home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

Rozdział 3

Upadek Rzymu

W Eddorze

Podobnie, jak szefowie telluryjskich korporacji spotykają się w swoich klubach, by omówić sprawy biznesowe, tak samo Jego Ultymatywna Wysokość, Supremator Eddoru, spotkał się ze swoim zastępcą Gharlanem na pogawędkę po pracy.

— To co zrobiłeś na Tellusie, to była dobra robota — zaczął Supremator. — Na pozostałych trzech planetach oczywiście również, ale z całej grupy Tellus odstawał najbardziej od naszych wymagań. Gdy te narody atlantyckie tak dokładnie wyniszczyły się wzajemnie, sądziłem, że ta rzecz nazywana „demokracją” zostanie zapomniana na zawsze, okazało się jednak, że jest bardzo trudna do wyplenienia. Ale teraz, mam nadzieję, że sytuację w Rzymie masz całkowicie pod kontrolą?

— Definitywnie. Mitrydates z Pontu był moim agentem. Tak samo Sulla i Mariusz. Z ich pomocą wybiłem praktycznie wszystkie mózgi Rzymu i zredukowałem tę, tak zwaną, „demokrację” do wyjącego, bezmyślnego tłumu. Mój Neron dokończy sprawę. Rzym jeszcze przetrwa siłą rozpędu przez kilka pokoleń, będzie się nawet rozszerzał, ale tego, co zrobi Neron, nie da się cofnąć.

— To dobrze. Zadanie jest rzeczywiście trudne.

— Właściwie, to nie jest trudne... tylko strasznie monotonne — powiedział z goryczą Gharlane. — Praca z krótko żyjącą rasą jest okropna. Każde z tych stworzeń żyje tylko chwilę, zmieniają się tak szybko, że nie nie można ich nawet na chwilę spuścić z oka. Chciałem sobie zrobić mały urlop i pojechać do naszego starego wszechświata, ale wygląda na to, że nie będę mógł tego zrobić, zanim sytuacja się nie ustabilizuje.

— To już nie potrwa zbyt długo. Weź pod uwagę, że wraz z rozwojem rasy, średnia długość życia się wydłuża.

— Możliwe, niemniej nikt nie ma nawet w połowie tylu kłopotów, co ja. Zadania innych posuwają się zgodnie z planem, a na moich czterech planetach jest gorsze piekło niż w obu pozostałych galaktykach razem. To nie jest moja wina. Jeśli nie liczyć ciebie, jestem najefektywniejszym operatorem jakiego mamy, nie rozumiem więc dlaczego to ja mam być kozłem ofiarnym.

— Właśnie dlatego, że jesteś naszym najefektywniejszym operatorem — gdyby powiedzenie, że Eddorianin się uśmiecha miało sens, można by powiedzieć, że Supremator się uśmiechnął. — Znasz równie dobrze, jak ja, wyniki analiz Integratora.

— Tak, ale zastanawiam się coraz bardziej, czy powinienem w to wierzyć bez zastrzeżeń. Zarodniki wymarłej formy życia, odpowiednie środowisko, zasady prawdopodobieństwa – mydlenie oczu! Zaczynam podejrzewać, że prawdopodobieństwo zostało specjalnie dla mnie naciągnięte do granic tolerancji. Ale jak tylko znajdę tego, kto naciągał, to będziemy mieli puste miejsce w Wewnętrznym Kręgu.

— Nie przeginaj, Gharlane! — ton Suprematora stwardniał. — Kogo podejrzewasz? Może oskarżasz?

— Na razie nikogo. Nigdy tego nie analizowałem pod tym kątem. Niczego nie podejrzewałem ani nikogo nie oskarżałem. Ale jak coś odkryję, to nie odpuszczę.

— Wbrew mojej woli? Wbrew moim rozkazom? — oburzył się Supremator.

— Powiedzmy, że raczej z twoim poparciem — odparł bez zmieszania zastępca. — Jeśli ktoś kopie dołki pode mną, a ty o tym nie wiesz, to w jakiej możesz być sytuacji? Przypuśćmy, że mam rację i na tych czterech moich planetach coś źle poszło, bo mąci ktoś z Wewnętrznego Kręgu. Kto będzie wtedy następny po mnie? Skąd wiesz, że tobie nie robią czegoś podobnego, tylko bardziej ostrożnie? Moim zdaniem, powinniśmy to poważnie przemyśleć.

— Hm... Chyba masz rację... Jest parę takich niepasujących rzeczy. Jeśli je wziąć osobno, wydają się nieistotne, ale razem... i w takim kontekście...

W ten sposób potwierdziło się przewidywanie Starszych Aryzji, że Eddorianie na tym etapie nie domyślą się ich istnienia i Eddor straci szansę, by na czas rozpocząć przygotowania do efektywnej walki przeciw Galaktycznemu Patrolowi aryzyjskiej Cywilizacji, który wkrótce miał być powołany do istnienia.

Gdyby któryś z tych dwóch był mniej podejrzliwy, mniej zazdrosny, mniej arogancki i żądny władzy – innymi słowy, nie był Eddorianinem – ta Historia Cywilizacji nigdy nie zostałaby napisana. Albo byłaby inna i kto inny by ją pisał.

Obaj byli, jednak, Eddorianami.

W Aryzji

W krótkim okresie między upadkiem Atlantydy, a dojściem Rzymu do szczytu swojej potęgi, Eukonidor z Aryzji nie postarzał się wcale. Wciąż był młodzieńcem. Przez wiele stuleci był i jeszcze przez wiele stuleci będzie Strażnikiem. Choć jego umysł był potężny na tyle, by rozumieć wizualizację rozwoju Cywilizacji opracowaną przez Starszych – w rzeczywistości zrobił już znaczący postęp we własnej wizualizacji Wieloświata – nie był wystarczająco dojrzały, by zachować spokój w obliczu wydarzeń, do których powinno dojść zgodnie ze wszystkimi wizualizacjami.

— Twoje reakcje są całkowicie naturalne, Eukonidorze. — Drounli, kreator zajmujący się głównie planetą Tellus, włączył się delikatnie w myśli młodego Strażnika. — To, jak wiesz, nie sprawia nam przyjemności, ale jest konieczne. Bez tego nie da się zapewnić triumfu Cywilizacji.

— I nie da się zrobić niczego, by ulżyć...? — Eukonidor urwał.

Drounli wyczekiwał chwilę. — Masz jakiś pomysł?

— Nie — przyznał młodszy Aryzjanin — ale pomyślałem... że wy Starsi, bardziej doświadczeni... silniejsi... moglibyście...

— Nic nie możemy zrobić. Rzym musi upaść. Musimy na to pozwolić.

— To będzie więc Neron? I nic nie możemy zrobić?

— Neron. Niewiele możemy zrobić. Nasze formy cielesne, Petroniusz, Acte i pozostali, zrobią, co będą mogli, ale ich możliwości będą dokładnie takie same, jak innych ludzi w tamtych czasach. Muszą się powstrzymać, gdyż użycie fizycznych czy umysłowych mocy zostałoby natychmiast wykryte. Z drugiej strony, Neron, czyli Gharlane z Eddoru, będzie działał bardziej otwarcie.

— Wspaniale. Praktycznie żadnych ograniczeń, z wyjątkiem czysto fizycznych. No, ale jeśli nic się nie da zrobić... Jeśli Neron musi zasiać to ziarno upadku...

I tym ponurym akcentem dyskusję zakończono.

W Rzymie

— Liwiusz! Po co komu takie życie? — gladiator Patroclus mówił do towarzysza z celi. — Żywią nas dobrze, dbają, ćwiczą jak konie. I jak konie stoimy niżej od niewolników. Niewolnicy mają chociaż jakąś swobodę poruszania, a większość z nas żadnej. Walczymy z każdym i wszędzie, gdzie nam każą nasi przeklęci właściciele. Ci co przeżyją walczą ponownie. Każdego jednak czeka pewny koniec. Miałem kiedyś żonę i dzieci. Ty też. Jest jakakolwiek szansa na to, że któryś z nas, kiedykolwiek ich znów zobaczy, albo chociaż dowie się, czy żyją? Nie ma. Czy za tę cenę warto żyć? Ja uważam, że nie.

Liwiusz z Bitynii, spoglądający przez kratę celi na gładki piasek areny i udekorowany kwiatami i purpurowymi tkaninami tron Nerona, odwrócił się i zmierzył drugiego gladiatora od stóp do głowy. Mocno umięśnione nogi, wąskie biodra, trójkątny tors i potężne ramiona. Lwia głowa otoczona potarganą grzywą rudych włosów. I oczy, piwne ze złotymi plamkami, teraz ponure i zimne, spoglądające dziko i z niechęcią.

— Mniej więcej czegoś takiego oczekiwałem — powiedział spokojnie Liwiusz — dobrze to zorganizowałeś, Patroclus. Niby nic się nie działo, ale dla kogoś znającego gladiatorów, tak dobrze jak ja, było od kilku tygodni jasne, że coś się szykuje. Rozumiem, że ktoś narażał swoje życie za mnie i że nie powinienem pytać, kim on może być.

— Ktoś narażał, a ty nie powinieneś pytać.

— Niech tak będzie. Należy więc podziękować bogom i mojemu nieznanemu sponsorowi za to, że jestem całkowicie z tobą. Nie, żebym miał nadzieję. Bo mimo że twoi ziomkowie hodują takich mężczyzn – a z twojej budowy, włosów i oczu widać, że pochodzisz od Spartakusa – to wiemy, że nawet on nie dał rady. A teraz jest dużo gorzej, gorzej niż wtedy. Nikt z tych, co spiskowali przeciw Neronowi nie miał szans powodzenia, nawet ta fałszywa suka, jego matka. Wszyscy umarli, dobrze wiesz w jaki sposób. Neron to bestia, najgorsza z najgorszych. Poza tym, jego szpiedzy są najlepsi, jacy kiedykolwiek byli na świecie. Myślę tak samo jak ty, ale umrę zadowolony, jeśli uda mi się zabrać ze sobą paru pretorianów. A twój plan mi się nie podoba. Bezskuteczny szturm na podium. Czy ty w ogóle zakładasz jakiś sukces?

— Oczywiście — Trak wyszczerzył zęby w wilczym uśmiechu. Jego szpiedzy są, jak powiedziałeś, bardzo dobrzy, ale tym razem my jesteśmy lepsi. Równie twardzi i równie brutalni. Wielu jego szpiegów wśród nas umarło. Z pozostałych, większość, o ile nie wszyscy, jest nam znana. Oni też umrą. Na przykład Glatius. Czasami, jeśli bogowie sprzyjają, człowiek może zabić innego, lepszego od siebie, ale Glatius zrobił to sześć razy z rzędu, bez jednego draśnięcia. Niemniej przy następnej okazji, mimo protekcji Nerona, umrze. Wyrok zapadł, a gladiatorzy mają takie triki, o jakich Neron nie słyszał.

— Święta prawda. Jedno pytanie, a może też zacznę mieć nadzieję. To nie jest pierwszy spisek gladiatorów przeciw Ahenobarbowi1. Dotychczas, zanim spiskowcy zdołali do czegoś dojść, byli wystawiani przeciwko sobie, a kciuk był zawsze w dół, żadnej litości. Czy to...? — Liwiusz urwał.

— Tym razem nie. I to daje mi nadzieję. Tym razem gladiatorzy nie są sami. Mamy potężnych przyjaciół na dworze. Jeden z nich od dawna ostrzy nóż, by wbić go między żebra Nerona. To że on wciąż ma ten nóż i że my wciąż żyjemy jest dostatecznym dowodem na to, że Ahenobarbus, matkobójca i podpalacz, niczego nie podejrzewa.

(W tym momencie Neron siedzący na swoim tronie wybuchnął śmiechem, jego wielkie ciało zatrzęsło się radośnie, co Petroniusz i Tygellinus przypisali śmiertelnym jękom chrześcijańskiej kobiety na arenie.)

— Jest może coś, o czym powinienem wiedzieć, by stać się bardziej przydatny? — zapytał Liwiusz.

— Kilka rzeczy. Więzienia są tak przepełnione chrześcijanami, że ci umierają, śmierdzą i wywołują choroby. Żeby poprawić sytuację, kilkuset z nich ma zostać jutro ukrzyżowanych.

— No to co? Wszyscy wiedzą, że zatruwali studnie, mordowali dzieci i uprawiali czary. Czarownicy i wiedźmy.

— To prawda — Patroclus wzruszył potężnymi ramionami — ale potem, jutro w nocy, jak już będzie całkiem ciemno, pozostałych kilkuset, których nie ukrzyżowano... Widziałeś kiedy sarmentitii i semaxii2?

— Tylko raz. Paskudne przedstawienie. Naprawdę. Równie wstrząsające, jak śmierć człowieka umierającego na twoim mieczu. Mężczyźni i kobiety owinięci w nasączone olejem szmaty, posmarowani smołą i przykuci do pala, to rzeczywiście wspaniałe pochodnie. Chcesz powiedzieć, że...?

— Tak. W prywatnych ogrodach cezara. A gdy będzie najwidniej, Neron ma zrobić paradę. Gdy jego rydwan minie dziesiątą pochodnię, nasz sojusznik uderzy nożem. Pretorianie rzucą się na pomoc, ale będzie krótki moment zamieszania, który wykorzystamy, zabijając straże. W tym czasie inni z naszej grupy opanują pałac i zabiją wszystkich mężczyzn, kobiety i dzieci, sprzyjających Neronowi.

— Bardzo ładne. Teoretycznie. — Bityńczyk był szczerze sceptyczny. — A jak się tam dostaniemy? Niektórzy gladiatorzy, tacy mistrzowie jak Patroclus z Tracji, mogą czasami, w wolnym czasie, jeśli poproszą, brać udział w takich widowiskach, ale większość z nas będzie zamknięta, pod strażą.

— To już zostało załatwione. Nasi sojusznicy blisko tronu oraz pewni szlachetni obywatele Rzymu, którzy wygrali ogromne sumy dzięki naszym zwycięstwom, wymogli na naszych właścicielach, by zaraz po masowym ukrzyżowaniu wydali w gaju Klaudiusza, naprzeciwko ogrodów cezara, wielki bankiet dla wszystkich gladiatorów.

— O! — Liwiusz odetchnął głęboko, a oczy mu zabłysły. — Na Baala i Bachusa! Na jędrny biust Izydy! Pierwszy raz od lat, zaczynam czuć, że żyję! Nasi panowie umrą pierwsi, a potem... zaraz, a broń?

— Dostaniemy. Gapie przyniosą zbroje i tarcze, pod ubraniem. Nasi właściciele, tak, oczywiście najpierw, a potem pretorianie. Ale, Liwiusz, pamiętaj, Tygellinus, ich dowódca, jest mój, tylko mój. Mam zamiar osobiście wyciąć mu serce.

— Zgoda. Słyszałem, że miał twoją żonę przez jakiś czas. Wydajesz się być całkiem pewien tego, że dożyjesz jutrzejszego wieczora. Na Baala i Isztar, chciałbym tak się czuć. Gdy mam po co żyć, czuję jak wywracają mi się flaki i słyszę plusk wioseł Charona. Chcę czy nie, może się zdarzyć, że jakiś nieopierzony sieciarz omota mnie swoją siecią i nie będzie znaków łaski tego popołudnia. Natura tłumu, poczynając od cezara, jest taka, że nawet ty możesz dostać pollice verso3, gdy upadniesz.

— To prawda, ale jeśli chcesz żyć, to lepiej postaraj się przezwyciężyć te uczucia. Jeśli chodzi o mnie, to jestem wystarczająco bezpieczny. Ślubowałem Jowiszowi, a ten kto mnie chronił do tej pory, nie opuści mnie i teraz. Każdy człowiek, czy rzecz, który stanie mi twarzą w twarz w tych igrzyskach, umrze.

— Mam nadzieję, bo... Słuchaj! Rogi... ktoś tu idzie!

Drzwi otworzyły się i wszedł lanista4, właściciel gladiatorów, obładowany bronią i zbroją. Drzwi zamknęły się i szczęknęła zewnętrzna zasuwa. Przybysz był wyraźnie podniecony, ale stanął i przez kilka sekund spoglądał w milczeniu na Patroclusa.

— No, żelazne serce — wykrzyknął w końcu — nie jesteś ciekaw, co dostałeś dzisiaj do roboty?

— Nieszczególnie — odpowiedział obojętnie Patroclus — tylko o tyle, żeby wiedzieć, jak mam się ubrać. A co? Coś specjalnego?

— Bardzo specjalnego. Sensacja roku. Sam Fermius. Bez ograniczeń. Wolny wybór broni i zbroi.

— Fermius! — wykrzyknął Liwiusz — Gal Fermius? Niech Atena osłoni cię swoją tarczą!

— Tego samego życz też mnie — przytaknął bezdusznie lanista — bo zanim się dowiedziałem, kto będzie przeciwnikiem, postawiłem jak głupi sto sestercji na tego tu Patroclusa, przy stawce tylko jeden do dwóch. Ale słuchaj, rudy, jeśli wygrasz z Fermiusem, dam ci jedną trzecią wygranej.

— Dzięki. Dostaniesz swoje. Fermius jest dobry i sprytny. Dużo o nim słyszałem, chociaż nigdy nie widziałem w działaniu. Gorzej, że on mnie widział. Jest ciężki i szybki, trochę lżejszy ode mnie i nieco szybszy. Wie, że ja zawsze walczę po tracku i byłoby głupotą próbować czegoś innego. On walczy po tracku lub samnicku5 w zależności od przeciwnika. Przeciw mnie pewnie zdecyduje się na samnicki. Może wiesz?

— Nie. Nic nie mówili. Może zdecydować w ostatnim momencie.

— Bez ograniczeń, przeciw mnie. Będzie walczył po samnicku. Musi. Walki bez ograniczeń są wyczerpujące, ale to daje mi szansę zastosowania nowego triku. Wezmę ten miecz, bez pochwy, dwa sztylety i mój gladius6. Przynieś mi też buzdygan; w trackim uzbrojeniu jest najlżejszy prawdziwy buzdygan.

— Buzdygan! Chcesz walczyć po tracku buzdyganem przeciw samnicie?

— Dokładnie. Buzdyganem. Będę nim walczył z Fermiusem, a może wolisz sam to zrobić?

— Gdy przyniesiono buzdygan, Patroclus ujął go w obie ręce, zrobił szeroki zamach i walnął nim o ścianę. Głowica pozostała cała. Nieuszkodzona. Czekali.

— Zawyły trąby. Ryk ogromnego tłumu przycichł i zapanowała niemal cisza.

— Wielki czempion Fermius versus wielki czempion Patroclus — usłyszeli chrapliwy anons. — Pojedyncza walka. Każda broń wcześniej wybrana może być użyta w dowolny sposób. Nie ma odpoczynków, nie ma przerw. Wchodzą!

— Dwie postacie w zbrojach wyszły na środek areny. Zbroja Patroclusa, poczynając od wysokiego hełmu, włącznie z tarczą, była z matowo połyskującej stali, bez żadnych ozdób, cała porysowana i pokaleczona. Było jasne, że jest to zbroja przeznaczona do walki i że była używana. Natomiast Gal wystąpił w samnickiej półzbroi udekorowanej zgodnie z upodobaniami jego ludu. Na hełmie Fermiusa pyszniły się trzy jaskrawo ufarbowane pióra, a jego tarcza i kirys, emaliowane w kolorach połowy spektrum, wyglądały tak, jakby ich nigdy nie używano.

Oddzieleni od siebie na pięć jardów, gladiatorzy zatrzymali się i obrócili w kierunku podium, na którym spoczywał Neron. Szmer rozmów ucichł, buzdygan wywołał niemało komentarzy i spekulacji. Patroclus wyciągnął swoją ciężką broń w górę; Gal zakręcił swoim długim, ostrym mieczem. Po czym śpiewnie wyrecytowali chórem:

Ave, Caesar Imperator!
Morituri te salutant!

Flaga sygnalizująca start opadła i na ten znak, zanim jeszcze dotknęła gruntu, obaj mężczyźni ruszyli. Fermius zwijał się i skakał, ale chociaż szybki, okazał się być niewystarczająco szybkim. Buzdygan, mimo że przed chwilą wydawał się taki ciężki, w rękach Traka stał się cudownie ruchliwy; zakręcił w powietrzu, celując wprost w środek ciała Gala. Nie dosięgnął celu. Patroclus miał nadzieję, że oprócz niego nikt więcej się nie zorientował, że wcale nie zamierzał dosięgnąć przeciwnika. Fermius, by uniknąć uderzenia, musiał jednak zmienić krok i wypadł z doskonałego rytmu swojego ataku. A wtedy Patroclus uderzył ponownie. A potem jeszcze raz.

Ale jak już powiedziano, Fermius był i silny, i szybki. Pierwsze uderzenie wyprowadzone bekhandem na jego gołą prawą nogę, trafiło w tarczę. Leworęczne źgnięcie, obciążone tarczą, jak to bywa z lewą ręką, tak samo. Kolejny atak, z podstępnego forhendu, jak poprzednio. W trzecim ataku wściekle zawirował miecz. Fermius, nie mając w tym momencie możliwości użycia czegoś innego, sparował częściowo mieczem. Cięcie poszło górą, ścinając pióra, czerwone, zielone i białe. Walczący rozdzielili się i krótko zmierzyli wzrokiem.

Z punktu widzenia gladiatorów dotychczasowa walka była jedynie próbną potyczką. To, że Gal stracił swoje pióra i że jego zbroja wykazywała duże braki w emalii, nie znaczyło nic więcej ponad to, że atak, zaplanowany przez Traka jako zaskakujący, nie powiódł się. Obaj wiedzieli, że walczą z najstraszliwszym przeciwnikiem tego świata, ale jeśli ta świadomość wywierała na nich jakiś wpływ, to na zewnątrz nic nie dało się poznać.

Tłum oszalał. Nigdy wcześniej nie widziano tutaj starcia bardziej mrożącego krew w żyłach niż to. Śmierć, nagła i gwałtowna, wisiała w powietrzu. Arena była nią przesycona. Serca w ekstazie podchodziły do gardeł. Każdy obecny, mężczyzna czy kobieta, poczuł ten szczególny dreszcz, powiew śmierci groźny dla kogoś innego i każdym włóknem swojego ciała żądał więcej. Więcej! Każdy widz wiedział, że jeden z tych dwóch mężczyzn umrze tego popołudnia. Nikt nie chciał i nie pozwoliłby żyć im obu. Miała być śmierć i będzie śmierć.

Kobiety z wypiekami, poczerwieniałe z emocji, piszczały i krzyczały. Mężczyźni tupali i wymachiwali rękami, wrzeszczeli i przeklinali. Wielu z nich, zarówno kobiety jak i mężczyźni, robiło zakłady.

— Pięćset sestercji na Fermiusa! — krzyczał ktoś, wymachując tabliczką i rylcem.

— Stoi! — rozległo się w odpowiedzi. — Gal jest załatwiony. Patroclus go dostanie!

— Tysiąc przeciw — stawiał inny — Patroclus stracił swoją szansę i nie dostanie następnej. Tysiąc na Fermiusa!

— Dwa tysiące!

— Pięć tysięcy!

— Dziesięć!

Walczący rzucili się na siebie, zawirowali, uderzyli mieczami. Tarcze zderzyły się z hałasem, miecze zabrzęczały. Do przodu, do tyłu, obrót, odskok, doskok, minuta za minutą trwał niekończący się pokaz umiejętności, szybkości, siły i wytrzymałości. I w miarę jak walka przedłużała się, bardziej niż to przewidywali najwięksi optymiści, napięcie rosło.

Tłum zawył z aprobatą, gdy krew spłynęła purpurą po nogach Gala. Tłuszcza szalała, gdy krew tryskała ze spojeń zbroi Traka.

Żaden człowiek nie wytrzyma takiego tańca przez dłuższy czas. Obaj zmęczyli się szybko i ruszali się wolniej. Wykorzystując przewagę ciężaru swojego i swojej zbroi, Patroclus zmusił Gala do zajęcia wygodnej dla siebie pozycji, zmobilizował resztę sił, zrobił krótki wypad w przód i ciął silnie w dół.

Pokrwawiona rękojeść miecza obróciła mu się w rękach, klinga uderzyła płazem i złamała się z brzękiem. Fermius, chociaż zaskoczony brutalną siłą nieudanego ataku, zareagował błyskawicznie, rzucił miecz i chwycił gladius, by wykorzystać cudowną okazję.

Złamanie się miecza nie było jednak przypadkowe. Patroclus wcale nie próbował odzyskać równowagi, tylko przykucnął, robiąc unik i wciąż w przysiadzie chwycił buzdygan, o którym wszyscy oprócz niego zapomnieli i uderzył. Uderzył, wkładając w to całą siłę dłoni, nadgarstków, rąk, ramion i doskonałego ciała.

Żelazna głowica ciężkiej broni uderzyła w środek kirysu Gala, który chrupnął i wgniótł się, jakby był z tektury. Wydawało się, że Fermius unosi się, składa wpół na buzdyganie i leci w powietrzu. Mimo że upadając na ziemię, Gal był już prawdopodobnie martwy – takie uderzenie zabiłoby słonia – Patroklus skoczył na niego. Dla tłuszczy nie robiło to różnicy i gdyby nawet wiedziano, że Fermius nie żyje, tłum i tak by skandował o jego życie. Podnosząc więc głowę przeciwnika i przykładając mu do szyi sztylet, Patroklus pytał cezara o jego imperatorską wolę.

Tłum, oszalały z emocji, wpadł w jeszcze większy szał. Najdrobniejsza myśl o miłosierdziu nie mogła i nie pojawiła się w tym chorym z żądzy krwi zgromadzeniu. Żadne współczucie dla człowieka, który stoczył taką wspaniałą walkę. W mniej gorącej chwili może by i chcieli, żeby przeżył i bawił ich ponownie, ale teraz, przez prawie pół godziny, uwielbiali ten gorący, zapierający dech powiew śmierci. Teraz chcieli i mieli ostateczny dreszcz.

— Śmierć! — Mury zatrzęsły się od ryku żądającego tłumu. — Śmierć! ŚMIERĆ!

Prawy kciuk Nerona obrócił się w dół. Wszystkie westalki powtórzyły jego gest. Pollice verso. Śmierć. Ogłuszające wycie tłumu stało się jeszcze głośniejsze.

Patroclus opuścił sztylet, wykonując zbędny cios. — Peractum est!7 — Ryknął ogłuszająco tłum.

* * * * *

W ten sposób rudy Trak wciąż żył, a także, ku własnemu zdziwieniu, żył Liwiusz.

— Miło cię widzieć, Spiżowe Serce. Na białe uda Ceres, naprawdę miło — usłyszał Patroclus, gdy spotkali się następnego dnia. Nigdy nie widział Bityńczyka w tak dobrym nastroju. — Pallas Atena ochroniła cię, tak jak o to prosiłem. Ale na czerwony dziób Tota i święty Zaimph8 Tanit, przeżyłem chwilę horroru, gdy zrobiłeś ten szybki wypad i nie trafiłeś. Potem, po prawdziwym ataku, oszalałem jak wszyscy. No i teraz, przeklęty los, będziemy chyba musieli wszyscy na to uważać, chociaż niekoniecznie, walki bez ograniczeń, chwała Ninurcie Porażaczowi9 i jego szkarłatnej włóczni, nie zdarzają się tak często.

— Ty też sobie nieźle poradziłeś, jak słyszę — Patroclus przerwał elokwencje przyjaciela. — Pierwszych dwóch nie widziałem, ale zobaczyłem jak pokonujesz Kalendiosa. On stoi wysoko w rankingu, jest jednym z najlepszych tutaj. Bałem się, że cię dostanie, ale jak widzę, tylko źgnął cię parę razy. Dobra robota.

— Modlitwa, chłopcze. Modlitwa robi swoje. Dzięki modlitwie do Szamasza10 zgarnąłem niezłą sumę. Flaki mi się znów pozwijały jak należy, więc wiedziałem, że wróżby są pomyślne. Aha, zauważyłeś tę rudą grecką modelkę wdzięczącą się do ciebie, gdy szedłeś walczyć z Fermiusem?

— Nie wygłupiaj się. Miałem wtedy co innego do roboty.

— Tak pomyślałem. Ona pewnie też, bo po chwili przyszła z lanistą i robiła słodkie oczy do mnie. Wygląda na to, że po tobie jestem najlepszy. Co za dziwka! W każdym bądź razie poczułem się lepiej i zanim poszła, nabrałem pewności, że byle jaki retiarius11, co tylko macha trójzębem, nie omota mnie siecią. No i tak było. Jeszcze trochę takich walk i sam zostanę czempionem. Widziałeś, kopią dziury pod krzyże? Otrąbili już początek uroczystości. Szykuje się niezły pokaz.

Zjedli obficie i z nieposkromionym apetytem stos żywności zapewnionej przez Nerona. Potem powrócili do swojej celi, by ujrzeć krzyże, stojące tak gęsto, jak tylko było to możliwe, zapełniające cały obszar areny, a na każdym wisiał chrześcijanin.

I prawdę mówiąc, ci dwaj mężczyźni bawili się nieźle przez całe te koszmarne popołudnie. Byli to bowiem ludzie po najtwardszej szkole życia, jaką widział ten świat. Rygorystycznie przygotowani do obcowania na rozkaz z bezlitosną śmiercią; gotowi na nią, w razie potrzeby. Nie powinniśmy ich osądzać z punktu widzenia norm pochodzących z łagodniejszych, miększych czasów.

Popołudnie minęło, nadszedł wieczór. Wszyscy gladiatorzy Rzymu zebrali się w gaju Klaudiusza, wokół stołów pękających pod ciężarem jedzenia i picia. Nie brakowało również kobiet, kobiet do wzięcia i pragnących, by je wziąć. Rozpoczęła się dzika zabawa. Ale chociaż wydawało się, że wszyscy jedzą i piją bez ograniczeń, to jednak mnóstwo wina zostało zmarnowane. A gdy niebo pociemniało, większość gladiatorów zaczęła się pozbywać swoich towarzyszek pod takim czy innych pretekstem i przybliżać do drogi oddzielającej ucztujących od tłumu gapiów w długich płaszczach.

Gdy było już całkiem ciemno, od strony ogrodów cezara rozbłysły w niebo ognie. Wzdłuż drogi wybuchł krótki tumult z udziałem gladiatorów i gapiów w płaszczach, po czym lepiej lub gorzej uzbrojeni mężczyźni pobiegli z powrotem na teren uczty. Miecze, sztylety, gladiusy uderzały, źgały i cięły. Stoły i ławy pokryły się czerwienią, ziemia i trawa spłynęła krwią.

Spiskowcy rzucili się teraz ku jasno oświetlonym ogrodom cezara. Patroclus został z tyłu. Miał problem ze znalezieniem zbroi wystarczająco dużej dla niego. Opóźniło go też to, że musiał ściąć trzech obcych lanistów, zanim mógł dostać się do własnego, tego, którego naprawdę chciał zabić. Gdy Petroniusz go dogonił i chwycił za ramię, grupa była już daleko przed nim.

Pobladły i drżący Arbiter elegantiae stracił gdzieś swój wygląd beztroskiego Rzymianina.

— Patroclus! W imię Bachusa, Patroclus, dlaczego oni już tam idą? Nie było sygnału. Nie mogłem się zbliżyć do Nerona!

— Co? — wykrzyknął Trak. — Na Wulkana i jego demony! Był! Sam słyszałem. Co się stało?

— Wszystko — Petroniusz oblizał wargi. — Stałem tuż za nim. Nie było nikogo w pobliżu, kto mógłby przeszkodzić. To było, powinno być, łatwe. Ale gdy wyjąłem nóż, nie mogłem się poruszyć. Te jego oczy, Patroclus, przysięgam na białe piersi Wenus! Jego diabelskie oczy. Nie mogłem ruszyć palcem. Mówię ci! A potem, chociaż nie chciałem, odwróciłem się i uciekłem.

— A jak mnie znalazłeś? Tak szybko?

— Nie... nie wiem — wzburzony Arbiter zawahał się. — Biegłem, biegłem i znalazłem się tutaj. Co my teraz... co ty teraz zrobisz?

— Patroclus myślał intensywnie. Wierzył bez zastrzeżeń, że Jowisz go chroni osobiście. Wierzył w pozostałych bogów i boginie Rzymu. Na wpół wierzył w niezliczone bóstwa Grecji, Egiptu, a nawet Babilonu. Tamten świat był prawdziwy i bliski. Diabelskie oczy były tylko jednym z niewyjaśnionych elementów codziennego życia. Niemniej, bez względu na łatwowierność, a może po części z jej powodu, wierzył też mocno w siebie, w swoją siłę. Szybko więc podjął decyzję.

— Jowiszu, strzeż mnie przed diabelskim okiem Ahenobarba! — zawołał głośno i odwrócił się.

— Gdzie idziesz? — zapytał Petroniusz, trzęsąc się.

— Zrobić to, co ty przysięgałeś zrobić, zabić nadętą ropuchę. I zrobić Tygellinowi to, co mu dawno temu obiecałem.

Biegnąc szybko, wkrótce dogonił swoich towarzyszy i wpadł bez oporu w tumult. Był wielkim czempionem, Patroklusem, wykonującym swój fach, trudny fach, znany mu tak dobrze. Żaden pretorianin ani żołnierz nie mógł stanąć mu bez ryzyka. Nie miał swojej trackiej zbroi, ale to co miał wystarczało. Jeden po drugim zagradzali mu drogę i jeden po drugim padali.

Neron, siedzący beztrosko z urodziwym chłopcem po prawej i piękną kokotą po lewej, spoglądał z ciekawością przez szmaragd na palące się pochodnie, poświęcając jedynie drobną część swojego eddorskiego umysłu spotkaniu Patroclusa i Tygellinusa.

Pozwolić Trakowi zabić dowódcę pretorianów czy nie, zastanawiał się. W zasadzie nie miało to znaczenia. Tak naprawdę nic na tej wrogiej planecie, denerwującej, drobnej cząstce kosmicznego pyłu na eddorskiej mapie wszechświata, nie miało znaczenia. Miałby jedynie małą rozrywkę, obserwując jak gladiator zaspokaja swoją zemstę, tnąc Rzymianina na kawałki. Z drugiej strony musi jednak zachować profesjonalizm. Patrząc pod tym kątem, nie może pozwolić, by Trak zabił Tygellinusa, gdyż temu przeznaczone jest zrobić jeszcze kilka rzeczy. Powinien zostać całkowicie zdeprawowany i w końcu poderżnąć sobie gardło brzytwą. Chociaż Patroclus się tego nie dowie, bo z technicznego punktu widzenia nie powinien, jego zemsta byłaby niczym w porównaniu z tym, co nieszczęsny Rzymianin sam sobie zrobi.

Tak więc dobrze wycelowane uderzenie strąciło hełm z głowy Patroclusa, a buzdygan roztrzaskał mu mózg na miazgę.

* * * * *

W ten sposób zakończyła się ostatnia próba ocalenia cywilizacji rzymskiej. Fiasko było tak całkowite, że nawet tak skrupulatni historycy jak Tacyt czy Swetoniusz wspomnieli jedynie o drobnej awanturze na przyjęciu w ogrodach Nerona.

* * * * *

Planeta Tellus okrążyła swoje słońce jakieś dwa tysiące razy. Sześćdziesiąt kilka pokoleń ludzi urodziło się i umarło, lecz to wciąż nie wystarczało. Aryzyjski program genetyczny potrzebował więcej czasu. Tak więc Starsi, po odpowiedniej dyskusji, zgodzili się, że ta cywilizacja również musi upaść. Gharlane z Eddoru odwołany do pracy, podczas jakże krótkich wakacji, zastał sprawy w bardzo złym stanie i ruszył żywo, by je naprawić. Zabił jednego z członków Wewnętrznego Kręgu, ale najprawdopodobniej musiał w to być zamieszany jeszcze jeden.




  1. Lucius Domitius Ahenobarbus – cesarz Neron.
  2. Określenie pochodzące z „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza: Takich zwą sarmentitii i semaxii... Przybiorą ich w bolesne tuniki, napojone żywicą, przywiążą do słupów i podpalą... Tom III/Rozdział 16.
  3. Pollice verso (łac.) – kciuk odwrócony (w dół).
  4. Lanista (łac.) – właściciel szkoły gladiatorów.
  5. Tracy, Samnici – wojownicze plemiona z czasów rzymskich.
  6. Gladius (łac.) – miecz. Tu krótki miecz używany przez gladiatorów.
  7. Peractum est (łac.) – dokonało się. Okrzyk wydawany przez tłum w chwili śmierci gladiatora. Jeszcze jedno wyrażenie z „Quo vadis”.
  8. Zaimph – święty welon fenickiej bogini płodności Tanit, przedmiot pochodzący z powieści „Salambo” Gustawa Flauberta, której akcja dzieje się w Kartaginie.
  9. Ninurta, Ninib – sumeryjski bóg burzy, wojny i rolnictwa.
  10. Szamasz – sumeryjski bóg słońca, prawa, sprawiedliwości i wyroczni.
  11. Retiarius (łac.) – gladiator walczący siecią, sieciarz.

Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)