home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

XIII

Mimo że minęło już kilka dni, od kiedy Wniebowzięcie jej męża opróżniło na stałe należne Obywatelowi dwie trzecie łóżka – Obywatelka Rogetowa Germyn, wdowa, obudziła się ze snu, jak dobrze ułożony kot, na wąskiej jednej trzeciej, którą nakazywała jej zajmować musztra.

Ktoś delikatnie zapukał do jej drzwi.

— Nie śpię — zawołała wystarczająco głośno.

— Obywatelko — odezwał się cichy głos — jest nadzwyczajna okazja do Aprecjacji tego poranka. Gdybyś zechciała przyjść. I wybacz, że cię budzę.

Obywatelka rozpoznała ten głos, to była żona jednego z sąsiadów, więc odpowiedziała w stosowny sposób, łącząc przebaczenie z wdzięcznością.

Ubrała się szybko, chociaż ze stosowną zwłoką na przemyślenie i uspokojenie, i wyszła na ulicę.

Było jeszcze ciemno. W górze bezdźwięcznie ścierały się ogromne świetlne płaszczyzny.

Dawno nie odczuwane emocje zakotłowały się wewnątrz Obywatelki Germyn. Było w tym coś przypominającego przerażenie i coś zbliżonego do miłości. Jej pokolenie nigdy nie widziało zorzy polarnej, gdyż rozpraszające się strumienie elektronów, będące przyczyną tego zjawiska, nie były w stanie pokonać wzrastającej odległości między osieroconą Ziemią i jej starym rodzimym Słońcem, a małe rozpalane wciąż na nowo słońce Piramid było zbyt mizerne.

Pod skrzącą się zorzą stały na ulicy małe grupki Obywateli, kierując ku niebu oświetlone odległym światłem twarze. To była rzeczywiście nadzwyczajna okazja do Aprecjacji i wszyscy starali się to zrobić.

Obywatelka Germyn rozejrzała się sumiennie za innym obserwatorem, z którym mogłaby wymienić komentarze na temat rozgrywającego się w górze spektaklu.

— To jest jaśniejsze niż meteory — stwierdziła rozważnie — i bardziej urocze niż świeżo rozpalone słońce.

— Z pewnością — odpowiedziała jakaś kobieta.

— Nigdy w życiu nie widziałam niczego porównywalnego z tym widokiem — przyznała Obywatelka Germyn.

— Taak — odpowiedziała obojętnie tamta. — Zauważyła pani, że zabawne rzeczy dzieją się ostatnimi czasy? Odkąd ten Tropile okazał się być... — urwała.

Obywatelka Germyn szybko zrozumiała jej zakłopotanie i spróbowała to zatuszować.

— Rzeczywiście — zgodziła się. — Setki razy widywałam „oka”, a czy były wtedy Wniebobrania? Nie. A teraz są. Czy to nie dziwne?

— Też tak uważam — powiedziała kobieta, spoglądając w górę, po czym westchnęła.

Żadna z kobiet nie zauważyła, że nad ich głowami wolno dryfuje „oko”. Przemieszczające się na niebie światła maskowały je.

— Zastanawiam się, co jest przyczyną tego wszystkiego — powiedziała ospale kobieta.

Obywatelka Germyn nawet nie próbowała odpowiedzieć. Tego typu pytania normalnie nigdy nie przychodziły jej do głowy, nie należały więc do tych, na które mogła odpowiadać.

Co więcej, nie było to pytanie najbliższe w tym momencie sercu Obywatelki Germyn. Pytanie, które zajmowało jej myśli, brzmiało: Ciekawe, co się stało z moim mężem?

*

— Glenn, wracaj tu! — zawołał ostro umysł Narovej.

Tropile oderwał się od widoku dalekich ciemnych ulic.

— Obserwowałem tych na dole — roześmiał się bezgłośnie. — Boże, ale dajemy im tam przedstawienie! Piramidy też muszą tam mocno mieszać – niebo jest pełne widoków zorzy polarnej. Wygląda na to, że w atmosferze błąka się mnóstwo wiązek wysokiej częstotliwości.

— Lepiej się skoncentruj! — zakomenderował umysł Narovej.

— W porządku. — Tropile posłusznie powrócił do wojny, którą toczył.

To był dziwny konflikt i dziwnie rozgrywany. Umysł Tropile'a przeszukiwał czeluście i tunele planety Piramid, a co wyczuł lub zobaczył, natychmiast przekazywał do wszystkich przebudzonych Komponentów będących jego sprzymierzeńcami.

Była to niemal boska pozycja. Czy mógł być zdrowy na umyśle? Nie wiadomo. Zdrowie psychiczne nic już nie znaczyło dla Tropile'a. Był już ponad takie ludzkie sprawy, jak obłęd czy jego przeciwieństwo. Obłąkany człowiek to taki, który stracił łączność ze swoim środowiskiem. Tropile był sam w sobie środowiskiem. Jego umysł obejmował dwie planety i przestrzeń kosmiczną pomiędzy nimi. Patrzył tysiącami oczu. Pracował tysiącami rąk.

I mógł potężnie uderzać.

Słabość sieci obejmującej wszystkie miejsca polega na tym, że wszędzie jest wystawiona na ciosy. Jeśli wzmacniak dalekopisowy w Omaha zrobi błąd w jednym znaku, drukarki w Atlancie i Bangorze wydrukują błędy. Tropile, uderzając sieć Piramid w tysiącach punktów, zniekształcił ich łączność i sprawił, że stała się prawie bezużyteczna. Co więcej, zawłaszczył sieć Piramid dla siebie. Impulsy Tropile'a przebiegały neuronowymi przewodami sieci Piramid i co napotkały, to przejmowały, a co przejęły to zmieniały.

Piramidy odkryły, że są atakowane.

Szaleńczo (o ile Piramidy mogły odczuwać szaleństwo?) wymieniały Komponentów. Impulsy Tropile'a budziły tych nowych. Nie wierząc (czy one wiedziały, co to znaczy „wierzyć”?), Piramidy izolowały zanieczyszczone obwody. Impulsy Tropile'a obchodziły je.

Desperacko (albo beztrosko czy też z ulgą – każde z tych określeń pasuje tak samo dokładnie, jak pozostałe) Piramidy powracały do „pchania-i-ciągnięcia”, co przysparzało jeszcze więcej zniszczeń, a niektórzy Komponenci umierali.

Ale przedtem Komponenci przeprogramowywali się.

Pierwszym zadaniem było znalezienie rąk, przy pomocy których mózg Tropile'a mógł działać. Dawać, w takim razie, ręce – zażądał Tropile od sieci Piramid i zostało to posłusznie wykonane. Mechanizm Wniebobrania, elektrostatyczna „kosa”, która zebrała tak duże plony w „kopalni zegarków”, została poddana zmianom i zaczęła pracować nie dla zbieraczy, lecz dla owoców.

Istotna zmiana w działaniu tego szczególnego systemu była prosta; po pierwsze „zebrać”, czyli wniebowziąć, zamiast jakichś medytujących Obywateli, mężczyzn i kobiety, których Tropile potrzebował jako bojowników. Po drugie, kierować nowo-przybyłych tam, gdzie nie zostaliby od razu zamrożeni. Okazało się, że jedynym alternatywnym miejscem, które Tropile'mu udało się znaleźć, jest coś w rodzaju przypominającej piekło odlewni, niemniej to był tylko szczegół. Ważniejsze było, że nowi pomocnicy przybywają z własnymi umysłami i możliwością ruchu i działania.

Następnie Tropile musiał się z nimi porozumieć. Znalazł obcego, Komponenta o lepkich kończynach, którego imię z grubsza brzmiało „Joey”. Przydał się tutaj ograniczony zmysł telepatyczny Joeya, dzięki któremu połączeni razem Tropile i Alia Narova z ogromnym trudem zdołali do niego dotrzeć i go obudzić.

W ten sposób powstała armia, schwytani ludzie jako wojsko, a przebudzony Joey jako łącznik.

Tropile został panem dwóch światów. Nie tylko Piramidy były pod jego kciukiem, ale jego właśni ludzcy towarzysze, których zaciągnął do służby. Jedli, gdy przechwycony układ, który kontrolował, tłoczył syntetyczny kleik do ich poideł. Oddychali, gdy przechwycony układ, którym sterował, wytwarzał powietrze. Mogli powrócić na Ziemię wtedy – i tylko wtedy – gdy przechwycony układ, którym dysponował, wyśle ich do domu.

Zdrowy na umyśle?

Według jakich standardów?

A co to za różnica?


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)