„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
Jakieś dwa miliardy lat temu dwie galaktyki zderzyły się, a właściwie przeszły przez siebie. Kilkaset milionów lat w tę lub w tamtą stronę nie ma tu znaczenia, gdyż przynajmniej tyle czasu trwało przejście. Mniej więcej wtedy też – uważa się, że z jakimś dziesięcioprocentowym błędem – praktycznie wszystkie słońca obu tych galaktyk weszły w posiadanie planet.
Jest wiele przesłanek ku temu, by wierzyć, że nieprzypadkowo tak wiele planet pojawiło się w czasie tego międzygalaktycznego przejścia1. Chociaż są też szkoły twierdzące, że to był czysty przypadek i że wszystkie słońca miewają planety w tak naturalny i nieunikniony sposób, w jaki koty mają kocięta.
Tak czy inaczej, zapisy aryzyjskie są zgodne w tym punkcie, że przed Zderzeniem w obu galaktykach nigdy nie było więcej niż trzy układy planetarne, a przez większość czasu tylko jeden. Tak więc, kiedy słońce planety, na której rozwinęła się ich rasa, zestarzało się i ostygło, Aryzjanie, by ocalić swoją cywilizację, musieli, walcząc z czasem, pokonać problemy techniczne związane z przesunięciem całej planety na orbitę młodszego słońca.
Gdy Eddorianie zostali zmuszeni do przeniesienia się na nową płaszczyznę egzystencji, nic materialnego nie zostało zniszczone i ich zapisy historyczne również pozostały dostępne. Te zapisy – folie, taśmy i platynowe płyty, wiecznotrwałe, odporne nawet na toksyczną atmosferę Eddoru – są zgodne pod tym względem z aryzyjskimi. Bezpośrednio przed Zderzeniem był jeden, tylko jeden system planetarny w Drugiej Galaktyce i aż do pojawienia się Eddorian, Druga Galaktyka była całkowicie pozbawiona inteligentnego życia.
Tak więc przez miliony milionów lat obie rasy, każda jako jedyne inteligentne życie w swojej galaktyce a być może też w całym swoim wszechświecie, pozostawały w całkowitej niewiedzy o sobie nawzajem. W chwili Zderzenia obie rasy były już niezmiernie stare. A jedyne podobieństwo między nimi wynikało z mocy posiadanej przez ich umysły.
Ponieważ Aryzja, pod względem budowy, atmosfery i klimatu, była planetą ziemiopodobną, Aryzjanie byli zdecydowanie humanoidalni. Eddorianie przeciwnie. Eddor był i jest wielki i masywny; jego morza wypełnia trująca, mulista ciecz, a atmosfera jest cuchnącą, żrącą mgłą. Eddor był i jest wyjątkowy; tak różny od wszystkich światów w obu galaktykach, że jego istnienia nie można było wytłumaczyć, dopóki sami Eddorianie nie wyjawili, że w ogóle nie pochodzi ze zwykłej czasoprzestrzeni, ale został przeniesiony do naszego wszechświata z innego, całkiem obcego i krańcowo odmiennego.
Tak jak różniły się planety, tak też różnili się ich mieszkańcy. Aryzjanie dochodzili do swojej Cywilizacji poprzez normalne etapy rozwoju; od dzikich i barbarzyńskich kultur, poprzez epoki kamienia, brązu, żelaza, stali i elektryczności. To że wszystkie inne, późniejsze, cywilizacje przeszły tę samą drogę rozwoju, wynika prawdopodobnie z tego, że życie posiane w wymieszanych galaktykach, po ostygnięciu planet, pochodziło od Aryzjan, a nie od Eddorian. Eddorskie zarodniki, chociaż bez wątpliwości obecne, musiały być zbyt obce dla któregokolwiek z tych środowisk – pomimo ich szerokiego zróżnicowania – by się rozwinąć i przetrwać w sposób naturalny w zwykłej czasoprzestrzeni.
Aryzjanie – zwłaszcza po tym, gdy energia jądrowa uwolniła ich od pracy fizycznej – poświęcali się coraz bardziej badaniom nieograniczonych możliwości umysłu.
Nawet przed Zderzeniem Aryzjanie nie potrzebowali statków kosmicznych ani teleskopów. Samymi siłami umysłu obserwowali soczewkowate zgrupowanie gwiazd, które dużo później telluryjscy2 astronomowie nazwali mgławicą Lundmarka3, zmierzające ku ich galaktyce. Obserwowali uważnie, dokładnie i z dużym entuzjazmem, zjawisko matematycznie nieprawdopodobne, gdyż szansa na bezpośrednie spotkanie dwóch galaktyk, zderzenie się na wspólnej płaszczyźnie równikowej i przejście przez siebie jest tak znikomo mała, że praktycznie nie różni się od zera.
Obserwowali narodziny niezliczonych planet, zapisywali szczegółowo w swoich doskonałych pamięciach każdy detal tego, co się wydarzyło, w nadziei, że w ciągu stuleci, oni lub ich potomkowie, zdołają rozwinąć symbolikę i metodologię nadającą się do wyjaśnienia tego niezwykłego zjawiska. Beztroskie, skoncentrowane na zadaniach, umysły Aryzjan buszowały w przestrzeni, dopóki jeden z nich nie natknął się na Eddorian.
* * * * *
Eddorianin, jeśli nie przybrał formy człowieka, pod żadnym względem go nie przypominał. Nie można też powiedzieć, że był amebokształtny, jako że określenie takie implikuje plastyczność w formie i brak organizacji. Eddorianie byli zarówno wszechstronni, jak i zróżnicowani. W zależności od potrzeb, zmieniali nie tylko kształt, ale również teksturę. W zależności od potrzeb, kiedy tylko i gdzie tylko potrzebowali, wykształcali – wysuwali – kończyny; kończyny dopasowane dokładnie do aktualnego zadania. Jeśli potrzebne były silne, to były silne, jeśli delikatne, były delikatne. Małe lub duże, sztywne lub elastyczne, pojedyncze lub rozgałęzione – bez znaczenia. Pręty czy kable, palce czy stopy, igły czy młotki – z taką samą łatwością. Wystarczy pomyśleć i ciało dopasowuje się do wykonywanej pracy.
Eddorianie byli aseksualni, bezpłciowi w stopniu nieporównywalnym z żadną telluryjską formą życia wyższą od drożdży. Nie byli bynajmniej obojnaczy czy androginiczni, ani też partenogenetyczni. Byli całkowicie aseksualni. Byli także, jeśli nie brać pod uwagę śmierci w wyniku gwałtownych wydarzeń, całkowicie i w każdym znaczeniu nieśmiertelni. Każdy Eddorianin, gdy jego umysł, po życiu trwającym miliony lat, osiągnął stan nasycenia, dzielił się po prostu na dwa staro-nowe istnienia. Nowe według pojemności i wigoru, a stare według możliwości i mocy, ponieważ każde z dwojga „dzieci” posiadało całkowitą wiedzę i pamięć swojego „rodzica”.
Jeśli trudno opisać słowami fizyczne cechy Eddorian, to opisanie – czy przedstawienie w jakiejkolwiek symbolice Cywilizacji – umysłu Eddorianina jest całkowicie niemożliwe. Eddorianie byli nietolerancyjni, despotyczni, drapieżni, nienasyceni, zimni, niewrażliwi i brutalni. Byli gorliwi, pojętni, wytrwali, analityczni i wydajni. Nie ujawniali śladów żadnych pozytywnych emocji czy uczuć spotykanych wśród ras należących do Cywilizacji. Żaden Eddorianin nigdy nie wykazał się niczym chociaż z daleka przypominającym poczucie humoru.
Eddorianie w zasadzie nie byli żądni krwi. Nie kochali jej rozlewu z jakichś swoich słodkich powodów, niemniej ich awersja do tego nie była wcale większa od upodobania. Każde zabójstwo, które przybliżało lub mogło ich przybliżyć do celu było akceptowalne. Rezygnowali z bezużytecznej rzezi nie dlatego, że to była rzeź, ale dlatego że była bezużyteczna, a co za tym idzie mało wydajna.
I, w przeciwieństwie do mnóstwa celów stawianych sobie przez różne jednostki różnych ras Cywilizacji, każdy Eddorianin miał tylko jeden cel: władzę. Władzę! WŁADZĘ!!
Ponieważ Eddor był początkowo zasiedlony przez wiele ras, być może tak podobnych do siebie, jak różne rasy ludzkie na Ziemi, jest zrozumiałe, że wczesna historia planety – gdy była ona jeszcze wciąż w swoim macierzystym wszechświecie – była jedną niekończącą się wojną. A ponieważ wojna była zawsze i prawdopodobnie będzie zawsze mocno związana z postępem technicznym, rasa znana obecnie jako „Eddorianie” zaczęła dominować technicznie. Wszystkie inne rasy zniknęły. To samo spotkało pozostałe formy życia, bez względu na to jak prymitywne, które miały kontakt z władcami planety.
A kiedy rasowi przeciwnicy zostali zlikwidowani, a żądza władzy wciąż pozostawała niezaspokojona, Eddorianie zaczęli walczyć między sobą; prowadzić wojny przy użyciu maszyn zniszczenia, przed którymi mogła ochronić jedynie fantastycznie gruba warstwa skał planetarnych.
W końcu, stosunkowo niezbyt liczna grupa tych, którzy przeżyli, nie będąc w stanie się pozabijać lub zniewolić, zawarła pewnego rodzaju pokój. Ponieważ ich własny wszechświat był praktycznie pozbawiony systemów planetarnych, postanowili przenosić swoją planetę z jednego wszechświata do drugiego, aż znajdą taki, gdzie będzie wiele planet i każdy z nich będzie mógł stać się jedynym władcą coraz większej liczby światów. Plan był wart wysiłku, obiecujący nawet dla najbardziej żądnych władzy Eddorian. Wówczas, po raz pierwszy w swojej niesamowicie długiej historii fanatycznego braku współpracy, Eddorianie zdecydowali się połączyć zasoby swoich umysłów i pracować wspólnie.
Utworzona została swego rodzaju unia; niezupełnie pokojowo, ale też bez zabójczych zmagań. Eddorianie wiedzieli, że demokracja, ze względu na swoją naturę, jest nieefektywna, więc demokratyczny rząd nie wchodził w grę. Efektywny rząd z konieczności musi być autorytarny. Wszyscy nie byli ani dokładnie tacy sami, ani nie mieli takich samych możliwości. Perfekcyjna identyczność dwóch takich złożonych struktur jest w rzeczywistości niemożliwa, a każda różnica, nawet minimalna, w takim społeczeństwie stanowiła podstawę do podziałów społecznych.
W ten sposób jeden z nich, nieznacznie silniejszy i trochę brutalniejszy niż reszta, został Suprematorem – Jego Ultymatywną Wysokością – a grupa około tuzina innych, tylko nieskończenie minimalnie słabszych, utworzyła jego Radę; gabinet, który później stał się znany jako Wewnętrzny Krąg. Stan tego gabinetu zmieniał się trochę w ciągu wieków; zwiększając się o jednego, gdy któryś z członków się rozdzielił lub zmniejszając o jednego, gdy któryś z zazdrosnych towarzyszy lub zawistnych podwładnych zdołał dokonać udanego zabójstwa.
A więc w końcu Eddorianie zaczęli działać razem, dzięki czemu powstały, między innymi, tunele podprzestrzenne i w pełni nieinercyjny napęd – napęd, który miliony lat później skonstruował dla Cywilizacji Aryzjanin działający pod imieniem Bergenholm. Innym efektem tej współpracy, do którego doszło wkrótce po zderzeniu się galaktyk, było pojawienie się planety Eddor w naszym wszechświecie.
— Teraz powinienem zdecydować czy mamy założyć w tym wszechświecie stałą siedzibę, czy szukać dalej — oznajmił ostrym tonem Supremator swojej Radzie. — Z jednej strony minie sporo czasu, zanim te planety ostygną. Jeszcze więcej, zanim życie rozwinie się na tyle, by utworzyć część planowanego imperium i zająć nas w większym stopniu. Z drugiej strony spędziliśmy miliony lat na przeszukiwaniu milionów wszechświatów i nigdzie nie znaleźliśmy takiej obfitości planet, jakie wkrótce, według wszelkiego prawdopodobieństwa, pojawią się w tych dwóch galaktykach. Pewną zaletę stanowi również to, że te planety nie są jeszcze zaludnione. Gdy życie zacznie się rozwijać, będziemy mogli je kształtować, jak nam się spodoba. Krongenes, mamy jakieś dane na temat możliwości znalezienia planet w innych wszechświatach?
Określenie „Krongenes” nie było imieniem w naszym rozumieniu. Było czymś więcej niż imię. Było kluczem – myślowym skrótem – skondensowanym, skróconym kodem istnienia, osobowości tego szczególnego Eddorianina.
— Nic obiecującego, Wasza Ultymatywna Wysokość — odpowiedział bez namysłu Krongenes. — Żaden ze wszechświatów w zasięgu moich instrumentów nie zawiera więcej niż drobną część niezamieszkałych światów już istniejących tutaj.
— W porządku. Jeśli ktoś z was widzi jakieś istotne przeszkody w ustanowieniu naszego imperium w tym wszechświecie, to proszę o przedstawienie ich teraz.
Nie było obiekcji, gdyż żaden z potworów nie wiedział o istnieniu Aryzji i Aryzjan. Zresztą, gdyby nawet wiedzieli, to jest wielce nieprawdopodobne, żeby to spowodowało jakieś obiekcje. Po pierwsze, dlatego że żadnemu Eddorianinowi, poczynając od Suprematora, nie przyszłoby do głowy ani nigdy by tego nie przyznał, że jakakolwiek rasa, gdziekolwiek, w jakiejkolwiek sytuacji osiągnęła lub mogłaby osiągnąć poziom Eddorian w jakiejkolwiek dziedzinie. A po drugie, dlatego że – jak to bywa we wszystkich dyktaturach – sprzeczanie się z Suprematorem nie skutkowało przedłużeniem życia.
— Dobrze. W takim razie teraz... Zaraz! Ta myśl nie pochodzi od nikogo z nas! Kim jesteś, obcy, że ośmielasz się wdzierać na posiedzenie Wewnętrznego Kręgu?
— Nazywam się Enphilistor, młodszy badacz z planety Aryzja. — To imię również było symboliczne. Młody Aryzjanin nie był jeszcze Strażnikiem, jakim on i wielu jego kolegów miało wkrótce się stać, gdyż przed pojawieniem się Eddoru, Aryzja nie potrzebowała Strażników. — Wcale się nie wdzieram, z czego musisz sobie zdawać sprawę. Nie dotykałem żadnego z waszych umysłów, nie odczytywałem żadnej z waszych myśli. Czekałem, aż zauważycie moją obecność i będziemy mogli się poznać. W istocie to ciekawe wydarzenie, gdyż zawsze uważaliśmy, że jesteśmy jedyną zaawansowaną formą życia w tym wszechświecie...
— Milcz, robaku, w obecności Pana. Posadź swój statek i poddaj się, a pozwolimy twojej planecie nam służyć. Odmówisz lub tylko się zawahasz i każdy członek twojej rasy umrze.
— Robaku? Panowie? Posadź swój statek? — Myśli młodego Aryzjanina wyrażały czystą ciekawość, bez objawów strachu, obawy czy onieśmielenia. — Poddać się? Służyć wam? Wydaje mi się, że odbieram wasze myśli bez wieloznaczności, ale ich znaczenie jest całkowicie...
— Zwracaj się do mnie przez „Wasza Ultymatywna Wysokość” — zimno pouczył go Supremator. — Natychmiast ląduj albo umrzesz. To jest ostatnie ostrzeżenie.
— Wasza Ultymatywna Wysokość? Oczywiście, jeśli taka jest forma zwyczajowa. Ale jeśli chodzi o lądowanie, a także ostrzeżenie i umieranie, nie sądzicie chyba, że jestem tu obecny ciałem? Czyżbyście byli tak nienormalni, by uwierzyć, że możecie zabić mnie lub kogokolwiek z Aryzjan? Bardzo zabawna, nadzwyczajna psychika!
— W takim razie umieraj robaku — warknął Supremator i wysłał mentalne uderzenie, którego energia wystarczała, by zabić każde żywe stworzenie.
Enphilistor odparł złośliwy atak bez widocznego wysiłku. Jego zachowanie nie zmieniło się ani nie podjął akcji odwetowej.
Eddorianin wysłał w jego kierunku sondę analityczną, ale ta, ku jego zdziwieniu, nie była w stanie wyśledzić myśli Aryzjanina. Tymczasem Enphilistor, nie przerywając obserwacji rozsierdzonych Eddorian, wysłał cichą myśl, tak jakby kontaktował się z kimś u swego boku: — Proszę o kontakt z jednym lub kilkoma Starszymi. Natknąłem się na sytuację przekraczającą moje kompetencje.
— Jesteśmy Starszymi Aryzji w Zespoleniu — umysły Eddorian wypełnił niski, dudniący pseudo-głos, wspierany trójwymiarową wizją starego, białobrodego humanoida. — Od dawna wizualizowaliśmy wasze przybycie. Dawno temu podjęliśmy również decyzję, co z wami zrobić. Zapomnicie o tym incydencie. Przez kolejne przyszłe eony żaden Eddorianin nie będzie świadomy naszego istnienia.
Zespolenie Starszych podjęło działania, zanim jeszcze ta myśl została wysłana. Eddorianie zapomnieli całkowicie o wydarzeniu. Żaden z nich nie zatrzymał w swojej świadomości wiedzy, że nie są jedynym inteligentnym życiem we wszechświecie.
* * * * *
Tymczasem w odległej Aryzji wszyscy Aryzjanie połączyli swoje umysły w celu przeanalizowania sytuacji.
— Dlaczego, po prostu, ich nie zabić? — zapytał Enphilistor. — Oczywiście, byłby to obrzydliwie drastyczny krok, prawie niemożliwy do wykonania, ale nawet ja mogę sobie wyobrazić... — urwał przytłoczony własnymi myślami.
— To co jesteś w stanie dostrzec, młodzieńcze, jest jedynie małym fragmentem całości. Nie próbowaliśmy ich zabić, ponieważ nie udałoby nam się tego dokonać. I bynajmniej nie z powodu wrażliwości, jak sugerujesz, ale z powodu czystej niemożliwości. Eddoriańska wola życia jest czymś dalekim poza twoje obecne rozumienie. A nieudana próba uniemożliwiłaby modyfikację ich pamięci, podczas gdy my potrzebujemy czasu... dużo czasu — Zespolenie Starszych urwało, zastanawiając się przez chwilę, po czym zwróciło się do wszystkich.
— My, Starsi Myśliciele, nie dzieliliśmy się z wami naszymi wizualizacjami Wieloświata, ponieważ zanim pojawili się Eddorianie istniała możliwość, że nasze przewidywania są błędne. Teraz jednak nie ma już wątpliwości. Cywilizacja, rozwijająca się pokojowo wśród tych wszystkich tworzących się planet obu galaktyk, już nie powstanie. Żeby umożliwić jej rozwój, będziemy musieli poświęcić znacznie więcej czasu i będzie to dużo trudniejsze.
— Umysły Eddorian mają w sobie ogromny uśpiony potencjał. Gdyby teraz o nas wiedzieli, jest praktycznie pewne, że wytworzyliby broń i urządzenia, przy pomocy których zniweczyliby wszelkie nasze wysiłki. Wyrzuciliby nas stąd, z naszej własnej czasoprzestrzeni. Potrzebujemy więc czasu... a mając czas osiągniemy sukces. W Cywilizacji pojawią się lensy4... oraz istoty godne do ich noszenia. Ponieważ my, Aryzjanie, mimo ogromnych wysiłków włożonych w rozwój naszej rasy – chociaż nie jest to jeszcze całkiem pewne, ale prawdopodobieństwo jest znaczne – sami nigdy nie damy rady pokonać Eddorian. Nasi potomkowie będą musieli, z jakichś istot wyewoluowanych na którejś z planet, wyhodować całkiem nową rasę – rasę dużo bardziej zdolną od nas – która zastąpi nas na straży Cywilizacji.
* * * * *
Minęły wieki. Tysiąclecia. Kosmiczne i geologiczne ery. Planety ostygły i ustabilizowały się. Życie powstało, wzrastało i rozwijało się. A w miarę jak ewoluowało, diametralnie odmienne, subtelne działania Aryzji i Eddoru kształtowały jego charakter.
Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.
These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.