„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
Dawniej opowiadanie SF musiało być oparte na pomyśle i koniecznie zawierać puentę. John W. Campbell dodatkowo wymagał jeszcze od swoich autorów, żeby rozumieli to, o czym piszą na tyle, żeby móc górować wiedzą nad przeciętnym czytelnikiem, tak jak nauczyciel góruje nad uczniem. W latach 50. dobrych czasopism było już więcej i nie wszyscy starali się pisać dla Campbella, niemniej do tych reguł musieli się stosować.
Poniższy pomysł przypomina nieco ten ze „Skalnego nurka”, wcześniejszego opowiadania Harry'ego Harrisona. „Dzień Marynarki” ukazał się w „If Worlds of Science Fiction”, w styczniu 1954 r.
Generał Wingrove popatrzył nieobecnym wzrokiem w kierunku zebranych. Jego spojrzenie wybiegało daleko poza Kongres Stanów Zjednoczonych, poza idylliczny czerwcowy dzień, ku nadchodzącym czasom, dniom, w których Armia zajmie należną jej pozycję.
Wziął głęboki oddech i wygłosił to, co było chyba najkrótszym przemówieniem słyszanym kiedykolwiek w uświęconych pomieszczeniach Kongresu.
— Sztab Generalny Armii USA żąda od Kongresu likwidacji przestarzałej formacji sił zbrojnych określanej jako Marynarka USA.
Starzejący się senator z Georgii sprawdził swój aparat słuchowy, nie będąc pewnym jego działania, a loża prasowa, w pojedynczym płynnym ruchu, opróżniła się z tupotem stóp zamierającym w kierunku sali telefonicznej. Szum podnieconych komentarzy podniósł się w ogromnej sali. Jedna po drugiej głowy odwracały się w kierunku sekcji zajmowanej przez Marynarkę, gdzie wśród szeregu postaci w granatowych mundurach zawirowało i zaszumiało jak w pszczelim ulu okadzanym dymem. Tłumek mężczyzn skupionych wokół tęgiej postaci ze złotymi epoletami rozstąpił się i admirał Fitzjames powoli podniósł się na nogi.
Słabsi ludzie zwykle uginali się pod tym świdrującym spojrzeniem, lecz generał Wingrove nigdy nie był uważany za słabego. Admirał, zdegustowany, potrząsnął swoją głową i całym ciałem zademonstrował poczucie zniewagi. Odwrócił się przodem do zebranych. Na jego czole można było dostrzec lekko pulsującą żyłę.
— Nie mogę zrozumieć stanowiska generała, nie mogę również pojąć celu tego tak nieuzasadnionego ataku na Marynarkę. Marynarka istnieje i zawsze będzie istniała jako pierwsza linia obrony Ameryki. Panowie, powinniście zignorować to żądanie, tak jak ignoruje się oświadczenia różnych osób... hm... lekko pozbawionych rozumu. Stan zdrowia psychicznego generała powinien zostać poddany kontroli, co dotyczy również wszystkich innych osób powiązanych z tą absurdalną propozycją!
— Rozumiem pana, admirale — powiedział generał, uśmiechając się z wyrozumiałością. — I naprawdę nie winię, że poczuł się pan nieco zdenerwowany. Ale proszę nie przenośmy tej sprawy o pierwszorzędnym znaczeniu dla kraju do płytkiej strefy stosunków osobistych. Armia jest w stanie przedstawić fakty na poparcie swoich żądań. Fakty, które zademonstrujemy jutro rano.
Odwróciwszy się bokiem do rozwścieczonego admirała, generał Wingrove zatoczył ręką krąg obejmujący wszystkich obecnych polityków.
— Panowie, odłóżcie swoje sądy do jutra, wstrzymajcie się ze złymi opiniami, dopóki siła naszych argumentów nie wesprze naszego żądania. Kończy się pewna era. Jutro rano Marynarka dołączy do pozostałych wykopalisk, do ptaka dodo i brontozaurów.
Ciśnienie admirała podskoczyło, osiągając nowy rekord, po czym miękki łomot uderzającego w podłogę nieprzytomnego ciała przerwał kompletną ciszę, jaka ogarnęła zszokowane audytorium.
Poranne słońce nagrzewało białe marmury Pomnika Jeffersona i połyskiwało na żołnierskich hełmach oraz dachach tłoczących się w powolnym strumieniu samochodów. Wszyscy dżentelmeni z kongresu byli obecni w komplecie. Przejazd dla ich samochodów zapewniali policjanci na motocyklach z wyjącymi syrenami. Wokół i przed kołami samochodów oficjeli przepychała się zwarta ciżba pracowników administracji rządowej i zwykłych mieszkańców stolicy. Ciężarówki radiowych i telewizyjnych serwisów informacyjnych przeciskały się w tłumie z nastawionymi mikrofonami i kamerami.
Zapowiadał się wielki dzień. Oliwkowy szereg równo ustawionych pojazdów w barwach maskujących ciągnął się na skraju wody. Dżipy i półciężarówki tuż obok dział samojezdnych i sześciokołowców, wszystkie przytłoczone ogromem czołgów typu Patton. Podium dla mówców umieszczono w połowie szeregu, blisko widowni.
Dokładnie o dziesiątej rano generał Wingrove wystąpił naprzód i tak długo wykrzywiał się w kierunku tłumu, dopóki nie zapadła krępująca cisza. Jego przemowa była krótka i nie zawierała nic więcej oprócz intensyfikacji otwierającego oświadczenia, że pokaz przemówi głośniej niż słowa. Potem machnął ręką w kierunku pierwszego pojazdu, 2½-tonowej ciężarówki załadowanej siedzącymi sztywno na baczność żołnierzami piechoty.
Kierowca zobaczył sygnał i zapalił silnik. Ze zgrzytem skrzyni biegów ciężarówka ruszyła naprzód przekraczając granicę rzeki. Cały tłum wciągnął gwałtownie powietrze, gdy przednie koła minęły marmurowy krawężnik i samochód uderzył o powierzchnię mulistych wód Potomacu.
Koła dotknęły lustra wody, które jakby ugięło się, nabierając dziwnego szklistego charakteru. Ciężarówka zaryczała na wysokich obrotach i pojechała do przodu po wodzie otoczona zagłębieniem w kształcie spodka. Dwieście jardów od brzegu zatrzymała się, a żołnierze, popędzani pokrzykiwaniem sierżanta, wyskoczyli, pokazowo formując szereg i prezentując broń.
Generał oddał im honory, po czym machną ręką w kierunku pozostałych pojazdów. Ruszyły wszystkie do przodu, wykonując serię manewrów wskazującą na odbycie wielogodzinnych ćwiczeń na jakimś ukrytym akwenie. Czołgi ruszyły po wodzie w wolnym tempie, podczas gdy dżipy jeździły między nimi w tę i z powrotem w jakimś zawiłym układzie. Ciężarówki cofały się i zawracały jak zadyszane baletnice.
Widownia zamarła w kompletnej ciszy, wytrzeszczając oczy. Wszyscy wpatrywali się w zdumiewający pokaz, gdy generał Wingrove znów zaczął mówić.
— Widzicie przed sobą typowy przykład możliwości wynalazczych Armii, produkt jej laboratoriów. Nasze jednostki zmechanizowane podtrzymywane są na powierzchni wody dzięki zwiększeniu napięcia powierzchniowego w ich najbliższym otoczeniu. Ich ciężar jest równo rozłożony na całej powierzchni, powodując jedynie płytkie zagłębienie widoczne wokół nich. Jest to możliwe do wykonania dzięki zastosowaniu dornifikatora, wynalazku nazwanego tak od nazwiska wspaniałego naukowca, pułkownika Roberta A. Dorna, dowódcy Laboratorium Eksperymentalnego w Brooke Point. Tam właśnie jeden z cywilnych pracowników odkrył efekt Dorna, oczywiście pracując pod ciągłym nadzorem pułkownika.
Dzięki temu wynalazkowi Armia będzie teraz mogła również panować na morzach, a nie tylko na lądzie. Nasze konwoje ciężarówek i czołgów obejmą swym zasięgiem cały świat. Powierzchnia wody stanie się dla nas autostradą, parkiem maszynowym, polem bitwy, lotniskiem i pasem startowym dla naszych samolotów.
Mechanicy wypchnęli na wodę „Shooting Star”. Gdy odsunęli się, bluzgnęła ogniem z dyszy, po czym ze znajomym świstem ruszyła w dół Potomacu i wzbiła się w powietrze.
— Fakt opracowania tej taniej i prostej metody pokonywania mórz oznacza oczywiście koniec tego fantastycznego średniowiecznego anachronizmu, jakim jest Marynarka. Nie trzeba już będzie wydawać miliardów dolarów na lotniskowce, pancerniki, suche doki i cały kłopotliwy sprzęt utrzymujący te łódki i inne rzeczy na wodzie. Oddajcie podatnikom z powrotem ich ciężko zapracowane dolary!
Gdy lotniskowce i pancerniki zostały nazwane „łódkami”, a cała reszta amerykańskiego sprzętu pływającego określona jako „inne rzeczy”, wśród przedstawicieli Marynarki dało się słyszeć zgrzytanie zębami. Wargi zacisnęły się w niemym apelu do kieszeni podatników. Lecz w zmartwiałych sercach nie było złudzeń, że ten usprawiedliwiony gniew i pogarda może coś zmienić. To był „Dzień Armii”, jej zemsta i los floty wydawał się przesądzony.
Armia opracowała szczegółowe plany tego, co określiła jako „Operacja Zatopienie”. Zanim jeszcze generał skończył mówić młyny opinii publicznej już mełły na całego. Od wybrzeża do wybrzeża obywatele wchłaniali wiadomości wraz ze śniadaniem.
— ...Agnes, słuchałaś radia? Armia oferuje wycieczkę dookoła świata na pokładzie B-36 jako pierwszą nagrodę w konkursie na limeryk. Jedyne, co trzeba zrobić, to uzupełnić ostatni wiersz i wysłać kopię do Pentagonu i drugą do Marynarki...
Kancelaria Marynarki dostała stały rozkaz, by niszczyć wszystkie limeryki natychmiast po otrzymaniu, ale niektórzy nowi ludzie uważali całą sprawę za świetny żart. W mesie, na przykład, komandor Bullman znalazł coś takiego:
Do którego jakiś wilk morski dodał:
Gazety były pełne fotografii potężnych B-36 lądujących na jeziorze Erie i uśmiechniętych żołnierzy ćwiczących desant na plaży Coney Island. Każdy z nich miał u pasa brzęczące czarne pudełko i maszerował po gładkich wodach Atlantyku jak biblijny prorok.
Radio i telewizja również przynosiły tysiące nowych wiadomości, które wylewały się nieskończonym strumieniem z budynku Pentagonu. Kartki, listy, telegramy i paczki zasypywały Waszyngton przytłaczającym strumieniem, a nieszczęsnym adresatem poniżających listów i dużej ilości kartonowych modeli okrętów liniowych był Departament Marynarki.
Ludzie gadali, a deputowani do izby reprezentantów pilnie słuchali. Zbliżały się wybory. Nie było wiele wątpliwości, jeśli chodzi o decyzję, zwłaszcza że brano pod uwagę redukcję budżetu.
Tylko dwa miesiące zajęło Kongresowi, podjęcie kolektywnej decyzji. Cały Naród był za Armią. Nowatorstwo pomysłu rozpaliło wyobraźnię ludzi.
Zbliżało się ostateczne głosowanie w izbie niższej. Jeśli poprawka przejdzie, zostanie przekazana do ratyfikacji poszczególnym stanom, a ich głosy z pewnością poprą wolę Kongresu. Marynarka nadaremnie walczyła o tę ostatnią szansę. Głosowanie było przesądzone – mokra flota wkrótce przejdzie do historii.
Niemniej z jakiegoś powodu admirał nie wyglądał na tak przygnębionego jakim powinien by być.
Departament Marynarki zażądał od Kongresu możliwości zwrócenia się po raz ostatni. Kongres paternalistycznie udzielił zezwolenia, gdyż każdemu skazanemu przysługuje prawo do ostatniego głosu. Admirał Fitzjames, który wydobrzał po ostatnim cholerycznym ataku miał wygłosić przemówienie.
— Panowie kongresmeni Kongresu Stanów Zjednoczonych. My, w Marynarce, mamy tradycję walki. Jeśli trzeba, niech szlag trafi torpedy, idziemy prosto pod ogień nieprzyjaciela. Ale teraz zostaliśmy perfidnie zaatakowani z tyłu, przeżyliśmy drugi Pearl Harbor! Armia utraciła przez ten atak prawo do przyzwoitego traktowania. Będziemy więc kontratakować! — Znużony wystąpieniem i zawiłymi metaforami, admirał otarł pot z czoła. — Nasze laboratoria pracowały dzień i noc nad doskonałym urządzeniem, które mamy nadzieję, nigdy nie będzie musiało być użyte. Obecnie już działa i przeszło końcowe testy kilka dni temu. Znaczenie tego urządzenia nie może być niedocenione. Jesteśmy tak pewni jego istotnego znaczenia, że żądamy likwidacji Armii.
Wyciągnął rękę w kierunku okna i wypowiedział jeszcze jedno słowo.
— PATRZCIE!
Wszyscy spojrzeli. Mrugali oczami i patrzyli. Pocierali oczy i wciąż patrzyli.
Środkiem Constitution Avenue majestatycznie płynął pancernik Missouri.
Głos admirała rozbrzmiał w pomieszczeniu jak trąba zwycięstwa.
— Debinder typu Mark-1. Jak widzicie obniża chwilowo energię wiązań międzycząsteczkowych materii stałej. Ciała stałe stają się cieczą, a okręt wyposażony w to urządzenie może popłynąć w każde miejsce na świecie, na morzu i na lądzie. Głosujcie więc panowie, świat czeka na waszą decyzję.
Przełożył Ireneusz Dybczyński
Autor ilustracji: Kelly Freas
Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.
These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.