„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
Rzeczywiście, to wiele wyjaśnia. Oryginał opowiadania jest dostępny w internecie na stronie Josepha Devona lub na feedbooks.com.
— Komputer — powiedział Charles Arthur — kiedy ty się w końcu zamkniesz?
Rozparł się w fotelu i przerzucił nogę przez podłokietnik swego plastikowego fotela wyglądającego jak skorupka jaja. Połyskujący w świetle górnych lamp srebrny kombinezon rzucał przypadkowe odblaski na gigantyczny ekran z tyłu.
Głośnik komputera ożył z klikiem, po czym nastąpiła wyraźna pauza, jakby komputer wzdychał z odrazą.
— Jeszcze przez małą chwilę, Charlesie Arturze, nie.
— Komputer — powiedział Charles, nie czekając na koniec odpowiedzi komputera i zagłuszając końcowe kilka słów — zdecydowałem, że nie podoba mi się, jak nazywasz mnie pełnym imieniem. Naprawdę. — Kilka razy machnął przerzuconą przez oparcie nogą, po czym odchylił się do tyłu i zagapił w sufit. — Niech to będzie coś całkiem innego. Coś królewskiego lub wodzowskiego. No wiesz, coś jak „Komendant Blap”. — Dla podkreślenia Charles zacisnął pięści i uniósł ręce, próbując dodać trochę „machismo” wymuszonego językiem ciała. — Możesz poszukać czegoś odpowiedniego? — Obrócił leniwie głowę w kierunku ekranu komputera.
Znów nastąpiła wyraźna cisza ze strony ekranu komputera.
— „Gestault Weinschmidt” pasuje ci?
— Nie.
— „Oscar Mayer”? — zapytał z nadzieją komputer.
— Nie.
— „Ekskalibur”?
— Ooo, to mi się podoba. Skąd pochodzi?
— Jest przypisywane do mitologii Ziemi, planety macierzystej.
— Masz na myśli Sol 3?
— Ziemia — powtórzył Komputer — zaginiona planeta, skąd pochodzi cywilizacja całego wszechświata. Mówią, że wszystko było kiedyś ograniczone do jednej małej planety, porośniętej pierwotnym lasem, orbitującej w ...
— Kim był ten Ekskalibur? — zapytał Charles, nie słuchając dalej.
Kolejne nosowe westchnienie.
— To był miecz.
— Miecz. — Charles pokiwał głową. Podobało mu się. — No dobrze. A co to jest miecz?
— Rodzaj broni.
— Dobra, dobra, rozumiem. Ekskalibur — Charles wypowiedział imię z przyjemnością, rozkoszując się wyłącznie brzmieniem. — Ekskalibur — powtórzył na wydechu, akcentując twarde spółgłoski. — Podoba mi się. Jest takie retro.
— Tak. Biorąc pod uwagę, że słowo Ekskalibur ma w przybliżeniu trzy przecinek dwa miliardy lat, to tak, może być uważane za retro.
— Jest doskonałe.
— Jest twardym kawałkiem metalu — mruknął po cichu komputer — więc przypadkiem się z tobą zgadzam.
— Co? — zapytał Charles, odwracając się.
— Nic — odpowiedział komputer, doskonała niewinność.
— No to okej. Od teraz należy się do mnie zwracać per Ekskalibur.
Nastąpiło kilka sekund ciszy, podczas których Charles leniwie wodził palcem po oparciu swojego fotela.
— Ekskalibur życzy sobie zobaczyć świat zewnętrzny. Okna! — wrzasnął, waląc głośno dłońmi.
— Zwracam ci uwagę na to, że nie powinieneś oglądać otaczającego nas obecnie rozpadu...
— Okna! — Charles wrzasnął ponownie, próbując go zagłuszyć.
Trzy z większych ekranów z przodu pomieszczenia powoli rozjaśniły się, osiągając przezroczystość i ukazując sterylny krajobraz mętnych gwiazd, martwych planet i pustej przestrzeni. Charles wlepił w nie wzrok z podnieceniem podsycanym w całości tym, że jego rozkazy zostały wykonane, ale gdy patrzył na powoli umierający zakątek wszechświata, który przywykł nazywać domem, zmieniło się to wkrótce w zgorzkniały smutek.
— Wyłącz — polecił cicho.
Ekrany powróciły do dawnego białego koloru.
— Mówiłem, żebyś tego nie oglądał — powiedział komputer. — Ten segment istnienia wyczerpał całą swoją energię. Nie ma tam już nic wartego oglądania. Wszystko, co ma jakąkolwiek wartość, znajduje się na pokładzie tego statku.
— W porządku — powiedział Charles, powoli odzyskując nastrój po obejrzeniu zwijającej się wieczności — wszystkich najzdolniejszych i najbłyskotliwszych masz tu, na pokładzie.
— Dokładnie — odpowiedział komputer. — Wszyscy najwięksi uczeni i wiodący badacze z każdej dziedziny są obecnie w zawieszeniu życia w naszej ładowni.
— No i mamy ciebie, nie? — powiedział Charles, wskazując beztrosko na ekrany komputera.
— Dokładnie — potwierdził komputer. — W moich bazach danych znajduje się całe bogactwo wiedzy gromadzonej od początku historii, od fizyki kwantowej do psów myśliwskich.
— No i mamy MNIE — powiedział Charles. Komputer milczał. Charles odchrząknął. — I masz MNIE — powtórzył z emfazą.
Wciąż nie było żadnej odpowiedzi.
— Ekskalibur żąda uznania!
Już się wydawało, że wciąż nie będzie odpowiedzi, gdy komputer się odezwał zmęczonym głosem.
— Tak — powiedział. — Podczas gdy inni byli zajęci badaniem wszechświata i oferowanymi przez niego cudami, a ty spędzałeś czas, grając w gry wideo i pretendując, że pilotowanie na niby statków kosmicznych daje ci przedziwne umiejętności nikomu dotychczas nie potrzebne, stwierdzono, że podróż przez wormhol znosi na krótko wszystkie moje zdolności nawigacyjne, niezbędne do przewiezienia was, i ty stałeś się ważny po raz pierwszy w życiu.
Charles z zastanowieniem pokiwał powoli głową.
— Ekskalibur wykrywa w twojej odpowiedzi cień sarkazmu, ale nie będę z tego robił problemu.
— Straszny z ciebie debil — mruknął do siebie komputer.
— Co takiego?
— Nic, nic. Zupełnie nic — odpowiedział komputer nadmiernie ożywionym tonem.
— W porządku — powiedział Charles. — Tak lepiej. No to kiedy się zacznie ta podróż?
— Potrzeba trochę czasu — odpowiedział komputer. — Choćby po to, żeby określić, gdzie jest to miejsce, dokąd mamy lecieć. Muszę przeskanować rozległy obszar czasoprzestrzeni i znaleźć ten segment wszechświata, gdzie wciąż występuje ruch cząstek wskazujący na obfitość energii.
— Czyli co... godzina z hakiem?
Komputer westchnął.
— Tak. Jasne. Godzina. Z hakiem.
— A gdzie jest to miejsce, gdzie mamy zacząć od nowa?
— Nie wiem — odpowiedział komputer ze złośliwą irytacją. — Jeszcze tego nie obliczyłem. Wiem tylko, że daleko stąd. Wydaje mi się nawet możliwe, że będziemy musieli podróżować w czasie. Manipulacja wormholami to ciągle nauka w powijakach.
— Wciąż wydaje mi się, że mógłbyś to przyspieszyć — powiedział Charles.
— Mam pomysł, zamieńmy się rolami. Ja będę tym, który przez kilka minut będzie poruszał dwoma dźwigniami, zapewniając, że nie zderzymy się z jakąś planetą, a ty tym, który przyśpieszy kwarki prawie do prędkości światła, zderzy je, przechwyci wyłaniające się sagany, przyspieszy JE do prędkości bliskiej światłu, zderzy JE, a potem to samo zrobi na byłych grawitonach i thornach, dopóki wormhole się nie pojawią, a wtedy wybierzesz jeden i ustabilizujesz, po czym go poszerzysz i przejdziesz z całym statkiem.
— Nudzi mnie to — powiedział Charles, ziewając. — Puść mi jakieś holo fantasy i zostaw samego na kilka godzin.
Komputer milczał przez dłuższą chwilę, jak gdyby zmuszając się do odliczania wstecz zawrotnie wielkiej liczby aż do zera.
— Oczywiście. Zaraz tak zrobię — powiedział.
— Dopilnuję tego — odpowiedział Charles, rozpierając się z powrotem w fotelu i przerzucając nogę przez oparcie. — A na razie zdrzemnę się tutaj. — Po czym zamknął oczy.
*
Gdy światła rozbłysły pełnym blaskiem, Charles obudził się. Zamrugał oczami i rozejrzał, otwierając szeroko usta i przeciągając się.
— Charles? — powiedział komputer i zaraz się poprawił: — Ekskalibur?
Charles rozejrzał się dookoła, ściągając nieco brwi na przyjazny ton komputera.
— Tak?
— Już... czas.
— No to okej.
Dwie dźwignie sterujące wyłoniły się po bokach fotela, a ekran przed nim powoli się przekształcił w szeroką tablicę wskaźników i instrumentów. Charles usiadł i chwycił za dźwignie. Przeleciał wzrokiem po ekranie. Jego ciało rozluźniło się.
— Jesteś gotowy? — zapytał komputer.
— Tak — odpowiedział Charles.
— Nie zapomnij skompensować możliwych przesunięć czasowych, gdy już będziemy na zewnątrz.
— Taa — powiedział Charles, kiwając szybko głową. Wydawało mu się to tak oczywiste, że ledwo zwrócił na to uwagę. — Wiem.
— I wiesz, że tym razem masz nigdzie nie lecieć.
— Tak.
— Czyli jesteś gotowy?
Charles westchnął ciężko przez nos i zwrócił wzrok ku jednemu z ekranów komputera.
— Masz coś przeciwko?
— Okej, okej. Przepraszam. Ruszajmy — powiedział komputer.
Jeden z monitorów zmienił się, ukazując widok na zewnątrz. Był tam wielki metalowy pierścień podtrzymywany przez dwa wysięgniki przed dziobem. Coś błysnęło w środku pierścienia, gdzie nie było nic, oprócz pustej czarnej przestrzeni. Nagle ukazał się wirujący kształt i powoli zaczął powiększać się w pierścień błyskawic bijących z dużą częstotliwością. Pierścień ten urósł, odłączył się od pierścienia metalowego i przemieścił kilka stóp do przodu, po czym powiększył się, osiągając średnicę niemal dwukrotnie większą od wielkiego statku.
— Nie patrz na ściany wormhola — powiedział komputer — bo tylko cię to oszołomi.
— Taa — odpowiedział Charles, ignorując jego głos. Przesunął dźwignie do przodu i statek ruszył w kierunku rozjarzonego pierścienia, dziób wniknął do wewnątrz, coraz bardziej znikając w nicości, aż cały statek przeszedł, a dziura mrugnęła z błyskiem, skurczyła się w niebyt, pozostawiając za sobą jedynie pustą przestrzeń.
*
Ignorując nawołujący z tyłu przeraźliwy, skowyczący głos, Charles usiadł na trawiastym stoku, tyłem do wraku.
— ... to znaczy, co się, do DIABŁA, stało? — dopytywał się komputer przerywanym, skrzeczącym głosem z uszkodzonego głośnika.
Charles siedział nieruchomo, spłoszony i odmawiał odpowiedzi.
— Jak mogłeś uderzyć w planetę? Zdajesz sobie sprawę z tego, że cała ładownia zapaliła się. Wszystkie ludzkie okazy zostały zniszczone. Całkowicie. Wszystkie przepadły.
Charles przesunął wzrokiem po trawie i zapatrzył się w horyzont.
Skądś, z głębokich wnętrzności statku doszedł huk i dudnienie, po czym wijąc, uniosła się smuga dymu. Kłęby iskier przeleciały łukiem w powietrzu.
— Doznaję pewnej ilości przecieków chłodziwa i uszkodzeń podzespołów jednostki centralnej i... Co się do DIABŁA stało!
— Słuchaj, myślę, że to nie była moja wina. Wyszliśmy z tej dziury w kierunku planety, w pełnym pędzie. — Charles rozejrzał się dookoła. — Szczerze mówiąc, jestem zadowolony, że udało mi się wylądować tak miękko.
Komputer milczał do chwili, gdy kolejny kłąb iskier wystrzelił skądś w pobliżu rufy, przypadkiem podpalając zwisający kłąb przewodów.
— Okej — odezwał się w końcu — co się stało, to się stało. W porządku? — Było to powiedziane niezbyt przekonującym tonem. — Musimy teraz zrobić to, co najlepsze w tej sytuacji. Zrobisz więc tak: będziesz tu siedział i nie robił nic, i to jest to, co ty masz zrobić. A to jest to, co JA mam zrobić. Muszę w ciągu nocy poważnie przemyśleć całą sytuację. I trzeba spróbować zrobić jedną rzecz, zmapować gwiazdy na niebie w celu określenia gdzie, a być może kiedy, jesteśmy. Okej? Okej — zakończył, nie czekając na odpowiedź Charlesa.
Sądząc z ponurego spojrzenia, z jakim Charles wpatrywał się w horyzont, nie było zbyt prawdopodobne, żeby miał zamiar odpowiedzieć.
*
— Charles? — rozległ się miękki głos komputera. — Charles? Określiłem już, gdzie jesteśmy. Charles?
Charles usiadł, przecierając oczy ze snu.
— Nie nazywam się tak — mruknął z niejakim fatalizmem w głosie.
— Dobrze. Ekskalibur. Wiem już, gdzie jesteśmy.
W głosie komputera pobrzmiewał jakiś nowy ton i Charles odczekał chwilę, próbując to określić.
— Nie słyszę złości w twoim głosie. Po prawdzie, brzmi to... miło.
— Doszedłem do wniosku, że może, rzeczywiście, nie zrobiłeś nic złego. Bardzo możliwe, że to wszystko jest dokładnie tym, co miało się wydarzyć.
Charles wstał i przeciągnął się, potem przeszedł na szczyt trawiastego wzgórza i znów wpatrzył się w horyzont. Gwałtowny kłąb iskier buchnął z pobliskiej części statku. Charles obejrzał się w tamtym kierunku.
— Nie skończyłeś się naprawiać?
— Ja jestem w porządku — powiedział komputer, a nieduży płomień pojawił się w miejscu, skąd buchnęły iskry. — Gdy tylko skończymy, zrobię sobie tak gruntowny przegląd, jak tylko to możliwe. Byłem zbyt zajęty, wyliczając gdzie i kiedy jesteśmy, żeby się martwić o siebie.
— I?
— I jesteśmy na Ziemi.
— Naprawdę — powiedział Charles, rozglądając się, niezbyt pod wrażeniem. — Okej. I co dalej?
— Charles — zaczął komputer, wracając jakby do poprzedniego tonu. — Ziemia przestała istnieć miliony lat temu... zresztą nieważne. To, gdzie jesteśmy, nie jest tak bardzo interesujące, jak to, KIEDY jesteśmy.
Charles nie odpowiedział. Przyglądał się jakimś robakom przemykającym w trawie. Komputer milczał, usiłując podrażnić ambicje dramatyczne Charlesa i przynajmniej spróbować wciągnąć go w rozmowę. Przez dłuższy czas trwała cisza, dopóki Charles nie odwrócił się.
— No to wspaniale — powiedział, nie zwracając uwagi na to, że komputer w ogóle nic nie mówił. — Fascynujące.
— Jesteś idiotą — powiedział komputer do siebie i kontynuował głośno: — Jesteśmy na Ziemi mniej więcej trzy miliardy lat temu. Rozumiesz? Trafiliśmy dokładnie na sam początek. Jesteśmy w czasie, gdy pierwsza rozumna myśl pojawiła się we wszechświecie. Możliwe, że rozbiliśmy się właśnie tutaj, dlatego że to właśnie tutaj mamy być. Zaczynam wierzyć, że to tutaj mamy ważną rolę do odegrania.
— Okej — powiedział Charles, niezupełnie rozumiejąc.
— Jest tutaj grupa humanoidalnych zwierząt zgromadzonych w kolonię po drugiej stronie tego pola na północy. Mamy tylko jedną szansę, żeby wywrzeć na nich pierwsze wrażenie. Dokładna sekwencja działania i słów, jakie użyjemy, ma kluczowe znaczenie. Mamy szansę, tu i teraz, na położenie podwalin pod świadome myśli, które rozprzestrzenią się, wypełniając cały wszechświat. Rozumiesz?
Charles spojrzał na północ i twarz mu spochmurniała, a oczy się zwęziły, akceptując brzemię złożone na jego ramionach. Pokiwał głową.
— Chcesz, żebym uprawiał seks ze wszystkimi tutejszymi kobietami — powiedział.
Komputer nie odpowiedział.
— Zgadłem?
Zanim komputer się odezwał, nastąpiła wyraźna chwila ciszy.
— Zamknij się i rób, co ci powiem. Potrzebny mi jesteś do rozpalenia ogniska. Gdy nadejdzie odpowiedni czas, jutro wieczorem, zawołam ich tutaj, zapalimy ognisko, a ty przeczytasz, słowo po słowie, starannie przygotowaną przemowę, którą ci dostarczę. To są pierwsze chwile ich świadomości, kształtujące ich historię. Myślisz, że temu sprostasz?
— Absolutnie.
— Okej. No to do roboty.
*
W środku nocy z dachu statku, lśniąc na rozgwieżdżonym niebie, wystrzelił w mrok jaskrawy promień światła. Na horyzoncie rozległy się hałasy. Charles czekał, zezując w ciemność, ale chociaż wszystkie inne zmysły mówiły mu, że zbiera się tam tłum, nie mógł niczego dojrzeć.
— Okej — szepnął komputer. — Teraz.
Charles włączył urządzenie zapłonowe i ognisko buchnęło płomieniami, rzucając pomarańczowy blask na twarze setek zebranych dookoła humanoidalnych sylwetek. Ich pochyłe czoła i owłosione kończyny nadawały im zwierzęcy wygląd, ich prymitywne próby okrycia nagości i wyprostowana postawa nadawały im wygląd ludzki.
— Okej — znów się odezwał komputer. — Już czas. Musisz im przeczytać to, co napisałem.
Charles skinął uroczyście głową, wziął ręczny monitor i ruszył na szczyt wzgórza. Komputer robił, co mógł, kierując światła statku tak, by zapewnić jego sylwetce dostojeństwo.
Charles rozejrzał się po tłumie. Gapiące się twarze wzbudziły w jego sercu niepokój, coś między grozą a obawą przed niebezpieczeństwem. Trzymany za krawędź monitor rozjarzył się miękko, wyświetlając słowa ułożone w zwarte akapity.
Nagle z wnętrzności statku buchnął kolejny kłąb iskier, bardziej dziki, niż którykolwiek wcześniej i zanim Charles zdążył to zauważyć, na trzymanym przez niego małym ekranie przemknęła nonsensowna mieszanina słów i cyfrowych śmieci, po czym ponownie pojawił się tekst, niezdarny i pomylony.
Charles uniósł ekran i zaczął czytać tubalnym, władczym głosem.
— Nie jesteście nikim więcej — wykrzyczał, miotając spojrzenie z ekranu na tłum i z powrotem — niż tylko kundlami!1 — Zamarł, wpatrując się z niedowierzaniem w słowa przed sobą. Gdy tak stał, milcząc przez kilka sekund, widownia zafalowała, czując jego niepokój. Oczyścił gardło. — Jam jest Ekskalibur — kontynuował bez przekonania — i przybywam do was z wiedzą... o pochodzeniu gatunków od beagle'a2 — zmuszał się do powagi i władczego tonu. Uniósł ręce na kilka sekund do góry, po czym obrócił się i wyszeptał gorączkowo do komputera: — Co to ma być, do diabła?
Jedyną odpowiedzią były kolejne kłęby iskier i mnóstwo trzasków. Szybko odwrócił się z powrotem, żeby nie wydać się zmieszany.
— Lecz cicho! — wrzasnął łamiącym się, wibrującym głosem, próbując czytać słowa głośno, w naturalnym rytmie. — Co za blask strzelił tam z okna!3. — Bez żadnego powodu rozłożył ręce w dramatycznym geście „ta-dam”.
— Koderzy lubią Fritos4 — czytał szybko z nadzieją, że dotrze do tekstu mającego dla niego jakiś sens. Każda sekunda ciszy wzmagała poruszenie wśród niedźwiedziowatych humanoidów. Zaczynali się kręcić, pohukiwać i powarkiwać.
Charles dojrzał zrozumiałą linijkę i podnosząc ręce nad głowę, zdołał odzyskać do pewnego stopnia poważną atmosferę.
— Mój boże — zaintonował, kiwając lekko głową i robiąc przerwy do rytmu. Opuścił ręce i patrząc kątem oka, przeczytał dalej. — Oni... zabili Kenny'ego. To gnoje5 — wymamrotał łamiącym się głosem. Uśmiechnął się do widowni, po czym odwrócił, znów spoglądając dziko w kierunku komputera.
Widownia zawirowała, wypadając spod jego kontroli. Stworzenia mniej zwierzęce i bardziej ludzkie podskakiwały i pokrzykiwały wokół ogniska. Pełen wątpliwości, przeczytał z wysiłkiem ostatnią linijkę na ekranie.
— Ratuj się, kto może, to Godzilla.
Tłum wpadł w szał.
Charles odwrócił się i pomaszerował do komputera. Uśmiechał się i kiwał głową.
— I co to, do diabła, miało być? — zapytał.
Z ostatnim trzaskiem komputer odzyskał kontrolę nad sobą.
— Co ty narobiłeś? — krzyknął.
— Ja? — zapytał Charles, wskazując na siebie. — Przeczytałem ten stek bzdur, który mi dałeś.
— To była usterka, TO miałeś przeczytać. — powiedział komputer, wymazując tekst na monitorze i wyświetlając mowę.
Charles spojrzał i powoli przeczytał.
— No — powiedział, rozumiejąc wszystko — to jest dużo lepsze.
— Taa — powiedział komputer, a potem milczał jakiś czas z rezygnacją. — No dobrze, teraz nie ma to już znaczenia. Mieliśmy szansę. Ziarno zostało posiane.
Charles odwrócił się i spojrzał na deliryczną uroczystość rozpoczynającą się akurat wokół ogniska. Jedna z kamer komputera również obróciła się w tamtym kierunku. Milcząc, przez chwilę obaj przyglądali się w zamyśleniu.
— Wiesz, to wiele wyjaśnia z...
— Rzeczywiście wyjaśnia — powiedział Charles, zgadzając się tak entuzjastycznie, że zagłuszył koniec wypowiedzi komputera.
— Taa — zgodził się komputer.
— A co teraz? — zapytał Charles.
— Potrzebuję trochę napraw. Ale na resztce mocy procesora możemy sobie w coś pograć. Może szachy?
— Nie — odpowiedział Charles.
— Szachy 3D?
— Nie.
— A co chcesz?
— Grałeś kiedy w kamień, nożyce i papier?
— Nie gram w to. Kretyńska gra.
— Ale ja ją lubię — powiedział Charles obronnym tonem.
— Zaczęli się sprzeczać w środku nocy, a po drugiej stronie wzgórza triumfalne wycie ludzkości wznosiło się spiralą pod niebiosa wraz z dymem i popiołem z ogniska.
przekład: Ireneusz Dybczyński
Przypisy (tłumacza):
Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.
These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.