home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

X.

Pod koniec trzeciej dekady, gdy Jerome Kennedy, Martin Gunther, Peter MacDonald, Fredric Buchwald i trzech Genueńczyków: baron Leonar i wielmożni Russ i Modrin przybyli na „Pedagoga”, delegacja Texcocan już siedziała w mesie.

Ekipa z Texcoco składała się z Barry'ego Watsona oraz Dicka Hawkinsa i Natta Robertsa siedzących po jego jednej stronie i generalissimusa Tallera oraz sześciu obwieszonych medalami Texcocan po drugiej.

— A gdzie jest Amschel Mayer? — burknął Barry Watson, zanim jeszcze zajęli miejsce. — Mam z nim do omówienia kilka spraw.

— Spokojnie — odpowiedział pogardliwym tonem Kennedy. — A gdzie się podział Joe Chessman?

— Dobrze wiecie, gdzie się podział — wybuchnął Watson.

— Ano wiemy — przyznał Kennedy. — Padł ofiarą czystki, jeśli można użyć dawnego określenia. Jeśli wy, ogiery, będziecie działać z taką szybkością, to nikt nie pozostanie, gdy już upłynie nasze pół wieku. — Strzelił palcami. Genueński służący, który, nie rzucając się w oczy, pozostawał z tyłu, podbiegł do niego. — Poczęstujmy się czymś. Co sobie kto życzy?

— Ty wyglądasz, jakbyś już miał dosyć — dociął mu Watson.

Kennedy zignorował go, nalegając, żeby każdy został obsłużony, zanim przejdą do poważnej rozmowy.

— Widzę, że udało nam się rozszyfrować wszystkich waszych agentów, bo inaczej więcej byście wiedzieli o naszych sprawach — zaczął chytrze.

— Wcale nie wszystkich — odburknął Watson. — Tylko tych na południowym kontynencie. Co się stało z Amschelem Mayerem?

Znaczna tusza, jakiej się dorobił Peter MacDonald, który wraz z Buchwaldem po raz pierwszy uczestniczył w konferencji na koniec dekady i którego członkowie zespołu z Texcoco ledwo rozpoznali, wcale nie osłabiła bystrości jego umysłu.

— Nasz dobry Amschel przebywa w areszcie. A właściwie, to w więzieniu. — Potrząsnął głową, aż mu się rozbujał podwójny podbródek. — Co za tragedia.

— Uwięziony! Przez kogo? — nachmurzył się Taller. — Nie podoba mi się to. W końcu to był kierownik waszej ekspedycji.

— Nie zbywaj nas tak, MacDonald. — Barry Watson uderzył w stół. — Co się z nim stało?

— Jego imperium finansowo-przemysłowe rozrosło się nadmiernie — wyjaśnił MacDonald. — Niewielki kryzys i się załamało. Tysiące inwestorów poniosło straty. Krótko mówiąc, został aresztowany i uznany winnym.

— I nic nie mogliście poradzić? — Watson nie mógł uwierzyć. — Cały zespół? Nie mogliście kogoś przekupić? Odbić go siłą i przewieźć na statek? Z całym tym bogactwem, jakie kontrolujecie...

Jerry Kennedy roześmiał się krótko.

— Sytuacja zrobiła się taka, Watson, że musieliśmy ratować własną skórę. Nie masz pojęcia, jak wyglądają międzynarodowe finanse. Poza tym, on sam wykopał sobie grób... hm... to znaczy pościelił łóżko...

Kennedy skinął na służącego, by mu nalał kolejnego drinka.

— Skończmy już z tą niesmaczną rozmową — powiedział. — Może przedstawimy nasze postępy?

— Przedstawimy postępy? — powiedział Barry Watson. — Śmiechu warte. Macie swoich agentów na Texcoco, a my mamy na Genui. Po co nam w ogóle ta konferencja.

— Wydaje mi się, że nadszedł czas, gdy obie planety mogłyby odnieść korzyści z nawiązania wzajemnych stosunków — po raz pierwszy zabrał głos jeden z Genueńczyków, baron Leonar, człowiek około czterdziestki, syn tamtego barona Leonara, który się spotkał z Amschelem Mayerem trzydzieści lat temu. — Z pewnością obecnie jedna planeta przoduje w czymś nad drugą, a tamta z kolei w czymś innym. O ile rozumiem, misja „Pedagoga” ma w ciągu półwiecza podnieść nasz poziom technologiczny najwyżej jak to możliwe. Trzy dekady z tego mamy już za sobą.

Texcocanie popatrzyli na niego z zainteresowaniem, ale Jerry Kennedy machnął z niechęcią swoją szklanką.

— Nic z tego nie będzie, baronie — powiedział. — Musisz zrozumieć, że przede wszystkim chcemy sprawdzić, który system jest szybszy. Jeśli podejmiemy współpracę z bandą Barrego, to wszystko się wymiesza.

— Niemniej, zarówno Texcoco jak i Genua, mogą z tego odnieść korzyści — powiedział wielmożny Russ, obecnie co najmniej po siedemdziesiątce, ale wciąż z bystrym umysłem mimo zaawansowanego wieku.

— A co to nas obchodzi? — odrzekł radośnie Kennedy. — Trzeba na to spojrzeć z dalszej perspektywy. To, co tutaj wypracujemy, zostanie ostatecznie zastosowane na pół milionie planet. — Bezskutecznie spróbował strzelić palcami. — Te dwie wszawe planety nie znaczą nawet tyle. — Strzelił palcami, tym razem skutecznie. — Nawet tyle.

— Urżnąłeś się Kennedy — powiedział Barry Watson.

— A co nie wolno? — roześmiał się Kennedy. — W końcu udało nam się zrobić przyzwoitą whisky. Może ci przysłać kilka skrzynek, Barry.

— Dałbyś radę to zrobić, Jerry? — zapytał przymilnie Watson.

— Jasne, człowieku, to drobiazg. Nasz prom lata na Texcoco raz w miesiącu, albo i częściej. Nie możemy się wam pozwolić prześcignąć. Czasem trzeba wrzucić jakiś klucz w tryby czy coś podobnego.

— Zamknij się, Jerry. Gadasz za dużo — powiedział Peter MacDonald.

— Nie odzywaj się do mnie w ten sposób. Bo pogadamy inaczej, gdy przyjdziesz po prolongatę tego długu w przyszłym miesiącu. Co wy na to, żeby się jeszcze napić? Ta balanga robi się nudna.

— To przejdziemy do tych raportów? — zapytał Watson. — Mówiąc w skrócie, mamy już zjednoczone niemal całe Texcoco. Niewielkie zastoje czasami nas opóźniają, ale marsz ku postępowi nie ustaje. Jesteśmy...

— Niewielkie zastoje — zarechotał Kennedy. — Musieliście wyrżnąć pięć milionów tych biednych prostaków, zanim zdławiliście bunt w komunach.

— Zawsze się znajdą jacyś reakcjoniści, fanatycy religijni, nieudacznicy, dziwacy czy malkontenci. Niemniej nie ma to większego znaczenia. Nasz potencjał przemysłowy zaczął w końcu się toczyć. W tym roku podwoiliśmy produkcję stali, a w przyszłym planujemy tak samo. Nasze hydroelektrownie potroiły się przez ostatnie dwa lata. Wydobycie węgla jest cztery razy większe, a produkcja materiałów budowlanych sześć razy. Oczekujemy w przyszłym roku wzrostu zbiorów zbóż o czterdzieści procent. A...

— Przepraszam wielmożny Watsonie — przerwał mu łagodnie wielmożny Modrin. — Te procenty byłyby doprawdy imponujące, gdybyśmy wiedzieli od jakich wartości wychodziliście. Jeśli w zeszłym roku wyprodukowaliście jedynie pięć milionów ton stali, to wzrost do dziesięciu milionów jest bardzo dobry, niemniej niewystarczający dla całej planety.

— Jeśli nasi agenci mają rację — dodał sucho Buchwald — to produkcja stali na Texcoco wynosi mniej więcej jedną czwartą naszej. Przypuszczam, że produkcja waszych pozostałych podstawowych produktów jest na podobnym stopniu rozwoju.

Watson poczerwieniał na twarzy.

— Przede wszystkim trzeba wziąć pod uwagę, że nasza gospodarka rośnie z każdym rokiem, podczas gdy wasza działa zrywami, skacze do przodu kilka kroków, potem popada w zastój, a nawet cofa się. Wszystko załamuje się, gdy kilku z was na samej górze przestaje osiągać zyski. Wszystko w waszej gospodarce jest nastawione na robienie pieniędzy. Co mi właśnie przypomniało: jak na boga udało wam się wyjść z tego ogólnoplanetarnego kryzysu trzy lata temu?

— Ogólnoplanetarny kryzys? — chrząknął zdegustowany Peter MacDonald. — Po prostu drobna recesja. Chwilowa korekta spowodowana przerostem w niektórych gałęziach przemysłu i finansach.

Dick Hawkins siedzący po drugiej stronie stołu roześmiał się.

— Skąd ty bierzesz, Peter, takie głodne kawałki? — zapytał.

Peter MacDonald poderwał się na nogi.

— Nie muszę wysłuchiwać tych impertynencji — powiedział.

Watson również wstał.

— My też nie musimy wysłuchiwać waszych złośliwych uwag na temat rzeczywistego rozwoju Texcoco. Nie wydaje nam się, żebyśmy tu doszli do czegoś. Hawkins, Taller, Roberts! Idziemy. — Rzucił w kierunku swojej ekipy. — Za dziesięć lat pogadamy inaczej. Nawet ślepy będzie widział różnicę.

I pomaszerowali korytarzem „Pedagoga” do swojego promu planetarnego.

— Za dziesięć lat każda rodzina na Genui będzie miała samochód — zawołał za nimi Kennedy. — Zobaczycie. I telewizor. W przyszłym roku uruchamiamy telewizję. I lotnictwo pasażerskie. Za dwa, trzy lata...

Texcocanie zatrzasnęli za sobą właz.

Kennedy dolał sobie do szklanki więcej alkoholu.

— Prostacy. Nie mogą ścierpieć prawdy — wyjaśnił pozostałym.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)