home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

IX

Roget Germyn z Wheeling, Obywatel, z zainteresowaniem przyglądał się swojej żonie.

Prawdopodobnie wydarzenia ostatnich kilku dni nadwerężyły jej poczytalność, gdyż był prawie pewien, że zanim go zawołała do stołu, zjadła potajemnie w jadalni część przeznaczonego na wieczór jedzenia.

Był przekonany, że była to jedynie chwilowa dewiacja; w końcu była Obywatelką, ze wszystkim tego implikacjami. Taka kreatura... jak, na przykład, ta Gala Tropile... mogłaby ukraść, zręcznie i podstępnie, dodatkową porcję. Z Wilkiem nie da się żyć przez dłuższy czas, żeby coś z tego na ciebie nie przeszło. Ale Obywatelka Germyn... nie!

Ktoś trzy razy leciuteńko zapukał do drzwi.

O diable mowa, pomyślał Roget Germyn. Rzeczywiście była to Gala Tropile. Weszła ze spuszczoną głową, sprawiała wrażenie zmęczonej i... no cóż, była piękna.

— Pozdrawiam Obywa... — Germyn zaczął formalne powitanie.

— Oni tu są! — przerwała mu z desperacją w głosie. Germyn zamrugał. — Proszę — zaczęła błagalnym tonem. — Niech pan coś z nimi zrobi. To są Wilcy!

Obywatel Germyn cicho jęknął.

— Nikt pani tu nie zatrzymuje, Obywatelko — oznajmił lakonicznie, zastanawiając się od razu nad słowami późniejszej łagodnej reprymendy. — O co chodzi z tymi Wilkami?

Gala Tropile z roztargnieniem usiadła na krześle podsuniętym przez gospodynię.

— Uciekaliśmy stąd, bo Glenn... — zatrajkotała — bo, wie pan, on jest Wilkiem. I namówił mnie, żebym z nim poszła. Po tym, jak uciekł z Domu Pięciu Praw. Byliśmy już o dzień marszu od Wheeling i zatrzymaliśmy się na odpoczynek. I tam... Obywatelu... tam pojawił się samolot!

— Samolot? — Obywatel Germyn pozwolił sobie na zmarszczenie brwi. — Obywatelko, to bardzo nieładnie wymyślać rzeczy, których nie ma.

— Ale ja widziałam go, Obywatelu! Byli w nim ludzie. A jeden z nich jest tutaj! Szuka mnie z takim drugim mężczyzną. Ledwo im uciekłam. Boję się!

— Nie ma się czego bać. Należy po prostu ocenić sytuację — odpowiedział mechanicznie. W ten sposób zwracano się do dzieci.

Wewnątrz jednak aż w nim zakipiało. Wilcy... te słowa burzyły spokój, wzbudzały panikę i nienawiść! Dobrze pamiętał tego Tropile'a; z pewnością był on Wilkiem. A fakt, że z początku wątpił w wilczy charakter tamtego, tym bardziej teraz skłaniał Obywatela Germyna do nabrania całkowitej pewności. Opóźnił chwilę rozpoznania wroga całego świata i ta ukryta wina była w jego sumieniu wystarczającym powodem, by serce zaczęło mu bić mocniej.

— Proszę mi dokładnie opowiedzieć, co się stało — zapytał tonem, który napięcie emocjonalne uczyniło daleko mniej niż miłym.

— Wracałam do domu po wieczornym posiłku — zaczęła posłusznie Gala Tropile. — Obywatelka Puffin... Przygarnęła mnie, gdy Obywatel Tropile... gdy mój mąż...

— Rozumiem. Zamieszkała pani z nią.

— Tak. Powiedziała, że dwóch mężczyzn chciało się ze mną zobaczyć. Powiedziała, że źle mówili i to mnie zaalarmowało. Wyjrzałam przez okno i ich zobaczyłam. Jeden z nich był w tym samolocie. Widziałam, jak odlatują z moim mężem.

— Sprawa wygląda poważnie — przyznał niepewnie Obywatel Germyn. — I co? Przyszła pani do mnie?

— Tak, Obywatelu, ale oni mnie zobaczyli! Myślę, że szli za mną. Musi mnie pan chronić... Nie mam nikogo więcej!

— Jeśli oni są Wilkami — powiedział spokojnie Germyn — podniesiemy alarm. Zostanie pani tutaj, Obywatelko? Pójdę zobaczyć tych mężczyzn.

W tym momencie rozległo się ostre walenie w drzwi.

— Już za późno! — krzyknęła w panice Gala Tropile. — Już tu są!

*

Przebrnąwszy przez rytualne pozdrowienia, zarzekanie brzydoty i ubóstwa swego domu, Obywatel Germyn zaoferował gościom wszystko, co posiada. W ten sposób witano obcych.

Obaj mężczyźni okazali się być pozbawionymi zarówno dobrych manier jak i obycia, niemniej starali się dopasować do minimalnych wymogów obyczaju. Musiał to przyjąć za dobrą monetę, chociaż było to nawet bardziej alarmujące, niż gdyby zachowywali się agresywnie i krzyczeli.

Bo Obywatel Germyn znał jednego z nich.

Jego nazwisko, jak udało mu się wygrzebać z pamięci, brzmiało Haendl. Ten sam mężczyzna pojawił się w Wheeling w dniu, w którym Glenn Tropile miał wykonać Donację Płynu Rdzeniowo-kręgowego, lecz wydostał się na wolność i uciekł. Mężczyzna wypytywał wówczas całkiem sporo osób o Tropile'a, włącznie z Obywatelem Germynem i nawet wtedy, w zamieszaniu wywołanym amokiem, wykryciem Wilka i Wniebobraniem jednocześnie, Germyn był zaskoczony brakiem wychowania i dobrych manier u Haendla.

Teraz już się nie dziwił.

Niemniej, ponieważ mężczyźni nie działali otwarcie, Obywatel Germyn odłożył na później podniesienie alarmu. Nie było to dla niego łatwe.

— W tym domu przebywa Gala Tropile — oświadczył, bez ogródek, mężczyzna, który przyszedł z Haendlem.

Obywatel Germyn zdołał wykonać „dwuznaczny-uśmiech”.

— Słuchaj, Germyn, chcemy się z nią widzieć. Chodzi o jej męża. On... hm... był u nas przez jakiś czas i coś się wydarzyło.

— Aaa, chodzi o tego Wilka.

Mężczyzna poczerwieniał i spojrzał na Haendla.

— O Wilka — powiedział głośno Haendl — jasne, że o Wilka. Ale już go nie ma, więc nie musicie się nim przejmować.

— Nie ma go?

— Nie tylko jego, ale jeszcze czworga czy pięciorga spośród nas. Mężczyzny nazwiskiem Innison również nie ma. Germyn, potrzebujemy pomocy. Chcemy się dowiedzieć czegoś o Tropile'u. Chyba tylko Bóg wie czego, ale to od Tropile'a się zaczęło. Chcemy porozmawiać z jego żoną i dowiedzieć się o nim wszystkiego. Wyciągnij ją więc, proszę, z pomieszczeń na tyłach domu, gdzie się ukrywa, i przyprowadź tutaj.

Obywatel Germyn zadrżał. Pochylił się, by ukryć swoje myśli i zaczął obracać palcami bransoletę należącą kiedyś do PFC Joe'go Hartmana.

— Być może macie rację — powiedział w końcu. — Być może ta Obywatelka jest tam z moją żoną. Czy jednak nie jest tam dlatego, że bała się tych, co kiedyś przebywali z jej mężem?

— Germyn, ona wcale nie jest bardziej wystraszona niż my. — Haendl roześmiał się kwaśno. — Wspomniałem o mężczyźnie, który się nazywał Innison i który zniknął. To również był Syn Wilka, rozumiesz? I z tego powodu... — spojrzał na swego towarzysza, zwilżył językiem wargi i powiedział coś innego niż miał z początku zamiar. — On był Wilkiem. Słyszałeś kiedykolwiek o Wniebowzięciu Wilka?

— O Wniebowzięciu? — Germyn zostawił bransoletę. — To niemożliwe! — krzyknął, całkowicie zapominając o manierach. — O nie! Wniebobranie należy się tylko tym, którym udało się osiągnąć całkowitą transcendencję, tego możesz być pewien. Ja to wiem! Widziałem to na własne oczy. Nie ma możliwości, żeby Wilk...

— Przynajmniej pięciorgu Wilkom się to przytrafiło — oznajmił ponuro Haendl. — Teraz widzisz na czym polega problem? Tropile został wniebowzięty. Na moich oczach. A Innison dzień później. W ciągu tygodnia zniknęło dwoje czy troje innych. Przyszliśmy więc tu, Germyn, nie dlatego, że was lubimy, nie dlatego, że nam to sprawia przyjemność, ale dlatego że jesteśmy przerażeni. Chcemy jedynie porozmawiać z żoną Tropile'a... i chyba również z tobą. Chcemy porozmawiać ze wszystkimi, którzy znali Tropile'a. Chcemy się dowiedzieć wszystkiego, co można się dowiedzieć na jego temat i spróbować znaleźć w tym jakiś sens. Bo Wniebowzięcie jest być może wyższym etapem życia dla was, Germyn, ale dla nas jest jedynie jeszcze jednym sposobem umierania. A my nie chcemy umierać.

Obywatel Germyn pochylił się, by pomacać swoją cenną bransoletę, po czym rzucił ją z roztargnieniem na stół. To było zbyt wiele jak na jego umysł.

— To wszystko jest dziwne — powiedział w końcu. — Powiedzieć wam o jeszcze jednej dziwnej rzeczy?

Haendl, robiący wrażenie rozeźlonego i zdumionego, skinął głową.

— Od czasu, gdy ten Wilk, Tropile, nam uciekł, nie było tutaj żadnego Wniebobrania — powiedział Germyn. — Są za to „oka”. Sam je widziałem. To... — zawahał się, po czym wzruszył ramionami — to stało się kłopotliwe. Niektórzy z naszym najporządniejszych Obywateli przestali medytować – martwią się. Tak wiele „ok” i nikt nie został zabrany! To wykracza poza nasze doświadczenia i cierpi na tym nasz sposób życia. Obyczaje upadają. Nawet w moim własnym domu... Mniejsza z tym — wykaszlał się, po czym mówił dalej. — Te „oka” włażą do każdego domu, wszędzie zaglądają, ale nikogo nie zabierają. Dlaczego? Czy to ma jakiś związek z Wniebobraniem Wilków? — spojrzał z rozpaczą na swoich gości. — Wiem jedynie, że to jest bardzo dziwne i dlatego się martwię.

— Zaprowadź nas więc, do tej Gali Tropile — powiedział Haendl. — Zobaczmy, może się czegoś dowiemy!

— Obywatelko — zawołał Obywatel Germyn, odwracając się i podnosząc głos wystarczająco, by być słyszanym w sąsiednim pokoju.

Po chwili w drzwiach pojawiła się jego żona wyglądająca na wstrząśniętą i chorą z niepokoju o swego gościa.

— Możesz poprosić Obywatelkę Tropile, by dołączyła do nas? — zażądał Germyn.

Jego żona skinęła głową.

— Obywatelka Tropile odpoczywa — powiedziała. — Zawołam ją.

Ale Gala Tropile nic im nie powiedziała.

Bo zniknęła.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)