home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

25

Trigger wstrzymała oddech. Gwałtownie otworzyła oczy. Konwulsyjnie starała zagrzebać się pod powierzchnią potoku. Leżała rozciągnięta płasko na piasku i za nic jej się to nie udawało. Przestała rozchlapywać wodę i zamiast tego szybko zasłoniła się tu i tam.

— Jesteś bezczelny! — rzuciła, gdy już udało jej się odzyskać oddech. — Wynoś się. Już!

Dzielny nieśmiały Quillan, stojący na skarpie, piętnaście stóp nad nią, poczuł się urażony. Wciąż się jej przyglądał.

— Dlaczego? — zapytał z oburzeniem. — Przyszedłem tylko się upewnić, że nic ci nie jest. Wokół pełno dzikich zwierząt. A ja bynajmniej nie szukam kolorowych widoków.

— Wynoś się stąd! Natychmiast!

Z wyraźną trudnością nabrał powietrza.

— Niemniej powinienem ci powiedzieć, że te kolory: brązy, róże, rozkoszne biele... — mówił z coraz większym entuzjazmem. Trigger wystraszyła się, że zsunie się ze skarpy i wyląduje w potoku, obok niej. — I... och! ...te mokre rude włosy... te pieprzyki... — Plótł, wytrzeszczając coraz bardziej oczy. — Te słodkie...

— Quillan! — wrzasnęła. — Proszę!

— Uff! — przerwał i wziął głęboki wdech. Przestał się wygłupiać i spoważniał. — To o zwierzętach to prawda. Widziano tu ostatnio jakieś paskudne stworzenia buszujące po lesie, w górze potoku.

Trigger rzuciła okiem na brzeg. Jej ubranie leżało czterdzieści stóp dalej, tuż nad wodą.

— Ja widzę tutaj tylko jedno duże paskudne stworzenie — oznajmiła zimno. — I co gorsze, ono gapi się na mnie. Odwróć się.

Quillan westchnął.

— Okrutna z ciebie kobieta, Trigger Argee — powiedział, ale odwrócił się. Rzeczywiście miał przy sobie broń, ale ostatnio zawsze ją nosił. — Te stworzenia — ciągnął — mają podobno głowę jak nietoperz, trzy stopy średnicy. I latają.

— Bardzo interesujące — odpowiedziała Trigger. Doszła do wniosku, że już się w jej kierunku nie odwróci. — Pójdę teraz po moje ubranie i...

Zza zakrętu, spomiędzy drzew, jakieś sześćdziesiąt stóp dalej w górę strumienia, bezszelestnie coś wyfrunęło. Głowę miało jak nietoperz, od góry było niebieskie, a pod spodem żółte. Wymachiwało skrzydłami sięgającymi niemal obu brzegów strumienia. Ogromny pysk był szeroko otwarty, ukazując długie cienkie białe zęby. Stworzenie leciało szybko, tuż nad powierzchnią wody, w kierunku Trigger.

— Quiiiii-LLAN!

* * *

Wracali ścieżką z powrotem do obozu. Trigger szła kilka kroków z przodu, sztywno wyprostowana. Najbardziej nie mogła znieść wyrazu satysfakcji na jego twarzy.

— Drań! — powtarzała. — Drań! Drań! Drań!

— Trigger — powiedział delikatnie Quillan, idąc za nią. — W końcu, to ty wbiegłaś na skarpę i owinęłaś się wokół mnie. Cała mokra.

— Przestraszyłam się — warknęła Trigger. — Każdy by się przestraszył. A ty nie zawahałeś się nawet przez chwilę, żeby nie wykorzystać sytuacji.

— Oczywiście — przyznał Quillan. — Strąciłem tego nietoperza. A co miałem zrobić. Każdy by tak zrobił. Czy ja wyglądam na człowieka pozbawionego rozumu?

W napadzie furii obróciła się idąc i spojrzała mu w oczy. Oparła ręce na biodrach. Quillan, przezornie, zatrzymał się.

— Rozumu! — krzyknęła. — Mam gdzieś taki rozum. Myślisz, że kim ja jestem? Jedną z hurys Belchika?

Jak na faceta tych rozmiarów, był rzeczywiście bardzo szybki. Zanim zdążyła się poruszyć, już był przy niej, objął ją za ramiona wielką łapą i przycisnął jej ręce do tułowia.

— Nie złość się — powiedział czule.

Cóż, inni też próbowali przytrzymać ją w ten sposób, wbrew jej woli. Obrót, szarpnięcie, potem pociągnąć... w górę i w dół na ziemię. Trigger przygotowała się spokojnie. Jeśli teraz zadziała wystarczająco szybko... Obróciła się, szarpnęła, pociągnęła... i dała spokój, zniechęcona. Sytuacja nie zmieniła się zbytnio.

Tak jak się obawiała, z Quillanem to nie zadziało.

— Puść mnie! — krzyknęła ze złością, mierząc obcasem w podbicie jego stopy. Odsunął nogę. Obcas Trigger uderzył w murawę ścieżki. Ten małpolud musiał mieć dodatkowe oczy na stopach!

Wolną ręką ujął ją niespodziewanie pod brodę i odchylił delikatnie do góry. Jego oczy znalazły się tuż powyżej jej. Bardzo blisko. Bardzo ciemne.

— Ugryzę! — wycedziła gniewnie — Ugr... mmm!

— Mmmph-grrmm!

— Grr-mm-mhm... Hm-m-m... mhm!

* * *

Szli ścieżką trzymając się za ręce. Wyszli na wierzchołek niewielkiego wzniesienia, ostatniego przed obozem. Popatrzyli w dolinę. Trigger zmarszczyła brwi.

— Nic się nie dzieje — stwierdziła.

— Tak? — zdziwił się Quillan.

— Ja nie o tym, ty małpoludzie — powiedziała, ściskając jego dłoń. — Morale szwankuje, a nuda się do tego przyczynia. Mam na myśli, ogólnie. Siedzimy tu i czekamy. Nie wygląda na to, żeby coś się miało wydarzyć.

To była prawda, przynajmniej na pierwszy rzut oka. W pobliżu, a również i nieco dalej od Delicji, mimo że nie było ich widać, znajdowało się mnóstwo statków i ludzi. Wszyscy byli gotowi w każdej chwili skoczyć w dowolnym kierunku, tyle że kierunek wciąż nie był znany. Transmitery komisarza, w ciągu ostatnich dwóch dni, odezwały się najwyżej dwa, trzy razy. Nawet krótkodystansowe komunikatory milczały.

— Nie martw się, mała! — powiedział Quillan. — Coś się wkrótce musi wydarzyć.

* * *

Wieczorem w pobliżu Delicji wyłonił się statek Devagasów.

Byli na to oczywiście przygotowani. Oczekiwali, że ktoś tu zagląda od czasu do czasu, żeby sprawdzić, jak idzie produkcja plazmoidów. Gdy statek przyziemił w atmosferze po drugiej stronie planety, cztery jednoosobowe szturmowce Zwiadu z podniesionymi ekranami radiacyjnymi wyskoczyły z czterech stron zza horyzontu. Docisnęły go wiązkami holowniczymi i zajęły pozycje do ataku. Powyżej pojawił się niszczyciel Federacji.

Statek Devagasów nie miał szans. Wysadził się w powietrze.

Na to też byli przygotowani. Już w trzy minuty później wykonano skan martwego mózgu pilota. Nie wiedział nic istotnego, oprócz dokładnych współrzędnych ufortyfikowanej podziemnej bazy Devagasów znajdującej się trzy dni lotu od Delicji.

Polujące na tę bazę statki zwiadowców rzuciły się tam ze wszystkich kierunków. Za nimi podążyły większe okręty wojenne Federacji. Nie musiały się spieszyć. Przechwycony statek Devagasów próbował wysłać ostrzeżenie do bazy, ale zostało ono bez wysiłku zagłuszone. Zwiadowcy zmierzali tam wystarczająco szybko, żeby uniemożliwić wszelkie próby ucieczki.

— Teraz musimy się rozdzielić — oznajmił im komisarz. Był jedyną osobą, jak zauważyła Trigger, która wydawała się nie być zbytnio podekscytowana sytuacją. — Quillan, ty i twoja grupa lecicie! Im przydacie się o wiele bardziej niż tutaj.

Przez chwilę Quillan wyglądał jak człowiek ciągnięty gwałtownie w dwóch kierunkach. Nie spojrzał ani razu na Trigger.

— Myśli pan, że to jest rozsądne zostawiać was tutaj bez ochrony? — zapytał.

— Quillan — powiedział komisarz Tate — po raz pierwszy w życiu ktoś mi sugeruje, że potrzebuję ochrony.

— Przepraszam, sir — powiedział Quillan.

— Ma pan na myśli, że my nie lecimy? — spytała Trigger. — Że zostaniemy tutaj?

— Jesteś umówiona, zapomniałaś? — odpowiedział jej komisarz.

Quillan i jego oddział odlecieli w ciągu godziny. Mantelish, Holati Tate, Lyad i Trigger pozostali w obozie.

Delicja całkowicie opustoszała.

* * *

— Ta akcja wcale nie ma celu schwytania superplazmoida — powiedział do Trigger komisarz Tate. — I szczerze mówiąc jest mi wszystko jedno, czy ten stwór się odnajdzie, czy zaginie na najbliższe kilka tysięcy lat. Chodzi o to, że w zeszłym tygodniu dostaliśmy bardzo dziwny raport. Agenci Federacji przeczesywali ostatnio bardzo dokładnie zarówno planety podlegające Devagasom jak i Tranestowi. Według tego raportu nie ma najmniejszego dowodu na to, że najwyżsi przywódcy hierarchii Devagasów przebywali w ciągu ostatnich dwóch miesięcy na którejkolwiek z ich planet.

— O! I sądzi pan, że wszyscy są tam? W tej bazie?

— Takie są podejrzenia.

— Ale dlaczego?

Komisarz podrapał się po brodzie.

— Jeśli ktoś coś wie, to mi nie powiedział. Prawdopodobnie nie jest to nic przyjemnego.

— Doszliście do wniosku, że używają sobowtórów? Jak Lyad? — zapytała Trigger, zastanawiając się.

— Oczywiście, że używają. To jeden z dowodów na to, że ich nie ma. Nie są w tym tacy dobrzy, jak specjaliści od sobowtórów na Traneście. Wystarczyło przestudiować nagrania, żeby odkryć, że to sobowtóry.

Trigger znów nad czymś się zastanawiała.

— I znaleźli coś na Traneście? — zapytała.

— Tak? Nie mogli się doliczyć jednej bojowej eskadry tych podrasowanych fregat klasy „Aurora”, na które zezwala im traktat.

Trigger oparła brodę na dłoniach i spojrzała na niego.

— To dlatego zostaliśmy na Delicji... we czworo?

— To jeden z powodów. Drugim jest ta rzecz u ciebie, Wstręciuch.

— A co z nim?

— Mam jakieś silne przeczucie, że chociaż prawdopodobnie hierarchowie znajdą się w bazie Devagasów, to zespołu 112-113 tam nie będzie.

— Więc Lyad wciąż ryzykuje, a my zaryzykujemy, żeby w następnej rozgrywce uzyskać więcej niż ona. — Zawahała się. — Panie komisarzu...

— Tak?

— Kiedy pan zdecydował, że będzie lepiej, jeśli nikt nigdy więcej nie zobaczy tego superplazmoida?

— Gdy zobaczyłem rekonstrukcję wydarzeń z tym żółtym potworkiem Balmordana. Szczerze mówiąc, Trigger, dość długo żeśmy dyskutowali na ten temat, zanim zdecydowaliśmy się zgłosić odkrycie Księżyca Plonów. Gdybyśmy mogli utrzymać to w sekrecie przez kilkaset lat, dopóki sytuacja w Piaście nie ulegnie znaczniejszej poprawie, to byśmy to zrobili. Było jednak pewne, że prędzej czy później ktoś się musi na to natknąć. Poza tym te artefakty wyglądały na coś o kolosalnej wartości. Więc zaryzykowaliśmy.

— A teraz byście chcieli wszystko odwrócić?

— Gdyby to było możliwe. Połowa Rady Federacji prawdopodobnie też by tak chciała. Ale nawet nie próbują o tym pomyśleć. Doprowadziłoby to strasznego zamieszania. Polityka w Piaście stałaby się areną tak zażartych walk, jakich nie było od kilkuset lat. Jeśli coś miałoby być z tym zrobione, to musiałoby to wyglądać tak, jakby nic więcej nie dało się już z tym zrobić. A skutki mimo tego wciąż mogłyby być fatalne.

— Przypuszczam, panie komisarzu...

— Tak?

Potrząsnęła głową.

— Nie, nic. Jakby co, to zapytam później. — Wstała. — Chyba pójdę sobie popływać.

Wciąż co rano chodziła sobie poleżeć w Plazmoidowym Potoku. Nietoperz okazał się niewinną ofiarą swojego wyglądu, stworzeniem o bardzo łagodnych obyczajach, skoncentrowanym na ściganiu i połykaniu wielkich owadów podobnych do ciem, unoszących się nad zbiornikami wodnymi. Dla stworzeń o potencjale fizycznym i umysłowym istot ludzkich Delicja wciąż sprawiała wrażenie najbezpieczniejszego ze wszystkich możliwych światów. Niemniej teraz Trigger nosiła ze sobą dentona, tak na wszelki wypadek.

Znów się wyciągnęła w nagrzanej na słońcu wodzie, wyszukała gładki kamień, żeby oprzeć sobie głowę, zagrzebała się trochę w piasku, tak żeby prąd wody nie mógł jej zepchnąć i zamknęła oczy. Leżała nieruchomo, oddychając powoli. Kontakt z dnia na dzień okazywał się łatwiejszy i szybszy. Ale informacja, która zaczęła się ostatnio przesączać, nie była obliczona na to, żeby kogoś uszczęśliwić.

Obawiała się teraz, że to wszystko doprowadzi ją do śmierci. Prawie pozwoliła, by jej się to wymsknęło do komisarza, co wcale by nikomu nie pomogło. Musiała uważać na przyszłość.

Wstręciuch, w zasadzie, nie powiedział jej, że umrze. Powiedział, że „być może” umrze. Wstręciuch również był wystraszony. Bardzo wystraszony.

Trigger leżała spokojnie. Jej myśli, jej świadomość, dryfowały powoli do wewnątrz i w głąb umysłu. Woda potoku pluskała wokół jej policzków.

A wszystko dlatego, że jeden zegar chodził tak wolno. Tego niestety nie uda się już zmienić. Nigdy.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)