home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

W latach pięćdziesiątych wciąż były żywe poglądy, że komputeryzacja i automatyzacja pozbawi nas pracy, a co za tym idzie środków do życia. Wygląda na to, że te obawy nie spełniły się i duch Neda Ludda na próżno groził palcem z zaświatów. Opowiadanie było opublikowane w Amazing Science Fiction Stories w styczniu 1960 r.


Henry Slesar

„Maszyna sukcesu”
(The Success Machine)


KadroVac zamrugał, zapiszczał, zarechotał, zachichotał i czknął kartą ze slotu. Colihan wziął ją i zamknął oczy błagalnie.

— Boże, niech choć ta będzie dobra.

Spojrzał na kartę. Była różowa.

Podmiot #34580. Uzdoln. 34577. Klas. psych. 45. Ost. anal. 3/5/98. Oc. 19. O. bież. 14.

Analiza: Podmiot wykazuje spadek koordynacji mechanicznej; spadek wydajności na roboczogodzinę; znaczny wzrost zbędnych ruchów będących wynikiem zbytecznych zainteresowań podmiotu zajęciami takimi, jak wyścigi konne. Oznaki wrogości do przełożonych.

Rekomendacja: zwolnić.

Colihanowi ugięły się nogi. Usiadł i położył kartę przed sobą, po czym, upewniwszy się, że nikt go nie widzi, złamał firmowe prawo i zaczął Myśleć.

Coś jest nie tak, pomyślał. Coś idzie wyraźnie źle. Dwadzieścia cztery różowe karty w ostatnim miesiącu. Dwadzieścia cztery z czterdziestu. To daje uderzającą średnią... Spróbował policzyć ołówkiem, ale szybko dał spokój, stwierdzając, że to robota głupiego. Może puścić to na KalkuloVac, zastanawiał się. Po co ja tym sobie zawracam głowę? Jasne, że średnia jest wysoka. Jasne, że COŚ JEST ŹLE.

Zapiszczał interkom.

— Panie Colihan, o dziesiątej zebranie szefów działów.

— Dziękuję, pani Blanche.

Wstał, wziął różową kartę i stanął przed „Wrzutem Działania”. Postukał się kartą po zębach. Potem wyprężył plecy i z poczuciem obowiązku wsunął kartę.

*

Gdy Colihan dotarł na swoje miejsce, zebranie już trwało. Grimswitch, operator ZaopatrzenioVaca spojrzał na niego zagadkowo. Niech cię szlag, Grimswitch, pomyślał Colihan, to żadna zbrodnia spóźnić się trzy minuty. Pierwsze pięć minut, to zawsze jedynie żywe pogaduszki.

— ZAPAŁ — powiedział Prezes Moss w drugim końcu sali. Uderzył swą małą białą pięścią w dłoń drugiej ręki. — To jedynie mały wyraz. Ma tylko pięć liter. Z-A-P-A-Ł. Zapał!

Moss utkwiwszy w nich wzrok stał pochylony u szczytu imponującego stołu konferencyjnego. — Ale te pięć małych liter, przyjaciele, oznacza coś znacznie większego. Dla General Products, Incorporated wyraz znacznie większy. Ten wyraz pisze się ZYSK! A jeśli nie wiecie jak pisze się Zysk, to pisze się go P-I-E-N-I-Ą-D-Z-E!

Zebrani szefowie wydziałów roześmieli się z uznaniem. Tylko Colihan, który wciąż dumał nad szeregiem różowych kart wyrzucanych z myślącej maszyny z przerażającą regularnością, przegapił puentę.

— Oj niegrzeczny, niegrzeczny — wyszeptał do niego figlarnie Grimswitch. — Szef powiedział coś zabawnego. Nie zapomnij się roześmiać, chłopie.

Colihan rzucił mu nierozumiejące spojrzenie.

— No dobrze, bądźmy poważni — powiedział szef. — Ponieważ sprawy są poważne, bardzo poważne. Gdzieś, ktoś, w jakiś sposób ciągnie nas w dół!

Szefowie wydziałów spojrzeli po sobie w zakłopotaniu. Jedynie Grimswitch wciąż się uśmiechał, patrząc obojętnie przed siebie i bębniąc palcami w szklaną powierzchnię stołu. Colihan zbladł, gdy przeszywające spojrzenie Prezesa trafiło na niego. Czy on o tym wie, przeleciało mu w głowie.

— Nikogo nie oskarżam — powiedział Moss — ale gdzieś jest jakaś porażka. Douglas! — rzucił.

Douglas, księgowy, podskoczył jak diabełek z pudełka.

— Przeczytaj raport — polecił Prezes.

— Pierwszy kwartał roku fiskalnego — zaczął sucho Douglas. — Kapitał inwestycyjny: 17 836 975 238,96$. Aktywa: 84 967 442 279,55$. Pasywa: 83 964 283 774,60$. Koszty produkcji...

Moss machnął ręką ze zniecierpliwieniem.

— Do sedna, do sedna! — zawołał.

Douglas poprawił okulary.

— Dochód całkowity netto: 26 876 924,99$.

— Porównanie! — jęknął Prezes. — Podaj nam poprzedni pierwszy kwartał, ty idioto!

— Ehem! — Douglas w zdenerwowaniu szeleścił papierami. — Dochód netto w poprzednim pierwszym kwartale roku fiskalnego: 34 955 376,81$. Spadek o...

— Wszystko jedno — drobny staruszek zmęczonym ruchem ręki polecił mu usiąść.

— Znaczenie tych liczb, panowie, powinniście rozumieć bez RaportoVaca. — Jego twarz, wyglądająca jak twarz czyjegoś dziadka, nabrała tragicznego wyrazu, głos był cichy i lekko drżący. — Nie wytwarzamy dużego z y s k u. Tracimy p i e n i ą d z e. A problem brzmi: dlaczego? Musi być jakiś powód. — Przeleciał wzrokiem po sali. Colihan, czując się oskarżany, wcisnął się głębiej w fotel.

— Mam taką sugestię — powiedział Prezes. — To tylko pomysł. Być może niektórzy z nas nie wykazują wystarczającego z-a-p-a-ł-u.

Zapadła martwa cisza.

Szef odsuną fotel i podszedł do wyłożonej korkiem ściany. Dramatycznym gestem uniósł rękę i wskazał biały znak pokrywający jedną czwartą ściany.

— Widzicie to? — zapytał. — Co to oznacza?

Szefowie wydziałów popatrzyli niezdecydowanie.

— No! Co to oznacza? — powtórzył Moss.

— DZIAŁANIE! — wykrzyknęli chórem.

— Dokładnie! — drobny staruszek ryknął w zadziwiający sposób. — DZIAŁANIE! Słowo, które czyni nas liderem. Słowo, które wiedzie naszą firmę ku przeznaczeniu. Słowo, które tworzy General Products!

Przespacerował się sali. Skrzypiąc fotelami, szefowie wydziałów podążyli za nim wzrokiem.

— DZIAŁANIE, to nasze motto. DZIAŁANIE, to nasz paszport. DZIAŁANIE, to nasz klucz do sukcesu. Nie? A dlaczego? Przecież myśleniem zajmują się Mózgi. My wszyscy, zebrani razem i tak nigdy nie potrafilibyśmy myśleć tak efektywnie, tak precyzyjnie, tak uczciwie jak one. Przyjmują polecenia, wyznaczają surowce, sprzęt, siłę roboczą. Planują naszą pracę. Analizują produkcję. Analizują wydajność naszych ludzi.

Colihan zadrżał.

— A nam pozostaje jedynie ta ważna funkcja. DZIAŁANIE!

Prezes pochylił głowę i wrócił powoli na swoje miejsce. Usiadł i z wyraźnym zmęczenie w głosie podsumował swój wywód.

— Dlatego właśnie musimy mieć zapał, panowie. Zapał. No to... jak to się pisze?

— Z! A! P! A! Ł! — ryknęli szefowie wydziałów.

Zebranie się zakończyło. Jeden po drugim szefowie działów opuścili salę.

*

Sekretarka Colihana położyła mu na biurku poranną pocztę. Szef Działu Kadr jęknął na ten widok, stos notatek służbowych miał przynajmniej cal grubości.

Raporty produkcyjne nie wyglądają najlepiej — powiedziała sucho panna Blanche. — Założę się, że Morgan zaleje nas dzisiaj kartami kompetencyjnymi. Grimswitch już przysłał dwie. To razem będzie jedenaście w tym miesiącu. On rzeczywiście ma problem.

Colihan chrząknął. Bo zasługuje na to, pomyślał.

— Jak tam zebranie?

— Hę? — Colihan spojrzał na nią. — Och, w porządku, w porządku. Szef miał dobrą mowę, jak zwykle.

— Tam jest chyba koperta od niego, w tym stosie.

— Co? — Colihan miał nadzieję, że jego niepokój nie był widoczny. Przetasował pośpiesznie papiery i znalazł schludną białą kopertę z nadrukiem: „Biuro Prezesa”.

Panna Blanche obserwowała go z dużym zaciekawieniem.

— To wszystko — oznajmiła lakonicznie.

Gdy wyszła, Colihan rozerwał kopertę i przeczytał zawartość. Było to zwięzłe, odręczne pismo Mossa z poleceniem stawienia się o trzeciej na rozmowę „w cztery oczy”.

O Boże, pomyślał Colihan, to już teraz.

*

Prezes Moss jadł jabłko.

Jadł tak łakomie, że sok ściekał mu po brodzie.

Siedział za swoim masywnym biurkiem, odchylony do tyłu, z wąsami splamionymi sokiem jabłkowym i wyglądał tak drobno, nieszkodliwie, że aż chwyciło to Colihana za serce.

— No, Ralph, o co tu chodzi?

Nazwał mnie Ralph, pomyślał radośnie Colihan, wcale nie jest takim złym staruchem.

— Nie hodują już jabłek, jak dawniej — powiedział Prezes. — Ten hydroponiczny towar nie dostaje tym owocom, do których przywykliśmy. Powiedz, wchodziłeś kiedy na drzewo, prawdziwą jabłoń, żeby postrząsać owoce z gałęzi?

Colihan zamrugał.

— Nie, proszę pana.

— Porywające przeżycie. Mój ojciec miał sad w Kennebunkport. Miliony jabłek. Zielonych jabłek. Słodkich jabłek. Delicje. Spy, baldwin. — Prezes westchnął. — Coś żeśmy utracili z życia, Ralph.

No proszę, jaki kochany staruszek, pomyślał Colihan. Popatrzył na szefa z nową sympatią.

— Zabawna sprawa z tymi jabłkami. Mój ojciec miał zwyczaj trzymać je w beczkach w piwnicy. Mawiał do mnie „Andrew, nigdy nie kładź kwaśnego jabłka do tych beczek, dlatego że jedno kwaśne jabłko może zepsuć całą partię. — Szef spojrzał na Colihana i hałaśliwie ugryzł duży kęs.

Colihan uśmiechnął się bezmyślnie. Czy Moss chciał coś w ten sposób powiedzieć?

— No cóż, nie możemy tak cały dzień siedzieć i wspominać, co Ralph? Nawet, jak mi się to podoba. Mamy interes do załatwienia, nie uważasz?

— Tak, proszę pana — powiedział kadrowiec.

— I to duży interes. Co masz do powiedzenia na ten temat, Ralph? Stary KadroVac pomrukuje sobie przyjemnie?

— Tak, proszę pana — powiedział Colihan, zastanawiając się, czy powinien wyrazić swoje obawy na temat Mózgu.

— Wspaniała maszyna, co? Moim zdaniem, najwspanialsza z nich wszystkich. Wspaniale ocenia wartość człowieka. A najlepsze to to, że jest w stu procentach uczciwa. To bardzo ważna cecha, Ralph.

Colihan zaniepokoił się. Jak na jego gust, rozmowa z szefem robiła się nieco zbyt familiarna.

— Tak, tak, panie Colihan, bardzo ważna. Mój ojciec mawiał: „Andrew, uczciwy człowiek zawsze może ci spojrzeć w oczy.”

Colihan patrzył, nic nie rozumiejąc. Spostrzegł, że Moss przestał mówić, więc spojrzał mu prosto w oczy i powiedział:

— Pański ojciec musiał być wspaniałym człowiekiem.

— Był uczciwy — odpowiedział Moss. — Mogę to o nim spokojnie powiedzieć. Był uczciwy jak nikt as they come. Słyszałeś kiedy o Dimaggio1?

— Brzmi znajomo...

— Powinno. To legendarna postać. Wziął latarnię i chodził po świecie szukając uczciwego człowieka. I wiesz co? Nie mógł znaleźć nawet jednego. Wiesz co, Ralph, czasami czuję się jak Dimaggio.

Colihan przełknął ślinę.

— A wiesz dlaczego? Bo czasami widzę coś takiego — ręka szefa sięgnęła na biurko i uniosła gruby plik różowych kart — i zastanawiam się, czy jest jeszcze jakiś uczciwy człowiek na świecie.

Prezes położył karty przed Colihanem.

— No więc, panie Colihan, pogadajmy trochę o interesach. Wszystkie te karty są różowe. A to oznacza zwolnienia, prawda? Dwadzieścia cztery osoby zwolnione w tym miesiącu, mam rację?

— Tak, proszę pana — potwierdził Colihan z nieszczęśliwą miną.

— A ile kart w tym miesiącu przeszło przez KadroVac?

— Czterdzieści.

— Czyli dwadzieścia cztery z czterdziestu. Średnia trafień... — Szef zmarszczył czoło. — No cóż. Wszystko jedno. Niemniej to całkiem niezwykły rekord, nie uważasz?

— Tak, proszę pana, ale...

— Jest tak niezwykły, że aż woła o natychmiastowe DZIAŁANIE. Czyż nie? — Twarz Prezesa spochmurniała.

— Tak proszę pana. Ale ja sprawdzałem Mózg...

— Naprawdę, Ralph?

— Tak. I KadroVac orzekł, że to jest prawidłowe. Nie ma w tym nic złego.

— Nic złego? Dwadzieścia cztery zwolnienia na czterdzieści nazywasz niczym? — Staruszek wstał, wciąż trzymając w ręku ogryzek.

— No cóż, proszę pana, ja też tego nie rozumiem. — Colihan poczuł pot na czole. — Nic już nie wydaje się zadowalać Mózgu. Tak jakby ustanawiał coraz wyższe standardy. Nie wiem, czy nie zwolniłby nawet...

— Kogo? — wykrzyknął Moss — kogo by nie zwolnił?

Jakby piorun uderzył wprost w Colihana. Przełknął z trudem, zanim zdołał odpowiedzieć.

— Każdego, proszę pana. Na przykład mnie!

Twarz Prezesa od razu się rozluźniła.

— Drogi chłopcze, nie jestem tyranem. Przecież wiesz. Wykonuję swoją pracę, i to wszystko.

— Oczywiście, proszę pana.

— No dobrze, chciałbym jedynie, żebyś miał oko na wszystko. To może być oczywiście zbieg okoliczności. Chyba jedyne logiczne wyjaśnienie. — Oczy Prezesa zwęziły się. — A co ty myślisz, Ralph?

— Ja, proszę pana? — zapytał naiwnie Ralph. — Ja nie myślę, proszę pana, ja DZIAŁAM!

— Dobry chłopak! — zachichotał Moss i poklepał Colihana po ramieniu. Chwilowo był usatysfakcjonowany.

*

KadroVac czknął.

Colihan jęknął, biorąc kartę. Była różowa.

Podszedł do „Wrzutu Działania” i wsunął kartę. Słuchając jej furkotu, potrząsnął niewesoło głową.

— Trzydziesta pierwsza — powiedział.

Umieścił w czytniku kolejny kwestionariusz osobowy. Wcisnął przycisk i KadroVac, już rozgrzany, zamrugał, zapiszczał, zarechotał i zachichotał ze zdumiewającą szybkością. Gdy karta wylatywała czknięcie było niemal radosne. Na twarzy Colihana, gdy brał kartę, nie było jednak radości.

Różowa.

— Trzydziesta druga — powiedział.

Kolejna karta była z wydziału Grimswitcha. Podmiot #52098. Numer był znajomy. Colihan zdecydował się sprawdzić dane.

— Sam Gilchrist — stwierdził. — Przecież z nim nie może być nic złego. Sam to istny geniusz!

Wrzut. Mrugnięcie. Pisk. Rechot. Chichot. Czknięcie!

Różowa

— Biedny Sam! — mruknął Colihan.

Wsunął szybko pozostałe kwestionariusze.

Różowa

Różowa

Różowa

Pod koniec dnia Colihan pracował intensywnie tępym ołówkiem. Proste obliczenia zajęły mu piętnaście minut.

— Sześćdziesiąt siedem testów. Dwadzieścia trzy okej. Czterdzieści cztery...

Złapał się za głowę.

— Co ja mam z tym zrobić?

*

Gdy Colihanem wyszedł po raz trzeci w tym tygodniu z gabinetu szefa, Grimswitch podszedł za nim korytarzem.

— No cóż, Colihan — powiedział głupkowato — zostałeś ostatnio ulubieńcem szefa?

— Daj spokój, Grimswitch.

— Było się na dywaniku, co? Humorek nieco się zepsuł? Nie martw się — tłusta łapa Grimswitcha nieprzyjemnie opadła na ramię kadrowca — starzy przyjaciele nie pozwolą ci upaść.

— Zostaw mnie Grimswitch, proszę.

— Lepiej, chłopie, uważaj na tę swoją myślącą maszynę — zachichotał Grimswitch. — Następnym razem może zwolnić ciebie.

Gdy Morgan, szef produkcji, odciągnął gdzieś Grimswitcha, Colihan ucieszył się, ale gdy dotarł do swojego biura, słowa tamtego wciąż go prześladowały. Grimswitch, pomyślał, to tłuste zero, chwalipięta, mędrek.

Dziko pochwycił dzisiejsze kwestionariusze osobowe i beztrosko wrzucił do czytnika.

Grimswitch, ta wsza, pomyślał.

A potem przyszedł mu do głowy pomysł.

Jeśli Grimswitch wciąż jest na plotach u Morgana, to jego sekretarka musi być sama...

Gdyby zadzwonił do niej i poprosił o kwestionariusz Grimswitcha... nie, lepiej gdyby zadzwoniła panna Blanche...

Czemu nie, pomyślał. W końcu jestem szefem Wydziału Kadr. Co prawda jest to nieco poza planem, bo jest on przecież szefem wydziału, ale z drugiej strony, czy to nie jest moja praca?

Colihan włączył interkom i poprosił pannę Blanche.

*

Gdy wkładał kartę Grimswitcha do czytnika KadroVaca, trzęsły mu się ręce.

Maszyna, chociaż rozgrzana całodzienną pracą, badając kartę perforowaną kwestionariusza, wydawała się dłużej piszczeć i chichotać.

W końcu wydała satysfakcjonujące czknięcie i złożyła rezultat w pożądliwe ręce Colihana.

— Aha! — wykrzyknął radośnie kadrowiec.

Podszedł do biurka, napisał szybko notatkę, po czym włożył kartę i notatkę do koperty. Na kopercie napisał adres: „Biuro Prezesa” i wsunął do Wrzutu. Gdy zniknęła, zatarł ręce w radosnym oczekiwaniu.

*

Gdy panna Blanche powiadomiła go, że Prezes Moss pojawił się u niego osobiście, szef Wydziału Kadr przez jakąś minutę gorączkowo porządkował papiery na swoim biurku.

Staruszek wkroczył do pokoju, demonstrując ogromny z-a-p-a-ł, po czym usiadł dziarsko na fotelu Colihana.

— No, bystre oko, Ralph — powiedział. — Bystre oko i lotny umysł. Ten interes potrzebuje takich. Niegłupie posunięcie, ten sprawdzian Grimswitcha. Nigdy nie miej zaufania do faceta poklepującego cię po plecach.

— Próbuję wykonywać swoje obowiązki. — Colihan wyglądał na zadowolonego.

— Rozpoznaj problem — powiedział Moss. — Gwóźdź uderz w główkę. Mój ojciec mawiał: „Drzewa umierają od góry”, Colihan. — Szef pochylił się poufnie. — Mam dla ciebie zadanie, duże zadanie.

— Tak, proszę pana — powiedział pożądliwie Colihan.

— Jeśli Grimswitch to kwaśne jabłko, to może i inni szefowie działów również. Kto to wie? On wie — Moss wskazał palcem KadroVac.

Zbieram kwestionariusze wszystkich szefów działów. Dostaniesz je za kilka dni. Wczytaj je i wykop ich. Znajdź uschnięte drzewo, Colihan! DZIAŁANIE, Colihan!

— DZIAŁANIE! — powtórzył Colihan, a jego twarz poczerwieniała.

Staruszek wstał i podszedł do Mózgu.

— Wspaniała maszyna — powiedział. — Uczciwa. To właśnie w niej lubię.

Gdy Moss ruszył do drzwi, Colihan mógłby przysiąc, że KadroVac mrugnął. Podszedł do maszyny i dotknął palcem dźwigni. Była wyłączona, prawidłowo.

*

Dla Colihana to był bardzo interesujący tydzień.

Morgan, szef produkcji został zwolniony.

Grimswitch przyszedł zobaczyć się z szefem kadr i próbował uderzyć go w nos. Szczęśliwie był zbyt pijany i nie trafił.

Seegrum, operator SpedytoVaca został zwolniony.

Douglas, księgowy, otrzymał pozwolenie na dalszą pracę, ale KadroVac wydał ścisłe zalecenie na wypadek niewdrożenia szybkich usprawnień.

Wilson, najstarszy pracownik w firmie został zwolniony.

W istocie z dwunastu szefów działów General Product siedmiu dostało złowieszczą różową kartę.

Colihan, nigdy więcej nie trapiony jakimikolwiek wątpliwościami, poczuł, że rzeczywiście warto żyć. Bez przerwy się uśmiechał. Jego notatki były szybsze niż kiedykolwiek. Jego obcasy stukały wesoło po korytarzach. Był pełen z-a-p-a-ł-u.

Wtedy wydarzyła się rzecz najbardziej oczywista na świecie, czego Colihan nie przewidział.

Nadszedł jego kwestionariusz.

*

Przepuścił pan już cały stos? — zapytała panna Blanche.

— Ee... zaraz — odpowiedział, spoglądając zmieszany. Wsunął okulary na nos. — Zostało kilka.

— Bo moglibyśmy już skończyć. Pan Moss chciałby mieć to wszystko dzisiaj po południu.

— No i będzie miał. To wszystko, panno Blanche.

Sekretarka wzruszyła ramionami i wyszła. Colihan podszedł do KadroVaca z kwestionariuszem w ręku. Miał numer 630.

— Nie pogrążaj mnie — powiedział do maszyny

Umieścił kartę perforowaną w maszynie i nacisnął przycisk. KadroVac zamrugał, zapiszczał, zarechotał i zachichotał z niemal grzeszną miękkością. Kiedy karta z czknięciem wyleciała z drugiego końca, Colihan wziął ją, zaciskając mocno oczy.

Mechanicznie zbliżył się do wrzutu. Ale gdy chciał wsunąć kartę, jego ręka zawahała się. Zmienił zamiar. Podszedł do biurka i podarł różową kartę na bardzo drobne kawałki.

Interkom zapiszczał.

— Pan Moss do pana — powiedziała sekretarka.

— Colihan!

— Tak, proszę pana?

— Nie działasz wcale niewinnie, Colihan. Twój raport nie jest kompletny. Powinien już być gotowy.

— Tak jest, proszę pana.

— Nie działasz, Colihan. Zwlekasz.

— Nie, proszę pana.

To gdzie jest twoja karta z KadroVaca, Colihan? Co? Gdzie jest?

Colihan zacisnął pięści.

— Jest już prawie gotowa, proszę pana — skłamał. — Właśnie jest przerabiana, proszę pana.

— To pośpiesz się, chłopcze! Pośpiesz się! Czas ucieka! Nie boisz się chyba, co? Colihan?

— Nie, proszę pana.

— No to zróbmy to. Bez ociągania się! Weźmy byka za rogi! Oczekuję tego za godzinę, Colihan, rozumiesz?

— Tak, proszę pana.

Szef się wyłączył. Colihan głośno jęknął.

— I co ja mam zrobić? — powiedział do siebie. Podszedł do Mózgu i pogroził mu bezsilnie pięścią. — Niech cię szlag! — zaklął.

Musiał pomyśleć. Musiał.

To był wysiłek. Szarpnął się w swoim obrotowym fotelu jak ryba na haczyku. Uderzył pięściami w blat biurka. Ruszył przez pokój, targając się za włosy. W końcu, wyczerpany, dał spokój i rzucił się ciężko na biurową kanapę, zdając się na nieuniknione.

Dokładnie tym momencie w jego umyśle, w tym perwersyjnym organie, pojawił się pomysł.

TechnoVac nosił te same niełatwe cechy co jego własna maszyna myśląca. Jego operator, Wilson, najstarszy pracownik General Products, będąc starym miłym safandułą, zawsze chętnie spełniał prośby Colihana. Ale teraz, gdy został wylany w wyniku osobistej czystki Colihana, będzie miał do czynienia z mężczyzną o nazwisku Lockwood. A z Lockwoodem nie współpracowało się tak łatwo.

*

— Niech pan się trzyma z dala od moich akt — powiedział Lockwood.

— Ja tu jestem szefem, panie Lockwood. Niech pan nie zapomina. — Colihan spróbował zagrać wyższym stanowiskiem.

— Ale ja jestem odpowiedzialny za te akta. — Lockwood, krzepki młody mężczyzna, stanął na drodze do szafy z aktami.

— Chcę coś sprawdzić. Potrzebuję rejestr działania mojego Mózgu.

— Ma pan Formularz Zapotrzebowania?

— Nie miałem na to czasu — odpowiedział zgodnie z prawdą Colihan. — Słuchaj kretynie, potrzebuję tego natychmiast.

Twarz Lockwooda stężała jak pomnik na górze Rushmore.

— Bądź człowiekiem, Lockwood — zaczął Colihan, ale od razu zauważył, że przypochlebianie się też nic nie da. — Dobra — powiedział ruszając do drzwi — chciałem ci jedynie pomóc.

Nacisnął klamkę, prawie pewien reakcji Lockwooda.

— Co masz na myśli, mówiąc, że chcesz mi pomóc?

— Nie wiesz? — Colihan odwrócił się do niego. — Robię testy kompetencyjne na KadroVacu. Specjalne testy dla kierowników działów. Na rozkaz pana Mossa.

— Tak?

— Właśnie dotarłem do twoich. Ale pomyślałem, że lepiej będzie sprawdzić, czy Mózg funkcjonuje prawidłowo. Wiesz — dodał poufnym tonem — ta przeklęta maszyna ostatnio wylewała wszystkich.

Kamienna twarz Lockwooda zdawała się nieco topnieć.

— No... — powiedział — jeśli o to chodzi...

— Wiedziałem, że zrozumiesz — odrzekł gładko Colihan.

*

Szef Kadr niecierpliwie porównywał rejestr KadroVaca. Był on dużo bardziej złożony niż rejestry pracowników i zabrał Colihanowi prawie godzinę.

Cały czas obawiał się rozzłoszczonego głosu Prezesa w interkomie. Niepokój bardzo przeszkadzał mu w pracy, ale w końcu skończył. Wsunął do czytnika Mózgu kartę upstrzoną całą galaktyką otworów.

— No to zobaczymy — powiedział ponuro. — Dowiemy się, co gryzie tego potwora.

Wcisnął klawisz.

KadroVac zamrugał.

Minęło kilka minut, zanim w swoich wnętrznościach przetrawił dane. Potem zapiszczał.

Zarechotał.

Zachichotał.

Colihan wstrzymał oddech dopóki nie rozległo się czknięcie.

Pojawiła się karta.

A na karcie: Podmiot #PV8. Spr. mech. 9987. Spr. pam. 9995. Ost. anal. Brak. Oc. bież. 100.

Analiza: Podmiot działa z maksymalną wydajnością. Wyposażony do optymalnego działania. Całkowicie uczciwy i nie wykazujący nieprzychylnego nastawienia, uprzedzeń i sentymentów przy wystawianiu ocen personelowi. Kumulowany wzrost możliwości pamięci. Wzrost zdolności analitycznych.

Czytając, Colihan zbliżał się powoli do „Wrzutu Działania”.

Niemniej — czytał dalej — z uwagi na mechaniczne traktowanie cech ludzkich, obiekt wykazuje niezdolność do brania pod uwagę w kalkulacjach analitycznych czynnika ludzkiego, co skutkuje technicznie poprawnym, ale niehumanistycznym wnioskowaniem.

Rekomendacja: Zwolnić.

Colihan wrzucił różową kartę do szczeliny. W ciągu pół godziny tryby DZIAŁANIA General Products zakończyły swoją pracę i KadroVac mrugnął po raz ostatni.

Przełożył Ireneusz Dybczyński

Ilustracja: autor nieznany




Przypisy tłumacza.

  1. Joe DiMaggio (1914-1999) — Słynny zawodowy gracz w baseball.


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)