home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

Pamiętam, jak w bibliotece przeglądałem świeżo wydaną „Proximę” Borunia i Trepki (miałem wtedy z osiem lat, ale już mnie ciągnęło do SF) i tam były ilustracje. Trafiłem na tę z głowami Temidów: czarne tło, a na nim te głowy. Takie wydały mi się straszne, że chyba ze dwa lata minęły, zanim odważyłem się wypożyczyć. Od tamtej pory kino przyzwyczaiło nas do widoku kosmitów i nie boimy się ich tak od „pierwszego wejrzenia”. Dlatego też generał strzelający z moździerza do kapsuły „obcych” nie wzbudzi naszej sympatii. Opowiadanie ukazało się w Galaxy Magazine, w lutym 1961r.


Keith Laumer

„Na progu”
(Doorstep)


Oparłszy się o służący za biurko kuchenny stół, generał brygady Straut wycelował swoją lornetkę w okno i spojrzał z drugiego piętra budynku gospodarczego na pękaty obiekt spoczywający w przechyle na skraju zagajnika. Chwilę obserwował sylwetki kręcące się wokół szarej bryły, po czym postukał w widełki stojącego pod ręką telefonu polowego.

— I co tam, majorze?

— Panie generale, od czasu, gdy rano to pudło...

— Bill, wiem wszystko o tym pudle. Waszyngton też już wie. Pytam, co masz nowego?

— Nic, o czym należałoby zameldować, panie generale. Badają to cztery zespoły, ale wciąż się opiera jak diabli.

— I wciąż słychać ze środka te dźwięki?

— Z przerwami, panie generale.

Daję wam jeszcze godzinę, majorze. Rozłupcie to.

Generał rzucił słuchawkę na widełki i w zamyśleniu zdarł celofan z cygara. Gdy o dziewiątej czterdzieści jeden policja stanowa go powiadomiła, zadziałał błyskawicznie. Do północy miał już swoich ludzi na miejscu, cywilów ewakuowanych, a wstępny raport w drodze do Waszyngtonu. O drugiej trzydzieści sześć znaleziono czterocalowy sześcian leżący na ziemi piętnaście stóp od dużego obiektu... pocisku, kapsuły, bomby... czymkolwiek to było. A teraz... kilka godzin później... nic więcej.

Zadzwonił telefon. Straut podniósł słuchawkę.

— Panie generale, znaleźliśmy cieńsze miejsce na górnej powierzchni. Jak na razie możemy jedynie powiedzieć, że grubość ściany w tym miejscu zmniejsza się.

— W porządku, Bill, trzymajcie się tego.

To już było lepiej. Bo jeśli generał brygady Straut poradzi sobie z tym problemem, zanim Waszyngton zorientuje się, jak duża jest ta sprawa... No cóż, dość się już naczekał na tę drugą gwiazdkę. To była szansa... i zrobi wszystko, by jej nie zmarnować.


Spojrzał na to coś po drugiej stronie pola, częściowo schowane wśród drzew, spłaszczone, obłe, bezkształtne. Może powinien tam pójść i przyjrzeć się temu osobiście. Może dojrzy coś, co innym umknęło. Tyle że to może w każdej chwili wybuchnąć i posłać ich wszystkich do królestwa niebieskiego. No to co, do diabła, swoją gwiazdkę zdobył w Normandii, bo miał jaja. I wciąż je ma.

Postukał w widełki.

— Bill, schodzę na dół — oznajmił majorowi. Odruchowo zapiął pas z pistoletem. Wobec bomby wielkości domu był bezużyteczny, ale jego ciężar poprawiał samopoczucie.

Jeep, kołysząc się na bruzdach świeżo zaoranego pola, podjechał do obiektu. Z bliska rzecz wydawała się jeszcze większa. Dostrzegł ledwo widoczną linię biegnącą dookoła niej na granicy ściany i górnej powierzchni. Major Greer nie wspominał o tym. Linia była całkiem wyraźna; w rzeczywistości było to coś więcej niż tylko pęknięcie.

Z trzaskiem, jak uderzenie piłki bejsbolowej o rękawicę chwytającego, rysa rozwarła się, górna połowa odskoczyła, zrzucając ludzi... w niewiarygodny sposób to coś, wibrując, stanęło otworem jak podniesiony nagle dach domu. Kierowca wcisnął gaz do dechy. Rozległy się krzyki i przeraźliwy zgrzyt przyprawiający o ból zębów. Ludzie uciekali do tyłu, dwóch niosło trzeciego.

Major Greer wychynął zza obiektu, rozejrzał się i ruszył biegiem w kierunku generała Strauta.

— ... żołnierz zabity. Uderzyło go; nie spodziewaliśmy się...

Straut wyskoczył z wozu w pobliżu żołnierzy, którzy zatrzymali się, spoglądając do tyłu. Spód otwartej pokrywy opalizował czarno. Zgrzytliwy dźwięk rozchodził się cicho po polu. Greer dobiegł zdyszany.

— Co się stało? — rzucił Straut.

— Oglądałem... to cieńsze miejsce. Zobaczyłem jedynie, że... że to się podnosi pode mną. Spadłem. Tate był po drugiej stronie. Utrzymał się, a to rąbnęło nim o drzewo. Czaszka...

— A skąd, do diabła, ten zgrzyt?

— To jest ten dźwięk, panie generale, który przedtem słychać było ze środka. Tam coś jest, żywego...

— Dobrze, majorze, niech się pan weźmie w garść. Nie jesteśmy bezradni. Ustawcie wozy na pozycjach. Wkrótce dotrą czołgi.

Straut spojrzał na stojących dookoła żołnierzy. Pokaże im, co to znaczy dowódca.

— Żołnierze, trzymajcie się z dala — powiedział. Pociągnął spokojnie z cygara i pomaszerował w kierunku sterczącego obiektu. Hałas nagle ucichł – co za ulga. W powietrzu czuć było dziwny delikatny zapach, jakby chlor... wodorosty... albo jod.

Wokół obiektu nie było żadnych śladów. Najwyraźniej spadł dokładnie tam, gdzie teraz leżał. Był również ciężki... miękka ziemia wzbiła się wokół niego, tworząc wał wysoki na stopę.

Straut usłyszał za sobą wołanie. Obrócił się. Żołnierze coś wskazywali; jeep ruszył ku niemu, zataczając się, koła buksowały. Spojrzał do góry. Nad krawędzią szarej ściany, sześć stóp nad jego głową, kiwała się niezdecydowanie wielka czerwonawa kończyna, coś jak szczypce kraba.

Straut wyrwał swoją czterdziestkę piątkę z kabury, odbezpieczył i strzelił. Rozprysnęła się jakaś maź, a kleszcze schowały się. Znów rozległ się złowrogi zgrzyt, zagłuszony po chwili rykiem silnika, gdy jeep zatrzymał się, ryjąc w błocie.

Straut schylił się, podniósł liść z przywartym do niego drgającym strzępem i wskoczył do wozu. Jeep ruszył do przodu, poczuli uderzenie, zawirowali i...


— Miał szczęście, że grunt był miękki — doszedł go czyjś głos. Ktoś inny zapytał: — A co z kierowcą?

Cisza. Straut otworzył oczy.

— Co to było...?

Patrzył na niego jakiś obcy, na oko trzydziestopięcioletni, zwyczajnie wyglądający facet.

— Spokojnie, panie generale. Rąbnął pan solidnie. Ale wszystko jest w porządku. Jestem profesor Lieberman z uniwersytetu.

— A kierowca? — spytał z wysiłkiem Straut.

— Zginął, gdy jeep się wywrócił.

— Jeep... wywrócił się?

— Ten stwór smagnął kończyną przypominającą żądło skorpiona. Uderzył w jeepa i wywrócił go. Pana wyrzuciło w bok, a kierowca wyskoczył i wóz przetoczył się po nim.

Straut uniósł się z trudem.

— Gdzie jest Greer?

— Jestem tu, panie generale. — Major Greer zrobił krok do przodu i stanął z oczekiwaniem.

— Są już te czołgi?

— Nie, panie generale. Dzwonił generał Margrave, coś ich wstrzymuje. Jakiś problem z ochroną materiału naukowego przed zniszczeniem. Sprowadziłem z bazy moździerze.

Straut dźwignął się na nogi. Nieznajomy chwycił go za ramię.

— Nie powinien pan wstawać, generale.

— A kto mi, do diabła, chce zabronić? Greer ustaw te moździerze między swoimi wozami.

Zadzwonił telefon. Straut chwycił słuchawkę.

— Generał Straut.

— Straut, tu generał Margrave. Cieszę się, że jest pan znów na nogach. Przyjedzie tam kilku naukowców z Uniwersytetu Stanowego. Niech pan z nimi współpracuje. Musi pan utrzymać stan rzeczy, dopóki nie znajdę kogoś innego...

— Kogoś innego? Nic mi nie jest. Generale Margrave, sytuacja jest pod całkowitą kontrolą...

— Czyżby? Zrozumiałem, że poniósł pan dalsze straty w ludziach. Gdzie się podział pana potencjał obronny?

— To był wypadek, panie generale. Jeep...

— Później ustalimy przebieg wypadków. Sprawa, w której dzwonię, jest teraz dużo ważniejsza. Sekcja szyfrów zrobiła pewien postęp w sprawie tej waszej kapsuły. Ona nadaje pewien sygnał.

— Jaki sygnał?

— Połowa tej wiadomości, jakieś dwadzieścia sekund, powtarza się... i jest po angielsku. Jeden z radiowców to zidentyfikował jako fragment nagrania bieżącego programu radiowego. Reszta to bełkot. Wciąż nad tym pracują.

— Co takiego?

— Bryant uważa, że obie części wiadomości są ze sobą jakoś powiązane. Ja sam nie mam zdania. Sądzę, że jest w tym jakieś zagrożenie.

— Zgadzam się z panem, panie generale. Jakieś ultimatum.

— Dobrze. Niech pan od teraz trzyma ludzi z daleka. Nie chcę więcej żadnych wypadków.


Odkładając słuchawkę, Straut przeklął swoje szczęście. Margrave był gotów go odsunąć; teraz, gdy już zastosował wszystkie środki ostrożności. Musiał szybko coś zrobić, zanim okazja awansu wyślizgnie mu się z rąk.

Spojrzał na majora Greera.

— Zneutralizuję to coś raz i na zawsze. Nie będzie więcej ofiar.

Lieberman wstał.

— Generale, muszę zaprotestować przeciw jakimkolwiek atakom na obiekt...

— Ja tu dowodzę, panie profesorze — Straut obrócił się do niego. — Nie wiem, kto pana tu przysłał ani po co... ale to ja decyduję. Powstrzymam tego zabójcę, zanim wydostanie się ze swego gniazda i być może zagrozi wsi po tamtej stronie lasu. Tam jest cztery tysiące cywili. A moim obowiązkiem jest ich chronić.

Strout skinął głową na Greera i wyszedł z pomieszczenia.

— Generale Straut, to stworzenie nie wykazało żadnej agresji... — przekonywał Lieberman, idąc za nim.

— A te dwa trupy?

— Mógł pan ich trzymać z daleka.

— O, więc to moja wina, tak? — Straut spojrzał na Liebermana z zimną furią. Ten cywil wcisnął się tutaj i miał piekielną czelność oskarżać jego, generała brygady Strauta, o spowodowanie śmierci własnych żołnierzy. Gdyby był w mundurze, to w pięć minut...

— Nie czuje się pan dobrze, generale? Ten upadek...

— Niech pan mi zejdzie z drogi, profesorze — powiedział Straut. Odwrócił się i poszedł na dół. Ta wpadka mogła zrujnować mu karierę. A ten jajogłowy wsadzał nos...

Z Greerem u boku ruszył na skraj pola.

— W porządku majorze, niech pan otworzy ogień z pięćdziesiątki.

Greer wydał rozkaz i broń zagrzechotała. Rozszedł się zapach prochu i niebieskawa mgiełka dymu... tak było już lepiej. On tu dowodził.

— Panie generale — do Strauta zbliżył się Lieberman — apeluję do pana w imieniu nauki. Niech pan trochę zaczeka, chociaż do czasu, aż się dowiemy, co jest w tej wiadomości.

— Niech pan zejdzie z linii ognia, profesorze. — Straut odwrócił się tyłem do cywila, podniósł lornetkę, obserwując efekt ostrzału z działka bezodrzutowego. Rozległo się głośne cmoknięcie rozprężającego się powietrza, a potem grzmot wybuchającego pocisku. Straut ujrzał, jak szara masa podskakuje, kołysząc podniesioną pokrywą. Uniósł się kurz. I to był cały efekt.

— Kontynuuj ostrzał, Greer — rzucił Straut, niemal triumfalnie. Rzecz była odporna na ostrzał artyleryjski; kto teraz powie, że nie jest zagrożeniem?

— A co z moździerzami, panie generale? — zapytał Greer. — Możemy walnąć kilka salw wprost do środka.

— W porządku, spróbujcie, zanim opadnie pokrywa.

A co potem, pomyślał. Nie miał pojęcia.


Moździerz odpalił z głuchym łomotem. Straut obserwował w napięciu. Pięć sekund później obiekt eksplodował pióropuszem jasnoróżowych strzępów. Pokrywa zakołysała się, różowawa ciecz spłynęła po jej opalizującej powierzchni. Drugi wybuch, trzeci. Wielki fragment groźnego pazura zawisł na gałęzi drzewa sto stóp od kapsuły.

Straut chwycił megafon.

— Wstrzymać ogień!

Lieberman z przerażeniem przypatrywał się rzezi.

Zadzwonił telefon. Straut podniósł słuchawkę.

— Generał Straut — powiedział. Jego głos brzmiał zdecydowanie. Położył kres zagrożeniu.

— Straut, rozszyfrowaliśmy wiadomość — powiedział z podnieceniem generał Margrave. — To najbardziej popieprzona rzecz, jaką...

Straut chciał przerwać, by oznajmić swoje zwycięstwo, ale Margrave mówił dalej.

— ... jakaś dziwna logika, ale były w tym pewne analogie. W każdym razie, zapewniam, że tłumaczenie jest poprawne. Mam tutaj treść po angielsku...

Straut wysłuchał. Potem ostrożnie odwiesił słuchawkę.

Lieberman wpatrywał się w niego.

— I co w tym było?

Straut odchrząknął. Odwrócił się i zanim odpowiedział, przez dłuższą chwilę spoglądał na Liebermana.

— Przesłanie brzmiało: „Zaopiekujcie się, proszę, moją małą córeczką”.

Przełożył Ireneusz Dybczyński

Ilustracja: Ritter


Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)