home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

„Future of Copyright” 2013

W obliczu lawinowo rozwijających się technologii zapisu i powielania dzieł sztuki walka o przestrzeganie prawa autorskiego staje się walką z wiatrakami. Środki techniczne można z góry wykluczyć jako nieskuteczne, a prawne wymagałyby wprowadzenia jakiegoś totalitarnego reżimu. Patrząc przez filtr SF można jeszcze wyobrazić sobie takie psychiczne przekształcenie ludzkości, po którym ludzie sami przestrzegają zasad prawa autorskiego (a przy okazji – nie śmiecą i nie przechodzą przy czerwonym świetle). Tylko, czy to wciąż będą ludzie? Pozostaje więc stworzenie jakiegoś innego systemu wynagradzania twórców, nie opartego na sprzedaży ich utworów. Jak dotąd wymyślono jedynie podatek nakładany na środki techniczne do zapisu i odtwarzania, i właśnie trwają przymiarki do rozszerzenia go o następną grupę towarów.

W takiej atmosferze fundacja „Nowoczesna Polska” ogłosiła kolejną edycję konkursu literackiego na temat przyszłości prawa autorskiego: „Future of Copyright”. Poniższe opowiadanie zostało nagrodzone I nagrodą w tym konkursie w roku 2013.


Talllama

„Grosik za twoje myśli”
(A Penny for Your Thoughts)


W wieku siedmiu lat Timothy dostał implant; rodzice mu zazdrościli.

— Gdy byłem w jego wieku, musiałem się uczyć czytać, zapamiętując dźwięki liter — powiedział ojciec.

— A pamiętasz matematykę na kalkulatorach? — powiedziała matka potrząsając głową. — Masz takie szczęście, Timothy.

A Timothy nie mógł pozbyć się myśli, że implant Jamiego, jego przyjaciela, ma dwa razy więcej aktywnej pamięci oraz potężny dysk molekularny.

Niemniej, nie powiedział rodzicom, że czuje się staromodny. Teraz, gdy miał już połączenie, rozumiał dlaczego rodzice nie mogą sobie pozwolić na wiele ładnych rzeczy w świecie rzeczywistym.

Uśmiechnął się i potarł przód swojej czaszki, gdzie w okolicach płata czołowego można było wyczuć małą wygoloną plamkę.

— Nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł naprawdę bawić się online.

— Pamiętam, jak pierwszy raz byłam online... — zaczęła matka, ale Timothy był zbyt niecierpliwy, żeby wysłuchać do końca jej opowieści.

— Pójdę wypróbować — powiedział.

— Idź, ale bądź ostrożny.

Timothy energicznie pokiwał głową. Usiadł na kanapie i zamknął oczy. Gdy łączył się z internetem, poczuł jak matka podchodzi i głaszcze go palcami po włosach, próbując wyczuć szorstkość nowej skóry.

— On rośnie tak szybko...

Timothy wybrał jedną ze swoich ulubionych scenerii – świat fantasy z wyspami wznoszącymi się ponad morze chmur. Wejście znajdowało się na krawędzi skały z piaskowca. Zimny wiatr owiał jego skórę. Otworzył usta, by poczuć go na języku.

Rzucił się w przepaść i rozpoczął lot. Rozwiane włosy przesłoniły mu oczy, krzyknął z radości.

... ale zaraz. Czegoś mu brakowało. Zmienił się w uskrzydlonego tygrysa. Tak było lepiej.


Później, tego samego dnia, opuścił się poniżej poziomu mgieł i wylądował w ogrodzie pełnym dziwnych roślin. Wśród niebieskich delikatnych falujących kwiatków siedziała młodziutka wróżka i pocierała noskiem o pokryte pyłkiem pręciki.

— Fajny awatar — powiedziała.

— Dzięki — odpowiedział Timothy. — Twój też jest fajny.

— Poznajmy się.

Wymienili się zawartością pamięci podręcznej. Helen była w tym samym wieku, ale mieszkała w Australii.

— Łał, ale twoja mama robi pyszne ciasteczka. W kółko mogłabym sobie powtarzać to wspomnienie — powiedziała Helen.

— O tak, to jest moje ulubione.

— Dzięki za udostępnienie — powiedziała Helen. Przechyliła głowę w jego kierunku. — Hej, wiem, gdzie jest więcej takich wspaniałych przepisów. Chcesz zobaczyć?

— No pewnie.

Timothy poleciał za nią przez internet. Helen miała oczywiście szybszy implant i często musiała zwalniać, by na niego poczekać. Wyglądało na to, że kieruje się jakąś okrężną trasą, gdyż mijali mnóstwo dziwnie wyglądających miejsc, nigdy wcześniej nie widzianych przez niego. Mijając je, miał wrażenie wkładania na siebie kolejnej warstwy ubrania, aż w końcu poczuł się całkowicie opatulony, od stóp do głowy.

W ciągu niecałej mikrosekundy dotarli na miejsce. Na witrynie nie było widać niczego, oprócz starego drewnianego statku na błękitnym oceanie płynącego pod czarnymi żaglami; jednym słowem, były tam same myślogramy. I mnóstwo reklam.

— To tu — powiedziała z dumą Helen.

Timothy przechwycił interfejs i wyszukał wspomnienia z przepisami na ciastka. Wynik przyniósł 1972763408 pozycji; zapisał wszystkie do swojego implantu, 30000 od razu mu się spodobało – przejrzenie ich zajęło mu tylko trzy sekundy. Gdy skończył westchnął z zadowoleniem.

— Bomba.

— Lubisz czytać. — zapytała Helen uśmiechając się.

— Jasne!

Odpalił następne zapytanie i dostał w odpowiedzi prawie trylion pozycji: „Czterdzieści zabawnych faktów o układzie słonecznym”, „Nowa Chińska Biblia”, „Macierze”, 3 wyd., „Biografia Johna Locke’a”, „Miłość na prerii” i wiele wiele innych. Pobrał je wszystkie i otworzył pierwszą książkę na pierwszej stronie. A tam zobaczył napis: Wszystkie prawa zastrzeżone.

Timothy zesztywniał.

— Och.

— Co się stało?

— Helen... czy to wszystko jest chronione prawem autorskim?

— No... tak... ale nikt nie wie, że mamy do tego dostęp — powiedziała. — Dlatego przechodziliśmy przez te wszystkie maski. Nikt nie wie, że tu jesteśmy.

Timothy pospiesznie skasował książki.

— Nie wolno nam czytać tych książek. To piractwo.

— Nie złapią nas.

— Mama i tata będą na mnie źli. — Posłał jej kopię swoich obaw.

— A mój tata mówi, że prawa autorskie są głupie — powiedziała Helen, przesyłając mu uczucie wyrażające żal zabarwiony lekko wyczuwalną pogardą. — Tata mówi, że ci co nie piracą, to ciołki.

Timothy skrzywił się.

— A mój tata mówi, że piractwo, to kradzież.

— Mój tata i ja mamy tryliony książek i myślogramów, więc wiemy lepiej niż ty — powiedziała Helen.

— Nieprawda — zaprotestował Timothy. — My wiemy lepiej.

— Tak, a ile książek przeczytał twój tata?

— Całe tony — powiedział Timothy. — A mój wuj pracuje w Amyrykańskim Stowarzyszeniu Producentów Myśli i robi wszystkie myśli na świecie. (Była w tym duża przesada, ale pragnął jej zaimponować.)

Oczy Helen rozszerzyły się, a jej przezroczyste skrzydełka zadrgały.

— ASPM?

Timothy z dumą skinął głową.

— Idę do domu — powiedziała Helen i zniknęła.

Timothy wydął wargi w kierunku miejsca, gdzie przed chwilą była. Potem strząsnął dodatkowe warstwy i wrócił do domu. Nie mógł się zmusić do skasowania świeżych, ciepłych ciasteczek.

— Powinieneś ćwiczyć w czasie, gdy jesteś w internecie — powiedziała matka. — To niezdrowo siedzieć tak cały dzień na kanapie. Następnym razem, jak będziesz online, rób to na bieżni.


Bieżnia ruszyła i Timothy rozpoczął marsz w przyjemnym niezbyt szybkim tempie dwóch mil na godzinę. Zapisał ruch swojej prawej, a potem lewej nogi w pojedynczym kroku, po czym umieścił to w pętli i nastawił, żeby się powtarzało, przez jedną godzinę. Gdy już się upewnił, że wszystko idzie gładko, wszedł do internetu.

Tata już czekał w ich rodzinnym salonie wirtualnym. Było tu znacznie ładniej niż w salonie rzeczywistym; ściany były pokryte złoconą tapetą i obwieszone obrazami olejnymi oraz wschodnimi kobiercami o zawiłych wzorach. Orchidee na bocznym stoliku, w wazie z epoki Ming, nigdy nie więdły; złote rybki w stojącym w rogu akwarium nigdy nie wymagały karmienia; dywany nigdy nie wymagały odkurzania. Wszystko było lepsze niż w prawdziwym świecie.

— Widziałeś wiadomości — zapytał tata. — Zamknęli wielki portal piracki. Wczoraj wieczorem.

Ojciec posłał mu obraz znajomego statku z czarnymi żaglami. Timothy'emu zaschło w ustach; poczuł smak skradzionych ciasteczek. Szybko uruchomił program nadający jego twarzy niewinny wyraz.

— Tak?

— Trochę zbyt późno — powiedział ojciec. — Ci złodzieje oferowali każdemu praktycznie całą ludzką wiedzę.

— To okropne —powiedział Timothy.

— Niektórzy sobie myślą, że mogą być wszechwiedzący na rachunek artystów i pisarzy — powiedział ojciec, potrząsając głową. — Za moich czasów nazywaliśmy to kradzieżą.

Timothy spojrzał w dół na dywan i zaczął przesuwać palcem wzdłuż wzoru. Spostrzegł, że go w ten sposób kopiuje i przestał.

— To jest wojna o kreatywność, bo o co innego — ciągnął ojciec. — Przecież ja też mogłem za darmo spiracić cały ten dom. Zamiast tego zapłaciłem uczciwie 0,00031 groszy modelarzowi, który go zaprojektował.

Matka zmaterializowała się w swoim ulubionym fotelu i ojciec odwrócił się do niej.

— Słyszałaś? Zamknęli portal piracki numer dwa na świecie. Prowodyrzy dostaną jeden wirtualny dzień więzienia za każdy plik, który udostępnili. Posiedzą dopóki słońce nie zgaśnie. Tylko, co to da.

— Przypuszczam, że już ich wypuścili z tego wirtualu. — Matka wyglądała na zaniepokojoną.

— Kiedyś, pamiętam, jak kryminalistów wsadzano do więzienia, to już z niego nie wychodzili.

Timothy wciąż nie podnosił wzroku. Twardo wpatrywał się w dywan.

— Tato? ... A co się stanie z tymi, co pobierali pliki z portalu? — Kusiło go, żeby zadać to pytanie w googlu, zamiast zwracać się z tym do ojca, ale bał się, że policja zauważy jego zapytanie i będzie podejrzewać.

— Hmm? Pewnie nic. Gdyby policja musiała ściśle przestrzegać praw udostępniania myśli, to musieliby wszystkich wsadzić do więzienia.

— Wszystkich? — zapytał Timothy podnosząc wzrok.

Ojciec założył nogę na nogę i popatrzył w zadumie.

— Spójrz, Timothy, czy gdy czytasz jakąś książkę, to dzielisz się myślami o niej z innymi?

— Oczywiście — przyznał Timothy.

— No widzisz, a według prawa autorskiego, to jest kradzież. Chociaż nikt nie zdaje sobie z tego sprawy.

— Ale dlaczego? Niczego nie wziąłem.

— Ale osoba, której udostępniłeś swoje wspomnienia o książce, nie musi jej czytać osobiście, więc pisarz nie dostanie za to pieniędzy.

— Ty udostępniasz mi swoje wspomnienia o książkach — zaprotestował Timothy.

— Tylko wtedy, gdy już kupiłem dodatkową kopię dla ciebie — powiedział ojciec.

— Och. Myślę...

Ojciec pochylił się do przodu.

— Spójrz na to w ten sposób, Tim — powiedział. — Przypuśćmy, że miałeś naprawdę fajny sen i chcesz go sprzedać na Amazonie. I przypuśćmy, że udostępniłeś go koledze, a on wziął i dał go każdemu; udostępnił w internecie, za darmo, nic ci nie płacąc. Nie byłoby to zbyt przyjemne, prawda?

— No, nie...

— Albo przypuśćmy, że pomyślałeś coś interesującego, a haker włamał się do twojego umysłu i ukradł to. A potem każdy na świecie może myśleć twoją myśl, nie płacąc ci nawet mikrogrosza.

Z ciężkim sercem Timothy pokiwał głową.

— Problem w tym, że nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że robi źle — powiedział ojciec. — Wszyscy myślą, że to tylko nieszkodliwe udostępnienie.

— A gdy ktoś pobrał wspomnienie jedzenia? — zapytał Timothy. — Na przykład, powiedzmy, jedzenia słodyczy?

— Według prawa, wszystkie myśli podlegają prawu autorskiemu natychmiast, gdy zostaną zapisane na trwałym nośniku, w twoim hippocampie lub w implancie — powiedział ojciec. — Tak więc, wszystkie wspomnienia o jedzeniu będą objęte prawem autorskim. Oczywiście, jeżeli twórca nie zdecyduje się uwolnić ich do domeny publicznej.

W mroku rozbłysną promień nadziei.

— Do domeny publicznej? — zapytał Timothy.

— Tak. Jeśli osoba i wszystkie jej kopie, klony, itp. umrą bez backupu (bardzo nieprawdopodobne, ale się zdarza), przestaną całkowicie istnieć zarówno w świecie realnym jak i wirtualnym, to wtedy rusza licznik czasu dla wszystkich jego osobistych praw autorskich. 70 lat po tym, jak całkowicie przestanie istnieć w jakiejkolwiek formie, jego słowa, myśli, muzyka, wspomnienia, filmy i sny przechodzą do domeny publicznej. To znaczy, że każdy może je wykorzystać bez potrzeby zwracania się o pozwolenie.

— A skąd mam wiedzieć, czy coś jest w domenie publicznej?

— Sprawdź datę publikacji — odpowiedział ojciec. — Wszystko stworzone przed rokiem 1920 jest w domenie publicznej.

— Ale wtedy nie było jeszcze myśli — powiedział Timothy.

— Oczywiście, że były — odpowiedział ojciec. — Jedynie ludzie nie mogli ich zapisywać i przechowywać, tak jak teraz. W tamtych czasach muzycy nie mogli nawet pobierać opłat za melodie, które utkwiły ludziom w głowie.

— Co to musiały być za czasy — powiedziała matka, potrząsając głową.

— No, bo widzisz, Timothy — mówił dalej ojciec — gdy ludzie nie mają motywacji do myślenia, to nie myślą. A wtedy u nikogo nie pojawią się nowe myśli. Ludzie przestaną myśleć, jeśli nikt im za to nie zapłaci.

— Ale powiedziałeś, że ludzie myśleli przed rokiem 1920, chociaż nie było jeszcze wtedy prawa autorskiego.

— Tak masz rację. Mam na myśli to, że wtedy nie było zawodowych wymyślaczy.

— Byłoby niedobrze, gdyby ludzie przestali myśleć — stwierdził Timothy.

— Właśnie. Ale spróbuj to powiedzieć piratom.

— Tato... — zaczął Timothy po chwili, ale urwał.

— Tak?

— Czy piraci wiedzą więcej niż inni ludzie, bo czytają tak wiele książek? — Starał się ostrożniej dobierać słowa.

Ojciec spojrzał na niego uważnie.

— Oczywiście, że nie. Nie trzeba wiedzieć wszystkiego, żeby być bystrym. Jedynie policja musi mieć dostęp do całej ludzkiej wiedzy, a i to tylko dlatego, żeby nas chronić. Mając dostęp do Wikipedii, masz więcej wiedzy, niż ci będzie kiedykolwiek potrzebne. Piraci pobierają wszystko, bo myślą, że im wolno wziąć czyjąś własność za darmo, a nie dlatego, że chcą coś wiedzieć. To jest tylko wymówka.

Timothy poczuł lekką ulgę. Nie dbał o nazwanie ciołkiem, ale poczucie niedouczenia, to już było co innego.

W pokoju zmaterializował się policjant.

— Dzień dobry, jestem funkcjonariusz Pettijohn.

Timothy zamarł. Przyszli po niego! Wsadzą go teraz do więzienia. Na zawsze! O Boże, pomocy, przysięgam, nigdy więcej nie ukradnę żadnej myśli.

Ojciec wstał.

— W czym możemy panu pomóc? — zapytał.

— Chodzi o prawo autorskie — powiedział policjant. — Skradziono jakieś myśli o ciastkach.

Timothy chciał protestować, prosić, uciekać – ale coś go przytrzymywało na dywanie, a wargi jakby się skleiły.

— Tak? — powiedział ojciec z niepokojem.

— Wygląda na to, że ktoś udostępnił na pirackim portalu myśl pana żony o ciasteczkach.

— Na którym? Chyba nie na tym, który właśnie zamknięto?

Policjant niechętnie skinął głową.

— Kopiowali wszystko gdzieś z ukrycia --- dodał.

— Zawsze tak robią, prawda? — westchnął ojciec.

— No cóż, właśnie chciałem państwa powiadomić, że prowadzimy śledztwo w tej sprawie. Złapiemy tego, co to udostępnił.

— Dziękuję, doceniamy waszą dobrą robotę — powiedział ojciec.

— To nasza praca. — Policjant odszedł.

Timothy pospiesznie wymazał wszystkie wspomnienia o ciasteczkach, Helen i udostępnianiu myśli.

— Bardzo sympatyczny człowiek — powiedziała matka.

— Tak, masz rację.

— Zastanawiam się, skąd wzięli mój przepis. Nigdy nie myślałam, że to ma jakąś wartość.

Timothy odkaszlnął, by oczyścić gardło.

— Wiesz tato, naprawdę podobają mi się te prawa autorskie — powiedział. — Nigdy już nie pomyślę nic, co nie należy do mnie. Nigdy, przysięgam.

— I tak ma być, mój synu — powiedział ojciec. — Uczciwi ludzie zawsze płacą za wiedzę. Tylko złodzieje myślą, co chcą.


Przełożył Ireneusz Dybczyński



Tekst opowiadania jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji.

Text of this story is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)