„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
„Książka nie jest towarem!”
Z czego jednak mają żyć autorzy?
Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.
Obywatel Germyn, zgodnie z prawem, które dawała mu jego pozycja i status konesera, pomógł przygotować Obywatela Boyne'a do Donacji. Nie było w tym nic trudnego – w związku z czym szczegółowo opracowano długotrwały proces zgodny z etyką Obywateli. Żeby każdy etap odbywał się w otoczce pełnego rytuału, musiano go wydłużyć.
Działo to się w pełnym świetle dnia nowego słońca i wszyscy, którzy mogli, spośród trzystu Obywateli Wheeling, przybyli na dziedziniec starego Gmachu Federalnego, by to obserwować.
Sama ceremonia wyglądała tak: Człowiekowi, który okazał się być Wilkiem albo takiemu, który w końcu nie wytrzymał ciężaru życia i dostał amoku, nie wolno było żyć. Zostawał doprowadzony do zgromadzenia równych sobie, gdzie pozwalano mu – z pomocą pożałowania godnej siły, gdy było to konieczne, choć nie preferowane – zrobić Donację Płynu Rdzeniowo-kręgowego.
Egzekucja byłaby morderstwem, a morderstwa zabraniało łagodne prawo Obywateli. To nie była więc egzekucja. Wyssanie płynu rdzeniowo-kręgowego nie zabijało człowieka. Jedynie zapewniało, że po jakimś czasie, i przy znacznym cierpieniu, jego wewnętrzna chemia tak się zmieniała, że chociaż wciąż działała, to nie w sposób wymagany dla podtrzymania życia.
Po Donacji, oczywiście, sytuacja całkowicie się zmieniała. Cierpienie było złem samo w sobie. By ustrzec przed nim Donatora, zwyczajem było, że najstarsi i najłagodniejsi Obywatele z ostrymi nożami byli gotowi przyjść z pomocą. Kiedy Donacja dobiegła końca, głowa Donatora była usuwana – jedynie po to, by zapobiec cierpieniu. To nie była więc egzekucja, ale jedynie przyśpieszenie nieuniknionego końca.
Około tuzina Obywateli, którym ranga pozwalała w tym asystować, rozcieńczało płyn rdzeniowy wodą i ceremonialnie sączyło go, przy czym obyczajnie było wygłosić wówczas krótki wierszowany komentarz. Na koniec wszyscy zainteresowani mieli absolutnie wspaniałą sposobność do najczystszej formy medytacji.
Obywatel Germyn, będący Punktatorem, zajął miejsce za Ekstraktorem, Anuncjatorem i Indagatorem. Przechodząc obok Obywatela Boyne'a, pomógł mu upewnić się, że przyjął właściwą pozycję kucną. Gdy Boyne spojrzał na niego z wdzięcznością, zdecydował, że jest to właściwa okazja do przybrania pochwalnego półuśmiechu.
— Masz przywilej zrobienia tutaj dzisiaj Donacji. Czy życzysz sobie tego? — poważnym tonem zapytał Boyne'a Indagator.
— Tak — odpowiedział Boyne z zachwytem. Jego niepokój minął; było jasne, że jest przekonany, iż zrobi dobrą Donację. Germyn aprobował to całym sercem.
Anuncjatorzy, w naprzemiennych strofach, zaanonsowali rzadkiemu tłumkowi odpowiednią przerwę na stosowną medytację, po czym zapadła cisza. Obywatel Germyn zaczął wygaszać swój umysł, przygotowując się do wspaniałej sposobności na Aprecjację, gdy rozproszyły go jakieś dźwięki. Rozejrzał się poirytowany. Zdawały się dochodzić z Domu Pięciu Praw – męski, donośny głos. Nikt inny nie wydawał się czegokolwiek słyszeć. Wszyscy widzowie, wszyscy ci, co stali na kamiennych stopniach, pogrążyli się w głębokiej medytacji.
Germyn spróbował zebrać myśli i skierować je tam, gdzie trzeba.
Coś jednak mu przeszkadzało. Spojrzał przelotnie na Donatora i dojrzał coś... coś...
Ze złością pozwolił sobie na jeszcze jedno spojrzenie, jedynie, żeby zobaczyć, co też takiego jest w Obywatelu Boyne, co przyciągnęło jego uwagę.
Tak, coś tam było, bezgłośne, ledwo widoczne oznaki życia i ruchu powyżej sylwetki Obywatela Boyne'a. Nic namacalnego. Jedynie jak gdyby samo powietrze się poruszało.
To jest... z biciem serca pomyślał Germyn, to jest „oko” i zaraz nastąpi prawdziwy cud Wniebowzięcia – tu i teraz, na osobie Obywatela Boyne'a! I nikt o tym nie wie oprócz niego!
*
W tym ostatnim domyśle Obywatel Germyn był w błędzie. Czy rzeczywiście nikt? To prawda, żadne inne oko ludzkie nie widziało obiektu załamującego promienie światła w powietrzu nad potępionym ciałem Boyne'a, niemniej był, w pewnym sensie, jeszcze jeden świadek... tysiące mil stamtąd.
Piramida na Mount Evereście „drgnęła”.
Nie poruszyła się, ale coś się zmieniło albo zostało wyemitowane. Piramida przyjrzała się temu... „zagon kapusty”?... „kopalnia zegarków”?... Miało to, zdaje się, tyle samo sensu, co kopalnia kapusty czy zagon zegarków. W każdym razie sprawdziła to, co dla niej było miejscem, w którym te skomplikowane mechanizmy kiełkowały, dojrzewały i – gdy stały się już użyteczne – były zbierane, szybko zamrażane i podłączane do obwodów.
Dzięki dostrzegalnym dla niej sygnałom Piramida „uświadamiała” sobie, że któryś z jej mechanizmów jest gotów do zerwania – do zbioru.
Krwią Piramidy był płyn dielektryczny; kończynami pola elektrostatyczne. Jej filozofią: „odkręć i popchnij”. Jej celem, przeżycie.
Przeżycie dzisiaj nie było dla Piramidy tym samym, co kiedyś.
Kiedyś przeżycie oznaczało wyłącznie ślizganie się na poduszce z pola odpychającego, wyrzucanie strumienia elektronów w celu nabrania prędkości, wysyłanie impulsów wysokiej częstotliwości wystarczająco często, żeby uzyskać z ich odbicia spójny obraz głębi.
Jeśli obraz ukazywał coś metabolizowalnego, było to rozbijane na cząsteczki uderzeniami protonów pozostałych w nadmiarze po wykorzystaniu elektronów i przyswajane. Metabolizowany obiekt bywał mobilny lub nie – mętna, teoretyczna, błaha klasyfikacja dla filozofii, której podstawą było rozbieranie wszystkiego. Jeśli zaś było to mobilne, to czasem trzeba było je dogonić.
Taka była różnica.
Istotne było przeżycie, a nie robienie czczych rozróżnień. I niewielką cząstką przeżycia było dzisiaj to, co robiła Piramida na Evereście.
Siedziała i czekała. Wysyłała swoje sygnały wysokiej częstotliwości, odbijające się i rozpraszające, odbijając je i rozpraszając dodatkowo po powrocie. Głęboko w jej wnętrzu obrazy, zniekształcone bardziej niż anamorficznie, były scalane. Jeszcze głębiej były interpretowane i ewaluowane dla potrzeb jej części procesu przeżycia.
Było zapotrzebowanie na pewne mechanizmy rosnące na tej planecie. W nieregularnych okresach czasu Piramida ewaluowała obraz wskazujący, że mechanizm – nazwijmy go zegarek – dojrzał do zerwania i za pomocą pól elektrostatycznych zrywała go. Pola elektrostatyczne, w swojej formie, wytwarzały to, co ludzie nazywali „okiem”, chociaż Piramidy nie widziały zastosowania dla nazw.
Po prostu zrywały mechanizm, gdy dojrzał. Teraz Piramida stwierdziła, że jakiś mechanizm właśnie dojrzał.
*
Na drugim końcu świata, przy schodach Budynku Federalnego w Wheeling, pola elektrostatyczne skupiły się nad Komponentem nazywającym się Obywatel Boyne. Rozległ się cichy dźwięk podobny do klaśnięcia w dłonie, który wytrącił trzystu obywateli Wheeling z ich medytacji.
Dźwięk ten spowodowało powietrze wypełniające pustą przestrzeń zajmowaną dotychczas przez Obywatela Boyne, który nagle zniknął. Który – mówiąc słowami – dojrzał i w związku z tym został zerwany.
Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.
These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.