home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

Rozdział 9

Oceaxe

Nadszedł świt drugiego dnia pobytu Maskulla na Tormance. Gdy się obudził, Branchspell był już powyżej horyzontu. Od razu się zorientował, że w nocy jego narządy uległy przemianie. Mięsisty brevis przekształcił się w podobny do oka sorb, a magn spęczniał i rozwinął się w trzecią rękę wyrastającą na piersi. Ręka dała mu od razu poczucie większego bezpieczeństwa fizycznego, ale z sorbem musiał poeksperymentować, zanim zdołał opanować jego funkcje.

Leżąc w jasnych promieniach słońca, na zmianę otwierając i zamykając swoich troje oczu, stwierdził, że dwa niższe służą percepcji, a to wyższe woli. Można powiedzieć, że niższymi oczami widział dokładnie i szczegółowo rzeczy, ale bez osobistego stosunku do nich; natomiast patrząc sorbem, nic nie jawiło się jako samoistne – wszystkie rzeczy ukazywały się jako ważne albo nieważne dla niego.

Dość mocno zaintrygowany tym, jak do tego doszło, wstał i rozejrzał się. Z miejsca, gdzie spał, nie było widać Oceaxe. Zaniepokoił się, czy ją jeszcze zastanie na miejscu, niemniej zdecydował się najpierw wykąpać, zanim pójdzie to sprawdzić.

Był cudowny poranek. Gorące białe słońce już zaczynało ostro świecić, ale jego ciepło łagodził pogwizdujący między drzewami silny wiatr. Chmara fantastycznych obłoków wypełniła niebo. Wyglądały jak zwierzęta i ciągle zmieniały kształt. Ziemia, podobnie jak liście i gałęzie leśnych drzew, wciąż nosiła ślady obfitej rosy czy nocnego deszczu. Do jego nozdrzy docierał ostry i słodki zapach przyrody. Ból zniknął i samopoczucie miał wspaniałe.

Zanim się wykąpał, rzucił jeszcze okiem na góry Ifdawn Marest. W porannym słońcu rysowały się malowniczo. Oceniał, że mają od pięciu do sześciu tysięcy stóp wysokości. Wyniosłe, poszarpane, przypominające krenelaże pasmo gór wyglądało jak mury jakiegoś magicznego miasta. Klify na wprost niego składały się z wielobarwnych skał – cynober, szmaragd, żółć, ulfire i czerń. Gdy tak patrzył, serce zaczęło bić mu powoli, jak wielki bęben, aż cały zadrżał ogarnięty nieopisanymi nadziejami, aspiracjami i uczuciami. To, co czuł, to było coś więcej, niż tylko zdobywanie nowego świata – to było coś innego.

Wykąpał się i napił, a gdy się ubierał, leniwym krokiem nadeszła Oceaxe.

Teraz mógł zobaczyć kolor jej skóry –  żywą, a przy tym delikatną mieszaninę karminowego, białego i jale. Efekt był zaskakująco nieziemski. Z tymi nowymi kolorami wyglądała jak prawdziwa przedstawicielka dziwnej planety. Jej ciało również było interesujące. Miała typowo kobiece kształty i charakterystyczny dla kobiet kościec, chociaż całość wydawała się jakoś manifestować ukrytą pod spodem śmiałą, męską wolę. Górne oko na jej czole podsuwało tę samą zagadkę w bardziej otwarty sposób. Promieniował z niego zuchwały, apodyktyczny egotyzm okraszony przebłyskami seksu i czułości.

Oceaxe zeszła na brzeg i zmierzyła go wzrokiem od stóp do głowy.

— No, teraz wyglądasz jak mężczyzna — powiedziała swoim przyjemnym, śpiewnym głosem.

— Jak widzisz, eksperyment się udał — odpowiedział, śmiejąc się radośnie.

— Ten śmieszny strój dała ci kobieta? — zapytała Oceaxe, wciąż mu się przyglądając.

— Tak, kobieta mi to dała — uśmiech zniknął z jego twarzy — i nic śmiesznego wówczas w tym nie widziałem. Wciąż nie widzę.

— Ja chyba wyglądałabym w tym lepiej niż ty.

Mówiąc to, rozebrała się ze skóry, która tak dobrze jej służyła, i podała ją Maskullowi, by zamienić ubiory. Posłuchał, nieco skonsternowany, gdyż zdawał sobie sprawę z tego, że proponowana wymiana jest w rzeczywistości bardziej odpowiednia dla jego płci. Skóra okazała się swobodniejszym strojem. Natomiast Oceaxe w jego draperii wydała mu się bardziej niebezpiecznie kobieca.

— Nie życzę sobie, żebyś otrzymywał podarunki od innych kobiet — oznajmiła Oceaxe, cedząc słowa.

— A dlaczego? Kim ja jestem dla ciebie?

— Myślałam o tobie w nocy — odpowiedziała. Mówiła jakby z przymusem, wzgardliwie, tonem niskim, przypominającym altówkę. Usiadła na pniu zwalonego drzewa i odwróciła wzrok.

— A co myślałaś?

Nie odpowiedziała na pytanie, tylko zaczęła obskubywać z pnia kawałki kory.

— W nocy potraktowałaś mnie z taką pogardą…

— To było w nocy, a teraz jest dzień. Ty zawsze wędrujesz po świecie całkiem przytomny?

Tym razem Maskull nic nie odpowiedział.

— No więc jeśli masz trochę męskiego instynktu, a wydaje mi się, że masz, to nie będziesz mi się opierał wiecznie.

— Absurdalny pomysł — powiedział Maskull, otwierając szeroko oczy. — Niewątpliwie jesteś piękną kobietą, ale nie możemy być przecież tacy prymitywni.

Oceaxe westchnęła i podniosła się.

— Wszystko jedno. Poczekam.

— O ile rozumiem, masz zamiar podróżować w moim towarzystwie. W porządku, będę z tego nawet zadowolony. Ale tylko pod warunkiem, że już więcej o tym nie wspomnisz.

— Ale przecież uważasz, że jestem piękna?

— No bo jesteś. Dlaczego więc mam nie uważać? Nie rozumiem tylko, co to ma do moich uczuć. Oceaxe, daj już z tym spokój. Znajdziesz mnóstwo mężczyzn, którzy będą cię podziwiać i kochać.

— Ty głupcze, myślisz, że miłość przebiera i wybiera? — wybuchła. — Myślisz, że ja mam z tym takie trudności, że muszę polować na kochanków? Czyż Crimtyphon nie czeka właśnie na mnie?

— No i dobrze. Przykro mi, że ranię twoje uczucia. A teraz nie kuś mnie więcej, bo gdy ładna kobieta robi coś takiego, to to jest kuszenie. A ja nie jestem wolny.

— Czy ja ci proponuję jakieś ohydne rzeczy? Dlaczego mnie upokarzasz?

Maskull założył ręce do tyłu.

— Powtarzam, nie jestem panem swojej osoby.

— A kto nim jest?

— Wczoraj widziałem Surtura i od dzisiaj mu służę.

— Rozmawiałeś z nim? — zapytała z ciekawością.

— Tak.

— Co powiedział, powiedz?

— Nie mogę. Nie powiem. Ale cokolwiek powiedział, jego piękno przysporzyło mi więcej cierpienia niż twoje, Oceaxe, i dlatego mogę patrzeć na ciebie z zimną krwią.

— Surtur zabronił ci być mężczyzną?

— Och, więc miłość to taki męski sport. — Maskull zmarszczył brwi. — A ja myślałem, że niewieści.

— Wszystko jedno. Zawsze nie będziesz taki chłopięcy. Nie nadwyrężaj więc mojej cierpliwości.

— Zmieńmy już temat. A przede wszystkim chodźmy.

Oceaxe roześmiała się nagle, tak radośnie, słodko i czarująco, że omal się nie zaczerwienił i prawie zapragnął pochwycić ją w ramiona.

— Och Maskull, Maskull, ale z ciebie głupiec! — zawołała.

— A w czym jestem taki głupi? — zapytał, krzywiąc się nie z powodu jej słów, ale z powodu własnej słabości.

— Czyż świat nie jest dziełem niezliczonych zakochanych par? A ty stawiasz się ponad tym wszystkim. Próbujesz umknąć siłom przyrody. Gdzie ty znajdziesz dziurę, w której będziesz mógł się ukryć?

— Oprócz urody, muszę przyznać, posiadasz jeszcze jedną cechę – upór.

— Poznasz mnie lepiej, a wtedy prawa natury spowodują, że zastanowisz się dwa albo i trzy razy, zanim mnie porzucisz. A teraz, zanim wyruszymy, może lepiej coś zjedzmy.

— Zjedzmy? — zdziwił się Maskull.

— Ty nie jesz? Zaliczasz jedzenie do tej samej kategorii, co miłość?

— A co zjemy?

— Rybę z rzeki.

Maskull przypomniał sobie, co obiecał Joiwind, ale w tym samym momencie poczuł głód.

— Nie ma czegoś łagodniejszego? — zapytał.

— Szedłeś przez Poolingdred? — Oceaxe wydęła pogardliwie wargi. — Tam wszyscy są tacy sami. Uważają, że życie to coś, co służy jedynie do oglądania. Ale teraz jesteś w Ifdawn, więc musisz zmienić poglądy.

— No to złap tę swoją rybę — odpowiedział, marszcząc czoło.

Czyste, szeroko rozlane wody rzeki płynęły, falując, od strony gór. Oceaxe uklękła na brzegu, wpatrując się w głębię. Wytężając i koncentrując wzrok, zanurzyła rękę i wyciągnęła coś w rodzaju niewielkiego potworka. Z pokrytą łuskami skórą i zębami stworzenie wyglądało bardziej na płaza niż na rybę. Rzucone na ziemię, próbowało odpełznąć. Oceaxe skoncentrowała całą swoją wolę w sorbie. Stworzenie podskoczyło do góry i padło martwe.

Poszukawszy kamienia z ostrą krawędzią, kobieta oskrobała nim łuski i wypatroszyła stworzenie, plamiąc sobie podczas tych czynności ręce i ubranie jasnoszkarłatną krwią.

— Maskull, poszukaj drude — powiedziała, złośliwie się uśmiechając. — Miałeś je nocy.

Zaczął szukać, co nie było łatwe, bo w słońcu światło kamienia stało się słabe i stłumione, ale w końcu znalazł. Oceaxe umieściła drude we wnętrzu potworka i zostawiła tuszkę leżącą na ziemi.

— Zanim się upiecze — powiedziała — oczyszczę się z tej krwi, bo cię to bardzo straszy. Nigdy wcześniej nie widziałeś krwi?

Maskull spojrzał na nią z zakłopotaniem. Znów pojawiła się stara sprzeczność – kontrastujące ze sobą cechy jej osobowości. Śmiały, dominacyjny męski egotyzm jej zachowania wydawał się zupełnie nie pasować do fascynującej i niepokojącej kobiecości głosu. W jego głowie pojawiła się zaskakująca myśl.

— Słyszałem — powiedział — że w twoim kraju zdarzają się akty woli zwane „absorbowaniem”. Co to takiego?

Trzymała czerwone, ociekające dłonie z dala od togi, śmiejąc się zachwycającym, dźwięcznym śmiechem.

— Pewnie sądzisz, że jestem w połowie mężczyzną?

— Odpowiedz na moje pytanie.

— Jestem stuprocentową kobietą, do szpiku kości. Niemniej, nie mogę powiedzieć, że nigdy nie zaabsorbowałam samca.

— A to znaczy?

— Nową strunę dla mojej harfy, szerszy zakres uczuć, burzliwsze serce…

— Dla ciebie, tak! A dla nich?

— Nie wiem, Maskull. Ofiary nie opisują swoich wrażeń. Prawdopodobnie jakieś poczucie krzywdy. O ile w ogóle jeszcze coś czują.

— Przerażający proceder! — wykrzyknął, patrząc na nią ponuro. — Można sądzić, że Ifdawn to kraina potworów.

Oceaxe uśmiechnęła się szyderczo.

— Tutaj — powiedziała, podchodząc do rzeki — lepsi ludzie niż ty, lepsi w każdym znaczeniu tego słowa, chodzą z czyjąś jaźnią wewnątrz siebie. Ty, Maskull, możesz wyznawać taką moralność, jaka ci się podoba, ale fakt pozostaje faktem – zwierzęta zostały stworzone po to, by je zjadać, a prostaczkowie, by ich absorbować.

— A prawa człowieka nic nie znaczą?

Pochylona nad wodą myła ręce i ramiona.

— Liczą się — odpowiedziała, spoglądając przez ramię — my jednak uważamy za ludzi tylko tych, którzy potrafią zadbać o swoje.

Mięso wkrótce się upiekło i w milczeniu zjedli śniadanie. Maskull rzucał od czasu do czasu ciężkie, niepewne spojrzenia ku swojej towarzyszce. Jedzenie smakowało wstrętnie, a nawet kanibalistycznie, ale nie wiedział, czy było to spowodowane jego dziwną jakością czy też długim postem. A gdy wstał, poczuł się splugawiony.

— Ukryję to drude, żebym mogła je jeszcze kiedyś odnaleźć — powiedziała Oceaxe. — Chociaż przy następnej okazji nie będzie tu ciebie, żeby zaszokować… Pójdziemy teraz rzeką.

Zeszli z lądu na wodę. Płynęła leniwie w przeciwnym kierunku. Przeciwieństwo to jednak, zamiast przeszkadzać, wywarło na nich odwrotny efekt – wymuszało większy wysiłek i szybszą wędrówkę. W ten sposób przeszli rzeką kilka mil. Dzięki wysiłkowi stopniowo poprawiało się krążenie krwi Maskulla, który zaczął traktować rzeczy z większym dystansem. Gorące słońce, słaby wiatr, urocza sceneria chmur, cichy, krystaliczny las – wszystko to było kojące i cudowne. Zbliżali się coraz bardziej do barwnych, wesołych wzniesień Ifdawn Marest.

Było coś tajemniczego w tych jasnych stokach. Przyciągały go, chociaż czuł w nich jakąś grozę. Były rzeczywiste i jednocześnie jakoś bardzo nadprzyrodzone. Gdyby można było zobaczyć portret ducha, namalowany twardą, mocną kreską, w kolorach z tego świata, wrażenia wytworzone przez taki widok byłyby bardzo podobne do wrażeń Maskulla obserwującego urwiska tej krainy.

— Te góry mają bardzo oryginalne kształty — przerwał ciszę. — Wszystkie linie są proste i prostopadłe. Nie ma pochyłości ani krzywizn.

Oceaxe odwróciła się i idąc po wodzie tyłem, spojrzała mu w oczy.

— To jest typowe dla Ifdawn — powiedziała. — Dla nas przyroda jest jak walenie młotem. Nic miękkiego czy stopniowego.

— Słyszę cię, ale nie rozumiem.

— Wszędzie w Ifdawn Marest znajdziesz kawałki gruntu opadające w dół czy wznoszące się w górę. Drzewa rosną szybko. Kobiety i mężczyźni nie zastanawiają się dwa razy zanim zaczną działać. Można powiedzieć, że Ifdawn to miejsce szybkich decyzji.

Maskull był pod wrażeniem.

— Świeży, dziki, prymitywny ląd.

— A jak to jest tam, skąd pochodzisz? — zapytała Oceaxe.

— Mój kraj to zniedołężniały świat, w którym przyroda potrzebuje setek lat na ruszenie stałego lądu o jedną stopę, ludzie i zwierzęta biegają stadami, a oryginalność jest zapomnianym obyczajem.

— Są tam kobiety?

— Tak jak u was i nie różnią się zbytnio.

— Kochają?

Roześmiał się.

— Tak bardzo, że to ma wpływ na stroje, mowę i myśli całej płci.

— I pewnie są piękniejsze ode mnie?

— Nie. Myślę, że nie — powiedział Maskull.

Znów milcząc, przez dłuższy czas wędrowali chwiejnie naprzód.

— Po co idziesz do Ifdawn? — zapytała nagle Oceaxe.

Maskull wahał się chwilę z odpowiedzią.

— Jesteś w stanie wyobrazić sobie kogoś, kto ma przed sobą cel tak wielki, że nie jest w stanie ogarnąć go w całości?

Ukradkiem rzuciła mu długie, zaciekawione spojrzenie.

— Co to za cel?

— Cel moralny.

— Chcesz naprawiać świat?

— Niczego nie chcę. Ja czekam.

— Nie czekaj zbyt długo, bo czas nie czeka. Zwłaszcza w Ifdawn.

— Coś się wydarzy — powiedział Maskull.

Oceaxe nieznacznie się uśmiechnęła.

— Czyli nie ma w Ifdawn Marest jakiegoś konkretnego miejsca, dokąd zmierzasz?

— Nie i jeśli pozwolisz, pójdę z tobą do domu.

— Dziwny z ciebie człowiek — powiedziała Oceaxe, zachichotawszy z podniecenia. — Przecież cały czas ci to proponuję. Jasne, idziesz ze mną do domu. A co do Crimtyphona…

— Wspominałaś to imię już wcześniej. Kto to jest?

— Och, mój kochanek. Albo, jak ty byś to określił, mąż.

— To niczego nie zmienia — powiedział Maskull.

— Tak, to zupełnie niczego nie zmienia. Musimy się go jedynie pozbyć.

— Jedno jest pewne, nie rozumiemy się wzajemnie — stwierdził Maskull całkiem zszokowany. — Przypadkiem nie wyobrażasz sobie, że ja się z tobą zwiążę?

— Zrobisz, co będziesz chciał. Ale, na razie, obiecałeś wrócić ze mną do domu.

— Powiedz mi więc, jak wy, w Ifdawn, pozbywacie się męża?

— Któreś z nas musi go zabić.

Gapił się na nią przez całą minutę.

— No, teraz to już przechodzimy od głupoty do obłędu.

— Wcale nie — sprzeciwiła Oceaxe. — Taka jest smutna prawda. A gdy zobaczysz Crimtyphona, to zrozumiesz.

— Wiem, jestem na dziwnej planecie — powiedział cicho Maskull. — Na planecie, gdzie wszystkie niesłychane rzeczy mogą się wydarzyć, gdzie najważniejsze zasady moralne mogą być zupełnie inne, wciąż jednak, o ile to rozumiem, morderstwo jest morderstwem i nie chcę już mieć do czynienia z kobietą, która chce mnie wykorzystać do pozbycia się swego męża.

— Uważasz, że jestem podła? — zapytała ozięble Oceaxe.

— Albo obłąkana.

— To może lepiej się rozstańmy. Tylko…

— Tylko co?

— Chcesz być konsekwentny, tak? To zostaw również w spokoju wszystkich innych podłych i obłąkanych. Będzie ci łatwiej zreformować resztę.

Maskull zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział.

— To jak? — zapytała Oceaxe z nikłym uśmiechem.

— Pójdę z tobą i spotkam się z Crimtyphonem. Choćby po to, żeby go ostrzec.

Oceaxe wybuchnęła głośnym, kobiecym śmiechem, ale nie wiedział, czy dlatego, że wyobraziła sobie to, co przed chwilą powiedział czy z jakiegoś innego powodu. Rozmowa zamarła.

Kilka mil przed wznoszącymi się teraz wysoko klifami rzeka skręciła ostro pod kątem prostym na zachód i przestała być dla nich użyteczna jako droga. Maskull rozejrzał się niepewnie.

— Ta wspinaczka jest zbyt uciążliwa jak na taki gorący dzień.

— Odpocznijmy chwilę — powiedziała Oceaxe, wskazując gładką, płaską wysepkę z czarnej skały, wystającą z wody na środku rzeki.

Poszli tam zatem i Maskull usiadł. Oceaxe natomiast, stojąc wdzięcznie wyprostowana, odwróciła się w kierunku urwisk przed nimi i wydała z siebie dziwny, przeraźliwy krzyk.

— Po co to robisz? — zapytał Maskull.

Nie odpowiedziała. Po jakiejś minucie powtórzyła wołanie. Tym razem Maskull dostrzegł wielkiego ptaka podrywającego się ze szczytu jednego z urwisk i szybującego powoli na dół, w ich kierunku. Za nim leciały dwa inne. Ich lot był wyjątkowo powolny i niezdarny.

— Co to za ptaki? — zapytał Maskull.

Wciąż nie odpowiadała, tylko uśmiechnęła się dość tajemniczo i usiadła obok niego. Po kilku minutach mógł już odróżnić kształty i kolory latających potworów. To nie były ptaki, tylko stworzenia o długim wężowatym ciele z dziesięcioma gadzimi płetwiastymi odnóżami, które pełniły rolę skrzydeł. Ich ciała były jasnoniebieskie, a nogi i płetwy żółte. Leciały bez pośpiechu, ale w jakiś złowieszczy sposób kierowały się wprost ku nim. Ich głowy, co stało się już widoczne, zakończone były długimi, cienkimi kolcami.

— To są shrowki — wyjaśniła w końcu Oceaxe. — Jeśli chcesz wiedzieć jakie mają zamiary, to ci powiem. Chcą nas zjeść. Najpierw nabiją nas na swoje kolce, a potem ich gęby, które w rzeczywistości są ssawkami, wyssą z nas krew do sucha, całkiem dokładnie. Nigdy nic nie zostawiają. Są bezzębne, więc nie jedzą mięsa.

— Mówisz to z taką zimną krwią, że nie sądzę, aby nam groziło jakieś szczególne niebezpieczeństwo — stwierdził sucho Maskull.

Niemniej instynktownie zapragnął się poderwać. Niestety nie udało mu się. Przyciskał go do ziemi jakiś nowy rodzaj paraliżu.

— Chcesz wstać? — zapytała słodkim głosem Oceaxe.

— No… Tak, ale te przeklęte gady chyba przyszpiliły mnie siłą woli do tej skały. Mogę zapytać, czy budząc je, miałaś w tym jakiś specjalny cel?

— Zapewniam cię, Maskull, że niebezpieczeństwo jest całkiem realne. Zamiast mówić i zadawać pytania, powinieneś lepiej sprawdzić, co możesz zrobić swoją siłą woli.

— Niestety, wydaje mi się, że nie posiadam już własnej woli.

Oceaxe dostała napadu śmiechu, wciąż jednak radosnego i uroczego.

— Maskull, z pewnością nie jesteś bohaterskim opiekunem. Wygląda na to, że to ja będę musiała odegrać rolę mężczyzny, a ty kobiety. Znacznie więcej oczekiwałam po twojej wielkiej posturze. Mój mąż kazałby najpierw tym stworzeniom zatańczyć na niebie dla rozrywki, a dopiero potem je wykorzystał. Obserwuj mnie. Dwa z nich zabiję, a na trzecim polecimy do domu. Którego mam wybrać?

Shrowki kontynuowały swój powolny, kołyszący się lot w ich kierunku. Ich ciała były ogromne. Wywoływały u Maskulla to samo uczucie nienawiści, co owady. Podświadomie rozumiał, że skoro polują z użyciem siły woli, to nie muszą być szybkie.

— Wybierz, którego chcesz — powiedział krótko. — Mnie jest wszystko jedno.

— Niech będzie ten pierwszy. Prawdopodobnie jest najsilniejszy. Patrz.

Wstała, a jej sorb nagle bluznął ogniem. Maskull poczuł coś jak pstryknięcie w swoim mózgu. Znów miał swobodne kończyny. Lecące z tyłu dwa potwory szarpnęły się, po czym jeden za drugim rzuciły się głowami w dół, ku ziemi. Obserwował, jak uderzają w ziemię i leżą bez ruchu. Przodownik wciąż zbliżał się powoli, ale widać było, że jego lot ma już inny charakter – nie sprawiał wrażenia złowrogiego, lecz uległego i bezwolnego.

Oceaxe siłą woli sprowadziła go na stały ląd, naprzeciw ich skalnej wysepki. Ogromne cielsko legło tam, czekając, by ją zadowolić. Oboje natychmiast ruszyli przez wodę.

Maskull dokładnie przyjrzał się shrowkowi. Zwierzę miało około trzydziestu stóp długości. Jaskrawo zabarwiona skóra była błyszcząca, śliska i skórzasta. Długą szyję pokrywała grzywa z czarnych włosów. Głowa – z drapieżnymi oczami, przerażającym sztyletem oraz przystosowaną do ssania krwi gębą – wyglądała nienaturalnie i wzbudzała grozę. Na grzbiecie i ogonie były prawdziwe płetwy.

— Wsiadasz? — zapytała Oceaxe, poklepując bok stworzenia. — Ale, skoro mam kierować, to pozwól, że wsiądę pierwsza.

Podkasała togę, po czym wspięła się i usiadła okrakiem na grzbiecie zwierzęcia, zaraz za grzywą, której się chwyciła. Między Oceaxe a płetwą było wystarczająco dużo miejsca dla Maskulla. Bocznymi rękami chwycił się kobiety z obu stron. Jego trzecia, nowa ręka została przyciśnięta do jej pleców, więc dla większego bezpieczeństwa był zmuszony objąć nią kobietę w talii.

Zaraz jak tylko to zrobił, zrozumiał, że został zmanipulowany i że ta jazda została zaplanowana wyłącznie po to, żeby rozpalić jego pożądanie.

Trzecie ramię posiadało swoją własną funkcję, zupełnie mu nieznaną. To był bardziej rozwinięty magn. Strumień miłości, który teraz przez niego przepływał, nie był już czysty i szlachetny – był burzliwy, emocjonalny i męczący. Zacisnął zęby i nic nie powiedział, niemniej Oceaxe nie po to zaplanowała tę przygodę, by pozostawać nieświadoma jego uczuć. Obejrzała się z zadowoleniem i uśmiechnęła triumfalnie.

— Trzymaj się dobrze, ta jazda trochę potrwa — powiedziała. Jej głos był miękki jak dźwięk fletu, ale brzmiał raczej złośliwie.

Maskull wyszczerzył zęby, ale nic nie powiedział. Nie odważył się cofnąć rąk.

Shrowk uniósł się na nogach, szarpnął do przodu i powoli, dziwacznie wzbił się w powietrze. Ruszyli ku barwnym klifom. Ruch był chwiejny, kołyszący i powodujący mdłości. Kontakt z oślizgłą skórą bydlęcia był odrażający. Wszystko to dla Maskulla było jednak tylko tłem, gdyż siedział z zamkniętymi oczami, trzymając się Oceaxe. Na wierzchu, a także w głębi jego świadomości utkwił fakt, że obejmuje piękną kobietę i że jej ciało reaguje na jego dotyk jak cudowna harfa.

Wznosili się coraz wyżej. Maskull zdobył się na otwarcie oczu i rozejrzał się dookoła. Znajdowali się już na wysokości zewnętrznej bariery skalnej. W polu widzenia wyłonił się wystający z oceanu przestworzy archipelag dzikich wysp o poszarpanych konturach. Wyspami były szczyty gór lub – może bardziej ściśle – wysoki płaskowyż gęsto poprzecinany wąskimi, bezdennymi szczelinami. W niektórych przypadkach szczeliny wyglądały jak kanały, w innych jak jeziora, w jeszcze innych zaledwie jak dziury w ziemi o całkowicie zamkniętym obwodzie. Pionowe brzegi wysp – czyli wyższe, widoczne partie niezliczonych skalnych ścian – były całkowicie nagie i w pstrych kolorach. Za to powierzchnie poziome pokryte były gmatwaniną dzikiego życia roślinnego. Z grzbietu shrowka można było dostrzec pojedyncze wysokie drzewa. Miały różne kształty i nie wyglądały na stare. Były smukłe, kołysały się, ale nie wyglądały zbyt wdzięcznie. Sprawiały wrażenie twardych, krzepkich i dzikich.

Obserwując krajobraz, Maskull zapomniał o Oceaxe i swojej żądzy. Na pierwszy plan wysunęły się inne, nieznane mu dotychczas uczucia. Ranek był pogodny i słoneczny, słońce przygrzewało, a po niebie żeglowały szybko zmieniające się chmury. Ziemia była barwna, dzika i odludna. Mimo to nie doznawał żadnych estetycznych wrażeń. Ogarnęła go jedynie jakaś intensywna chęć działania, wręcz obsesja. Na co by nie spojrzał, natychmiast pragnął coś z tym zrobić. Atmosfera tej krainy wydawała się być jakaś duszna – pociągająca i odpychająca jednocześnie. I chociaż we wszystkim, co się tutaj działo, pragnął mieć swój osobisty udział, to sceneria nic dla niego nie znaczyła.

Tak był tym pochłonięty, że jego ręka częściowo się rozluźniła. Oceaxe odwróciła się i popatrzyła badawczo. Usatysfakcjonowana lub nie, roześmiała się cicho z jakimś osobliwym akcentem.

— Tak szybko ochłodłeś? — zapytała.

— Czego ty chcesz? — zapytał z roztargnieniem, wciąż rozglądając się na boki. — To nadzwyczajne, jak to wszystko mnie wciąga.

— Chciałbyś zabrać rękę?

— Chciałbym znaleźć się na dole.

— Och, czeka nas jeszcze spora podróż… Naprawdę czujesz się inny?

— Inny niż co? O czym ty mówisz? — zapytał Maskull wciąż zanurzony w abstrakcji.

Oceaxe znów się roześmiała.

— Byłoby dziwne, gdyby nie udało się nam zrobić z ciebie mężczyzny, bo jako materiał jesteś wspaniały — powiedziała i odwróciła się z powrotem.

Powietrzne wyspy różniły się w pewien sposób od wysp na morzu. W miarę postępów podróży wznosiły się coraz wyżej, nie tworząc płaskiej powierzchni, lecz jakby szereg zrujnowanych, wznoszących się do góry tarasów. Gdy przed nimi pojawił się nowy ciąg wyniosłych klifów, Oceaxe przestała ponaglać shrowka, który dotychczas leciał na dużej wysokości, do wznoszenia się w górę i skierowała stwora do wąskiego kanionu przecinającego góry jak kanał. Natychmiast znaleźli się w głębokim cieniu. Kanał miał nie więcej jak trzydzieści stóp szerokości, a jego ściany były wysokie na kilkaset. Zrobiło się zimno jak w chłodni. Maskull próbował zgłębić wzrokiem otchłań pod nimi, ale nie zobaczył nic oprócz czarnej czeluści.

— Co tam jest na dnie? — zapytał.

— Ci, co sprawdzali, znaleźli śmierć.

— Jasne! Pytałem, czy tam na dole jest jakieś życie?

— Nie twierdzę, żebym kiedykolwiek o tym słyszała, ale wszystko jest oczywiście możliwe.

— Myślę, że najprawdopodobniej jest tam życie — odpowiedział, zamyśliwszy się.

W ciemności rozległ się jej ironiczny śmiech.

— To może polecimy na dół sprawdzić? — zapytała.

— Wydaje ci się to zabawne?

— To? Nie! Natomiast wielki cudzoziemiec z brodą, zachłannie interesujący się wszystkim tylko nie sobą, wydaje mi się bardzo zabawny.

— Bo przypadkiem jestem jedyną rzeczą na Tormance, która nie jest dla mnie nowością. — Maskull również się roześmiał.

— Tak, za to ja jestem nowością dla ciebie.

Kanał przecinał zygzakiem wnętrze góry, a oni cały czas stopniowo się wznosili.

— Przynajmniej nie słyszałem wcześniej niczego, co byłoby podobne do twojego głosu — powiedział Maskull, który, nie mając teraz nic do oglądania, był w końcu chętny do rozmowy.

— A co takiego jest w moim głosie?

— Jest jedyną charakterystyczną rzeczą, która cię wyróżnia. Dlatego o tym wspomniałem.

— Coś jest niejasne… mówię niewyraźnie?

— Och, wszystko jest wystarczająco jasne, tylko że… to jest niestosowne.

— Niestosowne?

— Bardziej ci tego nie wyjaśnię — powiedział Maskull — ale jak mówisz czy śmiejesz się, twój głos jest najmilszym i najdziwniejszym instrumentem, jaki kiedykolwiek słyszałem. Powtarzam więc jeszcze raz, to jest niestosowne.

— Chcesz powiedzieć, że nie pasuje do mojego charakteru?

Zastanawiał się nad odpowiedzią, gdy ich rozmowa została nagle przerwana przez potężny i przerażający, chociaż niezbyt głośny dźwięk dochodzący z głębi wprost pod nimi. Był to głuchy zgrzyt trących o siebie kamieni.

— Grunt pod nami podnosi się — krzyknęła Oceaxe.

— Uciekniemy?

Nie odpowiedziała, tylko ponagliła shrowka, by wznosił się szybciej i pod takim kątem, że z trudnością utrzymywali się na swoich miejscach. Słyszeli i niemal czuli, jak dno kanionu podnoszone jakąś potężną podziemną siłą wznosi się za nimi jak gigantyczne obsuwisko w niewłaściwym kierunku. Skały pękały i ich fragmenty zaczynały spadać. Z każdą sekundą coraz głośniejszy, przeraźliwy łomot wypełniał powietrze – odgłosy pękania, zgrzyty, trzaski, hałas tarcia, łoskot strzelania, wybuchy i ryki. Niezdefiniowane morze połamanych skał i ziemi pojawiło się im pod nogami, wznosząc się szybko z nieodpartą mocą przy akompaniamencie najstraszniejszych hałasów, a oni wciąż mieli jeszcze prawie pięćdziesiąt stóp na górę. Kanał za nimi i przed nimi wypełnił się na dwieście jardów w każdą stronę. Miliony ton stałej materii zdawały się unosić. Shrowk w swoim locie w górę został dogoniony przez unoszące się w górę rumowisko. Zarówno zwierzę jak i jeźdźcy doświadczyli w tym momencie wszelkich okropieństw trzęsienia ziemi. Zostali gwałtownie powaleni i rzuceni między skały i odłamki. Wokół nich był tylko huk, niestabilność, wstrząsy i chaos.

Zanim mieli czas, żeby zorientować się, gdzie są, znaleźli się na słońcu. Wznoszenie wciąż trwało. Minutę lub dwie później dno kanionu wypiętrzyło się w nową górę sto stóp, a może więcej, wyższą niż ta stara. Wtedy ruch nagle zamarł. Hałasy ustały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki; żaden kamień nawet nie drgał. Oceaxe i Maskull pozbierali się i sprawdzili rany i zadrapania. Shrowk leżał na boku, dysząc intensywnie i pocąc się ze strachu.

— Co za okropne zjawisko — powiedział Maskull, otrzepując się z kurzu.

Oceaxe tamowała rąbkiem togi krew płynącą ze skaleczenia na brodzie.

— Mogło być dużo gorzej… to znaczy… jak się wznosi, jest już wystarczająco źle, ale jak się zapada, to śmierć. A zdarza się równie często.

— Co cię skłania do mieszkania w takim miejscu?

— Nie wiem, Maskull. Chyba przyzwyczajenie. Często nachodzi mnie ochota, by się stąd wynieść.

— Wiele musi mieć na sumieniu ktoś zmuszony żyć tam, gdzie nie można się czuć bezpiecznie nawet przez minutę.

— Stopniowo się tego dowiesz — odpowiedziała z uśmiechem. Spojrzała surowo na potwora, a ten z trudem podniósł się na nogi. — Wsiadaj, Maskull — rozkazała, wspinając się na swoje miejsce — nie mamy zbyt dużo czasu do zmarnowania.

Zrobił, co kazała. Kontynuowali przerwany lot, tym razem w pełnym słońcu, ponad górami. Maskull z powrotem pogrążył się w myślach. Dziwna atmosfera tej krainy dalej wsączała mu się w mózg. Stał się tak niespokojny i poddenerwowany, że bezczynne siedzenie stało się dla niego torturą. Ledwo znosił swoją bezczynność.

— Maskull, czy ty jesteś bardzo skryty — zapytała Oceaxe, nie odwracając głowy.

— Jak to skryty? O co ci chodzi?

— Och, wiem dokładnie, co cię trapi wewnątrz. Pomyślałam, że nie zaszkodzi zapytać… Czy wciąż jesteśmy przyjaciółmi?

— Och, nie pytaj mnie o nic — warknął Maskull. — Mam już zbyt wiele problemów na głowie. Chciałbym móc wyjaśnić niektóre z nich.

Twardo zaczął się wpatrywać w krajobraz. Stwór frunął w kierunku odległej góry o osobliwym kształcie. Była to wielka naturalna czworoboczna piramida, wznosząca się ogromnymi terasami i zakończona płaskim, rozległym wierzchołkiem, na którym zalegało coś, co wyglądało jak zielony śnieg.

— Co to za góra? — zapytał.

— To Disscourn. Najwyższy punkt w Ifdawn.

— Tam się udajemy?

— Po co? Ale jeśli masz zamiar wędrować dalej, to może byłoby warto, żebyś złożył krótką wizytę na szczycie. Panuje nad całą okolicą aż do Morza Topielnego i Wyspy Swaylone'a, a nawet dalej. Stamtąd można zobaczyć również Alppaina.

— Chciałbym to zobaczyć, zanim odejdę.

— Naprawdę? — Odwróciła się i położyła rękę na jego nadgarstku. — Zostań ze mną, to pewnego dnia razem pójdziemy na Disscourn.

W odpowiedzi chrząknął tylko niezrozumiale.

Pod nimi nie było widać żadnych oznak ludzkiego istnienia. Gdy Maskull wciąż z ponurą miną przyglądał się krajobrazowi, wielki pas lasu z wieloma drzewami i skałami znajdujący się tuż przed nimi, zapadł się nagle z okropnym hałasem i runął w dół w niewidoczną czeluść. To, co było dotychczas stałym lądem, w ciągu minuty zmieniło się w równo wyciętą rozpadlinę. Maskull, zaskoczony, podskoczył gwałtownie.

— Przerażające — powiedział.

Oceaxe nie zareagowała.

— Przecież życie tutaj musi być całkowicie niemożliwe — kontynuował, gdy już trochę ochłonął. — Człowiek musi mieć nerwy ze stali. Można w jakiś sposób przewidzieć taką katastrofę?

— Och, gdyby nie było można, przypuszczam, że już by nas tu nie było — odpowiedziała Oceaxe z opanowaniem. — Mamy w tych sprawach pewne doświadczenie, niemniej często nie zabezpiecza nas to przed wypadkami.

— Może lepiej naucz mnie tych oznak.

— Wiele rzeczy powinniśmy razem przerobić. A między nimi pewnie to, czy w ogóle zostaniemy tutaj… Ale najpierw dostańmy się do domu.

— Daleko jeszcze?

— Prosto przed tobą — powiedziała Oceaxe, wskazując palcem. — Widzisz? Tam!

Spojrzał we wskazanym kierunku i po kilku pytaniach zlokalizował miejsce, które wskazywała. Był to szeroki półwysep odległy o jakieś dwie mile. Trzy z jego brzegów wystawały wprost z oceanu przestworzy, którego dno było niewidoczne; z czwartej strony jak szyjką butelki łączył się ze stałym lądem. Porastająca go jaskrawa roślinność kontrastowała z przejrzystą atmosferą. Pośrodku półwyspu, sprawiając, że wszystko inne wydawało się karłowate, rosło pojedyncze wysokie, rozłożyste drzewo, cieniste dzięki listowiu w kolorze morskiej zieleni.

— Czy to nie Crimtyphon — zauważyła Oceaxe. — Zdaje mi się, że widzę dwie postacie?

— Też coś widzę — powiedział Maskull.

Dwadzieścia minut później znaleźli się nad półwyspem na wysokości jakichś pięćdziesięciu stóp. Shrowk zwolnił i wylądował na stałym lądzie dokładnie u wylotu przesmyku. Zsiedli oboje – Maskull z obolałymi udami.

— Co zrobimy z tym potworem? — zapytał.

Oceaxe, nie czekając na jego sugestie, poklepała zwierzę po paskudnym pysku.

— Leć do domu! — powiedziała. — Może jeszcze kiedyś mi się przydasz.

Stworzenie głupio chrząknęło, uniosło się na łapach, pół biegnąc, pół frunąc przez kilka jardów, wzniosło się niezgrabnie w powietrze i powiosłowało w kierunku, z którego przylecieli. Obserwowali je, dopóki było widoczne, a potem Oceaxe ruszyła przez przesmyk, a Maskull za nią.

Oślepiająco białe promienie Branchspella smagały ich z bezlitosną siłą. Niebo stopniowo stało się bezchmurne, a wiatr ucichł całkowicie. Teren był gęsto pokryty jaskrawo ubarwionymi pióropuszami liści, ziół i traw. To tu, to tam prześwitywała złotem kredowa gleba, a czasami błyszczące metalicznie białe kamienie. Wszystko wyglądało niezwykle i barbarzyńsko. W końcu Maskull znalazł się w niesamowitym Ifdawn Marest, które oglądane z daleka budziło w nim takie dziwne uczucia. Teraz jednak w ogóle nie czuł już żadnego zadziwienia ani ciekawości, a jedynie pragnął spotkać jakieś istoty ludzkie – tak mocno wzrosła jego siła woli. Chciał wypróbować swoje możliwości w starciu z innymi istotami i nic poza tym nie wydawało się mieć dla niego jakiekolwiek znaczenia.

Cały półwysep tonął w chłodzie i delikatnym cieniu. Przypominał duży zagajnik – około dwa akry powierzchni. W sercu zarośli, w gąszczu małych drzew i poszycia była częściowo wolna przestrzeń – najprawdopodobniej korzenie rosnącego pośrodku gigantycznego drzewa dławiły mniejsze kiełki. Obok drzewa ciurkała mała, bulgocząca fontanna czerwonej, żelazistej wody. Urwiska dookoła porastały ciernie, kwiaty i pnącza, nadając temu miejscu charakter dzikiego, uroczego ustronia. Mógłby tu zamieszkiwać jakiś mityczny górski bóg.

Maskull przeleciał niespokojnym wzrokiem po tym wszystkim, po czym skierował spojrzenie na dwóch mężczyzn tworzących centrum obrazu.

Jeden z nich, leżąc jak starożytny Grek na przyjęciu, spoczywał na obsypanym kwiatami wysokim posłaniu z mchów i opierając się na jednym łokciu, jadł z błogim zadowoleniem coś w rodzaju śliwki. Stos tych śliwek leżał przed nim na posłaniu. Rozpostarte gałęzie drzewa osłaniały go całkowicie przed słońcem. Jego drobne, chłopięce ciało odziane było w surową skórę, pozostawiając nagie kończyny. Po jego twarzy trudno było poznać czy jest to młody chłopiec, czy już dorosły mężczyzna. Rysy miał gładkie, miękkie i dziecięce, a na twarzy anielski spokój; jedynie jego górne, fioletowe oko było złowieszcze i dorosłe. Skórę miał barwy pożółkłej kości słoniowej. Jego długie, kędzierzawe włosy pasowały do sorbu – były fioletowe. Drugi mężczyzna stał wyprostowany w odległości kilku stóp od tamtego. Był niski i muskularny; miał dość zwyczajną, szeroką twarz i nosił brodę, ale było w jego wyglądzie coś przerażającego. Rysy miał zniekształcone wyrazem głęboko tkwiącego bólu, desperacji i trwogi.

Oceaxe, nie zatrzymując się, poszła lekko i niedbale na skraj cienia rzucanego przez drzewo i stanęła w pewnej odległości od posłania.

— Dopadło nas wyniesienie — oznajmiła beztrosko, patrząc na młodzieńca.

Młodzian zmierzył ją wzrokiem, ale nic nie powiedział.

— Jak idzie twemu roślinnemu człowiekowi? — zapytała tonem sztucznym, ale nieskończenie pięknym. Czekając na odpowiedź, usiadła na ziemi, podwijając wdzięcznie nogi pod siebie i obciągając dół swojej togi. Maskull stanął tuż za nią z założonymi rękami.

Przez minutę panował cisza.

— Czemu nie odpowiadasz swojej pani, Sature? — łagodnym dyszkantem odezwał się chłopiec spoczywający na łożu.

Człowiek, do którego były skierowane te słowa nie zmienił wyrazu twarzy, ale odpowiedział zduszonym głosem.

— Idzie mi bardzo dobrze, Oceaxe. Na stopach mam już pączki. Mam nadzieję, że jutro będę miał korzenie.

Maskull poczuł jak wszystko się w nim burzy. Miał pełną świadomość, że chociaż słowa były wypowiedziane przez Sature'a, to podyktował je chłopiec.

— To co mówi, to prawda — oznajmił ten ostatni. — Jutro korzenie sięgną gruntu i za kilka dni powinny się dobrze zakorzenić. Wtedy zacznę przekształcać jego ramiona w gałęzie, a palce w liście. Dłużej potrwa transformacja jego głowy w koronę, ale wciąż mam nadzieję, a właściwie, Oceaxe, prawie mogę to obiecać, że w ciągu miesiąca ty i ja będziemy zrywać i rozkoszować się owocami z tego nowego i nadzwyczajnego drzewa. Kocham te eksperymenty przyrodnicze — podsumował, sięgając po następną śliwkę. — Ekscytują mnie.

— To chyba żart? — powiedział Maskull, robiąc krok do przodu.

Młodzian popatrzył na niego ze spokojem. Nie odpowiedział, ale Maskull poczuł, jakby został odepchnięty żelazną ręką trzymającą go za gardło.

— Sature, zakończyliśmy poranną pracę. Przyjdź znów po blodsombre. Oczekuję, że od jutra zostaniesz tu na stałe, więc najlepiej jakbyś zabrał się do roboty i oczyścił kawałek ziemi pod swoje korzenie. Nie zapominaj, że chociaż dziś te rośliny wydają ci się świeże i urocze, w przyszłości będą twoimi śmiertelnymi wrogami i rywalami. No dobrze, możesz już iść.

Mężczyzna boleśnie utykając ruszył przez przesmyk i zniknął. Oceaxe ziewnęła.

Maskull z wysiłkiem próbował postąpić do przodu, ale jakby trafił na ścianę.

— Żartujesz czy jesteś diabłem? — zapytał.

— Jestem Crimtyphon. Nigdy nie żartuję. Za te obelgi obmyślę nową karę, specjalnie dla ciebie.

Pojedynek siły woli rozpoczął się bez żadnej ceremonii. Oceaxe wstała, przeciągnęła swoje zgrabne kończyny i uśmiechnęła się, przygotowując do oglądania walki pomiędzy jej starym i nowym kochankiem. Crimtyphon również się uśmiechnął. Sięgnął po jeszcze jeden owoc, ale go nie zjadł. Maskull utracił samokontrolę i rzucił się na chłopca, ogarnięty czerwoną furią; broda mu się trzęsła, a twarz zrobiła się purpurowa. Crimtyphon, gdy zorientował się z kim ma do czynienia, przestał się uśmiechać i ześlizgnął się z posłania. Jego sorb rozbłysnął przerażającym i złośliwym blaskiem. Maskull zatoczył się. Zebrał całą brutalną siłę swojej woli i całą masą ruszył do przodu. Chłopiec jęknął i cofnął się za łoże, próbując uciekać… Jego opór nagle się załamał. Maskull potknął się i poleciał do przodu, ale odzyskał równowagę i przeskoczył przez stos mchów, chwytając przeciwnika. Przygniótł go swoim ciałem, chwycił za gardło i obrócił jego małą głowę dookoła, łamiąc szyję. Crimtyphon umarł w tej samej chwili.

Ciało Crimtyphona legło z obróconą twarzą. Maskull przyglądał się mu uważnie, a gdy to robił, na jego twarzy pojawiły się oznaki wstrętu i zdumienia. W chwili śmierci twarz Crimtyphona uległa zaskakującej, a nawet szokującej przemianie. Jego zwykłe rysy całkowicie się zmieniły, ustępując miejsca wulgarnej, wykrzywionej masce bez wyrazu.

Nie musiał długo szukać w pamięci, gdzie widział już podobny grymas. Był identyczny z tym, jaki się pojawił na obliczu zjawy po interwencji Kraga podczas seansu.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)