home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

Rozdział 15

Wyspa Swaylone'a

Gdy się obudził, dzień nie był już taki jasny i wyglądał na późne popołudnie. Polecrab i jego żona byli już na nogach, a ryba na kolejny posiłek była ugotowana i czekała na niego.

— Zdecydowaliście już, kto popłynie ze mną? — zapytał, zanim usiadł.

— Ja — powiedziała Gleameil.

— Zgadzasz się, Polecrab?

Rybak charczał przez chwilę, po czym zażądał gestem, by usiedli. Zanim odpowiedział, ugryzł kęs.

— Nie mogę jej powstrzymać, coś ją tam silnie przyciąga. Nie sądzę, żebym cię znów zobaczył, żono, niemniej chłopcy są już wystarczająco dorośli, by zadbać o siebie.

Gleameil nie jadła.

— Nie bądź czarnowidzem — odpowiedziała poważnie. — Wrócę i ci to wynagrodzę. To tylko jedna noc.

Maskull spoglądał na nich z zakłopotaniem.

— Popłynę sam — zaproponował. — Będę się czuł winny, jeśli coś się stanie.

Gleameil potrząsnęła głową.

— Nie traktuj tego jak kobiecy kaprys — powiedziała. — Nawet gdybyś się tutaj nie pojawił, i tak wkrótce usłyszałabym tę muzykę. Pragnę tego.

— A na ciebie, Polecrab, to nie działa?

— Nie. Kobiety są stworzeniami szlachetnymi i wrażliwymi, a natura tego uroku jest zbyt subtelna dla mężczyzn. Weź ją ze sobą, skoro tego chce. Może ma rację. Może muzyka Earthrida odpowie na twoje pytania, a także na jej.

— Jakie są twoje pytania, Gleameil?

Kobieta uśmiechnęła się dziwnie.

— Możesz być pewien, że pytań, które wymagają muzyki w odpowiedzi, nie da się ubrać w słowa.

— Jeśli nie wrócisz do rana — zaznaczył jej mąż — będę wiedział, że nie żyjesz.

Dokończyli posiłek w krępującym milczeniu. Polecrab wytarł usta i wyciągnął muszlę z czegoś w rodzaju kieszeni.

— Pożegnasz się z chłopcami? — zapytał. — Zawołać ich?

Gleameil zastanawiała się przez chwilę.

— Tak. Powinnam ich zobaczyć.

Polecrab przyłożył muszlę do ust i zadął. Niski, ponury dźwięk poniósł się w powietrzu.

Kilka minut później rozległ się pośpieszny tupot i z lasu wybiegli chłopcy. Maskull przyjrzał się z ciekawością pierwszym dzieciom, jakie ujrzał na Tormance. Najstarszy z chłopców niósł najmłodszego na barana, podczas gdy trzeci dreptał trochę z tyłu. Dziecko zostało postawione na ziemi i cała trójka utworzyła półokrąg przed Maskullem, stojąc i wytrzeszczając na niego szeroko otwarte oczy. Polecrab popatrzył na nich obojętnie, ale Gleameil odwróciła wzrok, unosząc dumnie głowę z wyrazem zakłopotania na twarzy.

Maskull ocenił wiek chłopców odpowiednio na około dziewięć, siedem i pięć lat – licząc według ziemskiej rachuby czasu. Najstarszy był wysoki, szczupły, ale silnie zbudowany. Podobnie jak bracia był nagi, a jego skóra od góry po palce u nóg była w kolorze ulfire. Rysy twarzy wskazywały na dziką, śmiałą naturę, a jego oczy błyszczały jak zielone ogniki. Średni zapowiadał się na krępego i silnego człowieka. Miał dużą i ciężką, opuszczoną głowę, rumianą skórę na twarzy i ciele, a oczy trochę zbyt posępne i przenikliwe jak na dziecko.

— Ten — powiedział Polecrab, chwytając chłopca za ucho — być może wyrośnie na drugiego Broodviola.

— Kto to był Broodviol? — zapytał chłopiec, pochylając głowę do przodu, żeby lepiej usłyszeć odpowiedź.

— Wielki, stary człowiek o cudownej mądrości. Został mędrcem, gdyż postanowił nigdy nie pytać o nic, ale samemu szukać odpowiedzi.

— Gdybym się nie zapytał, nigdy bym się o nim nie dowiedział.

— To nie ma znaczenia — odpowiedział ojciec.

Najmłodsze dziecko było bledsze i drobniejsze od swoich braci. Twarz chłopca była w zasadzie spokojna i bez wyrazu, ale miała przy tym tę właściwość, że co kilka minut, bez jakiejkolwiek oczywistej przyczyny, marszczyła się i sprawiała wrażenie zakłopotania. W takich chwilach jego oczy w kolorze ciemnego złota wydawały się ukrywać tajemnice trudne do skojarzenia z kimś w jego wieku.

— A ten mnie intryguje — powiedział Polecrab. — Ma duszę głupka i niczym się nie interesuje. Może się okazać, że to on będzie najbardziej godny uwagi z całej bandy.

Maskull objął dziecko ręką i podniósł do góry na wysokość swojej twarzy. Przyjrzał mu się dobrze i postawił z powrotem. Chłopiec nie zmienił wyrazu twarzy.

— I co o nim myślisz? — zapytał rybak.

— Miałem to już na końcu języka, ale mi uciekło. Muszę się znów napić, to mi się przypomni.

— No to się napij.

Maskull podszedł do drzewa, napił się i powrócił.

— W starszym wieku — powiedział z namysłem — on będzie wspaniałym i straszliwym wieszczem. Jasnowidzem, a może nawet prorokiem. Dbaj o niego.

— A ja nie chcę być nikim takim — powiedział najstarszy chłopiec, spoglądając z pogardą. — Chcę być jak ten wielki facet — dodał, wskazując palcem na Maskulla.

Maskull roześmiał się, pokazując na tle brody swoje białe białe zęby.

— Dzięki za komplement, stary wojowniku! — powiedział.

— Jest wielki i muskularny — ciągnął chłopiec — i potrafi postawić na swoim. Mnie też podniesiesz jedną ręką, jak to dziecko?

Maskull spełnił jego prośbę.

— Oto jest mężczyzna! — wykrzyknął chłopiec.

— Dosyć! — powiedział niecierpliwie Polecrab. — Wezwałem was tutaj, chłopcy, żebyście pożegnali się z matką. Wyjeżdża z tym człowiekiem. Myślę, że może nie wrócić, choć tego wciąż nie wiadomo.

Twarz średniego syna zapłonęła nagłą czerwienią.

— Idzie z własnej woli? — zapytał.

— Tak — odpowiedział ojciec.

— Jest niedobra — wyrzucił te słowa z taką emfazą, że zabrzmiały jak uderzenie bicza.

Starzec uderzył go dwa razy w twarz.

— Mówisz tak o swojej matce?

— Chłopiec nic nie powiedział, ale nie zmienił wyrazu twarzy, obstając przy swoim.

— Mama nie wróci. Umrze tańcząc — po raz pierwszy odezwał się najmłodszy.

Polecrab i jego żona spojrzeli na siebie.

— Gdzie ty idziesz, mamo? — zapytał najstarszy.

Gleameil pochyliła się i pocałowała go.

— Na wyspę — powiedziała.

— W takim razie, jeśli nie wrócisz do rana, popłynę tam i poszukam cię.

Maskull czuł się coraz bardziej nieswojo.

— Wydaje mi się, że to jest wyprawa dla mężczyzn — powiedział. — Myślę, Gleameil, że byłoby lepiej dla ciebie, gdybyś została.

— Nie odwiedziesz mnie od tego — odpowiedziała.

Maskull z zakłopotaniem pogładził się po brodzie.

— Czy już jest czas, by ruszać — zapytał.

— Trzeba wyruszyć cztery godziny przed zachodem słońca. Tyle nam to zajmie.

Maskull westchnął.

— Gleameil, będzie się chciała pożegnać — powiedział. — Pójdę do ujścia zatoki i tam zaczekam na tratwę. Żegnaj, rybaku! — Poklepał Polecraba po plecach.

— Ładnie mi się odpłaciłeś za moje odpowiedzi — stwierdził gburowato starzec. — Ale to nie twoja wina, w świecie Shapinga gorsze rzeczy się zdarzają.

Najstarszy chłopiec podszedł blisko do Maskulla.

— Żegnaj, wielkoludzie! — powiedział, marszcząc brwi. — Pilnuj dobrze mojej matki, najlepiej jak potrafisz, bo jak nie, to znajdę cię i zabiję.

Maskull powędrował powoli brzegiem zatoki. Minął zakręt i ponownie ujrzał wspaniały blask słońca oraz skrzące się, połyskliwe morze. Opuściło go całe przygnębienie. Doszedł do samego brzegu i  wyszedłszy z cienia lasu, wszedł na piasek. Usiadł w pełnym słońcu. Promieniowanie Alppaina już dawno zniknęło. Wciągnął gorące, orzeźwiające powietrze i wsłuchał się w szum fal, spoglądając na barwne morze z jego grzywaczami, prądami i wyspą Swaylone'a.

Co to za muzyka, która odrywa żonę i matkę od wszystkiego, co kocha – zastanawiał się. Brzmi szatańsko. Powie mi to, co chcę wiedzieć? Potrafi?

Po jakimś czasie poczuł ruch za plecami. Obejrzał się i zobaczył tratwę płynącą po zatoce w kierunku otwartego morza. Polecrab stał wyprostowany na tratwie i napędzał ją prymitywną tyczką. Nie patrząc, minął Maskulla i bez słowa podążył ku morzu.

Maskull wciąż się zastanawiał nad jego zachowaniem, gdy pojawiła się Gleameil z chłopcami idąca brzegiem zatoki. Najstarszy trzymał ją za rękę i coś mówił, pozostali dwaj szli z tyłu. Gleameil była spokojna i uśmiechnięta, ale jakaś roztargniona.

— Co twój mąż robi z tratwą? — zapytał Maskull.

— Prowadzi ją na pozycję, dojdziemy tam i wsiądziemy — odpowiedziała swoim niskim głosem.

— A jak dopłyniemy do wyspy bez wioseł i żagli?

— Nie widzisz prądu biegnącego od lądu? Zobacz, płynie do samej wyspy. Zabierze nas tam.

— A jak wrócisz?

— Jest na to sposób; ale nie ma potrzeby teraz o tym rozmawiać.

— Dlaczego ja nie mogę popłynąć? — zapytał najstarszy syn.

— Bo tratwa nie uniesie trojga. Maskull jest za ciężki.

— No to co — powiedział chłopiec. — Wiem, gdzie jest drewno na drugą tratwę. Jak tylko odpłyniecie, wezmę się do roboty.

W międzyczasie Polecrab wymanewrował swoją niezgrabną tratwę na żądaną pozycję kilka jardów od prądu, który w tym miejscu ostro skręcał ze wschodu. Krzyknął coś do żony i Maskulla. Gleameil pocałowała nerwowo dzieci, sprawiając wrażenie nieco załamanej. Najstarszy syn przygryzł wargi aż do krwi, a z oczu trysnęły mu łzy; natomiast młodsze dzieci wytrzeszczały oczy, nie okazują żadnych emocji.

Potem Gleameil weszła do wody, a Maskull podążył za nią. Woda najpierw sięgnęła im do kostek, potem do kolan, a blisko tratwy prawie do pasa. Polecrab wskoczył do wody i pomógł żonie wdrapać się z boku. Gdy już się tam znalazła, pochyliła się i pocałowała go. Nie padło ani jedno słowo. Maskull wspiął się na przód tratwy. Kobieta usiadła z tyłu ze skrzyżowanymi nogami i chwyciła za drąg.

Polecrab popychał ich w kierunku prądu, podczas gdy jego żona odpychała się drągiem dopóki nie znaleźli się w nurcie. Tratwa natychmiast zaczęła szybko odpływać od lądu gładkim kołyszącym ruchem.

Chłopcy machali im z brzegu. Gleameil odmachiwała, natomiast Maskull odwrócił się w drugą stronę i patrzył do przodu. Polecrab brodził w kierunku brzegu.

Przez następne cztery godziny Maskull nie zmienił swojej pozycji nawet na cal. Panowała absolutna cisza, jeśli nie liczyć plusku dziwnych fal wokół nich i ciurkającego szumu prądu, który wiódł ich gładko po rozkołysanym, wzburzonym morzu. Z ich bezpiecznego szlaku piękno otaczającej grozy było radosnym doświadczeniem. Powietrze było świeże i czyste, a żar Branchspella – teraz, o zachodzie – osłabł i stał się w końcu znośny. Burza kolorów na morzu już dawno wypędziła wszelki smutek i niepokój z serca Maskulla. Niemniej, za egoistyczne porzucenie tych, którzy powinni być dla niej najdrożsi, odczuwał do tej kobiety taką urazę, że nie mógł się zmusić do nawiązania jakiejkolwiek rozmowy.

Kiedy jednak powyżej zwiększającego się konturu ciemnej wyspy dostrzegł długi łańcuch odległych, wyniosłych gór, jaśniejących łososioworóżową poświatą wieczoru, poczuł się zmuszony przerwać ciszę i zapytać, co to jest.

— To jest Lichstorm — powiedziała Gleameil.

O nic więcej nie zapytał, ale gdy się odwrócił w jej kierunku, jego oczy spoczęły na szybko oddalającym się Lesie Wombflash. Przepłynęli już około ośmiu mil i teraz mógł lepiej ocenić ogromną wysokość drzew. W oddali, górujący nad lasem, widniał Sant. Maskullowi wydało się, chociaż nie był tego całkiem pewien, że odróżnia również Disscourn.

— Teraz, gdy już jesteśmy sami w obcym miejscu — powiedziała Gleameil, odwracając głowę i spoglądając w dół na wodę za burtą tratwy — powiedz mi, co myślisz o Polecrabie.

Maskull przez chwilę się zastanawiał, po czym odparł:

— Zrobił na mnie wrażenie góry otoczonej obłokami. Widzisz podnóże i myślisz, że to wszystko. I nagle, wysoko ponad chmurami, pojawia widok góry i nawet wtedy nie jest to jeszcze szczyt.

— Znasz się na ludziach i jesteś spostrzegawczy — stwierdziła cicho Gleameil. — Powiedz mi, w takim razie, kim ja jestem.

— W miejscu ludzkiego serca masz dziką harfę i tyle, co wiem o tobie.

— A o co chodziło z tymi dwoma światami, o których mówiłeś mojemu mężowi?

— Słyszałaś?

— Tak, słyszałam. Ja również jestem świadoma dwóch światów. Mój mąż i chłopcy są dla mnie prawdziwi i bardzo ich kocham. Ale dla mnie, podobnie jak dla ciebie, istnieje jeszcze inny świat i dlatego mój świat jawi mi się jako nierzeczywisty i pospolity.

— Może szukamy tego samego. Czy to jednak w porządku zaspokajać swoje wewnętrzne potrzeby kosztem innych ludzi?

— Nie, to nie jest w porządku. To jest złe i nikczemne. Ale w tym innym świecie te słowa nie mają żadnego znaczenia.

Zapadła cisza.

— Dyskusja na ten temat jest bezprzedmiotowa — powiedział Maskull. — Teraz i tak nie mamy już wyboru, musimy podążać tam, gdzie nas niesie. Porozmawiałbym raczej o tym, co nas czeka na wyspie.

— Nie mam o tym pojęcia. Wiem jedynie, że na wyspie znajdziemy Earthrida.

— Kto to jest Earthrid i dlaczego wyspa jest nazywana Wyspą Swaylone'a?

— Mówią, że Earthrid przybył z Threalu, ale nic więcej o nim nie słyszałam. A o Swaylonie, jeśli sobie życzysz, mogę opowiedzieć ci legendę.

— Gdybyś była tak uprzejma — poprosił Maskull.

— W dawnych czasach — zaczęła Gleameil — gdy morza były gorące, a chmury zwieszały się nisko nad ziemią i życie obfitowało w przemiany, na tę wyspę, na której nigdy wcześniej nie stanęła noga człowieka, przybył Swaylone i zaczął grać muzykę – pierwszą muzykę na Tormance. Co noc, gdy księżyc świecił, ludzie zbierali się na brzegu, tym za nami, i słuchali cichych, słodkich rytmów płynących zza morza. Pewnej nocy Shaping (ten, którego ty nazywasz Crystalmanem) przechodził tędy w towarzystwie Kraga. Słuchali przez chwilę muzyki, a potem Shaping powiedział: „Słyszałeś kiedy piękniejsze dźwięki? To jest mój świat i moja muzyka.” Krag tupnął nogą i roześmiał się. „Jeśli chcesz, żebym to podziwiał” – rzekł – „to musisz się lepiej postarać. Chodźmy tam i zobaczmy tego partacza w akcji.” Shaping zgodził się i przenieśli się na wyspę. Swaylone nie zdawał sobie sprawy z ich obecności. Shaping stanął za nim i tchnął myśli w jego duszę, tak że muzyka stała się dziesięć razy wspanialsza, a ludzie stojący na brzegu oszaleli z zachwytu. „Czy mogą być szlachetniejsze rytmy?” – zapytał Shaping. Krag wyszczerzył zęby i powiedział: „Jesteś prawdziwie zniewieściały. Pozwól, że teraz ja spróbuję.” Stanął za Swaylonem i szybko wrzucił mu do głowy brzydkie dysonanse. Instrument Swaylone'a tak się rozstroił, że nigdy już nie dało się na nim zagrać prawidłowo. Od tego czasu Swaylone mógł grać jedynie fałszując; niemniej przemawiało to do ludzi o wiele bardziej niż inne dźwięki. Wielu przeprawiało się na wyspę podczas jego życia, by posłuchać zdumiewających tonów, ale nikt nie mógł ich znieść – wszyscy umierali. Po śmierci Swaylone'a jego rolę przejął inny muzyk i tak płomień był przekazywany z pochodni na pochodnię, aż do dzisiaj – gdy robi to Earthrid.

— Ciekawa legenda — skomentował Maskull. — A kto to jest Krag?

— Mówią, że kiedy narodził się świat, wraz z nim narodził się Krag, duch złożony z tych pozostałości Muspelu, których Shaping nie przekształcił, bo nie wiedział jak. Później nic nie szło na świecie, tak jak powinno, gdyż Krag podążał wszędzie śladem Shapinga i psuł wszystko, co tamten zrobił. Do miłości przyłączył śmierć; do płci – wstyd; do rozumu – szaleństwo; do cnoty – okrucieństwo; a do ładnej powierzchowności – krwawe wnętrzności. Tak działa Krag i dlatego ci, co miłują świat, nazywają go „diabłem”. Oni nie rozumieją, Maskull, że bez Kraga świat straciłby swoje piękno.

— Krag i piękno! — wykrzyknął Maskull z cynicznym uśmiechem.

— Tak, tak. To samo piękno, które teraz razem płyniemy odkryć. Piękno, dla którego porzuciłam męża, dzieci i szczęście… Uważasz, że piękno ma być przyjemne?

— Jasne!

— To przyjemne piękno jest mdłym komponentem Shapinga. Żeby ujrzeć piękno w całej jego przerażającej krasie, musisz odrzeć je z wszelkiej przyjemności.

— Gleameil, tylko mi nie mów, że ja poszukuję piękna. Ten pomysł jest bardzo daleki od moich zamierzeń.

Gleameil nic na to nie odpowiedziała. Maskull czekał kilka minut, a potem znów odwrócił się do niej plecami. Przed dotarciem na wyspę już więcej nie rozmawiali.

Gdy zbliżyli się do brzegu, powietrze stało się chłodne i wilgotne. Branchspell zniżył się do punktu, w którym dotykał morza. Wyspa wydawała się mieć trzy do czterech mil długości. Przede wszystkim była tam szeroka plaża, a dalej niskie, ciemne klify, za którymi rozciągała się dzicz niepokaźnych, kopulastych wzgórz całkowicie pozbawionych roślinności. Prąd doniósł ich na niecałe sto jardów od brzegu, po czym ostro zakręcił i płynął dalej wzdłuż lądu.

Gleameil wyskoczyła za burtę i popłynęła do brzegu. Maskull poszedł w jej ślady, a tratwa, porzucona, szybko została zniesiona przez prąd. Wkrótce dotknęli gruntu i resztę drogi pokonali brodząc. Słońce zaszło, zanim jeszcze wyszli na brzeg.

Gleameil ruszyła prosto na wzgórza, a Maskull, rzuciwszy okiem na niski, ciemny pasek Lasu Wombflash, podążył za nią. Wkrótce pokonali klify. Dalsze podejście było łatwe i łagodne, gdyż żyzna, sucha, brązowa gleba była wygodna do marszu.

Niebawem po lewej błysnęło coś białego.

— Nie chodź tam — powiedziała kobieta. — Tam nie może być nic innego tylko jeden z tych szkieletów, o których mówił Polecrab. O, spójrz, tam jest jeszcze jeden.

— O tak, to na pewno jest dowód — zauważył Maskull, uśmiechając się.

— Nie ma nic śmiesznego w tym, że ktoś umarł dla piękna — powiedziała Gleameil, marszcząc brwi.

Kiedy jednak, idąc dalej, zobaczył niezliczoną ilość ludzkich kości – od połyskliwie białych do brudnożółtych, porozrzucanych dookoła, jak gdyby było to odkryte cmentarzysko między wzgórzami – przyznał jej rację i wpadł w przygnębiający nastrój.

Gdy osiągnęli najwyższy punkt wyspy, było jeszcze widno i mogli spojrzeć na drugą stronę. Morze po północnej stronie nie różniło się od tego, które przepłynęli, tyle że jego żywe kolory szybko stawały się niewidoczne.

— To jest Matterplay — powiedziała kobieta, wskazując palcem jakiś niski ląd na horyzoncie, wydający się nawet bardziej odległy niż Wombflash.

Ciekawe, jak Digrung się przeprawił – zastanawiał się Maskull.

Nieopodal, w zagłębieniu pomiędzy niskimi wzgórzami, dostrzegli niewielkie, okrągłe jezioro nie większe niż pół mili średnicy. Kolory zachodu odbijały się w jego wodzie.

— To musi być Irontick — stwierdziła Gleameil.

— Co to takiego?

— Słyszałam, że to jest instrument Earthrida.

— Nie jest daleko — stwierdził Maskull. — Zobaczmy, co tam jest.

Gdy podeszli bliżej, ujrzeli po drugiej stronie mężczyznę spoczywającego w pozycji jak do snu.

— Jeśli to nie on, to kto inny mógłby to być? — zapytał Maskull. — Chodźmy przez wodę. Jeśli nas utrzyma, zaoszczędzimy czasu.

Teraz on wziął na siebie prowadzenie i ruszył biegiem w dół stoku, wprost na brzeg jeziora po tej stronie. Gleameil podążała za nim z większą godnością, wpatrując się z fascynacją w leżącego człowieka. Gdy Maskull dotarł do wody, postawił stopę na powierzchni, by sprawdzić, czy woda utrzyma ich ciężar. Coś niezwykłego w jej wyglądzie sprawiło, że ogarnęły go wątpliwości. Był to spokojny, ciemny i pięknie połyskujący spłachetek wody. Przypominał lustro z ciekłego metalu. Stwierdziwszy, że jest w stanie utrzymać go i że nic się nie dzieje, postawił na powierzchni drugą nogę. W tym samym momencie został gwałtownie porażony, jak gdyby prądem elektrycznym dużej mocy, i  rzucony bezwładnie z powrotem na brzeg.

Pozbierał się, otrzepał z brudu i ruszył wokół jeziora. Gleameil przyłączyła się i razem pokonali półokrąg. Podeszli do mężczyzny i Maskull trącił go nogą. Tamten obudził się, mrugając oczami na ich widok.

Twarz miał bladą, zmęczoną i bezmyślną, o niemiłym wyrazie. Na głowie i na brodzie rosły mu wątłe kępki czarnych włosów. Na czole, w miejscu trzeciego oka, miał perfekcyjnie okrągły narząd pofałdowany w skomplikowany sposób, podobnie jak ucho. Nieprzyjemnie śmierdział. Z wyglądu był we wczesnym wieku średnim.

— Obudź się, człowieku — powiedział ostro Maskull — i powiedz nam: ty jesteś Earthrid.

— Która godzina? — odpowiedział tamten pytaniem na pytanie. — Daleko do wschodu księżyca?

Nie okazując żadnej troski o odpowiedź, usiadł i odwróciwszy się od nich, zaczął wydłubywać ręką kawałki gleby i jeść je bez entuzjazmu.

— Zaraz, zaraz — zakrzyknął zdegustowany Maskull — jak ty możesz jeść ten brud?

— Nie złość się, Maskull — powiedziała Gleameil, kładąc mu rękę na ramieniu i rumieniąc się trochę. — To jest Earthrid, człowiek, który ma nam pomóc.

— Wcale tego nie powiedział.

— Ja jestem Earthrid — powiedział tamten słabym i stłumionym, niemniej, co nagle uderzyło Maskulla, autokratycznym głosem. — Czego chcecie? A właściwie, to lepiej się stąd wynoście najszybciej jak możecie, bo jak wzejdzie Teargeld, będzie za późno.

— Możesz nam tego nie wyjaśniać — oświadczył Maskull. — Znamy twoją reputację i przybyliśmy tutaj posłuchać twojej muzyki. Powiedz mi tylko, co to za narząd jest na twoim czole?

Earthrid popatrzył na niego świdrującym wzrokiem, po czym uśmiechnął się i jeszcze raz spojrzał ostro.

— To służy do utrzymania rytmu, czyli tego, co zmienia hałas w muzykę. Nie stójcie i nie dyskutujcie, tylko uciekajcie. To żadna przyjemność zaludniać tę wyspę trupami. Nic nie robią, a jedynie psują powietrze.

Ciemności szybko ogarniały okolicę.

— Dość gadatliwy z ciebie człowiek — powiedział chłodno Maskull. — Posłuchamy jak grasz, a potem może ja spróbuję coś wykonać.

— Ty? Jesteś muzykiem? Czy ty w ogóle wiesz, co to muzyka?

W oczach Gleameil pojawiły się ogniki.

— Maskull uważa, że muzyka jest zawarta w instrumencie — powiedziała z tą swoją emfazą. — Tymczasem muzyka jest w duszy Pana.

— Tak — zgodził się Earthrid — tyle że to nie wszystko. W Threalu, gdzie się urodziłem i wychowałem, znana jest tajemna rola Trójcy w przyrodzie. Świat wokół nas ma trzy kierunki. Długość jest odległością, która dzieli to, co jest, od tego, czego nie ma. Szerokość jest powierzchnią, która ukazuje nam w jaki sposób rzecz, która jest, współistnieje z drugą rzeczą. Głębokość jest ścieżką, która wiedzie od tego, co jest, do naszego ciała. Z muzyką jest nie inaczej. Ton jest istnieniem, bez którego zupełnie nie ma niczego. Harmonia i nuty są sposobem, w jaki tony współistnieją ze sobą. Emocja, to ruch naszej duszy ku cudownemu światu, który jest stwarzany. Ludzie tworzący muzykę przyzwyczaili się do układu pięknych tonów, ponieważ wywołują one zachwyt. A zatem ich świat muzyki bazuje na przyjemności; jego symetria jest regularna i urzekająca, a emocje słodkie i miłe… Natomiast moja muzyka jest oparta o tony bolesne; jej symetria jest przez to dzika i trudna do zauważenia, a emocje gorzkie i przerażające.

— Nie przybyłbym tutaj, gdybym nie oczekiwał, że jest taka oryginalna — powiedział Maskull. — Musisz mi jednak wyjaśnić, dlaczego szorstkie tony nie mogą mieć prostej symetrii? I dlaczego nieuchronnie wywołują głębsze emocje u słuchających?

— Bo przyjemności mogą ze sobą współgrać. Tymczasem ból musi uderzać, a symetria musi do tych uderzeń pasować. Z tej szorstkiej i żarliwej muzyki rodzą się emocje.

— Możesz to nazywać muzyką — stwierdził Maskull w zadumie — choć dla mnie jest to bardziej podobne do prawdziwego życia.

— Gdyby plany Shapinga poszły jak należy, życie byłoby podobne do tamtej muzyki. Ten co szuka, może znaleźć w świecie przyrody ślady jego intencji. Okazało się jednak, że rzeczywiste życie przypomina moją muzykę i to moja muzyka jest prawdziwą muzyką.

— A zobaczymy żywe twory?

— Nie wiem, jaki będę miał nastrój — odpowiedział Earthrid. — Ale gdy skończę, ty będziesz mógł wykonać swoją melodię i wytworzyć, co tylko sobie zażyczysz. O ile faktycznie twoje wielkie ciało wytworzy tę muzykę.

— Doznania, które przygotowujesz, mogą nas zabić — powiedziała cicho Gleameil z napięciem w głosie. — Jednak umrzemy, widząc piękno.

Earthrid popatrzył na nią z godnością.

— Ani ty, ani żadna inna osoba nie zniesie idei zawartych w mojej muzyce. Swoją drogą, to ty musisz odbierać to jakoś po swojemu. Tylko kobieta mogła to nazwać „pięknem”. No bo jeśli to jest piękno, to co to jest brzydota?

— Mogę ci to powiedzieć, Panie — odpowiedziała Gleameil, uśmiechając się do niego. — Brzydota to stare, nieświeże życie, natomiast twoje co nocy rodzi się świeże z łona natury.

Earthrid przyglądał się jej w milczeniu.

— Teargeld wschodzi — oświadczył w końcu. — Zaraz będziecie to oglądać. Choć niezbyt długo.

Gdy wymawiał te słowa, na tle ciemnego wschodniego nieba zza wzgórz wychynął księżyc. Obserwowali w milczeniu, jak wyłania się w całości. Był większy niż ziemski Księżyc i wydawał się być bliżej. Zacienione obszary dawały wygląd głębokiego reliefu, w jakiś sposób nie wywołując u Maskulla wrażenia martwego świata. Branchspell oświetlał go całego, podczas gdy Alppain tylko część. Obszerny półksiężyc odbijający tylko światło Branchspella był biały i błyszczący, natomiast część oświetlona obydwoma słońcami świeciła zielonkawym blaskiem z niemal słoneczną energią – a mimo to zimno i ponuro. Wpatrując się w to zmieszane światło, Maskull poczuł to samo uczucie dezintegracji, które zawsze wywoływała u niego poświata Alppaina, chociaż teraz odczucie nie było fizyczne, a jedynie estetyczne. Ten księżyc nie wydawał mu się wcale romantyczny, lecz niepokojący i mistyczny.

Earthrid wstał i przez jakąś minutę pozostawał nieruchomy. W jasnym świetle księżyca jego twarz wydawała się zmieniać. Straciła swój niedbały, wątły i niemiły wygląd, i nabrała pewnego rodzaju chytrego dostojeństwa. Złożył dwa czy trzy razy ręce jak do medytacji, po czym zaczął chodzić w te i we wte. Stali oboje, obserwując go.

W końcu usiadł na brzegu jeziora i pochyliwszy się, położył prawą rękę otwartą dłonią na ziemi, wyciągając jednocześnie prawą nogę tak, że stopa dotknęła wody.

Obserwując zarówno jego jak i jezioro, Maskull poczuł coś, jakby ukłucie prosto w serce – jak gdyby został przebity rapierem. Ledwo powstrzymał się przed upadkiem. W tym samym momencie zobaczył, jak woda tryska do góry, a  potem opada. Chwilę później jakaś niewidzialna ręka silnym uderzeniem w usta rzuciła go na ziemię. Pozbierał się, widząc jednocześnie, jak tworzy się drugi wytrysk. Nie zdążył się dobrze podnieść, gdy łupnął go potworny ból wewnątrz mózgu, jakby za przyczyną złośliwego guza. Zatoczył się z bólu i ponownie upadł; tym razem na rękę skaleczoną przez Kraga. Upadek prawie go ogłuszył, sprawiając, że zapomniał o wszystkich innych nieszczęściach, które mu się przydarzyły. Trwało to tylko chwilę, a potem przyszła nagła ulga i stwierdził, że szorstka muzyka Earthrida straciła nad nim swoją władzę.

Earthrid leżał rozciągnięty wciąż w tej samej pozycji. Jezioro było w żywym ruchu, pokrywając się szybko licznymi wytryskami. Gleameil już nie stała. Leżała na ziemi bezwładna i nieruchoma. Jej pozycja nie wróżyła niczego dobrego; Maskull przypuszczał, że jest martwa. Podszedł do niej i stwierdził, że rzeczywiście umarła. Nie potrafił ocenić, w jakim stanie umysłu to się stało, gdyż na jej twarzy malował się wulgarny grymas Crystalmana. Cała tragedia trwała nie dłużej niż pięć minut.

Podszedł do Earthrida i siłą oderwał go od jego instrumentu.

— Byłeś rzeczywiście tak dobry, jak zapowiadałeś, muzyku — powiedział. — Gleameil jest martwa.

Earthrid spróbował zebrać swoje rozkojarzone zmysły.

— Ostrzegałem ją — odpowiedział, siadając. — Czyż nie prosiłem jej, żeby odeszła? Bardzo łatwo umarła. Nie czekała na piękno, o którym mówiła. Nie usłyszała tej pasji ani nawet rytmu. Ty również.

Maskull popatrzył na niego z oburzeniem, ale nic nie powiedział.

— Nie powinieneś mi przerywać — mówił dalej Earthrid. — Nic nie jest ważniejsze, gdy gram. Mogłem utracić wątek moich myśli. Szczęśliwie nigdy nie zapominam. Zacznę jeszcze raz, od początku.

— Jeśli muzyka ma być kontynuowana w obecności zmarłej, to teraz ja zagram.

Earthrid rzucił mu krótkie spojrzenie.

— W żadnym wypadku — powiedział.

— Tak musi być — oświadczył stanowczo Maskull. — Wolę grać niż słuchać. A poza tym, ty masz każdą noc, a ja mam tylko dzisiejszy wieczór.

Earthrid zacisnął i otworzył dłoń, a jego twarz zaczęła blednąć.

— Twój brak rozwagi prawdopodobnie zabije nas obu. Irontick jest moje i dopóki nie nauczysz się grać, możesz tylko zepsuć instrument.

— Cóż, w takim razie go zepsuję. Niemniej mam zamiar spróbować.

Muzyk poderwał się na nogi i spojrzał mu w twarz.

— Zrobisz to siłą?

— Uspokój się! Masz ten sam wybór, który oferowałeś nam. Dam ci czas na oddalenie się.

— A co mi z tego przyjdzie, gdy zepsujesz mi jezioro? Nie zdajesz sobie sprawy z tego, co robisz.

— Idziesz, nie idziesz! — odpowiedział Maskull — masz czas dopóki woda się nie wygładzi. Potem zaczynam grać.

Earthrid przełknął ślinę. Spojrzał na jezioro, a potem na Maskulla.

— Obiecujesz?

— Wiesz lepiej ode mnie, jak długo to potrwa i do tego czasu jesteś bezpieczny.

Earthrid rzucił mu wściekłe spojrzenie, przez chwilę się wahał, a potem ruszył i zaczął wspinać na najbliższe wzgórze. W pół drogi obejrzał się bojaźliwie przez ramię, chcąc zobaczyć, co się dzieje. Po minucie czy dwóch zniknął za granią, zmierzając prosto do brzegu leżącego naprzeciw Matterplay.

Gdy woda się już wygładziła, Maskull zasiadł na brzegu, w pozycji podpatrzonej u Earthrida. Nie miał pojęcia, jak wykreować swoją muzykę ani co z tego wyjdzie, niemniej w jego głowie pojawił się zuchwały projekt, pragnienie stworzenia tworów fizycznych, a przede wszystkim jednego – Surtura.

Zanim włożył swą stopę do wody, spróbował sobie trochę to wszystko przemyśleć.

— Twory w tej muzyce są tym — powiedział do siebie — czym temat w zwykłej muzyce. Kompozytor nie znajduje tematu dodając pojedyncze nuty, lecz dzięki natchnieniu w jego głowie pojawia się od razu cała melodia. Tak samo musi być z tworami. Gdy zacznę grać, o ile jestem coś wart, całościowe idee przemieszczą się z mojej podświadomości do jeziora, a potem zostaną odbite z powrotem w wymiary rzeczywistości, gdzie zapoznam się z nimi po raz pierwszy. Tak to musi wyglądać.

Gdy tylko jego stopa dotknęła wody, poczuł wypływające z niego myśli. Nie znał ich treści, ale sam akt ich przepływu wywoływał uczucie radosnej potęgi. Wraz z nim pojawiła się ciekawość, czym się okażą. Na jeziorze w coraz większej liczbie tworzyły się wytryski, ale bólu nie doświadczał. Myśli, które uważał za muzykę, nie wypływały z niego równomiernym, nieprzerwanym strumieniem, ale ogromnymi, burzliwymi falami, przerywanymi okresami bezruchu. W czasie tych wylewów całe jezioro aż kipiało od wytrysków.

Zorientował się, że wypływające z niego idee nie powstają z intelektu, ale ich źródło leży w bezdennej głębi jego jaźni. Nie mógł decydować o ich charakterze, ale mógł je zmusić do wypłynięcia lub zatrzymać siłą woli.

Z początku nic się wokół niego nie zmieniało. Potem księżyc ściemniał, krajobraz rozświetlił się jakimś nowym, dziwnym blaskiem, narastającym tak niedostrzegalnie, że minął jakiś czas, zanim rozpoznał w tym światło Muspelu, które widział w Lesie Wombflash. Nie był w stanie określić, jaki to jest kolor ani go nazwać, niemniej napełniło go to jakąś surową, religijną bojaźnią. Odwołał się do zasobów swojej potężnej woli. Wytryski zrobiły się gęste jak las, a wiele z nich osiągnęło dwadzieścia stóp wysokości. Teargeld wyglądał słabo i blado; jego światło stało się intensywne, ale nie rzucało cienia. Zerwał się wiatr, chociaż tam, gdzie siedział Maskull, trwała cisza. Krótko potem rozległy się piski i gwizdy jak w czasie prawdziwej wichury.Nie widział żadnych tworów, więc zdwoił wysiłki.

Idee wlewały się do jeziora z taką furią, że cała jego dusza została przepełniona radosnym ożywieniem i buntowniczym nastrojem. Wciąż jednak nie rozumiał ich natury. Na jeziorze wystrzelił wielki wytrysk i w tym samym momencie wzgórza zaczęły pękać i rozpadać się. Wielkie masy luźnej gleby zostały wyrzucone z ich trzewi, a gdy się uspokoiło, zobaczył, że krajobraz uległ zmianie. Tajemnicze światło wciąż narastało. Księżyc zniknął całkowicie. Hałas niewidocznej burzy stał się przerażający, a Maskull wciąż bohatersko grał, próbując przyśpieszyć idee, które miały stać się tworami. Zbocza zostały zryte szczelinami. Woda z wytrysków pryskała, zwilżając okolicę – chociaż tam, gdzie siedział, było sucho.

Blask wzmógł się straszliwie. Ogarnął wszystko równomiernie, chociaż Maskullowi wydawało się, że w jednym szczególnym miejscu jest dużo jaśniejszy. Pomyślał, że następuje tam koncentracja, przygotowanie do stężenia w ciało stałe. Wytężał się i wytężał…

Chwilę później dno jeziora zapadło się. Woda opadła i instrument się zepsuł.

Blask Muspelu zniknął. Znów zaświecił księżyc, chociaż Maskull tego nie widział. Po nieziemskim blasku, zdawało mu się, że jest teraz w totalnej ciemności. Świszczący wiatr ucichł i nastąpiła grobowa cisza. Jego myśli przestały spływać do jeziora, a stopa zwisała w powietrzu, nie dotykając już wody.

Był zbyt oszołomiony nagłą zmianą, by myśleć lub czuć cokolwiek. Wciąż jeszcze leżał oszołomiony, gdy potężna eksplozja rozdarła świeżo rozwarte głębie na dnie jeziora. Woda, spływając w dół, napotkała ogień. Maskull został wyrzucony na wiele jardów w górę, po czym ciężko opadł i stracił przytomność.

Gdy doszedł do siebie, widział już całkiem dobrze. Teargeld świecił jasno. On sam leżał na brzegu dawnego jeziora, z tym że teraz był to już tylko krater, którego dna nie było widać. Otaczające go wzgórza były zryte, jakby ciężkim ostrzałem artyleryjskim. Kilka chmur burzowych płynęło na niezbyt dużej wysokości, zasypując nieustanie okolicę krzaczastymi błyskawicami z towarzyszącymi im niepokojącymi i osobliwymi grzmotami.

Maskull wstał i rozejrzał się. Stwierdziwszy, że jest cały, najpierw obejrzał krater z bliższej odległości, a potem ruszył z wysiłkiem w kierunku północnego wybrzeża.

Wydostawszy się na grań ponad jeziorem, stwierdził, że teren opada łagodnie w kierunku morza odległego o jakieś dwie mile. Wszędzie napotykał ślady swojej ciężkiej pracy. Teren był zryty rozpadlinami, skarpami, kanałami i kraterami. Dotarł do linii niskich klifów zwieszających się nad plażą i stwierdził, że również one zostały częściowo zamienione w osuwiska ziemi. Zszedł na piasek i zatrzymał się, patrząc na oświetlone księżycem, wzburzone morze i zastanawiając się, w jaki sposób mógłby się wydostać z tej nieszczęsnej wyspy.

Nagle zobaczył leżące w pobliżu ciało Earthrida. Mężczyzna leżał na plecach. Ciało było w okrutny sposób pozbawione obu nóg; samych nóg nigdzie nie udało mu się dostrzec. Zęby były zatopione w prawym przedramieniu, wskazując, że mężczyzna umarł cierpiąc niezrozumiały ból fizyczny. Skóra w świetle księżyca połyskiwała zielenią i była poplamiona ciemniejszymi odbarwieniami, którymi okazały się być rany. Piasek dookoła zabarwiony był kałużami krwi, która już dawno zdążyła wsiąknąć.

Maskull, skonsternowany, odszedł i ruszył wzdłuż słodko pachnącego brzegu. Usiadł na kamieniu, żeby zaczekać na świt.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)