home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

Ludzkość się rozwija i sięga do gwiazd. Bohater Lema, Ion Tichy, zapytany na sesji Zgromadzenia Plenarnego OPZ o osiągnięcia Ziemian odpowiada: „Mamy! (...) Na razie tylko bomby... Ale są bardzo rozmaite, napalm, fosfor, nawet z gazem trującym...”1

Poniższe opowiadanie, dużo wcześniejsze, ukazało się w magazynie „If Worlds of Science Fiction” w lipcu 1953.


Horace B. Fyfe

„Broń nie do odparcia”
(Irresistible weapon)


Ciszę panującą w specjalnej kopule obserwacyjnej wielkiego okrętu dowodzenia znajdującego się gdzieś poza Plutonem zakłócało każde nerwowe odchrząknięcie. Mimo że dostępne były teleskopy, większość uczonych i dygnitarzy wolała wpatrywać się w ogromny ekran.

Widniał na nim widoczny z odległości kilku milionów mil jeden z niewielkich księżyców tej zamarzniętej planety; tak nieznaczący, że odkryto go dopiero, gdy człowiek rozszerzył granice eksploracji kosmosu poza asteroidy. Satelita ten nabrał spektakularnego znaczenia wtedy, gdy stał się celem najnowszej i najbardziej destrukcyjnej broni ludzkości.

— Panowie, nie muszę chyba wam przypominać — powiedział siwowłosy koordynator, Evora z Marsa — że jeśli uda nam się zwyciężyć w tym wyścigu z naszymi byłymi koloniami z Centaura, może się okazać, że do nadchodzącego konfliktu w ogóle nie dojdzie. Za kilka minut będziemy wiedzieli, czy nasi naukowcy rzeczywiście skonstruowali broń nie do odparcia.

Wśród wszystkich obecnych – dygnitarzy, wojskowych i naukowców – prawdopodobnie najmniej przejęty był Arnold Botchek. Przede wszystkim dlatego, że ciężko pracował, by stworzyć ten nowy horror i miał uzasadnione przekonanie, że zadziała. Każdy wybitny umysł naukowy w Układzie Słonecznym wspierał ten projekt, tak wielki był strach, że nowe państwa powstałe na planetach Centaura mogą wygrać ten wyścig zbrojeń i...

...i wnieść trochę porządku w ten zacofany, nieefektywny i niezdarny postęp, pomyślał z pogardą Botchek. Wystarczy spojrzeć... Głupcy z tytułami i stopniami naukowymi! Natknęli się na coś z potencjałem daleko wykraczającym poza ich możliwości zastosowania.

Przez salę przemknęło westchnienie, po czym nastąpiła jeszcze bardziej porażająca cisza niż ta, która poprzedzała niewiarygodne, błyskawiczne wydarzenie na ekranie. Botchek pozwolił sobie na skąpy uśmiech satysfakcji.

No, czas na moje prawdziwe zadanie, zreflektował się.

Kilka szybkich kroków doprowadziło go do dr Haasa, dyrektora projektu. W samą porę, zanim najmniej oszołomieni obserwatorzy zdążyli go otoczyć, zarzucając pytaniami.

— Zajmę się już rejestratorami z serii Numer Trzy — oznajmił.

— Dobrze, Arnold — zgodził się Haas. — Powiedz też pozostałym, niech ruszą swoje statki. Ja będę zajęty tutaj.

Nie tak bardzo, jak będziesz zajęty jutro, pomyślał Botchek, kierując się w stronę hangaru.

*

Tak to zorganizował, żeby dostać ciąg rejestratorów dryfujących w przestrzeni najdalej od okrętu dowodzenia. Pomyślą więc, że potrzebuje więcej czasu na lokalizację i odzyskanie urządzeń. Dzięki temu będzie miał większą przewagę, ruszając ku Alfie Centauri.

Jego statek, wystarczający by poradzić sobie ze wszystkimi niespodziankami mogącymi się przydarzyć podczas niebezpiecznych testów, był nieduży, ale szybki i wszechstronny.

Śledząc uważnie swoje instrumenty i wypatrując jakichkolwiek oznak pościgu, Botchek oddalił się kilka milionów mil od statku dowodzenia, po czym uruchomił napęd podprzestrzenny i odprężył się.

Powrócił do normalnej przestrzeni wiele „dni” później w pobliżu Alfy Centaura. Zdawał sobie sprawę z tego, że mogli za nim lecieć, ale to już nie miało znaczenia. Nadał sygnały rozpoznawcze, które zapamiętał dawno temu, gdy zgłosił się ochotniczo na służbę nowego państwa i skierował się na Nessus, stołeczną planetę systemu. Długo przed tym, zanim tam dotarł, dołączył do niego groźny okręt eskorty, niemniej otrzymał pozwolenie na lądowanie.

— Proszę, proszę, oto młody Botchek! — powitał go Przewodniczący Nessusa, gdy przybysz przeszedł już przez wyczerpujące kontrole mające chronić zbytkowną podziemną kwaterę główną. — Wierzę, chłopcze, że masz dla nas informacje. Pułkowniku, proszę zabezpieczyć drzwi od zewnątrz!

Podczas gdy Botchek witał otyłego mężczyznę, siedzącego za nafaszerowanym przyciskami pulpitem, ostentacyjnie uzbrojony oficer wyszedł na zewnątrz i zamknął za sobą drzwi. Naukowiec nie miał złudzeń co do niejasnego znaczenia tytułu „Przewodniczący”. Stał twarzą w twarz z absolutnym władcą planet układu Centaura, o którym za kilka miesięcy będzie można powiedzieć, że jest władcą całej ludzkiej rasy, w obu systemach gwiezdnych. Akta Botcheka musiały się pojawić na ekranie jego pulpitu w ciągu kilku minut po nadaniu sygnału rozpoznawczego. Poczuł dreszcz podziwu, uświadamiając sobie sprawność nowych państw i ich systemu władzy.

Jego własny interes nakazywał przekazać raport zwięzły i dokładny, z wiarą, że gołe fakty tego wyczynu przyciągną należyte uznanie. I tak się stało. Osadzone w tłustej twarzy bystre niebieskie oczy Przewodniczącego rozjaśniły się.

— Dobra robota, chłopcze! — mruknął jowialnie, starając się nie być nadmiernie otwarty. — Czyli oni to mają! Musisz natychmiast spotkać się z naszymi ludźmi i wskazać, co robią nie tak. Decyzję, kto zawinił, pozostaw mnie!

Arnold Botchek mimowolnie zadrżał, ale zaraz przypomniał sobie, że on widział na własne oczy prawidłowe rozwiązanie. Stał tam i obserwował, więcej, pracował nad tym przez całe swoje dorosłe życie i był ostatnim, którego by ci tępi kretyni podejrzewali.

Oficer zza drzwi, pułkownik Korman, został przywołany i polecono mu dostarczyć Botcheka do tajnych laboratoriów państwowych.

*

Gdy przechodzili przez skomplikowany system zabezpieczeń, Korman przyjrzał się krótko uczonemu.

— Musimy polecieć na ten drugi księżyc — powiedział obojętnym tonem. — Najlepiej będzie, jak pan prześpi całą podróż. Gdy już tam dotrzemy, Przewodniczący będzie niecierpliwie oczekiwał na wyniki.

Już na satelicie Botchek cieszył się, że skorzystał z tej rady. Prowadzono go z jednego laboratorium do drugiego, gdzie musiał porównywać postępy Centaurian z osiągnięciami Solarian. W końcu nawet pułkownik Korman zaczął ratować go przed zbyt namolnymi badaczami, odpowiadając oschle tym, co jeszcze mieli jakieś pytania.

— Uff! Dobrze, że mnie pan z tego wyciągnął — dziękował Botchek. — Przez te dwa dni, dosłownie, wydrenowali mi mózg.

— Mam nadzieję, że nie jest pan senny — odparł Korman, nie okazując nawet śladu sympatii. — Jeśli tak, to proszę to powiedzieć teraz. Rozkażę, żeby dali panu jeszcze jeden zastrzyk. Przewodniczący czeka przy wideofonie.

Botchek wyprostował się. Zazdrosny snob, pomyślał, prawdziwy wojskowy trep, który w dodatku wie, że zarabiam teraz więcej niż jakiś zwykły pułkownik. Byłem wystarczająco sprytny, by wywieść w pole wszystkich tak zwanych mózgowców Układu Solarnego.

— Wytrzymam — odpowiedział krótko.

Błyszcząca twarz Przewodniczącego Diamonda ukazała się, gdy tylko Korman zgłosił gotowość.

— Mów swobodnie — polecił Botchekowi — ta wiązka jest tak spójna i zaszyfrowana, że żaden węszący szakal nie odkryje łącza komunikacyjnego. Wyprostowałeś wszystko?

— Tak jest, wasza ekscelencjo — odparł Botchek. — Wskazałem jedynie, które z zastosowanych przez Solarian metod dały rezultaty. Wasi... nasi naukowcy próbowali wszystkich możliwości, więc to była jedynie kwestia czasu.

— Którego nam zaoszczędziłeś — powiedział Przewodniczący. Jego niebieskie, lodowate oczy ponownie rozbłysły. — Chciałbym teraz zobaczyć miny Haasa i koordynatora Evora, oraz całej reszty. Ogłupiłeś ich kompletnie!

Słysząc tę rzadką pochwałę Botchek rozpromienił się.

— Nie lubię się przechwalać, wasza ekscelencjo — powiedział — ale to są głupcy. Równie dobrze mogłem znaleźć to rozwiązanie bez nich, gdy tylko zostały zebrane dane. Mój sukces wykazuje, co inteligencja, dobrze pokierowana metodami nowych państw Centaura, może zdziałać w porównaniu z ich nieudolnością.

Na twarzy Przewodniczącego pojawił się uśmiech widoczny mimo tłuszczu maskującego rysy.

— Chcesz powiedzieć, że ty, jeden z naszych sympatyków, byłeś w rzeczywistości najinteligentniejszym pracownikiem, jakiego mieli?

Niech sobie żartuje, pomyślał Botchek, czemu nie. Może nawet ten skwaszony pułkownik pośmieje się z nami i może Przewodniczący wspomni, jakie stanowisko dostanę w nagrodę. Nie miałbym nic przeciwko temu, by stać się po tej stronie odpowiednikiem czcigodnego Haasa.

— Myślę, że rzeczywiście mógłbym się chwalić tymi zdolnościami, wasza ekscelencjo — odpowiedział, uśmiechając się, jak miał nadzieję, wyczekująco. — Chociaż, jeśli chodzi o Solarian, to jest bez znaczenia.

— Niestety — powiedział Przewodniczący Diamond, wciąż się uśmiechając — mądrości nigdy nie należy mylić z inteligencją.

Żart nie rozwijał się zgodnie z przewidywaniem. Botchek czekał, czując jak uśmiech zastyga mu na twarzy. Zastanawiał się, co poszło źle. Z pewnością, nie powinni wątpić w jego lojalność! Szybkie spojrzenie na pułkownika Kormana ukazało całkowity brak ekspresji naruszającej wojskową fasadę tego dżentelmena.

Bo jeśli mądrość byłaby całkowicie tożsama z inteligencją — delektując się swoją wypowiedzią, kontynuował gruby Przewodniczący — byłbyś moim rywalem i w konsekwencji również zostałbyś wyeliminowany!

Botchek zesztywniał, czując dreszcz przechodzący mu po plecach.

— Również? — zapytał ochryple. W ustach nagle mu zaschło.

Przewodniczący Diamond uśmiechnął się z ekranu tak szeroko, że Botchek został nieprzyjemnie porażony widokiem jego małych, błyszczących biało zębów.

— Przedstawmy to w ten sposób — powiedział uprzejmym tonem Przewodniczący. — Twój wysoko wykształcony umysł obserwował, korelował i zapamiętywał najbardziej zawiłe dane i teorie matematyczne, jednocześnie utrzymując stosunki towarzyskie z twoimi byłymi kolegami w taki sposób, by kradnąc ich najbardziej skryte tajemnice, pozostawać poza podejrzeniami. Takie osiągnięcie sygnalizuje zdolności i inteligencję.

Botchek spróbował zwilżyć wargi, ale nie mógł, mimo prawdziwości tych słów. Czuł pulsujące w nich okrucieństwo i cynizm.

Z drugiej strony — brzmiał łagodny głos — ja, otrzymawszy informacje, mogę je użyć efektywnie bez ciebie, a wiedząc, że już raz zdradziłeś, pozbędę się ciebie, jak formularza nieaktualnej wiadomości. To właśnie jest mądrość. Gdybyś ty mądrzej wybrał swój sposób postępowania — dodał — twoja pozycja byłaby silniejsza.

Zanim Arnold Botchek odzyskał głos, centauryjski autokrata już wydawał polecenia pułkownikowi Kormanowi. Naukowiec usiłował przeszkodzić, próbując choć na chwilę zwrócić uwagę władcy na siebie.

Żaden z nich nie zwracał na niego uwagi, dopóki krzycząc nie spróbował gorączkowo odepchnąć żołnierza sprzed ekranu. Korman, nie oglądając się, uderzył go w gardło z taką siłą, że Botchek poleciał do tyłu i upadł.

Leżał, dusząc się i chwytając oboma rękami za gardło, dopóki nie odzyskał oddechu. Pułkownik bez emocji omawiał dalej jego egzekucję.

...więc jeżeli wasza ekscelencja się zgadza, to z uwagi na morale tutaj, wolałbym zabrać go najpierw na Nessusa. Niektórzy z nich są tak zdemoralizowani tym, że przyłapano ich na błędach, że ledwo mogą pracować.

Przewodniczący widocznie się zgodził, gdyż kiedy pułkownik sięgnął w dół i postawił Botcheka na nogi, ekran był pusty.

— Teraz słuchaj mnie uważnie — powiedział, podkreślając rozkaz głośnym policzkiem wymierzonym w twarz Botcheka. — Będę szedł za tobą z blasterem w ręku. Jeśli zrobisz jakiś fałszywy ruch, nie zabiję cię.

Botchek patrzył na niego, trzymając się za pokrwawione usta.

To będzie znacznie gorsze — ciągnął drewnianym głosem. — Wyobraź sobie, jak to jest mieć obie nogi spalone do kości. Resztę drogi do statku będziesz musiał się czołgać. Ja na pewno cię nie poniosę!

W koszmarnym oszołomieniu Botchek posłuchał zimnej instrukcji i poszedł powoli podziemnym korytarzem centauryjskich laboratoriów badawczych. Modlił się desperacko, by pojawił się ktoś... ktokolwiek... ktokolwiek, kogo można by wykorzystać do dywersji... popchnąć na Kormana i jego zabójczy blaster. Ale korytarze były puste, być może wskutek zarządzenia.

Może lepiej poczekać, aż dotrzemy do statku, pomyślał Botchek. Powinienem znaleźć jakiś sposób po drodze, zanim dolecimy na Nessusa. Udało mi się ogłupić Haasa, to...

Wzdrygnął się, przypominając sobie wywody Przewodniczącego Diamonda na temat różnicy między inteligencją i mądrością.

— Obleśna świnia — jęknął po cichu.

Pułkownik Korman chrząknął ostrzegawczo. Botchek skręcił we wskazanym kierunku.

Na pokład statku weszli w podziemnym doku i Botchek zapoznał się ze środkami bezpieczeństwa zastosowanymi przez jego kata, gdy tamten przykuł go łańcuchem do fotela przeciwprzeciążeniowego. Łańcuch wyglądał delikatnie, ale Botchek wiedział, że nie zdoła się uwolnić bez pozwolenia Kormana.

To jeszcze jedna oznaka ich paranoicznej przebiegłości, pomyślał. W takich rzeczach przodują. Są obłąkani. Jak ja mogłem...

Skurczył się ze strachu przed odpowiedzią. Wyciąganie na wierzch swoich małych, egoistycznych motywacji, pozbawionych złudnego splendoru tak zwanej „służby” i „postępu” było zbyt bolesne.

*

Po pierwszej serii przyspieszeń, ocknął się ze swego przygnębienia na tyle, by stwierdzić, że Korman obrał dziwny kurs w tej podróży na Nessusa i będąc, jak na taki manewr, zbyt blisko planety i jej księżyców, wszedł w podprzestrzeń.

Kończąc krótkie manipulacje na pulpicie sterowniczym, Korman odwrócił i spojrzał w wytrzeszczone oczy Botcheka.

— Bardzo ciekawą, na przykład, wartą poznania rzeczą — odezwał się — jest wiedzieć, jak zrobić broń... albo to czy nieprzyjaciel już ją ma.

Niemal się uśmiechnął, widząc zdumienie swojego więźnia.

Albo jeszcze lepiej: wiedzieć dokładnie, jak daleko posunął się nieprzyjaciel w swoich pracach i jak szybkie postępy robi; czy powstrzymać go natychmiast, czy pozwolić mu zrobić kolejny krok.

— A... ale — wyjąkał Botchek — jeśli obie strony mają broń nie do odparcia.

Korman spojrzał na niego z pogardą.

— Nie ma broni nie do odparcia i nigdy nie będzie — oznajmił. — Jedyne, czego nie da się odeprzeć, to przekazanie tajemnic. Ty jesteś żywym dowodem, że żadne zabezpieczenia nie są w stanie przed tym ochronić. — Rozkoszował się chwilę milczeniem Botcheka. — Jestem pewien, Botchek, że wiesz, jak daleko są zaawansowani centauryjscy uczeni, bo sam prowadziłem cię od jednego laboratorium do drugiego. Być może, gdy już dotrzemy do Układu Słonecznego, twoja pamięć będzie potrzebowała trochę bolesnego treningu. Ale sobie przypomnisz!

— Przecież masz... masz rozkaz...

— Chyba nie myślisz, że jestem Centauryjczykiem? — zadrwił Korman. — Po tym, jak właśnie wyjaśniłem ci, co jest naprawdę nie do odparcia?

Przełożył Ireneusz Dybczyński

Ilustracja: Ed Emsh




  1. Stanisław Lem, Dzienniki Gwiazdowe, Podróż ósma Iona Tichego, str. 31, Wydawnictwo Literackie, Kraków, 1966.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)