home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

Rozdział 12

Spadevil

Nowe narządy, jak stwierdził Maskull, nie posiadały własnych niezależnych funkcji, lecz jedynie wzmacniały i zmieniały inne zmysły. Gdy używał teraz swoich oczu, uszu, nozdrzy, prezentowały się mu te same obiekty, ale jego ocena dotycząca tych obiektów była inna. Przedtem wszystkie zewnętrzne rzeczy istniały dla niego, teraz on istniał dla nich. Były przyjemne albo przykre w zależności od tego czy służyły jego potrzebom, były w harmonii z jego naturą czy nie. Teraz takie słowa jak „przyjemność” i „ból” nie miały po prostu żadnego znaczenia.

Pozostała dwójka obserwowała, jak się zaznajamia ze swoją nową mentalną perspektywą. Uśmiechnął się.

— Tydomin, miałaś całkowitą rację — powiedział zuchwałym, radosnym tonem. — Byliśmy głupcami. Przez cały czas tak blisko oświecenia i nigdy na to nie wpadliśmy. Zawsze zagrzebani w przeszłości i systematycznie ignorujący teraźniejszość. A teraz okazuje się, że poza teraźniejszością nie mamy wcale żadnego życia.

— Dzięki ci za to, Spadevil — powiedziała Tydomin, mówiąc trochę głośniej niż zazwyczaj.

Maskull spojrzał na ciemną, niewzruszoną postać mężczyzny.

— Spadevil, teraz będę z tobą do samego końca. Nie mogę zrobić nic mniej.

Na surowym obliczu Spadevila nie pojawił się nawet ślad wdzięczności – nie drgnął mu nawet jeden mięsień.

— Pilnuj, aby nie stracić tego daru — powiedział gburowato.

— Obiecałeś, że wejdę z tobą na Sant — przypomniała Tydomin.

— Dołącz do prawdy, a nie do mnie. Ja mogę umrzeć przed tobą, ale prawda będzie ci towarzyszyć do twojej śmierci. Wszelako teraz chodźmy razem, wszyscy troje.

Nie odezwawszy się więcej ani słowem, zwrócił się twarzą do drobnego, zacinającego śniegu i ruszył do przodu ku swemu przeznaczeniu. Szedł długim krokiem; Tydomin musiała na wpół biec, żeby za nim nadążyć. Wędrowali ramię w ramię – Spadevil w środku. Mgła była tak gęsta, że już na sto jardów do przodu nie było nic widać. Ziemię pokrył zielony śnieg. Z płaskowyżu Sant wiał porywami przenikliwie zimny wiatr.

— Spadevil, jesteś człowiekiem czy może czymś więcej? — zapytał Maskull.

— Ten, kto nie jest czymś więcej niż człowiekiem, jest niczym.

— A skąd teraz idziesz?

— Z medytacji, Maskull. Z żadnej innej matki prawda się nie narodzi. Co spłodziłem, to odrzucałem, a potem znów medytowałem. Teraz, po wielu miesiącach nieobecności na Sancie, prawda – błyszcząca jak oszlifowany diament – oświeciła mnie w końcu z całą swoją wspaniałością.

— Widzę, jak błyszczy — powiedział Maskull. — A dużo zawdzięcza starożytnej wiedzy Hatora?

— Wiedza dojrzewa stopniowo. Dla Hatora zakwitła, a dla mnie wydała owoce. Hator był również myślicielem, natomiast jego naśladowcy już nie medytują. Na Sancie króluje egoizm w czystej postaci – istna martwota. Nienawidzą przyjemności i ta nienawiść sprawia im największą przyjemność.

— A jak to się stało, że odeszli od doktryny Hatora?

— Dla Hatora świat, z jego posępną czystością natury, był pułapką, lepem na muchy. Wiedząc, że przyjemność jest zawsze zagorzałym wrogiem – czyhającym za każdym węgłem drogi życia, żeby zabić swoim słodkim żądłem nagą wspaniałość duszy – Hator skrył się za bólem. Tak samo zrobili jego naśladowcy, tyle że oni nie dla duszy, ale z próżności i pychy.

— A Trójząb?

— Główny pal to nienawiść do przyjemności. Pierwszy ząb oznacza wyzwolenie od słodyczy świata. Drugi ząb to władza nad tymi, którzy wciąż są uwikłani w sieć iluzji. A trzeci ząb to zdrowy zapał tego, który wkracza do lodowatej wody.

— Skąd przybył Hator?

— Nie wiadomo. Żył jakiś czas w Ifdawn Marest. Opowiada o tym wiele legend.

— Daleka droga przed nami — wtrąciła Tydomin. — Opowiedz nam niektóre z tych legend.

Śnieg przestał padać, dzień pojaśniał, Branchspell znów pojawił się jak widmowe słońce, lecz równinę wciąż smagały przenikliwe porywy wiatru.

— W tamtych dniach — zaczął Spadevil — istniała w Ifdawn górska wyspa odseparowana od pozostałej okolicy szerokimi rozpadlinami. Pewna ładna dziewczyna znająca sztukę czarów stworzyła most, po którym mogli przechodzić mężczyźni i kobiety. Zwabiwszy Hatora na tę górę fałszywą opowieścią, nadepnęła stopą na most, a ten zarwał się i poleciał w otchłań. „Hator” –  powiedziała –  „ty i ja jesteśmy teraz razem i w żaden sposób nie możemy się rozdzielić. Chcę wiedzieć, jak długo sławny lodowaty mężczyzna będzie się opierał dziewczynie, ignorując jej oddech, uśmiech i zapach.” Hator nie odrzekł na to nic – ani wtedy, ani później tego samego dnia. Aż do zmroku stał jak pień drzewa i myślał o czym innym. Dziewczyna się zniecierpliwiła i rozpuściła włosy. Wstała z miejsca – w którym usiadła, by go obserwować – i wzięła go za rękę; ale Hator jakby jej nie widział. Wpatrywała się w niego, całą swoją duszę koncentrując w oczach, aż padła martwa na ziemię. Hator ocknął się z zamyślenia i zobaczył ją martwą u swych stóp, wciąż jeszcze ciepłą. A potem wrócił na ląd. Jak to zrobił, o tym legenda już nie mówi.

Tydomin zadrżała.

— Spadevil — powiedziała — ty również spotkałeś podłą kobietę, ale twój sposób jest szlachetniejszy.

— Nie żałuję tych kobiet — powiedział Spadevil — ale miłuję prawo. Pewnego razu Hator rozmawiał z Shapingiem.

— Ze Stworzycielem Świata? — spytał Maskull z przejęciem.

— Ze Stworzycielem Przyjemności. Historia opowiada o tym, jak Shaping bronił swego świata i próbował zmusić Hatora do uznania piękności i radości. Ale Hator, odpowiadając na wszystkie jego wspaniałe przemowy, w kilku zwięzłych twardych słowach wykazał, że radość i piękność to jedynie inne określenia zbydlęcenia dusz tarzających się w zbytku i lenistwie. Shaping uśmiechnął się i powiedział: „Skąd to się bierze, że twoja mądrość jest większa od mądrości Pana Mądrości?” Na co Hator odpowiedział: „Moja mądrość nie pochodzi od ciebie ani z twojego świata, ale z innego świata, który ty, Shapingu, próbowałeś nadaremnie naśladować.” A wtedy Shaping powiedział: „Co w takim razie w moim świecie robisz ty?” Na co Hator odrzekł: „Jestem tutaj na niby i dlatego jestem podmiotem twoich niby-przyjemności. Ale otaczam się bólem – nie dlatego, że tak jest dobrze, ale dlatego, że chcę się trzymać tak daleko od ciebie, jak to tylko możliwe. Bo ból nie jest twój ani też nie należy do innego świata, lecz jest cieniem rzucanym przez twoje fałszywe przyjemności.” I wtedy Shaping powiedział: „Co to za świat, odległy i odmienny, o którym mówisz, że jest taki czy owaki? Jak to się stało, że ze wszystkich moich stworzeń tylko ty go znasz?” Na te słowa Hator splunął mu pod nogi i powiedział: „Łżesz, Shapingu. Wszyscy go znają. Tylko ty zasłaniasz go nam swoimi ślicznymi zabawkami.” Na co Shaping: „Czym ja w takim razie jestem?” A Hator mu odpowiedział: „Ty jesteś tym, co śni nierealne sny.” I na tym opowieść się kończy, mówiąc, że Shaping odszedł rozzłoszczony tym, co zostało powiedziane.

— A o jakim świecie mówił Hator? — zapytał Maskull.

— O takim, w którym liczy się godność, tak jak w tym liczy się przyjemność.

— Godność czy przyjemność, co za różnica — powiedział Maskull. — Pojedyncza dusza, która żyje i pragnie żyć, jest nikczemna i skłonna do zepsucia.

— Strzeż się swojej pychy, Maskull! — odparł Spadevil. — Nie twórz wiecznego prawa dla całego wszechświata, twórz prawo dla siebie, dla swojego nędznego, fałszywego żywota.

— W jaki sposób śmierć dosięgła takiego twardego, niezłomnego człowieka? — zapytała Tydomin.

— Dożył późnej starości, ale chodził z podniesioną głową i z czystymi rękami po swą ostatnią godzinę. Gdy stwierdził, że nie może już dłużej trzymać śmierci na dystans, zdecydował się sam sobie odebrać życie. Zebrał wokół siebie swoich przyjaciół – nie z próżności, ale żeby im pokazać, jak daleko ludzka dusza może się posunąć w nieustannym zmaganiu z lubieżnym ciałem. Umarł, wstrzymując oddech, a umierając, stał prosto bez żadnej pomocy.

Przez następną godzinę szli w milczeniu. Chociaż ich umysły odmawiały przyjęcia do wiadomości lodowatych podmuchów, to strumień ich myśli został zamrożony.

Gdy jednak Branchspell znów mgliście zaświecił, ciekawość Maskulla powróciła.

— Twoi rodacy, Spadevil, są w takim razie chorzy z samouwielbienia?

— Ludzie z innych krain są świadomymi niewolnikami przyjemności i żądzy, podczas gdy ludzie w moim kraju są niewolnikami nieświadomymi — odparł Spadevil.

— Jednakże ta zabarwiona pychą przyjemność, którą daje samoudręka, ma w sobie coś szlachetnego.

— Zgoła bezwstydny jest ten, który zgłębia samego siebie. Jedynie gardząc zarówno swą duszą jak i ciałem, człowiek może uczestniczyć w prawdziwym życiu.

— A na jakiej podstawie oni odrzucają kobiety?

— Na takiej, że kobieta idealizuje miłość i nie może żyć dla samej siebie. Miłość do kogoś drugiego jest dla tamtego przyjemnością i w ten sposób mu szkodzi.

— Cały las fałszywych poglądów czeka na twoją siekierę — powiedział Maskull. — Tylko czy oni ci na to pozwolą?

— Maskull — powiedziała Tydomin — Spadevil już wie, że dzisiaj czy jutro, nawet wyznawcom Hatora, nie da się utrzymać miłości z dala od kraju.

— Strzeż się miłości, strzeż się uczuć! — wykrzyknął Spadevil. — Miłość tak, ale zawsze bez przyjemności. Nie staraj się sprawiać przyjemności innym, ale pomyśl o służeniu im.

— Wybacz mi, Spadevil, wciąż jestem taka kobieca.

— Prawo nie ma płci. Dopóki, Tydomin, nie zapomnisz, że jesteś kobietą, dopóty twoja dusza nie osiągnie stanu boskiej apatii.

— No ale tam, gdzie nie ma kobiet, nie ma też dzieci — powiedział Maskull. — Skąd więc się wzięły te wszystkie pokolenia wyznawców Hatora?

— Życie stwarza uczucie, uczucie stwarza cierpienie, cierpienie stwarza tęsknotę za ulgą od cierpienia. Mężczyźni ze wszystkich stron przybywają tłumnie na Sant, chcąc uleczyć swoje dusze.

— Oferujesz jakąś prostą regułę w miejsce zrozumiałej dla każdego nienawiści do przyjemności?

— Bezwzględne spełnianie powinności — odpowiedział Spadevil.

— A gdy zapytają, w jakim stopniu to jest zgodne z nienawiścią do przyjemności, to jakie będzie twoje wyjaśnienie?

— Nie odpowiem im. Ale tobie, Maskull, skoro już zadałeś mi takie pytanie, powiem tak: nienawiść jest uczuciem, a wszystkie uczucia mają swe źródło w mrocznym płomieniu egoizmu. Nie masz wcale nienawidzić przyjemności, tylko masz ją omijać bokiem, po cichu i spokojnie.

— A jakie są kryteria przyjemności? Jak mamy ją rozpoznać w celu uniknięcia?

— Wypełniaj ściśle powinność, to takie pytania się nie pojawią.

Później tego popołudnia Tydomin nieśmiało dotknęła palcami ręki Spadevila.

— Nawiedziły mnie straszliwe myśli — powiedziała. — Ta wyprawa na Sant może się źle zakończyć. Miałam wizję, Spadevil. Ty i ja leżeliśmy martwi i zalani krwią, a Maskulla nie było.

— Rzucimy pochodnię, która nie zgaśnie i inni ją poniosą.

— Daj mi jakiś znak, że nie jesteś jak inni mężczyźni… Żebym wiedziała, że nasza krew nie będzie zmarnowana.

Spadevil popatrzył na nią surowo.

— Nie jestem magikiem. Nie przekonuję zmysłów, lecz duszę. Czy twoje powołanie, Tydomin, wzywa cię na Sant?… Więc idź tam. A jeśli cię nie wzywa? To zostań. Czy to nie jest proste? Jakie znaki są ci jeszcze potrzebne?

— Czyż nie widziałam cię rozpraszającego pioruny kolumnowe? Zwykły człowiek by tego nie potrafił.

— Nie wiadomo do czego jest zdolny człowiek. Jeden potrafi to, a inny co innego. Ale to, co mogą zrobić wszyscy, to wypełniać swoją powinność i otworzyć na to swoje oczy. Ja muszę iść na Sant i jeśli to będzie konieczne, oddam swe życie. Czy dalej nie będziesz mi już towarzyszyć?

— Będę — odpowiedziała Tydomin. — Pójdę za tobą do samego końca. Tym bardziej, że swoimi uwagami wywołuję twoje niezadowolenie, a to oznacza, że wciąż nie nauczyłam się dobrze swojej lekcji.

— Nie bądź pokorna, bo pokora to nic innego jak tylko samoocena, a dopóki myślimy o sobie, musimy rezygnować z pewnych działań planowanych czy przygotowywanych w naszym umyśle.

Tydomin wciąż była zdenerwowana i zaaferowana.

— Dlaczego w tej wizji nie było Maskulla? — zapytała.

— Roztrząsasz to przeczucie, bo wyobrażasz sobie, że to była tragedia. Tydomin, śmierć to żadna tragedia, również w życiu. Istnieje jedynie dobro i zło. To, co wynika z dobrego czy złego działania, nie ma żadnego znaczenia. Nie jesteśmy bogami stwarzającymi świat, ale zwykłymi mężczyznami i kobietami wypełniającymi nasze bieżące powinności. Na płaskowyżu Sant możemy umrzeć – co właśnie ujrzałaś – prawda jednak będzie żyła dalej.

— Spadevil, dlaczego wybrałeś Sant na początek swojej działalności? — zapytał Maskull. — Ci mężczyźni, przywiązani fanatycznie do swych poglądów, wydają mi się najmniej ze wszystkich podatni na przyjęcie oświecenia.

— Tam gdzie złe drzewo się rozrasta, tam dobre rozkwita. Natomiast tam, gdzie nie ma żadnych drzew, nic nie urośnie.

— Rozumiem — powiedział Maskull. — Tutaj prawdopodobnie zostaniemy męczennikami, a gdzie indziej przypominalibyśmy ludzi wygłaszających kazania dla bydła.

Krótko przed zachodem słońca doszli do najbardziej wysuniętego krańca wyżynnej równiny, z której wypiętrzały się czarne klify płaskowyżu Sant. Do świata na górze prowadziły wywołujące zawrót głowy sztuczne schody – ponad tysiąc różnej wysokości stopni, wijących się, rozwidlających i dopasowujących do krętej ściany urwiska. Zatrzymali się w miejscu osłoniętym przed zacinającym wiatrem. Branchspell w końcu zaświecił jasno, malując zachmurzone niebo na zachodzie jaskrawymi, upiornymi kolorami, których pewne kombinacje były dla Maskulla całkowitą nowością. Krąg horyzontu był tak ogromny, że gdyby przeniesiono go nagle z powrotem na Ziemię, mógłby, porównując, wyobrażać sobie, że znajduje się wewnątrz jakiejś niewielkiej, nakrytej kopułą katedry. Czuł, że jest na obcej planecie, ale ta wiedza nie zmieszała go ani nie podnieciła; docierały do niego jedynie problemy moralne. Obejrzał się do tyłu i zobaczył równinę pozbawioną roślinności na przestrzeni wielu mil i ciągnącą się daleko, aż do Disscourna. Wzniesienie było tak regularne, a dystans tak ogromny, że wielka piramida wyglądała co najwyżej jak lekka opuchlizna na obliczu ziemi.

Spadevil zatrzymał się i popatrzył w milczeniu na krajobraz. W wieczornym świetle jego postać wyglądała solidniej, ciemniej i prawdziwiej niż kiedykolwiek przedtem. Jego twarz przybrała surowy wyraz.

— Co jest najbardziej zadziwiające w całej tej zadziwiającej scenerii? — zapytał, odwracając się do swoich towarzyszy.

— Oświeć nas — powiedział Maskull.

— Wszystko, co widzicie, zrodziło się z przyjemności i zmierza od przyjemności do przyjemności. Żadnej przyzwoitości. To świat Shapinga.

— Tam jest jeszcze jeden dziw — powiedziała Tydomin, wskazując palcem na niebo przed nimi.

Na tle ciemnej ściany klifu, nisko, chyba nie wyżej niż pięćset stóp nad nimi, płynęła niewielka chmura. Miała dokładnie kształt ludzkiej dłoni z palcami skierowanymi w dół. Słońce barwiło ją na karmazynowo, a jeden czy dwa znajdujące się pod nią małe obłoczki wyglądały jak spadające z palców krople krwi.

— Ktoś jeszcze wątpi, że nasza śmierć jest na wyciągnięcie ręki — powiedziała Tydomin. — Dzisiaj już drugi raz ocieram się o swoją śmierć. Za pierwszym razem byłam przygotowana, teraz jestem jeszcze bardziej przygotowana, gdyż umrę ramię w ramię z człowiekiem, który sprawił, że po raz pierwszy zostałam uszczęśliwiona.

— Nie o śmierci myśl, lecz o trwaniu prawa — odparł Spadevil. — Nie przybyłem tutaj, by bać się przepowiedni Shapinga, ale żeby odciągnąć od niego ludzi.

Ruszył zaraz, prowadząc ich na schody. Tydomin, z dziwnie nabożnym blaskiem w oczach, przez chwilę spoglądała za nim w górę, a potem podążyła jego śladem jako druga. Maskull poszedł na końcu. Miał już dosyć podróży, czuł się brudny i bardzo zmęczony. Niemniej w duszy miał spokój. W miarę jak wspinali się po niemal pionowych schodach, słońce wznosiło się coraz wyżej na niebie. Jego światło barwiło ich ciała na kolor różowozłoty.

Dotarli do szczytu. Przed nimi jak okiem sięgnąć rozciągała się goła pustynia białego piachu, przerywana to tu, to tam ogromnymi poszczerbionymi plamami czarnych skał. Jej powierzchnię zabarwiało na czerwono zachodzące słońce. Rozlegle obszary nieba wypełniały diabelskie kształty chmur w dzikich kolorach. Wiejący przez pustynię mroźny wiatr boleśnie bił ich po twarzach drobinami piasku.

— Gdzie nas teraz zaprowadzisz? —  zapytał Maskull.

— Ten, kto strzeże starej mądrości Santu, musi przekazać tę mądrość mnie, wtedy będę mógł ją zmienić. Inni będą tę wiedzę powtarzać. Idę znaleźć Maulgera.

— A gdzie go będziesz szukał w tym opustoszałym kraju?

Spadevil bez wahania wskazał na północ.

— To niedaleko — powiedział. — On ma zwyczaj przebywać w miejscu, w którym Sant góruje nad Lasem Wombflash. Powinien tam być, chociaż pewności nie ma.

Maskull spojrzał na Tydomin. Jej zapadnięte policzki i podkrążone oczy wskazywały na straszliwe wyczerpanie.

— Spadevil — powiedział — ta kobieta jest zmęczona.

Tydomin uśmiechnęła się.

— To tylko jeszcze jeden krok w głąb tej krainy śmierci. Dam radę. Podaj mi rękę, Maskull.

Maskull objął ją w pasie, pomagając iść.

— Słońce zachodzi — powiedział. — Zdążymy tam dojść przed zmrokiem?

— Nie bój się, Maskull, ani ty, Tydomin, ten ból zżera zło zawarte w waszej naturze. Droga, którą kroczycie nie może się nie dopełnić. Zdążymy tam przed zmrokiem.

Słońce schowało się za odległym grzbietem stanowiącym zachodnią granicę Ifdawn Marest. Niebo rozbłysło jeszcze żywszymi kolorami. Wiatr stał się bardziej zimny.

Minęli kilka sadzawek z bezbarwną wodą gnolową, obsadzonych na brzegach drzewami owocowymi. Maskull zjadł jakiś owoc. Był twardy, gorzki i cierpki; nie mógł się pozbyć z ust jego smaku, niemniej poczuł się wzmocniony i odświeżony spływającym sokiem. Innych drzew ani krzaków nie było widać. Ani żadnych zwierząt, ptaków czy owadów. Okolica była opustoszała.

Po przejściu mili lub dwóch ponownie znaleźli się na skraju płaskowyżu. Pod nimi, daleko w dole zaczynał się wielki Las Wombflash. Światło dzienne już tam nie sięgało; oprócz mętnej ciemności nie udało się Maskullowi niczego dojrzeć. Słabo docierało stamtąd jedynie coś, co brzmiało jak odległy szum niezliczonych wierzchołków drzew.

W szybko ciemniejącym mroku natknęli się nagle na jakiegoś mężczyznę. Stał na jednej nodze w sadzawce zasłonięty przed nimi stosem głazów. Woda sięgała mu do łydek. Blisko jego ręki sterczał wbity w bajoro trójząb, podobny – tyle że mniejszy – do tego, który Maskull widział wcześniej na Disscournie.

Zatrzymali się na brzegu stawu i czekali. Tamten natychmiast uświadomił sobie ich obecność, postawił drugą nogę i brodząc w wodzie, ruszył w ich kierunku, zabierając ze sobą swój trójząb.

— To nie jest Maulger, tylko Catice — powiedział Spadevil.

— Maulger nie żyje — powiedział Catice w tym samym języku co Spadevil, tylko jeszcze bardziej zgrzytliwie, tak że aż błona bębenkowa Maskulla zareagowała bólem.

Maskull ujrzał przed sobą potężnego, przygarbionego osobnika w zaawansowanym wieku. Człowiek ten nie miał na sobie niczego oprócz skąpej przepaski biodrowej. Jego tułów był długi i ciężki, a nogi raczej krótkie. Na gładko wygolonym obliczu barwy cytrynowej malował się niepokój. Odwieczny brud wydawał się wypełniać liczne, głębokie na ćwierć cala bruzdy żłobiące wzdłużnie jego twarz. Włosy na głowie były czarne i rzadkie. A zamiast dwóch błoniastych narządów Spadevila, miał tylko jeden – na środku, pomiędzy brwiami.

Ciemna, masywna postać Spadevila odstawała od reszty jak jawa pośród snów.

— Czy trójząb został przekazany tobie? — zapytał Spadevil.

— Tak. Dlaczego sprowadziłeś na Sant tę kobietę?

— Sprowadziłem na Sant coś innego. Niosę wam nową wiarę.

Catice stał bez ruchu, sprawiając wrażenie zakłopotanego.

— Przedstaw ją.

— W kilku słowach, czy mam mówić dłużej?

— Jeśli chcesz powiedzieć, czym nie jest, każda mowa będzie za krótka. Ale jeśli chcesz powiedzieć, czym jest, kilka słów wystarczy.

Spadevil zmarszczył brwi.

— Nienawiść do przyjemności rodzi pychę. A pycha jest przyjemnością. Żeby wyplenić przyjemność, musimy narzucić sobie powinność. Mózg planujący słuszne czyny nie ma czasu myśleć o przyjemnościach.

— I to wszystko? — zapytał Catice.

— Prawda jest prosta, nawet dla najprostszych ludzi.

— Tym jednym słowem niszczysz Hatora i całe jego dziedzictwo?

— Niszczę żywioł i zaprowadzam prawo.

Zapanowała długa cisza.

— Moja sonda jest podwójna — powiedział Spadevil. — Pozwól mi podwoić twoją, a zrozumiesz moje stanowisko.

— Ty, duży, podejdź tu do mnie! — Catice zwrócił się do Maskulla. Maskull podszedł krok bliżej.

— Podążasz za Spadevilem w jego nowej wierze?

— Do samej śmierci! — wykrzyknął Maskull.

Catice podniósł kawałek krzemienia.

— Tym kamieniem — powiedział — usunę jedną z twoich dwóch sond. Mając tylko jedną, poznasz moje stanowisko i będziesz mógł sobie przypomnieć poglądy Spadevila. Wybierzesz wtedy lepszą wiarę, a ja zaakceptuję twój wybór.

— Maskull, wytrzymaj ten niewielki ból dla dobra przyszłych ludzi — powiedział Spadevil.

— Ból nie ma znaczenia — odpowiedział Maskull. — Boję się wyniku.

— Catice, pozwól mi zająć jego miejsce, chociaż jestem tylko kobietą — powiedziała Tydomin, unosząc rękę.

Catice uderzył ją gwałtownie krzemieniem, kalecząc nadgarstek aż do kciuka. Karminowa krew trysnęła w górę.

— Co sprowadza tę całuśnicę na Sant? — powiedział. — Czy ona sobie wyobraża, że może ustalać zasady dla synów Hatora?

Tydomin przygryzła wargę i cofnęła się.

— No dobrze, Maskull — powiedziała — zrób to! Ja z pewnością bym nie oszukiwała Spadevila, a ty nie wiadomo.

— Skoro on wybrał mnie, to muszę to zrobić — powiedział Maskull. — Kto wie jednak, co z tego wyniknie?

— Ze wszystkich następców Hatora — powiedział Spadevil — Catice jest najbardziej nieprzejednany i zasadniczy. Rozdepcze moją prawdę nogami, uważając mnie za demona wysłanego przez Shapinga, aby zniszczyć ten kraj. Lecz ziarno skąpane w mojej i twojej, Tydomin, krwi ocaleje. Wówczas ludzie dowiedzą się, że moje niszczycielskie zło jest ich największym dobrem. Chociaż nikt z nas nie dożyje, żeby to zobaczyć.

Maskull podszedł całkiem blisko do Catice'a i podsunął mu swoją głowę. Catice podniósł rękę i trzymając krzemień, przymierzał się przez chwilę, po czym opuścił go umiejętnie i mocno na lewą sondę. Maskull krzyknął z bólu. Krew trysnęła strumieniem, a funkcja narządu zniknęła.

Przez chwilę Maskull kręcił się w miejscu, próbując zatamować krew.

— I co teraz czujesz, Maskull? Co widzisz? — dopytywała się z niepokojem Tydomin.

Maskull zatrzymał się i spojrzał hardo w jej kierunku.

— Teraz widzę wszystko jasno — wycedził.

— To znaczy?

Wciąż wycierał sobie krew z czoła. Wyglądał na zakłopotanego.

— Od teraz, póki żyję, będę walczył z moją naturą i odmawiał odczuwania przyjemności. A wam radzę to samo.

— Odrzucasz moje nauki? — zapytał Spadevil, spoglądając na niego surowo.

— Są fałszywe — odpowiedział Maskull zupełnie nie zmieszany tym spojrzeniem. Wyraźna, ostro zarysowana postać Spadevila przestała dla niego istnieć; marszczące brwi oblicze stało się jedynie oszukańczą tubą słabego i otumanionego intelektu.

— Czy fałszem jest poświęcanie się dla innych? — zapytała Tydomin.

— Na razie nie mogę jeszcze o tym dyskutować — powiedział Maskull. — W tej chwili świat z całą jego słodyczą wydaje mi się czymś w rodzaju kostnicy. Nienawidzę wszystkiego, łącznie ze sobą. Nic więcej nie wiem.

— I nie ma powinności? — zapytał chrapliwie Spadevil.

— Dla mnie jawi się to jedynie jako przykrywka, pod którą uczestniczymy w przyjemnościach innych ludzi.

Tydomin pociągnęła Spadevila za rękę.

— Maskull cię zdradził, tak jak wielu innych. Chodźmy stąd.

Spadevil nawet nie drgnął.

— Szybko zmieniłeś poglądy, Maskull.

Maskull nie odpowiedział, tylko zwrócił się do Catice'a:

— Czemu ludzie wciąż trzymają się tego rozlazłego, bezwstydnego świata, gdzie mogą się zabijać nawzajem?

— Dla dzieci Surtura ból jest naturalnym środowiskiem. Gdzie indziej byś chciał się znaleźć?

— Dzieci Surtura? Czy Surtur to nie Shaping?

— To jest największe z kłamstw. Majstersztyk Shapinga.

— Maskull, odpowiedz! — domagał się Spadevil. — Odrzucasz słuszne postępowanie?

— Odczep się. Wracaj! Nie interesujesz mnie ani ty, ani twoje idee. Ale nie życzę ci źle.

Szybko zapadała ciemność. Znów nastała przedłużająca się cisza.

Catice odrzucił krzemień i podniósł swój kij.

— Kobieta musi wrócić do domu — powiedział. — Nie przyszła tu z własnej woli. Została do tego nakłoniona. Natomiast ty, Spadevil, jako odstępca, musisz umrzeć!

— On nie ma siły, by nas zmusić — powiedziała cicho Tydomin. — Spadevil, pozwolisz, żeby prawda została pogrzebana?

— Prawda zginie nie dlatego, że umarłem, ale dlatego że starałem się uniknąć śmierci. Catice, akceptuję twój wyrok.

Tydomin uśmiechnęła się.

— Co do mnie — powiedziała — to jestem już zbyt zmęczona, żeby iść dzisiaj gdzieś dalej. Umrę więc razem z nim.

— Maskull, dowiedź swojej szczerości — powiedział Catice. — Zabij tego mężczyznę i jego kochanicę zgodnie z prawami Hatora.

— Nie mogę tego zrobić. Podróżowałem z nimi w przyjaźni.

— Maskull, odmawiasz wypełnienia powinności. Musisz teraz wypełniać swoje powinności — powiedział Spadevil, z wolna głaszcząc się po brodzie. — Jeżeli już akceptujesz jakieś prawo, to musisz być mu posłuszny i nie obchodzić go z tej czy z tamtej strony. Twoje prawo wymaga, żeby nas ukamienować, a zaraz zrobi się ciemno.

— Nawet na tyle brak ci męskości? — krzyknęła Tydomin.

Maskull ruszył się niechętnie.

— Catice, jesteś świadkiem, że zostałem do tego zmuszony.

— Hator to widzi i pochwala — odparł Catice.

Maskull podszedł do stosu kamieni leżących na brzegu sadzawki. Rozejrzał się i wybrał dwa duże odłamki skały, najcięższe jakie mógł unieść. Wziął je i podreptał z powrotem.

Rzucił je na ziemię i stanął, by odzyskać oddech. Gdy już mógł znów mówić, powiedział:

— Nie mam serca do tej roboty. Nie ma innego wyjścia? Spadevil, prześpijcie się dziś tutaj, a rano pójdziecie z powrotem, tam skąd żeście przyszli. Nikt tu wam krzywdy nie zrobi.

Ironicznego uśmiechu Spadevila nie było widać w ciemności.

— I co, mam znów medytować, kolejny rok, a potem wrócę na Sant z innymi prawdami? Daj spokój, nie marnuj czasu, Maskull, weź ten większy kamień dla mnie, bo jestem silniejszy niż Tydomin.

Maskull podniósł jeden z głazów i zrobił do przodu cztery pełne kroki. Spadevil stał wyprostowany naprzeciw niego i spokojnie czekał.

Wielki głaz poleciał w powietrzu. Wyglądał jak ciemny cień. Uderzył Spadevila prosto w twarz, miażdżąc ją i krusząc mu szyję. Spadevil umarł w tej samej chwili.

Tydomin odwróciła wzrok od leżącego ciała.

— Pośpiesz się, Maskull — powiedziała — niech na mnie nie czeka.

Maskull westchnął i podniósł drugi głaz. Tydomin ustawiła się przed ciałem Spadevila, ponura i chłodna.

Uderzenie trafiło ją pod brodą, powyżej piersi. Upadła. Maskull podszedł do niej, uklęknął na ziemi i objął ją ramionami, unosząc nieco. I wtedy wydała ostatnie tchnienie.

Położył ją z powrotem i oparł się ciężko na rękach, patrząc w jej martwą twarz. I chociaż przemiana heroicznej, uduchowionej twarzy w wulgarną, wykrzywioną maskę Crystalmana zaszła błyskawicznie, to zdążył to zobaczyć.

Wstał w ciemnościach i przyciągnął do siebie Catice'a.

— Jest w tym naprawdę podobieństwo do Shapinga?

— To jest Shaping odarty z iluzji

— Skąd się bierze taki straszny świat?

Catice nie odpowiedział.

— Kto to jest Surtur?

— Jutro znajdziesz się bliżej niego, ale nie tutaj.

— Za bardzo brodzę we krwi — powiedział Maskull. — Nic dobrego z tego nie wyniknie.

— Nie bój się zmian ani zniszczeń, ale śmiechu i radości.

Maskull zamyślił się.

— Powiedz mi, Catice, gdybym wybrał nauki Spadevila, to naprawdę zaakceptowałbyś jego wiarę?

— To był człowiek o wielkiej duszy — odparł Catice. — Widzę teraz, że pycha naszych ludzi jest tylko jeszcze jednym źródłem przyjemności. Jutro również opuszczę Sant, żeby przemyśleć to wszystko.

Maskullem zatrzęsło.

— Te dwie śmierci nie były więc koniecznością, lecz zbrodnią!

— Jego rola została już odegrana, a  ta kobieta ze swoją łatwą miłością i lojalnością obróciłaby w przyszłości jego idee w niwecz. Niczego nie żałuj, cudzoziemcze, ale opuść natychmiast tę krainę.

— Teraz, w nocy? A gdzie mam iść?

— Do Wombflash. Tam spotkasz najtęższe umysły. Pokażę ci drogę.

Wziął Maskulla za rękę i poprowadził w ciemność. Jakąś milę, lub trochę dalej, doszli na skraj przepaści. Wiatr przenikał na wylot i zacinał w twarz piaskiem. W szczelinach między chmurami pojawiły się niewyraźnie połyskujące gwiazdy. Maskull nie mógł rozpoznać żadnych znajomych gwiazdozbiorów. Był ciekaw, czy widać stąd ziemskie słońce, a jeśli tak, to która z tych gwiazd nim jest.

Doszli do szczytu nierównych schodów prowadzących w dół po ścianie klifu. Były podobne do tych, którymi dostał się na górę, tyle że te prowadziły do lasu Wombflash.

— Musisz pójść tędy — powiedział Catice. — Ja dalej nie idę.

— Zanim się rozstaniemy — Maskull zatrzymał go — powiedz mi jeszcze, dlaczego przyjemność jawi się nam taka wstydliwa?

— Bo odczuwając przyjemność, zapominamy o naszym domu.

— Czyli…

— O Muspel — odpowiedział Catice. Powiedziawszy to, uwolnił się od ręki Maskulla, odwrócił i zniknął w ciemnościach.

Maskull ruszył w dół po schodach najszybciej, jak mógł. Był wykończony, ale nie zważał na bóle. Z jego nieuszkodzonej sondy zaczęła wyciekać ropa. Schodził w dół stopień po stopniu, mając wrażenie, że ta wędrówka trwa wiecznie. W miarę jak zbliżał się do dna, szelest i szum drzew stawały się coraz głośniejsze. Wiatr przestał wiać i zrobiło się cieplej.

W końcu dotarł na sam dół. Idąc dalej, zaczął potykać się o korzenie i wpadać na pnie drzew. Po kilku takich kolizjach zdecydował się nie iść dalej tej nocy. Zgarnął trochę liści na stos i natychmiast ułożył się na nim do snu. Głęboki, ciężki sen ogarnął go w jednej chwili.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)