinę. I, co Malone sobie uświadamiał, źle sobie z tym radził.

Burris, Malone i Boyd znaleźli sobie w budynkach Westinghouse'a tymczasowe biuro. Dyrektor pozostawił swoją sekretarkę w Waszyngtonie. Nic, powtarzał ciągle, nie jest ważniejsze od szpiega w „Projekcie wyspa”.

Boyd najwyraźniej też tak zaczął uważać. W każdym razie, mimo że wciąż był nerwowy, nie okazywał już więcej chęci buntu.

Ale czwartego dnia:

— I co robimy dalej? — zapytał Burris.

— Zastrzelmy się — odparł natychmiast Boyd.

— No dobrze, zastanówmy się... — zaczął Malone, ale Burris wszedł mu w słowo.

— Boyd — powiedział zrównoważonym tonem — jeśli jeszcze raz usłyszę tego rodzaju defetystyczną odzywkę, zostaniesz wyjątkiem w zasadach noszenia brody. Jeszcze jedno załamanie i idziesz kupić sobie brzytwę.

Boyd zasłonił swoją brodę ręką, ale nic nie odpowiedział.

— Czekajcie — powiedział Malone — naprawdę nie ma normalnych telepatów na świecie?

— Nam się nie udało znaleźć — powiedział Burris. — My...

Rozległo się pukanie do drzwi.

— Kto tam? — zawołał Burris.

— Gamble — rozległ się w odpowiedzi zdumiewający baryton.

— Proszę wejść, panie doktorze — powiedział Burris.

Drzwi otworzyły się. Chuda twarz doktora Gamble'a robiła wrażenie wymizerowanej.

— I co panie Burris — zapytał dr Gamble, rozkładając ręce — nic się nie da zrobić? — Malone już widział, jak Gamble mówi i zastanawiał się wtedy, czy byłoby dla niego możliwe mówienie z rękami związanymi z tyłu. Wyglądało na to, że nie. — Czujemy, że właśnie osiągnęliśmy krytyczny etap „Projektu wyspa” — powiedział naukowiec, obejmując pięść drugą dłonią. — Jeśli to wszystko przecieknie do Ruskich, to równie dobrze możemy nasze wyniki opublikować... — zrobił szeroki, szyderczy gest obiema rękami — ... w gazetach.

Burris cofnął się.

— Robimy, co możemy, panie doktorze. — powiedział. Jego oczywiste, pod każdym względem, próby wzbudzenia zaufania były niemal udane. — W końcu — mówił — wiemy teraz znacznie więcej niż cztery dni temu. Panna Thompson zapewniła nas, że szpieg jest tutaj, na terenie kompleksu laboratoriów Yucca Flats. Zabutelkowaliśmy wszystko w tym kompleksie i wierzę, że żadna informacja obecnie nie przedostanie się do Rządu Radzieckiego. Panna Thompson zgadza się ze mną.

— Panna Thompson? — zapytał Gamble, pocierając swą zarośniętą brodę.

— Królowa — odpowiedział Burris.

Gamble pokiwał głową i dwoma palcami dotknął czoła.

— Aha — powiedział. — Jasne. — Potarł szyję na karku. — Ale nie możemy trzymać wszystkich tutaj zamkniętych na zawsze. Wcześniej czy później będziemy musieli pozwolić im... — Jego lewa ręka wykonała gest człowieka wyrzucającego zmięty papier — ...wyjść. Jeśli nie znajdziemy tego szpiega, to przegraliśmy — dodał, opuszczając ręce.

— Znajdziemy go — powiedział Burris z wielką pewnością siebie.

— Ale...

— Dajmy jej czas. Dajmy jej więcej czasu. Proszę pamiętać o stanie jej umysłu.

Boyd spojrzał do góry.

— Rzymu nie zbudowano w pijanym widzie — powiedział nieobecnym tonem.

Burris spojrzał na niego, ale nic nie rzekł. Malone wypełnił konwersacyjną dziurę tym, co wydawało mu się miłe, pełne nadziei i kompletnie nieprawdziwe.

— Wiemy, że jest to ktoś na zastrzeżonym terenie, więc w końcu go złapiemy — powiedział. — A tak długo, jak informacja nie dociera do Ruskich, jesteśmy bezpieczni. — Spojrzał na zegarek.

— Ale... — zaczął dr Gamble.

— O rany — powiedział Malone — Zaraz lancz. Muszę iść i zjeść lancz z Jej Wysokością. Może coś jeszcze wygrzebała.

— Mam nadzieję — powiedział dr Gamble, najwyraźniej pomyślnie skołowany. — Mam taką nadzieję.

— No cóż, panowie — powiedział Malone — wybaczcie mi.

Zrzucił marynarkę i spodnie. Po czym ubrał się w dublet i pończochy wiszące w niewielkiej biurowej łazience. Wdział obszyty futrem płaszcz z rozciętymi rękawami, przez chwilę dopasowywał kapelusz z piórami, po czym złożył Burrisowi i pozostałym płytki ukłon.

— Idę na audiencję u Jej Wysokości, panowie — oznajmił poważnym, starannie modulowanym tonem. — Wrócę niebawem.

Wyszedł, ostrożnie zamykając drzwi. Po kilku krokach pozwolił sobie na luksus głębokiego westchnienia.

Wyszedł na zewnątrz i przeszedł przez ulicę do koszar, w których zakwaterowano Jej Wysokość i pozostałych telepatów. Nikt nie zwrócił na niego uwagi i trochę zatęsknił za spojrzeniami, do przyciągania których już przywykł. Wszyscy jednak do tej pory też już się przyzwyczaili do widoku strojów elżbietańskich. Jej Wysokość osiągnęła nowy poziom.

Obecnie nie udzielała już audiencji nikomu, kto nie był odpowiednio ubrany. Nawet psychiatrzy – których miała, w pełnym sensie niedomówień, jako lekarzy akredytowanych w Pałacu Królewskim – musieli nosić te ciuchy,

Malone zaczął sobie przerabiać całą tę sytuację w pamięci – po raz chyba tysięczny, pomyślał gorzko.

Kim może być ten telepatyczny szpieg? To było jak szukanie igły w kupie kamieni. Czy w czymś tam, pomyślał. „Skok na czas ocali nas”, przypomniało mu się. Skok, ale dokąd? Tego nie wiedział i podejrzewał, że nigdzie go to nie zaprowadzi.

No, a doktor Harry Gamble, pomyślał. Wydawało się trochę nieprawdopodobne, żeby kierownik „Projektu wyspa” szpiegował swoich własnych ludzi, zwłaszcza że posiadał już wszystkie informacje. Z drugiej strony był równie dobrym kandydatem na szpiega, co każdy inny.

Idźmy dalej, zastanawiał się Malone, następny kandydat to doktor Thomas O'Connor, specjalista od psioniki u Westinghouse'a. Zanim Malone'owi udało się znaleźć Jej Wysokość, podejrzewał, że O'Connor mógł wysmażyć całą tę sprawę, żeby skierować uwagę FBI w inną stronę i zmyliwszy wszystkich, nakłonić FBI do polowania na duchy, podczas gdy prawdziwy szpieg będzie działał niewykryty.

A co, jeśli to sam O'Connor jest szpiegiem telepatą? Co, jeśli jest tak pewny tego, że potrafi zmylić Królową, że pozwolił FBI znaleźć wszystkich innych telepatów? Był za tym jeszcze jeden argument: musiał zgłosić wynalezienie tej maszyny bez względu na to, ile go będzie to kosztowało; zbyt wiele osób z jego personelu wiedziało o niej.

O'Connor był również kandydatem całkiem możliwym do przyjęcia. Tyle że nie wydawał się prawdopodobny. Kierownik projektu rządowego jest najprawdopodobniej najbardziej sprawdzanym pracownikiem. Czy ktoś powiązany z Rosją – nawet ze zdolnościami psionicznymi – mógłby sprostać takim sprawdzianom? To było możliwe. Wszystko było, w końcu, możliwe. Wyeliminuj niemożliwe, a to, co zostanie, chociaż nieprawdopodobne...

Malone ponuro nakazał sobie zamknąć się i pomyśleć.

O'Connor, powiedział do siebie, mógłby być szpiegiem. To by była czysta przyjemność, zdał sobie sprawę, pójść do biura tego wyniosłego naukowca i aresztować go: „Znam pańskie prawdziwe nazwisko”, mruknął. „Nie nazywa się pan O'Connor, ale Moriarty.” Ciekawe, czy ludzie Westinghouse'a kiedykolwiek zajmowali się dynamiką asteroid. Co to takiego ta dynamika asteroid, zastanawiał się Malone.

Ale jeśli O'Connor jest szpiegiem, to wszystko jest bez sensu. Po pierwsze, po co miałby wyjawiać, że umysły pracowników są odczytywane?

Malone z żalem porzucił ten pomysł. No, ale są jeszcze inni. Na przykład pozostali psychiatrzy...

Kłopot z nimi taki, stwierdził Malone, że nie wydawało się, aby istniał jakiś motyw czy cokolwiek łączącego ich z tą sprawą. Nie było żadnego dowodu, w żadną stronę.

No bo jest tyle samo dowodów na to, że szpiegiem jest w rzeczywistości Kenneth J. Malone, powiedział sobie.

I nagle zatrzymał się.

Być może Tom Boyd w ten sposób myśli o nim. Być może Boyd podejrzewa jego, Malone'a, że jest szpiegiem.

Oczywiście to działa w obie strony. Boyd...

Nie, powiedział sobie stanowczo Malone. To głupota.

Jeśli ma wziąć pod uwagę Boyda, stwierdził, to równie dobrze może pójść na całego i pomyśleć o Andrew J. Burrisie.

A to przecież jest śmieszne. Całkiem śmiesz...

Zaraz, Królowa Elżbieta wydawała się być prawie pewna, wskazując na niego palcem w biurze doktora Dowsona. I fakt, że wyraźnie zmieniła zdanie, nie musiał mieć większego znaczenia. W końcu jak bardzo można ufać Jej Wysokości, przy najlepszych chęciach? Jeśli raz mogła się pomylić w przypadku Burrisa, to równie dobrze mogła się pomylić i drugi raz. Albo twierdząc, że szpieg przebywa w Yucca Flats.

A w tej sytuacji, pomyślał z przygnębieniem Malone, jesteśmy w tym samym miejscu, co na początku.

Za własną metą.

Tak czy owak, Jej Wysokość pomyliła się. Wskazała Burrisa jako szpiega, a potem powiedziała, że to pomyłka. Więc Burris jest szpiegiem albo nie jest. Co się wzajemnie wyklucza.

A jeśli Burris jest szpiegiem, zastanawiał się Malone, to dlaczego w ogóle rozpoczął to śledztwo? W przypadku Burrisa powraca to samo pytanie, stwierdził, co w przypadku doktora O'Connora. Jaki sens może mieć dla kogoś rozgrywanie jednej ręki przeciw drugiej. Chyba że nie wie prawica, co robi lewica, a to byłoby śmieszne.

Burris nie jest więc szpiegiem. A Jej Wysokość pomyliła się, mówiąc...

Zaraz, powiedział sobie nagle Malone.

Pomyliła się?

Może to jednak się nie wykluczało. Ta myśl przyszła mu do głowy z taką zaskakującą nagłością, że osłupiał i zamyślony, stanął na środku ulicy w Yucca Flats. Czas płynął.

I nagle przypomniał sobie coś, co powiedział do niego Burris, coś o...

— Niech mnie szlag — mruknął.

Wszystko stało się jasne na środku ulicy. W jednym nagłym przebłysku wszystkie kawałki tej sprawy, których tak długo poszukiwał, połączyły się razem w jeden spójny obraz. Obraz był kompletny.

Malone zamrugał.

Wiedział już dokładnie, kto jest szpiegiem.

Gwałtownie go wyminął trąbiący ochryple jeep. Kierowca wychylił się, przeklinając, a Malone pomachał mu, mętnie rozpoznając poznanego kiedyś detektywa w średnim wieku nazwiskiem Archer. Zastanawiając się mgliście, co tamten może robić tak daleko na wschód, i to w jeepie, Malone spoglądał za nim, dopóki pojazd nie zniknął w oddali. Nadjeżdżało więcej samochodów. No i co z tego? Malone nie dbał o samochody. W końcu miał odpowiedź, pełną odpowiedź...

— Niech mnie szlag — powtórzył gwałtownie i zawrócił, kierując się z powrotem do biura.

Po drodze wstąpił do innego małego biura, zajętego przez dwóch agentów FBI z Las Vegas. Wydał im serię szybkich poleceń i zadowolony wyszedł, widząc, jak jeden z nich chwyta w pośpiechu za słuchawkę telefonu.

Dobrze było znowu coś robić, coś ważnego.

Gdy wszedł, Burris, Boyd i dr Gamble wciąż rozmawiali.

— Diabelnie szybki lancz — powiedział Burris. — Czym się zajmuje teraz Jej Wysokość... obiadem?

Malone zignorował docinek i wyprężył się na całą wysokość.

— Panowie — zaczął uroczyście — Jej Wysokość zaprasza wszystkich na audiencję. Ma do przekazania wiadomość najwyższej wagi i życzy sobie tej audiencji natychmiast.

Dr Gamble wykonał zaskakujący, kolisty ruch jedną ręką.

— O co chodzi? — zapytał. — Coś... — ręka mu opadła — ...złego?

Burris spojrzał na niego kątem oka. Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie.

— Czy ona... — zaczął i urwał z otwartymi ustami, pozostawiając zdanie niedokończone.

Malone pokiwał ciężko głową i nabrał powietrza. Zaczął sobie uświadamiać, że elżbietańska retoryka źle wpływa na płuca. Do wygłoszenia wypowiedzi, potrzeba było mnóstwo powietrza.

— Wierzę panowie — powiedział — że Jej Wysokość wyjawi tożsamość szpiega, który tuczył się na „Projekcie wyspa”.

Cisza trwała nie dłużej niż trzy sekundy. Dr Gamble nawet nie gestykulował w tym czasie.

— No to chodźmy — rzucił Burris. Obrócił się i ruszył do drzwi. Inni ruszyli za nim.

— Panowie — powstrzymał ich Malone głośno, jak tylko mógł, zszokowanym i obrażonym tonem. — Wasze stroje!

— Co? — zdziwił się dr Gamble, wyrzucając w górę obie ręce.

— Och, nie — zaprotestował Boyd. — Nie teraz.

— Malone ma rację — stwierdził po prostu Burris. — Ubierz się, Boyd... to znaczy, oczywiście, Sir Thomasie.

Podczas gdy tamci się przebierali, Malone zadzwonił do doktora O'Connora. Naukowiec był oschły jak zawsze.

— Tak, panie Malone? — Brzmienie tego głosu, stwierdził Malone, wystarczało by wywołać u każdego dwukrotnie nawracające zapalenie płuc z powikłaniami.

— Panie doktorze — powiedział — Jej Wysokość wzywa pana na swój dwór za dziesięć minut... w pełnym stroju dworskim.

O'Connor tylko westchnął jak Boreasz.

— O co chodzi? — zapytał. — Więcej błazeństw?

— Naprawdę nie mogę nic powiedzieć — odparł skromnie Malone. — Ale radziłbym panu przyjść. To może pana zainteresować.

— Mnie, zainteresować? — wzburzył się O'Connor. — Mam dużo pracy... ważnej pracy. Pan po prostu nie zdaje sobie sprawy, panie Malone...

— Z czegokolwiek bym sobie nie zdawał sprawy — przerwał mu Malone z poczuciem odwagi — to przekazuję rozkazy Jej Wysokości.

— Ta obłąkana kobieta — podkreślił dobitnie O'Connor — nie będzie mi wydawać rozkazów. Dobry boże, czy pan zdaje sobie sprawę z tego, co pan mówi?

— Oczywiście, że tak — potwierdził radośnie Malone. — Jeśli pan woli, to mogę mieć rozkazy wsparte przez Rząd Stanów Zjednoczonych. Ale to chyba nie będzie konieczne, co?

— Rząd Stanów Zjednoczonych — powiedział O'Connor, tając wyczuwalnie na brzegach — powinien pozwolić człowiekowi wykonywać porządnie swoją pracę i nie zmuszać go do spełniania kaprysów obłąkanej staruszki.

— To będzie pan tam, czy nie? — zapytał Malone. Własny głos z czymś mu się kojarzył, a chwilę później sobie przypomniał gruchającą, łagodną perswazję doktora Andrew Blake'a w zakładzie „Rice Pavilion”, gdy został zamknięty w wyściełanej celi. To był głos kogoś, kto mówi do osoby psychicznie chorej.

Brzmiało to znacząco adekwatnie. Dr O'Connor poczerwieniał lekko, ale kontrolował się doskonale.

— Będę — odpowiedział.

— Dobrze — powiedział Malone i rozłączył się.

Następny telefon był do psychiatrów od Św. Elżbiety, którym powiedział to samo. Bardziej przyzwyczajeni do dziwnych żądań neurotycznych i psychotycznych pacjentów, chętniej zgodzili zastosować się.

Wszyscy przyjdą, stwierdził z satysfakcją Malone. Burris i reszta byli już gotowi, jaskrawo ubrani i spoglądający z niecierpliwością. Malone odłożył słuchawkę i odetchnął z ulgą.

Potem, promieniejąc, wyprowadził ich na zewnątrz.

*

Dziesięć minut później dziewięciu mężczyzn w elżbietańskich kostiumach stało w przedsionku pomieszczenia przeznaczonego na dwór królowej. Strój doktora Gamble'a nie całkiem pasował na niego; mankiety były w okolicy łokci, a dublet miał niefortunną tendencję do marszczenia się. Ludzie od Św. Elżbiety, cała czwórka, wyglądali jak z nadgryzionej przez mole starej wersji niemego filmu. Malone obejrzał ich, uśmiechając się nieco sardonicznie. Nie tylko miał rozwiązanie problemu, który im zatruwał życie, ale jego kostium był w dodatku zdumiewająco doskonale dopasowany.

— No dobrze, chciałbym, żebyście panowie pozwoli mi to poprowadzić — powiedział. — Wiem już, co chcę powiedzieć i myślę, że uda mi się uzyskać tę informację bez zbytniego kłopotu.

— Ufam, panie Malone, że nie wzburzy pan pacjenta — odezwał się jeden z psychiatrów.

— Sir Kenneth — rzucił Malone.

Psychiatra spojrzał speszony, ale i zatroskany.

— Przepraszam — powiedział z powątpiewaniem.

Malone skinął głową.

— Tak jest dobrze — powiedział. — Postaram się nie wzburzać Jej Wysokości nadmiernie.

Wśród psychiatrów wywiązała się dyskusja. Kiedy już się rozdzielili, jeden z nich – Malone nigdy nie był w stanie ich rozróżnić – powiedział:

— W porządku, pozwolimy panu to poprowadzić. Ale będziemy musieli interweniować, jeśli poczujemy... hm... że idzie to za daleko.

— Uczciwe postawienie sprawy, panowie — powiedział Malone. — Chodźmy.

Otworzył drzwi.

Pokój był wspaniały. Cały wystrój wykonano z plastyku i sztucznych włókien imitujących materiały z szesnastego wieku. Było to tak jaskrawe i doskonałe, jak tylko mogą być dekoracje hollywoodzkie – co nie było niczym dziwnym, gdyż dwaj scenografowie, specjaliści od kolorowych widowisk, zostali wynajęci z telewizji do ich wykonania. W odległym końcu pomieszczenia, za bogatymi zasłonami i palącymi się lichtarzami stał wielki tron, na którym siedziała Jej Wysokość. Lady Barbara spoczywała na schodkach u jej stóp.

Malone zobaczył wyraz twarzy Jej Wysokości. Miał ochotę porozmawiać z Barbarą, ale nie było na to czasu. Może później. Teraz zebrał myśli i posłał jedną Królowej – jedną potężną myśl.

Czytaj mnie! Wiesz już, że znalazłem prawdę... ale czytaj głębiej.

Wyraz twarzy Królowej zmienił się raptownie. Lekko się uśmiechnęła, smutno i łagodnie. Lady Barbara, która spojrzała na wchodzącego Sir Kennetha i jego świtę, znów się zrelaksowała, ale jej wzrok pozostał skierowany na Malone'a.

— Podejdźcie, mości panowie — powiedziała Królowa.

Sir Kenneth poprowadził pochód z Sir Thomasem i Sir Andrew zaraz za nim. O'Connor i Gamble szli następni, a koniec stanowili czterej psychiatrzy. Kroczyli wolno po czerwonym dywanie rozciągniętym na podłodze od drzwi do podnóża tronu. Zatrzymali się kilka stóp od stopni prowadzących na tron i ukłonili jednocześnie.

— Możesz wyjaśnić, Sir Kennecie — powiedziała Jej Wysokość

— Czy Wasza Wysokość rozumie warunki? — zapytał Malone.

— Doskonale — odpowiedziała Królowa. — Kontynuuj.

— Wyraz twarzy Barbary zmienił się teraz, pojawiło się na niej zdziwienie i jakaś obawa. Malone nie patrzył na nią. Zamiast tego zwrócił się do doktora O'Connora.

— Doktorze O'Connor, jakie ma pan plany w stosunku do telepatów, którzy zostali tutaj sprowadzeni? — zadał pytanie szybko, zaskakując O'Connora.

— No cóż... hm... chcielibyśmy, żeby z nami współpracowali w dalszych badaniach, które... hm... planujemy, w celu poznania mechanizmu telepatii. Pod warunkiem, oczywiście... — odkaszlnął cicho — Pod warunkiem, że będą oni... hm... dostępni. Panna... To znaczy, oczywiście, Jej Wysokość była już bardzo pomocna.

Spojrzał dziwnie na Malone'a. Wydawał się pytać: co dalej? Malone po prostu skinął mu głową.

— Dziękuję, panie doktorze — powiedział i zwrócił się do Burrisa. Poczuł spojrzenie Barbary na sobie, ale kontynuował z przygotowanymi pytaniami.

— Szefie — powiedział — a pan? Jak już złapiemy tego szpiega, to co dalej? Myślę o Jej Wysokości. Nie ma pan zamiaru przestać udzielać należnej jej gościny, co?

Burris spojrzał z otwartymi ustami. Dopiero po chwili odzyskał głos.

— No, oczywiście, że nie, Sir Kennecie. To znaczy... — spojrzał na psychiatrów — jeśli lekarze tak uważają...

Nastąpiła kolejna pospieszna konsultacja. Czterej psychiatrzy skończyli z nieco niepewnym w efekcie oświadczeniem, że terapia, która została udowodniona jako dość skuteczna, nie powinna być przerywana, chociaż oczywiście zawsze jest szansa, że...

— Dziękuję, panowie — powiedział gładko Malone. Widział, że są zdenerwowani i nie dziwił się. Wyobrażał sobie, jak trudno jest psychiatrom mówić o pacjencie w jego obecności. Oni się jednak już zorientowali, że to nie robi żadnej różnicy, ich myśli były jak otwarta księga.

— Sir... To znaczy Ken... masz zamiar... — zaczęła Lady Barbara.

— O co tu chodzi? — warknął Burris.

— Jedną chwilę, Sir Andrew — powiedział Malone. — Chciałbym zadać obecnym tu lekarzom... albo, zresztą, wszystkim... jeszcze jedno pytanie. — Obrócił się i stanął twarzą do nich. — Zakładam, że żadna z tych osób nie jest prawnie odpowiedzialna za swoje działania. Czy to się zgadza?

Znów pospieszna dyskusja. Psychiatrzy zaczęli przypominać Malone'owi półprofesjonalną drużynę futbolową w dość niezwykłych strojach.

— Zgadza się — odpowiedział w końcu jeden z nich. — Według najnowszych przepisów, wszyscy ci ludzie są według prawa psychicznie chorzy... włącznie z Jej Wysokością. — Przerwał na chwilę i przełknął. — Nie mówię tu, oczywiście, o FBI... czy o nas. — Znów milczał przez chwilę. — Ani o doktorze O'Connor czy doktorze Gamble.

— I o mnie — wtrąciła Lady Barbara. Uśmiechnęła się słodko do wszystkich.

— Ach, oczywiście — powiedział psychiatra. — Jasne. — Powrócił do swojej grupy nieco zmieszany.

Malone spojrzał prosto w kierunku tronu. Oblicze Jej Wysokości było spokojne i niewzruszone.

— Nie myślisz... — powiedziała nagle Barbara. — Ona... — zamilkła. Malone rzucił jej szybkie spojrzenie, po czym zwrócił się do Królowej.

— I cóż, Wasza Wysokość? — zapytał. — Widzisz, pani, myśli wszystkich obecnych. Co o nich sądzisz?

— Wszyscy są, w zasadzie, dobrymi ludźmi — powiedziała Królowa. Jej głos wyrażał zarówno napięcie jak i ulgę. — I uprzejmymi. I wierzą nam. Wiesz, że to jest ważne. To, że nam wierzą... Tak jak powiedziałeś, gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy. Tak długo potrzebowaliśmy, by nam uwierzono... tak długo... — Jej głos zamarł; wydawało się, że zatracił się w natłoku myśli.

Barbara odwróciła się, by spojrzeć na Jej Wysokość. Malone zrobił krok do przodu.

— A co z tym szpiegiem? — wtrącił Burris. Po czym jego oczy rozszerzyły się.

Boyd stojący obok niego, pochylił się gwałtownie do przodu.

— To po to całe to gadanie o zwolnieniu z odpowiedzialności prawnej w przypadku choroby psychicznej — powiedział szeptem. — Ponieważ...

— Nie — powiedziała Barbara. — Nie. Ona nie może być... Nie ona...

Teraz wszyscy patrzyli na Jej Wysokość. A ona odpowiedziała im spojrzeniem, wyprostowała się, a jej białe włosy w świetle lamp rozbłysły jak aureola.

— Sir Kennecie — powiedziała, a głos jej tylko nieznacznie zadrżał — oni wszyscy myślą, że to ja jestem szpiegiem.

Barbara wstała.

— Słuchajcie — powiedziała. — Ja w pierwszej chwili nie polubiłam Jej Wysokości... No cóż, ona była pacjentką i tyle, a kiedy okazało się, że jest dużo lepsza, niż się spodziewałam... i od kiedy ją poznałam, lubię ją. Lubię ją, bo jest dobra i miła z natury, i ponieważ... ponieważ nie mogłaby być szpiegiem. Nie mogłaby być. Bez względu na to, co każdy z was sobie myśli... nawet ty... Sir Kennecie!

Nastąpiła chwila ciszy.

— Jasne, że to nie ona — powiedział spokojnie Malone. — To nie ona jest szpiegiem.

— Czyż mogłabym szpiegować własnych poddanych? — powiedziała Królowa. — Zastanówcie się!

— To znaczy... zaczął Burris.

— ...że ona nie jest szpiegiem? — dokończył za niego Boyd.

— Nie — warknął Malone. — Nie jest. Pamięta pan, jak pan mówił, że do schwytania telepaty potrzebny jest telepata?

— No cóż... — zaczął Burris.

— No cóż, Jej Wysokość zapamiętała to — powiedział Malone — i działała zgodnie z tym.

Barbara wciąż stała. Podeszła teraz do Królowej i objęła jej drobne ciało za ramiona. Jej Wysokość nie protestowała.

— Wiedziałam — powiedziała Barbara. — Przecież nie mogłabyś być szpiegiem .

— Posłuchaj moja droga — powiedział Królowa. — Twój Kenneth odkrył całą prawdę. Posłuchaj jego.

— Jej Wysokość nie tylko wykryła szpiega — powiedział Malone — ale i oddała go w nasze ręce.

Odwrócił się i podszedł po długim czerwonym dywanie do drzwi. Naprawdę powinienem nosić miecz, pomyślał, a Jej Wysokość nie uśmiechnęła się. Ceremonialnie otworzył drzwi.

— Wprowadźcie go chłopaki — polecił spokojnie.

Agenci FBI z Las Vegas weszli do środka. Prowadzili między sobą więźnia, chłopca o bezmyślnej twarzy ubranego w kaftan bezpieczeństwa, który wydawał się nie zwracać na nic uwagi. Jego umysł był... był gdzieś indziej. Ciało natomiast tkwiło między agentami FBI, ciało Williama Logana.

— To niemożliwe — powiedział jeden z psychiatrów.

Malone okręcił się na pięcie i poprowadził ich w kierunku tronu. Logan i jego strażnicy poszli za nim.

— Wasza Wysokość — powiedział Malone — czy mogę zaprezentować więźnia?

— Masz absolutną rację, Sir Kennecie — powiedziała Królowa. — To biedny Willy jest waszym szpiegiem. Nie będziecie dla niego zbyt surowi, co?

— Myślę, że nie, Wasza Wysokość — powiedział Malone. — W końcu...

— Zaraz, zaraz — wybuchnął Burris — Skąd ty, do cholery, to wszystko wiesz?

Malone ukłonił się Jej Wysokości i mrugnął do Barbary. A potem odwrócił się do Burrisa.

— No cóż — powiedział — wiedziałem o czymś, czego wszyscy pozostali nie wiedzieli. Pamięta pan, jak dr Dowson zadzwonił do pana, gdy byliśmy w „Desert Edge Sanatorium”?

— Oczywiście, że pamiętam — powiedział Burris. — No to co?

— Otóż Jej Wysokość powiedziała wówczas, że wie kto jest szpiegiem. Zapytałem ją wtedy, gdzie jest...?

— Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? — krzyknął Burris. — Cały czas wiedziałeś i nie powiedziałeś mi?

— Chwila — powiedział Malone. — Zapytałem gdzie jest... a ona odpowiedziała: Tam! I pokazała wprost na pana widniejącego na ekranie.

Burris otworzył usta, ale nic nie powiedział. Zamknął je i spróbował jeszcze raz. W końcu wykrztusił jedynie:

— Na mnie?

— Tak, na pana — potwierdził Malone. — Dopiero później zdałem sobie z tego sprawę, że ona nie pokazywała na pana. Pokazywała na Logana, który był w sąsiednim pokoju.

— Czy to prawda, Wasza Wysokość — zapytała szeptem Barbara.

— Oczywiście, moja droga — odparła łagodnie Królowa. — Czy mogłabym skłamać Sir Kennethowi?

Malone mówił dalej.

— To, co mnie rano tknęło, Sir Andrew, to to, co pan powiedział, że nie udało się znaleźć ani jednego normalnego telepaty, pamięta pan?

Burris niezdolny nic powiedzieć, jedynie skinął głową.

— Ale według Jej Wysokości — kontynuował Malone — mieliśmy tutaj wszystkich telepatów w Stanach Zjednoczonych. Powiedziała mi to... a ja nawet nie zwróciłem na to uwagi!

— Nie oskarżaj się, Sir Kennecie — wtrąciła Królowa. — Jak wiesz, starałam się bardzo, żeby cię zmylić.

— I zmyliłaś, pani — powiedział Malone. — A później, gdy jechaliśmy tutaj, powiedziała, że szpieg „kręci się w pobliżu”. Racja, był w samochodzie z tyłu za nami, jadąc osiemdziesiąt mil na godzinę.

Barbara patrzyła na niego. To spojrzenie sprawiało mu mnóstwo satysfakcji. Ale było jeszcze wiele rzeczy do wyjaśnienia.

— A potem powiedziała nam, że on jest tutaj, w Yucca Flats... Gdy już go tu przywieźliśmy! To musiał być jeden z pozostałych sześciu telepatów.

Psychiatra, który mówił, że to niemożliwe, znów coś mruczał. Malone zignorował go.

— A kiedy przypomniałem sobie, jak pokazywała na pana — Malone zwrócił się do Burrisa — i przypomniałem sobie, że powiedziała: „On jest tam”, wiedziałem już, że to Logan. Pana tam nie było. Pan był jedynie obrazem na ekranie. A Logan tam był, w pomieszczeniu za ekranem.

Burris w końcu odzyskał zdolność mowy.

— No dobrze — powiedział. — W porządku. Ale co z tym myleniem nas... czemu nam od razu nie powiedziała?

Malone odwrócił się do Jej Wysokości na tronie.

— Myślę, że Królowa lepiej to wyjaśni... o ile zechce.

Królowa Elżbieta Thompson skinęła powoli głową.

— Ja... ja chciałam jedynie, żebyście mnie szanowali — powiedziała. — Żebyście traktowali mnie przyzwoicie. — Głos jej się załamał, a w oczach ukazały się łzy. Lady Barbara objęła ją ponownie.

— Wszystko jest w porządku — powiedziała — szanujemy cię.

Królowa uśmiechnęła się do niej.

Malone czekał. Chwilę potem Jej Wysokość mówiła dalej.

— Bałam się, że jak znajdziecie biednego Willi'ego, odstawicie mnie z powrotem do szpitala. A Willie, od chwili, gdy został stamtąd zabrany, nie mógł już nic powiedzieć Rosjanom. Pomyślałam więc, że po prostu... po prostu zostawię wszystko tak jak jest, jak długo będę mogła. I to wszystko.

Malone pokiwał głową.

— Rozumie pani, że nie jest już możliwe odesłanie pani teraz z powrotem — powiedział po chwili. — Prawda? Zna pani wszystkie państwowe sekrety. Wolelibyśmy, żeby dr Harman z San Francisco nie próbował ich wyciągać od pani. Albo ktoś inny.

Królowa uśmiechnęła się z obawą.

— Czy ja naprawdę wiem za wiele? — zapytała. Jej uśmiech sczezł. — Biedny doktor Harman — powiedziała.

— Biedny dr Harman?

— Za kilka dni o nim usłyszycie. Zajrzałam do jego umysłu. Jest bardzo chory.

— Chory? — zapytała Lady Barbara.

— O tak — powiedziała Królowa. Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. — On uważa, że wszyscy pacjenci w szpitalu mogą zajrzeć do jego umysłu.

— Boże! — zawołała Barbara i zaczęła się śmiać. To był najmilszy dźwięk, jaki Malone kiedykolwiek słyszał.

— Zapomnijmy o Harmanie — warknął Burris. — Co z tą szajką szpiegowską? Jak ten Logan przekazywał im swoje informacje?

— Już się tym zająłem — powiedział Malone. — Kazałem otoczyć „Desert Edge Sanatorium“ natychmiast, jak tylko zorientowałem się, co jest grane.

Spojrzał na jednego z agentów trzymających Logana.

— Za pół godziny powinni być w areszcie w Las Vegas — potwierdził agent.

— Dr Wilson brał w tym udział, Wasza Wysokość? — Malone zapytał Królową.

— Z pewnością — powiedziała Królowa. Jej oczy nagle zrobiły się zimne. — Niech spróbuje uciekać. Niech spróbuje.

Malone dobrze wiedział, jak ona się czuje.

— Nic z tego nie rozumiem — powiedział nagle jeden z psychiatrów. — Logan jest w stanie całkowitej katatonii. Nawet jeśli potrafi czytać w cudzych umysłach, to jak te informacje mógł przekazywać Dowsonowi? To nie trzyma się kupy.

— Przede wszystkim — powiedziała z cierpliwością Królowa — Willie nie jest katatonikiem. On jest po prostu bardzo zajęty i tyle. To tylko chłopiec i... no cóż, on bardzo nie lubi być tym, kim jest. Więc przenosi się do umysłów innych ludzi i w ten sposób na chwilę staje się nimi. Rozumiecie?

— Niezupełnie — powiedział Malone. — Bo jak Dowson wydostawał od niego te informacje? Rozpracowałem wszystko oprócz tego.

— Wiem — powiedziała Królowa — i jestem z ciebie dumna. Za to, co zrobiłeś dzisiaj, mam zamiar nagrodzić cię Orderem Łaźni.

W niewytłumaczalny sposób pierś Malone'a wypięła się z dumy.

— A co do doktora Dowsona — powiedziała Królowa — ten zdrajca... znęcał się nad Williem. Jeśli Williemu zadawać ból, on wraca. — Oczy jej złagodniały. — On naprawdę nie chciał być szpiegiem, ale to tylko chłopiec, a to musiało wyglądać dość ekscytująco. Willie wiedział, że jeśli powie Dowsonowi wszystko, czego się dowiedział, to go puszczą... pozwolą mu znów odpłynąć.

Nastąpiła długa cisza.

— No cóż — powiedział Malone — to dopina sprawę. Jakieś pytania?

Rozejrzał się po zgromadzonych, ale zanim ktoś zdążył się odezwać, Jej Wysokość wstała.

— Jestem pewna, że są pytania — powiedziała — ale ja naprawdę jestem już bardzo zmęczona. Moi panowie wybaczcie. — Wyciągnęła rękę. — Chodźmy, Lady Barbaro — powiedziała. — Myślę, że naprawdę potrzebuję teraz tej drzemki.

*

Malone bardzo starannie wpiął spinki w mankiety koszuli. Spinki były ozdobione wielkimi kamieniami i uważał, że dodają jego strojowi elżbietańskiego poloru. Ale nie dlatego, że był ubrany w dworski kostium, gdyż teraz miał na sobie doskonale uszyty granatowy garnitur, śnieżnobiałą koszulę i nie miał krawata.

Wybrał z szafy jeden ze wspaniałym pawim wzorem.

Boyd, gapiący się na niego z łóżka w ich wspólnym pokoju, ziewnął ostentacyjnie.

— Wychodzisz? — zapytał.

— Wychodzę — potwierdził powściągliwie Malone. Owinął krawat wokół szyi i wsunął go pod kołnierzyk.

— To ktoś, kogo znam?

— Jak już chcesz wiedzieć, to umówiłem się z Lady Barbarą.

— Boże — jęknął Boyd. — Daj spokój. Wyluzuj trochę. W każdym razie mam do ciebie pytanie. Jest jedna mała rzecz, której Nasza Najmiłościwsza Pani nie wyjaśniła.

— Tak?

— Kim były te typy próbujące nas zastrzelić? — zapytał Boyd. — Kto ich wynajął? I dlaczego?

— Dowson — powiedział Malone. — Dowson chciał nas zabić, a potem porwać z hotelu Logana. Ale zepsuliśmy mu plan, zabijając drani. Zanim zdołał wymyślić coś innego, byliśmy już w drodze do Yucca Flats.

— Wspaniale — powiedział Boyd. — A jak żeś odkrył ten zaskakujący fragment wiedzy? Z Las Vegas nie było żadnego raportu. A może był?

— Nie było — odparł Malone.

— No dobra, Sherlocku — powiedział Boyd. — Poddaję się.

Malone wolałby, żeby Boyd tak go nie nazywał. W rzeczywistości nie uważał się za żadnego superagenta, chociaż inni wyraźnie myśleli inaczej. Nawet Barbara uważała go za kogoś nadzwyczajnego.

On jednak wiedział, że nikim takim nie jest. Po prostu miał szczęście.

— Jej Wysokość mi powiedziała — oznajmił.

— Jej... — Boyd zamarł z ustami otwartymi jak u ryby czekającej na przynętę. — Chcesz powiedzieć, że ona wiedziała?

— No cóż — powiedział Malone — wiedziała, że faceci w buicku nie są najlepsi w tym interesie... i wiedziała, że nasz lincoln jest samochodem specjalnie wykonanym dla FBI. Dowiedziała się tego z naszych umysłów. — Z poczuciem wielkiego opanowania zawiązał krawat i poszedł powoli w kierunku drzwi. — Wiedziała, że jesteśmy dobrzy. To też wyczytała w naszych umysłach.

— Ale... — zaczął Boyd i umilkł na chwilę. — Ale... — powtórzył, a po chwili dokończył: — Ale dlaczego nam nic nie powiedziała?

Malone otworzył drzwi.

— Jej Wysokość życzyła sobie zobaczyć swoje Królewskie FBI w akcji — odpowiedział Sir Kenneth Malone.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)