home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

2

Docchi siadł na brzegu stawu. Byłoby przyjemnie, gdyby mógł zapomnieć, gdzie jest. Krajobraz był sielski, choć nie całkiem taki jak na Ziemi. Horyzont był zbyt blisko, a niebo płytkie i tylko z pozoru jasne. Na zewnątrz czaiła się ciemność.

Niewielkie drzewo rzucało cień. Fale chlapały o brzeg, wydając bulgoczące dźwięki. W cieczy jednak nie było ryb ani jakiegokolwiek życia roślinnego. Tylko z pozoru wyglądająca na wodę ciecz wodą nie była – staw był wypełniony kwasem. A w kwasie, całkiem zanurzony, pływał jakiś kształt. Dokumenty medyczne twierdziły, że to jest kobieta.

— Nie zgodzili się — oznajmił z goryczą Docchi.

— A czego się spodziewałeś? — zadudniło stworzenie ze stawu. Towarzyszące temu bryzgi kwasu rozbiegły się po powierzchni.

— Nie tego.

— Zupełnie nie znasz Rady Medycznej.

— Chyba nie znam. — Docchi wpatrywał się ponuro w ciecz. Była lekko zabarwiona błękitem. — Chyba nie brali pod uwagę możliwości, że będą jakieś prośby i wcale tego nie czytali.

— Powoli się uczysz. Poczekaj, aż spędzisz tu tyle czasu, co ja.

Docchi, przygnębiony, kopnął cherlawą kępę trawy. Rośliny kiepsko tu się czuły. One również były wyrzutkami; rosły z dala od słońca i pozbawione gleby, na której wyewoluowały. Tutejsze środowisko zostało wytworzone sztucznie.

— Czemu nas tak potraktowali? — zastanawiał się Docchi.

— Sam sobie na to odpowiedz. Zwróć uwagę, czym jest Rada Medyczna. Dla nich ważne są całkiem inne rzeczy. Najistotniejsze jest jednak to, że my nie musimy brać z nich przykładu. Nie musimy być irracjonalni, nawet jeśli oni tacy są.

— Chciałbym teraz wiedzieć, co dalej? Dla nas to bardzo ważne.

— Czekać. Możemy przeczekać ich niechęć — powiedziała Anti, powoli krążąc wokół stawu. Nie miała innych możliwości ruchu. Większa część jej masy znajdowała się pod powierzchnią.

— Cameron też sugerował, żeby poczekać — powiedział Docchi, a po namyśle dodał: — Ma rację, jesteśmy biokompensatorami.

— Zawsze wyciągają biokompensację — mruknęła Anti z niecierpliwością. — Mam już dość tej wymówki. Czas płynie tak wolno.

— No to co robić? Napisać kolejną prośbę?

— Memorandum numer dziesięć? Nie bądź naiwny. Po przesłaniu do Rady Medycznej sprawy znikają. Ich kartoteki są w strasznym stanie.

— Znikają albo są przeinaczane — parsknął ze złością Docchi. Trawa, którą kopał, zaczęła marnieć. Nie była zbyt wytrzymała w tym środowisku. Niewiele rzeczy było.

— Może powinniśmy dać Radzie Medycznej odpocząć. Jestem pewny, że woleliby już więcej o nas nie słyszeć.

Docchi przysunął się bliżej stawu.

— Uważasz, że powinniśmy ruszyć plan, o którym rozmawialiśmy przed wysłaniem prośby? Dobrze. Zwołam wszystkich i powiem, co się stało. Zgodzą się, że powinniśmy to zrobić.

— To po co ich zwoływać? Będzie tylko więcej gadania. Poza tym nie widzę powodu, dla którego powinniśmy ostrzegać Camerona.

— Myślisz, że ktoś mu donosi? — Docchi spojrzał zmartwiony. — Jestem pewien, że wszyscy czują to, co ja.

— Nie wszyscy. Niektórzy mają inne zdanie — powiedziała spokojnie Anti. — Ale nie miałam na myśli ludzi.

— Och, to — powiedział Docchi. — To źródło możemy zawsze zablokować, gdy tylko będziemy chcieli. — Poczuł ulgę, słysząc, że może ufać powypadkowym. Jednomyślność była ważna i niektóre z powodów nie były oczywiste.

— Może tak, a może nie — powiedziała Anti. — Ale czemu to utrudniać, marnować czas?

Docchi podniósł się niezgrabnie, ale jak już wstał, to nie sprawiał więcej wrażenia niezdary.

— Zawołam Jordana. Będę potrzebował rąk.

— To zależy, co zamierzasz — powiedziała Anti.

— I to i to — powiedział Docchi, uśmiechając się. — Jesteśmy śmiertelnie niebezpieczni.

— Zobaczymy się, gdy będziesz wyruszał w daleką drogę do Centaura — zawołała, gdy odchodził.

— Wcześniej, Anti. Znacznie wcześniej.

Gwiazdy zaczęły migotać. Wraz ze zmierzchem pojawiły się cienie i szkielet konstrukcji podtrzymującej w górze przezroczystą kopułę. Wkrótce powolna kontrolowana rotacja wprowadzi tę stronę asteroidy w niemal absolutną ciemność. Słońce z tej odległości było niewielkie, niemniej dawało namiastkę znajomej ziemskiej scenerii. Ale niezadługo zniknie.

*

Cameron odchylił się do tyłu i spojrzał z zaciekawieniem na Vogela, inżyniera grawitacji.

— Jestem bardzo zajęty, staram się, żeby wszystko dobrze działało. Ale mam nadzieję, że nie ma mi pan za złe, iż nie mogłem szczegółowo omówić z panem pańskich zadań — powiedział, obserwując go uważnie. Inżynier mógł okazać się znacząco pomocny. Nie było żadnego powodu, aby tak się nie stało, ale każdy, kto z własnej woli pozostawał na asteroidzie tak długo jak Vogel, był niepewny i Cameron nie ufał mu. Dziwny był ten człowiek.

— Nie, co mi tam — powiedział Vogel. — Dyrektorzy medyczni przychodzą i odchodzą. Ja zostaję. To łatwiejsze niż szukanie innej pracy.

— Wiem. Do tej pory powinien pan już znać to miejsce całkiem dobrze. Czasem sobie myślę, że gdyby pan był na moim miejscu, to byłoby dwa razy mniej kłopotów.

— Medycyna w ogóle mnie nie interesuje i nigdy nie próbowałem się w niczym orientować — burknął Vogel. — Staram się, by mój sprzęt działał i to wszystko. Nie wtrącam się nikomu do niczego i nikt się tu nie kręci i nie próbuje zaprzyjaźniać ze mną.

Cameron był tego pewien. To oświadczenie pasowało do osobowości tamtego – nie odczuwał potrzeby bratania się z kimkolwiek.

— Jest kilka rzeczy, które mnie frapują — zaczął. — Dlatego wezwałem tu pana. Zwykle utrzymujemy ciążenie na poziomie połowy ziemskiej grawitacji. Mam rację?

Technik kiwnął głową i burknął na potwierdzenie.

— Nie jestem pewien dlaczego połowa. Pewnie ze względu na kalekie ciała powypadkowych. Ale może są również jakieś względy ekonomiczne. Jest to, co prawda, bez znaczenia tak długo, jak długo mamy te pół g.

— Chce pan wiedzieć, czemu tyle?

— Jeśli pan da radę mi to wytłumaczyć, nie wchodząc zbyt głęboko w sprawy techniczne, to tak. Czuję, że powinienem dowiedzieć się wszystkiego o tym miejscu.

Technik odprężył się, wyraźnie rozbawiony.

— Nie ma tu żadnych ograniczeń, poza samymi modułami grawitacyjnymi — powiedział Vogel. — Teoretycznie możemy bez problemu ustawić ile chcemy, w praktyce przyjmujemy wartość pomiędzy jedną czwartą a pełnym ziemskim ciążeniem.

— I nie ma pan nad tym kontroli? — To przeczyło wszystkiemu, co słyszał. Wiadomo mu było, że generatory grawitacji były produktem wzbudzającej podziw dziedziny nauki. Było niepojęte, że mogły być w tak przypadkowy sposób sterowane.

— Jasne, że mamy kontrolę — odpowiedział, śmiejąc się, technik. — Możemy włączać i wyłączać. Nie jest dobrze, jeśli grawitacja się zmienia. Ale lepsze fluktuacje niż nic.

Cameron zmarszczył brwi. Albo ten człowiek wiedział, co robi, albo nie powinno go tu być. Jego stanowisko było tylko trochę mniej ważne od stanowiska dyrektora medycznego. A tam, gdzie to było istotne, Rada Medyczna nie tolerowałaby niekompetencji. A przecież...

— Te generatory były zaprojektowane specjalnie dla asteroidy. Są jakieś tajemnicze medyczne powody, dla których powypadkowym jest łatwiej przy mniejszej grawitacji i niewielkich zmianach. Ja tam nie wiem. Pewnie konstruktorzy nie mogli sobie z tym poradzić i wygrzebali ten powód później.

Cameron stłumił irytację. Potrzebował informacji, a nie jakichś osobistych wrażeń. Na Ziemi powiedziano mu, że to jest dla dobra powypadkowych. Wstrzymał się wówczas z osądem i nie widział powodu, dla którego nie miałby postąpić tak samo teraz.

— Wszystkie nauki stosowane starają się znaleźć jakiś powód, dla którego nie potrafią czegoś zrobić. Jestem przekonany, że medycyna nie jest tu wyjątkiem. — Urwał, zastanawiając się. — Rozumiem, że mamy tutaj, na asteroidzie, trzy oddzielne generatory. Jeden pracuje przez czterdzieści pięć minut, podczas gdy dwa pozostałe są bezczynne. Gdy ten pierwszy się wyłącza, inny go zastępuje. Zmiany powinny być zsynchronizowane. Nie muszę chyba panu mówić, że nie są. Poczuł pan jakiś czas temu ten nagły wzrost wagi. Ja poczułem. Co się stało?

— Nic złego — odparł uspokajająco technik. — To są zakłócenia w działaniu jednego z generatorów. Gdy pierwszy generator ma się wyłączyć i tego nie robi, następuje wzrost ciążenia. Dodaje się do tego drugiego i tyle.

— I to jest prawidłowe działanie? Nakładanie się w taki sposób, że mamy przez jakiś czas ciążenie ziemskie lub nawet półtora?

— Lepiej tak, niż wcale — oświadczył dumnie Vogel. — Zanim się tu pojawiłem zdarzało się całkiem często. Może pan zapytać każdego z tych, co tu są od dawna. Udało mi się jednak to opanować.

— Co pan zrobił? — zapytał podejrzliwie Cameron. Nie podobał mu się kierunek, w jakim zmierzała ta rozmowa.

— Nic — odpowiedział z zakłopotaniem technik. — Nic mi nie przychodzi do głowy. Te maszyny chyba się do mnie przyzwyczaiły.

Niektórzy ludzie mają tendencję do antropomorfizowania wszystkiego, z czym mają do czynienia i Vogel był jednym z nich. Nie miało znaczenia, że mówił o niezdolnych do odczuwania czegokolwiek maszynach. Idąc dalej, obdarzyłby je osobowością.

— I to jest wszystko, co może pan powiedzieć na temat zmian grawitacji, a czasami jej braku?

— One nie powinny działać w ten sposób, ale wcześniej nikt nie potrafił ustawić ich lepiej niż teraz — próbował tłumaczyć się Vogel. — Jak pan chce, może pan sprawdzić w fabryce, która je wyprodukowała.

— Nie próbuję podważać pana wiedzy i nie boję się wyjść na głupka. Chcę się tylko upewnić, że niczego nie przeoczyłem. Widzi pan, wydaje mi się, że istnieje możliwość sabotażu.

Uśmiech technika stał się odrobinę szerszy, niż tego wymagało to oświadczenie.

Cameron obrócił krzesło i pochylił się nad biurkiem.

— No dobrze — powiedział zmęczonym głosem — niech pan mi powie, czemu pomysł sabotażu jest taki zabawny.

— Bo to musiałby być ktoś stąd — stwierdził technik. — Nie sądzę, by chciał, żeby ciążenie podskoczyło do dziewięciu g, a tyle by mogło. Nie ruszałby tego. Ale jest też lepszy powód. Wie pan, jak są zbudowane te moduły grawitacyjne?

— Nie znam szczegółów.

Generator grawitacji nie był oddzielnym urządzeniem. Składał się z trzech części. Pierwszą z nich było źródło energii – każde, byle wystarczająco wydajne. Podstawowym źródłem energii na asteroidzie był stos atomowy, umieszczony głęboko w jej jądrze. „Niebo Niepełnosprawnych” musiałoby zostać rozebrane na kawałki, kamień po kamieniu, żeby się do niego dostać.

Drugą częścią były uzwojenia, które wytwarzały i kształtowały pole grawitacyjne. Były proste i niemal niemożliwe do uszkodzenia. Mogły zostać zniszczone, ale nie mogły zostać przerobione i wciąż wytwarzać pole.

Trzecią częścią był sterownik, rzeczywiste serce systemu generującego grawitację. W każdej mikrosekundzie obliczał zależność między energią dostarczaną do uzwojeń i wytwarzanym polem. Te wyliczone wartości wykorzystywał do ustalenia poziomu energii niezbędnego w następnej mikrosekundzie do utrzymania siły grawitacji na stałym poziomie. Jeśli moc nie zmieniała się, pole zanikało. Sterownik był więc komputerem, najlepszym jakie produkowano, dokładnym i szybkim nie do uwierzenia.

— Teraz chyba rozumie pan, dlaczego on nie zawsze zachowuje się tak, jak chcemy — technik poskrobał się po brodzie i spojrzał pytająco na Camerona, oczekując odpowiedzi.

— Obawiam się, że nie — odpowiedział lekarz.

— Gdyby chodziło o któregoś z pana pacjentów, to by pan zrozumiał — powiedział Vogel. — To zmęczenie. Sterownik jest skomplikowanym komputerem i męczy się. Musi odpoczywać półtorej godziny, by mógł pracować przez czterdzieści pięć minut. Nie może pracować cały czas, jak inne delikatne maszyny. Musi zostać wyłączony, żeby wyzerować obwody.

Oczywiście nikt nie powinien przy nim grzebać. Jest uszczelniony i nierozbieralny. Gdyby otworzyć obudowę, wszystko się rozleci. Najpierw jednak musiałby pan otworzyć go. Wiem, że to jest możliwe, ale nie bez mnóstwa wysokiej mocy urządzeń, które bym wykrył, gdyby się znajdowały gdzieś na asteroidzie.

Pomimo stanowiska technika, nie wydawało się to w pełni niezawodne. Niemniej Cameron musiał przyznać, że najprawdopodobniej żaden z powypadkowych nic tu nie mógł zrobić.

— Zostawmy więc grawitację — powiedział. — Następna sprawa, to broń. Jaka broń może być tutaj dostępna?

— Żadna. Nawet noże. Może jakiś łom czy pręt z metalu. — Vogel podrapał się po głowie. — Chociaż jest coś, co mogłoby być niebezpieczne. Nie wiem, czy zaliczyłby pan to do broni.

Cameron natychmiast się zaniepokoił.

— Jeśli to jest niebezpieczne, to czy może ktoś wiedzieć, jak to użyć. Co to jest?

— Sama asteroida. Fizycznie nikt nie może dotknąć jakiejkolwiek części systemu grawitacji. Ale często zastanawiałem się, czy nie da się wcisnąć jakiegoś impulsu w komputer. Gdyby to się udało, to można by zmienić kierunek pola — głos Vogla spoważniał. — Ktoś mógłby przechwycić „Niebo Niepełnosprawnych” i rzucić je tam, gdzie by chciał. Powiedzmy w Ziemię. Trzydzieści mil średnicy to wielki kawał skały.

Tego rodzaju informacji Cameron poszukiwał, chociaż technik wydawał się traktować to wyłącznie jako mocno nie na czasie rozmowę towarzyską.

— Na ile jest to możliwe?

— Nie chciałbym pana przestraszyć — uśmiechnął się Vogel — ale sam zacząłem się pocić. Wygląda tak źle, że powinienem się tym zająć.

— Da się to zrobić czy nie? — zażądał odpowiedzi lekarz.

— No cóż. Jest to zbyt poważna sprawa, żeby ryzykować. Są systemy monitorujące. Wszędzie, na księżycach Jowisza, na Marsie, Ziemi, Wenus. Ten czy tamten komputer grawitacyjny dostanie obłędu, monitory przechwycą go. Jeśli to się nie uda, prześlą sygnał głuszący i zawieszą go. Nie ruszy się, dopóki monitory na to nie pozwolą.

Cameron już zastanawiał się nad czym innym. Vogel był gadatliwy i zachęcany mógłby tak mówić do rana. Nie chodziło o to, czy posiadał wiedzę, tylko że nie potrafił odróżnić, co jest ważne.

— Nawet nie wie pan, jak bardzo mi pan pomógł — powiedział lekarz, wstając. — Musimy jeszcze kiedyś porozmawiać.

Obserwował technika, jak wychodzi, by udać się do komory generatorów pod powierzchnią asteroidy. Dzień zaczął się kiepsko i nie zanosiło się, żeby później miało być lepiej. Docchi, potem Thorton, potem Vogel. Wszystkie odcienie krótkowzroczności, rekonwalescent, przełożony, a na koniec technik nie chcący spojrzeć poza swoje instrumenty. Postęp był niewielki, ale gdzieś tam krzywa powinna skierować się ku górze.

Praca na „Niebie Niepełnosprawnych” nie była zbyt przyjemna, ale miała swoje zalety. Awans był proporcjonalny do nieznośności tego miejsca. Po niańczeniu powypadkowych przez rok każde inne zadanie to pestka. Pozostało mu jeszcze dziesięć miesięcy do całego roku i jeśli przetrwa bez żadnych wpadek administracyjnych, to ustawi się w kolejce do czegoś lepszego, zdecydowanie lepszego. Czegoś, co Rada Medyczna przydziela młodym obiecującym lekarzom.

Cameron kliknął telekom.

— Połącz mnie z kopułą portu. Daj mi pilota.

— Nie odbiera — odpowiedź automatu nie była zachęcająca. — Przykro mi. Zawiadomię pana, gdy się pojawi.

— Poszukaj go — rzucił Cameron. — Jeśli nie jest gdzieś w pobliżu rakiet, to będzie w głównej kopule. Nie interesuje mnie, jak to zrobisz. Znajdź go.

— Nie ma zapisu, że pilot opuścił kopułę portu — usłyszał zagadkową odpowiedź po kilku sekundach ciszy.

Serce mu podskoczyło, a oddech zamarł.

— Przeskanuj cały obszar. Przeszukaj każde miejsce, nawet jeśli sądzisz, że nie może go tam być. Muszę rozmawiać z pilotem.

— Skanowanie jest niemożliwe. System jest wyłączony na tym obszarze. Sprawdzam dlaczego.

Było źle. Czuł jak napinają mu się mięśnie, o których nawet nie wiedział, że je ma.

— W porządku. Poślij roboty naprawcze.

Zrobią to – zawsze wykonywały swoje zadania. Tyle że były nieznośnie powolne, a właśnie teraz potrzebny był pośpiech.

— Mobilne jednostki naprawcze zostały wysłane natychmiast, gdy tylko skanowanie przestało działać. Czy to jest nagły wypadek? Jeśli tak, zaalarmuję załogę.

Zastanawiał się. Potrzebował pomocy, mnóstwo pomocy. Ale czy mógł na kimś polegać? Na Voglu? Najprawdopodobniej będzie gotów do działania. Ale gdy go wezwie, generatory grawitacji pozostaną bez opieki. I jeśli powie technikowi, co podejrzewa, Vogel mógłby chcieć wziąć w tym udział, a był zbyt potrzebny tam, gdzie jest.

Kto jeszcze? Skwaszona pielęgniarka w średnim wieku, która zgłosiła się do tej pracy, bo chciała mieć prawo do wcześniejszej emerytury? Przesypiała większość swoich dyżurów i biorąc pod uwagę jej wydajność pracy, być może to było najlepsze, co mogła robić. Albo urocza młoda praktykantka – zgodnie z dyplomem ukończyła wykształcenie, ale czy da się oszukać lekarza – która odważnie zgłosiła się na ochotnika, bo ktoś powinien pomagać biednym nieszczęśliwym mężczyznom? Ani słowa już oczywiście o kobietach. Zawsze przychodziła, gdy Cameron badał pacjenta, mężczyznę, ale miała żałosny zwyczaj mdleć na widok krwi. Omdlenia były dla niej zbyt pospolite, tak samo jak zawód, który wybrała, co wytknął jej kiedyś Cameron.

To byli ludzie, których mógł zaalarmować. Lepiej już polegać na robotach. Nie były szczególnie pomocne, ale przynajmniej nie wpadną w histerię. No i oczywiście był jeszcze pilot, ale nie można było go znaleźć.

W tym przeklętym miejscu było zbyt mało personelu. Nikt nie chciał tu pracować oprócz tych, którzy byli nieco psychotyczni albo nieudolni i leniwi. Z jednym wyjątkiem. Ambitni młodzi lekarze często prosili o to stanowisko. Cameron zbeształ się w myślach. Ambicja nie leżała daleko od psychozy, a często była również przyczyną zła. Jeśli tutaj wydarzy się coś poważnego, początkiem i końcem jego kariery będzie opatrywanie skaleczeń na placu zabaw dla dzieci.

— Nie, to nie jest nagły wypadek — powiedział. — Niemniej przekaż wiadomość do grawitacji, dla Vogla. Powiedz mu, żeby uruchomił swoje systemy alarmowe. Nie chcę, by ktokolwiek zbliżał się do tego miejsca.

— To wszystko?

— Wyślij sześć ropów. Spotkam się z nimi przy wejściu do kopuły portowej.

— Są tam już roboty naprawcze. Może wystarczą?

— Nie wystarczą. Potrzebuję roboty ogólnego przeznaczenia. Wyślij najnowsze i najcięższe modele, jakie mamy.

Nie były zbyt bystre, ale silne i szybkie. Kliknął, by zamknąć telekom. Czego się obawiał? W dużej mierze była to tylko zgraja nędznych okaleczonych ludzi. Gdyby nie to, że martwił się o przyszłość, byłoby mu ich żal.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)