home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

VII.

Amschel Mayer był bardzo niezadowolony.

— Co wstąpiło w Buchwalda i MacDonalda? — wycedził.

Jerry Kennedy, wystrojony jak jego przełożony w podbitą futrem genueńską szubę, skinął na służącego, każąc dolać sobie wina.

— Przypuszczam, że jest to częściowo nasza wina — powiedział beztrosko, wzruszając ramionami. Pociągnął wina, notując w pamięci, żeby wykupić dla swojej piwnicy resztę produkcji z tego zbioru, zanim zrobi to młody Mannerheim lub ktoś inny.

— Nasza wina? — złościł się Mayer.

Stary, w miarę upływu lat, robi się coraz mniej tolerancyjny, stwierdził Kennedy.

— Wysłałeś Petera i Freda, żeby przyspieszyli tamtejszy rozwój — powiedział uspokajającym tonem. — No cóż, właśnie to robią.

— Oszalałeś? — Mayer zakręcił się na krześle. — Czytałeś radiogram? Przejęli wszystkie moje udziały w tamtejszym przemyśle gumowych, najszybciej rozwijającej się branży na zachodnim kontynencie. To były miliony. Myślą, że kim są, co?

Kennedy odstawił kieliszek i zachichotał.

— Słuchaj, Amschel, rozwijamy tę planetę zachęcając do wolnej konkurencji. Głosimy, że w takim systemie społeczno-ekonomicznym najlepsi ludzie zajmują czołowe pozycje, a całe społeczeństwo odnosi korzyści z ich postępów.

— No i co z tego? Co to ma wspólnego z MacDonaldem i Buchwaldem psującymi moje interesy?

— Nie widzisz? Zgodnie z twoją teorią zostałeś wyeliminowany przez kogoś bardziej konkurencyjnego. Fred i Peter zobaczyli okazję i, zgodnie z twoją instrukcją, wykonali ruch. To czysty przypadek, że ta guma, którą przejęli, była twoja, a nie jakiegoś genueńskiego gracza. Byłeś wystawiony na stratę i gdyby nie oni, wziąłby to ktoś inny. Najprawdopodobniej baron Leonar... albo nawet Russ.

— To mi coś przypomniało — rzucił Mayer. — Czy nasz wielmożny Russ nie rozpycha się za bardzo w przemyśle naftowym. Wiesz, że założył własne laboratorium w Amerus? Ma stu, a może i więcej, chemików pracujących nad nowymi produktami.

— To świetnie — powiedział Kennedy.

— Świetnie! Co masz na myśli? Naszym człowiekiem od ropy naftowej jest Dean.

— Słuchaj, jeżeli Russ potrafi rozwijać ten przemysł szybciej niż Mike Dean, to niech to robi. Cała korzyść dla nas.

Mayer pochylił się do przodu i z naciskiem poklepał swojego asystenta po kolanie.

— Jerry Kennedy, ty się zastanów — powiedział. — Na tym etapie nie możemy sobie pozwolić, żeby sprawy wymknęły nam się z rąk. Kultura jest w rękach tych, którzy kontrolują bogactwa, a to oznacza produkcję, dystrybucję, komunikację. Oni mają realną siłę. Włożyłem sporo wysiłku w rozstawienie naszych ludzi po całej planecie. Każdy się w czymś specjalizuje, chociaż nie wyłącznie. Gunther jest od kopalni, Dean ropa naftowa, MacDonald transport, Buchwald tekstylia, Rykov stal, i tak dalej. Wdrażamy nowe wynalazki, technologie, a często całe nowe gałęzie nauki, tak szybko, jak tylko ta planeta jest w stanie to sobie przyswoić. A ty i ja siedzimy i panujemy nad tym wszystkim z pomocą najpotężniejszej siły, finansów.

— Niemniej nie przejmowałbym się tym, że stary człowiek Russ próbuje dominować w przemyśle naftowym nad Deanem — potrząsnął głową Jerry Kennedy. — Mike ma pełne wsparcie z „Pedagoga”. Poza tym powinniśmy pozwolić Genueńczykom na działanie. Im bardziej rośnie gospodarka, tym więcej zdolnych ludzi nam potrzeba. Myślę, że obecnie bierzemy zbyt dużo na siebie.

Amschel Mayer nie podjął dyskusji. Jeszcze raz zaczął czytać radiogram, krzywiąc się ze złości.

— No dobra. Ale MacDonald i Buchwald są ugotowani. Zniszczę ich.

— Co masz na myśli? — uniósł brwi jego asystent.

— Nie mam zamiaru darować podwładnym działania wbrew moim interesom.

— A co im zrobisz? Biznes to biznes.

— Czy ty przypadkiem nie masz całkiem sporo ich akcji?

— Przecież wiesz. Większość finansów naszego zespołu przechodzi przez moje ręce.

— Wykończę ich. Stali się zbyt pazerni. Zapomnieli po co „Pedagog” tu przyleciał. Zniszczę ich. Przyczołgają się tutaj. Chyba ich odeślę na „Pedagoga”. Zostaną na pokładzie jako załoga.

Kennedy wzruszył ramionami.

— No cóż, Peter MacDonald będzie niepocieszony. Przywykł do wyszukanych smakołyków, kobiet, najbardziej szpanerskiej rezydencji na wschodnim kontynencie.

— O, właśnie! — parsknął Mayer. — Niech wraca do kwater załogi na statkowe racje.

Do luksusowo urządzonego pokoju wszedł służący.

— Wielmożny Gunther pragnie zobaczyć wielmożnych panów Mayera i Kennedy'ego — zaanonsował.

Martin Gunther, zazwyczaj tak opanowany, wpadł jak burza do pokoju.

— Dean i Rosetti... — wyrzucił z siebie. — ...na zachodnim kontynencie. Mnisi ich dostali. Spalili ich jako czarowników.

Amschel Mayer poderwał się na nogi. Zaklął drżącym głosem.

— To koniec! — zawołał. — Tylko to powstrzymywało baronów na zachodzie. Myślałem, że ich powoli wyniszczymy, po trochu zdominujemy. Ale stało się. To oznacza wojnę.

— Jerry! — Odwrócił się do Kennedy'ego. — Polecisz na „Pedagoga”. Wiesz jakie są możliwości genueńskiego przemysłu. Poszukasz jakiejś najbardziej zaawansowanej broni, którą można by wyprodukować używając tutejszych technologii.

Kennedy również podniósł się, zszokowany wiadomością Gunthera.

— Ale Amschel, myślisz, że to rozsądne rozniecać wojnę międzykontynentalną? Zwróć uwagę na to, że zachód również pomagaliśmy industrializować. Jest przynajmniej tak samo rozwinięty jak nasz kontynent. Ich potencjał wojenny nie jest bez znaczenia.

— No to co! — zawołał Mayer. — Musimy złamać karki baronom i kościołowi. Wyślijcie depesze do barona Leonara, młodego Mannerheima, Russa i Oldermana. Muszą przycisnąć swoich lokalnych polityków. W tej wojnie potrzebny jest nam sojusz międzykontynentalny.

— Mam się skontaktować z Rykovem? — zapytał Gunther. — On wciąż tam jest.

Mayer zawahał się.

— Nie — powiedział. — Będziemy go informować, ale niech pozostanie tam, gdzie jest. Gdy zwyciężymy, wciąż będziemy potrzebowali naszych ludzi na kluczowych pozycjach.

— Może mu się coś stać — skrzywił się Gunther. — Mogą go też dostać, a zostało nas teraz tylko sześciu.

— Nonsens, Nick Rykov potrafi zadbać o siebie.

— Jest pan pewien, szefie, co do tej wojny? — Jerry Kennedy denerwował się. — Czy taki konflikt, na tę skalę, nie zepsuje wszystkich naszych planów?

— Z jakiej racji — parsknął szyderczo Mayer. — Człowiek dokonuje największego postępu pod presją. Większa wojna najskuteczniej zjednoczy nas z narodami zachodniego kontynentu. Wszyscy osiągną wyżyny rozwoju. — Zastanawiał się przez chwilę. — A to mi nasuwa pewną myśl — dodał. — Czy nie byłoby dobrym pomysłem zacząć inwestować teraz w te gałęzie przemysłu, które się rozwijają w gospodarce wojennej.

— Tak, w handel śmiercią — zachichotał Jerry Kennedy.

— Co?

— Nic, nic — powiedział Kennedy. — Przypomniało mi się coś, o czym czytałem w książce historycznej.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)