„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
Trigger nie mogła odwrócić wzroku od stacji podprzestrzennej.
Wciąż można było o niej powiedzieć, że ludzkie ekipy budowlane zbudowały tu standardową stację wojskową; bardzo dużą, bardzo masywną, ale normalną w kształcie, niemal sferyczną stację. Można tak było powiedzieć tylko dlatego, że w gniazdach dział wciąż widać było resztki pierwotnego materiału. W innych miejscach zniknął on pod grubą czarną masą materiału plazmidowego, którym została pokryta pierwotna konstrukcja.
Na całej tej czarnej, pękatej, podobnej do lawy powierzchni, czołgały się, chodziły, latały i wiły się plazmoidy. Było ich tysiące w kilkuset różnych rodzajach. Przypominało to wilgotny, czarny pień, spróchniały w środku, a na zewnątrz rojący się od drobnych stworzeń.
Ani Trigger, ani obaj mężczyźni nie komentowali zbytnio tego wyglądu. Można było jedynie powiedzieć, że jest okropny.
Widoczne plazmoidy ignorowały statek. Nie zwróciły również uwagi na osiem flar, zapalonych przez komisarza wokół stacji. Niemniej przez pierwsze dwie godziny po ich przybyciu, osłony przeciwmeteorytowe wykazywały aktywność. Najpierw pojedyncze uderzenia, potem ciągle bombardowanie, a w końcu dwudziestominutowa nawała, która wypełniła ekrany obłokami wściekle migoczących drobnych iskier. Nagle wszystko się skończyło. Superplazmoid wyczerpał zapasy tej szczególnej broni albo postanowił resztę zachować na później.
— A może by przetestować ich działa — mruknął komisarz. Trigger pomyślała, że nie wygląda na zbyt szczęśliwego.
Wyprostował statek, przyspieszył, zawrócił i przeleciał blisko flanki. Ściągnął na siebie ogień z dwóch gniazd, które zareagowały w sposób potwierdzający to, co już wcześniej było prawie pewne – stanowiska broni były w pełni zautomatyzowane. Wydawały się znacznie słabsze niż powinny być w stacji tego rozmiaru. Devagasi wyraźnie byli wystarczająco rozsądni, żeby nie zapewniać plazmoidowi zbyt wiele przewagi.
Komisarz oddał próbny strzał w jeden z czarnych występów. Pojawił się niewielki rozżarzony krater. Szybko ściemniał z powrotem. Z wielkiego otworu – w pobliży czegoś, co wyglądałoby na podstawę pnia, gdyby to był pień – wijąc się, wychynęło natychmiast coś długiego, czerwonego i podobnego do robaka. Podpełzło do uszkodzonej powierzchni i wsunęło w krater swój przedni koniec, z którego zaczął się wylewać czarny materiał. Plazmoid poruszał swoim końcem tam i z powrotem po uszkodzonym fragmencie. Kilka innych tego samego rodzaju przyłączyło się do niego. Krater zaczął się wypełniać.
Oddalili się trochę od stacji i wynurzyli. Normalna przestrzeń wyglądała czysto i pięknie, jak dom wypełniony łagodnym blaskiem. Nikt z nich, z wyjątkiem Lyad, nie spał od dwudziestu godzin.
— Co o tym myślicie? — zapytał komisarz.
Omawiali, to co się wydarzyło, przygaszonymi głosami. Nikt nie miał żadnego planu. Zgadzali się w jednym, że ludzie z Floty Vishniego, a także inni, którzy mogli być na stacji, gdy została ona przekazana plazmoidowi, z pewnością nie żyją. O ile oczywiście nie zrobiono z nimi czegoś bardziej drastycznego, niż to się przydarzyło załodze „Aurory”. Gdy statek przelatywał w pobliżu największych wrót, szeroko rozwartej czarnej gardzieli, byli tak blisko, że mogli zobaczyć, jak daleko sięga w głąb pierwotnego wnętrza stacji. Podobnie jak Księżyc Plonów, zanim opanowali go ludzie, wnętrze stacji było otwarte, nie zawierało powietrza.
— Niektóre z tych stworów — powiedział komisarz — posiadają wypustki zdolne do rozprucia każdego skafandra. Wśród nich jest wiele ogromnych i wiele bardzo szybkich. A jak się już dostaniemy do środka, nie będziemy mieli możliwości porozumiewania się. O ile te termity nie dostaną się do nas, zanim my dostaniemy się do środka.
Komisarz był ryzykantem, a ryzykanci nie cofają się przed niewykonalnymi zadaniami.
— A gdyby użyć dział? — zapytała Trigger.
— Nie bardzo. Nie są przeznaczone do zdobywania fortecy. Strzelanie po powierzchni porysowałoby ją tylko. Można by spróbować poszerzyć trochę te wrota i jak już będą szersze, to mógłbym wrzucić tam bombę. Niemniej, żeby dostać tego jednego, na którym nam zależy, musiałby się wydarzyć jakiś ślepy traf. Moglibyśmy też rozwalić stację, wrzucając do niej tuzin bomb. Ale tyle nie mamy.
Pokiwali głowami, zastanawiając się.
— Najgorsze w tym będzie — ciągnął komisarz — jak to się wszystko wyda. Rada ma rację, że się boi tej sprawy. Tranest i Devagasi wiedzą, że ten stwór tam jest. Jeśli Federacja nie będzie mogła go pokazać, obie te partie będą miały Radę na widelcu. Możemy uwikłać światy Piasty w pięćdziesięcioletnią wojnę i to być może już za kilka godzin.
Mantelish i Trigger znów pokiwali głowami. Jeszcze bardziej zafrapowani.
— Pomimo tego... — zaczął nagle Mantelish i urwał.
— Tak, masz rację — powiedział komisarz. — Tych rzeczy nie wolno tak pozostawić, i tyle. Ten stwór wciąż eksperymentuje. Nie wiemy, co jeszcze ma zamiar zrobić. Myślę, że będziemy musieli spróbować w końcu dział i bomb, a potem zobaczymy, co jeszcze da się zrobić... No dobrze! Zostało nam jakieś dziewięć, dziesięć godzin, zanim pierwsi chłopcy wparują tu, żeby przejąć sprawę. Co prawda, mogło się też stać coś, o czym nie wiemy i będą tu za pół godziny. Tego nigdy nie wiadomo. Niemniej jestem za tym, żeby zrobić przerwę i złapać parę godzin snu. Będzie nam się lepiej myśleć. Może w międzyczasie komuś coś przyjdzie do głowy. Co wy na to?
— A co ze statkiem, gdy pójdziemy spać? — zapytał Mantelish.
— Będzie w podprzestrzeni — odpowiedział komisarz. Popatrzył na nich i dodał: — Nie martwcie się. Wprowadzę go na szeroką orbitę i włączę wszystkie alarmy, jakie mamy. Sam będę spał na fotelu pilota. Za to, gdyby ktoś tu przybył wcześniej, będziemy na miejscu, żeby uprzedzić o tym triku z kosmicznymi termitami.
Trigger nie przypuszczała, że będzie mogła zasnąć, przynajmniej nie teraz. Ale potem nawet nie mogła sobie przypomnieć, kiedy się wyciągnęła na koi.
Obudziła się niecałą godzinę później, czując się fatalnie. Wstręciuch się odezwał.
Usiadła i wystraszona rozejrzała się po ciemnej kabinie. Po chwili, wstała i poszła korytarzem do mesy i sterowni.
Holati Tate leżał na fotelu nieruchomo, oczy zamknięte, oddech powolny i równy. Trigger wyciągnęła rękę w kierunku jego ramienia, po czym ją cofnęła. Przyglądała się przez chwilę stacji plazmoidów, widocznej na ekranie i wydającej się obracać powoli, w miarę jak ją okrążali. Zauważyła, że jedna z flar, umieszczonych wokół stacji, zgasła lub, być może, została została zagarnięta przez pobliski wir. Rozejrzała się szybko jeszcze raz, odwróciła i poszła pośpiesznie z powrotem przez mesę i korytarzem, w kierunku kabin. Minęła dwa stojące w śluzie opancerzone skafandry, nawet na nie nie patrząc. Otworzyła drzwi do kabiny Mantelisha i zajrzała do środka. Profesor leżał wyciągnięty na koi, w ubraniu, oddychał powoli i regularnie.
Może Lyad nie śpi, pomyślała, zamykając drzwi. Przeszła korytarzem i otworzyła drzwi do jej kabiny. Światło było zapalone, ale Lyad również leżała nieruchomo i spała. Twarz miała rozluźnioną – wyglądała młodo.
Trigger włożyła pięść do ust i przygryzła kostki. Bez powodu zmarszczyła mocno brwi. Zablokowała zamek i wróciła korytarzem do sterowni. Usiadła przed komunikatorem, jeszcze raz spojrzała na ekran pokazujący stację, po czym nerwowo się podniosła i podeszła do fotela komisarza. Stała przez chwilę spoglądając na niego. Komisarz spał.
Wtedy Wstręciuch znów się odezwał.
— Nie — szepnęła Trigger gwałtownie. — Nie, nie mogę. Nie zmusisz mnie do tego!
Ogarnął ją bezruch. W tym bezruchu stało się jasne, że nikt nie zamierza jej do niczego zmuszać.
A bezruch był po prostu oczekiwaniem.
Popłakała sobie trochę.
I tyle.
— No dobrze — powiedziała.
* * *
Szeroka, czarna, jakby wilgotna czeluść płynęła ku niej rozjaśniana potrójnym strumieniem światła szperaczy skafandra. Była znacznie większa, niż jej się to wydawało, patrząc ze statku. Ogniste igły pojedynczego stanowiska ogniowego pobudzonego do działania jej przelotem w kierunku stacji wciąż szyły bezmyślnie przestrzeń daleko za nią. Nie były w stanie powstrzymać skafandra. Strzały zresztą poszły daleko od niej. Plazmoidy mogły być do tego lepiej przygotowane.
Całe roje kłębiły się w czarnej gardzieli jak robaki w gnijącej czaszce. Część z nich wylała się poza wrota, gniotąc się, czołgając i kotłując. Trigger sterowała palcami jednej ręki, to zwalniając, to przyspieszając. Być może leciała zbyt szybko. Ale musiała się przebić przez tę masę.
Nagle czarna dziura na wprost niej zionęła rozległym rojem. Trigger wcisnęła lewą ręką spust działka. Podwójny płomień źgnął na wprost oślepiającą bielą, roztrącając i paląc wirujące masy. Płonęły, rozpraszały się, eksplodowały i napływały zdwojoną falą z powrotem na jej spotkanie – płonące i wybuchające.
— Za szybko — powiedział z niepokojem Wstręciuch. — Dużo za szybko!
Zdawała sobie z tego sprawę. Ale nie mogła się zmusić, by robić to powoli. Opancerzony skafander uderzył pod kątem w stłoczoną, drgającą masę palących się plazmoidów i został odrzucony z powrotem. Próbowała raz po raz, szarpiąc nieustannie drążek sterowy. Zamknęła na chwilę oczy.
Gdy je znów otworzyła, skafander wisiał nieruchomo nad czarną nierówną podłogą, zwrócony bokiem do wylotu. Jakieś dwadzieścia stóp nad głową widniało czarne sklepienie.
Plazmoidy były wszędzie. Strumienie światła reflektorów skafandra migotały na stłoczonych kotłujących się szeregowcach: pękatych i cienkich, ogromnych, szorujących po sklepieniu, porozgałęzianych i z otworami gębowymi, jak u dziadka do orzechów. Wszystkie w ruchu, tak że nie była w stanie dokładnie określić kształtu. Niektóre wciąż żarzyły się od ognia jej działek. Najbliższy był trzydzieści stóp od niej.
Trwały tak. Nie zbliżały się do niej.
Powoli obróciła skafander tyłem do wejścia. Pierścień wokół niej zamknął się, ale się nie zaciskał.
Wstręciuch uważał, że da radę.
— W którą stronę? — spytała w myślach.
Pojawiło się u niej poczucie kierunku, obróciła skafander jeszcze trochę i zaczęła się przesuwać. Szeregowcy z przodu nie odsuwali się, tylko rozstępowali. Ci co mogli. Niektórzy nie mogli. Skafander uderzył niezbyt mocno w jakiś wielki kadłub. Zanim go okrążyła, przez chwilę gapiło się na nią bladoniebieskie sześciocalowe oko. „Po co mu oczy?” zdziwił się niespodziewanie ktoś w głębi jej umysłu. Spojrzała we wsteczny ekran i zobaczyła, że te które się rozstąpiły, przesuwają się teraz z powrotem, mieszając z tymi tłoczącymi się z tyłu. Trzydzieści stóp od niej!
Dzięki Wstręciuchowi.
Jak dotąd nikt nie strzelał. Strzelanina była zadaniem Trigger i skafandra. Superplazmoid powinien teraz żałować, że zmarnował swój ludzki materiał eksperymentalny. Chociaż w rzeczywistości może nie zmarnował, tylko włączył do tej masy tłoczącej się za nią i rozstępującej z przodu.
Czarne sklepienie i czarna podłoga wydawały się ciągnąć bez końca. Trigger przesuwała skafander nieustannie do przodu. Po jakimś czasie strumienie światła padły na niskie ściany zbiegające się w punkcie, ku któremu zmierzała. U zbiegu ścian znajdowało się wąskie przejście.
Przejście zaklinowane kadłubami plazmoidów.
* * *
Twardymi stalowymi chwytakami skafander wyciągał plazmoidy, jednego po drugim. Stwory wcale nie były od niego słabsze, ale nie miały już mocy potrzebnej do działania. A skafander ją miał. Za plazmoidem, który został właśnie wyciągnięty, ukazały się mocno ze sobą splecione kształty blokujące przejście, jakby olbrzymie czerwone robaki. Zamierały w bezruchu, gdy skafander zwracał się ku nim, by wyciągnąć i odrzucić do tyłu kolejnego stwora, po czym, gdy tylko się odwrócił, tkały dalej swoją przeszkodę.
W końcu skafander przecisnął się przez gmatwaninę robaczych ciał. Dalej był jedynie zaślepiony korytarz.
Tworzywo było jeszcze miękkie. Działka bluzgnęły ogniem, uderzyły i pochłonęły przegrodę. Ich blask spowił wszystko wokół skafandra. Przegroda ustąpiła, zanim skafander na nią naparł. Przeszli i weszli do...
Trigger nic nie widziała. Wokół nich rozpościerała się ciemna mgła, gęstniejąca w miarę jak posuwali się do przodu. Światła reflektorów były coraz bardziej stłumione. Nagle, bez uprzedzenia, zgasły, jak gdyby się wyłączyły.
Namacała w ciemności wyłączniki i stwierdziła, że nie są wyłączone.
— Wstręciuchu — krzyknęła w myśli.
On też nic nie mógł na to poradzić. Znów pojawiło się poczucie kierunku. Ciemność wydawała się sączyć w głąb jej oczu. Śliskimi od potu palcami kurczowo naciskała dźwignię prędkości i to był jedyny znak mówiący, że wciąż poruszają się do przodu.
Chwilę później uderzyli łagodnie w coś, co musiało być ścianą, gdyż było takie wielkie – chociaż z początku Trigger nie miała pewności, że to jest ściana. Przez chwilę poruszali się wzdłuż niej, dopóki nie dotarli do końca, po czym znów ruszyli we właściwym kierunku.
Wydawało się, że obecnie są w dość wąskim korytarzu. Od czasu do czasu dotykali ścian lub sufitu. Trigger wydało się, że suną w dół.
Przed jej oczami pojawił się obraz. Nagle zrozumiała, że widzi go już od jakiegoś czasu, tylko że do tej chwili nie była tego świadoma.
Stwór był ogromny, silny i zły. Ryczał i wył, trzęsąc się i pokrywając pianą. Nie widziała zbyt wyraźnie, ale czuła jakąś wściekłość, obserwujące ją oczy oraz żądzę śmierci i zniszczenia.
Coś go jednak powstrzymywało. Coś go trzymało, spokojnie i mocno, nie pozwalało się ruszyć. Uniósł się jeszcze raz, wielki, ciężki ogrom, po czym, rzucony z hukiem na kolana, zwalił się na bok.
Reflektory znów się zapaliły. Trigger zacisnęła powieki oślepiona światłem odbitym od czarnych ścian. Potem doszedł do głosu trening i światło przygasło. Otworzyła oczy i przez dłuższy czas przyglądała się wielkiej szarej mumii leżącej pod czarną ścianą.
— Wstręciuchu? — zapytała w myśli.
Wstręciuch nie odpowiedział. Skafander unosił się nieruchomo w wielkiej czarnej komorze. Trigger nie mogła sobie przypomnieć, kiedy go zatrzymała. Powoli się obróciła. Z pomieszczenia wychodziło osiem czy dziewięć korytarzy, ze ścian, sufitu i podłogi.
— Wstręciuchu? — krzyknęła żałośnie.
Cisza.
Jeszcze raz spojrzała na superplazmoida leżącego pod ścianą. On również był cicho. Miała wrażenie, że obie cisze wzajemnie się kasują.
Przypomniała sobie, że ostatnio miała wrażenie ruchu w dół, ruszyła więc w kierunku sufitu. Zatrzymała się w wejściu do korytarza, zastanawiając, co dalej. Gdzieś wysoko, w ciemności, rozbłysło nagle jasne światło, na chwilę zniknęło, po czym znów się pojawiło. Coś się stamtąd zbliżało, i to szybko...
Przesunęła dłoń w kierunku spustu działek. Ale znów górę wziął trening i uruchomiła komunikator skafandra. Usłyszała głos.
— Trigger, Trigger, Trigger! — szlochał.
— Małpoludzie — wrzasnęła. — Jesteś ranny?
Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.
These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.