home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

A kto się zajmie dziećmi?

W rodzinie państwa Darling, „... ponieważ byli biedni ze względu na ilość mleka wypijanego przez dzieci, ...nianią została niesłychanie poważna suka rasy nowofundlandzkiej1.” Zatrudnienie krowy na tym stanowisku wydaje się być w podobnej sytuacji bardziej uzasadnione i tak też zadecydował autor poniższej opowieści. Opowiadanie ukazało się w magazynie Science Fiction Stories w 1953 r., więc wizja wojny jądrowej w tle nie powinna nikogo dziwić.


Algis Budrys

„Znajda Riyi”
(Riya's Foundling)


Poddasze paszarni ze swymi stosami worków ze zbożem bywało już B-72, fortem, lisią jamą i mnóstwem innych rzeczy w zależności od nastroju Davy'ego.

Dzisiaj miało być skocznią.

Davy wyślizgnął się z sypialni i pobiegł przez podwórko do paszarni. Zrzucił na ziemię wielką drewnianą antabę i polegając raczej na znikomej sile swoich rąk, niż na nogach, które musiałby unosić nieznośnie wysoko zanim zdołałby dosięgnąć szczebli zrobionych na wymiar dorosłego człowieka, wspiął się po drabinie na górę.

Zadyszany, wylazł na strych i wyjrzał przez furtę poddasza na farmę, jasne drewniane płoty i antenę obracającą się na wieży radarowej.

Zwykle przynajmniej trochę czasu spędzał kucając za workami z ziarnem i jako już duży i starszy celnie i z zimną krwią ostrzeliwał oddziały ćwiczących na placu krzepkich, grubowargich żołnierzy UES lub kładąc się na skrzydło, nurkował ze świstem w kierunku TT-34 rozpraszających się jak kaczki pod ogniem jego rakiet odpalanych ze skrzydeł.

Dzisiaj było inaczej, dzisiaj miał coś, co chciał wypróbować.

Stanął na palcach, przeszukując okolicę. Poczuł dotknięcie umysłu panny Cowan – płaskiego, niesystematycznego – niczym nie różniącego się od innych.

Westchnął. Może gdzieś tam był ktoś podobny do niego. Przez moment ogarnął go strach przed samotnością, ale zaraz ustąpił. Davy spojrzał po raz ostatni na farmę i odszedł od furty, pozwalając umysłowi przestawić się na inny sposób myślenia.

W skupieniu wizualizował rzeczywistość, wykrzywiając swą pucołowatą twarz. Grymas pogłębiał się w miarę jak krok po kroku odrzucał obecną i podstawiał inną.

   D jak Davy.

   R jak Riemann.

   O jak obrót.

   G jak geometria.

   A jak akcja.

Przestrzeń Riemanna stała się raptownie stabilną wizualizacją. W otaczającym powietrzu – które jednocześnie było i nie było wokół niego, istniało i nie istniało w czasoprzestrzeni – widział wyraźnie odwzorowany schemat przejścia.

Wykonał obrót.

* * *

Do świata Riyi nadeszła wiosna, a wraz z wiosną tysiące powiązanych z nią dźwięków. Topiący się na górskich szczytach śnieg spływał potokami bystrej wody, a grzywy strumieni ścigały się wąwozami ku rzekom. Nadrzeczne łąki ożywiły się, a równiny znów pokryła zieleń.

Riya, przeświadczona o swoim wstydzie, szła ścieżką u podnóża gór. Zielona równina poniżej pocętkowana była sylwetkami – widać było parę obok pary. Nastała wiosna i Czas. Tylko ona była samotna.

Fakt, że znalazła się tutaj, na tej ścieżce i o tej porze roku miał znaczenie szczególne. Tereny po obu stronach brunatnej rzeki należały do jej ludu. Latem, dopóki matki nie osiągnęły gotowości do urodzenia cieląt, cały obszar traw zajmowały pary. Potem, tak długo, jak młode były niezdolne do wędrówki na południe, na zimowe pastwiska, dostarczanie żywności dla całej rodziny stawało się obowiązkiem byków.

Z upływem czasu lud wzrastał w liczbę, nacisk tego stałego wzrostu dawał się odczuć w miarę jak roczniaki dorastały na zimowych pastwiskach. Stało się zwyczajem, że pod koniec zimy, gdy powoli przesuwano się na północ, pewne grupy odłączały się od głównego stada i przemieszczały za szare góry będące zachodnią granicą starego terytorium. Wędrowcy ci byli zazwyczaj najbardziej zdecydowanymi i upartymi osobnikami, więc bardziej zachowawczy członkowie stada traktowali ich niemal jak wyrzutków.

Ale – i tutaj Riya poczuła ukłucie wstydu silniejsze niż zwykle – byli oni na swój sposób użyteczni. Czasami. Ogarnięta wstydem mimowolnie opuściła głowę z nadzieją, że nikt z rozmysłem nie spojrzy w górę i nie zobaczy wędrującego z mozołem ścieżką kudłatego kłębu brązowego futra – nie zobaczy jej.

To że nie była pierwszą, było bez znaczenia. Tamte samice były brzydkie lub stare, a to że ta sama niewzruszona siła, która i ją poganiała w górę ścieżki, przywiodła inne tutaj przed nią, znaczyło tylko, że nie była zdolna do zaakceptowania decyzji wieku, który przerzedził jej futro, zaćmił oczy i zakłócił równy rytm kroków.

Mówiąc krótko, dla Riyi Sair czasy macierzyństwa skończyły się, a ona, odrzucona przez wszystkich mężczyzn w starym stadzie, miała zamiar – ryzykując życiem w starciu z urażonymi dzikimi matronami – przekroczyć szare góry z nikłą nadzieją znalezienia wśród dzikusów męża godzącego się na ojcowanie jej cielęciu.

Zwróciła głowę ku ścieżce i przyspieszyła, starając się w ten sposób zagłuszyć w sobie żal i wyrzuty.

Pomijając wiek, Riya była idealnie przeciętnym przedstawicielem swego ludu. Miała dwa jardy wysokości i dwa szerokości w ramionach, jard w biodrach i mierzyła trzy i pół jarda od nozdrzy do szczątkowego ogona. Nogi miała krótkie i grube, parzystokopytne. Masywna głowa zwisała nieco poniżej ramion i mogła być opuszczona na cal lub dwa od ziemi. Była roślinożernym przeżuwaczem i ssakiem. Ponadto posiadała inteligencję – niespecjalnie dużą, ale wystarczającą na jej potrzeby.

Z ziemskiego punktu widzenia nie było w tym nic interesującego. Wiele lat ewolucji złożyło się na jej ukształtowanie – więcej niż na wszystkie odmiany człowieka, jakie były. Niemniej posiadała pewne istotne zalety.

Właśnie jedna z tych zalet pozwoliła jej teraz wyczuć to, co wydarzyło się na ścieżce przed nią. Stanęła nieruchomo, jedynie jej długie futro powiewało na wietrze.

* * *

Davy – lat pięć, jasnowłosy, okrągła twarz, pucołowaty, ubrany w brudnawe ubranie ze sztruksu i przedwcześnie dojrzały – również miał swoje zalety. Brudnawy i niechlujny; od kącika ust lepki ślad po lukrecji na policzku; szczerby po mlecznych zębach, taki właśnie – najwyższy product ziemskiej ewolucji – znalazł się na ścieżce w świecie Riyi. Alicja pobiegła do dziury za białym królikiem. Davy podążył za Riemannem do dziury przemieszczającej się jednocześnie wraz z nim i wyłonił się… Gdzie?

Tego Davy nie wiedział. Konieczne w tym celu obliczenia mógłby przeprowadzić w jednej chwili, ale miał dopiero pięć lat. Było z tym zbyt wiele kłopotu.

Spojrzał w górę i zobaczył zwieszającą się nad nim szarą skalną ścianę. Spojrzał w dół. Ściana opadała ku równinie, na której pasły się, rozproszone parami, jakieś zwierzęta. Poczuł ciepłą bryzę i zapach, zobaczył pył niesiony wzdłuż ścieżki, a potem Riyę.

   B jak bestia, wielka i brązowa.

   K jak kolosalna, chyba tylko jedna.

   B? K? Byk? Nie – bizon.

Bizon to:

   bizon m. zool. – bawół z północnoamerykańskich równin.

Davy potrząsnął głową i skrzywił się. Nie, to bynajmniej nie bizon. Więc co? Zapuścił sondę.

Riya zrobiła krok do przodu. Ten żywy organizmu, różniący się od członków jej ludu, wyglądał całkowicie obco. Niemniej coś tak małego i – niezaprzeczalnie, przynajmniej w większej części – okrytego jakimś rodzajem futra, nie mogło być, logicznie rzecz biorąc, niczym innym, jak tylko dziwnym rodzajem cielęcia. Chociaż – zatrzymała się i uniosła głowę – jeśli to jest cielę, to gdzie jest jego zew?

Sonda Davy'ego prześlizgnęła się przez jej pracujący mózg wprost do telepatycznego ośrodka instynktu.

Pozbawione głosu – ale żyjące w środowisku tak przyjaznym, że nigdy nie wymuszało konieczności wykształcenia chwytnych kończyn – matki wykształciły jednak metodę wychowywania dzieci odpowiadającą ich stosunkowo wysokiej inteligencji.

Mentalne pieszczoty Riyi – miękkie jak łagodne palce, czułe jak ludzkie ręce przygładzające potargane włosy na dziecięcym czole – otoczyły Davy'ego.

Davy odsunął się. To uczucie było:

   Ciepłe

   Miękkie

   Słodkie   Jak cukierek w ustach. — Nie!

Cukierek w ustach to:

   Znajome

   Dobre

   Smaczne

   Miłe

A to uczucie:

   Nieznane

   Niedobre

   Niesmaczne

   Niemiłe

Dlaczego?:

   M jak miesiące, długie i nudne.

   T jak trudne chwile, złe nastroje.

   K jak koszmar. — Nie! — Jak kurczliwa jama i krew.

   MTK. Matka.

Matka Davy'ego pragnęła ojca Davy'ego. Matka Davy'ego pragnęła zielonej trawy, jabłoni, obcisłych sukienek i futer z Piątej Alei… mężczyzn oglądających się za nią… i małego pokoju, w którym nikt by jej nie mógł zobaczyć. Matka Davy'ego miała oparzenia popromienne. Matka Davy'ego umarła.

Davy zadrżał – fizycznie. Utrzymywanie swojej obecności w tym świecie było procesem wymagającym stałej uwagi tej części umysłu, która była do tego przeznaczona. Przez chwilę nawet ta niewielka grupa komórek mózgu o mało co nie wzięła udziału w jego reakcji. To właśnie przywróciło mu logiczne funkcjonowanie.

MTK to matka. A matka to:

   Wysoka

   Szczupła

   Biała

   Dwunoga   „Na boga, doktorze kiedy to się skończy.”

BK to Riya. Riya to:

   Bestia, wielka i brązowa, kolosalna i chyba tylko jedna.

   BK=MTK

   Równanie sprzeczne, nie ma rozwiązania.

* * *

Jednak udało się rozwiązać, pozostały jedynie niewielkie ślady początkowej sprzeczności. Davy osłonił usta palcami prawej dłoni. Zaczął dłubać w ziemi czubkiem buta, wygrzebał półkolistą bruzdę, po czym wygładził ją podeszwą.

Riya wciąż była dwie czy trzy stopy od niego i przyglądała mu się, stojąc nieruchomo. Znów ostrożnie sięgnęła umysłem, wahając się nie ze obawy o jego reakcję taką samą jak poprzednio – bo to było daleko poza możliwością jej rozumienia – ale dlatego że nawet najlżejsza niechęć ze strony dziecka w odpowiedzi na instynktowny gest odpowiadający pieszczocie ziemskiej matki była czymś, z czym jej lud nigdy się wcześniej nie zetknął.

Ciepła umysłowa pieszczota próbowała delikatnie wciąż i wciąż, podczas gdy ukryty za nią potencjał intelektualny starał się pogodzić mentalny obraz dziecka z kompletnie obcym widokiem.

Davy otrząsnął się. Zazwyczaj był odporny na niewielkie problemy emocjonalne, mogące zdezorientować mniej racjonalny umysł. Nie nawykł do funkcjonowania w świecie przyczynowo-skutkowym. Matki były – chociaż nie zawsze – opiekuńczymi kobietami spędzającymi większą część swojego czasu (około dwadzieścia lat na dziecko) na świadomym troszczeniu się o swoje potomstwo, względnie podświadomej czy świadomej odmowie zajmowania się nim.

W jego szczególnym przypadku Matka była ciepłym miejscem, rozgorączkowanym, histerycznym głosem, spazmatycznie naciskającą, kurczliwą muskulaturą związaną z jej nadczynnością tarczycy. Matka była czymś sprzed jego narodzin.

A Riya? Riya była bardzo podobna do inteligentnej krowy. W jakimś fizjologicznym sensie nie mogłaby być jego matką bardziej niż…

Druga pieszczota nie zaskoczyła go już. Otoczyła jego świadomość, łagodnie, ochronnie, empatycznie.

Davy zdał się na instynkt.

Sierść na grzbiecie Riyi, po odebraniu nieśmiałego odzewu z umysłu Davy'ego, nastroszyła się z uczuciem dobrze zapamiętanej szczęśliwości. Ruszyła pewnie do przodu i trąciła go nosem w twarz. Davy skrzywił się. Pogładził palcami grube futro na jej krótkiej szyi.

Wielka, ciepła ściana brązowego futra.

Zimny, szczęśliwy nos.

Bardzo szczęśliwe oczy.

Wielka radość przepełniła Riyę. Już nie czekała jej haniebna przeprawa przez góry. Nie czekało jej niepewne zbliżenie z hordą podejrzliwych dzikusów. Uniknie niebezpieczeństwa ostrych racic samic, skradania się na skraju stada w nadziei znalezienia chętnego mężczyzny; już się tego dłużej nie obawiała.

Zawracając, szturchnęła Davy'ego nosem, by skierować go w dół ścieżki ku staremu pastwisku. Zatrzymała się, żeby spojrzeć uważniej na równinę w dole. Pary były rozrzucone po łące – ale tylko pary – matki jak na razie nie wypełniły swych powinności. Ten fakt powiększył jej ogólną radość.

Wiele rzeczy dotyczących jej cielęcia było niezrozumiałych – ta niewyraźnie wyczuwana symbolika towarzysząca emocjonalnym reakcjom Davy'ego, jej obca struktura i wiele wiele innych rzeczy. Jej umysł nadaremnie przedzierał się przez skomplikowane dane.

Ale to nic. Jakie to ma znaczenie? Czas nadszedł i przez kolejny okres będzie matką.

Davy szedł obok ścieżką, zaciskając dłoń na jej futrze i przebierając nogami jak wiatrak.

Zeszli na równinę. Riya, dumnie unosząc głowę, ruszyła na przełaj w kierunku, gdzie zgromadził się największy tłum. Zatrzymała się na moment, by z rozmysłem beztrosko zagarnąć ustami garść trawy i natychmiast podjęła dalszy marsz.

Z tą samą beztroską wepchnęła Davy'ego w środek zgromadzenia i ignorując ich, zaczęła swoje cielę uczyć jeść.

Jedz. (Obraz Davy'ego/cielęcia pasącego się na czworakach.)

Davy popatrzył na nią zdumiony. Trawa była niejadalna. Przekazał jej to empatycznie.

Riya poczuła lekkie niezadowolenie. Odpowiedziała z łagodną wyrozumiałością, cielęta czasami się wahały.

Jedz. (Delikatnie i ze zrozumieniem, ale zdecydowana powtórka obrazka.) Pochyliła głowę i popchnęła go ostrożnie, a potem delikatnie przycisnęła w dół pyskiem jego głowę. Jedz.

Davy wywinął się. Wyślizgnął się spod jej nosa i stanął prosto. Spojrzał na innych, gapiących się w zdumieniu na Riyę i na niego.

Ponownie został popchnięty. Jedz.

Nagle zrozumiał całą sytuację. Jaka żywność oprócz siana może być w kulturze roślinożerców? Przez jakiś czas może to być mleko, ale nie miesiącami. Wysłał sondę.

Od razu, na wierzchu umysłu Riyi, znalazł wizualizację swego przyszłego życia z nią.

Na równinie nie było miejsca, gdzie mógłby się schronić. Jedynym, niezbędnym schronieniem było futro.

Ale ja nie mam futra.

Na jesieni powędrują na południe.

Pieszo? Tysiące mil?

Wyrośnie duży i silny. Za rok to on będzie ojcem.


Jego reakcja była prosta i pragmatyczna. Dopasował swoją wizję rzeczywistości do riemanowskiej topologii i subiektywnie zaczął się ześlizgiwać w kierunku Ziemi.

Riya zesztywniała, zaalarmowana. Cielę błądziło. Wiedza o tym została przekazana z jej ośrodków macierzyńskich do funkcji telepatycznych.

Stop. Tam nie wolno. Musisz zostać z matką. Jesteś jeszcze mały. Stop. Zostań ze mną. Ochronię cię. Kocham cię.

Wszechświat zatrząsł się. Davy gorączkowo korygował. W delikatnie dostrajaną wizję rzeczywistości wdzierał się zakłócający i dławiący strumień myśli. W panice rzucił się z powrotem do świata Riyi. Pozostając całkowicie bez ruchu, gorączkowo sondował jej umysł.

Zorientował się, że ona raczej słabo pojmuje proste algorytmy tego, co jej instynkt zdążył obliczyć, usystematyzować i aktywować zanim jeszcze jej świadomy umysł zaczął sobie nawet zdawać sprawę z tego, że coś się źle dzieje.

Jego mózg przechwycił dane i przeprowadził obliczenia.

Bez rąk i niemi, w swojej masie poruszający się nie szybciej niż najsłabsze miesięczne cielę, wykształcili dawno temu niezbędne ograniczenia umożliwiające wychowywanie dzieci.

Gdy cielę brykało i biegało, jego matka biegła obok i nie pozwalała mu biec szybciej od siebie. Gdy cielę odłączało się od śpiącej matki i oddalało się, matka budziła się. Cielę również było powstrzymywane przed odejściem i to dużo wcześniej niż jego oddalenie budziło matkę.

Wiedza i obliczenia dotyczące tego zjawiska trafiły do ośrodków racjonalności Davy'ego. Wszechświat – i Ziemia – były dla niego zamknięte. Nie wydostanie się stąd.

Tyle że ludzkie dzieci nie są w stanie przeżyć w tym środowisku.

Musiał znaleźć jakieś rozwiązanie – natychmiast.

Zacisnął pięści, czując, jak drżą mu muskuły.

Wciągnął dolną wargę do ust i zatopił w niej zęby.

Schemat… wzór… większy… silniejszy… próba… próba… to nie jest rzeczywistość… to jest rzeczywistość: brązowa ziemia, białe chmury, niebieskie niebo… próba… usta pełne ciepłej soli…

   D jak Davy!

   R jak Riya!

   O jak obrót!

   G jak geometria!

   A jak akceptacja i dom!

Riya zadrżała. Stała w bruździe zaoranego pola, patrząc bezmyślnie w oszołomieniu. Niczego nie pojmując, gapiła się na ścianę wieży radarowej i betonowe ramiona bunkra przeciwlotniczego. Zobaczyła szybkostrzelne działka przeciwlotnicze pośpiesznie kierujące się w jej stronę, usłyszała krzyk Davy'ego ratujący jej życie… i niczego nie rozumiała.

Ale to nie miało znaczenia. Jej dziwne cielę było z nią, stało obok z palcami zaciśniętymi na jej futrze, a gdy ponownie posłała mu swoją pieszczotę, poczuła ciepły odzew w jego umyśle.

Zobaczyła inne małe cielęta wybiegające z niskich budynków sypialni i coś w niej zadrgało.

Szturchnęła nosem swoją znajdę spoglądającą na Wojenne Gospodarstwo Ewakuacyjne dla Sierot i wyglądającą na bardzo, bardzo szczęśliwą.

Przełożył Ireneusz Dybczyński

Autor ilustracji nieznany.




  1. J.M.Barrie: „Piotruś Pan” w tłumaczeniu Macieja Słomczyńskiego (Nasza Księgarnia, 1974).

Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)