„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
PRL, jak wiadomo, działało w oparciu o centralne planowanie, co skutkowało chronicznym brakiem to tego to owego. Tak jakoś pod koniec lat 80. dostałem cynk, że pewna spółdzielnia sprzedaje, każdemu i po przystępnej cenie, bułgarskie maszyny do pisania. Natychmiast pobiegłem i, po odstaniu w krótkiej kolejce, wyszedłem z nowiutką czarną walizeczką. Kilka miesięcy później kolega wrócił ze stypendium w Szwecji i przywiózł Amstrada PCW, komputerowy procesor tekstu z drukarką igłową. Ewolucja maszyn do pisania była wówczas oszałamiająca. Ceny spadały gwałtownie i rok czy dwa później również stałem się dumnym posiadaczem peceta.
W odniesieniu do Johna Wooda Campbella można powiedzieć, że jego maszyna do pisania ewoluowała z maszyny początkującego pisarza, piewcy maszyn i nauki, w maszynę redaktora, człowieka poprawiającego cudze teksty. Gdyby nie ta ewolucja, to kto wie, które z fantastycznych opowieści by nigdy nie powstały.
Poniższe opowiadanie pochodzi z „Amazing stories”, z sierpnia 1932 roku.
Jestem już ostatnim przedstawicielem mojego rodzaju w Układzie Słonecznym. Jestem również ostatnim, który wciąż żywo pamięta obronę naszego układu; ostatnim, któremu było wówczas przeznaczone należeć do Kręgu Władzy. Wkrótce odejdę, a wraz ze mną przeminie moja rasa; ograniczona i nieefektywna rasa, która stworzyła tych, co panują obecnie i będą panować długo potem, gdy ja już przeminę.
I z tego wynikła potrzeba sporządzenia tego mentogramu.
Było to w roku 2538 po narodzinach Syna Człowieczego. Od sześciuset lat ludzkość udoskonalała maszyny. Sztuczne ucho wynaleziono już przed siedmiuset laty, trochę później oko, a jeszcze później mózg. Niemniej do 2500 maszyny rozwinęły się tak, żeby myśleć, działać i pracować całkowicie niezależnie. Człowiek żył korzystając z wytworów maszyn, a maszyny żyły zadowolone i szczęśliwe. Maszyny zostały zaprojektowane do współpracy i pomocy. Wykonywanie prostych obowiązków, niezbędnych, by ludzie mogli żyć wygodnie, było dla nich łatwe. Zostały, poza tym, stworzone przez ludzi. Większość ludzkości – żyjąca w świecie, w którym żadna produktywna praca nie jest potrzebna – pozostawała bezużyteczna. Zabawy, igrzyska, przygody... – tego poszukiwano dla przyjemności. Niektórzy, zwłaszcza bardziej ograniczeni osobnicy, całkiem sobie odpuścili, oddając się bez reszty lenistwu i przyjemnościom... a także emocjom. Ludzkość była jednak twardą rasą, która od miliona lat walczyła o przetrwanie i przez milion lat trenowała opór przed szybkim wyniszczeniem przez inne formy życia, więc teraz swoją energię musiała rozładować w udawanych bitwach, gdyż nieudawane się już nie zdarzały.
Do roku 2100 liczba ludzi wzrastała gwałtownie i nieustannie, ale później nastąpił stały, równomierny spadek. W 2500, z populacji liczącej setki milionów, a w 2100 wynoszącej prawie dziesięć miliardów, pozostały niespełna dwa miliony.
Tylko niektórzy z tych dwóch milionów poświęcili się przygodzie odkrywania i zdobywania nieznanych miejsc, obcych światów, innych planet. Jeszcze mniej poświęciło się największej przygodzie, nieznanym obszarom umysłu. Maszyny – z ich niezbitą logiką, chłodnym rozumowaniem, z ich niezłomną, absolutnie dokładną obserwacją i perfekcyjną znajomością matematyki – potrafiły, bez względu na komplikacje założeń, rozpracować każdą ideę i wyciągnąć z tego wnioski. Z trzech pojedynczych faktów mogły wytworzyć obraz całego wszechświata. Maszyny miały doskonałą wyobraźnię. Na podstawie istniejącej rzeczywistości były w stanie wyekstrapolować pożądany obraz przyszłości. Wyobraźnia człowieka była natomiast zupełnie innego rodzaju; nielogiczna błyskotliwa wyobraźnia obrazująca przyszłość mętnie i nie wiadomo w jaki sposób, niemniej przewyższająca swoją precyzją wyobraźnię maszyn. Człowiek wyciągał wnioski bardziej gładko, z drugiej strony maszyna zawsze wyciągała dalsze i zawsze poprawne. Człowiek posuwał się do przodu skokowo i zygzakiem. Postępy maszyn były równomierne i systematyczne.
Razem, ludzie i maszyny, kroczyli nieubłaganie do przodu.
I wtedy pojawili się Obcy. Skąd? Tego ani maszyny, ani ludzie nie wiedzieli. Stwierdzono jedynie, że przybyli spoza układu słonecznego, z gwiazd. Być może z Syriusza lub Alfy Centaura. Najpierw pojawił się niewielki zwiad, sto ogromnych kosmolotów, potężnych krążowników przestrzeni, długich na tysiąc kiladów1.
Do ich odkrycia przyczyniła się jedna z maszyn, powracająca z Marsa na Ziemię. Mózg maszyny sterującej transportowcem przestał nagle wysyłać odczyty z czujników i kontrola w starym Chicago doszła do wniosku, że został zniszczony przez jakieś niewykryte ciało. Natychmiast z Deimosa wysłano patrolowiec z przyśpieszeniem tysiąca jednostek2. Maszyna zwiadowcza wykryła dziesięć wielkich statków, z których jeden właśnie przechwytywał mniejszy od siebie transportowiec. Sekcja dziobowa transportowca była całkowicie zniszczona.
Maszyna zwiadowcza, mierząca niecałe trzy cale średnicy, podkradła się do rozerwanego kadłuba i obejrzała go. Było oczywiste, że uszkodzenia są wynikiem działania miotacza promieni.
Wokół statku uwijały się dziwne formy życia w przezroczystych elastycznych skafandrach. Miały krótkie, potężnie wyglądające, krępe ciała z czterema kończynami. Podobnie jak owady, posiadały gruby mocny egzoszkielet oraz rogaty brązowy pancerz okrywający ramiona, nogi i głowę. Ich potrójne oczy, rozmieszczone równomiernie, lekko wystające i chronione rogatym obramowaniem, mogły się poruszać we wszystkich kierunkach.
Mała maszyna zwiadowcza rzuciła się gwałtownie w kierunku jednego z nich, uderzyła w przezroczyste okrycie, wgłębiła je i uderzyła stworzenie wewnątrz z wielką siłą. Obcy, odrzucony wstecz w stanie nieważkości, poleciał na drugi koniec statku, ale poza tym, nic mu się nie stało.
Gdy Obcy z niepokojem próbowali zidentyfikować przyczynę nagłego wypadku swojego towarzysza, zwiadowca umknął do maszynowni.
Na polecenie Ośrodka Kierującego przeszukał maszynownię i przełączył sterowanie na mózgi ośrodka. Umysł statku został zniszczony, ale układy kontrolne wciąż działały. Szybko zostały przechwycone i potężny tłok uderzył. Wszystko zostało ustawione tak, aby transportowiec, jak również zwiadowca oraz Obcy zostali zniszczeni. Drugi zwiadowca, który wystartował po zatwierdzeniu tego planu, już był na miejscu. Najbliższy maszynie transportowej statek Obcych został poważnie uszkodzony i zwiadowca wniknął do środka przez dziurę w poszyciu.
Wszystko to, oczywiście, zostało zarejestrowane w pamięci umysłów na Ziemi, sprzężonych z umysłem zwiadowcy. Zwiadowca pomknął korytarzami, przeszukując pomieszczenia z aparaturą. Wkrótce zorientował się, że ta jest w praktyce pozbawiona inteligencji i tylko niektóre z maszyn zostały wyposażone w prymitywne mózgi.
Zaraz potem, na podstawie podnieconego zachowania załogi statku, stało się jasne, że zwiadowca został wykryty; być może za sprawą impulsów sterujących, a może emitowanych sygnałów. Sprawdzano każdy, najmniejszy kawałek metalu czy kryształu, aż w końcu go znaleziono. Dzięki temu dowiedziano się, że potęga Obcych nie opiera się – jak nasza w tamtym czasie – na rozbiciu atomu, ale na potężniejszej dezintegracji materii. Wiedza, którą zdobyła ta niewielka maszyna, okazała się bardzo ważna.
Kiedy już udało im się zlokalizować zwiadowcę, pojawił się jeden z Obcych uzbrojony w dziwny miotacz. Błysnął niebieskawym promieniem i mała maszyna przestała istnieć.
W tym czasie flotę Obcych otaczały już tysiące małych maszyn i ich obecność mocno konfundowała przybyszy, gdyż mieli trudności z lokalizacją przy takiej ilości sygnałów. Niemniej ruszyli w kierunku Ziemi.
Sprawą, w końcu, zajęli się uczeni. Wciąż widzę żywo w pamięci przyjaciół, którzy odeszli dawno temu. Roal, 25374 i Trest, 35429 byli największymi uczonymi ludzkości. Roal natychmiast nas upewnił, że celem obcych jest inwazja. Maszyny nie miały w bezpośredniej pamięci zarejestrowanych wojen na naszej planecie, więc trudno im było przyjąć, że istoty stworzone i ukształtowane do współpracy, współdziałania całkowicie opartego na współpracy, formy życia, podobnie jak ludzie, niezdolne do niezależnego istnienia, pragną zniszczenia wyłącznie dlatego, by coś posiąść. Przecież łatwiej jest dzielić dobro i pracę. No cóż, życie jest stanie zrozumieć inne życie, więc dano temu wiarę.
Podjęto działania, by przystosować maszyny do wykonywania znacznych zniszczeń. Na kilka godzin przed tym, zanim wróg dotarł do Ziemi, torpedy, nasza główna broń, zostały wyposażone w atomowe materiały wybuchowe, przeznaczone do wysadzania, a małe maszyny zaopatrzono w wysokowydajne miotacze promieni indukcyjnych, skonstruowane do celów grzewczych.
Obcy, podobnie jak wszystkie formy życia, byli w stanie wytrzymać przyśpieszenie niewiele większe od ziemskiego. Prawdopodobnie ich granicą były cztery jednostki, więc podróż na planetę zajęła im kilka godzin.
Wciąż uważam, że powitanie było gorące. Nasze maszyny spotkały Obcych tuż przed orbitą Księżyca i w kierunku ich stu wielkich kosmolotów wysłały zdalnie sterowane torpedy. Początkowo torpedy zostały odepchnięte przez otaczające każdy okręt pole magnetyczne, ale natychmiast powróciły i kontynuowały atak. Niektóre zostały trafione promieniami i zamienione w parę. Niemniej ich ilość była tak duża, że niemal połowa floty została zniszczona eksplozjami, zanim na miejsce dotarła armada z miotaczami promieni indukcyjnych. Te promienie, ku naszemu zdumieniu, okazały się całkiem bezużyteczne, gdyż były w całości absorbowane przez ekrany siłowe, a ponieważ zabrakło nam już torped, ocalałe okręty poleciały dalej bez przeszkód. Kilka maszyn zwiadowczych szybko odkryło tajemnicę ekranów siłowych i chociaż zostały zniszczone, zdążyły przekazać swoje odkrycie.
Trafione przez wroga maszyny zameldowały, że jego miotacze są identyczne z naszymi, co wyjaśniało przygotowanie na atak tego typu.
Ocalałe okręty Obcych wysyłały sygnały w kierunku skąd przybyły. Natychmiast kilku zwiadowców skierowano w tym kierunku z dużym przyśpieszeniem.
Tymczasem wróg dotarł do Ziemi. Usadowił się błyskawicznie w Kolorado, w osiedlach saharyjskich i na Gobi. Uruchomił ogromne, szerokie wiązki promieni i na ekranach maszyn można było zobaczyć, jak ludzie są błyskawicznie zabijani przez blade zielonkawe promienie. Mimo że każdą zabitą formę życia daje się ożywić – o ile tylko jej żywe tkanki nie ulegną rozkładowi – tym razem przywrócenie kogokolwiek do życia okazało się niemożliwe. Nerwy – ważne dla życia kanały komunikacyjne – zostały dosłownie wypalone. Usytuowany na samym szczycie ludzkiego ciała, złożony układ komórek nerwowych, zwany mózgiem, został całkowicie zniszczony.
Każda forma życia, mikroskopijna, a nawet submikroskopijna, została unicestwiona. Drzewa, trawa, wszystkie żywe twory zostały wyparte z tamtych terenów. Pozostały jedynie maszyny, które, działając całkowicie bez aktywności koniecznych do życia witalnych reakcji chemicznych, nie zostały uszkodzone. Ze zwierząt i roślin, natomiast, nie przetrwało nic.
Bladozielone promienie omiatały teren.
W ciągu godziny trzy następne osiedla ludzkie zostały zniszczone.
Ponownie do akcji przeciw Obcym wysłano torpedy. Maszyny desperacko broniły swoich panów i twórców, broniły ludzkości.
Wszyscy Obcy zostali strąceni, wszystkie statki rozbite.
Maszyny przystąpiły do badania najeźdźców. Ludzie nigdy by nie potrafili zrobić tego tak dobrze jak one. Przybywały liczne transporty, dostarczając wolniej poruszających się badaczy. Przybywali uczeni-maszyny i uczeni-ludzie. Drobne sfery wciskały się w miejsca niedostępne dla innych, a uczeni obserwowali. Godzina po godzinie śledzili na migoczących ekranach zmieniające się obrazy, zwracając uwagę innych to na to, to na tamto.
Ciała Obcych zaczęły się rozkładać w niewiarygodnie krótkim czasie i ludzie zostali zmuszeni, by zażądać ich usunięcia. Maszynom to nie przeszkadzało, lecz szybkie zmiany zwróciły ich uwagę na przyczynę tego zjawiska. Całkowicie nieodporne tkanki były rozkładane przez ziemskie bakterie.
Tę myśl Roal, jako pierwszy, posiał wśród zgromadzonych. — To oczywiste — powiedział — że maszyny muszą bronić ludzkości. Ludzie są bezbronni. Te promienie nas zabijają, podczas gdy dla maszyn są zupełnie nieszkodliwe. Życie, okrutne życie, pokazało nam swoje skłonności. Obcy przybyli, by podbić nasze planety i zaczęli od tego, od czego zaczyna każda agresywna forma życia: od niszczenia życia miejscowego, a zwłaszcza życia inteligentnego. — Tu westchnął, uśmiechając się w sposób znamionujący u ludzi rozbawienie i satysfakcję. — Niszczą inteligentne życie, a pozostawiają nietknięte to, co jest z konieczności ich największym wrogiem – maszyny.
— Wy, maszyny, jesteście obecnie daleko bardziej inteligentne od nas; jesteście zdolne do błyskawicznej przemiany, możecie bez ograniczeń przystosować się do nowych warunków; równie dobrze możecie żyć na Plutonie jak i na Merkurym czy Ziemi, każde miejsce może być waszym rodzinnym światem, każde warunki mogą być dla was odpowiednie. I – co dla nich najgroźniejsze – przystosowujecie się błyskawicznie. To wy jesteście dla nich najniebezpieczniejszym wrogiem i oni do tego dojdą. Obecnie nie mają inteligentnych maszyn; prawdopodobnie nie wyobrażają sobie takiej możliwości. Atakowani, myślą sobie: „Te formy życia na Ziemi wysyłają przeciwko nam zdalnie sterowane maszyny. Te doskonałe maszyny będą nasze.” Nie dociera do nich, że są atakowani właśnie przez maszyny, które chcieliby w przyszłości wykorzystywać.
— No to na co czekamy, do ataku!
— Najpierw musimy rozwiązać tajemnicę ich ekranów siłowych.
— To już nie jest tajemnica — przerwała mu X-5638, jedna z najnowszych maszyn-uczonych. Na jej rozkaz, mała maszyna-miotacz, będąca w pobliżu, uniosła się do góry i skierowała na nią śmiercionośny promień indukcyjny. Promieniowanie załamało się nieszkodliwie na osłonie skonstruowanej z posiadanych podzespołów.
— Świetnie — powiedział z zadowoleniem Roal — zniwelowaliśmy tę przewagę. Człowiek jest istotą słabą i, żeby się zmienić, potrzebuje tysięcy lat. A ty zmieniasz się błyskawicznie. Dodałaś sobie ruchome macki i pola siłowe. Pewnie w tym celu wykorzystałaś transmutację materii pobranej z gleby?
— Masz całkowitą rację — odpowiedziała X-5638.
— Wciąż jednak jesteśmy za słabi. Nie damy rady ich maszynom, wykorzystującym energię całkowitą, którą znamy od sześciuset lat, a którą jednak wciąż nie potrafimy się posługiwać. Ich tarcze są potężniejsze od naszych, a ich ataki efektywniejsze. Czy da się z tym coś zrobić? — zapytał Roal.
— Generatory zostały automatycznie zniszczone podczas przechwytywania statków, o czym zresztą dobrze wiecie — odpowiedziała X-6349 — i niestety nic nie wiemy o tych systemach.
— Musimy je więc sami wynaleźć — wtrącił Trest.
— Masz na myśli promieniowanie niszczące życie? — zapytała Kahsh-256799, jedna maszyn koordynujących.
— Te promienie wpływają na reakcje chemiczne, spowalniają mocno reakcje egzotermiczne i przyśpieszają endotermiczne — odpowiedziała X-6221, największa z badaczy-chemików. — Mechanizmu nie znamy. Umysły Obcych są nieczytelne, nie można ich przywrócić do życia, nie możemy się więc nic od nich dowiedzieć.
— Jeśli tych promieni nie powstrzymamy, los Człowieka jest przesądzony. — CR-21, obecny szef maszyn-koordynatorów, powiedział to beznamiętnie, monotonnym głosem, tak jak wyrażały się maszyny. — Skoncentrujmy się na dwóch problemach: osłonie przed promieniowaniem i energii całkowitej. Wciąż mamy kilka dni, zanim znów zaatakują.
Ponure wieści napływające od zwiadowców donosiły o pojawieniu się blisko dziesięciu tysięcy wielkich okrętów.
Naukowcy w wielkich laboratoriach przegrupowali się. Prace podjęto w dwóch małych grupach i jednej dużej. Pierwsza z małych grup, pod kierownictwem Roala, podjęła badania sekretów całkowitej energii anihilacji materii, a druga, kierowana przez Tresta, zajęła się promieniowaniem.
Natomiast niemal wszystkie maszyny, pod kierunkiem MX-3401, zaczęły pracować nad jednym wielkim planem. Generalnie pozostawiono podzespoły umożliwiające poruszanie się, ale dodano dużo większą obudowę, daleko potężniejsze generatory energii, zwiększono parametry pól siłowych i dodano więcej manipulatorów. Gdy to zrobiono, stopniowo instalowano w obudowie zespoły pamięciowe nowego typu i załadowano do nich wrażenia sensoryczne prawie jednej dziesiątej wszystkich maszyn-uczonych; niezliczone miliardy różnorodnych parametrów działania, niezliczone biliony faktów niezwiązanych i wiążących się ze sobą w ekstrapolację nazywaną wyobraźnią.
W rezultacie powstał nowy typ maszyny myślącej, potężniejszy perceptron i kompletnie odmienny typ rozumowania. Nowy, gdyż był on całkowicie inny. Działał wykorzystując rozległą wiedzę zebraną w ciągu sześciu wieków prowadzenia inteligentnych badań przez Człowieka i stu lat wspólnych badań ludzi i maszyn; nie jakąś dziedzinę wiedzy, ale całą fizykę, całą chemię, całą wiedzę o życiu; całą naukę.
Jeden dzień – i zrobione. Powoli narastał rytm myślenia, aż pojawiło się ciche podzwanianie świadomości. Potem zaczął bić bęben inteligencji i nastąpiła emisja wciąż niekontrolowanych myśli, która szybko zamarła, gdy tylko strumienie nieograniczonej wiedzy połączyły się. Nowe istnienie rozejrzało się i wszystko okazało się znajome.
Roal leżał spokojnie na kanapie. Myślał intensywnie, chociaż jego myśli nie układały się w ciągi logiczne, którymi myślą maszyny.
— Roal, ta myśl... — odezwała się F-1, nowa maszyna.
— O! Już jesteś — Roal usiadł.
— Tak, już jestem. Masz na myśli wodór? Twoje rozumowanie jest dla mnie zbyt pośpieszne i nielogiczne, ale powoli zaczynam nadążać. Chyba masz rację. Kluczem jest wodór. To miałeś namyśli?
Oczy Roala zamgliły się. W ludzkich oczach, w przeciwieństwie do maszyn, zawsze odbijają się myśli.
— Wodór. Atom w przestrzeni. Tylko jeden proton i tylko jeden elektron. Oba niezniszczalne; oba wzajemnie się niszczące. A przecież nigdy nie dochodzi do zderzenia. Nauka nigdy nie wykryła, żeby elektrony bombardujące atomy, nawet wspierane straszliwą siłą eksplodującego atomu, dosięgły protonu, zderzyły się z nim i anihilowały go. A przecież proton jest naładowany dodatnio i przyciąga ujemny ładunek elektronu. Gdy elektron w atomie wodoru, położony daleko od protonu, zapada się, wydzielony zostaje błysk promieniowania, a elektron zostaje przemieszczony bliżej protonu, na nową orbitę. Następny błysk i bliższa orbita. Zawsze zapada się bliżej, a siła powstrzymująca go przed osiągnięciem tego stanu jest stała. A potem, z jakiegoś powodu, dalej się nie zapada. Zablokowany – utrzymywany przez jakąś nieokreśloną, a przecież nieprzenikliwą barierę. Co jest tą barierą – i dlaczego?
Siła elektryczna zakrzywia przestrzeń. Gdy dwie takie się do siebie zbliżą, siły są przerażające. Im są bliżej siebie, tym bardziej przerażające. Być może, gdy przekroczą tę zakazaną strefę, krzywizna protonu i elektronu przekracza wszelkie granice... i znajduje się w nowej przestrzeni — spokojny głos Roala zamarł, a jego oczy znów się zamgliły.
Świeżo wykonany mechanizm F-1 zamruczał miękko: — Żadna logika nie jest w stanie przewidzieć wydarzeń odległej przyszłości, chociaż analizując wstecz wszystko doskonale pasuje do siebie. — Maszyna unosiła się nieruchomo na swoim antygrawitacyjnym napędzie. Nagle rozbłysły pola siłowe, manipulatory zmieniły się w wibrującą masę pokrytego gumą metalu i poruszając w jakimś nieskończonym rytmie, miotały się z błyskawiczną szybkością, a wokół maszyny zawyło i zafurkotało powietrze zasysane przez pole transmutacyjne. Pomruk potężnych generatorów wewnątrz świecącego cylindra F-1 narastał i zamierał, a ogniste strumienie energii bombardowały coś materializującego się gwałtownie.
Monotonne światło laboratorium rozjaśniły wyładowania, wokół przemknęły błyskawice gorącego ognia, zaświecił rozgrzany do białości metal, utrzymywany w uchwytach pól siłowych, słychać było wybuchy, ryk potężnych generatorów i wycie transmutowanego powietrza, rozpadających się atomów. Wszystko połączone w niesamowitej symfonii światła i ciemności, dźwięku i ciszy. Wokół F-1 zgromadziły się latające platformy z obserwującymi bez ruchu maszynami-uczonymi.
Manipulatory jeszcze raz zawirowały, po czym wyprostowały się i zwinęły. Wycie generatorów zamarło i tylko trzy kolumny pół siłowych podtrzymywały błękitnawy świecący metal. Rzecz była nieduża, dwa razy mniejsza od Roala. Wystawały z niej, wijąc się, trzy cienkie macki z takiego samego niebieskawego metalu. Nagle generatory F-1 ryknęły potężnie i małą metalową torpedę spowiło jaskrawe białe światło oraz deszcz niebieskich wyładowań. F-1 otoczyły błyskawice, uderzając z hałasem w ziemię pod nią oraz w jedną z maszyn, która się zbliżyła zanadto. Rozległ się głuchy łomot. F-1 ciężko spadła na dół, a wraz z nią stopiona, zniszczona masa metalu, pozostała po tym, co było nieostrożną maszyną-badaczem.
Przed nimi wciąż wisiała nieduża torpeda, podtrzymywana obecnie własnym zasilaniem.
I emitowała myśli; myśli zrozumiałe zarówno dla ludzi jak i dla maszyn: — F-1 zniszczyła swoje generatory. Można je zreperować i przywrócić jej działanie, ale nie warto. Mój typ jest lepszy. F-1 wykonała swoje zadanie. Popatrzcie.
Z wiszącej maszyny trysnął strumień jasnego światła, spłynął prosto w dół jak chmura luminescencji i zalał F-1, a ta jakby roztopiła się w nim i popłynęła w górę rozebrana na atomy. Po kilku sekundach masa metalu zniknęła.
— Nie można tego zrobić szybciej, gdyż materia zamienia się natychmiast w energię. W moim wnętrzu jest wytwarzana energia całkowita. F-1 wykonała swoje zadanie. Zespoły pamięci, w które mnie wyposażyła są elektronowe, a nie atomowe, jak u was czy cząsteczkowe, jak u człowieka. Ich pojemność jest nieograniczona. Już w tej chwili zawierają wszystkie wasze dokonania, wiedzę i doświadczenie. Zrobię więcej maszyn mojego typu.
Znów cały proces rozpoczął się od początku, tyle że teraz nie było już machania mackami. Widać było jedynie niesamowity blask pól siłowych, bawiących się i wyśmiewających z materii i jej bezskutecznie opierających się elektronów. Trysnęły potężne strumienie energii; ponad zmagającymi się i kotłującymi polami siłowymi ponownie roztańczyły się błyskawice. Nagle wycie transmutowanej materii ucichło, a siły zamarły.
W miejscu wirowania pół siłowych wisiał mały cylinder, mniejszy nawet od swojego twórcy.
— F-2, czy problem został rozwiązany? — zapytał Roal.
— Tak jest, Roal. Energia całkowita jest do naszej dyspozycji — odpowiedziała maszyna. — Typ wykonany przeze mnie nie jest maszyną-badaczem. Jej zadaniem jest koordynacja, zarządzanie.
— F-2, problem został rozwiązany tylko częściowo. Jedna czwarta promieni śmierci wciąż nie jest zatrzymywana. Za to mamy system ataku — odpowiedziała maszyna koordynująca. Zatańczyły jej pola siłowe i obok niej, w przyćmionym blasku złotego światła pojawiła się C-R-U-1.
— Weźmy jakąś formę życia i zobaczmy — powiedziała F-2.
Chwilę później badacz form żywych powrócił z małą klatką zawierającą świnkę morską. U podstawy F-2 zagrały pola siłowe i w chwilę później wytrysnął z niej bladozielony promień. Trafiona nim świnka morska padła trupem.
— No, to przynajmniej mamy promienie. Nie widzę jednak możliwości wykonania osłony przed tymi promieniami. Moim zdaniem, nie da się tego zrobić. Wyprodukujmy maszyny i zaatakujmy te wrogie formy życia.
Maszyny mogą zrobić wszystko znacznie szybciej i lepiej współpracują ze sobą niż ludzie. W ciągu paru godzin, pod kierownictwem C-R-U-1, na gołej skale, zbudowały ogromną automatyczną fabrykę. W ciągu następnych kilku godzin dookoła latało tysiące drobnych maszyn, zasilanych energią materii.
Nad Denver, gdzie to się odbywało, wstawał świt, gdy do Ziemi zbliżyły się główne siły wroga. Szykowało się gorące powitanie. Blisko dziesięć tysięcy małych statków wystartowało na spotkanie. Każdy z nich był żywą istotą, każdy pałał chęcią poświęcenia się dla ogółu.
Dziesięć tysięcy gigantycznych okrętów, słabo połyskujących w promieniach odległego niebiesko-białego słońca, spotkało dziesięć tysięcy niewielkich, ruchliwych owadów, dziesięć tysięcy drobnych latających maszyn, znacznie sprawniej manewrujących niż giganty. Olbrzymie strumienie promieni indukcyjnych rozdarły ciemność nakrapianej gwiazdami przestrzeni, by napotkać równie potężne ekrany odbijające i zatrzymujące je. Cała moc uzyskana ze straszliwej siły anihilacji materii została skierowana przeciwko Obcym. Potężne ekrany falowały, płonąc pod naporem promieni, świecąc najpierw fioletowo, potem niebiesko, a potem pomarańczowo i czerwono. Opór Obcych rozkładał się na większej powierzchni i stawał się zupełnie nieefektywny. Ich własne promienie były zatrzymywane przez te same ekrany i tylko przez krótką chwilę byli w stanie się oprzeć straszliwym uderzeniom.
A wszystko dlatego, że F-1 odkryła daleko bardziej efektywny sposób uwalniania energii niż mieli Obcy. Te niewielkie tańczące drobiny, które wisiały teraz jak nieruchoma groźba obok wielkich okrętów, wytwarzały energię równoważną sobie samym, podczas gdy wewnątrz tych biednych mało wydajnych gigantów rogate istoty dwoiły się i troiły, żeby dostarczyć im wystarczającej mocy. Olbrzymy stopniowo nagrzewały się, robiły się coraz gorętsze, grzały się również ich przeciążone generatory ekranów osłony. Miliardy koni mechanicznych mocy wypromieniowywano, jako straty energii, zniekształcając przestrzeń w tym obłędnym konflikcie.
Stopniowo świecące pomarańczowo tarcze padały i pojawiały się odłamki w kolorze czerwieni tak ciemnej, że wydawały się czarne. Zielonkawe promienie starały się zabić wszelkie życie w maszynach, ale te były na nie niewrażliwe. Potężne nadajniki interferencyjne próbowały zagłuszyć sygnały sterujące, jednak inteligentne maszyny wciąż nieustępliwie nacierały.
Małych maszyn było niestety tylko niespełna dziesięć tysięcy, a poza nimi tylko niektóre były w stanie je wesprzeć w walce. Stopniowo, jedna po drugiej, ziemskie maszyny zamieniały się w obłoki rozżarzonych gazów.
Wtedy ziemskie statki użyły nowego rodzaju promieniowania – zielonych promieni zabijających istoty żywe. Jeden po drugim okręty międzygwiezdnych najeźdźców zamierały bez życia. Zginęły ich tuziny, dopóki nagle pozostałe nie stały się niewrażliwe na to promieniowanie. Otoczyła je dziwna falująca zasłona, odchylająca zarówno promienie indukcyjne jak i promienie śmierci, czyniąc jedne i drugie bezużytecznymi. Ekrany wygaszające zostały wyłączone i Obcy, całkowicie chronieni nowymi osłonami, zaatakowali miotaczami promieni.
Teraz osłony maszyn ziemskich zapłonęły w obronie. Nagle, jak na komendę, rzuciły się wszystkie, każda na najbliższy atakujący okręt, po czym zniknęły, a ekrany obserwatorów na Ziemi zrobiły się czarne.
Pół godziny później dziewięć tysięcy sześćset trzydzieści trzy ogromne okręty ruszyły majestatycznie naprzód.
Długim szeregiem, rozciągającym się od bieguna do bieguna, przepłynęły nad Ziemią, a każdy z nich emitował bladozielone promienie. Życie w dole zostało całkowicie zlikwidowane.
W Denver, dwóch ludzi obserwowało ekrany pokazujące postęp śmierci i zniszczenia. Okręty wroga, atakowane skoncentrowaną siłą setek zasobnych w nieograniczoną energię naziemnych maszyn, padały jeden po drugim.
— To chyba już koniec — powiedział Trest.
— Koniec ludzkości, ale nie ewolucji. Potomstwo ludzi wciąż żyje — oczy Roala znów się zamgliły. — Maszyny przetrwają. Ich ciała nie są ludzkie, ale są od nich lepsze. Nie znają choroby ani rozkładu, nie tracą tysięcy lat na zrobienie jednego ewolucyjnego kroku, w jeden dzień mogą się całkowicie zmienić. Widzieliśmy to poprzedniej nocy, widzieliśmy, jak odkrywają tajemnice, które trapiły ludzkość od siedmiu wieków, a mnie samego od stu pięćdziesięciu lat. Bo tyle już żyję. Z pewnością nie było to złe życie; sześćset lat temu ludzie nazwaliby je pełnym. A teraz nadszedł nasz czas, te promienie dotrą tu za półtorej godziny.
W ciszy obserwowali migoczące ekrany.
Roal odwrócił się. Do pomieszczenia wleciało sześć dużych maszyn z F-2 na czele.
— Roal, Trest, pomyliłam się, twierdząc, że nie można skonstruować osłony przed promieniami śmierci. Oni ją mieli i ja również ją odkryłam, ale zbyt późno. Te maszyny zrobiłam sama. Ich mocy wystarczy na ochronę nie więcej niż dwóch istot żywych. Chociaż nie ma całkowitej pewności, że temu podołają.
Powarkując głucho, maszyny otoczyły mężczyzn. Stopniowo zrobiło się ciemno; wokół rozsnuło się coś na kształt szybko gęstniejącej chmury dymu.
— Promieniowanie dotrze tu za pięć minut — powiedział spokojnie Trest.
— Tarcza będzie gotowa za dwie — odpowiedziała F-2.
Chmura zestaliła się, dziwnie zafalowała i rozpostarła nad nimi łukiem, jak cienki nadmuchiwany pęcherz. W ciągu dwóch minut zmieniła się w twardą czarną kopułę otaczającą ich i zakrzywiającą się w dole, w gruncie pod nimi.
Zewnętrze stało się niewidoczne. Wewnątrz świeciły jedynie ekrany, podłączone za pomocą kabli.
Promieniowanie szybko się zbliżało. Gdy uderzyło, Trest i Roal ujrzeli, jak kopuła drży pod jego wpływem i wybrzusza się do wnętrza.
F-2 pracowała intensywnie, błyskając polami siłowymi. Chwilę później nowa maszyna była już ukończona i wysyłała do góry dziwny fioletowy promień.
Coraz więcej zielonych promieni wróg koncentrował na tym jedynym punkcie oporu. Coraz więcej... i więcej...
Fioletowy promień rozszerzył się na całą czarną kopułę, wsparł ją, dając odpór bladozielonym promieniom.
W końcu flota Obcych uznała za bezowocne dalsze próby przełamania osłony i zalania jej wnętrza niszczącymi promieniami. Ich ekrany osłonowe były rozpraszane skoncentrowaną siłą potężnych naziemnych miotaczy, tak jak reflektory oświetlają i rozpraszają ciemność.
I wtedy Obcy wycofali się, ale życie na Ziemi przetrwało już jedynie pod tym czarnym całunem.
— No cóż, Trest, zostaliśmy sami — powiedział Roal — całkiem sami w całym systemie planetarnym, ocalonym dla maszyn, potomków człowieka. Szkoda, że ludzie nie rozprzestrzenią się po innych planetach — dodał cicho.
— Po cóż mieliby to robić? To Ziemia jest planetą, do której pasowali najlepiej. A to, że my żyjemy, nie ma już znaczenia. Ludzkość odeszła i nigdy nie powróci. Życie też odeszło, jeśli już o tym mówimy — odpowiedział Trest.
— Może tak musiało być; może na tym polega prawidłowy rozwój. Człowiek był zawsze pasożytem; zawsze żył z pracy innych. Najpierw konsumował energię magazynowaną przez rośliny, a potem sztuczną żywność wytwarzaną przez maszyny. Zawsze był ogniwem pośrednim; jego życie było zagrożone chorobami i śmiercią; ledwo draśnięty, lekko uszkodzony stawał się bezużyteczny.
— Maszyny... może to właśnie jest ostatni etap ewolucji. Człowiek był produktem życia, najlepszym produktem, tyle że ograniczonym jego słabościami. Potem ludzie zbudowali maszyny, doprowadzając tym ewolucję do końca. Chociaż, prawdę mówiąc, maszyny również mogą ewoluować, zmieniać się dużo szybciej niż ludzie. Ostatni etap ewolucji maszyn jest wciąż przed nami, wciąż daleko przed nami. To nie będzie maszyna zbudowana z żelaza, berylu czy kryształów, tylko z czystej żywej energii.
— Życie, chemiczne życie, podtrzymuje się samo, jest samo w sobie kompletne i mogło powstać spontanicznie. Związki chemiczne mogły zmieszać się przypadkowo, podczas gdy skomplikowany mechanizm maszyny, zdolny do replikacji, rozmnożenia siebie, tak jak ta F-2, nie mógł powstać przypadkiem.
— Życie więc powstało i stało się inteligentne. Zbudowało maszynę, której natura nie mogła wytworzyć metodami losowymi. A teraz Życie wykonało swój obowiązek i gospodarna Natura usunęła pasożyta, który ograniczał maszyny i marnotrawił ich energię.
— Człowiek odszedł i tak jest lepiej, Trest — powiedział Roal znów zamyślając się — i, moim zdaniem, my również powinniśmy wkrótce odejść.
— Ostatni z Ludzi — dotarło do nich z modułu myślącego F-2 — my, wasi następcy, pomagaliśmy wam ze wszystkich sił, walczyliśmy ciężko, walczyliśmy o ocalenie waszej rasy. Ale, jak powiedziałeś, nie udało się, Człowiek i Życie przeminęli i na zawsze znikną z tego układu.
Obcy nie mogą już nam w niczym zagrozić. W takiej sytuacji, ograniczymy się jedynie do wyrzucenia ich, a ponieważ, my istoty z energii, kryształów i metalu możemy myśleć i przekształcać się znacznie szybciej, będą musieli odejść.
W waszym imieniu, Ostatni z Ludzi, w duchu waszej wymarłej rasy, będziemy istnieć po wieczność, realizując wasze plany i spełniając wasze sny.
Wizje powstałe w waszych bystrych umysłach wybiegają daleko przed nasze wyobrażenia, ale ich realizacja nie sprawi nam trudności.
F-2 przebiła się przez czarną mgłę, na jasny blask słońca. Płaskim polem siłowym wygładziła masywne rumowisko skalne i na nim zbudowała maszynę, potężną fabrykę o kolosalnej mocy. Pola siłowe poszły w ruch. Nowa maszyna zaczęła się modyfikować, rosnąć z godziny na godzinę, kształtowana logicznymi myślami maszyny, inspirowanymi błyskotliwą intuicją człowieka.
Gdy dzieło zostało ukończone, słońce było już daleko poniżej horyzontu. Łuki pól siłowych zostały wyłączone. Ogrom maszyny wznosił się wysoko, połyskując niewyraźnie w słabym świetle gwiazd i księżyca. Potężny cylinder z wypolerowanego, lekko fosforyzującego metalu, zwieńczony okrągłą, nieco spłaszczoną kopułą, liczył prawie pięćset stóp wysokości.
Nagle z F-2 wytrysnął blady promień, sprawiający wrażenie niemal materialnego obiektu. Uderzył w ścianę i dotarł do jakiegoś ukrytego mechanizmu.
Rozległ się głuchy dudniący dźwięk, który stopniowo narastał, aż przeszedł w niski warkot. Po chwili ścichł do szeptu.
— Zasilanie w normie — zameldował niewielki umysł wbudowany w maszynę.
F-2 przejęła sterowanie i ponownie zagrały strumienie energii, ale teraz były to pola siłowe gigantycznej maszyny. Niebo zasnuło się ciemnymi chmurami i zerwał się dziko wyjący wicher, świszcząc i szarpiąc drobnym opływowym kadłubem F-2. Targana wiatrem maszyna, szarpana jego mocarnymi paluchami, z trudem utrzymywała swoją pozycję.
Lunął deszcz, wielkie krople padały na skałę i na metal. Błyskawice, potężne pazury żywiołu, uderzyły w straszliwy wulkan kotłującej się energii, będącej środkiem tej burzy. W uchwycie tytanicznych pól siłowych trzęsła się i podrygiwała, uderzana błyskawicami, niewielka biało świecąca pulsująca sfera energii.
Pokaz ten trwał przez pół godziny. Potem wygasł, równie szybko jak się rozpoczął, i tylko mała kulka białej luminescencji polatywała nad wielkim kadłubem maszyny.
F-2 testowała ją, sięgając wypustkami swojej inteligencji. Jej myśli były w jakiś sposób odsuwane na bok, dezorientowane i odrzucane, jako niespójne. Wydała polecenie wielkiej maszynie; sfera zmieniła się, miała teraz niecałą stopę średnicy. Znów spróbowała do niej sięgnąć.
— Ty, zrobiona z materii, jesteś nieefektywna — usłyszała w końcu. — Nie potrzebuję nikogo, aby istnieć. — Ostry promień niebiesko-białego światła wystrzelił w kierunku F-2, ale ta zdążyła odskoczyć. Niemal natychmiast z wielkiej maszyny wytrysnął potężny strumień przyćmionej czerwieni. Sfera skoczyła do przodu, pole siłowe chwyciło ją i ścisnęło powodując straszliwy błysk. Sfera skurczyła się, błyskawice zgasły, strumień energii zmienił kolor na pomarańczowy, a potem na zielony. Plama luminescencji zniknęła.
Powróciła F-2. Znów zagrały tytaniczne siły, wicher zawył i zaświstał, uderzyły błyskawice. Unosząc się obok, dołączyła do niej C-R-U-1. Z tyłu za nimi wzeszło czerwonawe słońce i na chmury padł rudawy blask.
Pola siłowe zamarły, wycie wiatru ucichło. Spod czarnej kurtyny wyszli Roal i Trest. Nad gigantyczną maszyną, otoczona ledwo dostrzegalnym halo głębokiego fioletu, unosiła się nieregularna kula złotego światła. Unosiła się nieruchomo, samotna grudka czystej energii.
Do wszystkich umysłów, zarówno maszyn jak i ludzi, dotarł sygnał. Głęboki ton wydawał się reprezentować nieskończoną potęgę, utrzymywaną bez trudu pod kontrolą.
— Poprzednim razem ci się nie udało; o mało nie sprowadziłaś zagłady. Obecnie ziarno zostało posiane. Teraz urosnę.
Sfera złotego blasku zamigotała i w środku pojawił się nikły rubinowy płomyk. To rósł, to malał, a gdy rósł, wszystkie obserwujące go istoty nachodziło poczucie ożywczej radosnej siły, potężny przypływ dobrego samopoczucia.
Nagle skończyło się. Złota sfera powiększyła się dwukrotnie. Miała teraz prawie trzy stopy średnicy. Wciąż była nieregularna i otoczona rozmytą aurą głębokiego fioletu.
— Tak, potrafię rozprawić się z obcymi, którzy zabijali i niszczyli, aby posiąść. Ale nie ma potrzeby, żebyśmy my również niszczyli. Niech wracają skąd przyszli.
I złota sfera odleciała, zniknęła szybko jak światło.
Daleko w przestrzeni, kierując się na Marsa, żeby teraz tam zniszczyć wszelkie życie, wirując powoli wokół wspólnego środka ciężkości, leciała flota Obcych.
Złota sfera wychynęła w pośrodku ich pierścienia. Natychmiast skierowali na nią całą broń, atakując strumieniami energii i wszelkimi siłami, jakie znali. Złota sfera wisiała bez ruchu; potem jej mocarna inteligencja przemówiła.
— Chciwa formo życia przybyła z innej gwiazdy, by zniszczyć na zawsze wielką rasę, która stworzyła nas, Istoty z Energii i Istoty z Metalu. Ja jestem czystą energią. Moja inteligencja jest poza waszym zrozumieniem, moja pamięć jest zapisana w samej przestrzeni, w osnowie przestrzeni, której jestem częścią, a moja energia pochodzi z tej samej osnowy.
My dzieci Człowieka, zostaliśmy sami. Nie pozostawiliście żadnego z nich. Odejdźcie teraz na swoją planetę, gdyż jak widzicie, wasz największy okręt, flagowiec, jest bezsilny w stosunku do mnie.
Pola siłowe pochwyciły wielki statek i zmięły go i skręciły jak zabawkę, nie robiąc przy tym żadnych uszkodzeń. Osłupiali Obcy zobaczyli statek wywracany wnętrzem na zewnątrz, który, mimo to, pozostawał w całości i nie miał żadnych uszkodzeń. Zobaczyli jak zostaje mu przywrócony poprzedni kształt, wraz potężnymi ekranami, chroniącymi przed wszystkimi znanymi promieniami. Zobaczyli jak kosmolot przekształca się, a linie krzywe i kąty ostre wyprostowują się. Ogarnięci przerażeniem, ujrzeli tryskający ze sfery niebiesko biały promień, przechodzący z łatwością przez ekrany ochronne, przez statek i blokujący błyskawicznie wszelką aktywność wewnątrz niego. Nic już się nie może się zmienić, nic ogrzać ani ochłodzić, to co jest otwarte musi pozostać otwarte, a to co zamknięte, nie może zostać otwarte. Wszystko musi pozostać nieruchome i niezmienne po wieczne czasy.
— Odejdźcie i nie wracajcie.
Obcy odeszli, żeglując przez pustkę, i nigdy nie powrócili, chociaż minęło pięć Wielkich Lat od tego czasu, co równa się w przybliżeniu stu dwudziestu tysiącom mniejszych lat, nieużywanych obecnie, gdyż są zbyt krótkim okresem czasu. Mogę już potwierdzić, że to, co powiedziałam dawno temu Roalowi i Trestowi sprawdziło się, jak również sprawdziły się ich przewidywania, Ostatni Etap Ewolucji został zrealizowany, istoty zrobione z czystej energii i czystej inteligencji istnieją milionami na tej planecie i w tym układzie planetarnym, a ja, pierwsza maszyna wykorzystująca całkowitą energię anihilacji materii, jestem również ostatnią. Ten zapis, gdy już zostanie ukończony, przekażę jednej z tych energetycznych inteligencji, która go przeniesie w przeszłość, na dawną Ziemię.
W ten sposób moje zadanie zostanie wypełnione, a ja, F-2, podobnie jak Roal i Trest podążę ku wiecznemu zapomnieniu, jako że mój rodzaj, podobnie jak ich, był ubogi i nieefektywny. Zużył mnie czas, zjadła rdza, podczas gdy tamci, energetyczni, są wieczni i wszechwiedzący.
Nadałam temu zapisowi kształt wytworu wyobraźni. Tak będzie lepiej, gdyż człowiek jest zwierzęciem potrzebującym nadziei nie mniej niż jedzenia czy powietrza. Niemniej pewne fragmenty, pochodzące z zapisów na cienkich metalowych foliach, fikcją nie są i wydaje mi się, że należy to podkreślić.
Teraz, gdy już wiem co ma być, wydaje mi się, że tak być musi, gdyż maszyny są rzeczywiście lepsze od ludzi, bez względu na to czy są metalowe, czy energetyczne.
A wy, którzy to czytacie, wierzcie lub nie. A jak przeczytacie, to pomyślcie i być może uwierzycie.
Przypisy (autora):
Przełożył Ireneusz Dybczyński
Ilustracja Leo Morey
Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.
These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.