„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
Leonid Plekhanov, Joseph Chessman, Barry Watson, chan Reif i kilku sztabowców tulańskiej armii stało na niewielkim pagórku i spoglądało na dolinę o powierzchni kilku mil kwadratowych. Dolinę, jeśli nie liczyć kawałka morskiego brzegu, otaczały ze wszystkich stron górskie pasma. Reif i trójka Ziemian pochylili się nad mapą sztabową okolicy.
— Do doliny prowadzą jedynie dwie większe przełęcze — mówił Barry Watson, sunąc palcem po mapie. — My panujemy nad tą, oni zajęli tamtą.
Plekhanov skrzywił się z niechęcią. To nie był jego żywioł i zdawał sobie z tego sprawę.
— Ilu ludzi Mynor zdołał zebrać? — zapytał.
Watson starał się unikać jego wzroku.
— Według ustaleń Hawkinsa, około pół miliona. Przeleciał nad nimi rano.
— Pół miliona?
— Włącznie z koczownikami, oczywiście — powiedział Joe Chessman. — Ale koczownicy walczą bardziej jak tłum niż jak armia.
Plekhanov potrząsnął swoją masywną głową.
— Jeśli będziemy unikać bitwy, większość z nich rozlezie się. W tej okolicy nie będą w stanie wyżywić tylu ludzi. Koczownicy, zwłaszcza, powrócą do domu, jeśli szybko nie dojdzie do walki.
— I o to właśnie chodzi, sir — powiedział Watson, starając się ukryć zniecierpliwienie. — Jeśli ich nie złamiemy teraz, odnosząc decydujące zwycięstwo, staną do walki ponownie. Trochę później. Dostali już żelazne miecze, kusze i trochę muszkietów. Dajmy im czas i wszyscy będą tak uzbrojeni. A wtedy będzie po ptokach.
— Barry ma rację — powiedział kwaśno Joe Chessman.
Reif pokiwał głową.
— Musimy ich pokonać teraz, o ile to możliwe — oświadczył. — Za rok będzie dwa razy trudniej.
— Pół miliona tamtych i coś koło czterdziestu tysięcy naszych Tulan — zrzędliwym tonem powiedział Plekhanov.
— Około trzydziestu tysięcy Tulan, wyłącznie piechota — poprawił go Reif. Po czym dodał: — Z tych ośmiu tysięcy sojuszniczej jazdy tylko niektórym można zaufać.
Jego dziesięcioletni syn wcisnął się obok niego i zaczął przyglądać mapie.
— Co to dziecko tutaj robi? — warknął Plekhanov.
Reif spojrzał mu prosto w oczy.
— To jest Taller Drugi, mój syn — powiedział. — Nikt z was, z Pierwszej Ziemi, nigdy nie zadał sobie trudu, żeby poznać nasze obyczaje. Jednym z nich jest to, że syn chana bierze udział we wszystkich bitwach swojego ojca. Na tym polega jego edukacja.
— Trzy dni będą potrzebować na przemarsz całej swojej armii w to miejsce. — Watson zaczął ponownie pokazywać coś na mapie. — W odwrocie zajmie im to tyle samo czasu — dodał z naciskiem.
— Nie możemy ryzykować — powiedział Plekhanov, krzywiąc się okropnie. — Jeśli nas pokonają, nie mamy żadnych rezerw. Stracimy wszystko. — Popatrzył znacząco na Joe'ego Chessmana i Watsona. — Musielibyśmy uciekać na „Pedagoga”.
Twarz Reifa pozostała bez wyrazu. Barry Watson spojrzał na niego.
— Nie opuścimy cię, Reif — powiedział. — Nie bierz w ogóle tego pod uwagę.
— Wierzę ci, Barry Watsonie — powiedział Reif. — Jesteś... żołnierzem.
Nadleciał mały dwupłatowiec Dicka Hawkinsa i wylądował sprawnie u stóp wzgórza. Pilot wyskoczył z niego i pół biegnąc skierował się ku nim.
— Ruszyli się. Forpoczta ich jazdy jest już na przełęczy — zaczął krzyczeć, gdy tylko znalazł się w zasięgu głosu.
— To co, że jazda? — huknął Plekhanov, gdy Hawkins już do nich dotarł. — Słuchaj Hawkins — powiedział, pocierając nerwowo swoje grube wargi. — Wracaj tam i zasyp ich bombami. Użyj gazu.
— Mam w skrzydłach cztery dziury od pocisków — powiedział, ociągając się, pilot.
— Dziury od pocisków? — wykrzyknął Joe Chessman.
— Wygląda na to — zwrócił się do niego pilot — że cały oddział MacBride'a przeszedł na stronę rebeliantów. Z pełnym wyposażenie i dwulufowymi muszkietami. Okrągły tysiąc ludzi.
Watson popatrzył zimno na Leonida Plekhanova.
— To pan nalegał, żeby wydać broń ludziom, co do których nie byliśmy pewni — powiedział.
— Coś ci się pokręciło — mruknął Plekhanov. — I nie mów do mnie takim tonem. Twoim zdaniem, nie powinniśmy zbroić naszych ludzi?
— Tak, ale nasza wciąż stosunkowo niezbyt zaawansowana broń nie powinna wpaść w ręce nikogo poza zaufanymi obywatelami Państwa. A z pewnością nie w ręce bandy najemników. Jedyni, do których naprawdę możemy mieć zaufanie, nawet wśród Tulan, to ci, co byli dziećmi wtedy, gdy przejęliśmy władzę. Ci, których zdążyliśmy zaindoktrynować.
— Błąd został zrobiony — powiedział Plekhanov. — Teraz już za późno. Hawkins poleci i zagazuje tych jeźdźców, gdy przekroczą przełęcz.
— Pomyłką było również pozwolić im poznać sekret kuszy — powiedział Reif.
— Niczego im nie pozwalałem — ryknął Plekhanov. — Raz kusza została wprowadzona i znajomość jej konstrukcji przez nieprzyjaciela stała się tylko kwestią czasu.
— To trzeba było jej nie wprowadzać — odpowiedział Reif, nie unikając wzroku Ziemianina.
Plekhanov zignorował go.
— Hawkins — powiedział — weź się za ten atak gazowy. Watson, wycofaj wszystkie nasze oddziały, za tę przełęcz, którą kontrolujemy. Będziemy unikali bitwy, dopóki większość ich armii się nie rozejdzie.
— Mówiłem już, że ci jeźdźcy mają muszkiety. Żeby skutecznie użyć gazu, muszę polecieć całkiem nisko, w zasięgu ich łatwego strzału. Po pierwsze: to jest nasz jedyny samolot, jaki udało nam się zbudować. Po drugie: MacBride prawdopodobnie nie żyje, zabity, gdy ci jeźdźcy się zbuntowali. Po trzecie: nie przyjechałem na tę ekspedycję, by zginąć w bitwie, ale by pomóc ucywilizować Texcocan.
— Tchórzysz, co? — parsknął pogardliwie Plekhanov. — Zacznijcie wycofywać nasze oddziały — zwrócił się gburowato do Watsona i Reifa.
— Joe? — Barry Watson spojrzał na Chessmana.
Joe Chessman powoli potrząsnął głową.
— Chanie — zwrócił się do Reifa. — Zacznij przeprowadzać swoją piechotę przez przełęcz. Barry, poprowadzimy bitwę według twojego planu. Jedną flankę oprzemy o brzeg morza, a tę część jazdy, do której mamy zaufanie skoncentrujemy na wzgórzach po prawej. To jest słaby punkt i jazda będzie musiała go utrzymać.
Grube wargi Plekhanova zadrgały.
— Co to ma być, niesubordynacja? — krzyknął z wściekłością.
Reif odwrócił się na pięcie i w asyście młodego Tallera i członków swojego sztabu pospieszył w dół zbocza, gdzie stały ich spętane konie.
— Dick — Chessman zwrócił się do Hawkinsa — jeśli masz paliwo, byłoby chyba dobrze mieć na nich oko. Tylko lataj wystarczająco wysoko, żeby uniknąć ognia z broni palnej.
Hawkins spojrzał ukradkiem na Plekhanova, po czym odwrócił się i pospieszył do swojego samolotu.
— Leonid, nie możemy sobie pozwolić na więcej błędów — posępnym tonem powiedział Joe Chessman. — Zbyt wiele ich już zrobiliśmy. — Odwrócił się do Watsona. — Upewnij się, że ich jazda nas śledzi. Niech zobaczą, że również wkraczamy do doliny. Będą pewni, że mają nas w pułapce.
— Bo będą mieli! — ryknął Plekhanov. — Watson, odwołuję ten rozkaz! Wycofujemy się.
Barry Watson spojrzał na Joe'ego Chessmana i uniósł brwi.
— Zamknijcie go — mruknął kwaśno Joe. — Potem się zastanowimy, co z tym zrobić.
* * *
Na trzeci dzień armia rebeliantów Mynora, wraz z koczownikami, przecisnęła się tłumnie przez przełęcz i zaczęła formować szyk bitewny. Szereg za szeregiem, za szeregiem.
Piechocie Tulan przejście zabrało mniej niż pół dnia. Potem rozłożyli się obozem i odpoczywali, pozostawiając całą aktywność forpocztom jazdy przeciwnika.
Obecnie trzydzieści tysięcy Tulan sformowało falangę i rozpoczęło marsz przez dolinę.
Joe Chessman, Hawkins, Roberts, Stevens i chan Reif, oraz kilku jego ludzi znów stali na wzgórzu, które umożliwiało pełny widok terenu. Używając lornetek i nadgarstkowych komunikatorów z „Pedagoga”, mieli wgląd w bitwę.
Barry Watson szedł w dole za posuwającą się piechotą. Było tu sześć dywizji po pięć tysięcy ludzi w każdej. Z głębokiego na szesnastu ludzi szeregu sterczały do przodu dwudziestoczterostopowe sarissy. Jedynie kilku pierwszych mogło wysunąć swoją broń, pozostali stanowili wzmocnienie i rezerwę uzupełniającą straty w ludziach na pierwszej linii. Za nimi, wybijając rytm powolnego i nieubłaganego marszu szły wszystkie bębny Tulan.
— Barry, ich jazda zaczyna atakować — zameldował z podnieceniem Cogswell, utrzymujący łączność radiową. — Reif mówi, że zaraz za nimi nadchodzi piechota koczowników. — Cogswell chrząknął, żeby oczyścić gardło. — Cała piechota.
Watson podniósł rękę dając sygnał swoim oficerom. Falanga zatrzymała się, przyjmując natarcie na jeża z sariss. Nieprzyjacielska jazda zakręciła i próbowała zawrócić, rozjechawszy się na boki, ale została zablokowana w krwawym zamęcie przez własną nacierającą piechotę.
— Główny korpus ich konnych uderzył w naszą prawą flankę — zameldował Cogswell trzymający ucho przy radiu. — Przewyższają naszych liczebnie około dziesięciu do jednego. — Zwilżył wargi. — Przynajmniej, dziesięciu na jednego.
— Muszą wytrzymać — powiedział Watson. — Powiedz Reifowi i Chessmanowi, że flanka musi wytrzymać.
Piechota nieprzyjaciela licząca setki tysięcy ludzi uderzyła w linię Tulan z hukiem ogłuszającego militarnego gromu. Barry Watson nakazał dalszy marsz. Wysłał bębnom sygnał zmiany rytmu. Falanga ruszyła naprzód powoli, po czym stopniowo przekształciła się w klin. Każdy oddział został lekko wysunięty w stosunku do następnego. Proste szeregi koczowników i rebeliantów musiały się z konieczności załamać.
Bębny biły nieustannie bum, bach, bum, bach, bum, bach, bum.
Falanga Tulan poruszała się powoli, ukośnie w poprzek doliny. Jeż włóczni bezlitośnie naciskał na masę piechoty wroga przed nimi.
Sierżanci maszerowali z tyłu, przekrzykując hałas.
— Ej ty! Na opatrunek. Zostałeś trafiony, wynoś się do tyłu.
— Nic mi nie jest — warknął raniony włócznik ogarnięty gorączką walki.
— Powiedziałem spadaj — ryknął sierżant. — Ej ty, zajmujesz jego miejsce.
Falanga Tulan parła do przodu.
Jeden z sierżantów uśmiechnął się nieznacznie do Barry'ego Watsona, podczas gdy jego ludzie szli naprzód z precyzją sławnych „Rockettes5” z innej epoki.
— To działa — powiedział z dumą.
— To nie moja zasługa — roześmiał się Barry Watson. — To wymyślił facet imieniem Filip Macedoński, daleko stąd w czasie i przestrzeni.
— Nasza jazda na prawej flance zaczyna się cofać — zawołał Cogswell. — Joe pyta, czy możesz wysłać jakieś wsparcie.
— Nie — odpowiedział Watson z kamienną twarzą. — Powiedz Joemu i chanowi, że muszą wytrzymać. Niech tam poślą te odziały konnych, do których nie mamy zaufania. Te, co próbowały się zbuntować tydzień temu.
Joe Chessman stał na wzgórzu w otoczeniu wyższych oficerów chana i pozostałych Ziemian. Natt Roberts obsługiwał radio. Odwrócił się do reszty i zmartwiony powtórzył wiadomość.
Chessman spojrzał w dolinę. Trzydziestotysięczna falanga spychała piechotę nieprzyjaciela z precyzją maszyny. Popatrzył na zbocze, na którym nieprzyjacielska jazda wyginała prawą flankę. Jeśli jazda dostanie się na tyły Tulan, bitwa będzie przegrana.
— Okej, chłopaki — mruknął, krzywiąc się, Chessman. — Jesteśmy w kleszczach. Hawkins!
— Tak — powiedział pilot.
— Zrób, co możesz. Użył wszystkich bomb, jakie masz, łącznie z napalmem. Leć najniżej, jak możesz, by wystraszyć ich konie. Tylko staraj się, w miarę możliwości, nie zbombardować naszych — dodał kwaśno.
— Ty tu jesteś szefem — powiedział Hawkins i pobiegł do swojego samolotu zwiadowczego.
— Gdy robiłem stopień naukowy z prymitywnych społeczeństw i ich taktyki militarnej, nie miałem wtedy akurat czegoś takiego na celu — mruknął Joe Chessman. — Idziemy!
Nic więcej nie było do powiedzenia. Ziemianie zaśmiali się i wzięli swoje wyposażenie, pistolety maszynowe, strzelby, miotacze ognia, granaty i poszli za nim w dół wzgórza w kierunku bijatyki.
— Chanie, teraz to już twój problem — rzucił przez ramię Chessman w kierunku Reifa. — Staraj się utrzymywać kontakt przez radio zarówno z nami jak i z Watsonem.
Reif wahał tylko przez chwilę.
— Ta bitwa już nie wymaga dowodzenia. Wojownik ma teraz większą wartość od chana. Chodź synu. — Chwycił dwulufowy muszkiet i pospieszył za Ziemianami. Dziesięcioletni Taller pobiegł za nim z rewolwerem.
— Jeśli uda nam się powstrzymać ich jazdę tylko przez pół godziny, falanga Watsona odepchnie ich piechotę w kierunku przełęczy — powiedział Natt Roberts. — W tę stronę przechodzili trzy dni; nie dadzą rady przejść w tamtą w ciągu kilku godzin.
— I takie było założenie — powiedział ponuro Joe Chessman. — Chodźmy!
Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.
These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.