home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

VII

Yucca Flats z pewnością zasługuje na swoją nazwę, pomyślał Malone. Było tu tak płasko, jak tylko może być na lądzie i były miliony milionów bezużytecznych jukk. Może zresztą do czegoś się nadawały, tyle że nie dla niego.

Miejsce można było, oczywiście, nazwać Cactus Flats, ale kaktusy ani nie były tak duże, ani nie robiły takiego wrażenia, jak jukki.

Czy może juki?

A może, zadumał się Malone, po prostu jukka?

W każdym razie, było tych jukk miliony. Malone poczuł, że nie zniesie widoku jakiejś innej jukki. Dziękował bogu, że jest tylko jedna.

To nie było lato. Gdyby Elżbietanie musieli latem podróżować przez pustynię w Nevadzie w zamkniętych samochodach, pomyślał Malone, mogliby zacząć kultywować nudyzm. Już teraz było okropnie, chociaż to miała być zima.

Po pierwsze słońce było na pewno wystarczająco jaskrawe. Świeciło z bezchmurnego nieba i odbijało się z oślepiającą siłą od drogi. Sir Thomas Boyd mrużył oczy za raczej nieodpowiednimi okularami słonecznymi na nosie, podczas gdy Malone zastanawiał się bezproduktywnie czy to te okulary słoneczne, czy może reszta świata jest anachronizmem. Sir Thomas, wpatrując się ponuro w drogę, prowadził potężnego lincolna z prędkością osiemdziesiąt mil na godzinę ku Yucca Flats.

Malone obrócił się na siedzeniu i spojrzał na siedzące z tyłu kobiety. Za nimi, w tylnym oknie lincolna, widać było drugi samochód. Jechał raźno za nimi, wioząc nowy nabytek do Kolekcji Świrów Sir Kennetha Malone'a.

— Świrów? — odezwała się nagle, choć spokojnie, Jej Wysokość. — Wstydź się, Sir Kennecie. To są biedni, chorzy ludzie. Musimy zrobić wszystko, by im pomóc... a nie wymyślać dla nich głupie określenia. Wstyd!

— Też tak uważam — przyznał ze znużeniem Malone. Westchnął i po raz piąty tego dnia zapytał:

— Czy Wasza Wysokość ma jakieś pojęcie, gdzie ten nasz szpieg może teraz być?

— No cóż, Sir Kennecie — zaczęła Królowa, lekko się zawahawszy — to nie jest takie proste. Telepatia podlega pewnym zasadom, jak zresztą wszystko inne. Ostatecznie nawet gry mają zasady. Bycie telepatą nie pomaga mi grać w pokera... Musiałam jeszcze nauczyć się tych zasad. A telepatia też ma zasady. Stosując te zasady, telepata może łatwo zmylić innego telepatę.

— Tak, rozumiem — powiedział Malone. — Ale czy udało się już pani nawiązać kontakt z jego umysłem.

— O tak — odpowiedziała z zadowoleniem Jej Wysokość. — I na boga, on rzeczywiście ściąga mnóstwo informacji.

Malone jęknął cicho.

— Ale kim on jest? — zapytał po chwili.

Królowa skierowała wzrok na podsufitkę, co robiło wrażenie koncentracji.

— Nie wymienił jeszcze swojego imienia — powiedziała. — To znaczy, przynajmniej nie wspominał go mnie. Naprawdę Sir Kennecie, nie masz pojęcia, jakie to wszystko jest trudne.

Malone z trudem przełknął ślinę.

— W takim razie, gdzie on jest? — zapytał. — Przynajmniej to możesz mi, pani, powiedzieć? Jego położenie?

Jej Wysokość wyglądała na rzeczywiście zmartwioną.

— Nie mam pewności — powiedziała. — Naprawdę nie mam żadnej pewności, gdzie on może być. Wiem, że on ciągle się porusza. Ale musisz pamiętać, że on nie chce, żebym go znalazła. I na pewno nie chce, żeby znalazło go FBI, rozumiesz?

— Wasza Wysokość — powiedział Malone — to ja jestem FBI.

— Tak — powiedział Królowa — ale przypuśćmy, że nie jesteś. On stara się, jak może, ukryć nawet przede mną. Dla niego to taka gra.

— Gra?

Jej Wysokość spojrzała ze skruchą.

— Wierz mi, Sir Kennecie, w tej samej chwili, w której się dowiem dokładnie, gdzie on jest, natychmiast ci to przekażę. Obiecuję. O żebym tak padła trupem na miejscu... co oczywiście jest niemożliwe, bo jestem nieśmiertelna — dodała, ale i tak zrobiła znak krzyża na lewej piersi. — W porządku?

— W porządku — zgodził się Malone z czystej konieczności. — Okej. Ale proszę to zrobić nie tracąc czasu. Od razu. Musimy znaleźć tego szpiega i jakoś go odizolować.

— Proszę cię, nie martw się Sir Kennecie — powiedziała Jej Wysokość. — Twoja Królowa zrobi wszystko, co tylko będzie mogła.

— Wiem Wasza Wysokość — odpowiedział Malone. — Jestem tego pewien.

W duszy zastanawiał się, jak dużo w ogóle ona może zrobić. I wtedy uświadomił sobie – chyba po raz tysięczny – że nie ma już czegoś takiego, jak zastanawianie się w duszy.

— Masz całkowitą rację, Sir Kennecie — rzekła słodkim głosem Królowa. — Chyba już nadszedł czas, abyś do tego przywykł.

— Co się dzieje? — zapytał Boyd. — Wciąż czytanie umysłów?

— Nie mylisz się, Sir Thomasie — odpowiedziała Królowa.

— Ja chyba już przywykłem — oznajmił Boyd niemal radośnie. — Wkrótce przyjdą i mnie zabiorą, ale nie mam nic przeciwko temu. — Wprowadził samochód w ostry zakręt. — Wsadzą mnie wraz z innymi zdrowymi, a świry odziedziczą świat. Ale nie mam nic przeciwko temu.

— Sir Thomasie! — krzyknęła zszokowana Królowa.

— Panie Boyd — odparł Boyd ze zwodniczym spokojem. — Tylko panie Boyd. Nawet nie poruczniku Boyd ani sierżancie Boyd. Tylko panie Boyd. Albo, jeśli pani woli, Tom.

— Sir Thomasie — powiedziała Jej Wysokość — naprawdę nie rozumiem tego nagłego...

— To niech pani nie rozumie — powiedział Boyd. — Ja wiem tylko, że wszyscy są wariatami i że ja jestem już od tego chory i zmęczony.

Całun ciszy ogarnął towarzystwo.

— Słuchaj Tom — odezwał się w końcu Malone.

— Nie staraj się mnie ułagadzać — warknął Boyd.

Malone uniósł brwi.

— Okej — powiedział — Nie będę cię ułagadzał. Powiem po prostu, żebyś się zamknął i zajął prowadzeniem samochodu. I masz okazywać szacunek Jej Wysokości.

— I... — Boyd urwał. Znów zapanowała cisza.

— Tak lepiej — powiedziała Jej Wysokość z satysfakcją.

Lady Barbara, siedząca z tyłu obok Jej Wysokości, przeciągnęła się.

— Strasznie długa ta podróż — powiedziała — Daleko jeszcze?

— Niezbyt — odpowiedział Malone. — Powinniśmy wkrótce tam być.

— Przepraszam... przepraszam, że tak się zachowałam — powiedziała Barbara.

— Co masz na myśli, mówiąc, że tak się zachowałaś?

— Że płakałam i wrzeszczałam — powiedziała z wahaniem Barbara. — Zrobiłam z siebie straszną idiotkę... kiedy tamten samochód próbował nas...

— Nie martw się tym — powiedział Malone. — To nic takiego.

— Sprawiłam ci kłopot.

Jej Wysokość położyła dziewczynie rękę na ramieniu.

— On nie myśli wcale, że sprawiłaś mu kłopot — powiedziała łagodnie.

— Jasne, że nie myślę — powiedział Malone. — Ja tylko...

— Drogie dziewczę — powiedziała Jej Wysokość — wydaje mi się, że Sir Kenneth jest w tobie przynajmniej trochę zakochany.

Malone zamrugał. To była całkowita prawda – nawet jeśli nie całkiem do tej pory zdawał sobie z tego sprawę. Telepaci, odkrył, czasami przydawali się do czegoś.

— Za... kochany — powiedziała Barbara.

— A ty, moja droga... — zaczęła Jej Wysokość.

— Proszę, Wasza Wysokość — przerwała jej Barbara. — Już dosyć. Nie teraz.

Królowa uśmiechnęła się prawie do siebie.

— Z pewnością, moja droga — powiedziała.

Samochód przyspieszył. Daleko przed nimi widać było na pustyni plamę wskazującą na istnienie rozległych zabudowań laboratoriów Yucca Flats. Malone wiedział, że sam fakt ich zobaczenia nic nie znaczy. Zdołał je wypatrzeć już piętnaście minut temu i w tym czasie nie powiększyły się nawet na cal. Odległości na pustyni są złudne.

Wreszcie jednak główna brama laboratoriów wyrosła przed nimi. Boyd zjechał z autostrady w lewo i drogą o ograniczonym dostępie pojechał całe siedem mil wprost pod wielką bramę oznaczoną jako wjazd do samych laboratoriów. Ponownie stanęli twarzą przed podejrzliwymi wojskowymi wartownikami i funkcjonariuszami służby bezpieczeństwa.

Tym razem podejrzenia jeszcze jakoś wzrosły z uwagi na stroje gości. Malone musiał sześć razy wyjaśniać, że te kostiumy to element misji FBI i że nie ukradł nikomu swojej legitymacji, że legitymacja Boyda również należy do Boyda, i że generalnie cała czwórka nie jest psychicznie chora, że nie są szpiegami ani żartownisiami wygłupiającymi się w pełnym słońcu.

Malone się tego wszystkiego spodziewał. Przebrnął znużony przez te wszystkie nonsensy bez żadnego zdziwienia. Jednej rzeczy się tylko nie spodziewał, mężczyzny, który czekał na nich po drugiej stronie bramy. Kiedy skończyło się sprawdzanie tożsamości każdego po raz piąty czy szósty, zaczął wsiadać do samochodu. Zmroził go znajomy głos.

— Nie tak szybko, Malone — powiedział Andrew J. Burris. Wyszedł z wartowni jak anioł zemsty, a zaraz za nim chudy mężczyzna, wysoki pięć stóp i dziesięć cali, z brązową fryzurą obciętą na jeża, w okrągłych rogowych okularach, z wielkimi dłońmi i z małą bródką Sir Francisa Drake'a. Malone spojrzał na obu pustym wzrokiem.

— Coś nie tak, szefie? — zapytał.

Burris podszedł do samochodu. Chudzielec za nim, idąc dziwnym podskakującym krokiem, który, pomyślał Malone, musiał być wynikiem chodzenia całymi latami po kauczukowych jajach.

— Sam nie wiem — powiedział Burris, podchodząc do samochodu. — W Waszyngtonie wydawało mi się, że wiem... ale tu, na tej pustyni, wszystko zaczyna się chrzanić. — Potarł sobie czoło.

Zajrzał do samochodu.

— Cześć, Boyd — powiedział uprzejmie.

— Cześć szefie — odpowiedział Boyd.

Burris zamrugał.

— Boyd, ty wyglądasz jak Henryk VIII — powiedział z drobnym jedynie śladem zdziwienia w głosie.

— Prawda? — powiedziała Jej Wysokość z tylnego siedzenia. — Też zauważyłam to podobieństwo.

Burris uśmiechnął się do niej leciutko.

— Och — powiedział. — Witaj, Wasza Wysokość. Jestem...

— Andrew J. Burris, dyrektor FBI — dokończyła za niego Królowa. — Tak, wiem. Miło pana w końcu spotkać. Widziałam pana w telewizji i przez wideofon. Nie jest pan fotogeniczny, wie pan?

— Wiem — odpowiedział Burris uprzejmym tonem. Widać było, że kontroluje się bardzo dokładnie.

Malone współczuł mu odlegle – ale jedynie odlegle. Burris powinien zdawać sobie sprawę, przez co wszyscy przeszli podczas ostatnich kilku dni.

Jej Wysokość mówiła coś o szlachetnym stanie rycerskim i o liście Królowej. Malone zaczął zwracać na to uwagę, gdy doszła do: — ...i niniejszym mianuję ciebie... — urwała nagle, odwróciła się i powiedziała: — Sir Kennecie, daj mi swoją broń.

Malone wahał się przez całą długą sekundę. Wzrok Burrisa skierował się na niego i bez większej trudności mógł zinterpretować to spojrzenie. Wyciągnął swoją czterdziestkę czwórkę, wysypał naboje na dłoń (napominając się, by załadować zaraz, jak tylko dostanie ją z powrotem) i kolbą do przodu podał rewolwer Królowej.

Jej Wysokość chwyciła rewolwer prawą ręką za kolbę, wychyliła się z okna samochodu i powiedziała podniosłym, wyraźnym głosem: — Uklęknij, Andrew.

Malone obserwował z szeroko otwartymi oczami, jak Andrew J. Burris, dyrektor FBI, klęka na jedno kolano w uległym, uroczystym hołdzie. Królowa Elżbieta Thompson skinęła głową usatysfakcjonowana.

Klepnęła Burrisa lekko w każde ramię lufą rewolweru.

— Pasuję cię na rycerza, Sir Andrew — powiedziała. Po czym odchrząknęła i dodała: — Boże, powietrze na tej pustyni jest takie suche... Wstań, Sir Andrew, i wiedz, że odtąd jesteś Rycerzem Komendantem Królewskiego FBI.

Dziękuję, Wasza Wysokość — oparł skromnie Burris i wstał bez słowa.

Królowa cofnęła się w głąb samochodu i podała broń z powrotem Malone'owi. Ten załadował naboje do bębenka, słuchając w oszołomieniu.

— Wasza Wysokość — powiedział Burris — to jest doktor Harry Gamble, kierownik „Projektu wyspa”. Doktorze Gamble, to jest Jej Wysokość Królowa; Lady Barbara Wilson, jej... hm... jej dama dworu; Sir Kenneth Malone; król... to znaczy Sir Thomas Boyd. — Uśmiechnął się półgębkiem do całej czwórki. Następnie oderwał od nich wzrok i skierował go ku Sir Kennethowi Malone. — Mogę cię prosić na chwilę, Malone — powiedział, trącając go kciukiem w ramię. — Musimy porozmawiać.

Malone wysiadł z samochodu i obszedł go, by spotkać się z Burrisem. Czuł się nieco nieswojo, idąc za Burrisem na stronę. To prawda, że posłał wczoraj Burrisowi długi zaszyfrowany telegram. Ale nie spodziewał się, że ten pojawi się w Yucca Flats. Wydawało się, że nie ma po temu żadnego powodu.

A jak nie ma żadnego powodu, pomyślał nerwowo Malone, to jest niedobry powód.

— W czym problem, szefie — zapytał.

Burris westchnął.

— Jak dotąd w niczym — odpowiedział spokojnie. — Dostałem raport z policji stanowej Newady i przepuściłem go przez R&I. Zidentyfikowano tych ludzi, których zabiłeś, to fakt... ale to nam nic nie daje. To najemne zbiry.

— Kto ich wynajął — zapytał Malone.

Burris wzruszył ramionami.

— Ktoś, kto ma pieniądze — powiedział. — Cholera, sam wiesz, że tacy dranie, jak oni, zabiliby własną babcię, gdyby im odpowiednio zapłacić. Niczego więcej nie możemy wyśledzić.

Malone pokiwał głową. Musiał przyznać, że to nie są dobre wieści. Ale kiedy ostatnio miał dobre wieści?

— Do niczego nie doszliśmy z tym naszym telepatycznym szpiegiem — powiedział Burris. — Nie jesteśmy nic bliżej, niż byliśmy na początku. A ty masz coś? Cokolwiek, bez względu na to jak małe?

— Nie, żebym wiedział, sir — powiedział Malone.

— A co z tą starszą panią... jak ona się nazywa? Thompson? Coś od niej?

Malone zawahał się.

— Ma bliski namiar na szpiega, sir — rzekł powoli — ale nie wydaje się, żeby mogła go szybko zidentyfikować.

— Czego ona jeszcze chce? Zrobiliśmy z niej królową i daliśmy pełny orszak w strojach z epoki; pozwoliliśmy grać w ruletkę i pokera za rządowe pieniądze. Chciałaby przeprowadzić masową egzekucję? Dlaczego nie? Mógłbym jej dostarczyć paru kongresmenów. Jestem pewien, Malone, że to by się dało załatwić. Mógłbym nawet przeznaczyć do tego celu jednego czy dwóch agentów FBI. — Spojrzał ostro na Malone'a.

Malone przełknął z wysiłkiem ślinę.

— Robię, co mogę, sir — powiedział. — A co z tymi innymi?

Burris spojrzał nawet bardziej niewesoło niż wcześniej.

— Chodźmy — rzekł — pokażę ci.

Gdy wrócili do samochodu, dr Gamble dyskutował żywo z Jej Wysokością o Rogerze Baconie.

— ...przede mną, oczywiście — mówiła Królowa — ale jestem pewna, że był bardzo interesującym człowiekiem. No, a gdy nasz przesławny Marlow napisał swojego Fausta, odbyliśmy kilka długich dyskusji o tych rzeczach. Alchemia, panie doktorze...

Burris im przerwał.

— Proszę mi wybaczyć, Wasza Wysokość, ale musimy jechać. Będziesz pani mogła kontynuować tę... hm... audiencję później. — Odwrócił się do Boyda. — Sir Thomasie — powiedział z wysiłkiem — jedź wprost do budynków Westinghouse'a. Tą drogą — wskazał ręką. — Dr Gamble pojedzie z wami, a reszta za wami w drugim samochodzie. Ruszajmy.

Cofnął się, żeby kierownik projektu mógł wsiąść do samochodu i patrzył jak odjeżdżają. Potem wraz z Malonem poszli do drugiego samochodu, drugiego lincolna FBI. Z tyłu siedzieli dwaj agenci z nieruchomą postacią między nimi.

Z pewnym zaskoczeniem Malone rozpoznał Williama Logana i agentów wyznaczonych do pilnowania telepaty. Twarz Logana nie zmieniła się od chwili, gdy Malone widział go ostatni raz i błysnęła mu myśl, że raz w tygodniu należałoby go odkurzać.

Usiadł za kierownicą, a Burris wślizgnął się obok niego.

— Do Westinghouse'a — powiedział Burris. — I pospiesz się.

— Tak jest — odrzekł Malone i zapalił samochód.

— Nie mamy nawet pojedynczego śladu — powiedział Burris. — Miałem nadzieję, że ty coś przywieziesz. Twój telegram opisywał walkę, oczywiście... i pozostałe wydarzenia... ale miałem nadzieję, że będzie coś jeszcze.

— Nie ma nic — musiał przyznać Malone. — Jedyne, co możemy zrobić, to próbować przekonać Jej Wysokość, żeby powiedziała nam...

— Wiem, wiem, to nie jest łatwe — przyznał Burris. — Ale wydaje mi się...

Zanim dotarli do pomieszczeń administracyjnych laboratorium Westinghouse'a do badań nad psioniką, Malone uświadomił sobie, że pragnie, by się coś wydarzyło. Najlepiej, pomyślał sobie, jakby rąbnął piorun... albo żeby trzęsienie ziemi pochłonęło wszystko. Poczuł się nagle głęboko zmęczony całą tą sprawą.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)