home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

VI

Zarząd „Złotego Pałacu” był w tym biznesie od wielu długich, ponurych zyskownych lat i każdy członek personelu uważał, że on czy ona widzieli już wszystko, co można było zobaczyć. A ci nowi czuli się w obowiązku robić wrażenie, jakby oni też widzieli wszystko.

Kiedy więc świta Królowej Elżbiety I wkroczyła do głównego salonu, nikt nawet nie mrugnął okiem. Nie usłyszano nawet pojedynczego westchnienia.

Niemniej personel dyskretnie obserwował grupę. Pijani, bogaci mężczyźni czy arabscy milionerzy byli czymś zwykłym. Ale grupa z szesnastego wieku to zupełnie coś innego.

Malone kroczył wyniośle świadomy spojrzeń, które przyciągała grupa. Było jednak jasne, że główną atrakcją jest Sir Thomas. Nawet jeśli zaakceptować ideę ludzi w dziwnych kostiumach, to widok żywego, oddychającego absolutnego duplikatu króla Henryka VIII stanowił nieco za wiele. Odnotowano, że dwie damy o imieniu Jane i jedna imieniem Kate poczuły nagły ból głowy i opuściły salon w ciągu pięciu minut od przybycia grupy.

Niemniej Malone czuł, że wie, dlaczego nie przyciąga w pełni należnej mu uwagi. Czuł się trochę nie na miejscu.

Kostium był w porządku i prawdę mówiąc, zaczynało go to bawić. Nawet, uwzględniając ciężar tych ciuchów, z żalem rozstawałby się z nimi, by powrócić do jednorzędówki i prostej białej koszuli. Ale czuł, że powinien jeszcze nosić miecz.

Zamiast niego miał colta magnum .44 wtulonego pod lewą pachę.

Jednak colt magnum .44 nie wydawał się tak romantyczny jak miecz. Malone wyobraził sobie, jak mówi: „Weź to, pachołku”. Pachołek – tak chyba na nich wołano. A może lokaj, zastanawiał się.

— Weź to, lokaju — mruknął. Nie, to brzmiało nawet gorzej. No dobra, zostawmy to na później.

Prawda leżała w tym, że urodził się w złym stuleciu. Mógł sobie wyobrazić siebie w „Tawernie pod Syreną” popijającego z Szekspirem i całą resztą. Ciekawe, czy byłby tam też Richard Greene. Kim on w ogóle był ten Richard Greene, pomyślał.

Za Sir Kennethem kroczył Sir Thomas, rozglądając się majestatycznie, jakby miał zamiar rozrzucać wśród obywateli sakiewki ze złotem. Pewnie naprawdę miał na to ochotę, pomyślał Malone. Wszyscy mieli.

Sakiewki ze starym dobrym złotem Stanów Zjednoczonych Ameryki.

Za Sir Thomasem szła Królowa Elżbieta i jej dama dworu, Lady Barbara Wilson. Stanowili piękną czwórkę.

— Do ruletki — powiedziała z powagą Jej Wysokość — Prowadźcie mnie.

Rozepchnęli tłum, torując drogę. Większość gości była albo wystarczająco podniecona, albo wystarczająco pijana, lub to i to, by nie widzieć nic osobliwego w Królewskiej Rodzinie Tudorów najeżdżającej „Złoty Pałac”. W rzeczywistości tylko niektórzy wydawali się zauważać grupę.

Ci ludzie grali w ruletkę. Nie widzieli niczego poza stołem i obracającym się kołem. Malone zastanawiał się, o czym oni wszyscy mogą myśleć i postanowił zapytać Królową Elżbietę, ale potem zdecydował, że nie. Poczuł, że ta wiedza może go zdenerwować.

Jej Wysokość wzięła „garść” żetonów.

„Garść”, jak Malone wiedział, oznaczała dokładnie pięć tysięcy dolarów. Powinno to starczyć im na wieczór, nawet w „Złotym Pałacu”. W centrum dzielnicy rozrywkowej, w granicach tego samego Las Vegas, pięć tysięcy starczyłoby nawet na dłużej, ale Jej Wysokość chciała „Pałacu”, no więc był „Pałac”.

Malone uśmiechnął się. Skoro nie mógł się wykręcić od tego wieczoru, to postanowił się dobrze bawić. W pewien sposób to pobłażanie miłej i nieszkodliwej staruszce było zabawne. W każdym razie do rana i tak nie mieli nic do roboty.

Jego pobłażliwy uśmiech zgasł nagle.

Jej Wysokość rzuciła całą „garść” na stół. Pięć tysięcy dolarów! pomyślał w oszołomieniu Malone.

— Pięć tysięcy na numer „jeden” — powiedziała czystym, opanowanym głosem.

Krupier tylko lekko mrugnął.

— Tak jest, Wasza Wysokość — powiedział, kłaniając się.

W trakcie tego rozgrywającego się czarnego horroru Malone poczuł się przez chwilę szczęśliwy, że zadzwonił wcześniej do zarządu i uprzedził, że gra Królowej jest gwarantowana przez rząd Stanów Zjednoczonych. Jej Wysokość miała mieć nieograniczony kredyt... i zapewnioną sporą porcję nieco intrygującego respektu.

Malone obserwował start koła z mieszanymi uczuciami. Pięć tysięcy dolarów kręciło się na małej kulce. Ale Jej Wysokość była, w końcu, telepatką. Czy to miało jakieś znaczenie?

Wciąż nie był pewien, dopóki koło się nie zatrzymało, a potem już nie musiał się zastanawiać.

— Trzydzieści cztery — oznajmił krupier bezdźwięcznie. — Czerwone, parzyste, wysokie. — I zgarnął żetony w atmosferze nonszalancji.

Malone poczuł się, jakby połknął swój żołądek. Twarze stojących w pobliżu Boyda i Lady Barbary nie wyrażały absolutnie niczego. Malone nie potrzebował telepatii, by wiedzieć o czym myślą.

Dokładnie to samo, co on. Byli niezdolni do myślenia.

Natomiast Jej Wysokość nawet nie mrugnęła okiem.

— Chodźmy Sir Kennecie — powiedziała. — Poszukajmy stołów pokerowych.

I odeszła. Dwór podążył za nią, powłócząc lekko nogami i z pustką w oczach. Malone wciąż myślał o tych pięciu tysiącach. No dobrze, Burris powiedział, żeby dać jej wszystko, co zechce. Lecz mój boże, pomyślał Malone, czy ona musi grać o królewskie stawki?

— Jestem w końcu Królową — szepnęła, odwracając się do niego.

Malone pomyślał o Długu Krajowym. Zastanawiał się, czy milion w te czy we wte robi prawdziwą różnicę. Komisje będą się o to dopytywać. Spróbował sobie wyobrazić siebie wyjaśniającego wydarzenia tego wieczoru grupie kongresmenów. „No cóż, widzicie panowie, tam była ta ruletka...”.

Dał sobie spokój.

Jak bardzo gorąca może stać się woda, pomyślał i przestał myśleć w ogóle, by nie zwariować.

W następnym pomieszczeniu rozstawione były stoły. Przy jednym szła w pełni gra w pokera. Grało jedynie pięć osób; w jednym z nich ubranym we frak łatwo można było rozpoznać rozdającego krupiera. Pozostałą czwórkę stanowili sami mężczyźni, jeden z nich w pełnym stroju kowbojskim. Tudorzy opadli ich całkiem nagle, tak że gdy krupier podniósł wzrok, papieros niemal wypadł mu z ust.

— Nie mamy pieniędzy Wasza Wysokość — szepnął Malone.

Królowa uśmiechnęła się do niego słodko i odciągnęła na bok.

— Gdybyś był telepatą — powiedziała — to jak grałbyś w pokera?

Malone zastanawiał się nad tym przez minutę, po czym odwrócił się i spojrzał na Boyda. Sir Thomasowi nie trzeba było nawet nic mówić.

— Jeszcze pięćset? — zapytał.

Jej Wysokość głośno pociągnęła nosem.

— Jeszcze pięć tysięcy — rozkazała królewskim tonem.

Boyd spojrzał na Malone'a. Ten wyglądał na pokonanego. Odwrócił się więc z cichym westchnieniem i skierował do kantoru. Trzy minuty później powrócił z naręczem żetonów.

— Pięć patyków? — zapytał szeptem Malone.

— Dziesięć — odpowiedział Boyd. — Wiem kiedy trzeba wesprzeć zwycięzcę.

Jej Wysokość zbliżyła się do stołu. Krupier odzyskał już samokontrolę, ale patrzył na nich z dużą ciekawością.

— Wie pan — powiedziała Królowa z oczywistym zamiarem zrelaksowania mężczyzny — zawsze chciałam odwiedzić kasyno.

— Jasne, proszę pani — odpowiedział krupier. — Naturalnie.

— Mogę usiąść?

Krupier spojrzał na resztę grupy.

— A pani przyjaciele? — zapytał ostrożnie.

Królowa potrząsnęła głową.

— Jestem pewna, że wystarczy, jak popatrzą.

Po raz pierwszy Malone błogosławił zmysł telepatyczny kobiety. Z Boydem i Barbarą Wilson utworzyli coś w rodzaju gwardii honorowej wokół krzesła zajętego przez Jej Wysokość. Boyd podał jej nowy stos żetonów i został nagrodzony królewskim uśmiechem.

— Ta gra, to poker, ma'am — poinformował ją spokojnie krupier.

— Wiem, wiem — powiedziała Jej Wysokość lekko dotknięta. — Tasuj.

Krupier spojrzał na nią robiąc wielkie oczy. Siedzący obok niej dżentelmen w kowbojskim stroju odwrócił się.

— Jest pani, ma'am z tej okolicy? — zapytał.

— Och, nie — zaprzeczyła Królowa. — Jestem z Anglii.

— Z Anglii? — kowboj wydawał się być zaintrygowany. — Nie wydaje się, żeby miała pani angielski akcent, ma'am — powiedział w końcu.

— Oczywiście, że nie — odpowiedziała Królowa. — Straciłam go. Przebywam tu już wiele lat.

Malone gorąco zapragnął, żeby Jej Wysokość nie wspominała jak wiele lat. Nie sądził, żeby mógł to wytrzymać i był prawie wdzięczny kowbojowi za jego pytanie zadane przez nos.

— Ropa?

— Och nie — zaprzeczyła Jej Wysokość. — Rząd zaopatruje mnie w pieniądze.

— Rząd?

— Oczywiście — powiedziała Jej Wysokość. — FBI, wie pan.

Nastąpiła długa cisza.

— Pięć kart dla pani, ma'am? — zapytał w końcu krupier.

— Bardzo proszę — odpowiedziała Jej Wysokość.

Krupier wzruszył ramionami i wyraźnie polecił swą duszę bogu hazardzistów. Rozrzucił kartoniki dookoła stołu robiąc wrażenie kogoś, kto nie ma na świecie nic innego do roboty.

Jej Wysokość wzięła karty.

— Otwarcie za dziesięć — powiedział cicho krupier.

Jej Wysokość, nie patrząc, zdjęła dziesięciodolarowy żeton ze stosu przed nią i posłała wirujący na środek stołu.

Krupier otworzył usta, ale nic nie rzekł. Malone, tymczasem, zerknął Królowej przez ramię.

Miała parę dziewiątek, czwórkę, trójkę i waleta.

— Nie mam otwarcia — oznajmił posępnie mężczyzna siedzący po lewej stronie krupiera.

— Otwieram za dwadzieścia — powiedział następny gracz, uśmiechając się.

Malone zamknął oczy. Usłyszał kowboja mówiącego: „wchodzę” i otworzył je z powrotem. Królowa popchnęła dwa dziesięciodolarowe żetony na środek stołu.

Następny gracz rzucił karty. Krupier rozejrzał się wokół stołu.

— Ile? — zapytał.

Mężczyzna, który nie miał otwarcia wziął trzy karty. Ten, który otworzył za dwadzieścia został przy swoich. Malone wzruszył w myśli ramionami. To oznacza, pomyślał, strit lub coś lepszego. Królowa Elżbieta Thompson grała przeciw co najmniej stritowi z parą dziewiątek i waletem jako najstarszym.

Po raz pierwszy Malone'owi nasunęła się myśl, że bycie telepatą niekoniecznie oznacza, że się jest dobrym graczem w pokera. Nawet wiedząc, co każdy gracz ma na ręku, można wciąż zrobić całe mnóstwo głupich błędów.

Spojrzał nerwowo na Królową Elżbietę, ale jej twarz była spokojna. Wyraźnie śledziła myśli graczy i nie koncentrowała się na nim. Ulżyło mu. Po raz pierwszy od kilku dni poczuł, że może myśleć swobodnie.

— Dwie — powiedział kowboj i wziął karty.

Teraz była kolej Jej Wysokości.

— Wezmę dwie — powiedziała i wyrzuciła trójkę i czwórkę. Została jej dziewiątka pik i dziewiątka kier, oraz walet karo.

Po kilku sekundach dołączyły do nich dwie nowe jasne karty: szóstka trefl i trójka kier.

Malone zamknął oczy. No dobra, pomyślał, to jedynie trzydzieści dolców straty. Praktycznie nic.

Jej Wysokość oczywiście natychmiast rzuciła karty. Wiedząc, jakie karty mają przeciwnicy, stwierdziła, że nie może ich pokonać z tym dobraniem. Ona chce wykorzystać dalszą szansę, pomyślał smętnie Malone. Wyobraził sobie, jak próbuje dobrać pokera do jednej pary!

Powoli, w miarę jak mijały minuty, stos żetonów przed Jej Wysokością malał. Raz Malone zobaczył, jak wygrywa z dwoma parami przeciw ryzykanckiemu graczowi próbującemu dobrać strita po drugiej stronie stołu. Cokolwiek jednak by się nie działo, twarz Jej Wysokości była tak spokojna, jak gdyby Królowa zasnęła.

Dla Malone'a była to praca w nadgodzinach. Gdyby Królowa nie przegrywała tak wyraźnie, krupier mógłby wziąć grę widocznych u niego czystych emocji za serię wyjątkowo oczywistych sygnałów.

Minęła godzina. Barbara wyszła w poszukiwaniu sali wypoczynkowej dla pań, żeby tam usiąść i spróbować odpocząć. Malone i Boyd, w okropny sposób zafascynowani, stali obaj jak wrośnięci, podczas gdy mijało rozdanie za rozdaniem, dziesięć tysięcy dolarów stopniało do połowy, potem do jednej czwartej i nawet bardziej...

Jej Wysokość wydawała się cholernie kiepskim graczem w pokera.

Do tego czasu podniesiono stawkę.

Jej Wysokość traciła sto dolarów w każdym rozdaniu, nawet zanim jeszcze zaczęto licytować. Nie wykazywała jednak najmniejszej chęci by przerwać.

— Musimy wstać wcześnie rano — oznajmił Malone nikomu w szczególności, gdy stwierdził, że prawdopodobnie nie da rady stać jeszcze przez pół godziny gry.

— No to wstaniemy — odpowiedziała Jej Wysokość, wzdychając z niewielkim żalem. — Dobrze. W takim razie jeszcze tylko jedno rozdanie.

— Wstyd byłoby panią stracić — powiedział kowboj całkiem szczerze. Wygrywał systematycznie od chwili, gdy Jej Wysokość usiadła i Malone pomyślał, że jegomość powinien do tej pory być strasznie wdzięczny Rządowi Stanów Zjednoczonych. Ale jakoś nie mógł uwierzyć, że taka wdzięczność istnieje.

Malone zastanawiał się, czy powinno się jej pozwolić na jeszcze jedno rozdanie. Pozostało jej, jak oceniał, około dwóch tysięcy dolarów. A potem spróbował wyobrazić sobie, w jaki sposób może ją powstrzymać.

Karty zostały rozdane.

— Otwieram za dwieście — powiedział spokojnie pierwszy gracz.

Malone spojrzał na rękę Królowej. Był tam as, król, królowa i dziesiątka trefl... i siódemka pik.

O nie, pomyślał, będzie teraz chciała dobrać kolor.

Wiedział, z całą pewnością, że tak będzie.

— I podnoszę dwieście — powiedział drugi gracz.

Królowa spokojnym ruchem (liczy stawkę, pomyślał Malone) rozgarnęła pulę złożoną z pięciu setek.

Kowboj mruczał coś do siebie przez chwilę, po czym popchnął swoje pieniądze.

— Myślę, że podniosę o drugie pięćset — powiedziała spokojnie Królowa.

Malone zapragnął umrzeć na serce.

Nieszczęściem wciąż żył i to widział. Zobaczył, jak ostatni gracz, po wewnętrznej debacie, popycha całe tysiąc dolarów do puli.

— Karty? — zapytał krupier.

— Jedną — powiedział pierwszy gracz.

Nie ma szans, pomyślał Malone. Jeśli ten pierwszy próbuje dobrać do strita lub koloru, to może mu się nie uda. I gdyby coś ostatecznego przydarzyło się wszystkim pozostałym... Jedynie wtedy wyobrażał sobie wygraną Jej Wysokości.

Rozdawano karty. Drugi gracz nie dobierał i zielony odcień Malone'a stał się oczywisty nawet dla największego durnia. Kowboj, po prawej stronie Jej Wysokości, poprosił o kartę, wziął ją i odchylił się na oparcie bez jakiejkolwiek zmiany na twarzy.

— Spróbuję jedną — powiedziała Królowa. Odzywki i podstawowe zasady gry, jak stwierdził Malone, przechwyciła od innych graczy lub może dawniej od kogoś w szpitalu.

Wolałby, żeby to było coś mniej niebezpiecznego – polowanie na grubego zwierza, wyczyny kaskaderskie w powietrzu... Ale nie, to musiał być poker.

Królowa wyrzuciła swoją siódemkę pik, wykazując więcej rozsądku, niż Malone od początku gry oczekiwał. Pozwoliła upaść nowej karcie, ale jej nie oglądała.

— Żyj niebezpiecznie — powiedziała wesoło, uśmiechając się do Malone'a i Boyda.

Malone odpowiedział jej pustym śmiechem.

Ostatni gracz wymienił również jedną kartę i rozpoczęła się licytacja.

Tysiąc, który pozostał Królowej, zniknął, zanim mrugnięto okiem. Jej Wysokość odwróciła się do Boyda.

— Sir Thomas — powiedziała — jeszcze pięć tysięcy poproszę. Natychmiast.

Boyd bez słowa odwrócił się i pomaszerował. Malone spostrzegł jednak, że jego krok nie był już ani tak sprężysty, ani pewny jak przedtem. Co do siebie, Malone był przekonany, że w ogóle nie dałby rady się ruszyć.

Niechby ta podłoga, pomyślał z nadzieją, rozpękła się teraz i wszystkich pochłonęła. Spróbował wyobrazić sobie, jak wyjaśnia stratę dwudziestu tysięcy dolarów Burrisowi i jakimś kongresmenom, a potem już tylko gapił się w podłogę, wypatrując najdrobniejszych oznak pękania pałacowego marmuru.

— Mogę podnieść o całe pięć tysięcy? — zapytała Królowa.

— Dla mnie okej — odpowiedział krupier. — A reszta panów?

Cztery chrząknięcia wyrażały powściągliwą aprobatę. Królowa wzięła przyniesione przez Boyda żetony i popchnęła je na środek stołu drobnym beztroskim gestem. Uśmiechnęła się wesoło do wszystkich.

— Ktoś sprawdza? — zapytała.

Wszyscy sprawdzali.

— No cóż, to było tak — mruczał do siebie Malone, na próbę.

Oczekiwał, że może któryś podniesie, ale żaden tego nie zrobił. Bo chociaż każdy z nich musiał być przekonany, że ma mocną rękę, na której oparte byłoby to podniesienie, to istniała obawa, że jeśli posunie się odrobinę za daleko, to może wystraszyć pozostałych.

— Panie kongresmenie — mruczał do siebie Malone — to jest taka gra. Nazywa się poker. Gra się kartami i pieniędzmi. Głównie pieniędzmi.

To na nic.

— Pan otwierał — krupier zwrócił się do gracza, który otwierał tę grę, chyba już lata temu.

— Ja... no tak — odpowiedział mężczyzna i wyłożył na stół parę asów, parę trójek i... czwórkę. Jedna z trójek i czwórka, to były trefle. Zmniejszało to i tak niewielkie szanse Królowej na kolor.

— Przykro mi — powiedział drugi gracz i jednym ruchem wyłożył strita.

Strit był od dziewiątki w dół i nie było tam trefli. Malone podziękował za to bogu.

Mężczyzna już sięgał po pieniądze, gdy na oczach zdumionego krupiera, piąty gracz wyłożył drugiego strita z najwyższą dziesiątką. Dziewiątka była treflowa i Malone poczuł, na własnym żołądku, jak szansa się kurczy.

W tym momencie kowboj również wyłożył karty. Króla karo. Króla kier. Waleta karo. Waleta pik. I... waleta kier.

Ful.

— No cóż — powiedział kowboj — przypuszczam, że to wystarczy.

— Chwileczkę — powiedziała Królowa.

Kowboj zatrzymał się w pół ruchu zgarniającego ogromną stertę żetonów, a Królowa wyłożyła swoje cztery trefle: asa, króla, królową i dziesiątkę... i po raz pierwszy odwróciła piątą kartę.

To był walet treflowy.

— Boże — powiedział kowboj i zabrzmiało to jak modlitwa. — Poker.

— Oczywiście — odpowiedziała Królowa. — A cóż by innego?

Jej Wysokość spokojnie zgarnęła olbrzymi stos żetonów. Kowbojowi opadły ręce. Pięć ust pozostało otwarte wokół stołu.

Jej Wysokość wstała. Uśmiechnęła się słodko do mężczyzn przy stole.

— Bardzo dziękuję panowie — powiedziała. Podała żetony Malone'owi, który wziął je roztrzęsionymi dłońmi. — Sir Kenneth — zwróciła się do niego — niniejszym mianuję pana tymczasowym Ministrem Skarbu... przynajmniej, dopóki nie zbierze się parlament.

Było tam, jak sądził Malone, przynajmniej trzydzieści pięć tysięcy dolarów. Nie wiedział, co powiedzieć.

Zamiast więc coś mówić, poszedł i wymienił żetony. Raz chociaż Rząd zarobił pieniądze na inwestycji, skonstatował. Prawdopodobnie po raz pierwszy od 1775 roku.

Przemknęła mu po głowie niewyraźna myśl, że Rząd mógłby częściej robić takie inwestycje jak ta. Spłacono by wtedy Dług Narodowy w ciągu kilku dni.

Wrócił z pieniędzmi. Boyd i Królowa czekali, ale Barbara wciąż była w sali wypoczynkowej dla pań.

— Już idzie — poinformowała go Królowa i rzeczywiście chwilę później Malone zobaczył jej postać zdążającą w ich kierunku. Uśmiechnął się do niej, a ona nieśmiało odpowiedziała uśmiechem. Ruszyli w długi marsz do wyjścia, powoli, po królewsku, chociaż bez premedytacji.

Wydawało się, że tłum ich nie przepuści. Malone nigdy się nie dowiedział, ani wtedy, ani później, jak wieść o wygranej Jej Wysokości rozeszła się tak szybko, niemniej wydawało się, że wszyscy już o tym wiedzą. Do Królowej skierowano kilka niskich ukłonów i kilka wzmocnionych alkoholem dygnięć, a kiedy dotarli do drzwi wejściowych, odźwierny pożegnał ją z największym szacunkiem: — Dobranoc, Wasza Wysokość.

Królowa obdarzyła go łaskawym uśmiechem. To samo zrobił ku swemu wielkiemu zdumieniu Sir Kenneth Malone.

Na zewnątrz było około czwartej rano. Wpakowali się do samochodu i skierowali do hotelu.

Malone pierwszy odzyskał głos.

— Skąd pani wiedziała, że to będzie walet trefl? — zapytał jakimś zduszonym głosem.

— On oszukiwał — odpowiedziała spokojnie starsza pani.

— Krupier? — zapytał Malone.

Starsza pani pokiwała głową.

— Na pani korzyść?

— Z jakiej racji? — zapytał Boyd w tej samej chwili. — Dlaczego miałby chcieć dać te wszystkie pieniądze właśnie pani?

Starsza pani potrząsnęła głową.

— Wcale nie chciał tego dać mnie — powiedziała. — On chciał to dać temu mężczyźnie w kowbojskim stroju. Nawiasem mówiąc, tamten facet nazywa się Elliott, Bernard L. Elliott. Pochodzi z Weehawken. Ale pretenduje do bycia mieszkańcem zachodu, więc nikt nie będzie go podejrzewał. On i krupier są w zmowie... Tak to się określa?

— Tak, Wasza Wysokość — powiedział Boyd. — To odpowiednie słowo.

Jego ton wyrażał podziw i szacunek, więc starsza pani skinęła mu głową i ponownie stała się Królową Elżbietą I.

— No cóż — powiedziała — krupier i pan Elliott byli w zmowie i krupier chciał dać tę rękę panu Elliottowi. Ale się pomylił i dał tego waleta trefl mnie. Oczywiście ja go obserwowałam i wiedziałam, o czym myśli. Reszta to łatwizna.

— Mój boże — powiedział Malone. — Łatwizna.

— Czy ona wygrała? — wtrąciła Barbara

— Wygrała — odparł Malone, czując coś w rodzaju pozytywnie wspaniałego niedopowiedzenia.

— To dobrze — powiedziała Barbara i natychmiast straciła zainteresowanie.

Kilka minut wcześniej Malone zobaczył w lusterku wstecznym światła samochodu. Gdy spojrzał teraz, światła wciąż tam były, niemniej fakt ten nie zaalarmował go, dopóki kilka kwartałów później tamten samochód nie zaczął ich wyprzedzać z lewej strony. To był buick, podczas gdy samochód Boyda był nowym lincolnem, niemniej problem nie był jeszcze oczywisty.

Dopiero dostrzegłszy wystającą z buicka lufę, Malone krzyknął; tuż zanim padł pierwszy strzał.

Boyd przy kierownicy nawet nie potrudził się, by spojrzeć. Zadziałały odruchy; wcisnął hamulec do deski. Specjalnie dla FBI wyprodukowany lincoln zwolnił błyskawicznie. Strzał ze śrutówki pokrył rysami całe szkło obłej przedniej szyby, nic jednak nie trafiło do środka.

Malone miał już w dłoni kolbę swojego magnum .44 spod lewej pachy i zdążył nawet podziękować bogu, że to nie jest sztylet. Kobiety na tylnym siedzeniu zamarły.

— Schylcie się, cholera, schylcie się — zawył Malone i raczej poczuł, niż zobaczył, że obie opadły na podłogę samochodu.

Buick zwolnił również, a lufa obróciła się do tyłu, ponownie celując. Malone poczuł się nagi i niechroniony. Buick i lincoln jechały teraz obok siebie.

Malone wystawił swój rewolwer. Strzelił po raz pierwszy, nawet niezbyt zdając sobie z tego sprawę i usłyszał przeraźliwy wrzask Barbary na tylnym siedzeniu. Nie miał czasu się oglądać.

Magnum .44 to nie jest w żadnej mierze mały rewolwer. Jak na broń krótką – rewolwery i pistolety – jest mniej więcej tak duży, jak tylko może być broń tego typu. Zwykły samochód nie ma w starciu z nim najmniejszych szans.

Tym bardziej szyba zwykłego samochodu.

Pierwszy pocisk przeszedł przez szybę, jakby jej tam nie było i trafił w jeszcze mniej chronioną przeszkodę – kość z przodu czaszki strzelającego. Drugi pocisk z rewolweru Malone'a poszedł za pierwszym i minął dziurę zrobioną przez pierwszy o niecały cal.

Wielki, podobny do małpoluda bandyta trzymający śrutówkę miał szansę jeszcze raz nacisnąć spust, ale nie wycelował zbyt dobrze. Strzał głównie porysował dach lincolna.

Tylne okno buicka było otwarte i Malone zarejestrował kątem oka jeszcze jeden niebieskawy połysk stali. Nie było czasu na celowanie – nie z pociskami śmigającymi jak jaskółki na drodze do Capistrano. Malone – myśląc szybciej niż sobie wyobrażał, że potrafi – zdecydował się wycelować w kierowcę.

Człowiek siedzący na tylnym siedzeniu wyraźnie postanowił to samo. Malone wystrzelił dwa szybkie ołowiane pociski w kierowcę wielkiego buicka, a w tej samej chwili ten z tylnego siedzenia buicka wypalił do Boyda.

Tyle, że Boyd zmienił taktykę. Do tej pory hamował. A teraz, zamiast tego, wdepnął na pedał gazu.

Chór pisków z tylnego siedzenia lincolna nasilił się nieco. Barbara, jak z tego wywnioskował Malone, nie była ciężko ranna; od chwili pierwszego strzału nie przestawała piszczeć nawet po to, by złapać oddech. Ktoś, kto może piszczeć w ten sposób, stwierdził Malone, musi być w pełnym zdrowiu.

Gdy lincoln skoczył do przodu, Malone jeszcze dwukrotnie nacisnął spust swojej czterdziestki czwórki. Ciężkie, szybkie i opływowe kawałki pokrytego miedzią ołowiu wypadły z lufy rewolweru i nie tracąc czasu, trafiły kierowcę buicka. Buick obrócił się w poprzek szosy.

Dwa strzały człowieka z tylnego siedzenia ze świstem minęły głowę Malone'a, chybiając o włos jego i Boyda. To były już ostatnie strzały. Jedyną różnicą między agentami i ich przeciwnikiem wydawała się być determinacja i doświadczenie.

Buick obrócił się w płaskim poślizgu, zawirował na kołach, po czym koziołkując z okropnym hałasem, wpadł do rowu na poboczu szosy, .

Gdy nagle buchnął ogień, Boyd zaczął hamować. Buick palił się płomieniem, wydzielając ciepło i dym, plując płomieniami we wszystkich kierunkach. W ferworze walki Malone posłał jeszcze jeden pocisk, ostatni oszczędzając na wszelki wypadek.

Boyd wcisnął mocno hamulec i lincoln zatrzymał się z piskiem. W milczeniu patrzyli obaj, jak otoczony płomieniami buick koziołkuje coraz dalej na pustynię za poboczem.

— O boże — jęknął Boyd — moje uszy.

Malone od razu zrozumiał. Podczas wymiany strzałów huk jego wciąż dymiącej czterdziestki czwórki rozlegał się tuż przy głowie Boyda. Nic dziwnego, że rozbolały go uszy. Cudem było, że nie ogłuchł całkiem.

Boyd otrząsnął się z bólu, wyciągnął swą własną czterdziestkę czwórkę i wysiadł z samochodu. Malone zrobił to samo, trzymając broń w pogotowiu.

— Można już się podnieść bezpiecznie? — zapytała z tyłu Jej Wysokość.

— To pani powinna wiedzieć — powiedział Malone. — Może pani nam powiedzieć, czy oni wciąż żyją?

Przez chwilę trwała cisza, podczas gdy Królowa Elżbieta marszczyła brwi, koncentrując się. Wyraz bólu przeleciał jej po twarzy, po czym wypogodziła się.

— Zdrajcy są martwi. Z wyjątkiem jednego, a ten... — zamilkła na moment — umiera — dokończyła. — Nic już nie może wam zrobić.

Dalsza walka była niepotrzebna. Malone schował do kabury swoje magnum i odwrócił się do Boyda.

— Tom, zadzwoń po policję stanową — powiedział. — Niech tu szybko przyjadą.

Boyd usiadł z powrotem za kierownicą i zaczął wciskać przyciski na tablicy rozdzielczej. Malone zaczekał chwilę, a potem ruszył w kierunku palącego się Buicka.

Chciał wyciągnąć mężczyzn z samochodu, ale okazało się to niemożliwe. Dwaj z przedniego siedzenia mieli dziury, o których ludzie mówią, że da się przez nie przerzucić słonia. Trafieni w głowę i klatkę piersiową.

Malone nie mógł nawet podejść do buchającego ogniem samochodu, by spróbować wyciągnąć ludzi z tylnego siedzenia.

*

Gdy nadjechały samochody „Nevada Highway Patrol”, Malone siedział spokojnie na skraju tylnego siedzenia. Barbara Wilson przestała piszczeć, ale wciąż pochlipywała na jego ramieniu.

— Już dobrze — powtarzał jej wciąż, czując się nieefektywny.

— Nigdy wcześniej nie widziałam, jak ktoś zostaje zabity — mówiła.

— Już dobrze — mówił Malone. — Nic już ci nie grozi. Obronię cię.

Przeleciała mu przez głowę myśl, czy rzeczywiście to właśnie chce jej powiedzieć i ku własnemu zdziwieniu stwierdził, że tak.

Barbara Wilson pociągnęła nosem i spojrzała na niego.

— Panie Malone... Ken — powiedziała. — Przepraszam. Ken... Tak się boję. Widziałam dziurę w głowie jednego z tych ludzi. Gdy strzeliłeś... to było...

— Nie myśl o tym — powiedział. Dla niego było to nieprzyjemne wydarzenie, niemniej to była jego praca i nic więcej. Ale wiedział, jakie to może zrobić wrażenie na ludziach nieprzywykłych.

— Jesteś taki odważny — powiedziała Barbara.

Malone objął ją ramieniem.

— Zaufaj mi — powiedział. — Nic ci się już nie stanie, jeśli...

Podszedł policjant stanowy i spojrzał na nich.

— Pan Malone? — zapytał. Wydawał się nieco zszokowany ich strojami.

— To ja — powiedział Malone. Wyciągnął legitymację i małą złotą odznakę.

Policjant spojrzał, a potem podniósł wzrok z powrotem na Malone'a.

— Co to za mundur? — zapytał.

— FBI — odpowiedział Malone, mając nadzieję, że zabrzmiało to przekonująco. — Oficjalne zadanie.

— W kostiumach?

— Mniejsza o szczegóły — warknął Malone.

— On jest agentem FBI — powiedziała Barbara.

— A pani to kto? — zapytał policjant. — Lady Jane Grey1?

— Jestem pielęgniarką — odpowiedziała — psychiatryczną.

— Dla wariatów?

— Dla pacjentów z zaburzeniami.

Policjant zastanawiał się przez chwilę.

— A szlag by to, skoro macie legitymacje i całą resztę — powiedział w końcu — to może i macie powód, by się tak ubierać. Skąd ja mam wiedzieć? Jestem tylko policjantem z drogówki.

— Starczy tego gadania — powiedział nerwowo Malone. — Zajmijmy się robotą.

Policjant popatrzył na niego.

— W porządku, sir. Tak jest — powiedział. — Jestem porucznik Adams, panie Malone. Przypuszczam, że powie mi pan, co się stało?

Ostrożnie i zwięźle Malone opowiedział historię z doganiającym ich buickiem i co się zdarzyło później.

W międzyczasie inni policjanci obejrzeli wrak. Gdy Malone skończył opowiadać, porucznik Adams zamknął swój notes i przyglądał się im przez chwilę.

— Chyba to wszystko, sir — powiedział. — W mojej ocenie było to usprawiedliwione zabójstwo. W samoobronie. Jest jakiś powód, dla którego chcieli was zabić?

Malone pomyślał o „Złotym Pałacu”. To mógł być powód... albo i nie. Po co miałby obciążać niewinnego policjanta stanowego faktami z życia FBI?

— Panie poruczniku — powiedział — pański szef dostanie raport.

Policjant pokiwał głową.

— Będę musiał was jutro przesłuchać, ale...

— Wiem — powiedział Malone. — Dzięki. Możemy teraz już jechać do hotelu?

— Chyba tak — powiedział policjant. — Jedźcie. Zajmiemy się resztą tego bałaganu. Dostaniecie potem wezwania.

— Dobrze. Sprawdźcie tych bandytów i wszelkie powiązania, jakie mogli mieć. I niech pan prześle mi wszelkie informacje najszybciej, jak będzie to możliwe.

Porucznik Adams skinął głową.

— Nie macie zamiaru opuszczać stanu, co? — zapytał. — To znaczy nie to, że nie możecie... cholera, przecież jesteście z FBI... Ale byłoby łatwiej...

— Proszę zadzwonić do Burrisa w Waszyngtonie — powiedział Malone. — Będzie ze mną w kontakcie... I jeśli Gubernator będzie chciał wiedzieć, gdzie jesteśmy, albo Prokurator Stanowy, to również odeślijcie ich do Burrisa. Okej?

— Okej, jasne — powiedział porucznik Adams i mrugnął do Malone'a. — Niech pan posłucha — rzekł. — Te kostiumy...

— Próbujemy przyskrzynić Henryka VIII za morderstwo Anny Boleyn, okej — odpowiedział Malone, uśmiechając się grzecznie.

— Tylko pytałem — powiedział porucznik Adams. — Nie może pan przecież winić człowieka, że zapytał?

Malone wsiadł na przednie siedzenie.

— Niech pan zadzwoni za jakiś czas — powiedział. Samochód ruszył. — Do hotelu, sir Thomas — polecił Malone i pojechali.




Przypisy tłumacza.

  1. Lady Jane Grey (1537-1554) – królowa Anglii. Siostra cioteczna Elżbiety I. Panowała 9 dni w 1553r. Skazana na śmierć przez Marię I Tudor (Krwawą Mary).


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)