home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

C. L. Moore

„Pieśń w tonacji molowej”
(Song in a minor key)


Ileż razy obiecywał to sobie w ciągu samotnych lat i miesięcy spędzonych na obcych światach?

Poniżej niego porośnięte koniczyną zbocze grzało się na słońcu. Northwest Smith oparł głowę na rękach i zamknął oczy. Wdychając zapach Ziemi i rozgrzanej w słońcu koniczyny, odetchnął głęboko, tak że broń przesunęła się, napinając paski mocujące kaburę. Tutaj, w dolinie między wzgórzami, w cieniu wierzb, leżąc na łonie Ziemi, na poduszce z koniczyny, pozwolił sobie na głębokie westchnienie i wyciągnął dłoń w kierunku trawy, głaszcząc ją jak kochanek.

Ile razy obiecywał to sobie – ile miesięcy i lat na obcych światach? Nie myślał o tym teraz. Nie wspominał mrocznych kosmicznych szlaków ani czerwonego popiołu marsjańskich pustyń czy perłowoszarych dni na Wenus, gdy marzył o Ziemi, która go wyjęła spod prawa. Więc leżał z oczami zamkniętymi, a słońce przenikało przez niego. Żaden dźwięk nie dochodził do jego uszu, chyba że szum wiatru w trawie i bzyczenie owadów. Pełne gwałtu, krwawe lata zostały za nim, jakby nigdy ich nie było. Jedynie broń uciskająca żebra, wciśnięta między klatkę piersiową i rosnącą pod nim koniczynę. Znów był chłopcem, jak lata temu, zanim po raz pierwszy złamał prawo i zabił pierwszego człowieka.

Nie było już nikogo wśród żywych, kto by wiedział, kim był ten chłopiec. Nawet wszystkowiedzący Patrol. Nawet Yarol, Wenusjanin będący przez tyle burzliwych lat jego najbliższym przyjacielem. Nikt się już tego nie dowie. Nie chodzi o nazwisko (chociaż nie zawsze nazywał się Smith) ani kraj pochodzenia, czy dom w którym się wychował, ani pierwszy gwałtowny uczynek, który sprowadził go z prostej ścieżki i przywiódł tutaj, do tej koniczynowej doliny między wzgórzami, na Ziemi, która zabroniła mu na zawsze postawienia stopy na swojej glebie.

Obrócił się i położył bliznowaty policzek na ramieniu. Uśmiechnął się do siebie. Tak, to pod nim, to Ziemia. Już nie jako zielona gwiazda wysoko na obcym niebie, ale ciepła gleba tuż przy jego twarzy, świeża koniczyna tak blisko, że widział wszystko, małe łodyżki, potrójne listki i wilgotne granulki ziemi na jej korzeniach. Mrówka przebiegła tuż obok jego policzka, potrząsając czułkami. Zamknął oczy i wziął kolejny głęboki wdech. Nawet lepiej nie patrzeć, tylko leżeć jak zwierzę, wchłaniając słońce i czując Ziemię na ślepo, bez słów.

* * * * *

Już nie był Northwestem Smithem, pokrytym bliznami wyrzutkiem z kosmicznych szlaków. Znów był chłopcem i życie było przed nim. Będzie miał na wzgórzu dom z białymi kolumnami, z ocienionym gankiem i białymi firankami powiewającymi na wietrze, a ze środka będą dochodziły słodkie, znajome głosy. Będzie dziewczyna z włosami w kolorze miodu stojąca niezdecydowanie w drzwiach i patrząca na niego ze łzami w oczach. Leżał nieruchomo, wspominając.

Ciekawe, jak żywo to wszystko się pojawia, chociaż dom został zrujnowany prawie dwadzieścia lat temu, a dziewczyna – dziewczyna...

Obrócił się gwałtownie i otworzył oczy. Po cóż ją sobie przypominać. Miała od początku fatalny wpływ na niego, teraz zdawał sobie z tego sprawę. Gdyby jednak miał zacząć od początku, wiedząc to, co wie teraz, prędzej czy później i tak wszystko potoczyłoby się tak samo jak dwadzieścia lat temu. Powinien się urodzić w bardziej dzikich czasach, gdy mężczyźni brali to, co chcieli i dostawali to, co mogli, bez zawracania sobie głowy prawem. Posłuszeństwo nie było jego cechą, więc...

Równie żywo jak tamtego dnia, choć dwadzieścia lat starszy, poczuł przypływ tego samego gniewu i desperacji, poczuł miotacz bijący twardo odrzutem w jego nieprzyzwyczajonej dłoni, usłyszał syk śmiertelnego wyładowania trafiającego w znienawidzoną twarz. Pierwszego zabitego człowieka nie był w stanie żałować nawet teraz. Lecz w dymie tego zabójstwa zniknął dom z kolumnami, przyszłość jaka go czekała i sam chłopiec – stracone jak Atlantyda – a także dziewczyna o włosach koloru miodu i dużo, dużo więcej. Wiedział, że to było nieuniknione. Bycia tym chłopcem nie dało się uniknąć. Nawet, gdyby mógł wrócić i zacząć wszystko od początku, historia byłaby ta sama.

W każdym bądź razie, to wszystko już dawno minęło i nikt o tym nie pamiętał. Z wyjątkiem niego samego. Człowiek musiałby być głupcem, by leżeć tutaj i sobie to przypominać.

Smith chrząknął i usiadł, przesuwając kaburę na swoje miejsce pod pachą.

przełożył Ireneusz Dybczyński


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)