„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
Jeden z najnowszych i najlepszych okrętów patrolowych Unii Trójplanetarnej, ciężki krążownik „Chicago” z Północnoamerykańskiej Eskadry Floty Telluryjskiej, monotonnie przemieszczał się przez międzyplanetarną pustkę. Od pięciu tygodni patrolował przydzielony mu obszar kosmosu. W przyszłym tygodniu miał zameldować się w mieście, którego nazwę nosił na burcie, aby zmęczona kosmosem załoga, zmęczona długą „wycieczką” w cudownie surowych głębinach bezgranicznej pustki, mogła wykorzystać swój dwutygodniowy planetarny urlop wypoczynkowy.
Okręt wykonywał rutynowe prace – katalogowanie meteorytów, wraków i innych przeszkód nawigacyjnych, ciągła obserwacja statków rozkładowych i tym podobne – ale przede wszystkim był to okręt wojenny, potężna maszyna zniszczenia polująca na nielegalne pojazdy różnych sił czy planet będących nie tylko w opozycji do Unii Trójplanetarnej, ale również ewidentnie próbujących ją zniszczyć; starających się wepchnąć Trzy Planety z powrotem w przerażającą epokę rozlewu krwi i zniszczenia, z której się tak niedawno wydobyły. Każdy statek w zasięgu detektorów był reprezentowany przez dwa jasne, wolno poruszające się punkty świetlne. Pierwszy na dużym ekranie mikrometrycznym, a drugi w „tanku”, ogromnym, trójwymiarowym, precyzyjnie odtworzonym modelu całego układu słonecznego.
Na tablicy kontrolnej zapaliło się intensywnie jasne czerwone światło i z furią rozdzwonił się dzwonek, sygnalizując alarm dla sektora. Jednocześnie głośniki nadały wiadomość wysłaną przez statek w niebezpieczeństwie.
— Alarm dla sektora! N.A.T. „Hyperion” zagazowany V dwa. Pobliska przestrzeń pusta, ale... — reszta wiadomości utonęła w szumach i trzaskach nic nie znaczącego hałasu, regularne sygnały dzwonka przeszły w okropny jazgot, a oba punkty świetlne oznaczające położenie liniowca rozpłynęły się w przypadkowych błyskach jakiejś potężnej interferencji. Obserwatorzy, nawigatorzy i oficerowie wachtowi siedzieli osłupiali. Nawet kapitan w swoim ekranowanym, zamkniętym i zabezpieczonym przed wszelkimi atakami stanowisku dowodzenia, oniemiał. Żaden statek ani nic innego nie mogło być na tyle blisko, żeby oślepić ich interferencją o tak dużej mocy. A jednak to się stało.
— Maksymalne przyspieszenie, kurs prosto na ostatnią pozycję „Hyperiona” — wydał rozkaz kapitan, a następnie, unikając szerokopasmowej blokady interferencyjnej, wysłał spójną wiązką zwięzły raport do Kwatery Głównej. Prawie natychmiast rozdzwoniły się alarmy na wszystkich statkach w całym sektorze, rozkazując im, bez względu na trasę i tonaż, skoncentrować się na punkcie przestrzeni, w którym był ostatnio widziany pechowy liniowiec.
Godzina po godzinie wielka kula leciała z maksymalnym przyspieszeniem, kapitan i wszyscy oficerowie oczekiwali w napięciu. Tymczasem głęboko, poniżej generatora, w pomieszczeniach sekcji kwatermistrzowskiej nikt nie zwracał uwagi na takie drobne wydarzenia, jak zniknięcie „Hyperiona”. Inwentaryzacja się nie zgadzała, więc dwaj szeregowcy oddziałów kwatermistrzowskich próbowali zlokalizować rozbieżności.
Lewistony Mark XII, żadnych zapotrzebowań, mamy osiemnaście ty... — monotonny głos urwał się w pół słowa, a żołnierz sięgający po kolejną kartę zesztywniał, koncentrując się całkowicie na czymś niewidocznym dla kolegi.
— Cleve, szybciej, dawaj dalej! — zażądał ten drugi, ale został uciszony gwałtownym gestem kolegi.
— Co! — powiedział zesztywniały. — Zdekonspirować się! Dlaczego, to jest... och, dobrze... aha. to jest... aha... rozumiem... Tak, zrozumiałem. Na razie!
Formularze inwentaryzacyjne wypadły mu z rąk. Jego kolega patrzył w zdumieniu, jak idzie w kierunku biurka oficera dyżurnego. Oficer również wyglądał na zaskoczonego, gdy dotychczasowy leser i obibok, Cleve, zasalutował służbiście, pokazał mu coś płaskiego, co trzymał w lewej dłoni i powiedział: — Panie poruczniku, właśnie dostałem kilka najzabawniejszych rozkazów w moim życiu. Przyszły... skądś... skądś z góry. Mam się przyłączyć do tych facetów na mostku. Pewnie powiadomią Pana bezpośrednio. Proszę mnie kryć tak długo, jak będzie Pan mógł, dobrze? — po czym wyszedł.
Nie ścigany pomaszerował prosto na mostek i po krótkim: — pilny raport dla kapitana — został wpuszczony bez dalszych pytań. Ale kiedy doszedł do nienaruszalnego sanktuarium kapitana okrętu, został, w sposób zdecydowany, zatrzymany przez samego oficera wachtowego.
— ... i macie natychmiast zameldować się w areszcie — zakończył swój krótki, acz konkretny rozkaz oficer wachtowy.
— Oczywiście ma pan rację zatrzymując mnie — odpowiedział intruz, nie ruszając się z miejsca — chciałem wejść do kapitana nie dekonspirując się całkowicie, lecz chyba mi się nie uda. No cóż, dostałem rozkaz od Virgila Sammsa, by zameldować się natychmiast u kapitana. Wie pan, co to jest? Proszę dotknąć! — pokazał trzymany w dłoni płaski dysk w obudowie z podniesioną pokrywką, pod którą widać było mały, złoty meteor. Oficer spojrzał i jego szorstkie zachowanie zmieniło się znacząco.
— Słyszałem o tym, ale nigdy tego nie widziałem — powiedział, lekko dotykając błyszczącego symbolu. Pod wpływem wstrząsu wywołanego przenikającym kości przekazem niewymawialnego sygnału, hasła Służb Trójplanetarnych, zadrżał cały i szarpnął się do tyłu. — Autentyczne czy nie, upoważnia pana do wejścia. Ale kapitan rozpozna i jeśli to oszustwo, za pięć minut będzie pan oddychał próżnią.
Z miotaczem w ręku oficer wachtowy wprowadził Cleva w miejsce najświętsze ze świętych na okręcie, gdzie kapitan, szpakowaty cztero-gwiazdkowiec, dotknął lekko złotego symbolu. a następnie wpił swój przenikliwy wzrok w nieulękłe oczy młodszego mężczyzny. Kapitan nie dostał swego stopnia przez przypadek ani po znajomości, zrozumiał natychmiast całą sytuację.
— No! To musi być nagły przypadek — warknął prawie niedosłyszalnie, spoglądając na ciurę z kwatermistrzostwa — żeby zmusić Sammsa do takiej dekonspiracji. — Odwrócił się i kazał odejść zdziwionemu oficerowi wachtowemu.
— No dobrze, o co więc chodzi?
— Sprawa jest tak poważna, że każdy z nas dostał rozkaz zdekonspirować się przed swoim dowódcą i tymi, którzy uniemożliwiają dostanie się do niego. Rozkaz, jakiego nigdy wcześniej nie było. Wróg został zlokalizowany. Zbudowali bazę, a ich statki są lepsze od naszych najlepszych. Baza i statki są niewykrywalne przy użyciu detektorów działających w normalnej czasoprzestrzeni. Niemniej nasze Służby od lat eksperymentowały z nowego typu urządzeniami i chociaż są one jeszcze całkiem niedopracowane, po zaginięciu „Dione” wszyscy agenci zostali w nie wyposażeni. Jeden z naszych ludzi był na „Hyperionie”, udało mu się pozostać przy życiu i przesłać wiadomość. Mam rozkaz podłączyć mój zestaw do uniwersalnego systemu w pańskim stanowisku dowodzenia i przeszukać okolicę.
— No to na co pan czeka! — kapitan machnął ręką pozwalając agentowi przystąpić do działania.
— Uwaga dowódcy — dłuższą ciszę przerwał głośnik komunikatora ustawionego na stałe na pasmo zarezerwowane dla Admiralicji — wszystkie statki Floty w sektorach L do R włącznie skoordynują sygnały lokacyjne. Niektórzy z was otrzymali lub wkrótce otrzymają komunikat z tajnego źródła. Ci dowódcy natychmiast uruchomią czerwone ekrany K4. Statki tak oznakowane będą pełnić funkcję tymczasowych okrętów flagowych. Statki nieoznakowane zgrupują się jak najszybciej przy najbliższym flagowcu, tworząc eskadry w szyku stożka według kolejności przybycia. Prędkość eskadr należy dostosować w taki sposób, żeby cała flota dotarła do celu dopiero po sformowaniu szyku. Ciężkie i lekkie krążowniki we wszystkich sektorach wewnątrz orbity Marsa... — Rozkazy pojawiały się jeden po drugim, kierując mobilizacją całej ogromnej floty Unii Trójplanetarnej, przygotowując ją do działania w razie nieprawdopodobnego przypadku niepowodzenia zmasowanego ataku sił siedmiu sektorów na piracką bazę.
Blisko tuzin statków w tych siedmiu sektorach otoczyło się czerwono świecącymi kulistymi ekranami. Jednocześnie z tym reprezentujące je świetlne punkty na sprzężonych lokalizatorach floty również zostały zaznaczone na czerwono. Pozostałe statki ustawiły kurs z maksymalną prędkością na te purpurowe znaczniki. W tym czasie urządzenia specjalne agentów Służb sondowały przestrzeń, przeczesując sąsiedztwo wyliczonej pozycji pirackiej fortecy.
Piracki obiekt był jednak zbyt odległy dla dalekowizorów znajdujących się w posiadaniu agentów i przeznaczonych do działania na niewielkich dystansach. Niewidzialna planetoida pozostawała wciąż w ukryciu. Agent znajdujący się na stanowisku dowodzenia „Chicago” studiował swój ekran przez minutę czy dwie, po czym wyłączył zasilanie i pogrążył się w głębokiej zadumie, skąd został brutalnie wyrwany.
— Nie pan zamiaru nawet próbować ich znaleźć? — zapytał kapitan.
— Nie — krótko odpowiedział Cleve. — Nie warto, potrzebna by była dwa razy większa moc. Muszę pomyśleć... może... hm, powiedzmy... Kapitanie, mógłby pan wezwać szefa elektryków i kilku radiowców?
A gdy tamci przyszli, były pisarz z kwatermistrzostwa, z ich pomocą, zabrał się do roboty i w ciągu kilku następnych godzin, w czasie, gdy inni agenci przeszukiwali pozornie pustą przestrzeń nieefektywnym urządzeniem, zbudował wielki i skomplikowany projektor podprzestrzenny. Gdy rzecz została ukończona, zgrubne, ale wystarczająco dokładnie wyznaczone podziałki zostały ustawione, lampy rozjarzyły się czerwienią i został wyemitowany potężny spójny strumień fal podprzestrzennych.
— Mamy ich, sir — zameldował Cleve po kilku minutach manipulacji, gdy rozległa struktura świata w miniaturze pojawiła się na ekranie. — Tu widać flotę; współrzędne H 11.62, RA 124-31-16 i Dx 173.2.
Asystenci wyszli, a kapitan zasalutował z powagą i powiedział:
— Nigdy nie miałem wątpliwości, że Służby mają specjalistów, ale nigdy bym nie przypuszczał, że ktokolwiek mógłby, w sytuacji awaryjnej, dokonać czegoś takiego – nie będąc przy tym Lymanem Clevelandem.
— Och, to nie jest... — zaczął agent, lecz urwał, mrucząc coś niewyraźnie, po czym skierował promień urządzenia w kierunku Ziemi. W chwilę później na ekranie pojawiła inteligentna, chociaż przepracowana, twarz Virgila Sammsa.
— Witaj Lyman — dobiegło wyraźnie z głośnika, a kapitan westchnął. Jego podprzestrzenny obserwator i pisarz w sekcji kwatermistrza okazał się samym Lymanem Clevelandem, prawdopodobnie największym żyjącym specjalistą od transmisji falowej. — Wiedziałem, że jeśli to tylko możliwe, to coś ci się uda zrobić. Czy to się nadaje do zainstalowania na pozostałych okrętach? Założę się, że nie.
— Raczej nie — Cleveland zmarszczył brwi w zamyśleniu — to jest skomplikowana prowizorka z drutu i patyków. Trzymam to w kupie tylko siłą woli, może się rozpaść w każdej chwili.
— A możesz z tego robić zdjęcia?
— Chyba tak. Poczekaj chwilę. Tak, mogę. A po co?
— Tam się dzieje coś, o czym nie wiemy ani my, ani piraci. Admiralicja jest przekonana, że to znów Jowiszanie. My nie jesteśmy pewni. Jeśli tak, to musieli wynaleźć mnóstwo rzeczy, których nasi agenci nie zauważyli — zreferował krótko raport Costigana, konkludując: — i wtedy zagłuszyli go, wyobrażasz sobie, na paśmie podprzestrzennym. Od tego momentu nie słyszymy go. Dlatego chciałbym, żebyś trzymał się całkiem z dala od bitwy. Tak daleko, jak tylko możliwe, żeby mieć wciąż wyraźny obraz wszystkiego, co się dzieje. Dopilnuję, by na „Chicago” dotarły odpowiednie rozkazy.
— Ale posłuchaj...
— To jest rozkaz — uciął Samms. — Jest sprawą najwyższej wagi, żebyśmy znali wszystkie szczegóły tego, co się wydarzy. A to można osiągnąć jedynie za pomocą zdjęć wykonanych przy użyciu maszyny, którą właśnie zrobiłeś. Jeśli flota zwycięży, nic straconego. W razie przegranej, a ja, w przeciwieństwie do Admirała, wcale nie jestem pewien zwycięstwa, będziemy mieli przynajmniej zdjęcia do badań, co jest niezmiernie ważne. „Chicago” i tak nie ma wystarczającej siły, by przeważyć szalę na naszą korzyść, w dodatku, prawdopodobnie straciliśmy dzisiaj Conwaya Costigana i nie chcę stracić również ciebie.
Cleveland nic nie odpowiedział, zastanawiając się, ale kapitan, weteran czwartej wojny jowiszowej, nie był przekonany.
— Panie Samms — powiedział — zetrzemy ich z przestrzeni.
— Tak pan tylko myśli, kapitanie. Sugerowałem, żeby główny atak wstrzymać, do czasu przeprowadzenia dokładnego rozpoznania, ale Admiralicja nie chciała słuchać. Uznali celowość wycofania okrętu obserwacyjnego, ale to wszystko, na co się zgadzają.
— To i tak za dużo! — warknął dowódca „Chicago”, gdy przerwano łączność. — Panie Cleveland, nie znoszę uciekać, gdy szykuje się bitwa i nie zrobię tego bez bezpośredniego rozkazu Admirała.
— Oczywiście, że nie. I dlatego pan...
Przerwał mu komunikat z Kwatery Głównej. Kapitan podszedł do komunikatora, by zostać zidentyfikowany, po czym odebrał rozkaz wykonania tego wszystkiego, co zażądał szef Służb Unii Trójplanetarnej.
„Chicago” odwrócił więc ciąg silników o sto osiemdziesiąt stopni, wyłączył czerwony ekran i został raptownie z tyłu za eskadrą, podczas gdy pozostałe okręty podążyły z pełną szybkością za nowym liderem. Cofali się coraz dalej, ku granicy zasięgu dopiero co zbudowanego urządzenia. A siły siedmiu sektorów, poruszające się w formacji stożka statki kosmiczne z oznakowanymi na czerwono okrętami flagowymi, skupiały się w tym czasie wokół „Nieustraszonego”, brytyjskiego super-pancernika, okrętu flagowego całej Floty, najpotężniejszego i najcięższego statku, jaki kiedykolwiek wyniósł swoją ogromną masę w przestrzeń kosmiczną.
Systematycznie i precyzyjnie tworzono wielki stożek, szyk bojowy opracowany podczas wojen jowiszowych, w których siły Trzech Planet walczyły w przestrzeni o prawo do istnienia dla swojej cywilizacji, i który nigdy później, po zniszczeniu ostatniej floty bestialskiej bandy Jowiszan, nie był zastosowany.
Wlot tego ogromnego wydrążonego stożka tworzył pierścień okrętów zwiadowczych, najmniejszych i najbardziej ruchliwych. Za nimi, w nieco mniejszym pierścieniu, szły lekkie krążowniki, potem pierścienie ciężkich krążowników i lekkich okrętów liniowych i na końcu ciężkie okręty liniowe. Na szczycie stożka, chroniony przez wszystkie statki formacji, na pozycji najlepszej do kierowania bitwą, szedł okręt flagowy. W takiej formacji każdy okręt mógł użyć całej swojej broni, bez obawy o zagrożenie innym okrętom floty, a z drugiej strony, gdy wszystkie gigantyczne miotacze strzelały równolegle do osi stożka, tworzył się cylindryczny strumień energii o takiej mocy, że nic nie było w stanie mu się oprzeć.
Sztuczna metalowa planeta była już tak blisko, że w dalekowizorach agentów widać było nie tylko ją, ale również cygarowate okręty opuszczające ogromne śluzy. Każdy z nich obierał natychmiast kurs ku nadciągającej flocie i leciał z maksymalną prędkością nie troszcząc się o ustawienie w jakikolwiek szyk. Szary Roger był przekonany, że jego statki wciąż są niewidoczne, a flota podąża kursem wynikającym z matematycznych obliczeń, i że jego potężne kosmoloty zniszczą nawet największą flotę, niezauważone. Mylił się. Pierwszym jego statkom pozwolono wejść w przestrzeń stożkowej pułapki, bez jakichkolwiek działań ofensywnych. Dowodzący flotą wiceadmirał nacisnął przycisk i w tym momencie wszystkie generatory statków Unii ruszyły pełną mocą. Natychmiast wydrążone wnętrze ogromnego stożka rozbłysło piekielnym ogniem, który z prędkością światła rozciągnął się w nieskończoną kolumnę całkowitego zniszczenia. I chociaż były to fale zwykłej przestrzeni, to niosły taką ogromną energię, że ekrany obronne pirackich statków nie mogły powstrzymać nawet części tej okropnej siły. Niewidzialność prysła, a ekrany rozbłysły krótkim blaskiem. Jednak nawet potężne generatory, potężniejsze od czegokolwiek na pojedynczym kosmolocie Unii, nie były w stanie oprzeć się nieprawdopodobnej gwałtowności zmasowanego ataku setek potężnych statków składających się na Flotę. Ekrany więc zapłonęły i opadły, wielkie kadłuby rozjarzyły się czerwono, potem biało, a w chwilę potem zamieniły w chmurę świecących, roztopionych i odparowanych metalowych szczątków.
Dwie trzecie sił Rogera zostało schwytane w ten niszczycielski strumień ognia, schwytane i obrócone w nicość. Pozostali jednak nie wycofali się na planetoidę. Miotali się na krawędzi stożka z gwałtownymi przyśpieszeniami, atakowali flanki, powodując ogólne zaangażowanie. Jednak teraz, gdy wystarczająca moc miotaczy mogła być skierowana przeciw każdemu z nich, nie były w stanie utrzymać niewidzialności i mogły być atakowane przez wszystkie statki Floty. Rozbłyski i wybuchy rozjaśniły przestrzeń na tysiące mil, a z każdej jednostki obu flot wystrzeliwano materialne, eksplodujące i promieniste środki zniszczenia znane wojskowym tego czasu. Niszczące promienie, strzały i sztylety o przerażającej sile uderzały i były neutralizowane przez równie potężne tarcze. Pociski eksplodujące, również jądrowe okazały się nieefektywne z powodu dużych odległości i szalonych uników, a emitowane przez obie strony fale zagłuszające uniemożliwiały zdalne naprowadzanie wystrzelonych rakiet, które miotały się tu i tam, aby w końcu nieszkodliwie eksplodować lub zostać zniszczone przez przypadkowe trafienia z broni promienistej.
Pojedynczo statki pirackie były znacznie potężniejsze od okrętów Floty i tę przewagę wkrótce dało się odczuć. Moc mniejszych okrętów zaczęła słabnąć, w miarę jak w wyniku bitwy wyczerpywały się ich akumulatory i jeden po drugim zaczęły obracać się w nicość pod skoncentrowanym ogniem pirackich miotaczy. Siły Trzech Planet zyskały jednak jedną wielką przewagę. W szaleńczym wysiłku agenci Służb przerobili moduły sterujące torped atomowych, tak aby można było je naprowadzać falami podprzestrzennymi i chociaż było ich niewiele, to stały się bardzo efektywne.
Zimnooki obserwator z twarzą w ekranie, rękami i nogami na manipulatorach wystrzelił pierwszą torpedę. Silniki rakietowe rzygnęły ogniem, idealnie kontrolowany pocisk skręcił, zrobił pętlę z łatwością wymijając żar niszczycielskich promieni i ignorując okropne zniekształcenia wszystkich nadawanych w przestrzeni sygnałów, przeniknął przez ekran obronny. W strasznym wybuchu zniknęło całe śródokręcie pirackiego statku, lecz ku zdumieniu obserwatorów, ten zamiast zamilknąć, prowadził nadal ogień z obu pozostałych końców. Jeszcze dwie bomby zostały wystrzelone, niszcząc ocalałe fragmenty i dopiero wtedy miotacze ucichły. W całej wielkiej flocie nikt nie podejrzewał, że w tych potężnych statkach, przerażających narzędziach zniszczenia, nie ma nawet jednej żywej istoty; że są one w całości obsadzone automatami; robotami kontrolowanymi zdalnie z planetoidy przez zawziętych i zaprawionych w walce kosmicznej pirackich weteranów.
Pewne przesłanki wskazujące na to pojawiły się później. Gdy pirackie okręty jeden po drugim ulegały zniszczeniu, Roger zrozumiał, że jego siły przegrywają i polecił wszystkim pozostałym statkom przedrzeć się do szczytu stożka i w atakach samobójczych zniszczyć największe jednostki Floty. W ten sposób został zniszczony „Nieustraszony” oraz dwadzieścia najlepszych okrętów Unii Trójplanetarnej. Dowództwo przejął najstarszy rangą oficer, flota została przegrupowana, tworząc nowy stożek, ziejący paszczą do przodu, wprost na nieosłoniętą obecnie piracką fortecę. Gigantyczny słup niszczycielskiej energii został wystrzelony ponownie, a potężne pola siłowe tarcz planetoidy rozżarzyły się w szaleńczej obronie. W tym momencie do bitwy włączył się nowy uczestnik, nieznany dotychczas żadnej ze stron.
Przestrzeń zmętniała w czerwonawy, nieprzejrzysty woal, z którego, wijąc się i błyskając strumieniami energii, wyrosły ogromne macki jarzące się złowieszczą, chociaż prawie niedostrzegalną, czerwienią. Nowy uczestnik bitwy, statek o nieznanej konstrukcji i sile pochodzący z Nevii, planety innego układu słonecznego, zatrzymał się w tych okolicach. Jego dowódca od miesięcy poszukiwał pewnej niezwykle cennej dla niego substancji i znalazł ją tutaj. Nie obawiał się broni miejscowej floty i nie miał skrupułów, by poświęcić życie tysięcy tubylców. Chciał dostać to, czego poszukiwał.
Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.
These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.