„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
William F. Nolan, u nas praktycznie nieznany, napisał setki opowiadań. Poniżej próbka jego humoru w opowiadaniu opublikowanym w Fantastic Universe, w listopadzie 1956 r.
— Zdecydowałem za jednym zamachem rozwiązać największy problem gnębiący ludzkość w dzisiejszych czasach — zadeklarował profesor C. Cydwick Ohms, wypuszczając z fajki cienką smugę niebieskiego dymu i kołysząc się na piętach. — Kolonizowanie polarnych pustkowi było niezrozumiałym i bezowocnym przedsięwzięciem, a przymusowej kontroli urodzeń nie udało się wymusić. Przeludnienie wciąż jest cierniem w naszym boku. Panowie... — Przerwał, żeby popatrzeć każdemu z zebranych dziennikarzy w oczy. — ...to jest jedyne rozwiązanie.
— Masowe unicestwienie? — zapytał drżącym głosem jakiś młody reporter.
— Chłopcze, zachowuj się! Oczywiście, że nie! — nastroszył się profesor. — Rozwiązaniem jest... CZAS!
— Czas?
— Dokładnie — potwierdził Ohms. Dramatycznym ruchem ściągnął pluszową czerwoną zasłonę, ukazując wysoką konstrukcję z błyszczącego metalu. — Sami zobaczcie!
— Rany, co to jest? — zawołał młodzik.
— To jest Brama Czasu C. Cydwicka Ohmsa — odpowiedział kwaśno profesor.
— Rany boskie, maszyna czasu!
— Nie, nie, niezupełnie. Chłopcze, proszę! Maszyna czasu, tak jak się to powszechnie rozumie, jest rzeczą niemożliwą. Dziką fantazją! Jakkolwiek... — Profesor wystukał popiół z fajki. — Dzięki matematycznym przekształceniom nieskończonego ciągu, opracowałem niezwykłą Bramę Czasu C. Cydwicka Ohmsa. By ją otworzyć trzeba wykonać tylko jedną operację... i nagle... jest przeszłość!
— Przeszłość, panie profesorze? Ale jaka?
Ohms uśmiechnął się w kierunku kręgu wytężonych spojrzeń.
— Panowie, za tą bramą rozciąga się ogromna przestrzeń Południowego Zachodu. Jest tam wystarczająco dużo ziemi, żeby wchłonąć całe nasze przeludnienie, ot tak! — Strzelił palcami. — Panowie, mówię o Teksasie roku 1957.
— A jeśli Teksańczycy zaprotestują?
— Nie mają wyboru. Brama Czasu pozwala na przejście wyłącznie w jedną stronę. Dopilnowałem tego. Przejście z roku 1957 i wkroczenie do naszego świata roku 2057 będzie całkowicie niemożliwe. A teraz... Przeszłość czeka!
Cydwick Ohms zdjął swoją profesorską togę. Pod nią miał na sobie dziwny starodawny kostium: czarne błyszczące buty do konnej jazdy ze srebrnym haftem, wełniane ochraniacze na nogi, szeroki nabijany ćwiekami pas z ogromną klamrą, jasną kraciastą koszulę i jaskrawą czerwoną chustę na szyi. Błyskawicznie wyciągnął i założył na głowę wysoki dziesięciogalonowy kapelusz i podszedł do Bramy Czasu.
Chwycił ebonitową dźwignię i przesunął ją do góry. Ogromne metalowe drzwi ruszyły powoli do tyłu.
— Oto czas — powiedział po prostu Cydwick Ohms, wskazując szarą nicość za drzwiami.
Dziennikarze i fotoreporterzy ruszyli do przodu, z notesami i kamerami w gotowości.
— A co jeśli drzwi zatrzasną się po naszym przejściu? — zapytał jeden z nich.
— Bezpodstawne obawy, chłopcze — zapewnił go Ohms. — Dopilnowałem tego, aby Brama Czasu nigdy nie mogła się zamknąć. A teraz żegnam, panowie. Albo mówiąc tamtejszą gwarą, hasta la vista, hombres!
Wymachując swoim dziesięciogalonowym kapeluszem, Ohms skłonił się do pasa i zrobił krok do przodu.
I nie zniknął.
Stał i mrugał. Potem zaklął, uderzył pięścią w nieustępliwą ścianę szarości i dysząc odstąpił w kierunku swojego biurka.
— Zawiodłem! — jęknął słabym głosem. — Brama Czasu C. Cydwicka Ohmsa została sfuszerowana. — I ukrył twarz w drżących dłoniach.
Dziennikarze i fotoreporterzy stłoczyli się.
Nagle profesor uniósł głowę.
— Słuchajcie — ostrzegł.
Wolny tętent, stłumiony odległością, dochodził z gęstej szarości Bramy Czasu. Na jego tle dawały się słyszeć słabe pokrzykiwania i trzaski. Dźwięk narastał stopniowo, przechodząc w hałas jakby tysięcy bębnów, a potem w morze przetaczających się piorunów.
Dziennikarze i fotoreporterzy z krzykiem rzucili się do schodów.
No tak, zadumał się profesor Cydwick Ohms, z niejaką trudnością utrzymując równowagę na jednym z trzech tysięcy teksaskich wołów tratujących laboratorium, jeszcze jeden zawiły problem do rozwiązania.
Przełożył Ireneusz Dybczyński
Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.
These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.