home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

Rozdział 5

Noc wyjazdu

Gdy dotarli do domu, okna były ciemne, a drzwi uchylone, tak jak je zostawili; Kraga prawdopodobnie tam nie było. Maskull obszedł cały dom, świecąc zapałkami w każdym pomieszczeniu – pod koniec był gotów przysiąc, że człowiek, na którego czekali, nie wsadził do żadnego z nich nawet swojego nosa. Błąkając się po ciemku, zaszli do biblioteki i czekając, usiedli w ciemnościach, jako że nic innego do zrobienia im nie pozostało. Maskull zapalił fajkę i zaczął dopijać resztę whisky. Przez otwarte okno słychać było dochodzący od podnóża klifu szum morza przypominający hałas pociągu.

— Koniec końców Krag musi być na wieży — stwierdził, przerywając ciszę.

— Jasne, on się przygotowuje — zgodził się Nightspore.

— Mam nadzieję, że nas tam nie oczekuje. To było ponad moje siły. Bóg wie dlaczego. Na tych schodach musi działać jakieś magnetyczne przyciąganie.

— To grawitacja Tormance — mruknął Nightspore.

— Rozumiem. A raczej nie rozumiem, chociaż to nie ma znaczenia.

Palił dalej w milczeniu, biorąc od czasu do czasu łyk świetnego trunku.

— Kto to jest Surtur? — zapytał nagle.

— My wszyscy to błądzący po omacku dyletanci, a Surtur jest mistrzem.

Maskull przez chwilę przetrawiał to.

— Przypuszczam, że masz rację — powiedział. — No bo przecież nic o nim nie wiem, a jednak samo jego imię działa na mnie ekscytująco. Znasz go osobiście?

— Pewnie… Nie pamiętam… — odpowiedział Nightspore zdławionym głosem.

Maskull spojrzał zdziwiony, ale w ciemnościach nic nie było widać.

— Znasz tylu niezwykłych ludzi, że niektórych zapominasz? To może powiedz mi… Tam, gdzie jedziemy… spotkamy go?

— Ty, Maskull, spotkasz śmierć… O nic już nie pytaj. Nie potrafię odpowiedzieć.

— No to poczekajmy na Kraga — powiedział zimno Maskull.

Dziesięć minut później drzwi frontowe trzasnęły i na schodach rozległy się szybkie, lekkie kroki. Maskull wstał z bijącym sercem.

W drzwiach pojawił się Krag z niezbyt jasną latarnią w ręku. Na głowie miał kapelusz; wyglądał surowo i nieprzejednanie. Przez chwilę mierzył wzrokiem obu przyjaciół, po czym wszedł do pokoju i postawił latarnię na stole. Jej światła ledwo wystarczyło do rozjaśnienia ścian.

— Więc jesteś, Maskull.

— Na to wygląda. Ale nie dziękuję za twoją gościnność, bo wyraźnie takowej nie było.

— Jesteś gotowy do startu? — zapytał Krag, ignorując uwagę.

— Oczywiście, kiedy tylko zechcesz. Tutaj nie jest zbyt rozrywkowo.

Krag zmierzył go krytycznym spojrzeniem.

— Słyszałem, jak potykałeś się na schodach. Zdaje się, że nie dałeś rady wejść wyżej.

— To chyba będzie przeszkoda, bo start, jak mówił Nightspore, ma się odbyć ze szczytu.

— I pozbyłeś się już innych wątpliwości?

— O tyle, Krag, że teraz posiadam otwarty umysł. Bardzo chciałbym zobaczyć, co potrafisz.

— I żadnych innych pytań… Pozostaje tylko ten problem na wieży. Rozumiesz, że dopóki nie dasz rady wspiąć się na szczyt, nie będziesz mógł stawić czoła grawitacji Tormance?

— Powtarzam, to jest paskudna przeszkoda, bo ja na pewno na szczyt nie wejdę.

Krag szukał chwilę po kieszeniach, po czym wyjął składany nóż.

— Zdejmij kurtkę i podwiń rękaw koszuli — zażądał.

— Chcesz mi zrobić nacięcie tym nożem?

— Tak, i nie rób trudności, bo efekt jest pewny, tyle że prawdopodobnie przedtem tego i tak nie zrozumiesz.

— Dobrze… ale nacięcie kieszonkowym nożem… — zaczął Maskull, śmiejąc się.

— Maskull, to się samo wyjaśni — wtrącił Nightspore.

— A ty też odsłoń ramię, arystokrato wszechświata — powiedział Krag. — Sprawdzimy, z czego jest twoja krew.

Nightspore posłuchał.

Krag otworzył nóż i dużym ostrzem ciął niedbale i niemal brutalnie górną część ramienia Maskulla. Rana była głęboka i krew popłynęła obficie.

— Mam to zabandażować? — zapytał Maskull, krzywiąc się z bólu.

Krag splunął na ranę.

— Opuść rękaw, już nie będzie krwawić — powiedział i odwrócił się do Nightspore'a, który zniósł operację z ponurą obojętnością.

Krag rzucił nóż na podłogę.

Emanujący z rany, straszliwy ból rozchodził się po całym ciele Maskulla, który zaczynał już wątpić, czy uda mu się nie zemdleć, gdy nagle katusze się skończyły i został tylko dokuczliwy ból w skaleczonym ramieniu, silny jednak na tyle, by zmienić życie w przewlekłą udrękę.

— No i to wszystko — powiedział Krag. — A teraz chodźcie ze mną.

Wziął latarnię i poszedł na dół. Pozostali pospieszyli za nim, korzystając ze światła i po chwili w opustoszałym domu rozległ tupot ich kroków na pozbawionych dywanu schodach. Krag zaczekał, dopóki nie wyjdą, po czym trzasnął frontowymi drzwiami z taką siłą, że zadrżały szyby w oknach.

Poszli szybko na przełaj w kierunku wieży.

— Słyszałem jakiś głos na tych schodach — powiedział Maskull, chwytając Kraga za ramię.

— I co powiedział?

— Że pójdę ja, ale wróci Nightspore.

Krag uśmiechnął się.

— O tej podróży zaczyna być głośno — stwierdził po chwili. — Ktoś musi nam źle życzyć. No cóż, chcesz wrócić?

— Sam nie wiem, czego chcę. Pomyślałem tylko, że to jest na tyle ciekawe, żeby o tym wspomnieć.

— Nie ma nic złego w słyszeniu głosów — powiedział Krag — ale nie wyobrażaj sobie, że wszystko, co dociera do ciebie ze świata nocy, ma sens.

Wejście do wieży było otwarte. Krag, nie zatrzymując się, wszedł na spiralne schody i pobiegł raźno na górę, niosąc latarnię. Maskull, pamiętając o poprzednich bolesnych doświadczeniach na tych schodach, ruszył za nim z pewną obawą, ale kiedy po kilku pierwszych krokach odkrył, że wciąż oddycha bez trudności, jego obawy zmieniły się w ulgę i podziw, i zaczął szczebiotać jak dziewczynka.

Chociaż Krag minął najniższe okno, nie zatrzymując się, Maskull wspiął się na ambrazurę, chcąc odnowić znajomość z cudownym widokiem układu Arktura. Soczewka straciła jednak swoje magiczne właściwości. Stała się zwykłym kawałkiem szkła, przez który widać było zwykłe niebo.

Wchodząc wyżej, przy drugim i trzecim oknie również wspiął się i wyglądał na zewnątrz. Ale tam również zastawał zwykły widok. Z wyższych okien więc zrezygnował i już więcej nie wyglądał.

Tymczasem Krag i Nightspore poszli do przodu ze światłem i musiał dalej iść w ciemności. Gdy był już blisko szczytu, zobaczył żółte światło w szparze uchylonych drzwi. Jego współtowarzysze znajdowali się wewnątrz niewielkiego pomieszczenia oddzielonego od schodów przepierzeniem z surowego drewna. Pomieszczenie było kiepsko umeblowane i nie zawierało nic interesującego z astronomicznego punktu widzenia. Latarnia spoczywała na stole.

Maskull wszedł do środka i rozejrzał się z ciekawością.

— Jesteśmy już na szczycie?

— Jest jeszcze platforma nad nami — odpowiedział Krag.

— Dlaczego to najniższe okno nie przybliża jak przedtem?

— Och, po prostu straciłeś okazję — odpowiedział Krag, szczerząc zęby. — Gdybyś wtedy się wspiął na samą górę, ujrzałbyś rzeczy zapierające dech w piersiach. Z piątego okna, na przykład byłoby widać Tormance jak na mapie plastycznej, a z szóstego krajobraz… Teraz już nie ma potrzeby.

— Dlaczego? I co ma do tego potrzeba?

— Po tym skaleczeniu, mój przyjacielu, wszystko się dla ciebie zmieniło. No i tym razem byłeś w stanie pokonać te schody i nie musiałeś się zatrzymywać i gapić po drodze na iluzje.

— W porządku — powiedział Maskull, nie całkiem rozumiejąc, co tamten ma na myśli. — A to jest kryjówka Surtura?

— Spędził tu trochę czasu.

— Dobrze by było, Krag, gdybyś mi opisał tego tajemniczego osobnika. Możemy nie mieć innej okazji.

— To, co powiedziałem o oknach, dotyczy również Surtura. Szkoda czasu na opisywanie go, skoro zaraz się udasz zobaczyć go w naturze.

— No to lećmy — powiedział Maskull, pocierając oczy ze znużeniem.

— Rozbieramy się? — zapytał Nightspore.

— Jasne — odpowiedział Krag i zaczął zdejmować z siebie ubranie powolnymi, niezgrabnymi ruchami.

— Dlaczego — zdziwił się Maskull, niemniej poszedł w ślady tamtych dwóch.

— Kto wie, jaka na Tormance panuje teraz moda? Może wyrosną nam jakieś kończyny? — Krag rąbnął się jak małpolud w szeroką, gęsto zarośniętą klatkę piersiową. — Chociaż wcale nie twierdzę, że wyrosną.

— Co takiego! — wykrzyknął Maskull, zastygając na wpół rozebrany.

— Nowe narządy dostarczające przyjemność. — Krag walnął go po plecach. — Podoba ci się coś takiego, Maskull?

Wszyscy trzej stanęli nadzy, jak ich Pan Bóg stworzył. Chwila odlotu się zbliżała i nastrój Maskulla poprawiał się błyskawicznie.

— No to strzemiennego! — krzyknął Krag, chwytając za butelkę i utrącając szyjkę palcami. Nie było kieliszków, więc rozlał bursztynowe wino do poobtłukiwanych filiżanek.

Widząc, że tamci piją, Maskull wychylił swoją porcję. Miał wrażenie, że łyknął haust ciekłej elektryczności. Krag rzucił się na podłogę i obracając na grzbiecie, fikał nogami w powietrzu. Próbował wciągnąć na siebie Maskulla i przez chwilę hałaśliwie się barowali. Nightspore nie brał w tym udziału; chodził w tę i z powrotem jak głodne zwierzę w klatce.

Nagle z zewnątrz doszło ich pojedyncze, długie, świdrujące uszy zawodzenie – ktoś mógłby tak sobie wyobrazić krzyk banshee. Urwało się nagle i już nie powtórzyło.

— Co to było? — zawołał Maskull, uwalniając się niecierpliwie od Kraga.

Krag tarzał się ze śmiechu.

— Szkocki duch próbujący odtworzyć dźwięk kobzy zasłyszany w ziemskim życiu. To dla uczczenia naszego odjazdu.

— Czy Maskull będzie spał w czasie podróży? — Nightspore zapytał Kraga.

— Ty również, jeśli sobie życzysz, mój altruistyczny przyjacielu. Ja jestem pilotem, ale wy, pasażerowie, możecie się zabawiać, jak wam się podoba.

— Wystartujemy w końcu czy nie? — zapytał Maskull.

— Już zaraz przekroczysz swój rubikon, Maskull. I to jaki! Wiesz, że światło potrzebuje stu lat, czy coś koło tego, żeby dotrzeć tutaj z Arktura? A my zrobimy to w dziewiętnaście godzin.

— Twierdzisz więc, że Surtur już tam jest?

— Surtur jest, tam gdzie jest. To wielki podróżnik.

— Nie zobaczę go?

Krag podszedł do niego i spojrzał mu w oczy.

— Nie zapominaj, że o to prosiłeś i że tego chciałeś. Niewiele osób na Tormance będzie wiedziało o nim więcej niż ty, ale twoja pamięć będzie twoim najgorszym przyjacielem.

Poprowadził ich w kierunku krótkiej, żelaznej drabiny przymocowanej pod klapą w płaskim suficie. Gdy wyszli na górę, zapalił małą elektryczną latarkę.

Maskull spojrzał z podziwem na kryształową torpedę, która miała ich przewieźć przez całą otchłań widzialnego kosmosu. Miała czterdzieści stóp długości, osiem szerokości i osiem wysokości; zbiornik zawierający arkturiańskie promienie wsteczne był z przodu, a kabina z tyłu. Dziób torpedy wycelowany był ku południowo-wschodniemu niebu. Cała maszyna spoczywała na płaskim podeście podniesionym około cztery stopy powyżej powierzchni dachu, tak żeby nie było przeszkód przy starcie.

Krag oświetlił drzwi do kabiny, żeby mogli wsiąść. Maskull, zanim to zrobił, najpierw jeszcze raz popatrzył surowo na ogromną, odległą gwiazdę, która miała w najbliższej przyszłości stać się ich słońcem. Zmarszczył brwi, wzdrygnął się lekko i wszedł do pojazdu za Nightsporem. Krag przecisnął się obok nich na siedzenie pilota. Wyrzucił latarkę przez otwarte drzwi, które zaraz potem zostały dokładnie zamknięte, uszczelnione i zabezpieczone.

Krag nacisnął dźwignię startu. Torpeda ześlizgnęła się łagodnie z podestu i dość powoli oddaliła od wieży w kierunku morza. Jej prędkość zwiększała się wyczuwalnie, choć nie nadmiernie, dopóki nie osiągnęła przybliżonych granic ziemskiej atmosfery. Wówczas Krag przesunął dźwignię gazu i pojazd runął do przodu z prędkością bliższą raczej tej, jaką osiąga myśl, niż prędkości światła.

Maskull nie miał okazji przyjrzeć się przez krystaliczne ściany szybko zmieniającej się panoramie niebios. Ogarnęła go straszliwa senność. Tuzin razy otwierał oczy siłą, ale przy trzynastym nie dał rady i od tej chwili spał głębokim snem.

Znudzona, wygłodniała mina nawet na chwilę nie zniknęła z twarzy Nightspore'a. Zmiany zachodzące na niebiosach wydawały się nie budzić u niego żadnego zainteresowania.

Krag, z ręką na manetce, wpatrywał się z dziką intensywnością w swoje fosforyzujące tablice i wskaźniki.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)