home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

Rozdział 17


Corpang

Gdy Maskull się obudził, było już długo po blodsombre. Leehallfae stało nad nim i przyglądało mu się. Wątpił, czy w ogóle spało.

— Która godzina? — zapytał, siadając i przecierając oczy.

— Dzień przemija — padła mętna odpowiedź.

Maskull wstał i spojrzał na ścianę urwiska.

— Wejdę na górę — powiedział. — Nie ma potrzeby, żebyśmy oboje ryzykowali, więc poczekaj tutaj. Jeśli coś tam znajdę, to cię zawołam.

Phaen spojrzało na niego dziwnie.

— Tam nie ma nic oprócz nagich zboczy — powiedziało. — Chodzę tam często. Chyba że masz coś specjalnego na myśli?

— Wysokości często mnie inspirują. Usiądź i poczekaj.

Odświeżony snem, Maskull od razu zaatakował ścianę i pierwsze dwadzieścia stóp pokonał, nie zatrzymując się. Potem ekspozycja wzrosła i wspinaczka zaczęła wymagać większej ostrożności i rozwagi. Niewiele było chwytów dla rąk czy stóp; musiał się zastanawiać nad każdym krokiem. Z drugiej strony to była przyzwoita ściana, a on nie był nowicjuszem w tej dziedzinie. Branchspell oświetlał skałę tak mocno, że odbłyski niemal go oślepiały.

Po wielu wątpliwościach i postojach dotarł pod sam szczyt. Był zgrzany, mocno spocony i nieco oszołomiony. By dostać się na gzyms, chwycił oboma rękami dwa występy skalne, próbując jednocześnie znaleźć nogami oparcie między nimi. Lewy występ, większy z nich, oberwał się pod jego ciężarem i jak ogromny cień przeleciał mu obok głowy, po czym rąbnął z okropnym hukiem u stóp ściany. Za nim posypała się lawina mniejszych kamieni. Maskull chwycił się najlepiej, jak mógł, ale minął jakiś czas, zanim ośmielił się spojrzeć w dół za siebie.

W pierwszej chwili nie był w stanie zlokalizować Leehallfae. Potem zobaczył nogi i dolną część ciała na ścianie kilka stóp powyżej gruntu. Domyślił się, że phaen trzyma głowę w wyżłobieniu, sprawdzając tam coś. Czekał więc, dopóki znów nie będzie widoczne.

— Wejście jest tutaj! — zawołało phaen swoim dźwięcznym głosem, spoglądając na Maskulla, gdy już wydostało się z wyżłobienia.

— Schodzę! — krzyknął Maskull. — Czekaj na mnie!

Schodził szybko, nie dbając zbytnio o bezpieczeństwo, gdyż uznał, iż jego „szczęście” potwierdziło się w tym odkryciu i w niecałe dwadzieścia minut był już na dole.

— Co się stało? — zapytał.

— Skała, którą oberwałeś, uderzyła w występ skalny tuż na źródłem. Wybiła go ze ściany. I spójrz, tu jest wejście!

— Nie podniecaj się tak! — powiedział Maskull. — To istotne wydarzenie, ale mamy mnóstwo czasu. Daj mi popatrzeć.

Zajrzał w otwór, który był wystarczająco duży, by zmieścił się w nim nawet rosły mężczyzna. W porównaniu ze światłem dnia na zewnątrz w środku było ciemno, niemniej wnętrze przenikała osobliwa poświata pozwalająca widzieć wystarczająco dobrze. W zasięgu wzroku skalny tunel prowadził prosto do wnętrza góry. Płynący doliną strumień nie spływał dnem tunelu, jak tego oczekiwał, ale wybijał jako źródło tuż przy wejściu.

— No dobrze, Leehallfae, chyba nie ma tu o czym dyskutować, co? Zauważ jednak, że twój strumień porzuca nasze towarzystwo. — Odwrócił się, oczekując odpowiedzi i zauważył, że jego towarzysz drży na całym ciele. — Ej, co się stało? — zapytał.

Leehallfae położyło sobie rękę na sercu.

— Strumień nas opuszcza, ale to, co sprawia, że jest on tym, czym jest, wciąż pozostaje z nami. Tam jest Faceny.

— No… chyba nie spodziewasz się spotkać go osobiście? Czemu się tak trzęsiesz?

— To może się okazać zbyt wiele, jak dla mnie.

— Dlaczego? Tak to wpływa na ciebie?

Phaen chwyciło Maskulla za ramię i przytrzymało na wyciągnięcie ręki, próbując go przejrzeć rozbieganymi oczami.

— Myśli Faceny'ego są nieprzeniknione. Ja jestem jego kochankiem, ty jesteś kochankiem kobiet, a mimo to on daje tobie to, czego odmawia mnie.

— A cóż on mi daje?

— Pozwala ci zobaczyć siebie i żyć. A ja umrę. To zresztą nieistotne. Jutro i tak obaj będziemy martwi.

Maskull strącił z niecierpliwością rękę phaen.

— Twoje wrażenia mogą się odnosić do ciebie, skąd jednak wiesz, że ja umrę?

— Życie w tobie się rozpala — odpowiedziało Leehallfae, potrząsając głową — a gdy osiągnie punkt kulminacyjny, być może już dziś w nocy, wypali się raptownie i jutro umrzesz. A co do mnie, to jeśli dostanę się do Threalu, nigdy już stamtąd nie powrócę. Z tej dziury wieje dla mnie zapachem śmierci.

— Mówisz jak przerażony mężczyzna. Ja niczego nie czuję.

— Nie jestem przerażone — powiedziało cicho Leehallfae, stopniowo odzyskując spokój — ale gdy ktoś żyje tak długo jak ja, umieranie jest poważną sprawą. Każdy rok pozostawia swoje korzenie.

— Zdecyduj się więc, co masz zamiar zrobić — powiedział Maskull z odcieniem pogardy w głosie — bo ja zaraz idę.

Phaen rzuciło dziwne, zamyślone spojrzenie na wąwóz, po czym bez słowa weszło do jaskini. Maskull podrapał się po głowie i poszedł depcząc mu po piętach.

Gdy tylko minęli bulgoczące źródło, powietrze się zmieniło. Nie będąc zastałe ani przykre, ochłodziło się, stało się bardziej przejrzyste i czyste oraz w jakiś sposób narzucające ponure i grobowe myśli. Światło dzienne zniknęło za pierwszym zakrętem tunelu. Potem Maskull już nie mógł określić skąd pochodzi światło. Samo powietrze musiało świecić, gdyż światło było tak jasne jak księżyc na Ziemi, ale ani on, ani Leehallfae nie rzucali cienia. Inną osobliwością tego światła było to, że obie ściany tunelu, a także ich ciała wydawały się nie mieć koloru. Wszystko było czarno-białe jak krajobraz na Księżycu. To jeszcze pogłębiało żałobny nastrój wytwarzany w tym miejscu.

Po jakichś dziesięciu minutach tunel zaczął się poszerzać. Sześciu mężczyzn mogłoby teraz iść obok siebie, a sklepienie podniosło się wysoko ponad głowy. Leehallfae wyraźnie słabło. Wlokło się z opuszczoną głową, smętnie i powoli.

— Nie możesz tak iść dalej — powiedział Maskull, podtrzymując je. — Zabiorę cię z powrotem.

Phaen uśmiechnęło się i zatoczyło.

— Umieram — powiedziało.

— Nie mów takich rzeczy. To tylko przejściowa niedyspozycja. Zabiorę cię na światło dzienne.

— Nie, pomóż mi iść dalej. Chcę zobaczyć Faceny'ego.

— Z chorymi się nie dyskutuje — powiedział Maskull. Objął Leehallfae ramieniem i pomaszerował szybko do przodu. Jakieś sto jardów dalej wyszli z tunelu i zobaczyli świat nieporównywalny z niczym, co oglądali wcześniej.

— Posadź mnie tu! — zażądało Leehallfae słabym głosem. — Tutaj umrę.

Maskull posłuchał i położył phaen płasko na skalistym gruncie. Uniosło się z bolesnym trudem na jednej ręce i wpatrzyło szybko szklącym się wzrokiem w tajemniczy krajobraz.

Maskull również się rozejrzał i zobaczył rozległą, pofałdowaną równinę oświetloną jakby światłem księżyca – chociaż księżyca tam oczywiście nie było i nie było też cieni. W dali dojrzał płynące strumienie. Poza tym były tu osobliwe drzewa; zakorzenione były w ziemi, ale ich gałęzie również były napowietrznymi korzeniami i nie miały liści. Innych roślin nie widział. Gleba była miękką, porowatą skałą przypominającą pumeks. Jakąś milę czy dwie we wszystkich kierunkach światło mieszało się z ciemnością. Z tyłu natomiast ciągnęła się w obie strony ogromna skalista ściana; nie był to jednak prosty mur, lecz pełna wnęk i występów postrzępiona linia podobna do morskich klifów. Sklepienie tego ogromnego, podziemnego świata było poza zasięgiem wzroku. Tu i tam piętrzył się w mroku fantastycznie skorodowany potężny słup nagiej skały służący bez wątpliwości jako podpora dachu. Brak było kolorów – każdy szczegół krajobrazu był czarny, biały lub szary. Sceneria wydawała się tak niewzruszona, masywna i religijna, że wszystkie emocje Maskulla opadły do poziomu absolutnego spokoju.

Leehallfae upadło nagle. Maskull rzucił się na kolana i bezsilnie obserwował ostatnie chwile życia phaen gasnącego jak świeca w zużytym powietrzu. Przyszła śmierć… Maskull zamknął mu oczy. Okropny grymas Crystalmana natychmiast zestalił rysy phaen.

Maskull wciąż klęczał, gdy poczuł obok czyjąś obecność. Nie wstając, spojrzał szybko do góry i zobaczył mężczyznę.

— Jeszcze jedno martwe phaen — powiedział przybysz monotonnym i bezbarwnym, niemniej inteligentnym głosem.

Maskull wstał.

Mężczyzna był niski i przysadzisty, ale wychudzony. Jego czoło nie było zniekształcone żadnymi narządami. Był w średnim wieku. Rysy miał energiczne i raczej prostackie – mimo to Maskullowi wydawało się, że uczciwe, ciężkie życie w jakiś sposób próbowało je wyszlachetnić. Pełne optymizmu oczy spoglądały pokrętnie i zagadkowo; jakiś nierozwiązywalny problem musiał zawładnąć jego umysłem. Twarz miał gładko wygoloną, włosy na głowie obcięte krótko, po męsku i szerokie brwi. Ubrany był w czarną togę bez rękawów, a w ręku trzymał długą laskę. Wokół siebie roztaczał jakąś pociągającą atmosferę czystości i powagi.

— Wszystkie znajdują w końcu przejście, by tu umrzeć. Przychodzą z Matterplay. Dożywają tam nieprawdopodobnego wieku. Częściowo z tego powodu, a częściowo z powodu swoich samoistnych narodzin, uważają się za ulubione dzieci Faceny'ego. Ale gdy poszukując go, trafiają tutaj, natychmiast umierają — ciągnął dalej obojętnym tonem, gładząc się refleksyjnie ręką po brodzie i policzkach.

— Wydaje mi się, że ten jest ostatnim ze swojej rasy. A kim ty jesteś?

— Jestem Corpang. A ty? Skąd przybywasz i co tutaj robisz?

— Nazywam się Maskull. Mój dom jest po drugiej stronie wszechświata. A co tu robię? Towarzyszyłem Leehallfae… temu phaen… z Matterplay.

— Człowiek nie towarzyszy phaen z przyjaźni. Czego szukasz w Threalu?

— Więc to jest Threal?

— Tak.

Maskull milczał. Corpang z zaciekawieniem studiował jego twarz surowym wzrokiem.

— Maskull, jesteś taki tępy czy jedynie małomówny?

— Przybyłem tu, żeby pytania zadawać, a nie na nie odpowiadać.

Bezruch panujący w tym miejscu był wprost przytłaczający. Żadnego powiewu ani dźwięku rozchodzącego się w powietrzu. Rozmawiali przyciszonymi głosami, jakby przebywali w katedrze.

— No to chcesz mego towarzystwa czy nie? — zapytał Corpang.

— Jeśli dopasujesz się do mojego nastroju, czyli nie będziemy rozmawiać o mnie, to tak.

— Musisz mi jednak przynajmniej powiedzieć dokąd zmierzasz.

— Chcę zobaczyć to, co jest tutaj, a potem pójść do Lichstormu.

— Jeśli tylko to, to mogę cię poprowadzić. Chodźmy!

— Najpierw jednak, jeśli to możliwe, spełnijmy nasz obowiązek wobec zmarłego i pogrzebmy go.

— Spójrz za siebie — polecił Corpang.

Maskull obejrzał się szybko. Ciało Leehallfae zniknęło.

— Co to znaczy? Co się stało?

— Ciało obróciło się w to, z czego powstało. A ponieważ tutaj nie ma miejsca dla takich rzeczy, więc zniknęło. Pogrzeb nie jest potrzebny.

— Więc phaen było tylko iluzją?

— A skądże znowu.

— Tak? No to wyjaśnij mi w takim razie szybko, co się stało. Ja chyba zwariowałem.

— W tym nie ma nic niezrozumiałego, wysłuchaj mnie jedynie uważnie. Phaen ciałem i duszą należało do zewnętrznego, widzialnego świata – do Faceny'ego. Ten świat, tu pod ziemią, nie jest światem Faceny'ego, tylko Thire'a, i stworzenia Faceny'ego nie mogą oddychać w jego atmosferze. A że to odnosi się nie tylko do całych ciał, ale również do wszystkich cząsteczek składających się na te ciała, phaen rozpuściło się w Nicości.

— A czyż my obaj także nie należymy do świata zewnętrznego?

— My należymy do wszystkich trzech światów.

— Jakich trzech światów? Co masz na myśli?

— Istnieją trzy światy — powiedział Corpang z opanowaniem. — Pierwszy świat należy do Faceny'ego, drugi do Amfuse'a, a trzeci do Thire'a. To od niego Threal bierze swoją nazwę.

— Ale to są jedynie nazwy. W jakim sensie są to trzy światy?

Corpang potarł ręką czoło.

— Możemy o tym porozmawiać idąc. Stanie w miejscu jest dla mnie męczące.

Maskull, całkiem oszołomiony niezwykłym zniknięciem Leehallfae, popatrzył na miejsce, w którym leżało jego ciało. Miejsce to było tak tajemnicze, że nie mógł się oderwać od niego. Dopiero, gdy Corpang zawołał go po raz drugi, zdecydował się pójść za nim.

Ruszyli rozjarzoną równiną, pozostawiając za sobą skalną ścianę i kierując się ku najbliższym drzewom. Przyćmione światło, brak cieni, masywne słupy, szarobiałe, wyrastające ze smolistego gruntu, fantastyczne drzewa, brak nieba, martwa cisza, świadomość, że jest pod ziemią – połączenie tego wszystkiego nastawiło umysł Maskulla mistycznie i przygotowało go, z pewnym niepokojem, do wysłuchania wyjaśnień Corpanga dotyczących tej krainy i jej cudów. Zaczynał już dostrzegać, że rzeczywistość tego świata i rzeczywistość świata na zewnątrz są czymś zupełnie innym.

— W jakim sensie są to trzy światy? — zapytał, powtarzając pytanie.

Corpang uderzył w ziemię końcem laski.

— Przede wszystkim, Maskull, jaki jest cel twoich pytań? Jeśli to jest wyłącznie intelektualna ciekawość, to powiedz mi to, bo nie wolno igrać ze świątobliwymi sprawami.

— Oczywiście, że nie — odpowiedział spokojnie Maskull. — Nie jestem studentem, a moja podróż nie jest wakacyjną wycieczką.

— Czy twoja dusza nie jest splamiona krwią? — zapytał Corpang, przyglądając mu się uważnie.

Krew napłynęła Maskullowi do twarzy, ale w tym oświetleniu okazała się czarna.

— Niestety jest. I to niemało.

Twarz tamtego cała się pomarszczyła, ale nic nie powiedział.

— No i jak widzisz — ciągnął Maskull, krótko się roześmiawszy — jestem w bardzo dobrej kondycji do otrzymania twoich instrukcji.

Corpang wciąż milczał.

— Pod twoimi zbrodniami dostrzegam człowieka — powiedział po kilku minutach. — Z tego powodu i dlatego że przyszło nam pomagać sobie nawzajem, nie mogę cię teraz opuścić, chociaż nie myślałem, że będę wędrował z mordercą… A co do twoich pytań, Maskull… Kiedykolwiek człowiek widzi coś oczami, widzi to w trzech aspektach – długości, szerokości i głębokości. Długość to egzystencja, szerokość to relacje, a głębokość to emocje.

— Coś w tym rodzaju mówił mi Earthrid, muzyk przybyły z Threalu.

— Nie znam go. Co ci jeszcze mówił?

— On to stosował do muzyki. Ale mów dalej, przepraszam, że ci przerwałem.

— Te trzy stany postrzegania są trzema światami. Egzystencja jest światem Faceny'ego, relacje należą do Amfuse'a, a emocje do Thire'a.

— Nie możemy przejść do twardych faktów? — zapytał Maskull, marszcząc brwi. — W dalszym ciągu nie wiem, co rozumiesz przez trzy światy.

— Nie ma żadnych twardych faktów oprócz tych, które ci przedstawiam. Światem pierwszym jest widzialna, namacalna przyroda. Została stworzona przez Faceny'ego z nicości i dlatego nazywamy ją Egzystencją.

— To rozumiem.

— Drugim światem jest miłość, która bynajmniej nie jest rozumiana jako żądza. Bez miłości każdy osobnik byłby całkowicie egocentryczny i niezdolny do świadomego działania na rzecz innych. Bez miłości nie byłoby współczucia, a nawet nienawiści, gniewu czy odwetu. Są to wszystko niedoskonałe, zniekształcone formy czystej miłości. Mamy więc Relacje, czyli świat miłości Amfuse'a wzajemnie się przenikający ze światem przyrody Faceny'ego.

— Na jakiej podstawie zakładasz, że ten tak zwany drugi świat nie jest zawarty w pierwszym?

— Bo są ze sobą sprzeczne. Człowiek natury żyje dla siebie, a człowiek miłości dla innych.

— Być może, chociaż brzmi to dość mistycznie. Ale mów dalej. Kto jest Thire?

— Długość i szerokość razem, bez głębokości, są płaskie. Życie i miłość bez uczuć dają płytkie i powierzchowne osobowości. A człowiek potrzebuje uniesień, żeby sięgnąć do swego stwórcy.

— Masz na myśli modlitwę i pobożność?

— Mam na myśli zażyłość z Thirem. Tych emocji nie da się znaleźć ani w pierwszym, ani w drugim świecie i po to jest trzeci świat. Tak jak głębokość prowadzi od przedmiotu do podmiotu, tak emocja jest miarą odległości między Thirem i człowiekiem.

— A sam Thire czym jest?

— Thire jest „tamtym światem”.

— Wciąż nie rozumiem — powiedział Maskull. — Wierzysz w trzech osobnych bogów, czy są to trzy różne sposoby traktowania Boga?

— To trzej bogowie, dlatego że są wzajemnie antagonistyczni. Niemniej w jakiś sposób są zjednoczeni.

Maskull zastanawiał się chwilę.

— A jak doszedłeś do tych konkluzji?

— Tu, w Threalu, żadne inne nie są możliwe.

— W Threalu? Cóż tak osobliwego jest tutaj?

— Wkrótce ci pokażę.

Szli w milczeniu więcej niż milę. Maskull przetrawiał to, co usłyszał. Gdy doszli do pierwszych drzew rosnących wzdłuż brzegu niewielkiego strumienia czystej wody, Corpang zatrzymał się.

— Ta opaska na czole od dawna nie jest ci już potrzebna — zauważył.

Maskull zdjął ją i stwierdził, że linia jego brwi jest gładka i nieprzerwana, jak nigdy od chwili przybycia na Tormance.

— Jak to się stało? Skąd wiedziałeś?

— To były narządy Faceny'ego. Zniknęły tak samo jak ciało phaena.

Maskull potarł czoło.

— Bez nich czuję się bardziej ludzki. Dlaczego reszta mojego ciała nie została też tak potraktowana?

— Bo w jego woli życia zawarta jest cząstka Thire'a.

— Czemu się zatrzymaliśmy?

Corpang odłamał z drzewa czubek jednego z napowietrznych korzeni i podał Maskullowi.

— Zjedz to — zaproponował.

— To ma być jedzenie czy coś innego?

— Jedzenie dla ciała i dla duszy.

Maskull wgryzł się w korzeń. Był biały, twardy i wyciekał z niego biały sok. Nie miał smaku, ale po zjedzeniu go Maskull doświadczył zmian w percepcji. Krajobraz, bez zmian w oświetleniu czy konturach, stał się o kilka stopni bardziej surowy i święty. A gdy spojrzał na Corpanga został oszołomiony widokiem jego gotyckiej surowości, chociaż w oczach tamtego wciąż widniał ów zakłopotany wyraz.

— Corpang, czy ty spędzasz tutaj cały swój czas?

— Wychodzę czasami na górę, ale niezbyt często.

— Co trzyma cię w tym ponurym świecie?

— Poszukiwanie Thire'a.

— Wciąż poszukujesz?

— Chodźmy już.

Gdy podjęli dalszą podróż przez ciemnawą, stopniowo wznoszącą się równinę, rozmowa nabrała jeszcze poważniejszego charakteru.

— Chociaż nie urodziłem się tutaj — mówił Corpang — żyję tu już dwadzieścia pięć lat i przez cały ten czas – jak mam nadzieję – coraz bardziej zbliżałem się do Thire'a. Jest w tym jednak pewna osobliwość – początki są bardziej owocne niż okres późniejszy. Im dłużej człowiek szuka Thire'a, tym bardziej wydaje się on nieobecny. Na początku jest znany i wyczuwany, czasem jako kształt, czasem głos, a czasem obezwładniające uczucie. Później wszystko robi się suche, ciemne i cierpkie dla duszy. Wtedy myślisz, że Thire jest miliony mil stąd.

— I jak to tłumaczysz?

— Może on jest najbliżej wtedy, gdy wokół panuje największa ciemność.

— I to cię martwi?

— Każdy mój dzień to cierpienie.

— Ale nie rezygnujesz? Może teraz jest już najciemniej?

— Dostanę odpowiedź na moje pytania.

Zapadła cisza.

— Co chcesz mi pokazać? — zapytał Maskull.

— Teren zaraz stanie się dzikszy. Zaprowadzę cię do Trzech Posągów, wyrzeźbionych i ustawionych przez poprzednią rasę ludzi. Tam się pomodlimy.

— A co potem?

— Jeśli będziesz mi wiernym towarzyszem, ujrzysz rzeczy, których się łatwo nie zapomina.

Szli lekko pod górę czymś w rodzaju koryta pomiędzy dwoma równoległymi osypującymi się stokami. Dolina zrobiła się głębsza, a zbocza po obu stronach stały się bardziej strome. Droga wznosiła się coraz wyżej, a że wiła się to w tę, to w tamtą stronę, krajobraz zniknął przesłonięty. Dotarli do niewielkiego źródła bijącego spod ziemi. Tworzył się z niego ciurkający strumyk, różniący się tym od wszystkich innych strumyków, że płynął w górę doliny, a nie w dół. Wkrótce połączył się z innymi drobnymi strugami, tak że w końcu stał się sporym strumieniem. Maskull popatrzył na to i zmarszczył czoło.

— Wygląda na to, że przyrodę tutaj obowiązują inne prawa.

— Nic, co nie jest związkiem trzech światów, nie może tutaj istnieć.

— Niemniej ta woda dokądś płynie.

— Nie potrafię tego wytłumaczyć. Wiem jedynie, że ma potrójną wolę.

— A nie ma takich rzeczy, które przynależą jedynie do Thire'a.

— Thire nie może istnieć bez Amfuse'a, a Amfuse bez Faceny'ego.

Maskull zastanawiał się nad tym przez jakieś dwadzieścia minut.

— To musi być tak — powiedział w końcu — bez życia nie ma miłości, a bez miłości nie ma uczuć religijnych.

W panującym półmroku szczyty otaczających dolinę wzgórz osiągnęły obecnie taką wysokość, że nie było ich widać. Zbocza były strome i skaliste, podczas gdy dno doliny zwężało się z każdym krokiem. Nie było widać żadnych żywych organizmów. Wokół panowała nienaturalna, cmentarna atmosfera.

— Czuję się tak, jakbym był martwy i wędrował po tamtym świecie — powiedział Maskull.

— A ja wciąż nie wiem, co ty tutaj robisz — odpowiedział Corpang.

— Nie ma w tym żadnej tajemnicy. Szukam Surtura.

— Słyszałem to imię… Ale w jakich okolicznościach?…

— Nie pamiętasz?

Utkwiwszy oczy w ziemi, Corpang szedł dalej, w oczywisty sposób, zakłopotany.

— Kto to jest Surtur? — zapytał.

Maskull tylko potrząsnął głową i nic nie odpowiedział.

Wkrótce potem dolina zwęziła się tak bardzo, że dwaj mężczyźni, dotykając się palcami w środku, mogli położyć wolne ręce na skalnych ścianach po obu stronach. Wyglądało na to, że skończy się ślepo, ale w chwili, gdy droga wydawała się już nie dawać żadnej nadziei, a skalne ściany otaczały ich ze wszystkich stron, niewidoczny wcześniej zakręt wyprowadził ich nagle na otwartą przestrzeń. Szczelina, którą wyszli, nie była niczym więcej niż tylko pęknięciem w ścianie urwiska.

Coś w rodzaju ogromnego naturalnego korytarza biegło dalej pod kątem prostym do drogi, którą przyszli; oba końce ginęły w mroku po kilkuset jardach. Dokładnie środkiem tego korytarza biegła rozpadlina o pionowych ścianach; jej szerokość wahała się od trzydziestu do stu stóp, natomiast dno było niewidoczne. Po obu stronach rozpadliny, naprzeciw siebie, były skalne półki, o szerokości jakichś dwudziestu stóp; one również ciągnęły się w obie strony poza zasięg widoczności. Maskull i Corpang wyszli na jedną z nich. Półka po drugiej stronie leżała kilka stóp wyżej niż ta, na której stali. Całość ograniczały z obu stron skalne ściany wysokich, niezdobytych klifów o niewidocznych szczytach.

Strumień, który im towarzyszył, wypływał ze szczerby prosto do przodu, ale zamiast spływać po ścianie rozpadliny jako wodospad, przecinał ją jak ciekły most. Potem znikał w skalnej szczelinie po drugiej stronie.

Dla umysłu Maskulla bardziej godny podziwu, niż to nienaturalne zjawisko, był brak cienia, który bardziej rzucał się w oczy tutaj niż na otwartej równinie. Sprawiał, że miejsce wyglądało jak sala duchów.

Corpang, nie czekając, skierował się w lewą stronę. Gdy przeszli około mili, rozpadlina poszerzyła się do dwustu stóp. Po drugiej stronie, na występie skalnym majaczyły trzy ogromne głazy. Przypominały trzech wyprostowanych olbrzymów stojących nieruchomo obok siebie na skraju rozpadliny. Podeszli bliżej i wtedy Maskull zobaczył, że są to posągi. Każdy z nich miał trzydzieści stóp wysokości i był dość grubo wyciosany. Posągi przedstawiały nagich mężczyzn; kształt ich kończyn i tułowi był ledwo zaznaczony, a jedynie na twarzach widać było więcej starania, chociaż im również nadano wyłącznie ogólny kształt. Było oczywiste, że jest to praca prymitywnych artystów. Posągi stały wyprostowane ze złączonymi kolanami i rękami opuszczonymi luźno wzdłuż ciała. Wszystkie trzy były całkowicie takie same.

Gdy tylko znaleźli się naprzeciw nich, Corpang zatrzymał się.

— To jest wyobrażenie twoich trzech Bytów? — zapytał Maskull ogarnięty zgrozą mimo swojej wrodzonej zuchwałości.

— O nic nie pytaj, tylko klęknij — odpowiedział Corpang, padając na kolana.

Maskull pozostał na stojąco.

Corpang zasłonił sobie oczy ręką i cicho się modlił. Po kilku minutach światło zaczęło wyczuwalnie się ściemniać. Wówczas Maskull również uklęknął, ale nie przestawał obserwować.

Robiło się coraz ciemniej, aż wszystko zakryła najczarniejsza noc. Wzrok i słuch przestały istnieć; pozostał sam ze swoim duchem.

Nagle jeden z kolosów stopniowo zaczął znów się wyłaniać. Nie był to już jednak posąg, lecz żywa postać. Z czerni, jak górski szczyt skąpany we wschodzącym słońcu, wychynęła ogromna głowa i tułów okryte tajemniczą, różową poświatą. Gdy światło pojaśniało, Maskull zobaczył, że postać jest przezroczysta, a poświata pochodzi z wewnątrz. Kończyny zjawy otulała mgła.

Wkrótce rysy twarzy zrobiły się wyraźne. Była to gładko wygolona twarz młodzieńca w wieku około dwudziestu lat. Odznaczała się dziewczęcą urodą i zuchwałą siłą mężczyzny; przyozdabiał ją sztuczny, zagadkowy uśmiech. Maskull poczuł świeży, tajemniczy dreszcz stanowiący mieszaninę udręki i rozkoszy człowieka obudzonego w środku zimy z głębokiego snu i oglądającego blask ciemnych, delikatnych kolorów przedświtu. Zjawa uśmiechnęła się i stojąc w bezruchu, spoglądała poza niego. Przeszedł go dreszcz zachwytu… i ogromnego wzruszenia. Gdy tak gapił się, jego poetyczna wrażliwość nabrała takiego nerwowego i nieokreślonego charakteru, że nie mógł tego już znieść i wybuchnął płaczem.

Gdy spojrzał ponownie, obraz prawie zniknął i po kilku dalszych minutach znów pogrążył się w całkowitej ciemności.

Zaraz potem pojawiła się druga figura. Ta również została przekształcona w żywą postać, ale Maskull nie był w stanie zobaczyć szczegółów twarzy i ciała z powodu jaskrawości promieniującego z niej światła. Blask, który pojawił się kolorze jasnego złota, skończył się jako złote płomienie. Rozświetlił cały podziemny krajobraz. Skalne półki, klify, sam Maskull, klęczący Corpang i dwa ciemne posągi – wszystko to ukazało się jak w blasku słońca, a cienie pojawiły się czarne i mocno zarysowane. Światło niosło ze sobą ciepło – było to jednak jakieś osobliwe ciepło. Maskull nie zauważył żadnego wzrostu temperatury, ale poczuł, że serce topi mu się do kobiecej miękkości. Jego męska arogancja i egotyzm niedostrzegalnie odpłynęły; jego osobowość wydawała się zanikać. To co pozostało nie było już wolnością ducha ani niefrasobliwością, ale pełnym pasji i prawie dzikim stanem umysłu ogarniętego żalem i strapieniem. Poczuł dręczącą go potrzebę służenia. Wszystko to było za sprawą ciepła figury i nie było skierowane na żaden obiekt.

Maskull rozejrzał się dookoła z niepokojem i utkwił wzrok w Corpangu. Położył mu rękę na ramieniu i wytrącił z modlitewnego transu.

— Corpang, muszę ci powiedzieć, co czuję.

Corpang uśmiechnął się słodko, ale nic nie odpowiedział.

— Już więcej nie dbam o moje własne sprawy — mówił dalej Maskull. — Co mogę zrobić dla ciebie?

— To bardzo dobrze, Maskull, że reagujesz tak szybko na niewidzialne światy.

Gdy to mówił, statua zaczęła znikać, a okolica pogrążała się w mroku. Emocje Maskulla powoli opadały, ale panem samego siebie stał się dopiero wówczas, gdy znalazł się ponownie w całkowitej ciemności. Poczuł wtedy wstyd z powodu swego chłopięcego wybuchu entuzjazmu i pomyślał ze smutkiem, że musi mieć jakieś braki w charakterze. Wstał.

Gdy tylko się wyprostował, z odległości nie dalszej niż jard od jego uszu dobiegł go męski głos. Był tylko trochę głośniejszy od szeptu, niemniej dało się odróżnić, że nie jest to głos Corpanga. Słuchając, nie mógł powstrzymać się od fizycznego drżenia.

— Maskull, czeka cię śmierć — przemówił niewidzialny mówca.

— Kto mówi?

— Zostało ci tylko kilka godzin życia. Nie zmarnuj tego czasu.

Maskulla zamurowało.

— Pogardzasz życiem — kontynuował cichy głos. — Naprawdę wyobrażasz sobie, że ten bogaty świat nie ma znaczenia, a życie to żart?

— Co mam robić?

— Żałować za swoje morderstwa, nie popełniać nowych, oddawać cześć…

Głos zamarł. Maskull czekał w ciszy na dalszy ciąg. Nic się jednak nie działo, a mówca, jak się okazało, odszedł. Maskulla opanowała nadnaturalna groza i ogarnęło go coś w rodzaju katalepsji.

W tym momencie dostrzegł, że jedna z figur ciemnieje, że jej blada, biała poświata zanika i przechodzi w czerń. Nie zauważył wcześniej, żeby się rozjaśniała.

W ciągu kilku minut powróciło normalne oświetlenie okolicy. Corpang wstał i wytrącił go z tego transu.

Maskull rozejrzał się, ale nikogo trzeciego nie zobaczył.

— Czyja figura była ostatnia? — zapytał. — Słyszałeś coś.

— Słyszałem ciebie, ale nic poza tym.

— Właśnie przepowiedziano mi śmierć, więc przypuszczam, że nie pożyję długo. Leehallfae też mi to prorokowało.

Corpang potrząsnął głową.

— Dużą wartość przykładasz do życia? — zapytał.

— Niezbyt. Ale to i tak jest przerażające.

— Śmierć?

— Nie. To ostrzeżenie.

Umilkli. Zapanowała głęboka cisza. Żaden z nich nie wydawał się wiedzieć, co robić dalej, gdzie iść. I wtedy obaj usłyszeli bicie bębnów. Było powolne, zdecydowane i robiące wrażenie – odległe i niezbyt głośne, ale w ciszy, bardzo wyraźne. Wydawało się dochodzić z jakiegoś niewidocznego miejsca po lewej stronie i na tej samej skalnej półce. Serce Maskulla zabiło szybko.

— Co to za dźwięki? — zapytał Corpang, wpatrując się w ciemność.

— To Surtur.

— A kim jest Surtur, że zapytam ponownie.

Maskull chwycił go za rękę i ścisnąwszy, nakazał milczeć. Od strony bębnów powietrze wypełniło się dziwnym światłem. Wzmacniało się coraz bardziej i stopniowo zalało całą scenerię. Okolicy nie oświetlało już światło Thire'a, tylko to nowe. I nie rzucało cieni.

Nozdrza Corpanga rozszerzyły się.

— Co to za ogień? — zapytał, prężąc się jeszcze zuchwalej.

— To „Ogień Muspelu”.

Odruchowo spojrzeli obaj na posągi. W dziwnej poświacie figury zmieniły się. Ich twarze przybrały nikczemną i straszną maskę Crystalmana.

Corpang krzyknął i zasłonił sobie oczy.

— Co to ma znaczyć? — jęknął po chwili.

— To pewnie oznacza, że życie jest złem, tak samo jak jego stwórca. I nie ma znaczenia, czy jest to jedna osoba czy trzy.

Corpang spojrzał ponownie, jak człowiek chcący przywyknąć do szokującego widoku.

— I to ma być naszą wiarą? — zapytał.

— Dla ciebie musi — odpowiedział Maskull. — Zawsze służyłeś najwyższemu i powinieneś to robić dalej. Po prostu okazało się, że Thire nie jest najwyższym.

Twarz Corpanga nabrzmiała czymś w rodzaju gniewu.

— Życie jest czystym oszustwem. Szukałem Thire'a przez całe życie i co znalazłem? To!

— Nie masz sobie co wyrzucać. Crystalman miał całą wieczność, by dojść do takiej przebiegłości, nie ma się więc co dziwić, że człowiek się w tym gubi nawet przy najlepszych chęciach. Co teraz zrobisz?

— Te bębny chyba się oddalają. Pójdziesz za nimi, Maskull?

— Tak.

— I gdzie one nas doprowadzą?

— Pewnie poza Threal.

— To wydaje mi się bardziej rzeczywiste niż rzeczywistość — powiedział Corpang. — Powiedz mi, kim jest Surtur?

— Wiadomo, że świat Surtura, czyli Muspel, jest pierwowzorem według którego powstał ten świat jako zniekształcona kopia. Crystalman jest życiem, natomiast Surtur jest czymś odmiennym od życia.

— Skąd to wiesz?

— Tak jakoś mi się to złożyło do kupy – z inspiracji, z doświadczenia, z rozmów z mędrcami twojej planety. Z każdą godziną utwierdzam się w tej wiedzy i przyjmuje ona bardziej zdefiniowany kształt.

Corpang stanął wyprostowany i popatrzył cierpko, z ożywieniem na trzy posągi, a wzrok miał nacechowany stanowczością.

— Wierzę ci Maskull. Nie potrzebuję lepszego dowodu. Thire nie jest najwyższym; a nawet w pewnym sensie jest najniższym. Jedynie krańcowa obłuda i podłość mogła zniżyć się do takich oszustw. Pójdę z tobą, ale nie po to, by odegrać rolę zdrajcy. Te sygnały mogą mnie w ogóle nie dotyczyć i być przeznaczone wyłącznie dla ciebie, więc jeśli mnie zostawisz…

— Nic nie obiecuję. Nie proszę, żebyś szedł ze mną. Jeśli wolisz zostać w tym swoim małym świecie albo masz jakieś wątpliwości, to lepiej zostań.

— Daj spokój! Nigdy nie zapomnę, co dla mnie zrobiłeś. Pospieszmy się, bo zgubimy te dźwięki.

Corpang ruszył bardziej niecierpliwie niż Maskull. Szli szybko w kierunku odgłosu bębnów. Przez ponad dwie mile ścieżka prowadziła poziomo wzdłuż skalnej półki. Tajemnicze światło stopniowo zanikało, zastępowane przez normalne oświetlenie Threalu. Rytmiczne uderzenia nie ustawały, ale były bardzo odległe. Nie byli w stanie zmniejszyć dystansu.

— Jakiego rodzaju człowiekiem jesteś? — Corpang nagle przerwał milczenie.

— W jakim znaczeniu?

— W jaki sposób wszedłeś w taką komitywę z Niewidzialnym? Jak to się stało, że ja, mimo moich nieustannych modłów i umartwień, nigdy nie miałem takich doświadczeń przed spotkaniem z tobą,? W czym jesteś lepszy ode mnie?

— Chyba nie da się zostać profesjonalistą w słyszeniu głosów — odpowiedział Maskull. — Ja mam umysł prosty i nieskrępowany… może dlatego czasem słyszę rzeczy, których ty dotychczas nie słyszałeś.

Corpang spochmurniał i zamilkł – upewniło to Maskulla co do jego dumy.

Półka skalna zaczęła się wznosić. Znaleźli się wysoko ponad półką po drugiej stronie rozpadliny. Droga skręciła ostro w prawo, po czym przeszli, jak po moście, nad otchłanią i drugą półką, wychodząc na szczyt przeciwległego klifu. Natychmiast stanęli przed szeregiem nowych urwisk. Szli za dźwiękiem bębnów wzdłuż podstawy tych wyniosłości. Gdy mijali wejście do wielkiej jaskini, okazało się, że bębnienie dochodzi z jej wnętrza. Weszli do środka.

— Ta droga prowadzi do zewnętrznego świata — stwierdził Corpang. — Czasami tędy wychodziłem.

— Niewątpliwie więc tam nas zaprowadzi. Wyznam, że nie będzie mi przykro zobaczyć jeszcze raz słońce.

— Masz teraz czas, żeby myśleć o słońcu? — zapytał Corpang ze zgryźliwym uśmiechem.

— Kocham blask słońca i raczej nie mam w sobie ducha fanatyzmu.

— A jednak, mimo wszystko, możesz się znaleźć tam przede mną.

— Nie bądź taki zgorzkniały — powiedział Maskull. — Powiem ci coś. Muspel nie może być obiektem pragnień z takiego prostego powodu, że w Muspelu nie ma pragnień. Pragnienia to atrybut tego świata.

— To po co ta twoja podróż?

— Iść ku przeznaczeniu, nie spiesząc się, to jedno, a biec tam najszybciej jak można, to całkiem coś innego.

— Myślisz, że mnie to można tak łatwo oszukać — powiedział Corpang, znów się uśmiechając.

Jaskinia była również oświetlona. Ścieżka zwęziła się i zaczęła wznosić. Nagle skręciła w górę pod kątem czterdziestu pięciu stopni – zaczęli się wspinać. Tunel stał się tak wąski, że Maskull przypomniał sobie klaustrofobiczne sny z dzieciństwa.

Wkrótce potem pojawiło się dzienne światło. Przyspieszyli, żeby zakończyć ostatni etap. Maskull wydostał się pierwszy do zewnętrznego świata kolorów i mrugając – cały brudny i krwawiący z licznych skaleczeń – stanął na zboczu skąpany w jaskrawym popołudniowym słońcu. Corpang, który deptał mu po piętach, tak odwykł od oślepiających promieni Branchspella, że musiał na kilka minut osłonić oczy rękami.

— Bębny ucichły — wykrzyknął nagle.

— Chciałbyś, żeby cały czas była muzyka? — powiedział sucho Maskull. — Nie wymagajmy zbytniego luksusu.

— Ale teraz nie mamy przewodnika. Nie jesteśmy w lepszej sytuacji niż poprzednio.

— No cóż, Corpang, Tormance to duży obszar. Ale ja mam niezawodną zasadę – idąc z południa, zawsze kieruję się na północ.

— W ten sposób dotrzemy do Lichstormu.

Maskull popatrzył na skały piętrzące się fantastycznie wokół nich.

— Widziałem te skały z Matterplay. Góry wyglądają teraz tak samo daleko, jak stamtąd, a zbyt dużo dnia nam nie pozostało. Jak daleko jest do Lichstorm?

Corpang spojrzał w dal.

— Nie wiem, ale jeśli nie zdarzy się jakiś cud, przed wieczorem tam nie dojdziemy.

— Czuję, że nie tylko dotrzemy tam przed wieczorem — powiedział Maskull — ale że ta noc będzie najważniejszą w moim życiu.

I usiadł, żeby odpocząć.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)