home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

Logika nie fantastyka

Ben Bova pisze hard SF, najtwardszą z twardych. Poniższa miniatura została opublikowana w „Analog Science Fact & Fiction” w maju 1962 r., tuż przed wybuchem kryzysu kubańskiego, gdy „Sytuacja Jeden-dwa-jeden” nikomu nie wydawała się fantastyką.

Czy oni rzeczywiście te plany w ostatniej chwili...? O rany, jak fajnie!


Ben Bova

„Następny logiczny krok”
(The Next Logical Step)



— Naprawdę nie wiem, co ja mogę mieć wspólnego z tym projektem — powiedział człowiek z CIA. — I szczerze mówiąc, mam mnóstwo ważniejszych rzeczy do roboty.

Ford, fizyk, spojrzał na generała LeRoya. Generał uśmiechnął się zagadkowo, jak ktoś, kto ma podjąć trudną decyzję.

— Może najpierw niech pan się zapoznana z problemem — zaproponował niewinnie generał.

Człowiek z CIA spojrzał szybko na zegarek

— Okej, jeśli to nie zabierze mi zbyt dużo czasu. Robi się późno.

— To nie potrwa długo, prawda Ford? — powiedział generał wstając.

— Niedługo — zgodził się Ford. — Jedynie całe życie.

Człowiek z CIA chrząknął, wyszedł z biura i poszedł za generałem ciemnym, opustoszałym korytarzem. Odgłos ich kroków odbijał się głuchym echem.

— Nie chciałbym, żeby pan pomyślał, że przesadzam z powagą problemu — powiedział generał LeRoy do człowieka z CIA — ale ośmiu wysokiej rangi członków Sztabu Generalnego zrezygnowało ze stanowisk, o ile nie poszło prosto do czubków, po jednej sesji z komputerem.

Człowiek z CIA spojrzał na niego podejrzliwie.

— Czy ten teren jest zabezpieczony? — zapytał.

Generał LeRoy zaczerwienił się.

— Cały ten budynek, proszę pana, jest tak samo bezpieczny jak wszystkie budynki w Wolnym Świecie. A ten jest całkiem pusty. Jesteśmy tutaj, obecnie, jedynymi żywymi istotami. Nic nie pozostawiam przypadkowi.

— Chciałem się tylko upewnić.

— Może wyjaśnię panu, mniej więcej, o co chodzi z tym komputerem — powiedział Ford, zmieniając temat. — Będzie pan wiedział, czego oczekiwać.

— Dobry pomysł — zgodził się człowiek z CIA.

— Mówiliśmy już, że to jest najnowocześniejszy, najbardziej skomplikowany i najdelikatniejszy komputer na świecie... Nigdy wcześniej niczego podobnego nie było. Nigdzie.

— Wiem. Tamci nie posiadają niczego takiego — przyznał człowiek z CIA.

— Wie pan również, zapewne, że został zbudowany w celu symulacji aktualnych sytuacji wojennych. W tym komputerze prowadzimy wojny... wojny z użyciem rakiet, bomb i gazów. Prawdziwe wojny, z najdrobniejszymi detalami. Komputer mówi nam, co się w danej chwili dzieje z każdym pociskiem, z każdym miastem, z każdym człowiekiem... kto umiera, czy wygrywamy bitwę czy przegrywamy...

— Komputer wykonuje analizy dla obu stron, wiemy więc, również, co się dzieje u Tamtych — wtrącił generał LeRoy.

— Symulacje gier wojennych nie są niczym nowym. — Człowiek z CIA machnął ze zniecierpliwieniem ręką. — Robicie to już od lat.

— Tak, ale ta maszyna jest inna — podkreślił Ford. — Nie tylko daje więcej szczegółów. To jest następny logiczny krok w rozwoju maszyn symulujących gry wojenne — zawiesił dramatycznie głos.

— Tak, a cóż to jest takiego?

— Dodaliśmy coś w rodzaju elektroencefalografu...

— Elektro... czego? — Człowiek z CIA zatrzymał się.

— Elektroencefalograf. Takie urządzenie, wie pan, które rejestruje prądy czynnościowe mózgu. Jak elektrokardiograf.

— A!

— Tylko, że, widzi pan, my odwróciliśmy kierunek działania EEG. Zamiast używać maszyny do rejestrowania działalności mózgu, my skonstruowaliśmy urządzenie, które przekształci wydruki komputera w elektryczne sygnały i wyśle je do pańskiego mózgu.

— Nie bardzo rozumiem.

— Siada pan przy konsoli. Zakłada na głowę hełm. Uruchamia pan maszynę. I ogląda pan wyniki — wtrącił generał LeRoy.

— No właśnie — kontynuował Ford. — Zamiast oglądać tabele i wykresy... widzi pan cały przebieg wojny. Iluzję kompletnych obrazów i dźwięków. Widzi pan przebieg bitew, a gdy zmieni pan strategię i taktykę widzi pan na własne oczy rezultaty.

— Ten pomysł miał początkowo ułatwiać wizualizację strategii w Sztabie Generalnym — dodał generał LeRoy.

— Ale każdy, kto użył maszyny albo podawał się do dymisji, albo tracił zmysły — uzupełnił Ford.

— Pan też używał tego komputera? — Człowiek z CIA zapytał generała, przymrużając oko.

— Oczywiście.

— Ale nie złożył pan dymisji ani nie zwariował.

— Wezwałem pana — powiedział generał LeRoy, kiwając głową.

— Komputer jest w tym pomieszczeniu — powiedział szybko Ford, zanim człowiek z CIA zdążył się odezwać. — Zróbmy to, dopóki budynek wciąż jest pusty.


Weszli do środka. Fizyk i generał poprowadzili agenta przez labirynt masywnych konsoli wypełniających pomieszczenie.

— To wszystko jest, oczywiście, zminiaturyzowane i w całości na tranzystorach — wyjaśnił Ford. — Tylko w ten sposób mogliśmy zbudować tak złożoną maszynę, na tyle małą, żeby się zmieściła w jednym budynku.

— W jednym budynku?

— No tak. Tutaj jest tylko pomieszczenie kontroli. Większa część tego budynku jest zajęta przez obwody, banki pamięci i całą resztę.

— Hm-m-m.

Zaprowadzili go, w końcu, do małego pulpitu, najeżonego przyciskami i wskaźnikami. Jasno oświetlony pojedynczą lampą, ostro kontrastował z półmrokiem panującym w pozostałej części pomieszczenia.

— Nigdy pan jeszcze nie pracował z tym komputerem, więc generał LeRoy zajmie się kontrolą — powiedział Ford. --- Proszę jedynie usiąść i obserwować.

Generał siadł w jednym z miękko wyściełanych foteli i założył groteskowy hełm połączony kilkoma przewodami z pulpitem. Człowiek z CIA niezdecydowanie zajął fotel obok.

Gdy założyli mu na głowę nieporęczny hełm, spojrzał na nich, mrużąc oczy.

— Czy to... czy to nie będzie... No, czy to mi nie zaszkodzi?

— Dobry Boże, nie — powiedział Ford. — Ma pan na myśli wpływ na psychikę? Oczywiście, że nie. Przecież nie jest pan w Sztabie Generalnym, więc... nie powinno... nie wpłynie na pana, tak jak na innych. Ich reakcja, per se, nie miała nic wspólnego z komputerem...

— Wielu cywilów używało komputera bez żadnych szkodliwych efektów — dodał generał LeRoy. — Ford odbył wiele takich sesji.

Człowiek z CIA pokiwał głową, a oni opuścili mu na twarz przezroczysty wizjer. Siedział i przyglądał się, jak generał LeRoy przyciska klawisze i kręci gałkami.

— Słyszy mnie pan? — Głos generała był stłumiony hełmem.

— Tak — odpowiedział.

— To dobrze. Zaczynamy. Zna pan „Sytuację Jeden-dwa-jeden”? To będzie to.

„Sytuacja Jeden-dwa-jeden” była standardową grą wojenną. Człowiek z CIA znał ją dość dobrze. Zobaczył, jak generał wciska przełącznik, usiadł wygodnie i założył ręce na piersi. Na konsoli zaczęły się zapalać i gasnąć światełka, jedno, drugie, trzecie... cały szereg do końca, gasły i znów się zapalały...

I nagle, nie wiadomo jak, zobaczył to!

Unosił się gdzieś w przestrzeni. Jakąś dziwną metodą, jak we śnie, widział wszystko ze wszystkich stron, nieco rozmazane i podwójne. Tak jakby jednocześnie nakładało się na siebie kilka obrazów i wiele dźwięków. Wszystko było pomieszane, a przecież w jakiś niezwykły sposób nie pozbawione sensu.

W przypływie paniki chciał zerwać z głowy hełm. Przecież to tylko iluzja, uświadomił sobie, uspakajając swoje buntujące się nerwy. Tylko iluzja.

Niemniej wszystko wyglądało niesamowicie realnie.

Widział Zatokę Meksykańską. Po prawej widać było Florydę i wyginający się łuk południowo-wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Widać było nawet rzekę Rio Grande.

„Sytuacja Jeden-dwa-jeden” zaczynała się, jak pamiętał, odkryciem w Zatoce, należącego do Wroga, podwodnego nosiciela rakiet. Nawet gdy oglądał cały obszar – tak jakby patrząc z satelity – widział z bliska, pod wodą, złowrogi kształt okrętu podwodnego unoszącego się w błękitnej, krystalicznie czystej wodzie.

Widział również samolot patrolowy, który wykrył okręt i wysłał przez radio pilne ostrzeżenie.

Podwodny obraz rozmył się w oszałamiającej chmurze bąbli powietrza. Pocisk wystartował. Po kilku sekundach inny wybuch – tym razem nuklearnej bomby głębinowej – zniszczył całkowicie okręt podwodny.

Człowiek z CIA poczuł się oszołomiony. Był jednocześnie w wielu miejscach. Szczegóły przytłaczały go, ale ogólny obraz był boleśnie klarowny.

Sześć łodzi podwodnych odpaliło pociski z Zatoki Meksykańskiej. Cztery z nich zostały natychmiast zatopione, niestety za późno. Nowy Orlean, St. Louis i trzy bazy sił powietrznych zostały unicestwione głowicami wodorowymi.

Człowiek z CIA znał dobrze początkowe działania w przypadku wojny. Pierwszy pocisk odpalony na Stany Zjednoczone był sygnałem do startu na Wroga dla całych flot pocisków i bombowców. Oszałamiające było widzieć cały świat jednocześnie. Co i raz nie mógł się rozeznać, czy ognista kula i chmura w kształcie grzyba wyrosły nad Chicago czy Szanghajem, Nowym Jorkiem, Nowosybirskiem, Baltimore czy Budapesztem.

W gruncie rzeczy nie robiło to żadnej różnicy. Wszystkie te miasta zostały zniszczone w ciągu pierwszych kilku godzin wojny, podobnie jak Londyn, Moskwa, Waszyngton, Pekin, Detroit czy Delhi, i wiele, wiele innych.

Systemy obronne po wszystkich stronach wydawały się działać skutecznie, tyle że nigdy nie starczało przeciwpocisków. W porównaniu do rakiet ofensywnych, systemy obronne były drogie. Taniej było budować środki odstraszające niż obronę przeciwko nim.

Pociski startowały z okrętów podwodnych i wagonów kolejowych, z podziemnych silosów i stratosferycznych odrzutowców; różne ukryte rakiety startowały automatycznie po zamilknięciu sygnałów radiowych, gdy zostały zniszczone nadające je bazy lotnicze. Systemy obronne były po prostu przeciążone. A kiedy skończyły się bomby, wystrzelono pociski przenoszące pył, zarazki i gazy. Bez ustanku. Przez sześć dni i sześć rozświetlonych nocy. Start, nabrać wysokości, potem brzeg, bum i śmierć.


Teraz już będzie koniec, pomyślał człowiek z CIA. Wszystkie pociski zostały zużyte. Samoloty zniszczone. Narody, które je zbudowały, przestały istnieć. Wszystko wskazywało na to, że wojna powinna się już zakończyć.

Ale walki wciąż trwały. Maszyna wiedziała lepiej. Wciąż można było zabić wroga na wiele sposobów. Sprawdzonych wcześniej sposobów. Na czterech kontynentach wciąż były walczące armie, maszerowały, lądowały na morskich brzegach lub opadały z nieba.

To było niesamowite, ale wojna wciąż trwała. Gdy skończyło się paliwo dla czołgów, gdy miotacze ognia stały się bezużyteczne i nawet zwykłej artylerii zabrakło pocisków, wciąż pozostały proste karabiny i jeszcze prostsze bagnety i szable.

Dumne armie, spadkobiercy Aleksandrów i Cezarów, Temudżinów i Wellingtonów, Grantów i Rommlów, ewoluowały na nowo, tylko w odwrotnym kierunku.

Wojna wciąż trwała. Powoli i nieuchronnie armie rozpadały się na coraz mniejsze oddziały, a umęczone krainy, które dopiero co doświadczyły uderzenia wojny nuklearnej, poznawały teraz terror band uzbrojonych maruderów. Drobne grupy dzikusów, rzucone na obce lądy, z dala od domu i rodzin, o których wiedzieli, że już nie żyją, prowadziły dalej szyderczą wojnę, niszczyły ziemie, walczyły między sobą, gdy była okazja i szerzyły terror odwiecznego prawa pięści.

Człowiek z CIA przyglądał się jak świat ulega rozpadowi. Śmierć stała się sprawą indywidualną, bynajmniej nie lepszą niż ta w wersji masowej, już nie wytwarzana. Z bolesną fascynacją zapoznał się z mnóstwem sposobów umierania. Morderstwo było tylko jednym z nich. Promieniowanie, choroby, gazy trujące – roznoszone przez nieszkodliwe kiedyś wiatry, no i, w końcu, największy zabójca ze wszystkich – głód.

Trzy miliardy ludzi (z dokładnością do mało znaczących stu milionów) żyło na planecie, gdy zaczynała się wojna. Teraz, gdy cienki wątek cywilizacji został wypalony, większość tych, którzy przeżyli walki, ulegało nieubłaganemu głodowi.

Nie wszyscy, oczywiście, umarli. Życie toczyło się nadal. Niektórzy mieli szczęście.

Świat ogarnęła niekończąca się ciemność. Przeżyła jedynie garstka, żałosna garstka, zgorzkniała, nienawistna, podejrzliwa, zdziczała garstka. Miasta zamieniły się w kloaki. Książki stały się paliwem. Wiedza umarła. Cywilizacja całkowicie zniknęła z planety Ziemi.


Powoli zdjęto hełm z jego głowy. Człowiek z CIA stwierdził, że jest zbyt słaby, żeby unieść ręce i pomóc. Cały dygotał i ociekał potem.

— Teraz sam pan widzi, dlaczego wojskowi załamywali się po sesji z komputerem — powiedział słabym głosem Ford.

— Jak człowiek z jakimkolwiek sumieniem może pokierować militarną operacją, gdy wie, że jej konsekwencje będą właśnie takie — dodał lekko pobladły generał LeRoy.

Człowiek z CIA zapalił papierosa i zaciągnął się mocno. Ostro wydmuchnął dym.

— Te gry wojenne... wszystkie są jak ta? Każdy wariant?

— Niektóre są jeszcze gorsze — powiedział Ford. — Dla pana wybraliśmy taki średni. Nawet niektóre symulacje incydentów granicznych wymykają się spod kontroli i kończą w ten sam sposób.

— No to... to o co wam chodzi? Po co mnie wezwaliście? Co ja tu mogę zrobić?

— Pan jest z CIA — powiedział generał. — Czy to nie wy zajmujecie się szpiegostwem?

— Tak, ale co to ma wspólnego?

Generał popatrzył na niego.

— Wydaje się nam, że następnym logicznym krokiem jest upewnić się, że plany tego komputera dotrą do Tamtych... I to jak najszybciej!

Przełożył Ireneusz Dybczyński

Ilustracja: George Luther Schelling


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)