home

„Książka nie jest towarem!”

Z czego jednak mają żyć autorzy?

Świat musi znaleźć alternatywny sposób wynagradzania twórców.

Rozdział 5

1941

Pulchna brunetka, Eunice Kinnison, siedziała w bujanym fotelu, czytając niedzielne gazety i słuchając radia. Jej mąż, Ralph, leżał rozciągnięty na kanapie, paląc papierosa i czytając ostatni numer „Niezwykłych opowieści”, traktując muzykę jako niesłyszalne tło dźwiękowe. Umysłowo przebywał daleko od Tellusa, pokonując parseki próżni swoim super-pancernikiem.

Nagle muzyka urwała się bez ostrzeżenia i nadano komunikat, który z fizyczną gwałtownością ściągnął Ralpha Kinnisona z powrotem na Ziemię.

— Pearl Harbor! — krzyknął podrywając się. — Jak... jak można było do tego dopuścić?

— Frank! — westchnęła kobieta. Martwiła się nie tyle o męża, ile o Franka, swojego syna. — Zostanie powołany... — głos jej zamarł.

— O to się nie martw — Kinnison jej nie pocieszał. Był o tym głęboko przekonany. — Inżynier konstruktor u Lockwooda. Będzie chciał, to jasne, ale każdy, kto liznął trochę inżynierii lotniczej, przesiedzi tę wojnę na tyłach.

— Mówią, że to nie potrwa długo. Jak myślisz?

— A kto to może wiedzieć? Tak tylko gadają. Myślę, że co najmniej pięć lat. A moja opinia jest pewnie tyle samo warta, co inne.

Chodził dookoła pokoju. Ponury wyraz nie opuszczał jego twarzy.

— Wiedziałam — powiedziała po chwili kobieta — i ty też. Ale nawet po tym ostatnim... nic nie powiedziałeś, więc pomyślałam, że może...

— Tak, wiem. Ale wciąż była jakaś szansa, że nas w to nie wciągną. Powiedz słowo, a zostanę w domu.

— A dlaczego? Pozwoliłam ci iść, gdy było prawdziwe niebezpieczeństwo...

— Co chcesz przez to powiedzieć? — przerwał jej.

— Że, dzięki Bogu, jesteś już za stary. Przepisy.

— No to co? Będą potrzebować specjalistów. I to bardzo, więc zrobią wyjątek.

— Na pewno zrobią, ale to będzie praca przy biurku. Nic ci nie grozi. Dzieci dorosły i poszły na swoje. Możemy nawet wyjechać razem.

— A pieniądze.

— Kto teraz myśli o pieniądzach. Poza tym, dla człowieka bez zajęcia...

— Masz rację. Dzięki, Eunie. Jesteś wielka. Wyślę telegram.

Telegram został wysłany. Kinnisonowie czekali. Czekali. Aż w połowie stycznia nadeszła odpowiedź, starannie sformułowana i wydrukowana na powielaczu.

Ministerstwo Wojny jest świadome wagi pańskiego doświadczenia wojennego i docenia chęć wstąpienia do służby wojskowej w celu obrony ojczyzny... Kwestionariusz Oficera Weterana... proszę wypełnić dokładnie... Formularz 191A... Formularz 170 w dwóch egzemplarzach... Formularz 315... Nie jest możliwe, żeby przewidzieć zakres, w jakim Ministerstwo Wojny mogłoby wykorzystać w optymalny sposób usługi, które pan i tysiące innych tak wspaniałomyślnie zaoferowaliście... Formularz... Formularz... nie znaczy, że pańska oferta została ostatecznie odrzucona... Formularz... Zawiadamiamy, że w obecnej chwili Ministerstwo Wojny nie jest w stanie wykorzystać...

— Czy to nie może doprowadzić człowieka do szału? — zapytał Kinnison. — Co oni mają w głowach, trociny? Myślą, że jak mam pięćdziesiąt jeden lat, to stoję jedną nogą w grobie? Założę się o cztery dolary, że jestem w lepszym stanie niż ten przeklęty generał-major i cały jego sztab.

— Nie wątpię, kochanie — Eunice uśmiechnęła się. Wyraźnie jej ulżyło. — Zobacz, tutaj jest ogłoszenie. Powtarzają je od tygodnia.

— Inżynier chemik... fabryka amunicji... w granicach siedemdziesięciu pięciu mil od Townville... Pięć lat doświadczenia... chemia organiczna... technologia... materiały wybuchowe...

— Potrzebują ciebie — oświadczyła Eunice z powagą.

— No cóż, mam doktorat z chemii organicznej, więcej niż pięć lat doświadczenia zarówno w chemii organicznej jak i technologii, a jeśli nie znam się na materiałach wybuchowych, to znaczy, że paskudnie oszukiwałem w czasie studiów. Napiszę do nich.

Napisał. Wypełnił formularz. Zadzwonił telefon.

— Mówi Kinnison... tak... Dr. Sumner, kierownik działu chemii...? Tak, rok starszy, więc myślałem... Och, to nie jest problem. Nie głodujemy. Jeśli nie możecie zapłacić sto pięćdziesiąt, wystarczy mi sto albo siedemdziesiąt pięć, albo pięćdziesiąt... Też może być. Jestem dość znany w mojej dziedzinie, więc tytuł młodszego inżyniera mi nie przeszkadza... Dobrze, może być o pierwszej... Stoner & Black, Inc., Fabryka Amunicji w Entwhistle, Missikota... Co? Dobrze, chyba będę mógł... Do widzenia.

Odwrócił się do żony.

— I co powiesz? Chcą, żebym natychmiast przyjechał i podjął pracę. Kurcze blade! Dobrze, że powiedziałem tej wszy Hendricksowi, gdzie może sobie wsadzić moje stanowisko!

— Na pewno zdawał sobie sprawę z tego, że nie zgodzisz się na zwykłą umowę o pracę, zamiast dotychczasowych udziałów w zysku. Może uwierzył w to, co zawsze mówiłeś po wybiciu komuś zębów, że jesteś niespotykanie spokojnym człowiekiem, prawdziwym milquetoastem1. Myślisz, że po wojnie poproszą cię, żebyś wrócił? — Wyglądało na to, że Eunice bardziej się przejmowała bezrobociem Kinnisona niż on sam.

— Nie wiem. Są takie plotki. Ale wrócę, jak piekło zamarznie — zacisnął kwadratową szczękę. — Słyszałem już o firmach na tyle głupich, żeby się pozbyć mózgów technicznych, bo akurat nie musieli się martwić o sprzedaż, ale nie zdawałem sobie sprawy, że pracuję w jednej z nich. Może nie jestem prawdziwą „nieśmiałą duszą”, ale chyba przyznasz, że nigdy nie wybiłem zębów komuś, kto wcześniej nie próbował wybić moich.

* * * * *

Fabryka Amunicji w Entwhistle zajmowała dwadzieścia kilka mil kwadratowych mniej więcej płaskiego terenu. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent tej powierzchni było „za ogrodzeniem”. Większość budynków w zastrzeżonej strefie, chociaż w rzeczywistości ogromnych, sprawiała wrażenie mniejszych, ze względu na rozległe obszary pustej przestrzeni między nimi. Takie były wymogi bezpieczeństwa, gdy w grę wchodziły tony materiałów wybuchowych. Wszystko było wykonane z betonu, stali, szkła, tranzytu i płytek ceramicznych.

„Przed ogrodzeniem” było inaczej. To była strefa administracyjna. Składała się z okropnych drewnianych baraków, stosunkowo ciasno postawionych, wypakowanych kierownikami, urzędnikami i zawodowym personelem odpowiednim dla organizacji zatrudniającej ponad dwadzieścia tysięcy mężczyzn i kobiet.

W pewnej odległości za ogrodzeniem, ale wciąż bezpiecznie oddalony od „pierwszej linii” – Linii Załadowczej Numer Jeden – stał długi, niski budynek, całkiem nieadekwatnie nazwany Laboratorium Chemicznym. Nieadekwatnie w tym sensie, że Główny Chemik, bardzo zdolny – i bardziej niż trochę trudny we współpracy – specjalista od materiałów wybuchowych, zawłaszczył w swojej sekcji chemicznej większość zadań badawczych, inżynieryjnych, a także całą fizykę, miary i wagi, czy meteorologię.

Jedno z pomieszczeń Laboratorium Chemicznego – w części najodleglejszej od Administracji – było oddzielone od reszty budynku szesnastocalowym murem z betonu i stali, sięgającym od dachu do fundamentów, bez drzwi, okien i innych otworów. Tutaj znajdowało się laboratorium inżynierii chemicznej, gdzie bawiono się silnymi i słabymi materiałami wybuchowymi. Wybuch w tej części nie zagrażał właściwemu laboratorium chemicznemu ani jego pracownikom.

Główne drogi w Entwhistle były wybrukowane, ale takie rzeczy jak chodniki w lutym 1942 roku istniały tylko w planach. Ziemia zawierała sporo gliny, więc w tym czasie warstwa błota miała około sześciu cali głębokości. Przy braku drzwi wewnętrznych i chodników na zewnątrz naturalne było, że technolodzy nieczęsto bywali w wykafelkowanym na biało Laboratorium. Naturalne też było, że ta większa grupa nazywała tych odseparowanych zesłańcami, a niektórzy dowcipni chemicy mówili o odizolowanej części: „Syberia”.

Nazwa przylgnęła. Co więcej, inżynierowie zaakceptowali ją i sami używali. Byli Sybirakami i byli z tego dumni. Pozostali Sybirakami nawet wtedy, gdy błoto Entwhistle od dawna zamieniło się w kurz. W ciągu najbliższego roku Sybiracy mieli zostać znani i popularni w każdej fabryce amunicji w kraju, wśród wielu ludzi nie mających pojęcia skąd się wzięła ta nazwa.

Kinnison został Sybirakiem z tym samym entuzjazmem, co najmłodsi z nich. Określenie „najmłodsi” należy tu rozumieć dosłownie, gdyż żaden z nich nie był świeżo po studiach. Każdy musiał mieć przynajmniej pięć lat odpowiedniego doświadczenia. „Cappy” Sumner tworzył zespół, przyjmując z rozmachem i wyrzucając bezlitośnie – dla niektórych, bez sensu. Wiedział jednak, co robi. Znał się na materiałach wybuchowych i na ludziach. Nie był lubiany, ale szanowano go. A to co robił, robił dobrze.

Będąc jednym z dwóch „starych” – ten drugi nie wytrwał zbyt długo – Kinnison, jako młodszy inżynier, został początkowo przyjęty z rezerwą. Starał się nie zwracać na to uwagi i spokojnie robił swoje. Był w najwyższym stopniu ostrożny, ale w żadnym wypadku nie wystraszony tym, że pracuje z tego rodzaju materiałami. Przygotowywał i testował detonatory, mieszanki zapalające i do pocisków smugowych. Brał udział w wysadzaniu odrzutów. Był zawsze gotów wyjść „na linię” z każdym z nich.

Jego eksperymentalne próbki tetryli zawsze „pykały” jak należy, a wylewki TNT2 – wstępne próby dla czterdziestomilimetrowych pocisków z „trzeciej linii” – nigdy nie zawierały skaz ani pęcherzyków powietrza. Dla tych młodych, lecz zdolnych umysłów stało się jasne, że wśród nich tylko on jeden stoi na znajomym gruncie. Zaczęli z nim omawiać swoje problemy, a on, dzięki wieloletniemu doświadczeniu technologicznemu i wciąganiu wszystkich do udziału w dyskusji, pomagał im albo naprowadzał na rozwiązanie. Jego pozycja wzrastała.

Czarnowłosy, czarnooki „Tug” Tugwell, dwustufuntowy były futbolista, pracujący przy pociskach smugowych na „siódmej linii” nazwał go „wujkiem Ralphem”. Po kilku tygodniach, mniej więcej wtedy, gdy „Injun”3 Abernathy został lekko ranny – niewielka eksplozja detonatora na „ósmej linii” wydmuchnęła go przez drzwi – Kinnison został mianowany pełnym inżynierem chemikiem, co przeszło niezauważone, gdyż wpłynęło jedynie na jego tytuł i wynagrodzenie.

Trzy tygodnie później został starszym inżynierem chemikiem w dziale wylewek. Wówczas odbyła się uroczystość poprowadzona przez „Blondie” Wanacka, specjalistę od syntezy tetrylu na „dwójce”. Kinnison rozejrzał się ukradkiem w poszukiwaniu oznak zawiści lub niechęci, ale nic nie zauważył. Poszedł więc zadowolony pracować na „szóstej linii”, gdzie w kompetentnej asyście „Tuga” i dwóch nowych pracowników mieli rozpocząć wylewanie dwudziestofuntowych bomb odłamkowych. Jednym z nowych był „Doc” albo „Bart” Barton, który, jak głosiła plotka, miał zostać zastępcą Cappiego. Jego dewizą było, podobnie jak Rikki-Tikki-Tawiego4, biegać i znajdować, więc robił to ze złośliwą satysfakcją, po czym porzucał. Był dobrym nabytkiem. Drugim nowym był „Charley” Charlevoix, przedwcześnie posiwiały specjalista od farb i lakierów, który również przeszedł przez Syberię.

Po kilku miesiącach Sumner wezwał Kinnisona do biura. Ten przyszedł zastanawiając się, za co stary twardogłowy go objedzie tym razem, gdyż wezwanie na dywanik mogło oznaczać jedynie burę.

— Kinnison, podoba mi się to, co pan robi — zaczął ochryple szef chemików, a Kinnisonowi opadła szczęka. — Wszyscy, co zrobili doktorat u Montrose'a muszą znać się na materiałach wybuchowych, a raport FBI na pański temat donosi, że ma pan mózg, zdolności i jaja. Nic jednak nie wyjaśnia, w jaki sposób daje pan sobie radę z tymi przeklętymi Sybirakami. Chciałbym, żeby został pan moim zastępcą i pokierował Syberią. To znaczy formalnie, bo w praktyce już pan to robi od kilku miesięcy.

— No nie wiem... A co z Bartonem? Jest zbyt dobry, żeby go potraktować w ten sposób.

— Ma pan rację. — Kinnison poczuł się zaskoczony. Nigdy by nie pomyślał, że choleryczny i apodyktyczny szef kiedykolwiek przyzna się do błędu. Takiego Cappiego jeszcze nie znał. — Rozmawiałem z nim wczoraj. On jest cholernie dobry, ale nie jest pewne czy zdoła sprawić, by Tugwell, Wanacek i Charlevoix pracowali przez siedemdziesiąt dwie godziny, sypiając przy stołach roboczych, zadowalając się kawą i kanapkami, dopóki nie zrobicie tej bomby odłamkowej.

Sumner nie wspomniał o fakcie, że Kinnison również miał tak pracować. To było oczywiste.

— No cóż, nie wiem — Kinnison pokręcił głową. — Musiałbym najpierw porozmawiać z Burtonem.

— W porządku. Tego się spodziewałem.

Kinnison poszukał Bartona i zaprowadził go za barak do testów.

— Bart, Cappy powiedział mi, że wywali cię na pysk i zrobi mnie zastępcą, i że ty się na to zgadzasz. Powiedz słowo, a pójdę i wygarnę staremu myszołowowi, gdzie może sobie wsadzić to stanowisko i kto mu może w tym pomóc.

— Reakcja: idealna. Wydajność: sto procent. — Barton wyciągnął rękę. — W innym przypadku sam bym to zrobił i jeszcze coś ponadto. Zgadzam się, wujku Ralphie, uspokój się. Oni pójdą za tobą do piekła, z zamkniętymi oczami. A ze mną, jako szefem, nie wiadomo. Dlaczego więc nie skorzystać z okazji i nie wziąć ciebie? Pewne rzeczy w tej umowie mi się, oczywiście, nie podobają, ale dzięki temu będę prawie że jedynym człowiekiem u Stonera i Blacka, który może się zwolnić w każdej chwili, gdy znajdzie lepszą pracę. Na razie więc zostanę, dobrze? — Barton nie musiał dodawać, że tak długo jak zostanie, będzie naprawdę pracował.

— W takim razie uważam, że wszystko jest okej — powiedział Kinnison i poszedł do Sumnera.

— W porządku, szefie, jeśli pan to załatwi z Sybirakami, to spróbuję.

— Nie powinno być problemu.

I nie było. Na widok reakcji Sybiraków wzruszenie ścisnęło Kinnisonowi gardło.

— Ralph Pierwszy, Car Syberii! — krzyczeli. — Niech żyje car! Koutou5, słudzy i wasale, przed carem Ralphem Pierwszym!

Wróciwszy do domu, do trzypokojowej „maisonette”6 przydzielonej z rządowego projektu mieszkaniowego, w której mieszkali z Eunice, wciąż był oszołomiony. Nigdy tego dnia nie zapomni.

— Co za zespół! Co za zespół! Posłuchaj, pracują z własnej woli. nie da się ich powstrzymać od pracy. Gdzie tu więc będą moje zasługi?

— Nie mam zielonego pojęcia. — Eunice zmarszczyła czoło i nos, ale kąciki jej ust uniosły się do góry. — Jesteś pewien, że nie masz w tym żadnego udziału? Chodźmy jeść, kolacja gotowa.

Minęło kilka miesięcy. Praca posuwała się do przodu. Praca wciągająca i mocno urozmaicona, choć szczegóły nie mają tu znaczenia. Paul Jones, wielki, poważny technolog od gumy chicle7 zorganizował „czwartą linię” do wylewania kostek burzących, a Frederick Hinton, wykwalifikowany Sybirak, zajął się minami przeciwpiechotnymi.

Kinnison ponownie awansował, został Głównym Chemikiem. Nigdy nie zaprzyjaźnił się z Sumnerem i cokolwiek to było, nie próbował się dowiedzieć, dlaczego Cappy się zwolnił czy został zwolniony. Jego awans nie przyniósł dużych zmian. Barton, wrócił na stanowisko zastępcy i kierował całą sekcją chemiczną, z wyjątkiem jednego działu – Syberii. Robił to wspaniale. Sekretarka kierownika sekcji pracowała dla Bartona, a nie dla Kinnisona. Kinnison był Carem Syberii.

Miny przeciwpiechotne stwarzały pewien problem. Zbyt wielu ludzi zostało zabitych w wyniku przedwczesnego wybuchu i nikt nie wiedział dlaczego. Sprawę przekazano Syberii. Hinton zajął się tym, nie znalazł przyczyny i poprosił o pomoc. Sybiracy zebrali się dookoła. Kinnison uzbroił i sprawdził miny. Potem Paul, Tug i Blondie. Gdy Kinnison miał zrobić próbę wybuchu w strefie ogniowej, został odwołany na zebranie w Administracji. Zastąpił go Hinton. Jeszcze nie zdążył dojść do bramy, gdy dogonił go samochód ochrony.

— Przepraszam, sir, ale był wypadek na stanowisku piątym. Musi pan tam wrócić.

— Wypadek! Fred Hinton! Czy on...?

— Obawiam się, że tak, sir.

Nie ma nic gorszego od zbierania fragmentów ciała kogoś, kto jeszcze niedawno był twoim najlepszym przyjacielem. Blady i przygnębiony Kinnison wrócił do stanowiska ogniowego akurat w momencie, gdy kierownik Wydziału Bezpieczeństwa powiedział: — Po prostu nieostrożność, karygodna nieostrożność. Sam kiedyś ostrzegałem tego Hintona.

— Jaka nieostrożność, do cholery! — wybuchnął Kinnison. — Mnie też kiedyś pan ostrzegał, choć ja więcej zapomniałem na temat bezpieczeństwa pracy z materiałami wybuchowymi, niż pan kiedykolwiek będzie wiedział. Fred Hinton nie był nieostrożny. Gdyby mnie nie odwołano, ja bym tam był.

— No więc, co w takim razie?

— Nie wiem. Jeszcze nie wiem. Ale dowiem się, majorze Moulton. A jak tylko się dowiem, to natychmiast panu powiem.

Poszedł do Syberii, gdzie znalazł Tuga i Paula, wciąż z przerażeniem na twarzach, oglądających coś, co wyglądało na mały kawałek drutu.

— To to, wujku Ralphie — powiedział Tug, załamany. — Nie wiem jak, ale to jest to.

— Co to jest? — zapytał Kinnison.

— Iglica. Jest łamliwa. Gdy się wyciągnie zawleczkę, sprężyna musi ją łamać w tym przewężeniu.

— Cholera, Tug, to jest bez sensu. To naprężenie... czekaj, tu muszą być jakieś poprzeczne elementy. Ale to musiałoby być kruche jak szkło.

— Wiem. To nie wygląda sensownie. My tam jednak byliśmy. Posłuchaj, osobiście złożyłem każdą z tych przeklętych min. Nic innego nie mogło odpalić jej właśnie wtedy.

— Dobrze Tug. Sprawdzimy to. Zawołaj Barta, niech każe chłopakom przygotować stanowisko do prób wielkoskalowych i ściągnij z linii więcej tych iglic.

Sprawdzili sto. Pod normalnym naciskiem sprężyny pękły trzy. Sprawdzili następne sto. Pięć złamanych. Popatrzyli po sobie.

— To to — oświadczył Kinnison — ale to mi brzydko pachnie. Niech kontrola jakości rozpakuje nową partię i przetestujmy tysiąc.

Na tysiąc iglic pękły trzydzieści dwie.

— Bart, podyktuj Verze jednostronicowy raport i poślij go do „Budynku Jeden” najszybciej, jak możesz. A ja pójdę powiedzieć parę słów Moultonowi.

Major Moulton miał jak zwykle „konferencję”, ale Kinnison nie był w nastroju do czekania.

— Niech pani mu powie — zwrócił się do osobistej sekretarki majora, która zagradzała mu drogę — że albo porozmawia ze mną natychmiast, albo zwrócę się do jego przełożonych. Daję mu sześćdziesiąt sekund na podjęcie decyzji.

Moulton wolał zobaczyć się z nim.

— Jestem bardzo zajęty, doktorze Kinnison, ale...

— Nie interesuje mnie, co pan robi. Powiedziałem, że jak tylko się dowiem, jaki jest problem z minami M2, to natychmiast panu powiem. Więc jestem. Łamliwa iglica. Trzy i dwie dziesiąte procenta jest uszkodzone. Więc...

— To jest wbrew regulaminowi, panie doktorze. Ta sprawa musi pójść kanałami...

— Nieprawda. Kanałami służbowymi musi pójść raport formalny, a to, jak już powiedziałem, jest raport nadzwyczajny do pana jako kierownika Bezpieczeństwa. Ponieważ defekt nie jest określony przez specyfikację, ani Produkcja, ani Zaopatrzenie nie mogą tego wychwycić. Jedynie testy. A każdy, kto będzie te testy wykonywał zostanie z dużym prawdopodobieństwem zabity. W tej sytuacji, jak każdy pracownik Stonera i Blacka, mam nie tylko prawo, ale i obowiązek postępowania według instrukcji na wypadek wykrycia niebezpiecznej sytuacji i zameldowania o tym bezpośrednio do Bezpieczeństwa. A ponieważ moje wąsy są nieco dłuższe niż zwykłego pracownika, melduję o tym od razu do kierownika Wydziału Bezpieczeństwa. I powiem panu jedno, że jeśli nie zrobi pan czegoś, żeby natychmiast zatrzymać produkcję i nie położy łapy na każdej minie M2, którą pan znajdzie, zadzwonię do Okręgu i uczynię pana odpowiedzialnym za każdy przedwczesny wybuch od tej chwili.

Ponieważ każdy bezpieczniak, gdziekolwiek, wolałby raczej zatrzymać produkcję niż ją autoryzować, a ten akurat uwielbiał okazywać swoją władzę, Kinnison zdziwił się, że Moulton nie podjął działania natychmiast. Fakt, że tego nie zrobił powinien zwrócić uwagę naiwnego Kinnisona na to, jak wyglądają sprawy „na zewnątrz ogrodzenia”, a jednak nie zwrócił,

— Te miny są bardzo potrzebne. Idzie bardzo intensywna produkcja. Jeśli ją zatrzymamy... Na jak długo? Widzi pan już jakieś rozwiązanie?

— Tak. Proszę zadzwonić do Okręgu i niech zmienią specyfikację. Powinny być wygrzewane i przejść zmodyfikowany test Charpy'ego8. W międzyczasie, możemy mieć pełną produkcję, pod warunkiem, że nakażą stuprocentową kontrolę tych iglic.

— Doskonale! Tak zrobimy. Świetna robota, panie doktorze. Panno Morgan, proszę mnie połączyć z okręgiem, natychmiast.

— To też powinno ostrzec Kinnisona, ale nie ostrzegło, więc powrócił do laboratorium.

A tymczasem tempus fugit9.

Przyszedł rozkaz by przygotować produkcję pocisków M67 (105 milimetrowych wzmocnionych pocisków przeciwpancernych) na „dziewiątce” i Sybiracy ochoczo rzucili się do pracy. Materiał wybuchowy był mieszanką trotylu i substancji o długiej nazwie, przy czym wszystko to było ściśle tajne.

— Nie rozumiem, do diabła, po co to całe cicho-sza, przecież to Niemcy wynaleźli ten materiał jako pierwsi? — chciał wiedzieć Blondie, który wraz z pięcioma czy sześcioma innymi tłoczył się wokół biurka Cara. W przeciwieństwie do Cappy'ego Sumnera, osobiste biuro Głównego Chemika było w takim samym stopniu Syberią, jak sama Syberia.

— Tak, a Włosi używali go w Etiopii. Dlatego ich bomby były takie efektywne. Ale jeśli powiedzieli „cicho-sza”, to będzie cicho-sza i jeśli mówisz przez sen, to powiedz Betty, żeby nie słuchała.

Sybiracy pracowali. M67 został wdrożony do produkcji. Sukces był tak wielki, że zamówienia przychodziły szybciej, niż mogli je zrealizować. Produkcję przyśpieszano. Zaczęły się pojawiać małe pęcherzyki powietrza. Nic poważnego, jeśli przechodziły kontrolę jakości. Niemniej Kinnison zaprotestował w formalnym raporcie, który został oficjalnie potwierdzony.

Dowódca Entwhistle, generał Jakiśtam, którego żaden z Sybiraków nigdy nie widział, został przeniesiony do ważniejszych zadań, jego stanowisko zajął pułkownik Snodgrass czy Jakośtam, a fabryka amunicji dostała nowego kierownika Działu Kontroli Jakości.

Wyprodukowany w Entwhistle M67 wybuchł przedwcześnie w lufie, zabijając dwudziestu ludzi. Kinnison ponownie zaprotestował, tym razem werbalnie, na zebraniu kierownictwa. Został zapewniony, również werbalnie, że jest prowadzone wnikliwe śledztwo. Potem poinformowano go, werbalnie i bez świadków, że śledztwo zostało zakończone i że ładunek nie był uszkodzony. Pojawił się nowy dowódca, podpułkownik Franklin.

Sybiracy, zbyt zajęci, by poświęcać gazetom więcej czasu niż przejrzenie tytułów, nie zwrócili specjalnej uwagi na wiadomość o katastrofie ślizgacza, w której zginęło kilku notabli. Słyszeli o prowadzonym śledztwie, ale nawet Car początkowo nie wiedział, że Waszyngton, przynajmniej tym razem, zadziałał szybko w celu poprawy sytuacji. Kontrola Jakości, która dotychczas była podporządkowana Produkcji została w sumie od niej odseparowana. A szeroko rozchodzące się plotki głosiły, że Stillman, dotychczasowy szef Działu Kontroli Jakości nie jest wystarczająco dobry na to stanowisko.

W takich okolicznościach, niczego nie podejrzewający Kinnison został wezwany do najbardziej osobistego gabinetu Thomasa Kellera, Głównego Kierownika Produkcji.

— Kinnison, w jaki sposób, do diabła, udaje się panu radzić z tymi Sybirakami? Nigdy w życiu nie widziałem niczego takiego jak oni.

— I pewnie pan nie zobaczy. Jedynie wojna mogła spowodować, że udało się zebrać ich razem. Ja sobie z nimi nie radzę, z nimi nie można sobie poradzić. Daję im coś do zrobienia i niech robią. A ja wspieram ich w tym. To wszystko.

— Hm — chrząknął Keller — diabelska sztuczka. Ja, gdy chcę, żeby coś zostało zrobione porządnie, muszę zrobić to sam. Ale jakkolwiek pan to robi, to działa. Ale nie o tym chciałem z panem porozmawiać. Co by pan powiedział na stanowisko Kierownika Działu Kontroli Jakości? Obecna Sekcja Chemiczna byłaby do niego włączona.

— Co takiego? — zapytał skonfundowany Kinnison.

— Z wynagrodzeniem według poufnej tabeli. — Keller napisał liczbę na kawałku papieru i pokazał, po czym spalił w popielniczce.

Kinnison gwizdnął. — Podoba mi się, nie tylko z tego powodu. Ale nie wiedziałem, że pan... Czy pan już uzgodnił to z generałem i panem Blackiem?

— Naturalnie — padła gładka odpowiedź. — W samej rzeczy, to ja zasugerowałem im to, a oni się zgodzili. Ciekawi pana dlaczego?

— Oczywiście.

— Z dwóch powodów. Po pierwsze, ponieważ utworzył pan zespół ekspertów technicznych, których zazdroszczą panu w całym kraju. Po drugie, pan i pańscy Sybiracy wykonaliście każde zadanie, jakie kiedykolwiek wam zleciłem i wykonaliście to szybko. Jako kierownik działu, nie będzie pan już więcej mi podlegał, ale przypuszczam, że będzie pan współpracował ze mną równie wydajnie jak dotychczas?

— Nie widzę powodu, aby tego nie robić — odpowiedział z całym przekonaniem Kinnison, ale później, gdy zrozumiał, co Keller miał na myśli, gorzko żałował tej obietnicy.

Przeniósł się do gabinetu Stillmana, po czym doszedł do wniosku, że wie, dlaczego jego poprzednik nie dał sobie rady. Dział zatrudniał zbyt wielu pracowników, zwłaszcza zastępców kierownika. Przekazywania uprawnień, tak jak to było powszechne w innych działach, tutaj nie było wcale. Stillman nie miał zwyczaju wizytować linii. Inspektorzy, którzy najlepiej wiedzieli, co tam się dzieje, również nigdy do niego nie przychodzili. Meldowali zastępcom, którzy sporządzali raporty dla Stillmana, po czym ten wydawał swoje jowiszowe wyroki.

Kinnison zreorganizował, tym razem świadomie, swoich kluczowych inspektorów na wzór Sybiraków. Zwolnił zastępców, posyłając ich do bardziej produktywnej pracy; w biurze, z pracowników Stillmana, zatrzymał jedynie kilku referentów i osobistą sekretarkę, Celeste de St. Aubin, dynamiczną, a czasem też wybuchową, brunetkę. Przekazał inspektorom pełną władzę na liniach, a kilku, którzy nie mogli znieść odpowiedzialności, zastąpił innymi. Z początku inspektorzy nie mogli w to uwierzyć, ale po aferze z czterdziestomilimetrowymi pociskami, w której Kinnison przepchnął decyzję swojego podwładnego przez Kellera, zarząd i wyjaśnił ją dowódcy zanim została anulowana, wszyscy stali się jego ludźmi.

Niektórzy z kierowników sekcji byli mu jednak niechętni. Pettler, z sekcji technicznej, która była obecnie częścią Kontroli Jakości i Wilson, z sekcji pomiarowej, byli ludźmi, którzy mówili dużo i błyskotliwie, ale działali hamująco, o ile w ogóle działali. Po kilku tygodniach Kinnison zmądrzał, niemniej nie dawał po sobie tego poznać. Pewnego dnia, w chwili spokoju, jego sekretarka wywiesiła tabliczkę „Narada” i weszła do gabinetu Kinnisona.

— W centralnej kartotece nie ma odnośnika do tego śledztwa — urwała, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, po czym odwróciła się, by wyjść.

— Jak już tu jesteś, Celeste, to usiądź. Spodziewałem się tego. Zatuszowane, o ile w ogóle coś zaczęli. Celeste, jesteś inteligentną dziewczyną i wiesz, co jest grane. Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć?

— Tak, ale to jest... dobrze, były plotki, że chcą się pana pozbyć, tak samo jak wszystkich sensownych ludzi dotychczas.

— Też tego oczekiwałem. — Słowa były spokojne, ale szczęki mężczyzny zacisnęły się. — Domyślam się, w jaki sposób.

— W jaki?

— To przyśpieszenie na „dziewiątce”. Wiedzą, że nie zaakceptuję tej nowej procedury, którą mają uruchomić wieczorem... a ten nowy dowódca prawdopodobnie to zrobi.

Chwilę ciszy przerwała sekretarka.

— Generał Sanford, nasz pierwszy dowódca, był żołnierzem, dobrym żołnierzem — oświadczyła. — Tak samo pułkownik Snodgrass. Podpułkownik Franklin nie był, ale też był na tyle człowiekiem, żeby nie robić...

— Świństw — dokończył sucho. — Dokładnie. Mów dalej.

— Ale teraz rządzi Stoner, nowojorska połowa, dokładnie dziewięćdziesiąt pięć procent, firmy Stoner & Black, Inc. Dlatego przysłali nam tutaj tego półgłówka, nie odróżniającego spłonki od iglicy, prosto zza biurka na Wall Street.

— I co? — Trzeba było słyszeć Ralpha Kinnisona wypowiadającego te dwa słowa, by zrozumieć, ile znaczenia mogą zawierać.

— I co? — wykrzyknęła dziewczyna, załamując ręce. — Od czasu jak pan tu jest, oczekuję jakiegoś wybuchu, zmiażdżenia czegoś, a zamiast tego ciągle pan powtarza, że wojownik nie może uderzyć skutecznie, dopóki nie stanie mocno obiema nogami na ziemi. Kiedy więc... kiedy więc ma pan zamiar stanąć mocno obiema nogami na ziemi?

— Obawiam się, że nigdy — odparł ponuro. A gdy popatrzyła na niego, dodał: — Muszę więc zacząć uderzać z jedną nogą w powietrzu.

To ją zaskoczyło. — Może pan mi to wyjaśnić?

— Tak. Chciałem mieć dowód. Materiał, który mógłbym zawieść do Okręgu. Coś, co bym mógł wyjawić, przybijając na drzwiach od stodoły. Niestety nie udało mi się nic takiego zdobyć. Nawet kawałka. Tobie też. Jaka jest, twoim zdaniem, szansa uzyskania prawdziwego dowodu?

— Niewielka — przyznała Celeste. — Ale mógłby pan przynajmniej wykończyć Pettlera, Wilsona i ten motłoch. Jak ja nienawidzę tych obślizgłych gadów. Chciałabym, żeby pan wykończył tego szkodliwego głupca, Toma Kellera.

— Wcale nie takiego głupca, chociaż czasami tak się wydaje, gdy postępuje jak debilna marionetka ze spuchniętą głową nie mieszczącą się jej w kapeluszu. Ale możesz przestać domagać się uderzania. Fajerwerki rozpoczną się jutro o drugiej po południu, gdy Drake odrzuci nocną partię wyprodukowanych pocisków.

— Naprawdę? Ale ani Pettler, ani Wilson nie są w to zaangażowani.

— Nie są. To małe płotki, walka z nimi nie zrobiłaby wystarczającego hałasu. Chodzi o Kellera.

— O Kellera! — Celeste kwiknęła. — Ale pan...

— Wiem, mogą mnie wyrzucić. No to co? Wciągając go w to, zrobię tyle hałasu, że te wielkie ryby będą musiały zlikwidować chociaż trochę tego bałaganu. Ciebie też pewnie wyrzucą, wiesz, jesteś zbyt blisko mnie.

— O nie — potrząsnęła żywo głową. — Odejdę w tej samej chwili, w której pana zwolnią. Puff, i już! Poza tym, mogę dostać lepszą pracę w Townville.

Chciałbym, żeby projekt przetrwał. Martwię się o chłopaków. Przygotowuję ich na to od dawna.

— Oni też się zwolnią. Pańscy Sybiracy i inspektorzy z pewnością się zwolnią, Wszyscy.

— Nie pozwolą im. A to co Stoner i Black zrobi im, nawet po wojnie, jeśli odejdą bez zwolnienia, nie powinno się robić nawet psu. Nie odejdą, przynajmniej, jeśli nie będą ich tłamsić zbyt mocno. Keller cały się ślini, żeby przejąć Syberię, ale nigdy mu się to nie uda ani żadnemu z jego sługusów... Najlepiej będzie, jeśli podyktuję od razu memorandum do Blacka, dopóki jestem spokojny i skoncentrowany. Powiem mu, co musi zrobić, żeby chłopaki nie roznieśli Entwhistle.

— Myśli pan, że on zwróci na to uwagę?

— Myślę, że zwróci — mruknął Kinnison. — Nie oszukuj się co do Blacka, on jest inteligentny i zanim cokolwiek się zdarzy, to zrozumie, że nie powinien się pakować w kłopoty.

— Dobrze... ale dlaczego pan to robi? — zdziwiła się Celeste. — Ja bym ich jeszcze zachęcała. Kilku z nich by miało patriotyczne...

— Patriotyczne...? Do diabła, gdyby tylko o to chodziło, już dawno wywołałbym rewolucję. Chodzi mi o nich, o przyszłość tych chłopaków. Oni również nie powinni pakować się w kłopoty. Weź, proszę, notatnik i notuj. To będzie brudnopis. Później wygładzę, tak żeby miało kły i pazury w każdej linijce.

Wieczorem, po kolacji, poinformował Eunice o rozwoju sytuacji.

— Nie masz nic przeciwko temu — podsumował — że zwolnię się z tej wysokopłatnej posady?

— Oczywiście. A co innego mógłbyś zrobić. Och, chętnie bym im połamała karki?

Rozmowa przeciągnęła się długo, ale jej szczegóły nie wnoszą nic do tej opowieści.

Krótko po drugiej następnego popołudnia Celeste odebrała telefon, a potem podsłuchiwała bezwstydnie.

— Kinnison, słucham.

— Tu Tug, Wujku Ralphie. Testy wypadły tak, jak przewidywaliśmy. Takie same jak w partii D, więc Drake powiesił na każdej palecie czerwoną zawieszkę. Piddy przyszedł natychmiast i zrobił piekło, więc włączyłem się do dyskusji. Wypadł tak szybko, że o mało mu się poły fartucha nie zapaliły. Drake nie chciał do ciebie dzwonić, więc dzwonię sam. Jeśli Piddy, po wyjściu stąd, trochę się nie uspokoił, to pewnie poleciał prosto do Kellera.

— W porządku, Tug. Powiedz Drakowi, że pociski, które odrzucił, mają pozostać odrzucone i przynieś mi zaraz jego raport. Możesz przyjść?

— Jasne — krzyknął Tugwell i odwiesił słuchawkę.

— Chce pan, doktorze, żeby przyszedł tutaj? — zapytała z niepokojem Celeste, nie troszcząc się o to, co szef powie na podsłuchiwanie.

— Oczywiście. Jeśli powstrzymam Tuga od rozwalenia sobie głowy, reszta chłopaków ustawi się w szeregu.

Kilka minut później pojawił się Tugwell, ciągnąc za sobą Drake'a, inspektora z „dziewiątej linii”. Chwilę później otworzyły się drzwi i do gabinetu Kinnisona wszedł Keller w towarzystwie nadzorcy, którego Sybiracy określali, trochę bez szacunku, jako Piddy.

— Niech cię szlak trafi, Kinnison, chodź tutaj, musimy porozmawiać! — ryknął Keller, powodując, że na całym korytarzu zaczęły się otwierać i zamykać drzwi.

— Zamknij się, ty parszywy wszarzu — krzyknął Tugwell miotając iskry ze swoich czarnych oczu i rzucając się do przodu. — Jak cię kopnę, ty pieprzony...

— Morda w kubeł, Tug. Ja to załatwię. — Kinnison mówił niezbyt głośno, ale czuło się w nim szczególną charyzmę i ogromny autorytet. — Werbalnie lub fizycznie, wedle życzenia.

Odwrócił się do Kellera, który odskoczył w tył do holu uciekając przed młodym Sybirakiem.

— A co do ciebie, Keller, gdybyś miał chociaż taki rozum, jaki bozia dała każdej irlandzkiej gęsi z nieprawego łoża, to byśmy mogli porozmawiać na osobności. Ale jak już zacząłeś publicznie, to już dokończmy to publicznie. Nigdy nie zrozumiem, w jaki sposób doszedłeś do tego, że będę potakiwaczem, ale przypuszczam, że to jeszcze jedna oznaka twojej głupoty.

— Te pociski są idealne! — wrzasnął Keller. — Każ Drake'owi przepuścić je, natychmiast. A jak nie, to na Boga...

— Zamknij się! — przerwał mu Kinnison. — Teraz ja mówię, a ty słuchasz. Specyfikacja mówi, cudzysłów, partia ma być wolna od kwestionowanych pęcherzyków, koniec cudzysłowu. Inspektorzy linii, którzy znają się na tym, mówią, że te pęcherzyki są kwestionowane. To samo mówią chemicy. A więc tak długo jak ja tym się zajmuję, one są kwestionowane. Te pociski zostały odrzucone i tak pozostanie.

— To ty tak myślisz — wściekł się Keller — ale jutro rano już tu będzie nowy kierownik Kontroli Jakości, który je przepuści.

— W tym możesz mieć częściowo rację. Jak już skończysz lizać buty Blackowi, powiedz mu, że jestem w swoim gabinecie.

Kinnison wrócił do gabinetu, a Keller, przeklinając, wyszedł razem z Piddym, trzaskając drzwiami.

— Ja się stąd zwalniam, Wujku Ralphie, zgodnie z prawem czy nie! — burzył się Tugwell. — Oni rozpieprzą tę kupę gówna, a wtedy...

— Obiecaj mi, że nie zwolnisz się sam, dopóki oni tego nie zrobią? — poprosił spokojnie Kinnison.

— Co? — zarówno Tugwell, jak i Celeste spoglądali w zdumieniu. Celeste, będąc wprowadzona, zrozumiała pierwsza.

— Rozumiem, żeby nie pakować się w kłopoty — wykrzyknęła.

— Dokładnie. Te pociski nie zostaną przepuszczone ani nic w tym stylu. Pozornie przegramy. Mnie wyrzucą, ale wy wygracie tę bitwę. A zostając tutaj i pilnując, wygracie jeszcze więcej.

— A może, gdybyśmy zrobili piekło, to by nas też wyrzucili? — zasugerował Drake.

— Wątpię. Ale jeśli się nie mylę, to jeśli rozegracie to porządnie, możecie napisać swoje wymówienia już w tej chwili. — Kinnison uśmiechnął się do siebie, myśląc o czymś, czego młodzi ludzie nie mogli zobaczyć.

— Mówisz, co Stoner i Black mogą zrobić z nami — powiedział z naciskiem Tugwell — a ja się boję o to, co oni zrobią z tobą.

— Nic nie zrobią. Bo nic nie mogą — zapewnił ich Kinnison. — Wy jesteście młodzi, nie ustawieni, a ja jestem dobrze znany w naszej branży, więc jeśli będą próbowali mi wystawić wilczy bilet, zostaną wyśmiani i zdają sobie z tego sprawę. Więc wy, dzieciaki, wracajcie na „dziewiątkę” i zawieście czerwone zawieszki na wszystkim, co ma przekrój niezgodny z normą. Pożegnajcie zespół ode mnie, będę o was mówił dobrze.

W ciągu godziny Kinnison został wezwany do biura prezesa. W przeciwieństwie do Blacka, był całkowicie rozluźniony.

— Podjęto decyzję, żeby... hm... poprosić pana o rezygnację — oznajmił w końcu Prezes.

— Niech pan się nie wysila — poradził Kinnison. — Ja się podjąłem wykonywać tutaj pracę i jedyny sposób, żeby mnie od tego powstrzymać, to mnie zwolnić.

— Tego niestety... hm... całkowicie nie przewidzieliśmy. Mamy pewien problem z tym, co podać jako przyczynę pańskiego odejścia.

— Trudno mi uwierzyć. Przecież możecie napisać, co tylko wam się podoba — Kinnison wzruszył ramionami — z jednym wyjątkiem. Każdy zarzut niekompetencji będziecie musieli udowodnić w sądzie.

— A niekompatybilność?

— Może być.

— Panno Briggs, proszę napisać: „trudności w dopasowaniu się do wyższego personelu firmy”. Może pan poczekać, doktorze Kinnison, to zajmie tylko chwilę.

— Dobrze. Miałbym parę rzeczy do powiedzenia. Po pierwsze, wiem równie dobrze jak pan, że znalazł się pan między Scyllą i Charybdą. Cokolwiek pan zrobi będzie niedobrze.

— Skąd panu przyszło coś takiego do głowy? — zaprzeczył Black, ale oczy mu latały niespokojnie. — To śmieszne!

— Jeśli wypchnie pan te niespełniające normy pociski przeciwpancerne, będzie pan miał więcej przedwczesnych wybuchów. Niewiele, bo te pociski są prawie dobre. Może jeden na dziesięć tysięcy. Powiedzmy, że jeden na pięćdziesiąt tysięcy. Ale wie pan bardzo dobrze, że nie może pan sobie pozwolić na żaden. To co moi Sybiracy i inspektorzy wiedzą o panu, Kellerze, Piddym i „linii dziewiątej”, wystarczyłoby, ale te pańskie bezmózgie szakale, by ukręcić łeb sprawie, wypuściły dzisiaj kota z worka. Wszyscy w „Budynku Jeden” słyszeli. Pierwszy przedwczesny wybuch wysadzi również Entwhistle. Spowoduje coś, czego nie uda się odwrócić wszystkim politykom z Waszyngtonu, razem czy osobno. Z drugiej strony, jeśli wybrakuje pan tę partię i wróci do starej procedury, pański wspólnik Stoner, z Nowego Jorku i Waszyngtonu, zamorduje pana. Jestem jednak pewien, że nie wyśle pan żadnej wybrakowanej partii. Sądząc po zachowaniu moich dziewcząt i chłopców i po liczbie ludzi, którzy słuchali pańskich tępych potakiwaczy, ktoś pana zakapuje. Więc się pan nie odważy. Po prawdzie, to już powiedziałem moim ludziom, że pan tego nie zrobi; że jest pan wystarczająco inteligentny, żeby nie pakować się w kłopoty.

— Pan im powiedział! — krzyknął Black w złości i desperacji.

— Tak. A czemu nie? — Chociaż słowa były niewinne, to ton Kinnisona wyrażał wiele. — Nie chcę być trywialny, ale pan właśnie zaczyna rozumieć, że dobry zespół powinien się opierać na uczciwości i lojalności.

— Wynoś się! Weź swoje zwolnienie i wynoś się!

I doktor Ralph K. Kinnison z podniesioną głową opuścił biuro prezesa Blacka i Fabrykę Amunicji w Entwhistle.




  1. Milquetoast – określenie nieśmiałego, bojaźliwego człowieka pochodzące od nazwiska Caspara Milquetoasta, bohatera komiksu H. T. Webstera: The Timid Soul (Nieśmiała dusza) z 1935 r.
  2. TNT – trójnitrotoluen, trotyl.
  3. Injun – pogardliwe określenie Indianina.
  4. Rikki-Tikki-Tawi – mangusta (herpestes griseus), bohater opowiadania R. Kiplinga, alegoria szybkiego działania.
  5. Koutou – element etykiety w dawnych Chinach, polegający na okazaniu szacunku osobie stojącej wyżej w hierarchii społecznej poprzez uklęknięcie przed nią i trzykrotne oddanie pokłonu.
  6. Maisonette – niewielki dom lub część domu wydzielona jako samodzielne mieszkanie.
  7. Guma chicle – sok otrzymywany z pędów sączyńca (achras sapota) używany do produkcji gumy do żucia.
  8. Młot Charpy'ego – urządzenie, za pomocą którego dokonuje się pomiaru udarności, odporności materiału na obciążenie dynamiczne.
  9. Tempus fugit (łac.) – czas ucieka

Ten dokument jest dostępny na licencji Creative Commons: Attribution-NonCommercial-ShareAlike 3.0 Generic (CC BY-NC-SA 3.0). Może być kopiowany i rozpowszechniany na tej samej licencji z ograniczeniem: nie można tego robić w celach komercyjnych.

These document is available under a Creative Commons License. Basically, you can download, copy, and distribute, but not for commercial purposes.

Creative Commons License
Download:Zobacz też:



Webmaster: Irdyb (2011)