home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

Rozdział 16

Super-statek w akcji

Doktor Frederick Rodebush siedział przy panelu sterowniczym nowo przerobionego super-statku Unii Trójplanetarnej, trzymając palec na małym czarnym guziku. Stojąc przed nieznanym, fizyk uśmiechał się wesoło do swojego przyjaciela.

— Co będzie, to będzie. Startujemy. Jesteś gotów, Cleve?

— Startuj! — odpowiedział lakonicznie Cleveland, również niezdolny do wyrażania głębszych uczuć w stresie.

Rodebush nacisnął guzik i obaj natychmiast doznali intensywnego wrażenia upadku. Wrażenia tak silnego, że porównanie go do choroby przestrzennej w stanie nieważkości, wyglądało tak, jak porównanie tej ostatniej do lekkich mdłości. Pilot sięgnął bezradnie w kierunku panelu, ale jego pozbawione bezwładności ręce całkowicie odmówiły wykonywania poleceń zdezorientowanego umysłu. Mózg stał się wirującym, ogarniętym konwulsjami, źródłem nieopisanego zamętu; ekspandującą, eksplodującą, pęczniejącą masą nieznośnie cisnącą się w przepełnionej czaszce. Ogniste spirale, obramowane tryskającymi, migającymi pasmami czerni i zieleni, płonęły wewnątrz rozsadzanych gałek ocznych. Wszechświat wirował, kręcił się w szalonych obrotach wokół niego, gdy jak pijany gramolił się dookoła, próbując stanąć na nogach. Spadał. Zorientował się, że spada, lecz nie może spaść. Szarpiąc się dziko po sterówce, rzucił się na oślep, w groteskowej agonii, wprost ku grubej stalowej ścianie. Końcem pojedynczego włosa potarganej fryzury dotknął ściany, lecz włos nie tylko się od tego nie ugiął, ale wyhamował natychmiast ruch stu osiemdziesięciu kilku funtów masy – masy całkowicie pozbawionej inercji – masy jego ciała.

W końcu moc ludzkiego umysłu przeważyła nad fizyczną torturą. Siłą woli zmusił swoje dłonie do zaciśnięcia się na lince ubezpieczającej ledwo zauważanej przez oszołomiony umysł i przez ucieleśniony koszmar piekielnej tortury przedostał się z powrotem do panelu sterowniczego. Zahaczył się nogą o pionowy wspornik i z widocznym wysiłkiem nacisnął czerwony guzik. Spadł płasko i bezradnie na pokład, lecz odetchnął z ulgą, wdzięczny, że jego wymęczone ciało znów odczuwa powszechne zjawisko ciążenia i inercji. Bladzi, drżący i całkiem chorzy, obaj mężczyźni spojrzeli na siebie z oszołomieniem i satysfakcją.

— To działa — uśmiechnął się słabo Cleveland, gdy już odzyskał mowę i zdołał stanąć na nogach. — Włącz to, Fred, bo się rozbijemy! Musimy szybko spadać.

— Nigdzie nie spadamy — Rodebush podszedł do ekranu obserwacyjnego i z niepokojem w oczach zaczął oglądać niebo. — Ale, nie jest tak źle, jak się obawiałem. Wciąż rozpoznaję kilka gwiazdozbiorów, chociaż niektóre z nich są mocno zniekształcone. Z tego wynika, że nie możemy być dalej niż kilka lat świetlnych od Układu Słonecznego. Oczywiście, dlatego że moc napędu była niewielka i praktycznie cała energia i czas zostały zużyte na pokonywanie atmosfery. Niemniej, gdyby nie to, że kosmos nie jest doskonałą próżnią, to już byśmy opuścili ten wszechświat.

— Co? O czym ty mówisz? Niemożliwe! Gdzie, w takim razie, jesteśmy? Musimy robić... Och, rozumiem — wykrzyknął nieco bełkotliwie Cleveland, również patrząc w ekran.

— Właśnie. Teraz już się nie poruszamy — odpowiedział Rodebush. — Od zakończenia tego bezinercyjnego skoku stoimy zupełnie nieruchomo w stosunku do Tellusa. Nieoczekiwanie udało nam się uzyskać sto procent neutralizacji, sto przecinek zero zero zero zero zero. Co za tym idzie, musieliśmy się zatrzymać natychmiast, gdy tylko inercja powróciła. Tak się składa, że prędkość, którą posiadaliśmy przed zniesieniem inercji, przypuszczam, że możemy ją nazwać „prędkością wewnętrzną”, powoduje mnóstwo komplikacji. Niemniej, to nie jest problem na teraz. W tej chwili bardziej martwi mnie nie to gdzie jesteśmy, bo to łatwo możemy określić na podstawie rozpoznanych gwiazd, ale kiedy jesteśmy.

— To prawda. Załóżmy, że jesteśmy dwa lata świetlne od domu. Myślisz, że jesteśmy też dwa lata do przodu w czasie? Bez wątpienia ciekawe i teoretycznie możliwe. Na ile prawdopodobne, bo ja wiem? Było kiedyś sporo dyskusji na ten temat, ale o ile wiem, jesteśmy pierwsi, którzy mają szansę sprawdzić tę teorię doświadczalnie. Wracajmy na Tellus i zajmijmy się tym.

— Dobrze, ale musimy najpierw trochę poeksperymentować. Wiesz, wcale nie miałem zamiaru dać takiego długiego impulsu. Chciałem tylko włączyć i wyłączyć, ale widziałeś, co się stało. Niemniej jest w tym jedna dobra rzecz, warta dwóch lat życia: definitywne wyjaśnienie tych czasoprzestrzennych zależności.

— Racja. Słuchaj, nasz podprzestrzenny dalekowizor ma ogromną moc. Myślę, że uda się nawiązać kontakt z Tellusem. Zlokalizujmy Słońce i połączmy się z Sammsem.

— Musimy najpierw rozwiązać problem sterowania, będziemy mieli go o czym zawiadomić. Tutaj jest doskonałe miejsce na wypróbowanie statku, żadnych przeszkód.

— Niech będzie. Wolałbym jednak wiedzieć czy jestem dwa lata starszy, czy nie.

Przez cztery godziny testowali wielki kosmolot, tak jak pilot oblatywacz sprawdza działanie każdego urządzenia w nowo skonstruowanym samolocie. Stwierdzili, że straszliwe mdłości można przezwyciężyć z pomocą silnej woli, a może z czasem również wyeliminować, tak jak wyeliminowano chorobę kosmiczną; że ich nowy środek transportu ma możliwości, o których nawet Rodebush nie marzył. I w końcu, po wyjaśnieniu najbardziej dręczących pytań, skierowali dalekowizor ku żółtawej gwieździe, którą rozpoznali jako stare Słońce.

— Samms... Samms — wolno i wyraźnie powtarzał Cleveland — tu Rodebush i Cleveland. Zgłaszamy się z „Wampusa1 – Pożeracza Przestrzeni”, aktualnie na kierunku Bety Małej Niedźwiedzicy, w odległości dwa i dwie dziesiąte roku świetlnego. Żeby się z nami połączyć musisz zastosować LSV3, spójną wiązkę w układzie sześcio-lampowym. Tu wszystko działa pięknie, nawet lepiej niż oczekiwaliśmy, jeśli pominąć atak bardzo nieprzyjemnej choroby w bezinercyjności. Jedną rzecz chcielibyśmy wiedzieć jednak natychmiast: nie było nas parę godzin z minutami czy może dłużej niż dwa lata? — Odwrócił się do Rodebusha i powiedział: — Nikt nie wie, jak szybko te fale podprzestrzenne się rozprzestrzeniają, ale jeśli tak szybko jak my, to nie powinniśmy czekać zbyt długo. Dam mu pół godziny, a potem wywołam ponownie...

W tym momencie, przerywając mu, na ekranie pojawiła się ostro i wyraźnie przygnębiona twarz Virgila Sammsa, a z głośnika rozległ się jego głos: — Dzięki Bogu, że żyjecie i dodatkowo, że statek działa — wykrzyknął. — Nie było was cztery godziny, jedenaście minut i czterdzieści jeden sekund, ale dajcie sobie teraz spokój z opracowywaniem teorii. Wracajcie jak najszybciej. Musicie lecieć do Pittsburgha. Statek Nevian, ten sam albo inny podobny, dewastuje miasto i zniszczył już połowę Floty!

— Będziemy za dziewięć minut — rzucił Rodebush w kierunku mikrofonu. — Dwie stąd na granicę atmosfery, cztery przez atmosferę na dół na Szczyt i trzy, by ostygnąć. Zbierz pełną, czterowachtową załogę, wszystkich wyznaczonych. Nikt więcej nie będzie potrzebny. Okręt i broń są gotowe!

— Dwie minuty? Myślisz, że dasz radę? — zapytał Cleveland, gdy Rodebush uruchomił zasilanie i skoczył do panelu kontrolnego. — Zresztą, dlaczego nie?

— Moglibyśmy nawet szybciej, gdybyśmy musieli. W tę stronę użyłem niewiele mocy, a teraz chcę użyć dużo więcej — wyjaśnił pospiesznie fizyk, ustawiając pokrętła wyznaczające kurs.

Główne przełączniki zostały ustawione i znów dopadł ich atak choroby bezinercyjnościowej, ale tym razem daleko słabszy niż poprzednio. Na ekranach obserwacyjnych pojawiły się widoki nie widziane nigdy wcześniej przez człowieka. W porównaniu do światła widzialnego obraz podprzestrzenny nie jest zniekształcany przez żadną osiągalną dotychczas prędkość. Konwertowany w urządzeniu na światło widzialne pokazywał na ekranie lot tak naturalnie, jakby podróżowali z szybkością wyrażaną w milach na godzinę. Żółta gwiazda odczepiła się od firmamentu i skoczyła ku nim, rosnąc wyraźnie i zamieniając się szybko w oślepiające, rozżarzone monstrum. Ziemia również poleciała ku nim, powiększając się z taką gwałtowną szybkością, że Cleveland, mimo iż świadomy dziwnych zasad mechaniki pojazdu, którym lecieli, odruchowo zaprotestował. — Stój. Fred, stój! Wystarczy! — wykrzyknął.

— Używam tylko kilku kilogramów ciągu i zanim wejdziemy w atmosferę, wyłączę go. Dużo wcześniej, zanim zacznie się grzać — wyjaśnił Rodebush. — To tylko tak wygląda. Zatrzymamy się bez hałasu.

— Jak byś określił ten rodzaj lotu, Fritz? — zapytał Cleveland. — Co jest przeciwieństwem „inercji”.

— Niech mnie szlag, jeśli wiem. Chyba nie ma takiego określenia. Lekki? Nie... może „swobodny”.

— Brzmi nieźle. Lot „swobodny” i „inercyjny”, hm. Może być.

Poruszając się więc lotem „swobodnym”, super-statek wyhamował swoją praktycznie nieskończoną prędkość, zatrzymując się na najbardziej zewnętrznej granicy ziemskiej atmosfery. Manewr był momentalny. Inercja powróciła i statek zaczął spadać pod ostrym kątem w dół. Upadek został przyspieszony pełnym ciągiem projektorów, zasilanych przez żelazowe generatory. Wkrótce znaleźli się ponad Szczytem, którego fioletowa tarcza została wyłączona na żądanie.

Rozżarzony do białości tarciem o atmosferę, „Boise” zwolnił gwałtownie i poleciał ku powierzchni niewielkiego, lecz głębokiego sztucznego jeziora położonego poniżej stalowego fartucha Szczytu. Zanurzył się w zimnej wodzie, wywołując już samym zbliżeniem gejzery pary i wrzącej wody. Trzy minuty ciągnęły się bez końca. Stop poszycia niechętnie oddawał swoje ciepło cieczy chłodzącej. Kiedy woda przestała się gotować, Rodebush poderwał statek z jeziora i wprowadził go w rozdziawione wrota doku. Masywne drzwi śluzy otworzyły się i podczas, gdy załoga w pełnym ekwipunku pospiesznie ładowała się na pokład, na mostku Samms toczył poważną rozmowę z obydwoma naukowcami.

— ... i prawie połowa Floty jest wciąż w powietrzu. Nie atakują. Próbują jedynie powstrzymać ich od dalszych zniszczeń, zanim wy tam nie dotrzecie. Kiedy będziecie mogli wystartować? Nie możemy już was wyciągnąć na zewnątrz, bo tory zostały zniszczone. Ale wprowadziliście go bez trudu.

— To moja wina — przyznał Rodebush. — Nie sądziłem, że pole rozciąga się poza kadłub. Tym razem wystartujemy na projektorach, tak jak wylądowaliśmy. A prowadzi się jak rower. Projektory spalą niektóre rzeczy, ale nic ważnego. Macie już ten obraz z Pittsburgha dla mnie? Zaraz startujemy.

— Już jest, doktorze Rodebush — rozległ się głos Normy, po czym na ekranie ukazał się widok skazanego miasta. — Dok jest opróżniony i zabezpieczony przed waszym startem.

— Do widzenia. I niech moc was wypełni! — usłyszeli dźwięczny głos Sammsa.

Po wypowiedzeniu tych słów projektory napędowe rozbłysły potężnym blaskiem i ogromna masa super-statku wystrzeliła przez wrota ku stratosferze. W rozrzedzonym powietrzu wielka kula ruszyła z maksymalną prędkością. Gdy nadzieja Trzech Planet przemieszczała się na wschód, Rodebush studiował na swoim ekranie ciągle zmieniający się obraz bitwy i wydawał szczegółowe instrukcje doskonale wyszkolonej załodze na stanowiskach ogniowych wszystkich, obronnych i zaczepnych, systemów uzbrojenia.

Nevianie nie czekali, aż nowy przybysz przyłączy się do bitwy. Dzięki czułym detektorom operującym na ogromnych dystansach, natychmiast wykryli działającą na Szczycie ultratarczę jako jedyne prawdopodobne źródło kłopotów na Ziemi. Również start „Boise” nie przeszedł niezauważony, a fakt, że nawet używając swoich najbardziej przenikliwych promieni, nie byli w stanie zbadać jego wnętrza, dał dowódcy Nevian sporo do myślenia. Natychmiast więc, gdy wykryto, że wielki statek kieruje się do Pittsburgha, rybiokształtny statek przystąpił do akcji.

Lecąc na wschód, wysoko w stratosferze, ogromna masa „Boise” zwolniła gwałtownie, mimo że żaden z projektorów nie zmniejszył ciągu. Cleveland, obserwujący podziałki interferometrów i wykresy spektrofotometrów, przebiegł palcami po klawiszach kalkulatora, uśmiechnął się i odwrócił do Rodebusha.

— Tak jak myślałeś, skipper, C4V63L29, pchacz podprzestrzenny. Mam go lekko pociągnąć?

— Jeszcze nie. Wybadajmy go trochę, zanim pójdziemy do zwarcia. Mamy ogromną masę. Zobaczymy, co zrobi, gdy dam pełny ciąg.

Gdy statek Tellurian ruszył z pełną mocą, Nevianie zostali natychmiast odepchnięci od niszczonego miasta. Wkrótce jednak powstrzymali napór. W jaki sposób – obaj naukowcy mogli zobaczyć na ekranie. Ze statku nieprzyjaciół wysunęły się w dół potężne podpory. Trzy z nich rozłożyły się jak wachlarz, opierając o zbocze niewysokiej góry, podczas gdy czwarta, potężna wiązka holownicza, uderzyła pionowo, przytrzymując się nierozerwalnym uchwytem walca gruntu sięgającego głęboko w skalne podłoże.

— My też tak możemy! — Rodebush wystrzelił podobną wiązkę w dół oraz do przodu. — Trzymajcie się wszyscy — krzyknął ostrzegawczo — coś wkrótce nie wytrzyma, a wtedy nami rzuci.

I rzeczywiście wkrótce rzuciło. Neviański statek był masywny i potężny, ale „Boise” był jeszcze masywniejszy. Gdy ogromne ilości energii zasilającej wiązki holownicze, pchacze i projektory napędowe osiągnęły swoje maksimum, wrogim statkiem rzuciło w górę i wstecz, a ziemski został pociągnięty za nim z takim impetem, że utracił nawet swoje uchwyty. Kotwice Nevian nie pozrywały się, lecz wyrwały z ziemi wielkie cylindry twardej skały, do których były przymocowane.

— Teraz — wrzasnął Rodebush. Nie zważając na skalne lawiny pustoszące okolicę, skierował na latającą rybę wiązkę holowniczą i spróbował pociągnąć.

Nevianie nie mieli zamiaru się poddać. Dwa walczące pancerniki rzuciły się na siebie i z okrętu najeźdźcy popłynął straszliwy purpurowy obłok, przesądzający, jak dotychczas, los wszelkich rzeczy Solarian. Rozprzestrzeniająca się chmura czerwonawego, nieprzenikliwego mroku pochłonęła wielki statek, ostatnią nadzieję ludzkości. Lecz nie na długo. Ziemska broń nie była jedynym wyposażeniem super-statku. Chroniły go również ultratarcze, bariery trudne do ocenienia, ale nieprzenikalne dla wszelkich nieprzyjaznych oddziaływań. Czerwony woal Nevian przylgnął nieustępliwie do zewnętrznej powierzchni, liżąc zachłannie każdy cal kwadratowy kulistego pola siłowego tarczy, lecz nie znalazł żadnego otworu, przez który mógłby się dostać do stalowego poszycia „Boise”.

— Wracać, wycofać się! Pomóżcie Pittsburghowi! — krzyknął Rodebush przez komunikator do ziemskiego admirała, gdyż ocalałe okręty Floty, jej najpotężniejsze jednostki, rzuciły się w kierunku czerwonego zniszczenia. — Nikt z was nie przetrwa sekundy w tym czerwonym polu. Uważajcie również na fioletowe, jest znacznie gorsze niż to. Powinniśmy sobie sami poradzić, a jak się nie uda, to nie ma już ratunku dla Układu Słonecznego.

W tej chwili pasywny dotychczas ekran super-statku przeszedł w stan aktywny i zaczął świecić jasnym fioletowym światłem. Blask stał się nieznośnie intensywny, a promień sferycznego pola powiększył się, rozszerzając na zewnątrz od środka statku. Jego energetyzowana powierzchnia pochłaniała purpurowy mrok, jak gorąca fala ciepła pochłania chmurę płatków śniegu w otaczającym powietrzu. Pochłaniała nie tylko czerwoną mgłę, w jej obrębie na zewnątrz poszycia „Boise” nie pozostało nic, żadnych szczątków, powietrza, par, gazów, nawet jednego atomu materii. Po raz pierwszy w ziemskiej historii udało się otrzymać próżnię absolutną.

Niechętnie, cały czas się opierając, neviańska mgła cofała się przed fioletową sferą nicości. Coraz bardziej wstecz, aż znikła całkowicie, gdy fioletowe pole otoczyło wrogi statek. Latająca ryba jednak nie zniknęła. Jej potrójne ekrany rozbłysły straszliwym żarem i nieuszkodzona przeniknęła do wnętrza próżniowej sfery, przekształconej w tym momencie w wydłużoną elipsoidę, w której ogniskach znalazły się walczące okręty.

W tej próżniowej rurze rozegrał się spektakularny pojedynek potężnych broni, broni bezsilnych w atmosferze, ale śmiercionośnych w pustej przestrzeni. Strumienie energii o wielkiej mocy uderzyły w równie potężne ekrany obronne. Raz za razem każdy z walczących strzelał z całej posiadanej broni, by stwierdzić, że jest to bezskuteczne. Bitwa toczyła się w ten sposób przez kilka minut.

— Cooper, Adlington, Spencer, Dutton! — wywołał Rodebush przez komunikator. — Gotowi? Podprzestrzenne nie dają rady, musimy spróbować w paśmie makro. Rzućcie na niego wszystko, co mamy, natychmiast jak tylko wyłączę fiolet. Teraz!

Na to hasło fioletowa bariera opadła i z hukiem pękającego wszechświata w powstałą próżnię runęło powietrze. Przez ten huragan poszedł atak najbardziej śmiercionośnych pocisków Unii Trójplanetarnej. Torpedy – nieżelazne, osłonięte polami siłowymi, zdalnie sterowane torpedy uzbrojone w najbardziej efektywne środki niszczące znane człowiekowi. Cooper wystrzelił pociski wypełnione przenikliwym gazem. Adlington, bomby jądrowe na bazie alotropowego żelaza. Spencer, niezniszczalne pociski przeciwpancerne. A Dutton pojemniki zawierające kwintesencję korozji – lepką gęstą ciecz o takiej sile żrącej, że tylko bardzo rzadki solaryjski materiał mógł się jej oprzeć. Setki z nich wystrzelono tak szybko, jak tylko mogły nadążyć automatyczne wyrzutnie i Nevianie nie mogli tego zbagatelizować. Pomijając rozmiar, tarcze pocisków były nie gorsze niż miał „Boise”. Ofensywne promienie Nevian błyskały na nich nieszkodliwie, a neviańskie dopracowane ekrany, neutralizowane nimi przy uderzeniu, nie były w stanie powstrzymać lotu. Każdy pocisk musi być przechwycony i zniszczony osobno wiązką o wysokiej energii. W tym czasie atakują tuziny innych, więc gdy wijący się i robiący uniki napastnik był zajęty drobnymi, lecz nieustannymi atakami, Rodebush uruchomił swoją najcięższą broń.

Makrowiązka! Potężne strumienie niebieskozielonego ognia, seria za serią, wdzierały się z uporem w tarczę Nevian. Zabójcze kły, uderzały tak szybko i z taką mocą, że wgryzły się w poszycie wrogiego statku, zanim płazy zorientowały się, że ich obronne pole siłowe zostało przebite. Awaryjny ekran najeźdźcy również stał się bezskuteczny. Szła seria za serią, brutalnie błyskając w zakresie całego widma.

Neviański statek, już pokonany, rzucał się w szalonych unikach, ale gdy próbował odskoczyć, został przyszpilony przez Clevelanda wiązką holowniczą. Wtedy okazało się, że Nevianie mają jednak w rezerwie jakieś środki na wypadek odwrotu. Wiązka holownicza pękła przecięta prostopadłym polem siłowym i rybiokształtny statek zniknął z ekranów na mostku, tak jak „Boise” zniknęło podczas pierwszego startu z ekranów centrali łączności Szczytu. Lecz tym razem Randolph, obecnie szef łączności „Boise”, zdołał utrzymać ślad uciekiniera. Ostrzeżony i zawstydzony poprzednim przypadkiem zniknięcia statku z ekranów, teraz był w pełnej gotowości. Tak więc szpiegowski dalekowizor Randolpha, zasilany całą mocą dwunastu generatorów żelazowych, utrzymał automatycznie jego ślad i pałający chęcią odwetu statek Ziemian rzucił się natychmiast w pościg. Mknąc przez pustkę z niewyobrażalną prędkością, bezinercyjny super-statek Unii Trójplanetarnej zatrzymywał się na krótko, by umożliwić załodze przystosowanie się do nowej choroby.

— Myślałem, że będzie gorzej — mruknął Cleveland, spoglądając w ekran.

— Też myślałem, że mają coś więcej w zapasie — zgodził się Rodebush — ale przypuszczam, że Costigan wypatrzył wszystko, co mają. A z tym, co my mamy i w dodatku z większością tego, co oni mają, powinniśmy ich pokonać. Dane Conwaya wskazują, że ich statek posiada możliwość tylko częściowej neutralizacji inercji. Gdyby mieli sto procent, nigdy byśmy ich nie dogonili, a tak... To oni!

— Tym razem ich przytrzymam, dopóki nie spalą się generatory — oświadczył poważnie Cleveland. — Hej, na dole, wszyscy gotowi? Pięknie! Obrzućcie go, czym się da.

Podobnie jak wcześniej Rodebush i Cleveland, załoga złożona z zahartowanych kosmicznych weteranów pokonała paskudne mdłości związane z brakiem inercji. Zielone, żarłoczne makrowiązki ponownie uderzyły w lecący statek, ponownie potężne tarcze obu kosmolotów zadrżały nieprzyjemnie, gdy Cleveland uruchomił wiązkę holowniczą, ponownie torpedy manewrujące wystartowały ze swoim ładunkiem śmierci i zniszczenia. I ponownie neviańskie pole tnące uderzyło wiązkę holowniczą „Boise”. Ale tym razem wiązka wytrzymała. Świecąc i plując iskrami płaszczyzna wgryzała się coraz głębiej w oporną wiązkę energii. W miarę jak zwiększano moc płaskiego pola, iskry stawały się coraz jaśniejsze, grubsze i dłuższe, ale moc wiązki holowniczej również rosła proporcjonalnie. Efekty pirotechniczne stawały się coraz bardziej spektakularne, gdy nagle wiązka holownicza zniknęła. W tej samej chwili burta „Boise” rozbłysła potężnym wybuchem, a całym statkiem wstrząsnęła potężna detonacja.

— Randolph, nie widzę ich! Atakują czy uciekają? — krzyknął Rodebush. Był pierwszym, który zorientował się, co się stało.

— Uciekają, bardzo szybko.

— Może to i lepiej. Śledź ich. Adlington!

— Tak jest!

— W porządku! Już myślałem, że cię straciliśmy. To była jedna z twoich bomb?

— Tak. Wystrzelona prawidłowo. Musiała się zderzyć z czymś twardym i gorącym. Jeszcze wewnątrz tarczy, sądząc po czasie eksplozji. Gdyby wybuchła trochę wcześniej, już by nas nie było. Najbardziej oberwała szóstka, grodzie ograniczyły uszkodzenia. Co to było?

— Dokładnie nie wiemy. Oba generatory wiązki holowniczej poszły. W pierwszej chwili myślałem, że to wszystko, ale neutralizatory też nie działają i nie wiem co jeszcze. Neutralizatory pewnie zostały zwarte, gdy stopił się G-4. Tam na dole musi być okropny bałagan, w szóstej wyrzutni musiało wywalić niezłą dziurę. Zejdziemy tam z Clevelandem i się rozejrzymy.

Po włożeniu skafandrów obaj naukowcy przeszli przez śluzę awaryjną do uszkodzonej sekcji. Wykonane ze stopu zbrojeniowego ściany, wewnętrzna i zewnętrzna, zostały rozerwane straszną siłą wybuchu. Porozdzierane płyty zwisały bezładnie, pogniecione, skręcone i połamane. Wielka wyrzutnia torped z całą skomplikowaną automatyczną maszynerią została rzucona gwałtownie do tyłu i spiętrzona w nierozpoznawalnej masie pod grodzią oporową. W całym pomieszczeniu nie było jednej sprawnej rzeczy.

— Wiele to tu nie zrobimy — powiedział w końcu Rodebush przez komunikator — zobaczmy co z generatorem numer cztery.

To pomieszczenie, chociaż z zewnątrz nietknięte, było całkowicie zniszczone wewnątrz. Wciąż panował okropny żar. Powietrze było przesycone gryzącym odorem palących się smarów, izolacji i rozgrzanego metalu. Podłogę pokrywała na pół stopiona masa tego, co było kiedyś żywotną maszynerią. Po wypaleniu prętów generatora, energia wydzielająca się w wyniku rozpadu alotropowego żelaza, nie mając ujścia po pokonaniu izolacji, przedarła się z nieopanowaną siłą przez wszystkie przeszkody na swej drodze do rozładowania.

— Hm... hm... powinien mieć automatyczny wyłącznik. Drobny szczegół, który przeoczyliśmy — myślał głośno Rodebush — ale elektrycy powinni sobie poradzić. Co innego z tą dziurą w kadłubie.

— Też tak uważam, to całkiem co innego — potwierdził szpakowaty pierwszy mechanik — statek stracił sferyczną sztywność. Zakotwiczenie wiązki holowniczej spowoduje wywrócenie go na drugą stronę. Powinniśmy polecieć do najbliższego warsztatu.

—  Daj pan spokój, chief — powiedział Cleveland — nikt z nas nie będzie żył tak długo. Napęd bezinercyjny nie działa. Jeśli go nie zreperujemy sami, to fatalnie.

— No nie wiem, musielibyśmy jakoś podeprzeć podnośniki... — mechanik urwał na chwilę, po czym mówił dalej — Jeśli nie Mars ani Tellus, to może jakaś inna planeta? Atmosfera jest niepotrzebna, tylko masa. Jeśli posadzimy go na czymś wystarczająco ciężkim, by utrzymać nasze podnośniki i prasy, to dam radę go usztywnić w ciągu trzech, czterech dni. Ale jeśli będziemy musieli zbudować dok w kosmosie, to zajmie nam to dużo czasu, najprawdopodobniej kilka miesięcy. Jak ma pan jakąś odpowiednią planetę gdzieś pod ręką...?

— Chyba mam — odpowiedział niespodziewanie Rodebush. — Kilka sekund przed atakiem lecieliśmy w kierunku układu z przynajmniej dwoma planetami. Właśnie miałem zrobić unik, gdy wyłączyły się neutralizatory. Powinien więc tu być gdzieś niedaleko. Tak, tam jest gwiazda, w tym kierunku. Mała i blada, ale stosunkowo blisko. Chodźmy na mostek i poszukajmy planet.

Obce słońce posiadało trójkę dużego i łatwego do zlokalizowania potomstwa, a obserwacje wykazały, że okulawiony statek, może dolecieć do najbliższej planety w ciągu pięciu dni. Projektory napędowe zostały uruchomione i cała załoga, naukowcy, mechanicy i elektrycy zabrali się do reperowania zniszczonych generatorów, przebudowując je tak, by mogły wytrzymać wszelkie możliwe obciążenia. Przez dwa dni „Boise” przyspieszał, po czym ciąg odwrócono i w końcu wylądowano na niegościnnej powierzchni obcego skalistego świata.

Planeta była większa niż Ziemia i miała trochę większą grawitację. Mimo bardzo zimnego klimatu i krótkiego dnia, rosła tu niezwykła bujna roślinność. Powietrze zawierało wystarczające stężenie tlenu i w zasadzie nie było trujące, niemniej przesycone takim wstrętnym zapachem, że nie dało się oddychać. Ubranej w skafandry ekipie naprawczej to nie przeszkadzało. Nie zwracając większej uwagi na temperaturę i scenerię, nie czekając na analizy powietrza, przystąpili do swoich zadań. Zgodnie z obietnicą chiefa, w ciągu czasu niewiele dłuższego niż obiecał, kadłub i gigantyczna rama super-statku została usztywniona, tak jak dawniej.

— W porządku, skipper — padło w końcu. — Może pan zrobić próbny lot wokół planety, zanim pan da całą naprzód.

W oślepiającym blasku projektorów napędowych statek podniósł się do góry, po czym, gdy Rodebush raz za razem włączał to wiązkę holowniczą, to pchacz, mechanicy poszukiwali uszkodzeń. Okrążyli w międzyczasie połowę planety, nie znajdując żadnych problemów. Rodebush sięgnął, by włączyć neutralizatory i cofnął rękę, osłupiały, gdyż na pulpicie zapłonęło jasne purpurowe światło i rozległ się drażniący sygnał alarmu.

— Co, do diabła — zdziwił się. Skierował wiązkę dalekowizora w kierunku wskazywanym przez detektor i zaparło mu dech z wrażenia. Stał przez chwilę patrząc z otwartymi ustami, po czym wrzasnął: — Roger jest tutaj. Odbudowuje swoją planetoidę. Wszyscy na stanowiska!




  1. Wampus — stworzenie podobne do kota występujące w amerykańskim folklorze.

Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)