home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

4

Jordan dogonił Docchiego, zanim ten dotarł do ładowni. W niższej grawitacji był bardziej aktywny i mógł się swobodnie poruszać. Obecnie jego niepełnosprawność była prawie niezauważalna, tak jakby zniknęła. Nie można było tego powiedzieć o Docchim. Poruszanie się wymagało mniejszego wysiłku, ale był również głęboki efekt niestabilności narzucający mu ostrożność i niepewność.

Docchi usłyszał go, że nadchodzi i poczekał, opierając się o ścianę na wypadek, gdyby grawitacja chwilowo się zmieniła. Jordan wciąż miał broń, którą zabrał pilotowi. Bujała się przypięta do workowatego ubioru w pasie, który u niego wypadał tuż poniżej ramion. Zbliżył się korytarzem, wspomagając zręcznie poręczą, gdyż grawitacja na statku była tak samo chwiejna jak na asteroidzie i zatrzymał, wisząc na jednej ręce.

— Mamy pasażera — oznajmił. — To ktoś, o kim nie wiedzieliśmy.

Docchi zesztywniał.

— Kto? — zapytał, chociaż odpowiedź była już widoczna na twarzy Jordana. — To Nona — stwierdził z ulgą. Rozluźnił się. — Jak się tu dostała?

— Dobre pytanie — powiedział Jordan. — Tylko bez odpowiedzi; nigdy się tego nie dowiemy. Przypuszczam, że po wyłączeniu świateł i kamer w porcie, weszła na statek. Wgląda na to, że była tu mile widziana. Więc weszła. Nie pozwoliłaby takiej drobnej rzeczy, jak śluza, nie otworzyć się i zatrzymać ją.

— Bardzo prawdopodobne — zgodził się Docchi. — Jest strasznie ciekawska.

— I żeby dopełnić obrazu, już na statku poczuła się zmęczona, znalazła sobie wygodną kabinę i położyła się spać. Nie słyszy niczego, więc nasza mała potyczka z ropami jej nie przeszkodziła.

— Nie będę się z tobą spierał. Przyjmijmy, że tak było, dopóki nie znajdziemy innego wyjaśnienia.

— Lepiej by jednak było, gdyby poczekała kilka minut z tą drzemką. Zaoszczędziłaby nam mnóstwa kłopotów. Nie wiedziała, że dasz radę przeczołgać się przez dyszę, a ty również, dopóki tego nie zrobiłeś.

— Czego ty chcesz? — zapytał Docchi. — Zdziałała więcej niż my. Za bardzo na niej polegamy. Mamy oczekiwać, że osobiście będzie eskortowała nas do gwiazd.

— Wcale jej nie krytykowałem — zaprotestował Jordan.

— Może i nie. Ale musisz pamiętać, że jej umysł pracuje inaczej. Nigdy jej nie przyjdzie do głowy, że my możemy mieć kłopoty z czymś, co dla niej jest takie proste. Z drugiej strony, ona zupełnie jest niezdolna, by zrozumieć nasze koncepcje. — Wyprostował się. — Lepiej już chodźmy, bo Anti zaraz nas zacznie nawoływać.

Ładownia była spora. Musiała taka być, jeśli miał się w niej zmieścić zbiornik, obecnie cały poobijany i powgniatany. Mimo tego zbiornik, który był zbudowany solidnie, sprawiał wrażenie, jakby miał przetrwać wieki. Było wątpliwe, czy sam statek przetrwa dłużej od niego. Ściana naprzeciw śluzy była paskudnie wgięta w miejscu, w którym uderzył o nią zbiornik, a regały były połamane. Drobne elementy wyposażenia leżały porozrzucane po podłodze.

— Anti — zawołał Docchi.

— Jestem.

— Cała?

— Nigdy nie czułam się lepiej — usłyszeli radosną odpowiedź. Nie było w tym nic dziwnego; jej nadmiar ciała stanowił wystarczającą osłonę przed wstrząsami.

— Jordan zaczął wspinać się po ścianie zbiornika, wszedł na górę i zajrzał do środka.

— Wydaje się być w porządku — zawołał na dół. — Trochę kwasu wyciekło, ale poza tym brak uszkodzeń.

— Oczywiście — odpowiedziała Anti. — Co ja wam mówiłam?

Być może sprawa była poważniejsza, niż ona to sobie wyobrażała. Osobiście mogła tego nie lubić, ale kwas był potrzebny jej do życia. A jakaś jego część została wychlapana. Tam, gdzie został rozlany, metal korodował raptownie. Samo w sobie nie było to jednak powodem do alarmu. Statek był przystosowany do całego szeregu różnych środowisk i system utylizacyjny radził sobie z kwasem równie dobrze jak z wodą, zobojętniając go i usuwając tam, gdzie nie mógł niczemu zaszkodzić. Jego poziom jednak powinien być utrzymany. A dostaw miało nie być.

— Na co czekacie? — huknęła Anti ze zniecierpliwieniem. — Zabierzcie mnie stąd. Moczę się w tej obrzydliwej zupie już wystarczająco długo.

— Zastanawialiśmy się, jak cię stąd wydostać. Coś wymyślimy.

— Myślenie zostawcie mnie. Jesteście wystarczająco zajęci. Po waszym odejściu doszłam do wniosku, że musi być jakiś sposób na życie poza zbiornikiem i oczywiście, gdy nagięłam mój umysł, sposób się znalazł. Ostatecznie, kto zna lepiej ode mnie moje potrzeby życiowe?

— Tak, jesteś ekspertem. Powiedz nam, co trzeba zrobić.

— Jasne, że powiem. Od was potrzebuję jedynie stanu nieważkości, a resztę sama załatwię. Mam więcej mięśni, niż myślicie. Mogę poruszać się tak długo, dopóki moje kości nie załamią się pod ciężarem.

Niskie ciążenie to kiepski pomysł dla Docchiego, nic nie było od tego gorsze. Nie mając rąk, był bezsilny. Perspektywa unoszenia się swobodnie bez możliwości chwycenia się czegoś była przerażająca. Stłumił swój strach. Anti tego potrzebowała, więc on będzie musiał się przystosować do zerowej grawitacji.

— Załatwimy to — obiecał. — Zanim jednak to zrobimy, będziemy musieli spuścić kwas i gdzieś go przechować.

— Wszystko mi jedno, co z nim zrobicie — powiedziała Anti. — Wiem tylko, że nie chcę już w nim być.

Jordan już się tym zajmował. Zsunął się na dół i zajął wydalaniem w przestrzeń wody z zapasowego zbiornika. Gdy tylko go opróżnił, przeciągnął wąż do zbiornika z kwasem. Rozległ się szum pompy i poziom kwasu zaczął opadać.

Docchi poczuł, że statek przechyla się w znajomy sposób. Był znacznie starszy niż sądził, a generatory grawitacji bardziej niż przestarzałe.

— Szybciej — zawołał do Jordana.

W samą porę się do tego zabrali. Jeśli grawitacja padnie zanim skończą, będą mieć trudne chwile. Swobodnie poruszające się kule wysoce korozyjnego kwasu rozprowadzone po statku ruchem powietrza mogą być równie destrukcyjne, co rój szybkich meteorów.

Jordan pomajstrował przy pompie, docisnął dźwignię najmocniej, jak mógł i trzymał w tej pozycji.

— Powinniśmy zdążyć — powiedział, przekrzykując zgrzyt pompy.

Maszyneria ledwo zipała, ale dała radę. Stukot załamał się, przechodząc w klekotanie pustej pompy i sygnalizując, że zbiornik jest pusty. Jordan zwinął wąż, zanim generator grawitacji pozwolił, by uczucie ciężaru rozpłynęło się w nicość.

Pozbywszy się wagi, Anti wydostała się ze zbiornika.

Odkąd ją znał, Docchi nie widział więcej niż tylko twarz obramowaną błękitem kwasu. Tam, gdzie było to możliwe, okresowe operacje chirurgiczne usuwały jej nadmiar ciała. Przez resztę czasu żyła zanurzona w żrącym płynie usuwającym dziką tkankę tak szybko, jak ta narastała. W każdym razie, prawie tak szybko.

— No, odpady, popatrzcie na prawdziwego dziwoląga — rzuciła Anti.

Oczekiwał czegoś takiego, ale jego przewidywania okazały się nietrafne. To prawda, ludzie nie powinni urosnąć tak bardzo, ale przecież Jowisz nie był odpychający dlatego, że jawił się jako spęczniały gigant wśród planet. Widziany z bliska był niewiarygodny i przytłaczający, ale nie obsceniczny. Trochę więc zajmie mu przyzwyczajanie się do niej, niemniej będzie w stanie znieść jej widok.

— Jak długo możesz wytrzymać bez kwasu? — wyjąkał.

— Nie mogę żyć poza nim — powiedziała z powagą Anti. — Muszę więc zabrać go ze sobą. Gdybyście nie byli takimi kiepskimi obserwatorami, jak to zwykle bywają mężczyźni, to byście zobaczyli, jak to robię.

— To jest płaszcz jakiegoś rodzaju — zapytał Docchi, przyglądając się jej uważnie.

— Właśnie. Serweta chirurgiczna to jedyna rzecz pasująca na mnie. Być może jedyne ubranie dla mnie w Układzie Słonecznym. W każdym razie jeśli przyjrzycie się temu dokładnie, to zobaczycie, że jest zrobione z materiału o strukturze gąbki. Zatrzymuje wystarczającą ilość kwasu, bym mogła przetrwać przynajmniej trzydzieści sześć godzin.

Chwyciła poręcz i ruszyła w kierunku przejścia. Dla większości ludzi było tu wystarczająco dużo miejsca, ale nie dla niej. Niemniej mogła się trochę ścisnąć. A jej satelici, jeden świecący, drugi kołyszący się na dziwnej orbicie, podążyli za tym ludzkim Jowiszem.

*

Gdy weszli, przed pulpitem kontrolnym stała Nona. Pulpit był mniej lub bardziej jak wszystkie tego typu pulpity od czasu, gdy konstruktorzy uświadomili sobie, co tak naprawdę można zrobić z tymi wyraźnie prostymi elementami. Była to oszałamiająca kolekcja światełek, dźwigni, pokręteł i wskaźników. Żaden z nich nie interesował Nony. Cała jej uwaga skupiła się na oddzielonym od pozostałych pojedynczym małym przełączniku z wyświetlaczem. Wydawała się być zakłopotana tym, co zobaczyła, a raczej tym, czego nie było widać. Zakłopotana czy podniecona, trudno było to stwierdzić.

Anti zatrzymała się.

— Spójrzcie na nią — powiedziała. — Gdybym nie wiedziała, że nie jest lepsza od nas i w rzeczywistości jedyna w swoim rodzaju, mogłabym łatwo ją znienawidzić. Jest obrzydliwie normalna.

Było w tym wiele prawdy... i jednocześnie nie było. Techniki chirurgiczne, którymi można było rozebrać ciało na części, a potem złożyć je z powrotem tak umiejętnie, jak to robiono zawsze z maszynami, uczyniły piękno czymś zwyczajnym. Nie było już obwisłych mięśni, odbarwionej skóry ani zmarszczek. Nawet starcy byli atrakcyjni i młodzi do dnia śmierci, a nawet i później. Nie było już zniekształconych kończyn, zdeformowanych ciał, brzydkich włosów. Wszyscy byli piękni i przystojni. Bez wyjątku.

Oczywiście powypadkowi do nich nie należeli. W innych czasach większość z nich zatrudniono by w cyrku – o ile udałoby się im uniknąć słoika z formaliną.

A Nona nie należała... podwójnie. Trudno było ją nazwać normalną; nie była też wynikiem terapii naprawczych, jak pozostali powypadkowi. Gdy przyjrzeć się jej bliżej, różniła się tak dalece od średniej w jedną stronę, jak Anti się różniła w drugą.

— W co ona się tak wpatruje — zapytała Anti, gdy pozostali wślizgnęli się za nią do pomieszczenia. — Coś jest nie tak z tym małym wyświetlaczem?

— Ten wyświetlacz ma ciekawą historię — powiedział Docchi. — Jest nie tyle bezużyteczny, co nie używany. W rzeczywistości jest to wskaźnik napędu grawitacyjnego, który w swoim czasie uważano za bardzo obiecujący. Nie został on wymontowany, gdyż może się okazać przydatny w pewnych ekstremalnych warunkach.

— A dodatkowe obciążenie...

— Nie ma dodatkowego obciążenia. Napęd grawitacyjny wykorzystuje ten sam generator, który wytwarza sztuczną grawitację. Ciekawe, że Nona od razu się nim zainteresowała. Jestem pewien, że nigdy nie była w sterowni, a przecież podeszła prosto do niego. Może mieć nawet jakieś domysły co do jego przeznaczenia.

— No dobrze, na co jeszcze czekacie? — zapytała Anti, porzucając te rozważania. — Ona nas nie słyszy. Stańcie przed nią.

— A jak ja mam się tam dostać? — Docchi uniósł się kilka cali, gdy Jordan go puścił. Unosił się swobodnie i bezsilnie jak coś w rodzaju planktonu przestrzeni.

— Dobry inżynier pomyślałby o magnesach. Jak Nona — stwierdziła Anti, chwytając go za kurtkę. Nie wiadomo jak, ale poruszała się. Jej zewnętrzne tkanki były zbyt obfite, żeby można było dostrzec ruch pojedynczych mięśni. Ruszyła do środka sterowni, a Docchi wraz a nią.

Nona odwróciła się, zanim do niej dotarli.

— Biedny chłopcze — westchnęła Anti. — Jeśli próbujesz ukryć swoje emocje, to nie bardzo ci to wychodzi. W każdym razie przestań świecić jak tęcza i powiedz coś.

— Cześć — Docchi wykrztusił nieprzekonująco.

Nona uśmiechnęła się do niego, ale zbliżyła się do Anti.

— Nie podchodź za blisko, moje dziecko. Nie dotykaj tej serwety chirurgicznej, jeśli nie chcesz, żeby ci się ta ładna buzia złuszczyła w wyniku nieuwagi.

Nona zatrzymała się. Była bardzo blisko, ale równie dobrze mogła być wiele mil stąd. Nie odezwała się.

Anti potrząsnęła głową w poczuciu beznadziei.

— Gdyby chociaż mogła nauczyć się czytać z ruchu warg albo przynajmniej rozpoznawać słowa. A tak, to co można jej powiedzieć?

— Myślę, że rozumie mimikę twarzy — powiedział Docchi. — Równie dobrze wyczuwa też emocje. Gubi się przy słowach. Myślę, że nie wie o ich istnieniu.

— No to jak myśli? — zapytała Anti i sama sobie odpowiedziała. — Może wcale nie myśli.

— Nie bądź dogmatyczna jak ci psycholodzy. Wiemy, że myśli. W jaki sposób, nie ma pewności. W każdym razie nie werbalnie i nie matematycznie. Robiono jej odpowiednie testy. — Docchi zmarszczył brwi, zastanawiając się. — Ja tego nie wiem. A chciałbym.

— Pomartw się może trochę o naszą obecną sytuację — powiedziała Anti. — Obiekt twojej uwagi wydaje się tego nie potrzebować. A przynajmniej nie jest zainteresowana.

Nona wróciła do pulpitu kontrolnego i dalej wpatrywała się we wskaźnik napędu grawitacyjnego. Naprawdę nie było tam nic godnego uwagi, niemniej jej ciekawość była nienasycona i dziecinna.

Pod różnymi względami wydawała się być niedojrzała. To nasuwało zwodnicze pytanie: jakim jest dzieckiem? Nie czyim dzieckiem, a jakim. Jej prawdziwi rodzice byli znani, zacofani technicy mechanicy, potomkowie długiej linii techników mechaników. A wśród nich żadnej znacznej czy wyróżniającej się osoby, rodzina nigdy nie notowana jako sławna czy niesławna w jakiejkolwiek dziedzinie – dopóki nie pojawiła się Nona. Gdzie według genetyków było jej miejsce? Docchi nie wiedział, lecz nie podzielał oficjalnego poglądu medycyny.

Z pewnym wysiłkiem przestał myśleć o Nonie.

— Odwoływaliśmy się do radcy medycznego — powiedział — prosiliśmy o statek, by lecieć do najbliższej gwiazdy. Oczywiście z napędem rakietowym. Nawet lepiej skonstruowany niż ten, co mamy teraz, leciałby bardzo długo, czterdzieści, pięćdziesiąt lat w jedną stronę i tyle samo z powrotem. To jest zdecydowanie za długo dla normalnej załogi, ale dla nas nie ma znaczenia. Wiecie już, co Rada Medyczna zrobiła z naszą prośbą. Dlatego tu jesteśmy.

— Dlaczego napęd rakietowy? — wtrącił Jordan. — Dlaczego nie jakiś rodzaj tego napędu grawitacyjnego, o którym mówiłeś? Wydaje mi się znacznie lepszym rozwiązaniem na tak daleką podróż.

— Teoretycznie jest bardzo dobry — odpowiedział Docchi. — W teorii nie ma górnego limitu dla napędu grawitacyjnego, oprócz prędkości światła. A nawet to jest dyskusyjne. Gdyby działał, czynnik czasowy można by podzielić na odcinki. Ale w ciągu ostatnich dwudziestu lat udowodniono, że napędy grawitacyjne kompletnie nie działają poza układem planetarnym. Bardzo dobrze działają w pobliżu słońca, poczynając od orbity Wenus, i zupełnie nie nadają się do niczego na zewnątrz od orbity Ziemi.

— Dlaczego — zapytał Jordan. — Mówiłeś, że wykorzystują ten sam generator, co sztuczna grawitacja, a ta działa dobrze z dala od słońca.

— Tak, tak — rzekł zniecierpliwiony Docchi — jak ta tutaj, teraz. Grawitacja wewnątrz statku działa gorzej niż na asteroidzie i ledwo można mieć do niej zaufanie. A napęd z jakichś powodów działa zawsze gorzej niż sztuczna grawitacja. I nie pytajcie mnie dlaczego. Gdybym wiedział, nie byłoby mnie tu. Z rękami czy bez, biokompensator czy nie, byłbym najważniejszym uczonym na Ziemi.

— Z mnóstwem kobiet współzawodniczących o twoje względy — powiedziała Anti.

— Myślę, że poprzestałby na jednej — zasugerował Jordan.

— Biedny człowiek bez wyobraźni — powiedziała Anti. — Gdy byłam młoda, nie miałam takich ograniczonych poglądów.

— Słyszeliśmy o twojej młodości — powiedział Jordan. — Nie bardzo w to wierzę.

— Jeśli chcecie, to prywatnie możecie sobie opowiadać o swojej młodości i miłosnych aferach, ale teraz oszczędźcie mi szczegółów. Zwłaszcza, że mamy ważniejsze rzeczy do roboty — zganił ich Docchi. — W każdym razie napęd grawitacyjny nie wchodzi w grę — podsumował. — W swoim czasie były wiązane z nim duże nadzieje, ale zrezygnowano. Obecne funkcje generatora to wytworzenie grawitacji wewnątrz statku dla wygody pasażerów. I nic poza tym.

No więc to jest statek rakietowy, powolny i niezgrabny, ale pewny. Zabierze nas tam. Rada Medyczna nam odmówiła, więc musimy zaapelować wyżej.

— Jestem w całości za — powiedziała Anti. — A jak się dostaniemy wyżej?

— Już to przedyskutowaliśmy — powiedział Docchi. — Rada Medyczna odpowiada przed Rządem Solarnym, a ten, jak wiadomo, ulega różnym drobnym pośrednim naciskom.

— Lub wcale nie takim pośrednim silnym naciskom. Pięknie. Popieram — powiedziała Anti. — Chciałam się tylko upewnić.

— Blisko jest Mars — kontynuował Docchi — ale Ziemia ma większe wpływy. Rekomendowałbym Ziemię... — urwał i zaczął nasłuchiwać.

Anti również zaczęła nasłuchiwać, ale nic nie słyszała, dźwięk był dla niej chyba zbyt słaby.

— O co chodzi — zapytała. — Pewnie wam się coś wydaje.

Jordan pochylił się do przodu na swoim siedzeniu i przyjrzał dokładnie instrumentom.

— W tym problem, Anti — odpowiedział. — Dźwięk nie powinien być słyszalny, ale dopóki silnik rakietowy pracuje powinnaś wyczuwać wibracje.

— Ale również nie czuję.

— Wiem — powiedział Jordan, spoglądając na Docchiego. — Nic nie rozumiem. Mamy mnóstwo paliwa.

Gdy silniki rakietowe zgasły, moment pędu statku zmienił się. Wciąż lecieli, ale niezbyt szybko i nie w tym kierunku, w którym chcieli. Docchi ostrożnie wypróbował buty magnetyczne. W panującej na statku nieważkości czuł się wciąż nieporadnie, ale już nie bezsilnie. Daremnie wpatrywał się w instrumenty, jak gdyby mógł wyrwać im więcej tajemnic, niż to można uzyskać z pulpitu kontrolnego.

— Jakiś techniczny problem — powiedział z niepokojem. — Nie wiem, jak się do tego zabrać.

Zanim to oznajmił, Anti już wypływała ze sterowni.

— Jestem oczywiście kompletną ignorantką — mówiła — ale wydaje mi się, że powinniśmy zacząć od dysz rakietowych i prześledzić problem stamtąd.

— Taki właśnie miałem zamiar — powiedział Docchi. — Zostań tu, Anti. Ja sprawdzę, co jest nie tak.

Kobieta sięgała niemal od podłogi do sufitu. Brakowało jej kilku cali do ścian korytarza. Mogła się łatwo poruszać, ale nawrót był niemożliwy. Więc nie zawróciła.

— Słuchaj , złotko — usłyszeli jej głos — zabraliście mnie w tę podróż. To dobrze. Jestem wdzięczna, ale to mnie nie zadowala. Wydaje mi się, że powinnam zarobić na przejazd. Wy tu zostańcie i prowadźcie statek. Ty i Jordan wiecie jak. Ja nie wiem. Więc ja zobaczę, co się zepsuło.

— Nie będziesz wiedziała, co zrobić.

— Nie muszę. Nie trzeba być mechanikiem, żeby zobaczyć, że coś jest złamane. Zobaczę, co się stało, a wy potem pójdziecie to naprawić.

— Pójdziemy oboje. — Docchi wiedział, kiedy argumenty przestają mieć dla niej znaczenie. — Jordan zostanie przy sterach.

Korytarz w tym nie najnowszym statku był obskurny i słabo oświetlony. „Niebo Niepełnosprawnych” nie zasługiwało na najlepszy sprzęt jaki wyprodukowano, więc nawet gdy był on nowy, nie był najwyższej jakości. Po jednej stronie korytarza była zewnętrzna ściana kadłuba, a po drugiej kilka niewielkich kabin. Żadna nie była zajęta. Anti zatrzymała się. Korytarz kończył się przejściem na drugą stronę statku, gdzie biegł drugi korytarz prowadzący z powrotem do sterowni.

— Sprawdzimy dysze rufowe — powiedział Docchi, wciąż nic nie mogąc dojrzeć przed nią. — Otwórz drzwi i zajrzyjmy tam.

— Nie mogę — powiedziała Anti. — Próbowałam, ale uchwyt się nie obraca. Jest również czerwone światło. Czy to coś oznacza?

Docchi spodziewał się czegoś takiego, niemniej teraz, gdy stanął przed tym problemem, serce mu zamarło.

— Tak. Nie próbuj więcej. Z twoją siłą mogłabyś okazać się na tyle pechowa, że udałoby ci się otworzyć te drzwi.

— I to ma być mężczyzna — powiedziała Anti. — Najpierw każe otworzyć, a potem nie chce, żebym otwierała.

— Anti, w rufowym przedziale nie ma powietrza. Komora spalania została otwarta, dlatego silniki rakietowe się wyłączyły. Powietrze uciekło natychmiast w przestrzeń. Na co wskazuje ten czerwony sygnał.

— Wszyscy umrzemy, jeśli otworzę to teraz?

— Wszyscy.

— To zajmijmy się tym i naprawmy.

— Naprawimy. Ale musimy się najpierw upewnić, że to się nie powtórzy. Bo widzisz, to nie było przypadkowe. Ktoś, lub coś, jest za to odpowiedzialny.

— Jesteś pewny?

— Bardzo pewny. Widziałaś kogoś, gdy ładowaliśmy twój zbiornik na statek?

— Nikogo. A w jaki sposób miałam kogoś widzieć? Słyszałam krzyki Camerona i inne hałasy. Ale nie widziałam niczego, co nie było bezpośrednio nad moją głową. A tam niczego nie było.

— Tak myślałem. Rop mógł tam wejść przez nikogo niewidziany. Nie liczyłem ich, ale byłem pewien, że wszystkie wyskoczyły na zewnątrz. Myliłem się; jeden został.

— A dlaczego musi to być rop?

— Musi, Anti. Komora spalania została otwarta, gdy my wszyscy byliśmy w sterowni. My tego nie zrobiliśmy, więc musiał to zrobić ktoś tam. Człowiek jest za słaby, żeby otworzyć komorę spalania, ale jeśli nawet uznalibyśmy to za możliwe, to po otwarciu komory, rakiety by zgasły, a powietrze uciekłoby z pomieszczenia w przestrzeń.

— Czyli mamy tam martwego ropa.

— Ropy nie umierają, ani nawet nie wyłączają się. Brak powietrza w niczym im nie szkodzi. I nie tylko to, rop jest w stanie uciec stamtąd. Jest wystarczająco silny, żeby otworzyć drzwi, mimo ciśnienia, wyjść i zamknąć je w niecałą sekundę. Nawet byśmy tego nie zauważyli, gdyż statek natychmiast uzupełniłby ten niewielki ubytek powietrza.

— Czyli jest tu gdzieś rop, chcący nas załatwić? — zasępiła się Anti.

— Tego się właśnie obawiam.

— No to po co tu tkwimy? Trzeba iść do sterowni i namierzyć tego robota przez radio. Każemy mu tam wejść i naprawić, to co zepsuł. — Odwróciła się częściowo i zobaczyła twarz Docchiego. — Tylko mi nie mów — powiedziała — że to się nie da, bo radio nie działa wewnątrz statku.

— Nie działa — potwierdził z niechęcią Docchi. — Roboty nie są nigdy używane na pokładzie, więc częstotliwość alarmowa jest kierowana na zewnętrzną antenę. A kadłub statku zapewnia całkiem niezłą ekranizację.

— No i cała przyjemność po naszej stronie — oświadczyła z zadowoleniem Anti. — Urządzimy sobie polowanie na robota.

— Z gołymi rękami.

— Och, daj spokój. Wcale nie jest tak beznadziejne. Spójrz, gdy silniki zgasły robot był tutaj. Nie mógł przejść przez sterownię, bo byśmy go zobaczyli.

— No nie mógł. Ale przez ten przedział prowadzą dwa korytarze, po obu stronach statku.

— O tym właśnie mówię. My przyszliśmy tym i żadnego ropa nie było. Musiał więc pójść tamtym. Gdyby był w którejś z kabin, świeciłby się wskaźnik. Nie może się ukryć przed nami.

— Nie wątpię, że go znajdziemy. Tylko co zrobimy potem?

— Zastanawiałam się... — powiedziała Anti. — Możesz mnie wyminąć, gdy tak stoję?

— Nie.

— O tym właśnie myślałam. Rop też nie da rady. Jedyne, czego potrzebuję to miotacz albo coś, co go przypomina. Popędzę robota przed sobą, a Jordan go usmaży. — I  z determinacją ruszyła korytarzem. — Leć do Jordana i uprzedź go. Na statku powinna być jakaś inna broń. Pilot powinien coś mieć. Przynieś mi to.

Docchi przygryzł wargi i popatrzył na plecy ogromnej kobiety. Znał ją i wiedział, kiedy nie warto z nią dyskutować.

— Dobrze — odpowiedział — ale zostań tutaj. Nie próbuj niczego, dopóki nie przyniosę ci miotacza.

Buty magnetyczne nie były substytutem grawitacji. Docchi nie mógł poruszać się szybko – nikt nie mógł. Miał czas, żeby po drodze wszystko sobie przemyśleć, niemniej nic lepszego nie wymyślił. Miotacz dla Jordana i drugi dla Anti – jeśli znajdzie się drugi.

Anti zablokuje przejście. Rop będzie chciał się obok niej przecisnąć, ale nigdy mu się to nie uda. Będzie próbował uciec. Gdyby ruszył na Anti, ta mogłaby go obezwładnić. Ale wtedy strzelałaby prosto w kierunku sterowni. A gdyby chybiła – nawet częściowo – no cóż, instrumenty były delikatne.

Jordan miał szansę, by załatwić robota. Ale wtedy Anti będzie na linii ognia. W którą stronę by nie pójść, plan wydawał się być nierealny. Musieli wymyślić coś innego.

— Jordan — zawołał, gdy dotarł do sterowni; Jordana nie było. Nona wciąż wpatrywała się we wskaźnik grawitacji. Nic nie wydawało się zdolne do przebicia przez otaczający ją mur.

Z przeciwnego korytarza padało światło. Docchi pospieszył tam. Jordan był zaraz za wejściem, z determinacją trzymając przed sobą miotacz. Podciągał powoli swoje skrócone ciało w kierunku rufy.

Z drugiej strony zbliżała się Anti – nieuzbrojona gigantyczna Anti. Nie miała zamiaru czekać na broń – była prawie pewna, że Docchi jej nie znajdzie i chciała tylko się go pozbyć. I nie szła, a raczej jakby płynęła – ogromne pękate morskie stworzenie poruszające się w powietrzu. Zafalowała czymś przypominającym płetwy, oparła się o ścianę i popchnęła do przodu.

— Usmaż go! — krzyknęła.

Sylwetka ropa, przypominająca człowieka jedynie w zarysach, była dość trudna do zauważenia. Masywny, błyszczący korpus rozpływał się w strukturze statku – niezamierzony kamuflaż, z którego robot nie zdawał sobie sprawy. Kucnął na progu kabiny, wahając się, któremu zagrożeniu się przeciwstawić.

Jordan uniósł broń i opuścił tym samym ruchem.

— Zejdź mi z linii ognia — zawołał, gestykulując nadaremno.

Anti nie miała się gdzie usunąć. Była za wielka, by wejść do kabiny i zbyt masywna, żeby robot mógł się przecisnąć, nawet gdyby tego chciała.

— Nie przejmuj się. Załatw go — zawołała.

Rop nie był geniuszem, nawet jak na standardy robotów. Ale wiedział, że żar jest zabójczy, a ludzkie ciało kruche. Ruszył więc w kierunku Anti. W przeciwieństwie do ludzi nie potrzebował specjalnych magnesów, ta funkcja była w niego wbudowana i obecność czy nieobecność ciążenia nie robiła mu różnicy. Poruszał się bardzo szybko.

Docchi z niechęcią obserwował to wszystko. Robot jakby eksplodował, rzucając się w kierunku Anti. Jednak to on został odepchnięty. Kalkulował szybko, ale nieprawidłowo – bezwładność masy faworyzowała ogromną kobietę.

Elektroniczny mózg słuchał pierwotnych instrukcji – jakiekolwiek by nie były. Podniósł się i ruszył ponownie. Metalowe ręce wystrzeliły z oszałamiającą prędkością i ponownie uderzyły w ciało olbrzymki. Docchi usłyszał huk uderzenia. Zwykły człowiek nie mógłby przeżyć czegoś takiego.

Anti nie była zwykłym człowiekiem. Nawet dla powypadkowych była to dziwna kobieta, egzystująca w głębi pancerza swojego ciała. Możliwe, że nawet nie poczuła druzgoczącej siły tych uderzeń. Nie próbowała odwrócić się ani uciekać. Zamiast tego sięgnęła, chwyciła robota i przyciągnęła go do siebie. Rop stracił inny aspekt swojej przewagi – punkt podparcia. Błyszczące ramiona nie wymachiwały już tak szybko ani z taką zabójczą siłą.

— Ciążenie — krzyknęła Anti. — Dajcie mi wszystko, co macie.

Jej strategia była oczywista; przycisnęła szarpiącą się maszynę. Tu przynajmniej Docchi mógł jej pomóc. Odwrócił się i zrobił dwa kroki, zanim impuls uderzył. Ciążenie pojawiało się falami, każda kolejna silniejsza od poprzedniej. Pierwszy impuls zachwiał nim, przy drugim kolana się pod nim ugięły i runął na podłogę. Bębenki w uszach go rozbolały i wydało mu się, że statek się trzęsie. Mimo oszołomienia, zdawał sobie sprawę, że takie natężenie pola grawitacyjnego nie było nigdy zastosowane – wiedza ta nie umożliwiała mu poruszania się. Przygnieciony ciężarem był bezsilny.

Siła zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Jego płuca z bólem rozszerzyły się, każdy mięsień bolał osobno. Przetoczył się i wstał, wpadając na Jordana.

Anti bynajmniej nie leżała bezwładna i połamana, jak oczekiwał. Zdążyła się podnieść, zanim się do niej zbliżył.

— Uff — westchnęła, przyglądając się z satysfakcją pogiętemu żelastwu leżącemu u jej stóp. Robot nie nadawał się do naprawy, korpus miał zgnieciony, ręce i nogi pogięte, głowa roztrzaskana, a znajdujący się w niej sztuczny mózg kompletnie zniszczony.

— Jesteś ranna? — zapytał z obawą Docchi.

Anti zakołysała się z boku na bok i czekała chwilę na odzew wędrujący po nerwach.

— Nic — powiedziała w końcu. — Nie czuję żadnych złamań. Czułabym coś, próbując się podnieść. — Cofnęła się nieco, by mieć lepszy widok na robota. — Tak to jest, jeśli rzucić moim ciężarem w odpowiednim czasie i w odpowiedni sposób — stwierdziła z satysfakcją. — Sekret polega na zgraniu. I muszę przyznać, że odegrałeś swoją rolę doskonale. — Jej śmiech przetoczył się po statku.

— To nie ja włączyłem grawitację — powiedział Docchi.

— Więc kto? Jordan? Nie, dopiero się podnosi.

— Nona — stwierdził Docchi. — Tylko ona nie miała nic do roboty. Zobaczyła, co się dzieje i zrobiła to, zanim tam dotarłem. Ale nie mam pojęcia, skąd wzięła tak duże ciążenie.

— Zapytaj ją — powiedziała Anti.

Docchi skrzywił się i pokuśtykał do sterowni, a za nim Anti i Jordan. Nona stała przed sterownikiem grawitacji; na jej twarzy widać było wyraz zadowolenia i odprężenia.

Bezprecedensową moc pola grawitacyjnego można było oczywiście wyjaśnić. Statek był stary i zużyty. Poluzowane lub zerwane połączenia musiały się jakoś pozwierać, dając więcej mocy do generatora, niż przewidywali jego projektanci. Jakimś cudem trwało to tylko krótki czas. I to wszystko. Niemniej takie wyjaśnienie nie było zbyt zadowalające.

— Zastanawiam się, czy ty nie miałaś z tym coś wspólnego — powiedział Docchi do Nony, a ona uśmiechnęła się zaciekawiona.

— Musiała — odezwał się Jordan. — Jest jedyną osobą, która mogła to zrobić.

— Włączyć, tak. Ale zwiększyć natężenie pola? Nie wiem — powiedział Docchi i przedstawił im swoje wyjaśnienie.

— Brzmi logicznie — zgodził się Jordan. — I nie ma znaczenia, jak to się stało. To byłoby ciekawe dla inżynierów od grawitacji. Gdybyśmy mieli czas, to sam bym również chciał wiedzieć, jak te obwody się zwarły. Może byśmy odkryli coś nowego.

— Z pewnością jest to bardzo interesujące — powiedziała z irytacją Anti. — Dla wszystkich, ale nie dla mnie. Jestem pragmatyczna. Chcę jedynie wiedzieć, kiedy będziemy mogli uruchomić silniki rakietowe? Daleka droga przed nami.

— Jest przedtem jedna rzecz, Anti — powiedział Jordan. — Zdjęta podczas lotu głowica komory spalania oznacza generalnie przynajmniej jedną wypaloną dyszę. — Zbliżył się do instrumentów i sprawdził je z ponurą miną. — Tym razem to są trzy.

— Jordan, zapomniałeś o jeszcze jednej rzeczy — powiedział Docchi. — Zastanawiałem się nad tym robotem.

— Myślałam, że załatwiliśmy go definitywnie — odezwała się niecierpliwie Anti.

— Załatwiliśmy. Ale zastanówmy się. Skąd on dostawał instrukcje? Nie od Vogla przez radio. Kadłub ekranuje to pasmo całkowicie. A na końcu, jak wiemy, to my je kontrolowaliśmy.

— Głos — powiedział Jordan. — Zwolniliśmy je. Ktoś inny mógł je przejąć.

— Kto? — zapytała Anti. — Przecież nikt z nas.

— Nikt. Ale przypomnijcie sobie ten moment, gdy ładowaliśmy zbiornik. Obserwowaliśmy to przez telekom, ale kąt widzenia był niedobry. Ty nie mogłaś widzieć niczego, oprócz tego, co miałaś nad głową. Nie tylko robot, ale również Cameron mógł dostać się do środka.

— No to mamy następne polowanie — Jordan wyciągnął miotacz. Tylko że tym razem, to my mamy przewagę. Nie marzę o niczym innym, jak o wycelowaniu w miłego normalnego doktora.

Docchi popatrzył na broń.

— Weź to, ale nie używaj. Zabójstwo zniszczy nas. Będziemy mogli zapomnieć o tym, co chcieliśmy zrobić. W każdy razie nie będziesz tego teraz potrzebował. Statek jest czasowo unieruchomiony i on to weźmie pod uwagę. Będzie gotów się poddać.

I był.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)