home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

Rozdział 13

Las Wombflash

Maskull obudził się, by przeżyć swój trzeci dzień pobytu na Tormance. Bolały go kończyny. Leżał na boku, rozglądając się ogłupiały po swoim otoczeniu. W lesie było jak w nocy, ale o tej porze nocy, w której szary świt ma właśnie nadejść i przedmioty zaczyna się wyczuwać raczej niż widzieć. W zmroku majaczyły dwa czy trzy zagadkowe cienie, szerokie jak domy. Nie rozpoznał w nich drzew, dopóki nie przewrócił się na plecy i nie spojrzał do góry. Daleko nad nim, tak wysoko, że nawet nie próbował ocenić wysokości, na tle drobnych plam błękitnego nieba widać było ich oświetlone słońcem korony.

Podnoszące się z poszycia lasu mgliste opary przesłaniały mu częściowo widok. Ich bezgłośny ruch stwarzał wrażenie duchów przemykających pomiędzy drzewami. Z przesiąkniętych wodą liści poniżej spadały mu od czasu do czasu na głowę krople wilgoci.

Nie wstawał, próbując zrekonstruować sobie wydarzenia poprzedniego dnia. Umysł miał otępiały i zdezorientowany. Wydarzyło się coś strasznego, ale przez dłuższy czas nie mógł sobie przypomnieć, co. Nagle, jak widmo, stanęła mu przed oczami ostania scena o zmroku na płaskowyżu Sant – pokrwawiona i zmiażdżona twarz Spadevila i ostatnie tchnienie Tydomin. Zatrząsł się konwulsyjnie i zrobiło mu się niedobrze.

Osobliwe poglądy moralne, które kazały mu dokonać tych brutalnych morderstw, zniknęły gdzieś w ciągu nocy i miał teraz pełne rozeznanie swoich czynów. Przez cały czas poprzedniego dnia wydawał się działać pod wpływem serii ciężkich zauroczeń. Najpierw zniewoliła go Oceaxe, potem Tydomin, następnie Spadevil i na końcu Catice. Zmusili go do morderstwa i gwałtu; nie zdawał sobie z niczego sprawy i wyobrażał, że podróżuje jako wolny i światły cudzoziemiec. Czym była ta koszmarna podróż – czy to się będzie dalej w ten sposób ciągnęło?

Cisza panująca w lesie była tak intensywna, że jedyne, co słyszał, to szum krwi płynącej w jego tętnicach.

Obmacując sobie twarz, stwierdził, że pozostawiona tam sonda zniknęła i że posiada teraz troje oczu. Trzecie oko znajdowało się na czole, w miejscu, gdzie kiedyś miał sorb. Nie udało mu się odkryć, do czego ono służy. Wciąż miał też trzecią rękę, tyle że była bezwładna.

Przez dłuższy czas usiłował bezskutecznie przypomnieć sobie nazwę, którą na samym końcu wymienił Catice.

Wstał, zamierzając podjąć dalszą podróż. Brakowało mu toalety i nie miał nic do jedzenia. Las był ogromny. Najbliższe drzewo wydawało się mieć przynajmniej sto stóp obwodu. Inne ciemne pnie wyglądały na równie wielkie. Ale to, co nadawało scenerii wrażenie ogromu, to była rozległa przestrzeń dzieląca jedno drzewo od drugiego. Wyglądała jak jakaś gigantyczna, nadprzyrodzona hala na tamtym świecie. Najniższe gałęzie znajdowały się przynajmniej pięćdziesiąt jardów od ziemi. Nie było żadnego podszycia leśnego; ziemię pokrywała jedynie warstwa martwych, mokrych liści. Rozejrzał się, próbując ustalić kierunek, ale klify Santu, z których zszedł, były niewidoczne – każdy kierunek wyglądał jak pozostałe; nie miał pojęcia, w którą stronę ma pójść. Wystraszony, ofuknął sam siebie. Wyciągnął szyję, patrząc do góry i próbując określić kierunki kompasu na podstawie światła słonecznego, lecz to też mu się nie udało.

Gdy tak stał zaniepokojony i niezdecydowany, usłyszał bicie bębnów. Rytmiczne uderzenia dochodziły z pewnej odległości. Niewidoczny bębniarz wydawał się maszerować przez las z dala od niego.

— Surtur! — szepnął bezgłośnie. Na chwilę ogarnęło go zdziwienie, że wypowiedział to imię. Nie myślał wcale o tej tajemniczej postaci ani tym bardziej o jakimś wyraźnym związku między nią a bębnieniem.

Zaczął się zastanawiać – ale w międzyczasie dźwięk bębnów oddalił się. Automatycznie ruszył w tym samym kierunku. Bębnienie miało tę ciekawą cechę, że chociaż dziwne i tajemnicze, nie wzbudzało w nim lęku, ale wprost przeciwnie przypominało mu pewne miejsca i sposób życia doskonale mu znajomy. Jeszcze raz spowodowało, że wrażenia dostarczane przez wszystkie jego pozostałe zmysły wydały mu się fałszywe.

Dźwięki dochodziły z przerwami. Słychać je było przez minutę lub przez pięć minut, a potem cichły na, powiedzmy, kwadrans. Maskull kierował się nimi w miarę możliwości. Maszerował twardo pomiędzy ogromnymi, nie dającymi się odróżnić drzewami, próbując zbliżyć się do miejsca skąd dochodził dźwięk, wciąż jednak wydawało się, że dzieli go ta sama odległość. Las od tego miejsca opadał w dół. Spadek terenu był przeważnie łagodny – jedna stopa na dziesięć – ale w niektórych miejscach było bardziej stromo, a w innych zupełnie poziomo na dość dużych odcinkach. Były też wielkie bagniste moczary, w których Maskull był zmuszony brodzić. Stało mu się obojętne, jak bardzo się zamoczy, o ile tylko będzie mógł zobaczyć osobnika z bębnem. Pokonywał milę za milą i wciąż było tak samo daleko.

Mrok lasu kładł się cieniem na jego duszy. Czuł się przybity, zmęczony i wściekły. Przez jakiś czas nie było słychać bębnienia i był prawie gotów przerwać pościg.

Okrążając gigantyczny pień drzewa kolumnowego, o mało co nie wpadł na mężczyznę znajdującego się po drugiej stronie. Tamten stał, opierając się jedną ręką o pień i odpoczywał. Druga ręka spoczywała na lasce. Maskull zatrzymał się gwałtownie i zagapił na tamtego.

Mężczyzna był prawie nagi i ogromnej budowy. Przewyższał Maskulla o głowę. Jego twarz i ciało lekko fosforyzowały. Oczy – w liczbie trzech – bladozielone i błyszczące, świeciły jak lampy. Skóra była bezwłosa, tylko na głowie miał upięte wysoko jak u kobiety gęste, czarne kędziory. Jego rysy były absolutnie spokojne, ale tuż pod nimi wydawała się spoczywać straszliwa, stłumiona energia.

— To bębnienie pochodzi od ciebie? — zwrócił się do niego Maskull.

Mężczyzna potrząsnął głową.

— Jak się nazywasz?

Mężczyzna odpowiedział coś, co zabrzmiało dziwnie i pokrętnie. Jego imię Maskull zrozumiał jako „Dreamsinter”.

— Co to za bębnienie?

— To Surtur — odpowiedział Dreamsinter.

— Powinienem pójść za nim?

— Po co?

— Może on chce tego? Ściągnął mnie tutaj z Ziemi.

Dreamsinter przytrzymał go, pochylił się i spojrzał mu prosto w twarz.

— Nie ciebie — powiedział. — Nightspore'a.

Maskull, po raz pierwszy od przybycia na tę planetę, usłyszał wtedy imię Nightspore'a. Był tym tak zdumiony, że nie mógł wykrztusić więcej żadnego pytania.

— Zjedz to — powiedział Dreamsinter. — A potem razem pogonimy za tym dźwiękiem. — Podniósł coś z ziemi i podał Maskullowi. Ten nie był pewien, co to jest, ale wyglądało jak twardy, okrągły orzech wielkości pięści.

— Nie mogę rozgnieść — powiedział.

Dreamsinter ścisnął orzech w dłoniach i rozkruszył na kawałki. Maskull zjadł trochę bardzo niesmacznej miazgi ze środka.

— Więc co ja tu robię, na Tormance? — zapytał.

— Przybyłeś, by wykraść „Ogień Muspelu” i obdarzyć ludzi głębszym życiem… nie zastanawiając się, czy twoja dusza będzie mogła znieść jego palący blask.

Maskull ledwo zdołał zrozumieć jego stłumione słowa.

— Muspel… Tę nazwę próbuję sobie przypomnieć od chwili, gdy się obudziłem.

Dreamsinter nagle odwrócił głowę i zdawał się czegoś nasłuchiwać. Gestem nakazał Maskullowi być cicho.

— To bębny?

— Ciii! Idą.

Dreamsinter patrzył w las pod górę. Znów było słychać znajome bębnienie – tym razem towarzyszył mu tupot nóg.

Maskull ujrzał między drzewami trzech mężczyzn maszerujących jeden za drugim w odległości jarda, lub coś koło tego, od siebie. Szybkim krokiem szli w dół wzgórza w ich kierunku, nie rozglądając się na prawo ani na lewo. Byli nadzy. Ich ciała na czarnym tle lasu świeciły bladym, nienaturalnym blaskiem – zielono i widmowo. Gdy znaleźli się na jego wysokości, jakieś dwadzieścia stóp dalej, Maskull rozpoznał ich. Na przedzie szedł on sam – Maskull. Drugi był Krag. A trzeci – Nightspore. Twarze mieli srogie i zastygłe.

Źródło dźwięku było niewidoczne. Bębnienie wydawało się wydobywać z jakiegoś punktu przed nimi. Maskull i Dreamsinter ruszyli chcąc dotrzymać kroku szybko poruszającym się piechurom. W tej samej chwili rozległa się cicha muzyka.

Jej rytm współgrał z biciem bębnów, tyle że w przeciwieństwie do tych ostatnich, wydawał się nie być związany z żadnym szczególnym kierunkiem w lesie. Przypominało to urojoną muzykę słyszaną w snach, towarzyszącą śniącemu wszędzie, jako coś w rodzaju naturalnej atmosfery zabarwiającej emocjonalnie wszystkie jego wrażenia. Muzyka wydawała się pochodzić od jakiejś nieziemskiej orkiestry i była mocno niepokojąca, patetyczna i tragiczna. Maskull szedł i słuchał, a w miarę jak się w nią wsłuchiwał, stawała się coraz głośniejsza i bardziej burzliwa. Bicie bębnów przenikało wszystkie inne dźwięki, jak cichy rytm rzeczywistości.

Jego emocje pogłębiły się. Nie był stanie określić, czy minęły minuty czy godziny. Widmowa procesja wciąż maszerowała – nieco w przodzie – ścieżką równoległą do tej, którą szedł on i Dreamsinter. Muzyka pulsowała gwałtownie. Krag podniósł rękę i pokazał długi morderczo wyglądający nóż. Rzucił się do przodu i unosząc go nad plecami widmowego Maskulla, dźgnął dwa razy, zostawiając w ranie za drugim razem. Maskull wyrzucił ręce do góry i upadł martwy. Krag skoczył w las i zniknął. Nightspore szedł dalej samotnie, srogi i nieporuszony.

Muzyka zabrzmiała crescendo. Ryknął cały zamglony, gigantyczny las. Dźwięki dochodziły ze wszystkich stron – również z góry i z ziemi pod nogami. Były w tym tak ogromne emocje, że Maskull poczuł, jak dusza obrusza mu się w cielesnym opakowaniu.

Wciąż szedł za Nightsporem. Przed nimi pojawiła się dziwna jasność. Nie było to światło dzienne, lecz jakieś promieniowanie, którego nigdy wcześniej nie widział i nie mógłby nawet sobie wyobrazić. Nightspore szedł prosto w tamtym kierunku. Maskull poczuł, że rozsadza mu klatkę piersiową. Światło rozbłysło wyżej. Straszliwe frazy muzyki następowały ostro jedna za drugą, jak fale dzikiego, magicznego oceanu… Jego ciało nie było w stanie znieść takiego szoku i nagle stracił przytomność, padając jak martwy.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)